Akcja ostatniej części trylogii Stulecie obejmuje okres od wzniesienia muru berlińskiego do zwycięstwa Baracka Obamy w wyborach prezydenckich.


Trylogia STULECIE to epicka opowieść Kena Folletta przedstawiająca splątane ze sobą losy członków pięciu rodzin – amerykańskiej, niemieckiej, rosyjskiej, angielskiej i walijskiej – na tle wydarzeń minionego wieku.

Od rewolucyjnej Hawany, przez gorące południe Stanów Zjednoczonych, waszyngtońskie salony władzy i Londyn lat sześćdziesiątych, aż po bezkresną Syberię, w świecie, w którym z niespotykaną dotąd determinacją w dążeniu do władzy ścierają się mocarstwa, bohaterowie powieści – każdy na swój sposób – próbują znaleźć dla siebie miejsce.

Realizują marzenia, knują spiski, cierpią, tęsknią, zdradzają i kochają, podczas gdy świat wkracza w erę zimnej wojny, ofiarami zamachów padają Martin Luther King i J.F. Kennedy, rock and roll przeżywa swój złoty wiek i próbuje nie ugiąć się pod naporem Beatlesów, dzieci kwiaty protestują przeciwko wojnie w Wietnamie, w Związku Radzieckim następuje odwilż, a na ulicach Pragi i Warszawy ludzie domagają się wolności – i wreszcie ją uzyskują.

Nauczycielka Rebecca Hoffman dowiaduje się, że przez lata była śledzona przez Stasi. To odkrycie skłoni ją to do działań, które wpłyną na losy całej jej rodziny.
Pochodzący z mieszanego małżeństwa George Jakes trafia w sam środek przełomowych wydarzeń związanych z walką o prawa obywatelskie dla czarnoskórych obywateli USA.
A Dimka Dvorkin zostaje doradcą Nikity Chruszczowa w czasach, gdy groźba wojny nuklearnej wydaje się bardzo realna.

Follett wciąż – nawet po napisaniu około 20 powieści– potrafi stworzyć tak wiarygodny obraz rzeczywistości, że czytając, niemal czuje się zapachy.
USA Today

Ken Follett
Krawędź wieczności
Przekład: Grzegorz Kołodziejczyk, Zbigniew A. Królicki
Trylogia Stulecie tom 3
Wydawnictwo ALBATROS Andrzej Kuryłowicz s.c.
Premiera: 6 listopada 2014


CZĘŚĆ PIERWSZA

Mur

1961

ROZDZIAŁ 1

Rebecca Hoffmann otrzymała wezwanie z tajnej policji w deszczowy poniedziałek 1961 roku.
Dzień zaczął się zwyczajnie. Mąż Rebekki odwiózł ją do pracy swoim brązowym trabantem 500. Urokliwe stare uliczki śródmieścia Berlina wciąż poznaczone były wyrwami po wojennych bombardowaniach, tylko w niektórych miejscach stanęły betonowe budynki odcinające się od otoczenia niczym źle dobrane sztuczne zęby. Hans siedział za kierownicą i opowiadał o swojej pracy.
— Sądy służą sędziom, adwokatom, policji i władzom. Wszystkim oprócz ofiar przestępstw — mówił. — Tego można się spodziewać w zachodnich krajach kapitalistycznych, ale w komunizmie sądy powinny służyć obywatelom. Moi koledzy zachowują się tak, jakby tego nie rozumieli. — Hans był urzędnikiem w Ministerstwie Sprawiedliwości.
— Prawie od roku jesteśmy małżeństwem, znam cię od dwóch lat, a jak dotąd nie spotkałam żadnego z twoich kolegów — zauważyła Rebecca.
— Zanudziliby cię — odparł bez namysłu. — To sami prawnicy.
— Żadnych kobiet?
— Nie. W każdym razie w moim wydziale. — Praca Hansa miała charakter administracyjny: przydzielał sprawy sędziom, wyznaczał terminy rozpraw, zarządzał budynkami sądowymi.
— Mimo to chciałabym ich poznać.
Hans był silnym mężczyzną, który nauczył się panować nad sobą. Jej upór wywołał w nim gniew, Rebecca dostrzegła znajomy błysk w oczach męża. Powściągnął go siłą woli.
— Coś zorganizuję — rzekł. — Może któregoś wieczoru wybierzemy się razem do baru.
Był pierwszym poznanym przez Rebeccę mężczyzną, który dorównywał jej ojcu. Cechowała go pewność siebie i władczość, ale zawsze wysłuchiwał zdania żony. Miał dobrą posadę — niewielu ludzi w Niemczech Wschodnich stać było na samochód. Ci, którzy zajmowali stanowiska we władzach, zwykle bywali twardogłowymi komunistami, lecz Hans, o dziwo, podzielał polityczny sceptycyzm Rebekki. I podobnie jak jej ojciec był wysoki, przystojny i dobrze się ubierał. Mogła śmiało powiedzieć, że to mężczyzna, na którego czekała.
Tylko jeden raz przed ślubem na krótko w niego zwątpiła. Zdarzył im się drobny wypadek drogowy. Wina leżała całkowicie po stronie kierowcy drugiego samochodu, który bez zatrzymania się wyjechał z bocznej ulicy. Takie rzeczy dzieją się codziennie, lecz Hans wpadł we wściekłość. Choć uszkodzenia wozów byty minimalne, wezwał policję, wyciągnął legitymację urzędnika Ministerstwa Sprawiedliwości, po czym kazał aresztować sprawcę stłuczki i wsadzić do więzienia za niebezpieczną jazdę.
Później przeprosił Rebeccę, twierdząc, że poniosły go nerwy. Mściwość Hansa przestraszyła ją i omal z nim nie zerwała. Wytłumaczył jednak, że nie był sobą z powodu stresu związanego z pracą zawodową, a ona mu uwierzyła. Później okazało się, że postąpiła słusznie, ponieważ Hans nigdy więcej w taki sposób się nie zachował.
Gdy minął rok, odkąd się poznali, Rebecca zaczęła się zastanawiać, dlaczego jeszcze nie poprosił jej, by za niego wyszła. Nie byli już dziećmi: ona miała dwadzieścia osiem lat, on trzydzieści trzy, od sześciu miesięcy weekendowe noce spędzali przeważnie razem. W końcu sama mu się oświadczyła. Zaskoczyło go to, ale się zgodził.
Zatrzymał samochód przed szkołą, w której pracowała. Budynek był nowoczesny i dobrze wyposażony, ponieważ komuniści poważnie traktowali oświatę. Przed bramą pięciu lub sześciu chłopców ze starszych klas stało pod drzewem i paliło papierosy. Nie zwracając uwagi na ich spojrzenia, pocałowała Hansa w usta i wysiadła.
Chłopcy przywitali się grzecznie, lecz gdy Rebecca przemierzała kałuże na szkolnym podwórku, czuła na swoim ciele tęskne spojrzenia nastolatków.
Pochodziła z rodziny związanej z polityką. Dziadek należał do Socjaldemokratycznej Partii Niemiec i zasiadał w Reichstagu, niemieckim parlamencie, aż do czasu dojścia Hitlera do władzy. Matka była radną miejską z ramienia tej samej partii w króciutkim okresie po wojnie, gdy w Berlinie Wschodnim panowała demokracja. Teraz jednak Niemcy Wschodnie były komunistyczną dyktaturą i Rebecca nie widziała sensu w angażowaniu się w politykę. Swój idealizm skierowała na nauczanie i miała nadzieję, że następne pokolenie będzie wykazywało mniej dogmatyzmu, za to więcej mądrości i współczucia dla ludzi.
W pokoju nauczycielskim rzuciła okiem na tablicę ogłoszeń. Większość lekcji tego dnia miała się odbyć w podwojonym składzie, co oznaczało, że w jednej klasie trzeba będzie zmieścić dwie grupy uczniów. Przedmiotem Rebekki był rosyjski, ale będzie musiała poprowadzić również angielski. Nie mówiła po angielsku, choć przyswoiła sobie odrobinę tego języka od swojej babci Angielki, Maud, która w wieku siedemdziesięciu lat wciąż tryskała energią.
Już drugi raz poproszono ją o zastępstwo na zajęciach z angielskiego. Zaczęła zastanawiać się nad tekstem do wykorzystania. Za pierwszym razem posłużyła się ulotką, którą rozdawano amerykańskim żołnierzom, zawierającą instrukcję postępowania z Niemcami. Tekst bardzo rozbawił uczniów i przy okazji dużo się nauczyli. Postanowiła, że dzisiaj zapisze na tablicy słowa jakiejś znanej im piosenki, na przykład The Twist, i poprosi o przetłumaczenie na niemiecki. Piosenkę stale puszczano w radiu amerykańskich sił zbrojnych. Nie będzie to typowa lekcja języka obcego, ale Rebecca doszła do wniosku, że nic lepszego nie wymyśli.
Szkoła borykała się z dotkliwymi brakami kadrowymi: połowa nauczycieli wyemigrowała do Niemiec Zachodnich, gdzie miesięczne pensje były wyższe o trzysta marek, a obywatele mogli cieszyć się wolnością. Taka sama sytuacja panowała w większości szkół w Niemieckiej Republice Demokratycznej. I nie dotyczyła jedynie nauczycieli. Lekarze, wyjeżdżając na zachód, mogli podwoić swoje zarobki. Matka Rebekki, Carla, była naczelną pielęgniarką w dużym szpitalu w Berlinie Wschodnim i rwała sobie włosy z głowy z powodu niedoboru zarówno pielęgniarek, jak i lekarzy. Rąk do pracy brakowało także w przemyśle, ubywało ludzi nawet w wojsku. Problem osiągnął rozmiary kryzysu narodowego.
Rebecca notowała w zeszycie tekst piosenki The Twist i usiłowała przypomnieć sobie wers ze słowami my little sis, kiedy do pokoju nauczycielskiego wszedł zastępca dyrektora szkoły. Nazywał się Bernd Held i prawdopodobnie był najlepszym poza rodziną znajomym Rebekki. Szczupły, ciemnowłosy czterdziestolatek nosił na czole wyrazistą bliznę w miejscu, które przeciął odłamek; stało się to w ostatnich dniach wojny podczas obrony wzgórz Seelow. Uczył fizyki, lecz podzielał zainteresowanie Rebekki rosyjską literaturą, kilka razy w tygodniu jadali wspólnie kanapki w porze lunchu.
— Słuchajcie — odezwał się. — Niestety, mam złe wiadomości. Anselm odszedł.
Rozległ się szmer zdziwienia. Anselm Weber był naczelnym nauczycielem szkoły i lojalnym komunistą, bo tylko tacy mogli piastować to stanowisko. Najwyraźniej jednak zachodnioniemiecki dobrobyt i swoboda wzięły górę nad zasadami.
— Będę go zastępował, dopóki nie zostanie wyznaczony nowy naczelny — ciągnął Bernd. Rebecca, podobnie jak reszta kadry dydaktycznej, wiedziała, że to on powinien zarządzać placówką, ponieważ ma odpowiednie kwalifikacje i umiejętności. Jednak był wykluczony z racji tego, że nie wstąpił do Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec, która w istocie była partią komunistyczną.
Z tego samego powodu także Rebecca nie miała szans, by zostać naczelną nauczycielką. Anselm prosił ją, żeby zapisała się do partii, lecz nawet o tym nie myślała. Jej zdaniem to byłoby tak, jakby zamieszkała w szpitalu psychiatrycznym i udawała, że wszyscy pensjonariusze są zdrowi na umyśle.
Bernd wyłuszczał zaistniałą sytuację, ona zaś zastanawiała się, kiedy zostanie mianowany nowy naczelny. Za rok? Jak długo potrwa kryzys? Nikt tego nie wiedział.
Przed pierwszą lekcją zajrzała do swojej przegródki pocztowej, ale nic w niej nie było. Korespondencja jeszcze nie dotarła. Może listonosz również wyemigrował do Niemiec Zachodnich.
List, który miał wywrócić jej życie do góry nogami, wciąż był w drodze.
Na pierwszych zajęciach omawiała rosyjski poemat Jeździec miedziany z liczną grupą siedemnasto- i osiemnastolatków. Lekcję taką prowadziła rok w rok, odkąd została nauczycielką. Jak zawsze podsuwała uczniom radziecką interpretację ideologiczną, tłumacząc, że w obliczu konfliktu między dobrem osobistym a powinnością społeczną autor wiersza, Aleksander Puszkin, opowiada się po stronie tej drugiej.
W czasie przerwy obiadowej wzięła kanapkę i poszła do gabinetu dyrektora. Usiadła przy dużym biurku naprzeciwko Bernda i popatrzyła na półkę z tanimi glinianymi popiersiami: znalazły tam miejsce podobizny Marksa, Lenina oraz przywódcy wschodnioniemieckiej partii komunistycznej Waltera Ulbrichta. Bernd podążył za spojrzeniem koleżanki.
— Szczwany lis z tego Anselma — rzucił z uśmiechem. — Przez całe lata udawał prawowiernego, a teraz fru!, i już go nie ma.
— A ciebie nie kusi? — zaciekawiła się Rebecca. — Rozwiodłeś się, nie masz dzieci ani innych zobowiązań.
Bernd rozejrzał się, jakby podejrzewał, że ktoś może słuchać rozmowy. Potem wzruszył ramionami.
— Myślałem o tym, bo kto nie myślał? A ty? Przecież twój ojciec pracuje w Berlinie Zachodnim, prawda?
— Tak, ma fabrykę telewizorów. Ale mama jest zdecydowana, by zostać na Wschodzie. Powiada, że problemy trzeba rozwiązywać, a nie przed nimi uciekać.
— Poznałem ją, prawdziwa z niej tygrysica.
— To prawda. Poza tym dom, w którym mieszkamy, należy do rodziny od pokoleń.
— A co na to twój mąż?
— Poświęca się pracy.
— W takim razie nie muszę się obawiać, że cię stracę. To dobrze.
— Bernd… — zaczęła Rebecca i zawahała się.
— No, wyduś to.
— Mogę ci zadać osobiste pytanie?
— Naturalnie.
— Odszedłeś od żony, bo miała romans.
Bernd zesztywniał, ale odpowiedział:
— Owszem.
— Jak się dowiedziałeś?
Skrzywił się, jakby poczuł nagły ból.
— Wolisz, żebym nie pytała? — zaniepokoiła się Rebecca. — To zbyt osobiste?
— Tobie mogę powiedzieć — odparł. — Spytałem wprost i przyznała się.
— Dlaczego zacząłeś ją podejrzewać?
— Świadczyło o tym wiele drobnostek…
— Na przykład dzwoni telefon — wpadła mu w słowo Rebecca — ty odbierasz i przez kilka sekund nikt się nie odzywa, a potem rozłącza.
Bernd potwierdził skinieniem głowy.
— Małżonek drze kartkę na drobne kawałeczki i spuszcza w sedesie — ciągnęła. — W weekend ktoś wzywa go na niezapowiedziane zebranie. Wieczorami pisze coś przez dwie godziny i nie chce ci pokazać.
— Ojej — odezwał się ze smutkiem Bernd. — Ty mówisz o Hansie.
— Ma kochankę, prawda? — Rebecca odłożyła kanapkę, straciła apetyt. — Powiedz mi, co o tym sądzisz, ale szczerze.
— Przykro mi.
Bernd pocałował ją kiedyś; to było przed czterema miesiącami, w ostatni dzień semestru jesiennego. Żegnali się i życzył jej wesołych świąt Bożego Narodzenia, a potem ujął ją lekko za ramię, nachylił głowę i pocałował w usta. Poprosiła, by nigdy więcej tego nie robił, i oznajmiła, że nadal chce się z nim przyjaźnić. W styczniu oboje wrócili do pracy i udawali, że nic się nie wydarzyło. Parę tygodni później Bernd powiedział jej nawet, że umówił się na randkę z wdową rówieśniczką.
Rebecca nie zamierzała rozbudzać nadziei, wiedząc, że nie zdoła ich spełnić, lecz Bernd był jedyną osobą, z którą mogła porozmawiać poza rodziną, a tej na razie nie chciała martwić.
— Byłam pewna, bardzo pewna, że Hans mnie kocha — wyznała z oczami pełnymi łez. — Bo ja go kocham.
— Może on też cię kocha. Niektórzy mężczyźni po prostu nie potrafią oprzeć się pokusie.
Rebecca nie wiedziała, czy Hans jest zadowolony z ich pożycia intymnego. Nigdy się nie skarżył, ale kochali się mniej więcej raz w tygodniu; ona uważała, że to za rzadko jak na nowożeńców.
— Ja tylko pragnę własnej rodziny, takiej jak rodzina mamy, w której wszyscy znajdują miłość, wsparcie i poczucie bezpieczeństwa — tłumaczyła. — Myślałam, że mogę to mieć z Hansem.
— Może nadal jest to możliwe — zauważył Bernd. — Romans nie musi oznaczać końca małżeństwa.
— W pierwszym roku związku?
— To źle wróży, zgadzam się.
— Co mam robić?
— Musisz go o to zapytać. Może się przyzna, może zaprzeczy, ale będzie wiedział, że jesteś świadoma tego, że coś się dzieje.
— I co potem?
— A czego byś chciała? Rozwieść się z nim?
Pokręciła głową.
— Nigdy bym nie odeszła. Małżeństwo to przyrzeczenie. Trzeba go dotrzymywać nawet wbrew własnym skłonnościom, a nie tylko wtedy, gdy ci to pasuje. Właśnie taki jest jego sens.
— Ja postąpiłem zupełnie inaczej. Na pewno tego nie pochwalasz.
— Nie osądzam ciebie ani nikogo innego, mówię jedynie o sobie. Kocham męża i chcę, żeby był mi wierny.
Bernd uśmiechnął się z podziwem i odrobiną żalu.
— Mam nadzieję, że twoje pragnienia się spełnią.
— Dobry z ciebie przyjaciel.
Odezwał się dzwonek wzywający na pierwszą popołudniową lekcję. Rebecca wstała i włożyła kanapkę z powrotem do papierowego opakowania. Nie zamierzała jej zjeść ani teraz, ani później, lecz myśl o wyrzuceniu chleba napawała ją trwogą; takie same odczucia miała większość tych, którzy przeżyli wojnę. Dotknęła chusteczką wilgotnych oczu.
— Dziękuję, że mnie wysłuchałeś.
— Niewiele cię pocieszyłem.
— Ależ tak — powiedziała i wyszła.
Zbliżając się do klasy, uświadomiła sobie, że nie zdążyła opracować tekstu piosenki. Była jednak nauczycielką nie od wczoraj i potrafiła improwizować.
— Kto słyszał piosenkę The Twist? — zapytała głośno, otwierając drzwi.
Okazało się, że wszyscy.
Podeszła do tablicy i wzięła kawałek kredy.
— Jak idą słowa?
Uczniowie zaczęli wykrzykiwać tekst.
— Come on, baby, lets do the twist. — Rebecca zapisała na tablicy pierwszą linijkę. — Jak to będzie po niemiecku?
Na jakiś czas zapomniała o swoich strapieniach.
W czasie przerwy popołudniowej znalazła w przegródce list. Zabrała go do pokoju nauczycielskiego i przed otwarciem zaparzyła sobie kawy instant. Kiedy zaczęła czytać, filiżanka wyleciała jej z ręki.
Kartka była jedna, w nagłówku widniała nazwa Ministerstwo Bezpieczeństwa Państwa. Tak oficjalnie nazywała się tajna policja Stasi. Nadawcą listu był sierżant Scholz, nakazywał Rebecce stawić się w siedzibie policji na przesłuchanie.
Wytarła rozlaną kawę i przeprosiła kolegów, udając, że nie stało się nic złego. Potem poszła do damskiej toalety i zamknęła się w kabinie. Musiała pomyśleć, zanim komukolwiek się zwierzy.
Każdy obywatel Niemieckiej Republiki Demokratycznej wiedział o istnieniu takich listów i wszyscy się ich bali. Oznaczał on, że Rebecca popełniła jakieś przewinienie, być może drobne i nieznaczące, ale jednak takie, które zwróciło uwagę szpicli. Z tego, co mówili inni, zorientowała się, że nie ma sensu udawać niewinności. Policja wychodziła z założenia, że wezwany musi być winny, bo w przeciwnym razie z jakiej racji by go przesłuchiwali. Sugestie, że zaszła pomyłka, traktowali jako obrazę dla swojej fachowości, to zaś samo w sobie uważali za wykroczenie.
Rebecca spojrzała ponownie na list i zobaczyła, że ma się zgłosić o siedemnastej.
Czym zawiniła? Jej rodzina, rzecz jasna, wzbudzała głębokie podejrzenia. Ojciec Werner był kapitalistą i miał fabrykę, do której wschodnioniemieckie władze nie mogły się dobrać, ponieważ znajdowała się w Berlinie Zachodnim. Matka Carla była dobrze znaną członkinią Socjaldemokratycznej Partii Niemiec. Z kolei babka, Maud, była siostrą angielskiego hrabiego.
Wszelako władze od kilku już lat nie naprzykrzały się rodzinie i Rebecca sądziła, że wychodząc za urzędnika Ministerstwa Sprawiedliwości, uzyskała dla siebie i bliskich pewną dozę szacunku. Najwyraźniej się łudziła.
Czy popełniła jakieś przestępstwo? Miała w księgozbiorze antykomunistyczną alegorię George’a Orwella Folwark zwierzęcy, co było wbrew prawu. Jej młodszy brat Walii, obecnie piętnastoletni, grał na gitarze i śpiewał amerykańskie protest songi w rodzaju This Land is Your Land. Rebecca jeździła czasem do Berlina Zachodniego na wernisaże malarstwa abstrakcyjnego. W podejściu do sztuki komuniści wykazywali taki sam konserwatyzm jak matrony z epoki wiktoriańskiej.
Myjąc ręce, zerknęła w lustro. Nie wyglądała jak osoba zalękniona. Miała prosty nos, wyrazisty podbródek i oczy o głębokiej orzechowej barwie. Jej niesforna ciemna czupryna była mocno zaczesana do tyłu. Wysoki wzrost i posągowa budowa wzbudzały u niektórych strach. Rebecca potrafiła stanąć przed klasą rozwydrzonych osiemnastolatków i uciszyć ich jednym słowem.
A mimo to czuła lęk. Jej obawy płynęły ze świadomości, że funkcjonariusze Stasi zdolni są do wszystkiego. Nie znali żadnych prawdziwych ograniczeń, samo poskarżenie się na nich zakrawało na przestępstwo. Przypominało to Rebecce postępowanie Armii Czerwonej pod koniec wojny. Sowieccy żołdacy mogli swobodnie rabować, gwałcić i mordować Niemców, korzystanie z tej wolności przybrało u nich postać niewymownego barbarzyństwa.
Ostatnia lekcja Rebekki tego dnia miała być poświęcona stronie biernej w języku rosyjskim. Zajęcia się rozlazły i były z całą pewnością najgorszymi, jakie przeprowadziła od początku swojej pracy dydaktycznej. Uczniowie zorientowali się, że stało się coś złego, i ku jej wzruszeniu okazali pomoc; czasem trafnie podpowiadali, kiedy nauczycielce zabrakło słów. Dzięki ich wyrozumiałości jakoś dobrnęła do końca.
Bernd przyjmował w gabinecie urzędników z Ministerstwa Edukacji, zapewne wspólnie zastanawiali się, jak prowadzić dalej szkołę, gdy odeszła połowa kadry nauczycielskiej. Rebecca nie chciała udawać się do siedziby Stasi, nikogo nie powiadomiwszy, dlatego na wszelki wypadek zostawiła przełożonemu kartkę z informacją.
Potem wsiadła do autobusu, który mokrymi od deszczu ulicami zawiózł ją na Normannen Strasse w dzielnicy Lichtenberg na przedmieściu.
Kwatera tajnej policji mieściła się w szpetnym nowym biurowcu. Budynek nie był ukończony: na parkingu stały buldożery, a przy jednej ze ścian pięło się rusztowanie. W deszczu gmach sprawiał posępne wrażenie, w blasku słońca nie będzie wyglądał weselej.
Wchodząc, Rebecca nie wiedziała, czy kiedykolwiek wyjdzie z powrotem.
Przemierzyła ogromny przedsionek i zawieziono ją windą na piętro. Jej lęk narastał wraz z wysokością. Wysiadła i znalazła się w korytarzu pomalowanym na koszmarny kolor musztardowej żółci. Zaprowadzono ją do małego pustego pomieszczenia, w którym jedynymi meblami były stół z blatem z tworzywa oraz dwa niewygodne krzesełka z metalowych rurek. Powietrze przesycała gryząca woń farby. Mężczyzna, który eskortował Rebeccę, zostawił ją samą.
Siedziała pięć minut, trzęsąc się. Zaczęła żałować, że nie pali — papieros mógłby nieco ukoić jej nerwy. Z trudem powstrzymywała łzy.
Do pomieszczenia wszedł sierżant Scholz. Był nieco młodszy od Rebekki, oceniła jego wiek na mniej więcej dwadzieścia pięć lat. Trzymał w rękach cienką teczkę. Usiadł, odchrząknął, otworzył teczkę i skrzywił się. Przyszło jej do głowy, że usiłuje przydać sobie ważności. Pomyślała, że to może być jego pierwsze przesłuchanie.
— Jesteście nauczycielką w technikum Fryderyka Engelsa — stwierdził.
— Tak.
— Gdzie mieszkacie?
Rebecca odpowiedziała, ale pytanie ją zdziwiło. Czyżby bezpieka nie znała jej adresu? To by tłumaczyło, dlaczego list przyszedł do szkoły, a nie do jej domu.
Musiała podać nazwiska oraz wiek rodziców i dziadków.
— Kłamiecie! — oznajmił triumfalnie Scholz. — Mówicie, że matka ma trzydzieści dziewięć lat, a wy dwadzieścia dziewięć. Czyżby urodziła was jako dziesięciolatka?
— Jestem adoptowana — odrzekła Rebecca. Poczuła ulgę, mogąc udzielić niewinnego wyjaśnienia. — Moi prawdziwi rodzice zginęli pod koniec wojny, kiedy nasz dom został trafiony pociskiem. — Miała wtedy trzynaście lat. Pociski Armii Czerwonej padały wszędzie, miasto leżało w gruzach, a ona była sama, oszołomiona i przerażona. Grupka żołnierzy wybrała sobie pulchną nastolatkę, przymierzając się do gwałtu. Ocaliła ją Carla, która poświęciła się w zamian. Jednak tamto przerażające wydarzenie sprawiło, że Rebecca podchodziła do seksu niepewnie i z lękiem. Czuła, że jeśli Hans nie jest usatysfakcjonowany, musi to być jej wina.
Zadrżała, starając się odsunąć złe wspomnienie.
— Carla Franek uratowała mnie przed… — Powstrzymała się w samą porę. Komuniści zaprzeczali, jakoby żołnierze Armii Czerwonej popełniali gwałty, mimo że potworną prawdę znała każda kobieta, która w 1945 roku przebywała na terenie Niemiec Wschodnich. — Carla mnie ocaliła — dodała, pomijając kontrowersyjne szczegóły. — Później ona i Werner zaadoptowali mnie zgodnie z prawem.
Scholz notował wszystko skrupulatnie.
Taka teczka nie może zawierać wielu informacji, pomyślała Rebecca, ale coś musi w niej być. Jeśli policjant ma tak skąpą wiedzę o rodzinie wezwanej osoby, co zwróciło jego uwagę?
— Jesteście nauczycielką angielskiego — stwierdził.
— Nie, uczę rosyjskiego.
— Znowu kłamiecie.
— Nie kłamię i przedtem też nie kłamałam — odparła zwięźle Rebecca, dziwiąc się samej sobie, że tak buńczucznie odzywa się do funkcjonariusza bezpieki. Nie czuła już takiej obawy jak na początku. Może to głupota. Ten człowiek był młody i niedoświadczony, lecz wciąż mógł zrujnować jej życie. — Mam dyplom z języka i literatury rosyjskiej — ciągnęła, siląc się na przyjazny uśmiech. — W szkole kieruję wydziałem rusycystycznym, ale połowa nauczycieli wyjechała na Zachód, więc musimy sobie jakoś radzić. Dlatego w zeszłym tygodniu poprowadziłam dwie lekcje angielskiego.
— Czyli jednak miałem rację! I w czasie lekcji zatruwacie umysły dzieci amerykańską propagandą.
— O cholera — jęknęła Rebecca. — Czyżby chodziło o ulotkę z poradami dla amerykańskich żołnierzy?
Policjant przeczytał z notatek:
— Tu jest napisane: „Miejcie w pamięci, że w Niemczech Wschodnich nie ma wolności słowa”. Czy to nie jest amerykańska propaganda?
— Wytłumaczyłam uczniom, że Amerykanie kultywują prymitywne przedmarksistowskie wyobrażenie wolności — odparowała Rebecca. — Przypuszczam, że wasz informator zapomniał o tym wspomnieć. — Zastanawiała się, kto był tą szują. Na pewno uczeń bądź rodzic, któremu powiedziano o zajęciach. Stasi miało więcej szpicli niż naziści.
— A dalej: „W Berlinie Wschodnim nie pytajcie o drogę policjantów. W odróżnieniu od amerykańskich, nie mają oni za zadanie pomagać ludziom”. Co wy na to?
— Czy to nieprawda? — odpowiedziała pytaniem Rebecca. — Czy jako nastolatek zapytaliście kiedyś Vopo, jak dojść na stację metra? — Policja w Niemczech Wschodnich nazywała się Volkspolizei, w skrócie Vopo.
— Nie mogliście znaleźć odpowiedniejszego materiału do nauczania dzieci?
— Może sami przyjdziecie do szkoły i dacie lekcję angielskiego?
— Nie znam angielskiego!
— Ani ja! — zawołała Rebecca i od razu pożałowała, że podniosła głos. Ale Scholz się nie rozgniewał, sprawiał wrażenie trochę onieśmielonego. Z pewnością brakowało mu doświadczenia, lecz mimo to nie powinna sobie pozwalać na nierozwagę. — Ani ja — powtórzyła ciszej. — Improwizuję i korzystam ze wszelkich materiałów w języku angielskim, jakie wpadną mi w ręce. — Przyszło jej na myśl, że pora udać skruchę. — Z pewnością popełniłam błąd i bardzo tego żałuję, sierżancie.
— Sprawiacie wrażenie inteligentnej osoby — rzucił policjant.
Zmrużyła lekko powieki. Czyżby zastawiał na nią pułapkę?
— Dziękuję za komplement — odparła neutralnym tonem.
— Potrzeba nam inteligentnych osób, zwłaszcza kobiet.
Rebecca się zdziwiła.
— Do czego?
— Do tego, by miały oczy otwarte, orientowały się w sytuacji i dawały nam znać, kiedy dzieje się coś złego.
Teraz Rebeccę ogarnęło wzburzenie.
— Prosicie mnie, bym została informatorką Stasi? — spytała po chwili z niedowierzaniem.

 
Wesprzyj nas