Pierwszy tom trzymającej w napięciu trylogii dla młodych buntowników.


Sześćdziesięciu czterech chłopców żyje w wielkim domu odciętym od świata. Nie pamiętają, jak wyglądało ich życie, zanim tu trafili. Nie wiedzą, co czeka ich w przyszłości. Wiedzą tylko, że każdy, kto za bardzo urośnie, znika na zawsze.

Meto wie, że jego dni w Domu są już policzone. Zanim po niego przyjdą, za wszelką cenę chce poznać prawdę. Czym naprawdę jest Dom? Co czeka tych, którzy go opuszczają? Jak odzyskać wolność? Najwyższy czas złamać reguły. Teraz albo nigdy.

We Francji trylogia Meto odniosła wielki czytelniczy sukces. Szybko stała się bestsellerem, została także obsypana nagrodami przyznawanymi przez młodych czytelników. Do dziś została przetłumaczona na kilkanaście języków.

Yves Grevet (ur. 1951) – francuski pisarz, autor popularnych powieści dla młodzieży. Z zawodu nauczyciel. W swoich książkach, silnie zakorzenionych w rzeczywistości społecznej, porusza wątki relacji rodzinnych, solidarności, oporu stawianego opresji oraz dążenia do wolności i niezależności. Przełomowym momentem w jego karierze literackiej było wydanie bestsellerowej trylogii Meto.

Witaj w Domu.
Zapamiętaj: nie ma tu miejsca dla niepokornych i dociekliwych.
Reguły są bezwzględne, a kary okrutne.
Każdy twój krok jest pod kontrolą.
Dostosuj się albo zgiń.

Yves Grevet
Meto. Tom 1. Dom
Tłumaczenie: Paweł Łapiński
Wydawnictwo Dwie Siostry
Premiera: 18 listopada 2014
Przedział wiekowy: 11+


Trzask!… Odgłos jest ledwo słyszalny, ale budzi wszystkich. Oddechy zamierają. Zapada niepokojąca, pełna wyczekiwania cisza. Jest piąta, może szósta rano. Przez świetlik przebija się już wstający dzień. Nagle słychać szept Serwiusza.
–    To Kwintus! 
–    Wcale nie! – pada odpowiedź, jakby w reakcji na obelgę.
–    Cicho! – szepcze karcąco Klaudiusz. – Cicho, bo jeszcze przyjdą. No już! Wszyscy śpią, oby nikt się nie zorientował.
Godzinę później nadchodzi pora pobudki. Każdy z nas podnosi się i powoli wstaje, po czym obchodzi swoje łóżko dookoła, ściskając delikatnie kciukiem i palcem wskazującym jego cienkie deski.
Ten codzienny rytuał zwykle jest nawet przyjemny. 
Pozwala się upewnić, że wszystko jest w porządku. Ale tego poranka przebiega inaczej, w nocy trzasnęło czyjeś łóżko. Jednemu z nas grozi niebezpieczeństwo, być może to jego ostatnie godziny w Domu.
–    To Kwintus!
Zdanie przecięło powietrze jak strzała, ale tym razem nie wiadomo, kto je wypowiedział. Kwintus siedzi na podłodze z głową między rękami. Wszystkie dzieci mijają go, przechodząc dalej. Niektórzy poklepują go po ramieniu na znak przyjaźni, innym ledwo starcza odwagi, żeby na niego spojrzeć. Mariusz wybucha płaczem. 
Idziemy do umywalni. Marek podchodzi do mnie i szepcze mi do ucha tonem pełnym zwątpienia: 
–    Nie możemy tak dłużej!
–    Wiem, Marku – mówię, nie patrząc na niego. – Ale co innego nam pozostaje?
Ledwo przeszliśmy przez dwuskrzydłowe drzwi, rozbrzmiewa syrena, której dźwięk nakazuje nam stanąć w miejscu i zamknąć oczy. Z korytarza słychać pośpieszne kroki. Idzie ich co najmniej pięciu. Nagle przypominam sobie o Remusie – nie widziałem, żeby wstawał. Co z nim będzie, jeżeli znajdą go tam śpiącego, gdy przyjdą po Kwintusa? 
Jeden zatrzymuje się na środku umywalni. Po kilku sekundach rozpoczyna inspekcję. Przygląda się twarzom z bardzo bliska. Aż czuć intensywną woń tłuszczu, którym wypastował swoje podkute, skórzane buty. Jest odrażająca. Do ust napływa mi ślina. Czuję, że zbiera mi się na wymioty. On odwraca się w stronę drzwi, po czym nieruchomieje. Na korytarzu znów słychać pośpieszne kroki, ale teraz towarzyszy im odgłos ciągniętego po ziemi worka. Nasz cerber kieruje się do wyjścia. Otwieram lekko jedno oko i widzę go z profilu. Jest niewielkiego wzrostu, niższy ode mnie, jego głowa wydaje się bardzo duża, jakby zdeformowana, a ręce zbyt długie.

Po śniadaniu podchodzi do mnie Cezar 1 i prowadzi do niebieskiej sali. Ma starannie przystrzyżoną brodę i lśniącą czaszkę. Na jego piersi wyhaftowany jest numer 1. Daje mi znak, żebym usiadł na jednej z ławek pod ścianą. Znika za małymi drzwiami. Czekam. Nie wiem, na czym zatrzymać wzrok. Znam te gołe ściany na pamięć. Nieraz siedziałem tu w oczekiwaniu na karę. Od ostatniego razu minął już ponad rok. Drzwi się otwierają. Wchodzi chłopczyk, a zaraz za nim Cezar 3, niemal doskonała kopia numeru 1.
–    Przedstawiam ci Krassusa. Przez miesiąc będziesz za niego odpowiedzialny. Twoim zadaniem jest wtajemniczyć go w zasady obowiązujące w Domu. To ty masz sprawić, żeby uniknął wszystkich błędów, które popełniają ci, którzy nie wiedzą. Dzisiaj go oprowadzisz. Zwalniam cię z zajęć. Dobrze zrozumiałeś: za każdy błąd popełniony przez niego odpowiadasz osobiście, i tak przez miesiąc, poczynając od dziś.
– Zrozumiałem.
Zrozumiałem to, zanim zaczął mówić. Kwintus nas „opuścił” i ktoś musiał zająć jego miejsce jeszcze tego samego dnia przed południem. Pierwszy raz będę kogoś inicjował. Widywałem już, jak robią to inni. Mam świadomość, że to ryzykowne zadanie, bo dzieci, choć posłuszne, nie są w stanie uniknąć błędów. Tyle zasad do przyswojenia!
Na początku trzeba się bez przerwy kontrolować. Podstawowa rada dla nowicjusza to czekać, zawsze czekać: poczekaj, zanim coś powiesz, poczekaj, zanim coś zrobisz. 
–    Nie stój tam tak – mówi spokojnie Cezar 3. – Masz zadanie do wykonania. Zacznij od razu. Cezar spotka się z tobą na koniec dnia. Do widzenia.
Wychodzi, nie obdarzając mnie nawet spojrzeniem. Odwracam się do nowego.
–    Witaj, Krassusie. Posłuchaj uważnie mojej rady: w razie jakiejkolwiek nieznanej ci sytuacji zamieniaj się w posąg. Nie ruszaj się ani nie odzywaj. Czekaj, aż wszystko ci wytłumaczę. I choćbyś był pewny, że zrozumiałeś, nie spiesz się. Popatrz najpierw, co ja robię, i próbuj mnie naśladować, nawet jeżeli wyda ci się to dziwaczne… Z początku wszystko wydaje się tu dziwaczne. Ale z czasem staje się naturalne i już o tym nie myślisz. Zapamiętaj sobie: masz szczęście, że tu trafiłeś. Śpimy w cieple, w czystej pościeli i jemy do syta. Możemy też czytać i uczymy się różnych gier. 
–    Jak się nazywasz?
–    Nie przedstawiłem się? Jestem Meto. Zaczniemy od dormitorium. Dziś prawie bez przerwy będę do ciebie mówił. Jeżeli czegoś nie zrozumiesz, nie krępuj się prosić, żebym powtórzył.
Idziemy przez puste korytarze. Krassus chwilami mocniej otula się płaszczem, jakby było mu zimno. Wracam do mojego wykładu.
–    Dziś jest dwudziesty dziewiąty. Dzień nieparzysty, czyli dzień zastrzyków. Powinniśmy być w ambulatorium o dziesiątej. Musisz zrozumieć, że plan dnia traktuje się tu bardzo rygorystycznie.
–    Rygorystycznie?
–    To znaczy, że trzymanie się planu jest bardzo ważne i nigdy nie należy się spóźniać. W przeciwnym razie…
–    W przeciwnym razie co?
–    Można mieć nieprzyjemności. Ale wystarczy uważać i wszystko będzie dobrze.
Otwieram drzwi do dormitorium i chwytam Krassusa za rękę. Jest zaskoczony, ale pozwala się prowadzić. 
–    Główna zasada: nie dotykać łóżek. Przeczytaj, co jest napisane o tam, na ścianie.
Odwraca się do mnie zdziwiony.
–    No, dalej! Czytaj. Nie umiesz czytać?
–    Nie.
–    No to słuchaj uważnie: „Dormitorium jest przeznaczone wyłącznie do odpoczynku”. Zrozumiałeś? Nikt nie będzie się tu z tobą bawił, nikt nie przyjdzie tu z tobą, żeby się powygłupiać. Nie zobaczysz tu nikogo, kto by się chował czy bił poduszkami, nawet na żarty. Meble są tu bardzo cenne, szczególnie łóżka, które wyjątkowo łatwo uszkodzić. Każdy mocniejszy nacisk może złamać jeden ze szczebli, a połamane łóżko oznacza wydalenie.
–    Wydalenie? Co to takiego?
–    Znikasz stąd na zawsze.

 
Wesprzyj nas