5 marca w księgarniach pojawi się fabularyzowana biografia „Agent Garbo”, historia agenta Juana Pujola, Hiszpana oficjalnie pracującego w latach II wojny światowej na rzecz nazistów, a w istocie działającego dla brytyjskiego wywiadu.


Czy udałoby się lądowanie w Normadii poczas D-Day gdyby nie jeden sprytny agent? Czy możliwe było otrzymanie jednego z najważniejszych odznaczeń armii niemieckiej Krzyża Żelaznego i zarazem bycie wyróżnionym Orderem Imperium Brytyjskiego? Historia życia Agenta Garbo, ekscentryka, ale ideowca zarazem, to przykład mistrzowskiego szpiegostwa, ilustracja sytuacji kiedy jednostka zmienia losy milionów.

Życie Juana Pujola wylądałoby inaczej gdyby nie to, że jako młodzieniec był świadkiem okrucieństw w latach hiszpańskiej wojny domowej 1936-1939. Wówczas nabrał nieprzejednanej odrazy do faszyzmu, która zdeterminowała jego przyszłe losy. Podejmuje “prywatną wojnę z Hitlerem” i… zostaje niemieckim szpiegiem. Równocześnie zgłasza się także do brytyjskiego wywiadu. Okres jego podwójnej agentury to pasmo spektakularnych osiągnięć. W czasie słynnej akcji D-Day Pujol przekonuje Niemców, że alianci wysadzą desant w innym rejonie francuskiego wybrzeża nad kanałem La Manche ustawiając na brzegu tekturowe makiety czołgów.

Pomimo sukcesów po wojnie „Grabo” odchodzi w niepamięć. Nie potrafi odnaleźć się w nowej, pokojowej rzeczywistości i nie do końca może wyzbyć się szpiegowskich manii oraz paranoicznej ostrożności. Przeprowadza się do Wenezueli, gdzie powtórnie się żeni. Dzieciom z drugiego małżeństwa nadaje takie same imiona jakie noszą jego porzucone dzieci w Hiszpanii. Autor, którego Garbo zainteresował głównie jako człowiek, nie boi opisywać się nieznanych szczegółów z jego życia. Juan Pujol ukazany w biografii Taltiego to postać niezwykle barwna, szalony fantasta, urodzony kłamca, zaciekły antyfaszysta, człowiek, który sfingował własną smierć.

Garbo. Agent, który oszukał Hitlera

Stephan Talty umiejętne oddaje klimat zakulisowych szpiegowsko-politycznych machinacji i intryg, a także odmalowywuje realistyczne, krwawe obrazy realiów pól bitewnych. Skutecznie rozbija pokutujący w kulturze masowej model agenta (w rodzaju Bonda) i ukazuje, jak w istocie przedstawiały się działania czołowych szpiegów w latach drugiej wojny. Autor dosyć swobodnie przechodzi od stylu typowego dla powieści (charakteryzującego się m.in. wplecionymi w osnowę tekstu, krótkimi dialogami) do popularnonaukowego, opisując historyczne tło rozgrywających się na pierwszym planie szpiegowskich wydarzeń korzystając m.in. z pamiętników brytyjskich agentów i odtajnionych akt brytysjkiego wywiadu.

W książce obecny jest również wątek polski. Przy słynnej akcji podczas D-Day z Pujolem współpracował podwójny agent Roman Czerniawski “Brutus”.

Stephan Talty jest amerykańskim pisarzem i dziennikarzem. Urodził się w Buffalo w rodzinie irlandzkich emigrantów. Pisał między innymi dla “New York Times Magazine”, “GQ”, “Playboy”, “The Irish Times”, “The Chicago Review”. Jest autorem pięciu książek non-fiction oraz powieści kryminalnej “Black Irish”. Wraz z kapitanem Richardem Phillipsem opublikowal w 2010 roku wspomienia marynarza, który został porwany przez somalijskich piratów.

Stephan Talty
Agent Garbo
Tłumaczenie: Mateusz Fafiński
Wydawnictwo Muza S.A.
Premiera: 5 marca 2014

Wstęp

W środku pozbawionej śniegu angielskiej zimy 1944 roku generał Dwight D. Eisenhower, aliancki dowódca nadchodzącej inwazji w Europie, chciał jak najszybciej wydostać się z Londynu. Był styczeń, do D-Day zostało mniej niż sześć miesięcy i wydawało mu się, że każdy aliancki oficer i VIP w stolicy czuł, jakby miał prawo wpaść niespodziewanie do jego biura i żądać, by go wysłuchano. Strumień wizytantów nigdy się nie kończył, przeszkadzając Eisenhowerowi i jego sztabowi, którego maszyny do pisania, odgłosy kroków i męskie głosy tworzyły ciągły, niski hałas pełen determinacji w pokojach przy 20 Grosvenor Square. Amerykański ambasador John Winant w kółko stukał do jego drzwi. Churchill był jak zawsze niepoprawny. Dziś – spojrzał na notes z zapisaną listą spotkań – miał przyjść Noel Wild z Ops(b), szef mało znanego wydziału wielkiego sztabu Eisenhowera – decepcji.

Generał był początkowo sceptycznie nastawiony do idei decepcji, pełnego cieni biura szpiegów, którzy podróżowali po całej Europie utrzymując, że mogą zwieść Hitlera i zmienić losy wojny. Generał George S. Patton, który ku własnemu niezadowoleniu został zaangażowany w cały projekt jako dowódca wymyślonej jednomilionowej armii zwanej FUSAG, podsumował początkowe wrażenia Eisenhowera i ciągle obowiązujące podejście wielu innych wojskowych i politycznych przywódców: „Cholerna tajemnica jest raczej denerwująca”, napisał, „szczególnie dlatego, że wątpię, by kogokolwiek dało się oszukać”.

Eisenhower zmienił zdanie o decepcji po tym, gdy miał okazję z pierwszej ręki przekonać się o jej skuteczności w czasie kampanii na Morzu Śródziemnym. Jednak w styczniu 1944 roku miał wiele więcej prawdziwych problemów: niszczyciele, francuskie koleje, barki do lądowania zwane LST, których było niezwykle mało i których brak mógł ukręcić całej inwazji łeb zanim w ogóle się zaczęła. Te boleśnie prawdziwe i ważne rzeczy zajmowały jego czas i nie miał w kalendarzu miejsca na problemy szpiegów.

Gdy szedł przez sale swojej kwatery, łysy, przystojny i emanujący wigorem, Eisenhower wydawał się być pewny siebie „żywe dynamo energii, dobrego humoru, niezwykłej pamięci do szczegółów i niezwykłej odwagi na przyszłość”. Jego personel uwielbiał jego ciągły optymizm, jednak w środku i w prywatnych listach do Mamie, generał martwił się tym, co przyniosą następne miesiące. Palił cztery paczki Cameli dziennie, a dziennikarz opisał go później jako „przygniecionego troskami… jakby każda z gwiazdek na jego ramionach ważyła cztery tony”.

Jeśli i gdy Alianci zajmą plaże Normandii, Eisenhower miał zamiar do nich dołączyć. Wyprawa do Francji miała być dla niego powrotem do przeszłości. Spędził tam rok, o czym niewielu z jego gości miało pojęcie. Idylliczny czas miedzy 1928 a 1929, gdy Eisenhower – troszkę szczuplejszy i z większą ilością włosów na głowie – podróżował po drogach Bordeaux i Akwitanii wraz z wojskowym kierowcą. Zjadał się piknikowymi lunchami na trawiastych poboczach wiejskich dróg i drażnił uszy farmerów swoim podstawowym francuskim, by po chwili zdobyć ich swoim wspaniałym uśmiechem. Ten rok pod koniec Roaring Twenties był jednym z najlepszych w jego życiu. Jako zawodowy oficer trafił do Francji by napisać przewodnik po polach bitew i cmentarzach amerykańskich oddziałów z czasów I wojny światowej – surowych, ponurych miejsc, gdzie rodziny żołnierzy przybywały, by uhonorować swoich zmarłych.

Wydawało się to wtedy całkiem miłym zadaniem, jednak wspomnienia Eisenhowera z Francji niedawno pokryły się cieniem. Jeśli D-Day nie zakończy się sukcesem, amerykańskie cmentarze pokryją wzgórza i pola Normandii niczym tak charakterystyczne dla regionu hiacynty. Francuzi będą potrzebowali całych hektarów dobrych pól na groby samej 101. Powietrznodesantowej, a jeszcze więcej dla młodych żołnierzy z Wielkiej Czerwonej Jedynki; białe krzyże pokryją normandzką wieś. Zachodnia Francja stanie się grobowcem całego pokolenia amerykańskich żołnierzy, ludzi, których Eisenhower starał się odwiedzić przy każdej okazji.

Liczby związane z inwazją były przytłaczające. Eisenhower miał nadzieję rzucić na kontynent pięć dywizji w samym pierwszym dniu operacji. We Francji i Niderlandach czekało na niego pięćdziesiąt sześć niemieckich dywizji. Piętnasta armia była najprawdopodobniej kluczowym elementem układanki: była rozciągnięta od Turhout w Belgii (1. dywizja pancerna) do Amiens (2. dywizja pancerna) i Pontoise we Francji (116. pancerna), w miejscach, które Eisenhower dobrze znał. Przygotowane było też dziesięć niemiecki dywizji zmechanizowanych, które „miały być przygotowane jako centralnie kontrolowana mobilna rezerwa, której zadaniem miało być wrzucenie sił inwazyjnych z powrotem do morza zanim będą zdolne ustanowić przyczółek”. Alianci kalkulowali, że większość z tych rezerw zostanie wysłana do Normandii w przeciągu tygodnia od inwazji. Ten jeden tydzień miał być kluczowy.

Jeśli Noel Wild i jego szarada nie zdołaliby zwieść Niemców odnośnie do prawdziwego celu inwazji ten niemieckie dywizje zaczęłyby napływać na południe i mogłyby podjąć próbę zniszczenia alianckich sił inwazyjnych na drogach i w małych miasteczkach Normandii. Jeśli dezinformacja powiodłaby się, dywizje pancerne zostałyby tam, gdzie stacjonowały, czekając na „prawdziwe” lądowanie. Jak to jednak osiągnąć? Kto mógłby ukryć największe siły inwazyjne w historii przed czujnym wzrokiem Berlina?

Wreszcie podpułkownik Wild zastukał do drzwi. Był „chudym, eleganckim i niskim mężczyzną” i – chociaż nie wywarł wielkiego wrażenia na Eisenhowerze – był też wykształcony w elitarnym Eton. Dwóch żołnierzy porozmawiało chwilę po czym Eisenhower wyraził swoją dość rozsądną prośbę: „Po prostu trzymaj ode mnie z daleko przez pierwsze dwa dni Piętnastą Armię. To wszystko, o co proszę”, powiedział.
Wild zasalutował i wyszedł.
Eisenhower poza rozmową z Wildem odbył tego dnia wiele spotkań i pewnie zapomniał o niej niemal natychmiast. Jeśli w ogóle się nad nią zastanowił to pewnie i tak uznał, że jego prośba – kluczowe czterdzieści osiem godzin bez Piętnastej Armii – to i tak zbyt wiele.

Tego samego dnia, około dwóch mil od kwatery głównej Eisenhowera, dość zwyczajnie wyglądający mężczyzna nazwiskiem Juan Pujol jechał metrem do mało wyróżniającego się biura na Jermyn Street. Chociaż był niski i chudy Pujol nosił się jak członek zrzuconej z tronu europejskiej rodziny królewskiej, która znalazła się na czas wojny w Londynie. Szedł wyprostowany, z uśmiechem na ustach. Ten młody Hiszpan miał niemal dziecięcą twarz, szerokie czoło, wystający nos i wyraźnie zarysowany podbródek. Na jego twarzy wyróżniały się ciepłe, brązowe oczy, mieniące się na zielono, które czasem błyszczały z radością i ukrytą głębią. Pujol dojeżdżał do pracy każdego dnia ze swojego domu w Hendon, gdzie mieszkał ze swoją piękną, lecz nieszczęśliwą żoną i dwójką małych dzieci.

Dwight Eisenhower był wszechmogącym dowódcą sił alianckich w Europie; każdy kwatermistrz okrętu, każdy działonowy czołgu, każdy sanitariusz był teoretycznie pod jego dowództwem. Pujol zaś był cesarzem niewidzialnego imperium. Był kluczowym elementem planu przekonania Hitlera, że atak nie będzie miał miejsca w Normandii, lecz bardziej na północ, w Calais. Jego zadaniem było wyłączenie z walki Piętnastej Armii, która przysparzała bezsennych nocy Eisenhowerowi. Tylko kilku ludzi, wśród nich podpułkownik Wild, wiedziało kim był Juan Pujol; chodził po ulicach Londynu nierozpoznany i niechroniony. Jednak ten niezwykły szpieg, który trzy lata wcześniej był nieudanym farmerem kurczaków i menagerem jednogwiazdkowej dziury w Madrycie, był teraz gwiazdą alianckiego kontrwywiadu. Churchill z uwagą śledził jego wyczyny. J. Edgar Hoover miał pewnego dnia chwalić się, że go spotkał. Jego kryptonim to Garbo; brytyjski oficer nadał mu to imię, bo uważał Pujola za „najlepszego aktora na świecie”.

W misji zwiedzenia Hitlera Garbo towarzyszył przedziwny zestaw drugoplanowych aktorów, wśród których było kilku podwójnych agentów, tajemniczy półkrwi Żyd oficer prowadzący o kryptonimie Jezus, duża ilość rekwizytów, specjalnie szkolona jednostka komandosów, jego własna armia nieistniejących agentów a nawet zwiadowca, który jeździł po kraju szukając miejsc, gdzie duchy Garbo mogły się zatrzymać w czasie ich szpiegowskich „misji” do Dover i Edynburga. Jednak co najważniejsze Garbo miał zaufanie Niemców. Agencja wywiadu Führera, Abwehra, wierzyła Garbo ponad wszystko. Agenci Abwehry byli przekonani, że był on ich tajną bronią w Anglii, mistrzem wywiadu, który przesłał im tyle wartościowych raportów (dokładnie przygotowanych z pomocą MI5), który zwerbował tyle cennych źródeł (wszystkie zmyślone) i który wierzył w nazizm tak bardzo, że przekazał im dokładny czas i miejsce inwazji. I jeśli Hitler wiedział gdzie i kiedy Eisenhower uderzy, to był przekonany, że nazistowskie zwycięstwo było pewne.

Dla Eisenhowera Hitler był tajemnicą, a całkiem możliwe i szaleńcem „odurzonym władzą egocentrykiem […] jednym z tych przestępców-szaleńców”. Pujol miał mniej doświadczenia z wojskowymi przywódcami niż amerykański generał, ale wiedział więcej o faszystach: spotkał ich i z nimi walczył. Spędził miesiące próbując rozgryźć umysł Hitlera, wyobrazić sobie co niemiecki przywódca myślał i wtedy, z odległości sześciuset mil, ukryć przed nim całe dywizje i armady. Opinia Pujola o Hitlerze była ukształtowana przez jego katolickie wychowanie i sceny egzekucji, których był świadkiem w czasie hiszpańskiej wojny domowej. „Uważałem, że ten człowiek to szatan, ktoś, kto zupełnie zniszczy ludzkość”.

Tego chłodnego styczniowego dnia Pujol wyszedł ze stacji metra i ruszył w dół Jermyn Street. Dotarł do budynku, wszedł po schodach do swojego biura, przywitał się z młodą brytyjską sekretarką Sarą Bishop, która prowadziła rejestry jego armii duchów i rzucił „cześć” swojemu oficerowi prowadzącemu z MI5, Tommy’emu Harrisowi (zwanemu Jezus), wypełniając pokój dymem z jego czarnych hiszpańskich papierosów. Pujol wiedział, że D-Day to jego ostateczni test jako szpiega i denerwował się coraz bardziej, mimo tego, że – podobnie jak i Eisenhower – sprawiał wrażenie radosnego i pewnego siebie.

Pujol poniósł porażkę w niemal każdym przedsięwzięciu, jakiego podjął się w swoim dotychczasowym, trzydziestodwuletnim życiu: jako student, biznesman, właściciel kin, żołnierz. Jego małżeństwo się rozpadało. Jednak w jednym, szczególnym rodzaju wojny, szpiegowskim półświatku znanym jako podwójna gra, młodzieniec ten był geniuszem i dobrze o tym wiedział. Po latach cierpienia i niepewności, Pujol miał nadzieję, że był gotów zmierzyć się w bitwie umysłów z najlepszymi mózgami Trzeciej Rzeszy.

„Chciałem wypowiedzieć Hitlerowi prywatną wojnę”, powiedział. „I chciałem ją stoczyć moją wyobraźnią”.

Pujol zasiadł do swojego biurka. Być może zapytał Sarę Bishop jak bawiła się poprzedniego wieczoru. Lub zamienił kilka słów z Tommym Harrisem o lunchu w pobliskiej restauracji Martineza, ich ulubionym miejscu. Jednak pomimo ich bliskich relacji, wzmocnionych dwoma latami zmyślania intryg i spisków rozsianych po całej Europie i świecie, tajemniczy Harris trzymał przed swoim najlepszym agentem dwie rzeczy w tajemnicy: plan ukrycia D-Day prze Hitlerem – ukryty pod kryptonimem operacja Fortitude – był w poważnych tarapatach. Jednak co gorsza, szpieg Abwehry w Lizbonie niedawno dał znać, że wie wszystko o Garbo i niedługo może go wydać Gestapo, ostatecznie kończąc jego zadanie.

Pujol nie miał o tym pojęcia i zaczął pisać wiadomość dla Niemców, swoim pięknym, pochyłym pismem. Znał się dobrze na tajemnicach. Sam miał ich kilka.

Rozdział I

Tom Mix w Barcelonie

Juanowi Pujolowi pisany był burzliwy los, chociaż nikt z tego nie zdawał sobie sprawy w dniu jego narodzin. Niemowlaka wpisano do rejestru cywilnego miasta Barcelony jako Juana Miguela Valentina Garcię Guijarro, z datą urodzin 28 lutego 1912 roku, chociaż poród miał miejsce dwa tygodnie wcześniej, 14 lutego, w Dzień Zakochanych. Co gorsza jednak, brakowało nazwiska jego ojca. Urzędnik, w odpowiedniej rubryce, oznaczył chłopca jako dziecko z nieprawego łoża.

Była to historia, jakich wiele. Matka Pujola, Mercedes Garcia Guijarro, wychowała się w pobliżu Granady, w leżącej na południu Andaluzji. Piękna i wzniosła córka rodu, który w okolicy był tak znany ze swej pobożności, że nadano mu przydomek Los Beatos (Błogosławieni). Rodzina przeniosła się do Barcelony, gdy Mercedes miała osiem lat. Wkrótce po swych dwudziestych urodzinach, szczupła i promienna kobieta rozpoczęła pracę w fabryce Juana Pujola Peny, który mieszkał pod szanowanym i starym adresem przy ulicy Muntaner 70, w samym centrum dzielnicy katalońskiej burżuazji. Pujol Pena był niezwykle obrotnym handlarzem farbami, który cały swój interes zbudował od zera i którego fabryka była „znana ze swoich ciemnych odcieni”, w szczególności zaś z najgłębszej z najgłębszych czerni – tak ważnego koloru w katolickiej Barcelonie.

Pierwsza żona kupca jeszcze nadal żyła, gdy Mercedes rozpoczynała pracę w fabryce, jednak wkrótce potem zmarła. Pujol Pena i Mercedes wdali się w romans, trudno powiedzieć, czy przed, czy po śmierci pierwszej żony. W wieku lat dwudziestu dwóch Mercedes urodziła ich pierwszego syna, Joaquina, a następnie córkę imieniem Bonaventura. Później na świat przyszedł Juan, dziedzicząc po swojej matce „to nieodparte wrażenie współudziału w jego ironicznym spojrzeniu”, a które brytyjski agent Desmond Bristow wychwycił wiele lat później. Młodsza siostra Elena urodziła się dwa lata później, już po tym, jak Juan senior i Mercedes pobrali się.

Ironiczne spojrzenie i niewielka postura to wszystko, co Pujol dostał w spadku po swojej matce. Był natomiast niezwykle podobny do swojego chudego, eleganckiego ojca i miał też odziedziczyć po nim liberalne spojrzenie na świat, tak różne od nieugiętego katolicyzmu Mercedes. Kiedy Juan miał cztery lata, jego ojciec uznał wreszcie małego chłopca i jego dwójkę starszego rodzeństwa za swoje prawowite dzieci. Był to bardzo ważny moment dla Juana: dziecko z nieprawego łoża w wyczulonej na klasowe niuanse Barcelonie roku pańskiego 1912 nie miało łatwego życia.

Jednak większość życiowych zakrętów w młodości Pujola miało swoje głębsze źródła. Wychował się w domu pełnym niań, kucharzy, szwaczek i szoferów; na wakacje nad morze jeździł wraz z rodziną wspaniałym samochodem Hispano-Suiza jego ojca. Rodzice szybko zauważyli w nim cechy, których nie potrafili odnaleźć w sobie. Pujol był szalony, bardzo szalony lub (jak widziała to jego matka) zły, bardzo zły. „W moim domu imię »Juan« słychać było cały czas”, wspominał, „a po nim zawsze padały słowa »Co znowu zmajstrowałeś?«”. Pujol wpadał na ściany, miał ciągle podrapane ręce i nogi, lądował na balustradach, a raz, w pamiętnym incydencie, przejechał na swoim trójkołowcu przez wysokie na całą ścianę okno, roztrzaskując je na wszystkie strony.

Cudem wyszedł z tego bez szwanku. „Byłem przekonany, że Don Kiszot w czasie jego przygody z wiatrakami nie został tak poturbowany jak ja”, pisał później. Jednak ten dzień był wyjątkiem. „Byłem zawsze, przez całe dzieciństwo, pokryty bandażami”. Chociaż jego bracia i siostry bardzo go kochali, chowali jednak przed nim swoje zabawki, przekonani, że czegokolwiek się dotknie, rozpadnie się w drobny mak.

Jego rodzina rozpaczała. Mercedes nie mogła zrozumieć swojego syna. Był niepoprawny: groźby, kary, niemal śmiertelne obrażenia, nic nie mogło powstrzymać jego niszczycielskich wybryków, których, im był starszy, było coraz więcej i więcej. Jednak to, co dla jego rodziców i rodziny wyglądało jak czyste szaleństwa, dla chłopca było cudownymi i wyjątkowymi przygodami, które w swojej głowie widział w ostrych, jaskrawych barwach. Bohaterem tych opowieści był zawsze on sam. Pujol, rozbijając się po całej posiadłości, stawał się rycerzem, desperado, niepomnym na niebezpieczeństwo bohaterem, odkrywcą lub też jego ulubioną postacią – Tomem Mixem z hollywoodzkich westernów, które oglądał z podobną regularnością, z jaką Mercedes uczęszczała na katolickie msze. „Ten kowboj robił cudowne rzeczy i doszedłem do wniosku, że powinienem go naśladować”.

Pujol mówił później, że nad swoją chłopięcą wyobraźnią nie miał tak naprawdę żadnej kontroli. Wydawało się, że jakaś kosmiczna sonda umiejscowiła się w jego mózgu i nakłaniała do robienia różnych rzeczy. „Moje szalone fantazje”, pisał, „napędzały moją wyobraźnię”. Jakakolwiek myśl pojawiała się w jego mózgu, Pujol decydował się ją wcielić w życie. Większość chłopców przeżywa w głowie różne przygody, ale Pujol zdawał się żyć wyłącznie w świecie swojej wyobraźni, kompletnie pozbawiony kontaktu z rzeczywistością. „Chciałem być uwielbianym bohaterem prosto z hollywoodzkiego niemego filmu”. Jednak nikt nie widział planu i scenografii, tylko małego Pujola z szaleństwem w oczach, biegnącego z ogromną prędkością. Na boisku piłkarskim był jeszcze bardziej przerażający i nosił ksywę „Pocisk”.

Nie był złym dzieckiem i tak naprawdę miał dobre serce, zawsze chętny do pomocy przegrywającym. „Nikogo nie skrzywdziłem, po prostu byłem bardzo, bardzo niegrzeczny”. Matka Pujola chciała go jakoś wyrwać ze świata fantazji i zamienić w miłego katalońskiego chłopca z wyższej klasy, chłopca, którego mogłaby w pełni kochać. „Kary i nauczki” spadały na małego Pujola cały czas, ale rzadko kiedy przynosiły jakikolwiek efekt. Ojciec mógł tylko wzdychać.

Kiedy miał siedem lat, Pujol został wysłany do restrykcyjnej szkoły z internatem, prowadzonej przez księży marianów. Starszy brat Pujola, „stateczny i prostolinijny” Joaquin, został zmuszony do wyjazdu wraz z nim, by mieć oko na mały „Pocisk”. Jak mawiają Hiszpanie, Pujol tłukł talerze, ale to Joaquin musiał za nie płacić.

Księża robili co w ich mocy, ale Pujol był raczej kiepskim studentem. Nienawidził szkoły z internatem i z utęsknieniem wyczekiwał przyjazdu ojca, który wytrwale, co niedziela, przyjeżdżał pociągiem, by zabrać Juana i Joaquina na spacery nad morzem. Tam Juan senior opowiadał chłopcom hipnotyzujące historie o świecie i udzielał rad na przyszłość. „Nauczył mnie szanować indywidualność ludzkich istnień, ich żale i cierpienia. Nienawidził wojny i krwawych rewolucji, gardził despotami i autokratami […]”. Po mariańskiej dyscyplinie nie został nawet ślad, ale lekcje udzielone nad brzegiem morza miały towarzyszyć Pujolowi już zawsze. Cztery „niezmierzone” lata z marianami, zdołały jednak zaszczepić w chłopcu zainteresowanie historią i językami. Z czasem znał ich pięć: hiszpański, kataloński, francuski, angielski i portugalski.

 
Wesprzyj nas