Nowa książka autorki bestsellerowej powieści Katarzyna Wielka. Gra o władzę. Intymna spowiedź władczyni, która miała wszystko, czego zapragnęła… a może wszystko, prócz najważniejszego?


Kiedy młodziutka księżniczka Katarzyna przybyła na cesarski dwór, by poślubić przyszłego cara Piotra III, jej życie przestało należeć tylko do niej. Jej nieszczęśliwe małżeństwo było niewyczerpanym tematem dworskich plotek, a gdy szła pałacowymi korytarzami setki par oczu usiłowały przeniknąć jej suknię i odgadnąć, czy wreszcie udało jej się zajść w ciążę, by dać Rosji upragnionego następcę tronu.

Jako caryca szybko nauczyła się ukrywać wszystkie radości i smutki, bo każda słabość mogła zostać wykorzystana przez przeciwników w politycznej grze. Mimo to Katarzyna pozostała kobietą z krwi i kości, pełną zwyczajnych trosk, marzeń i namiętności.

Jak udawało jej się dokonać trudnych wyborów pomiędzy głosem serca a racją stanu? Czy władza i korona były dla niej ważniejsze niż rodzina i miłość?

Powieść Ewy Stachniak to fascynujący portret Katarzyny Wielkiej jako kobiety rozdartej pomiędzy głosem serca, a rozsądku – jako żony, matki, babki i kochanki. Autorka prezentuje mało znane fakty z prywatnego życia carycy, odkrywa przed światem nieznaną twarz jednej z najpotężniejszych kobiet świata.

Ewa Stachniak – z pochodzenia wrocławianka, w 1981 r. wyjechała do Kanady, tam też obroniła doktorat poświęcony twórczości Stefana Themersona (polskiego pisarza piszącego w Londynie po ang.). Zadebiutowała opowiadaniem Marble Heroes. Wydała cztery powieści, Katarzyna Wielka. Gra o władzę ukazała się m.in. w Kanadzie, Stanach, Anglii, Niemczech i Polsce.The Washington Post umieścił Katarzynę Wielką. Grę o władzę na liście 50 najciekawszych powieści w 2012 r.

„Książka Stachniak jest nie tylko ciekawym portretem kobiety i epoki, ale i wciągającą opowieścią erotyczną.”
Justyna Sobolewska, „Polityka”

„W tym świecie niewiele jest miejsca na sentymenty. [Bohaterki Stachniak]Bywają namiętnie zakochane, ale zawsze w mężczyznach, którzy mogą im dać coś konkretnego. Choćby tylko pamięć potomnych. Miłość wygasa wraz z nadzieją na dalsze zyski. Jeśli coś trwa, to seksualna przyjemność.”
Eliza Szybowicz, „Gazeta Wyborcza”

„Solidny research i spokojne, ale czułe pióro autorki gwarantują przyjemność czytania w świąteczne leniwe popołudnie.”
Olga Tokarczuk

Ewa Stachniak
Cesarzowa nocy. Historia Katarzyny Wielkiej
tłumaczenie autoryzowane z języka angielskiego Nina Dzierżawska
Wydawnictwo Znak
Premiera: 9 października 2014


Pamiętaj tylko to, co ma znaczenie.

Pamiętaj o pocieszeniu, które kryje się w książkach. Pewności prostych stwierdzeń nie da się podważyć: wielkości równe tej samej wielkości są wzajemnie równe. Pamiętaj, że gwiazdy to nie tylko mrugające świetlne punkciki, ale część ogromnego świata. Świata, który może wydawać się skomplikowany i niepojęty, lecz rządzi nim logika, on zaś trwa przy swym wewnętrznym porządku.
Pamiętaj, czego uczyła cię guwernantka. Że nawet po najcięższym i najtrudniejszym dniu Wielka Niedźwiedzica jest zawsze na swoim miejscu. A księżyc przybiera jeden ze znajomych kształtów: wąski skrawek, rogal, półkole lub tarcza. Niebo mogą zakrywać chmury, jednak tworzą one chwilową zasłonę, która nic nie zmienia w najgłębszym porządku wszechświata. Za tą zasłoną księżyc i gwiazdy krążą po precyzyjnie wytoczonych orbitach, które można wyliczyć i przewidzieć.
Komety powrócą.
Ukryte prawidła w końcu się objawią.
Niektórym z nich zajmie to więcej czasu niż życie jednego człowieka. Niektóre ujawnią się po przeminięciu wielu pokoleń.
My, którzy żyjemy w tej chwili, możemy ich nie dostrzegać, ale one tam są i czekają, by je odkryto.
To wspomnienie to wszystko, co mam, decyduje. Od dziecka wiedziałam, jak wykorzystać to, co mam.
– Jesteś brzydka, Zofio – odzywa się głos, gdzieś na granicy czasu.
Brat, który skradł jej miejsce w sercu matki, leży w łożu, jego wątłe ciało tworzy podłużną wypukłość pod obleczoną w satynę puchową kołdrą.
Ona ma nie więcej niż siedem lat, jej dłonie i skórę głowy pokrywają strupy, kościom zagraża krzywica.
– Garbuska – dobiegają ją czasem szepty dorosłych. Głosy zatrute litością.
Lato się skończyło i czerwone krosty wracają, dojrzewając powoli i zmieniając się w zgrubiałe strupy. Nawet kiedy te zejdą, jej policzki, skóra głowy i ramiona łuszczą się i nadal są szorstkie. Choćby nie wiadomo ile je masowano, nic nie pomaga.
Musi czekać na kolejne lato, kiedy – ukryta przed ciekawskimi spojrzeniami za jedwabnym parawanem, po zdjęciu halki, by odsłonić skórę – położy się na skąpanym w słońcu ręczniku. Po kilku tygodniach różowe krosty ustąpią, a jej skóra znów stanie się gładka.
– Jesteś brzydka, Zofio.
W oczach brata iskrzy radość. Wilhelm myśli, że ją pokonał.
Ten chorowity, kaleki brat, przyczyna panicznych szeptów matki i jej kojących pieszczot. Matka upiera się, że jej oczku w głowie nie można niczego odmawiać.
– A ty umrzesz – mówi Zofia do brata. W jej głosie nie ma żadnego wahania, żadnej wątpliwości. – Tak samo jak Augusta – dodaje, nim chłopiec zdąży zatkać sobie uszy. Ich siostra żyła przez dziesięć dni, ziemia na jej malutkim grobie jest jeszcze miękka.
– Mamo! – krzyczy Wilhelm. – Zofia znów mnie straszy!
Jej głupi brat nie chce z nią walczyć. Wilhelm wierzy w słabość i litość, niepomny na cenę, jaką przyjdzie mu za nie w końcu zapłacić.
Jest durniem. Pleciugą. Słabeuszem.
Na schodach słychać pospieszny stukot obcasów matki.
Ona, Zofia, potrafi stawić czoło jej gniewowi. Potrafi znieść każdą karę. Nic jej to nie obchodzi.
– Zobaczysz, że umrzesz – wypowiadają bezgłośnie jej usta, dopóki ręka matki nie uderzy jej mocno, a z rozbitej wargi zacznie się sączyć krew. Słodka i słona zarazem.

Przyjechałam do Rosji z Zerbst, razem z matką.
Miałam wtedy na imię Zofia.

Z tej podróży pamięta bezmiar ośnieżonych pól, które – jak zapewniają rosyjscy gwardziści – za kilka miesięcy pokryją się bujną pszenicą, owsem i jęczmieniem. Połacie gęstych, ciemnych lasów, w których żyją norki i lisy o miękkim futrze. Miasteczka i przydrożne wsie, w których cebulasto zwieńczone cerkwie wabią oczy żywymi kolorami i biciem dzwonów. Rzeźbione ramy i okiennice wiejskich chałup. Noc, która nadchodzi wcześnie, gładko połykając to, co w Zerbst byłoby jeszcze światłem dnia.
Jej stopy puchną od długich godzin spędzanych w powozie i bolą, kiedy z niego wysiada i próbuje chodzić. Nie bardzo, ale na tyle, by matka rozkazała jednemu z rosyjskich służących zanieść jej córkę do oberży, kiedy zatrzymają się na nocleg. Są znamienitymi gośćmi, oznajmia matka kolejnemu gnącemu się w ukłonach poczmistrzowi, który być może nie w pełni docenia zaszczyt, jaki spotkał jego zadymioną karczmę. Księżna Zerbst podróżuje na prywatne zaproszenie Jej Wysokości carycy Elżbiety Piotrowny. Która to – gdyby we wszystko nie wdarła się nagła śmierć – byłaby teraz jej bratową.
Reakcją na powtarzane do znudzenia oświadczenie matki jest gorliwe przytakiwanie ze strony ich niemieckiej pokojówki i uprzejme – ze strony rosyjskich służących. Trudno stwierdzić, co o tym sądzą kolejni oberżyści. Rosyjskie słowa płyną szybko. Umyka jej nawet tych kilka, których się nauczyła.
Najlepiej zacząć od początku.

„Da” znaczy „tak”.
„Niet” znaczy „nie”.
„Możet byt’” znaczy „być może”.

– Czyż Zofia nie jest czarująca, Piotrze? – pyta caryca Elżbieta na ich widok. Podniecenie barwi jej policzki kolorem dojrzałych moreli. A może to nowy odcień różu?
Piotr, kuzyn Zofii w drugiej linii, a obecnie następca rosyjskiego tronu gotowy na ożenek, podnosi głowę. Jego wzrok – ma nieco wyłupiaste oczy – biegnie nerwowo w stronę ciotki, a potem znów do niej.
Tutaj, w Moskwie, Piotr wygląda na chudszego niż w pałacu w Utyniu, gdzie Zofia widziała go po raz pierwszy. Niczym ktoś wygłodzony, jak gdyby następcy tronu mogło brakować pożywienia.
Zofia wciąż czuje w kościach chłód długiej zimowej podróży. Lodowe ogrody kwitnące na okienkach powozu. Przenikliwe zimno zatęchłych przydrożnych gospód, od którego drętwieją palce rąk i stóp. Chmurkę własnego oddechu. Niezmierzone przestrzenie zamarzniętych pól, gęste lasy przykryte sypkim śniegiem. Strach, uparty i nieustępliwy, że gdyby – skutkiem jakiegoś nieszczęśliwego wypadku – powóz pędzący w stronę Rosji zatrzymał się, mróz wpełzłby do środka i ją zabił.
A co widzi Piotr, kiedy na nią spogląda? Jej nieskazitelną białą cerę? Mocne zęby? Młodziutkie piersi ściśnięte ciasnym gorsetem? Orzechowe oczy nakrapiane błękitem? Dokąd biegną jego myśli? Do Utynia, gdzie zapewniała go, że jest niezwykle mądry?
Gdzie szepnął jej do ucha: „Jak uczynią mnie królem Szwecji, to ucieknę z Cyganami i nigdy mnie nie znajdą”.
– Podoba ci się księżniczka Zofia, Piotrze?
Wokół nich – w tym ogromnym moskiewskim pałacu ze skrzypiącymi podłogami i pustymi antyszambrami – wszyscy wstrzymują oddech. Ona, skromna księżniczka Anhalt-Zerbst, śledzi kształt chudej szyi kuzyna i jego zmarszczone brwi.
Długa chwila wyczekiwania, po której Piotr kiwa głową. Jest to nikłe skinienie i nie wydaje się niczym doniosłym, a jednak kryje się za nim cały świat. Świat nowych możliwości. Świat, w którym Zofia nie zostanie odesłana do Zerbst, nie będzie musiała ukrywać swych myśli za uległymi uśmiechami. Świat zamaszystych kroków. Zapierających dech w piersiach perspektyw.
Wiosny, która roztopi śnieg.
Świat, którego pragnie tak bardzo, że jej dłoń zaciska się na fałdach spódnicy. Świat, który przywodzi jej na myśl ogiera tańczącego niespokojnie przed wyścigiem, z uniesionym ogonem i napiętymi pod skórą mięśniami. Czeka tylko na sygnał, by wystrzelić naprzód, rozpędzić wszystkich, którzy stoją mu na drodze.
Dworzanie wyciągają szyje. Słychać wyraźnie, jak stojąca z tyłu matka wciąga gwałtownie powietrze.

Nie podnoś oczu, Zofio!
Nie zepsuj wszystkiego! Nie teraz, gdy jesteś tak blisko!

Caryca Rosji podnosi się z tronu. Mieniąca się suknia Elżbiety musi być ciężka i sztywna, ale monarchini porusza się jak tancerka, głowę trzyma wysoko, plecy ma proste, kroki lekkie i pełne gracji. Na szkarłatnym jedwabiu haftowanym złotą nicią widnieje kunsztowny kwiatowy wzór. Płaszcz Elżbiety podbity jest gronostajem. Na jej szyi spoczywa potrójny sznur czarnych pereł.
– Krzykliwe… ostentacyjne… typowo rosyjskie… – to od jakiegoś czasu ulubione określenia matki.
Cesarskie ramiona, miękkie, lecz silne, otaczają „najdroższe dzieci księżycowej poświaty”, przyciskając je mocno do falującej pod jedwabiem piersi.
– Moja Zofia. Nigdy mnie nie zawiedziesz.
Jej czoło opiera się o coś twardego i spiczastego, co zostawi ślad na skórze. Zofia wdycha mieszankę woni: olejku różanego, gorzkich migdałów i ostrego, lisiego zapachu potu.

– Przestań szczerzyć zęby jak głupia, Zofio. Nie jesteś jeszcze jego żoną.
Matka uśmiecha się krzywo, liżąc palec i wygładzając córce brwi. Albo upychając kosmyk jej włosów pod nowym aksamitnym kapturem.
– Słuchaj mnie!
Zofia stoi spokojnie. Słucha. Nie wpatruje się, szczególnie w cesarzową Rosji, która właśnie oznajmiła całemu dworowi, że ta nic nieznacząca pruska księżniczka wkrótce uczyni z Piotra prawdziwego mężczyznę.
Ona, Zofia, dba, by zawsze iść krok z tyłu za matką i nigdy nie odzywać się pierwsza. Przeważnie słucha. Kiedy ktoś zadaje jej pytanie, odpowiedź jest zawsze krótka:
– Jestem zachwycona tym, co do tej pory zobaczyłam w Rosji… nie, nigdy w życiu nie widziałam tyle śniegu… tak, caryca jest niezwykle dobra i hojna… następca tronu jest bardzo urodziwy.
Jej głos jest miękki jak aksamit. Oczy ma ciągle spuszczone, dostrzega wystrzępione rąbki sukien i zdarte buciki. Jednak cesarska obietnica, choćby nawet mglista, choćby ulotna, nie może zostać wymazana. Tak głosi pradawna mądrość. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
Tutaj, w Moskwie, domy są głównie drewniane. Ulice wiją się, kończąc się nieprawdopodobnie wąskimi zaułkami. Sanie muszą korzystać z długich objazdów, żeby dotrzeć do celu. Śnieg przy sklepach rzeźników jest zbryzgany świeżą krwią. Powietrze wokół garbarni jest tak gryzące, że przyprawia ją o mdłości.
W Sankt Petersburgu, który widziała tylko przez chwilę w drodze do Moskwy, fasady pałaców zrobione były z kamienia. Ulice były szerokie i proste. Ogromna góra lodowa stała na zamarzniętej rzece. Malowane wózki pędziły w dół po jej stromym zboczu szybciej niż galopujący koń, szybciej niż poryw północnego wiatru.
– To zbyt niebezpieczne, Zofio. Nie pozwolę ci na coś takiego – powiedziała matka.
Ale matka nie mogła zabronić jej oglądać słoni. Ich fałd szarej skóry, podwiniętych trąb, żółtych ciosów. Uszu niczym ogromne żagle złożonych wzdłuż kopulastych głów.
Tego ciemnego popołudnia, rozświetlonego pochodniami i beczkami płonącej smoły szare, rozkołysane olbrzymy balansowały na tylnych nogach, machając przednimi. Bawiły się piłką, wyrzucały koła w powietrze i łapały je w locie.
Zofia śmiała się i klaskała w dłonie mocno, aż do bólu. Obok niej książę Naryszkin, który ją tam przyprowadził, szeptał swoje przestrogi: Słoń może zmieść rozwścieczonego niedźwiedzia, wygiąć pręty żelaznej klatki.
Strzeż się dzikiej bestii, Zofio.
Ale nie odwracaj oczu!
Zagrała trąbka, słonie ustawiły się w szeregu, opadły na przednie kolana i skłoniły ogromne łby. Przed nią, księżniczką Zerbst. Oto wspomnienie, do którego powraca pod koniec każdego dnia w Moskwie, zwinięta w kłębek w łożu, z twarzą wtuloną w miękki futrzany koc. Ono pozwala jej zapomnieć, że w pragnieniach kryje się upokorzenie. Że podarunki z Zerbst są zbyt skromne, by zrobić wrażenie choćby na pałacowej służbie. Że uśmiechy i życzliwe słowa niewiele znaczą.
– Musimy trzymać głowy wysoko, Zofio – upomina ją matka. – Nasz ród jest znacznie starszy.
Matka robi to co zawsze – odwołuje się do drzewa genealogicznego, które zna na pamięć. Koneksje rodzinne to mocne liny po bokach chwiejnego mostu prestiżu. Ciotki, kuzyni, bracia, żony, mężowie. Książę Brunszwiku. Książę biskup Lubeki. Dobra krew czerpie z wielu źródeł.
Zerbst, przechwala się matka, tętni życiem, wspaniałymi balami i paradami wojskowymi. W jej opowieściach koślawy most zwodzony przekształca się w ruchliwy trakt handlowy. Posąg mleczarki staje się dziełem, o którym mówią w samym Berlinie.
Matka nie słyszy drwiących śmieszków towarzyszących jej przechwałkom. Szeptów, które milkną, kiedy tylko się zbliży. Spojrzeń, które przypominają Zofii, jak niepewna jest ich przyszłość.
A Piotr?
Piotr co rano przychodzi do ich komnat, by oznajmić, co przygotował na ten dzień. Jego plany nigdy nie dotyczą świata poza bramą pałacu.
– Popatrz na moje rysunki, Zofio – mówi. – Chciałbym, żeby moi żołnierze nosili takie mundury.
Albo:
– Czy naprawdę rozmawiałaś z królem Fryderykiem, Zofio? Jak on wygląda? Co ci powiedział?
W niebieskich oczach Piotra widać blask, kiedy opowiada o Berlinie czy Holsztynie – blask, który gaśnie, jak tylko ona zapyta go o cokolwiek związanego z Rosją. Jeżeli nalega, książę reaguje zniecierpliwieniem lub gniewem. Po co Zofia Anhalt-Zerbst miałaby wiedzieć, czym się zajmuje rosyjski kanclerz? Albo które ze służących śpią w wewnętrznych komnatach carycy?
– Przecież kiedyś zostaniesz carem. Czy sam nie jesteś tego ciekaw?
– Jeszcze długo nie będę carem – odpowiada Piotr. Mogłaby to być mądra odpowiedź, ale nie jest. Zofia wie bowiem, że to nie pragnienie następcy tronu, by jego ciotka caryca rządziła jak najdłużej, lecz chęć ucieczki od własnego przeznaczenia.
Przeszłość, której nie można zmienić, jest czymś odległym.
Przyszłość, nawet ta, na którą jeszcze można wpłynąć, jest niepewna. Teraz i jedno, i drugie należy wepchnąć w jakiś odległy zakątek serca.
To teraźniejszość jest łamigłówką, którą Zofia musi rozgryźć.

„S wołkami żyt, po-wołczi wyt”. Jeżeli chcesz żyć z wilkami, wyj tak jak one.

Rosyjski nie poddaje się łatwo czternastoletnim wargom, które zdążyły już nabrać własnych przyzwyczajeń.
– Jeszcze raz, Wasza Wysokość. Tylko bardziej miękko. Rosjanie nie lubią cudzoziemców!
Monsieur Abadurow jest jej preceptorem i uczy ją, że rosyjskie rzeczowniki przyjmują nowe końcówki w zależności od pozycji w zdaniu:
– Bolszoj chleb – mówi – ale chleba niet.
Po rosyjsku jedne imiona zmieniają się w inne. Aleksander staje się Saszą. Jednak Aleksandra także może zmienić się w Saszę, więc po samym imieniu nie sposób stwierdzić, czy Sasza jest chłopcem, czy dziewczynką. Sasza może również stać się Saszeńką. Podobnie jak Grigorij zmienia się w Griszę, Griszeńkę lub Griszenioka.
Niezrozumiałe? Tak, ale dość łatwe do nauczenia się na pamięć.
Trudniej zrozumieć sens rosyjskich opowieści. W baśni niemieckiej człowiek jest głupcem, jeśli krzyczy ze strachu na widok młotka wiszącego na ścianie, bo któregoś dnia mógłby spaść i zabić stojące pod nim dziecko. W rosyjskich skazkach głupiec rozumie mowę ptaków i zwierząt. Może być powolny i zarośnięty brudem, ale to właśnie on ożeni się z córką cara i zostanie najmądrzejszym z władców.

„S kiem powiedioszsia, ot togo i nabierioszsia”. Kto z kim przestaje, takim się staje.

Z bliska skóra carycy Elżbiety przypomina świeżo malowany obraz. Skorupa pudru maskuje jej czerwony nos, zadrapania na szyi, placki sińców. Pod pachami tworzą się ciemne, wilgotne kręgi, ale zapach perfum jest silniejszy niż potu. Piękno składa się z warstw, z których każda chroni jakiś nocny sekret. W pałacowych korytarzach przystojni młodzieńcy pożerają carycę wzrokiem, kiedy ich mija. Jeśli upuści wachlarz, pióro, wstążkę z włosów, walczą o nie jak dzikie psy.
– Nie spraw mi zawodu, Zofio, a Matka Boska Kazańska będzie cię strzegła.
Dla Elżbiety mroczna, pachnąca kadzidłem cisza kaplicy jest jedynym miejscem, w którym myśli o śmierci i wieczności biorą górę nad ziemskimi przyjemnościami. Tam, pod uduchowionymi spojrzeniami świętych ikon, caryca mówi o miłosierdziu i rozlicza się z Bogiem.
To także jest Rosja. Otulona słodkim zapachem kadzidła. Rozjaśniona wotywnymi lampkami, które oświetlają podłużne, wychudzone twarze świętych. Zatopionych w kontemplacji tego innego, prawdziwego świata. Rosja wątpi w wiedzę. Nie ufa rozumowi, bo wszelkie zło ma źródło w poglądach. Pokłada za to ufność w cierpieniu i poddaniu się woli bożej. Rosja jest jak szyfr, który nieustannie się zmienia. Kiedy złamie się jeden schemat, jego miejsce zajmuje następny.

Psy Piotra leżą przy kominku i ziają. Jeden z nich obwąchuje sobie genitalia. Drugi wydaje z siebie ciche warknięcie, kiedy Zofia wchodzi, ale macha przy tym ogonem, a zatem ten warkot to nie groźba.
– Dlaczego żegnasz się tak jak oni, Zofio? – pyta Piotr, kiedy dziewczyna składa pokłony przed ikonami w jego komnacie i żegna na sposób prawosławny, zaczynając od prawego ramienia, trzema złączonymi palcami. – Nikt cię teraz nie widzi!
Przyszła do niego zagrać w szachy, grę najeżoną niebezpieczeństwami.
Jedwabne pantofelki cisną w stopy, więc je zrzuca.
– Dlaczego nie możesz być bardziej podobna do matki, Zofio? – pyta Piotr, przesuwając pionka o trzy pola naprzód i licząc, że ona nie zauważy. Jego palce są długie i nieco krzywe. Rzęsy ma prawie białe. – Twoja matka nie jest tak uparta jak ty!
Strój Piotra, zielony mundur Pułku Preobrażeńskiego, który każe mu nosić caryca, jest rozpięty i poplamiony przy mankietach.
„Rozmawiaj z nim o Holsztynie, Zofio, jeżeli sobie tego życzy – zaleca matka. – Nie chcesz chyba, żeby cię odesłali do Zerbst!”
Gra w szachy polega na dokonywaniu wyborów. Poświęć pionka, żeby zbić skoczka. Oceniaj każdą pozycję, przewiduj kilka ruchów naprzód, strzeż się niekonsekwencji. Lub też pozwól przeciwnikowi oszukiwać i uważać się za niezwyciężonego.

Jeśli Piotr będzie ze mnie zadowolony, wywołam niezadowolenie carycy.
Jeżeli zadowolę ją, wzbudzę niezadowolenie Piotra.

Piotr wkrótce nudzi się grą.
– Popatrz, Zofio – mówi. – Spójrz, co tutaj mam.
Czarna jedwabna chusta przykrywa coś na stole. Żadna inna kobieta nie widziała tego, co za chwilę jej pokaże. To stuletni sekret. Przysłano mu to z Utynia. Piotr coś mamrocze, ale to, co dolatuje do uszu Zofii, ma niewiele sensu.
– Kaspar kat… własnymi rękami… o północy… podczas nowiu… – A potem zadaje sam sobie pompatyczne pytanie, czy powinien w ogóle rozważać ujawnienie swojego sekretu zwykłej kobiecie.
Zofia czeka cierpliwie. Piotr to papla. Nie potrafi dochować tajemnicy.
Piotr unosi czarny jedwab, odsłaniając paski papieru pokryte niemieckim pismem.
– Passauer Kunst – mówi po niemiecku, promieniejąc z dumy. Sztuka z Pasawy.
Zofia wyciąga dłoń, żeby dotknąć najbliższego paska.
– Nie ruszaj! – krzyczy Piotr i uderza ją po ręce.
Zofia ukrywa irytację i zmienia ją w pytanie:
– Co to takiego?
– Mają magiczną siłę – odpowiada Piotr, a jego długie palce zawisają w powietrzu nad paskami papieru. – Ten, kto je nosi, stanie się niepokonany.
Zofia się nie śmieje. Nie wykpiwa euforii w jego głosie.
– Czy zrobiono je dla ciebie? – pyta.
Zamiast odpowiedzi Piotr wskazuje na jeden ze skrawków.
– Ten czekał na mnie od ponad stu lat.
– Skąd to wiesz?
– Po prostu wiem.
Uchyla się od odpowiedzi na pytanie, bo jej nie zna. Jeżeli ona będzie nalegać, Piotr rozzłości się tylko i powoła na jakieś boskie objawienie, znane tylko wtajemniczonym. To nie powinno być dla niej zaskoczeniem. Ludzie robią najdziwniejsze rzeczy, żeby zapewnić sobie władzę. Służące spluwają przez ramię na widok czarnego kota. Zofia słyszała o kobiecie na tatarskim targu, która zjadła świecę z zatopionym świętym obrazem. Jedna z pokojówek samej carycy ukryła paczuszkę z kośćmi i włosami pod łożem swojej pani.
– Co z nimi zrobisz, Piotrze? – pyta w zamian.
O dziwo, tym razem jej odpowiada. Niektóre, wyjaśnia, pogryzie i połknie. Inne będzie nosił na ciele. Przywiązane wąskim paskiem lnianej tkaniny. Przy samej skórze.
– Powiesz mi, co jest na nich napisane?
– Nie! – w jego głosie słychać nagle przerażenie, i chłopak znów zakrywa chustką zwitki papieru. Tak jakby mogła zniszczyć zaklęcie samym patrzeniem.

 
Wesprzyj nas