Nowe wydanie na specjalne życzenie polskich czytelniczek powieści łączącej historię miłosną i tajemnicę z przeszłości.


Dziesięć lat temu Emily miała wszystko. Dziś jej kariera leży w gruzach, a ukochany mąż zabiera z ich mieszkania ostatni karton i odchodzi do innej kobiety. Załamana Emily wyjeżdża na wyspę, na której jako dziecko spędzała beztroskie wakacje. Tu będzie mogła odpocząć, wyleczyć rany.
Ale wymarzony spokój nie trwa długo. Kim jest Jack, tajemniczy artysta, od którego ciotka każe jej się trzymać z daleka? I czemu historia z odnalezionego pamiętnika tak bardzo przypomina Emily jej własne życie?

Jodi Picoult o książce:
Co powstanie, gdy połączysz historię miłosną i tajemnicę z przeszłości? “Marcowe fiołki”, pełną niespodzianek opowieść o tym, że przeszłość zawsze do nas wraca.

Sarah Jio o czerpaniu inspiracji do książek:
W pracy pisarki najbardziej lubię wymyślanie pomysłu na książkę. Pomysły przychodzą do mnie z przeróżnych stron i nigdy nie wiem, kiedy mnie zaskoczą. Zdarzyło mi się wymyślić całą powieść zainspirowaną usłyszaną w radio piosenką albo jakimś dziełem sztuki. Bardzo jestem ciekawa, co następnego przyjdzie mi do głowy…

Najlepsza książka roku 2011 według Library’s Journal

Sarah Jio – pisarka amerykańska. Jej powieści zostały przetłumaczone na 17 języków. Oprócz pisania powieści zajmuje się pracą dziennikarską. Współpracuje m.in. z “Real Simple”, “Redbook”, “O”, “The Oprah Magazine”, “Glamour”, “Marie Claire” i “Health”. Pisuje o jedzeniu, zdrowym odżywianiu, dietach, sporcie, rozrywce, podróżach, zakupach i psychologii. Mieszka w Seattle z mężem Jasonem i trojgiem dzieci.

Sarah Jio
Marcowe fiołki
Tłumaczenie: Julia Gryszczuk-Wicijowska
Wydawnictwo Znak
Premiera: 6 marca 2014


– To już chyba wszystko – powiedział Joel.
Oparł się o framugę drzwi wejściowych i przebiegł spojrzeniem po naszym mieszkaniu, jak gdyby chciał zapamiętać każdy szczegół. Kupiliśmy ten dwupoziomowy apartament w nowojorskiej kamienicy z przełomu wieków pięć lat temu i razem go odnawialiśmy – w lepszych czasach. Było na co popatrzeć: hall kończył się delikatnym łukiem, w salonie stał zabytkowy kominek, nasz największy skarb wyszukany w sklepie z antykami w Connecticut, ściany jadalni miały głęboką barwę. Długo zadręczaliśmy się wyborem koloru.
W końcu padło na marokańską czerwień, odcień smutny i przytłaczający, trochę jak nasze małżeństwo. Po malowaniu wydał się Joelowi zbyt pomarańczowy. Według mnie był idealny.
Spojrzeliśmy po sobie, ale szybko spuściłam wzrok na rolkę taśmy klejącej, którą trzymałam w dłoni. Mechanicznie oderwałam ostatni kawałek i nakleiłam go na pudełko z rzeczami, które Joel przyszedł odebrać dzisiejszego ranka. Nagle przypomniałam sobie o skórzanym grzbiecie książki, który mignął mi niebieską plamą w zaklejonym już pudełku. Posłałam Joelowi oskarżycielskie spojrzenie.
– Zaraz. Zabrałeś mój egzemplarz Years of Grace?
Czytałam tę książkę sześć lat temu w czasie naszej podróży poślubnej na Tahiti, lecz nie pamięć o tamtym wyjeździe chciałam opiewać jej naderwanymi stronami. Do tej pory trudno mi uwierzyć, że wyciągnęłam powieść Margaret Ayer Barnes, zdobywczyni Pulitzera w 1931 roku, z zakurzonego stosu poradników w hotelowym hallu. Jak tylko otworzyłam kruchy grzbiet książki, poczułam, że jest mi dziwnie znajoma, choć nie byłam w stanie tego wytłumaczyć. Ta poruszająca opowieść o miłości, stracie i akceptacji, ukrytych namiętnościach i niewypowiedzianych myślach na zawsze zmieniła sposób, w jaki postrzegałam własne pisanie. Być może dlatego przestałam pisać. Joel nigdy jej nie przeczytał. Cieszyło mnie to, bo była zbyt intymna, aby się nią dzielić. Czułam się, jakbym czytała strony ze swojego nieistniejącego pamiętnika.

***

Bee nie jest piękna. Wzrostem góruje nad większością mężczyzn, jej twarz i ramiona są zbyt szerokie, a zęby za duże. Jednak na czarno-białym zdjęciu z czasów młodości widać przebłysk tego niesamowitego uroku, który dany jest wszystkim dwudziestolatkom. Kiedyś podobało mi się zwłaszcza jedno zdjęcie z tamtego okresu. Wisiało oprawione w ramkę z muszelek w moim rodzinnym domu, wysoko na ścianie hallu. Trudno uznać to miejsce za honorowe, bo mogłam przyjrzeć się fotografii i nieco dokładniej tylko wtedy, gdy stanęłam na wysokim stołku.
Na starym zdjęciu o ząbkowanych brzegach zobaczyłam Bee, jakiej nie znałam. Siedząc z grupą przyjaciół na plażowym kocu, wyglądała na beztroską i uśmiechała się uwodzicielsko. Jakaś kobieta pochylała się nad nią i szeptała jej do ucha. Zdradzała sekret. Bee dotykała palcami pereł w swoim naszyjniku.
Patrzyła w stronę fotografa takim wzrokiem, jakim przy mnie nigdy nie obdarzała wujka Billa. Zawsze się zastanawiałam, kto tamtego dnia stał za obiektywem.
– Co jej powiedziała? – spytałam moją mamę, gdy byłam jeszcze dzieckiem, przyglądając się fotografii. Mama nie oderwała wzroku od prania, z którym siłowała się w hallu.
– Kto powiedział?
Wskazałam na kobietę siedzącą obok Bee.
– Ta śliczna pani coś szepcze do ucha cioci Bee.
Mama natychmiast wstała i podeszła do mnie. Rękawem swetra starła kurz z szybki chroniącej zdjęcie.
– Tego już nigdy się nie dowiemy – odpowiedziała z wyraźnym żalem w głosie.

***

Pożółkłe i kruche strony wydały mi się nieskazitelne – ich szlachetny wygląd był dziełem upływającego czasu. Szukałam na pierwszej stronie jakiejś wskazówki i znalazłam ją w prawym dolnym rogu. Nazwa „Brudnopis autorski” zapisana była czarnym drukiem tuż nad typowym żargonem wydawniczym. Przypomniała mi się książka czytana dawno temu, w której bohater z początku dwudziestego wieku zapisywał w takim brudnopisie kolejne rozdziały swojej książki. Czy to szkic powieści, czy osobisty pamiętnik? Zafascynowana, przewróciłam stronę, a poczucie winy szybko zanikło w obliczu palącej ciekawości.
Przeczytam tylko jedną stronę, potem odłożę go na miejsce. Słowa na kolejnej karcie zapisane były najpiękniejszym charakterem pisma, jaki kiedykolwiek widziałam, i sprawiły, że moje serce zaczęło bić szybciej.
„Opowieść o tym, co się wydarzyło w małym wyspiarskim mieście w 1943 roku”. Bee nigdy nie parała się pisarstwem, a przynajmniej ja nic o tym nie wiedziałam. A wujek Bill? Nie, krój pisma wyraźnie wskazywał na kobietę. Dlaczego pamiętnik znalazł się akurat tutaj – w różowej sypialni? Kto chciał zostawić po sobie ślad i z jakiego powodu?
Wzięłam głęboki wdech i przewróciłam stronę. Czy mogłoby komuś zaszkodzić, gdybym przeczytała parę linijek? Gdy tylko spojrzałam na pierwszy akapit, nie mogłam się już dłużej powstrzymać.

Nie miałam zamiaru całować Elliota. Zamężne kobiety się tak nie zachowują i do tej pory nie robiłam takich rzeczy. Daleko takiemu zachowaniu do stosowności, ale nadszedł przypływ i od morza zaczął wiać zimny wiatr, a ramiona Elliota otulały moje ciało niczym ciepły szal. Jego ręce pieściły mnie tam, gdzie nie powinny. Nie mogłam myśleć o niczym innym. Było nam jak dawniej.
Mimo że wyszłam za mąż i tak wiele się pozmieniało, moje serce oparło się upływowi czasu. Czekało jak skamieniałe na tę chwilę, w której na powrót się odnaleźliśmy. Bobby nigdy mnie tak nie obejmował. A może to robił, tylko jego dotyk nie wzbudzał we mnie tej samej namiętności, nie rozniecał takiego ognia.
Prawdą jest, że nie miałam zamiaru całować Elliota tamtej zimnej marcowej nocy ani że nie planowałam tego haniebnego czynu, którego wtedy dokonaliśmy – całego ciągu wydarzeń, jakie przyczyniły się do naszej wspólnej ruiny. Ale sprowokowałam ten ciąg wydarzeń w marcu 1943 roku i na zawsze zmieniłam życie swoje i moich bliskich. Mam na imię Esther i opowiem teraz moją historię.

 
Wesprzyj nas