„Z jednym wyjątkiem” – czwarty tom serii o policjantach z niewielkiej wsi Lipowo – to trzymający w napięciu klasyczny kryminał psychologiczny z mocnym tłem obyczajowym.


Po zimie w Lipowie nie zostało już śladu. Wiosna przejmuje świat w swoje władanie. Kwitną kasztanowce, a na polach szumi zielone jeszcze zboże. Przy tej sprzyjającej aurze młodszy aspirant Daniel Podgórski zamierza nareszcie zmienić swoje życie i oświadczyć się Weronice Nowakowskiej.

Tymczasem w okolicach Lipowa umiera pewna kwiaciarka. Kobieta jest już wiekowa, jej śmierć początkowo nie wydaje się więc wcale podejrzana. Z jakiegoś powodu jednak ratowniczka medyczna z karetki pogotowia wezwanej przez sąsiadkę zmarłej nalega na natychmiastowe sprowadzenie policji. Szybko okazuje się, że kobieta miała rację: kwiaciarka została zamordowana.

Daniel Podgórski i komisarz Klementyna Kopp stają przed kolejnym trudnym zadaniem. Kto mógł życzyć śmierci samotnej starszej pani? Dlaczego wytatuował na jej piersi trudny do odcyfrowania napis? Co ma z tym wszystkim wspólnego historia pary młodych ludzi sprzed ponad stu sześćdziesięciu lat?

***

Najwyższy już czas, żeby polscy filmowcy wzięli się do ekranizacji prozy Katarzyny Puzyńskiej. Młodszy aspirant Daniel Podgórski i komisarz Klementyna Kopp to jeden z najbardziej intrygujących duetów współczesnego kryminału, a czwarta część ich przygód trzyma czytelnika w napięciu do ostatniej strony. Polecam.
Leszek Lichota

Katarzyna Puzyńska (ur. 1985) – z wykształcenia psycholog. Przez kilka lat pracowała jako nauczyciel akademicki na wydziale psychologii. Teraz całkowicie skupiła się na realizowaniu swojej największej pasji, czyli pisaniu. W wolnych chwilach biega, spaceruje ze swoimi psami i jeździ konno. Uwielbia Skandynawię i Hiszpanię.
Pochodzi z Warszawy, ale w dzieciństwie wiele czasu spędzała w niewielkiej wsi pod Brodnicą, gdzie toczy się akcja jej powieści. Jej książki cenione są za unikalny styl narracji, trzymającą w napięciu fabułę i doskonale dopracowane portrety psychologiczne bohaterów. Specjalizuje się w tematyce kryminalnej, ale swoje historie osadza w szerokim kontekście społeczno-obyczajowym. Dlatego saga o Lipowie doceniana jest również przez wielbicieli innych gatunków literackich.

W skład sagi o Lipowie wchodzą:
Motylek (premiera 06.02.2014)
Więcej czerwieni (premiera 04.09.2014)
Trzydziesta pierwsza (premiera 24.02.2015)
Z jednym wyjątkiem (premiera 16.06.2015)

Katarzyna Puzyńska
Z jednym wyjątkiem
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 16 czerwca 2015


Prolog


Brodnica. Piątek, 3 stycznia 2014

Leżał na łóżku niemal bezwładnie.
Strasznie było patrzeć na tego pełnego dotychczas sił witalnych człowieka… teraz zupełnie bezbronnego. Jego ciało ginęło niemal wśród tych wszystkich rurek i aparatów, którymi go otoczono.
– Mówią, że z tego wyjdziesz…
Mężczyzna machnął tylko ręką. Oddychał z trudem.
– Muszę wyznać ci prawdę… – powiedział jednak. Wyglądało na to, że każde słowo sprawia mu ból. – Muszę… Zanim odejdę…
– Nigdzie nie odejdziesz. Lekarze mówią, że teraz musisz odpoczywać, a wszystko się jakoś powoli ułoży. Porozmawiamy, jak poczujesz się lepiej, dobrze?
– Nie! Teraz muszę powiedzieć ci, co się tak naprawdę stało… Teraz! – krzyknął niemal. – Rozumiesz? Potem zrobisz z tym to, co uznasz za stosowne…

Część pierwsza

Rozdział 1


Lipowo i kolonia Żabie Doły. Poniedziałek,
12 maja 2014. Rano

Młodszy aspirant Daniel Podgórski rozejrzał się po pokoju z uznaniem. Wnętrze utrzymane było w stonowanych kolorach bieli i szarości. Na ścianach wisiały czarno-białe grafiki. Gdzieniegdzie tylko pojawiały się dyskretne elementy kolorystyczne, które podkreślały ascetyczny wygląd salonu. Jedyne, co tu nie pasowało, to pastelowy porcelanowy zegar ustawiony na półce z książkami. Poza tym wnętrze było zaskakująco gustowne. Zwłaszcza jak na dom w kolonii Żabie Doły, uznał policjant, rozglądając się dookoła raz jeszcze.
Daniel zaraz skarcił się w duchu za tę drobną uszczyp­liwość. Powinien zachować większy profesjonalizm. Nawyk był jednak silniejszy. Popegeerowska kolonia Żabie Doły i Lipowo, skąd pochodził Podgórski, od dawna były skonfliktowane. Nie wiadomo, od czego właściwie się zaczęło, ale mieszkańcy obu wsi położonych na wschodnim i zachodnim brzegu jeziora Bachotek dogryzali sobie przy każdej okazji.
Dwie zwaśnione wsie zdecydowanie się od siebie różniły. Być może właśnie to było powodem konfliktu. Lipowo było malowniczą miejscowością z ceglanymi domkami, starym kościołem i piękną aleją zacienioną lipowym starodrzewem. Kolonia Żabie Doły zaś, leżąca bliżej Brodnicy, stanowiła dość smutną pozostałość po czasach komunizmu. Przez wiele lat działało tu prężne państwowe gospodarstwo rolne. Teraz z dawnej świetności zostały tylko przypominające pudła betonowe bloczki i dziurawe drogi.
Daniel westchnął w duchu. Prawie rok temu prowadził w Żabich Dołach śledztwo, o którym wolałby zapomnieć. Teraz, chcąc nie chcąc, będzie się musiał do tego miejsca przyzwyczaić na nowo. W ostatnich miesiącach, po restrukturyzacji, tutejszy komisariat policji został zlikwidowany, a tereny niegdysiejszego pegeeru znalazły się w gestii posterunku w Lipowie.
Dlatego Podgórski trafił do tego minimalistycznie urządzonego pokoju.
– Nie żyje – stwierdziła ratowniczka medyczna, podchodząc do Daniela.
Lekarka wskazała na wpółleżącą na szarej kanapie kobietę. Staruszka była całkiem słusznej postury. Ostrzyżone na krótko włosy miała pofarbowane na rudawokasztanowy odcień, ale przy skórze na skroniach widać już było siwe odrosty. Ubrana była w kwiecistą bluzkę i jaskrawoczerwone spodnie.
– Jest pani pewna? – zapytał Podgórski zbytecznie. Sam widział, że kobieta nie żyje. Nie potrzeba było do tego studiów medycznych. Czuł jednak, że powinien coś powiedzieć.
– Oczywiście – odparła ratowniczka. – Pani Małgorzata Głuszyńska nie żyje. I to już od jakiegoś czasu.
Daniel westchnął cicho i zrobił krok w stronę ciała. Zadrżał. Nie potrafił przyzwyczaić się do widoku śmierci, mimo że miał już całkiem spore doświadczenie w tych sprawach. Uczucie lekkości, które towarzyszyło mu, kiedy wychodził dziś rano z dworku Weroniki Nowakowskiej, minęło bezpowrotnie.
Policjant starał się przywołać beztroską radość poranka, żeby poprawić sobie nastrój. Rano podjął decyzję. Zamierzał oświadczyć się Weronice. Małżeństwo to było coś, czego pragnął już od jakiegoś czasu. Miał też nadzieję, że gdy już uporządkuje tę sferę życia, znajdzie odpowiedzi na inne pytania. A pytań bez odpowiedzi było przecież sporo.
Kilka miesięcy temu Podgórski dowiedział się, że ma nastoletniego syna. Łukasz był synem policjantki, z którą Daniel spotykał się jeszcze w szkole policyjnej pod Warszawą. Emilia Strzałkowska dopiero w tym roku zdecydowała się wyjawić Danielowi prawdę.
Policjant ciągle nie wiedział, co właściwie czuje w związku z całą tą sprawą. Emilia wprawdzie nie wywierała na nim presji. Daniel czuł jednak, że powinien bardziej się postarać. Jak do tej pory chyba niezbyt dobrze umiał odnaleźć się w zaistniałej sytuacji. Musiał przyznać, że jego relacje z Łukaszem nie były najlepsze. Obaj patrzyli na siebie podejrzliwie, ilekroć się spotykali. Na pewno nie był to filmowy happy end, w którym ojciec i syn skaczą sobie w ramiona ze łzami szczęścia w oczach.
Łukasz najwyraźniej nie ufał Danielowi. Podgórski wiedział, że to on jako rodzic powinien coś z tym zrobić, ale wszystko się w nim buntowało. Nie tak to sobie przecież wyobrażał. Chciał mieć żonę (byłoby świetnie, gdyby Weronika go przyjęła) i dzieci (byłoby równie fantastycznie, gdyby Weronika także chciała je mieć). Jak wpasować do tej układanki Łukasza Strzałkowskiego? Jak dopasować do tej układanki Emilię?
– Możemy chwilę porozmawiać na osobności? – spytała cicho lekarka, wyrywając Daniela z zamyślenia.
Ratowniczka medyczna spojrzała wymownie na stojącą pod ścianą sąsiadkę zmarłej Małgorzaty Głuszyńskiej. Kobieta nazywała się Barbara Krakowiak. Była chuda i żylasta. Siwe włosy okalały jej pociągłą twarz. To ona wezwała pogotowie i policję, kiedy znalazła Głuszyńską martwą tego ranka. Barbara Krakowiak przyglądała się teraz ciału bez większych emocji. Jakby śmierć znajomej nie zrobiła na niej większego wrażenia.
– Oczywiście – powiedział Daniel i również zerknął na sąsiadkę zmarłej.
Pani Krakowiak zorientowała się chyba, że szeptana wymiana zdań może jej dotyczyć, bo spojrzała na Podgórskiego znad okrągłych okularów. Policjant nie mógł oprzeć się wrażeniu, że pani Krakowiak wygląda w nich jak nieco starsza, damska wersja Johna Lennona. Z pewnością nie przypomina typowej mieszkanki kolonii Żabie Doły, uznał Daniel i zaraz skarcił się w duchu za kolejny przytyk do popegeerowskiej miejscowości.
– Czy to był atak serca? – zapytała Barbara Krakowiak. Nadal wpatrywała się w Podgórskiego intensywnie. – Tak pomyślałam, kiedy weszłam tu dziś rano.
– Proszę chwileczkę poczekać – odparł policjant uprzejmie. Skinął głową lekarce, żeby wyszli na dwór, aby tam kontynuować rozmowę. – Zaraz do pani wrócę, dobrze?
– Oczywiście.
Daniel i lekarka wyszli, zostawiając panią Krakowiak nad ciałem sąsiadki. Stanęli obok karetki. Było cicho. A przecież karetka przyjechała tu na sygnale dosłownie kilka minut temu. Pacjentce nie można było już pomóc, więc zapanowało dziwne odrętwienie. Jeden z ratowników medycznych ukrył się w cieniu przekwitającego kasztanowca, który zajmował sporą część ogrodu. Mężczyzna spokojnie palił papierosa, jakby nie przeczyło to w najmniejszym stopniu jego zaszczytnej profesji.
Na ich widok z radiowozu wysiadł młody Marek Zaręba, który przyjechał na wezwanie razem z Danielem. Marek miał podkrążone oczy. Widocznie kilkumiesięczna córeczka nadal dawała mu się we znaki. Dziewczynka nie sypiała podobno zbyt dobrze.
Myśli Daniela powędrowały z powrotem do Łukasza. Czy Podgórski mógł być dla niego ojcem, jeżeli do tej pory wcale nie był obecny w życiu chłopaka? Nie wstawał do niego w nocy, nie opatrywał stłuczonego kolana, nie uczył jazdy na rowerze ani gry w piłkę. Nic. Kolejne pytanie było jeszcze bardziej przerażające. Czy Daniel w ogóle potrafił być ojcem? To chyba właśnie było kluczowe pytanie.
– Co się dzieje, szefie? – zapytał Marek Zaręba z właściwym sobie entuzjazmem. Młody był stworzony do roli policjanta. Nigdy nie tracił energii do działania.
Podgórski skinął na niego. Zaręba podszedł szybkim krokiem.
– Co pani chciała mi powiedzieć, pani doktor? – zapytał Daniel ratowniczki medycznej. – Sąsiadka twierdzi, że pani Głuszyńska miała kłopoty z sercem. Czy rzeczywiście powodem śmierci był zawał? Ma pani jakieś wątpliwości?
Krótkowłosa lekarka oparła się o drzwi karetki.
– Nie jestem patologiem sądowym, ale swoje widziałam – stwierdziła sentencjonalnie. – Zanim zaczęłam pracować tutaj, kilka lat jeździłam w karetce w Bydgoszczy. Dlatego mam wrażenie, że wiem, co było przyczyną śmierci tej kobiety. A nie był to zawał. Oczywiście mogę się mylić…
Podgórski odetchnął głęboko. To krążenie wokół tematu zaczynało działać mu na nerwy. Ostatnio miał niestety coraz mniej cierpliwości. Pokładał wielkie nadzieje w tym, na co się zdecydował. Poprosi Weronikę o rękę, a może potem wszystkie elementy jego życia wrócą na swoje miejsce. Włącznie z cierpliwością.
– Co takiego pani odkryła? – zainteresował się Marek.
Lekarka przetarła ręką twarz.
– Chodzi o to, że…
– Czy ja będę jeszcze państwu potrzebna?
Wszyscy odwrócili się zaskoczeni. Nikt z nich nie usłyszał, że sąsiadka zmarłej wyszła z domu. Barbara Krakowiak spoglądała na nich znad swoich lenonek.
– Trochę niezręcznie się czuję, czekając tam w salonie z Małgorzatą… kiedy ona nie żyje – dokończyła kobieta. Jej siwe włosy tańczyły na lekkim wietrze. – Jeżeli będziecie mnie potrzebować, jestem przecież w domu obok. Nigdzie się nie wybieram. Przynajmniej na razie. Potem może pojadę do Brodnicy.
Barbara Krakowiak wskazała swój dom. Jak na warunki kolonii Żabie Doły zarówno dom zmarłej Małgorzaty Głuszyńskiej, jak i jej sąsiadki były w całkiem dobrym stanie, chociaż na pewno nie można było uznać ich za ładne. Panie mieszkały nieco na uboczu wsi i chyba starały się dbać o swoje otoczenie. Tylko opuszczona rudera, która straszyła po drugiej stronie drogi, psuła efekt ich
starań.
– Oczywiście, nie ma problemu – zreflektował się Podgórski. – Przepraszam. Niech pani wraca do siebie. Dziękuję za pomoc.
Pani Krakowiak skinęła głową i odeszła szybkim krokiem.
– Zauważyła pani coś niepokojącego – przypomniał młody Marek Zaręba, kiedy tylko Barbara Krakowiak zniknęła za drzwiami swego domu.
Lekarka pokiwała głową.
– Nie chcę krakać, ale chyba to nie była śmierć… naturalna – powiedziała z naciskiem. Nadal stała oparta o samochód, jakby miał dodać jej sił. – Chociaż oczywiście to lekarz sądowy wyda ostateczną opinię. W każdym razie ja uważam, że to nie była śmierć naturalna. A już na pewno nie zawał.
Policjanci spojrzeli po sobie.
– Dlaczego pani tak sądzi?
Lekarka nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ na nieogrodzoną posesję Małgorzaty Głuszyńskiej wkroczył pewnym krokiem ubrany w skórzaną kamizelkę mężczyzna. Długie włosy miał związane w kucyk, który zwisał luźno na plecach.
– Miłosz Janiszewski, „Prawdziwy Głos” – przedstawił się szybko mężczyzna.
„Prawdziwy Głos” był brukowcem, który działał w Brodnicy od kilku lat. Prawie nikt nie przyznawał się do tego, że go czytuje. Gazeta miała się jednak dobrze, więc najwyraźniej spragnionych sensacji czytelników nie brakowało.
– Co tu się dzieje? – zapytał dziennikarz, wyciągając z kieszeni skórzanej kamizelki niewielki aparat fotograficzny.
Lekarka spojrzała na Miłosza Janiszewskiego spłoszona. Daniel Podgórski znowu westchnął. Obecność dziennikarza wcale mu się nie podobała.
– Proszę pozwolić nam pracować w spokoju – powiedział Daniel uprzejmie. Przynajmniej miał nadzieję, że zabrzmiało to uprzejmie. – Nic wielkiego się nie dzieje.
– Doprawdy? – odparł dziennikarz z rozbawieniem.
Błysnął flesz małego aparatu. Młodszy aspirant Daniel Podgórski zerknął na Marka Zarębę. Nie rozumiał, jak Miłosz Janiszewski mógł zwietrzyć trop tak szybko. Przecież policjanci dopiero teraz dowiedzieli się, że ktoś mógł pomóc Małgorzacie Głuszyńskiej zejść z tego świata. Zaręba skinął nieznacznie głową. Chyba on także uważał, że prawdopodobnie będą potrzebowali wsparcia. Daniel sięgnął po telefon.

Stanisław Szczepański rozejrzał się po swoim gabinecie. Wszystko było tu zupełnie nowe. Ściany lśniły bielą, a na eleganckich biurowych meblach nie zdążyła osiąść najmniejsza drobinka kurzu. Na półkach stały przygotowane na dokumentację segregatory. Komputer pracował cicho na biurku. Jednym słowem wszystko było gotowe. Wszystko oprócz… Stanisław wolał nie kończyć myśli.
Brod-Dysk to było jego dziecko. A może nawet więcej? Stanisław Szczepański zainwestował w nowy zakład wytwórczy większość swojego majątku i miał wielką nadzieję, że ta inwestycja się zwróci. Mogło tak być. Bez wątpienia. Był tylko jeden mały problem. Zakład nie mógł rozpocząć produkcji.
– Cholera jasna – mruknął Szczepański.
Zerknął w lustro. Musiał się trochę uspokoić. Zdenerwowanie na pewno nie pomagało.
– Jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu – powiedział do swojego odbicia Stanisław. To była mantra, której kiedyś nauczył się na studiach. Przydała mu się w życiu niejeden raz. – Jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.
Stanisław Szczepański czuł, że powoli ogarnia go względny spokój. Spojrzał na swoje odbicie raz jeszcze. Miał lekko kręcone, modnie obcięte włosy. Garnitur w intensywnym fioletowym odcieniu był nowym nabytkiem. Oczywiście wyszedł spod ręki znanego projektanta. W lustrze Stanisław widział obraz człowieka sukcesu.
Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Uspokoiło go to całkowicie. Stanisław Szczepański nie był mężczyzną, który łatwo się poddaje. Wiedział, że jest gotów zrobić wszystko, żeby Brod-Dysk mógł nareszcie rozpocząć produkcję. I zrobi to.
Podniósł słuchawkę telefonu i wykręcił numer wewnętrzny do Liliany Brzezińskiej, chociaż wystarczyło otworzyć drzwi gabinetu i krzyknąć. Jego współpracownica była przecież dwa pokoje dalej. Oprócz nich dwojga biuro świeciło na razie pustkami. Przychodziła tu tylko asystentka, która pomagała im w nieistniejącej na razie organizacji zadań.
Pustka była na tyle przygnębiająca, że Szczepański wolał dzwonić do Liliany, zamiast oglądać puste korytarze. Miał nadzieję, że to się wkrótce zmieni i biuro zacznie tętnić życiem. Nie mógł sobie przecież pozwolić na więcej strat.
– Tak? – odezwała się Liliana Brzezińska.
Jej głos brzmiał jak zwykle profesjonalnie. Idealna rzeczniczka prasowa dla nieźle funkcjonującego zakładu przemysłowego średniej wielkości. Kłopot polegał na tym, że zakład jeszcze nie działał.
– Cholera jasna – mruknął Stanisław Szczepański znowu.
– Stanisław? – spytała Liliana zaskoczona.
– Przepraszam. Zamyśliłem się – wyjaśnił szybko Szczepański. – Jak wygląda sytuacja z Janiszewskim? Już się tu kręci?
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Mogli przecież porozmawiać bezpośrednio, ale Szczepańskiego opanowała dziwna niemoc. Jakby zmęczenie nie pozwoliło mu przejść tych kilku kroków do gabinetu koleżanki.
– Dzisiaj go jeszcze nie było – wyjaśniła Liliana po chwili.
– A ekolodzy?
– Też cisza.
– To świetnie.
Stanisław Szczepański poczuł, że energia powoli wraca. Może wreszcie wyjdą na prostą. To naprawdę najwyższy czas, żeby Brod-Dysk ruszył z produkcją.

 
Wesprzyj nas