“Pierwszy bandzior” to historia, w której każdy z nas odnajdzie część samego siebie i będzie się zżymać, że można być aż tak strasznie dziwną i jednocześnie aż tak bardzo ujmującą osobą.


Pierwszy bandzior„Gniew jest erotyczny. Przyjemność przypomina strach. Seks rozsadza wszystko wokół nas, a jednak nie możemy przestać go uprawiać. Pierwszy raz od czasów Davida Fostera Wallace’a ktoś w tak zabawny sposób oddaje przygody nieporadnych istot ludzkich, którymi udajemy, że nie jesteśmy.
Mark Costello

Gdy szefowie proszą Cheryl o udzielenie gościny ich córce Clee, poukładany świat kobiety zaczyna się chwiać w posadach. Z czasem okazuje się jednak, że właśnie Clee – młoda, samolubna, przekonana o swojej doskonałości, piękna i leniwa blondynka – wniesie do hermetycznego życia Cheryl to wszystko, czego potrzebowała i ciągle poszukiwała.

Miranda July opowiada historię znerwicowanej, przytłoczonej codziennością czterdziestotrzyletniej kobiety. Wiecznie zestresowana Cheryl mieszka sama, walczy z natręctwami, ale także z humorystycznymi przypadłościami. To bohaterka, w której każda z nas odnajdzie część samej siebie i będzie się zżymać, że można być tak strasznie dziwną, a jednocześnie ujmującą osobą.

***

Twórczość July przypomina, że nieodzownym narzędziem w opowiadaniu historii jest głos. W tym wypadku jest on inteligentny, zabawny, pokręcony, odsłonięty, ludzki i pocieszający: oszałamiająca ludzka świadomość, która przemawia szczerze, czule i bezpośrednio do czytelnika. Jeśli kiedykolwiek zwątpię w moc języka i inteligencji, wystarczy lektura kilku wersów z July, żebym odzyskał wiarę.
George Saunders

Cheryl Glickman, główna bohaterka niezapomnianej powieści Mirandy July, to jedna z najoryginalniejszych, najbardziej dezorientujących i dziwnie sympatycznych postaci we współczesnej prozie. To ona jest narratorką tego intymnego eposu: historii, którą otwiera obraz kruchej, zdziwaczałej samotniczki, a która przechodzi w dogłębnie poruszającą opowieść o nietradycyjnej miłości i poświęceniu. Nie sposób oderwać się od tej książki. Potwierdza ona, że July jest pierwszorzędną powieściopisarką.
Dave Eggers

W swoich opowiadaniach i w tej debiutanckiej powieści Miranda July stworzyła niemalże nowy gatunek literacki. Tak jak science fiction rozważa temat nowych technologii w ludzkim życiu, tak July wyobraża sobie nowe, nieopisane nigdy wcześniej emocje. Gniew jest erotyczny. Przyjemność przypomina strach. Seks rozsadza wszystko wokół nas, a jednak nie możemy przestać go uprawiać. Pierwszy raz od czasów Davida Fostera Wallace’a ktoś w tak zabawny sposób oddaje żałosne przygody nieporadnych istot ludzkich, którymi udajemy, że nie jesteśmy.
Mark Costello

Bardzo zabawna […]. Powieść zburzyła moje oczekiwania i okazała się niepodobna do niczego, co kiedykolwiek czytałam […]. Prześmieszna […]. Podobnie jak wielu z nas, July śni na jawie bez opamiętania. Inaczej jednak niż większość potrafi te sny niesamowicie wykorzystać […]. Z wyjątkową wprawą szkicuje wymyślne kontury seksualności […]. Nie poszukuje doskonałości: uwielbia ostre krawędzie emocji, lubi, żeby wszystko i wszyscy byli trochę wymiętoleni. Mówi, że w życiu nic nie jest jedwabiste, że to z przeszkód i fakapów płynie radość […]. «Pierwszy bandzior» to inteligentny, pełen ironii towarzysz. Ciepła powieść, w której bije prawdziwe serce. Książka boleśnie żywa.
Lauren Groff, fragment recenzji dla „The New York Times Book Review”

Czy rzeczywiście «życie składa się głównie z rezygnowania z rzeczy, których się pragnie»? A co, jeśli zaczniemy robić wreszcie to, co chcemy nawet, jeśli ceną będzie nieznany finał? «Pierwszy bandzior» to dla mnie opowieść o ryzyku, bardziej przerażającym niż granie na giełdzie czy skok na bungee. O ryzyku życia mimo wszystko.
Sylwia Chutnik

Na początku myślałam, że «Pierwszy bandzior» opowiada o upokarzającym przymusie wcielania się w uwierające stereotypy, ale Miranda July stawia o wiele trudniejsze pytanie: co się dzieje, kiedy przymusu nie ma, a udawanie wyzwala? Zaskakująca książka, o której zamierzam bezlitośnie dyskutować ze znajomymi przez co najmniej pół roku.
Olga Wróbel, Kurzojady

Miranda July urodziła się w Vermont, obecnie mieszka w Los Angeles. Jest twórczynią filmów, artystką i pisarką. Jej filmy zdobyły nagrodę specjalną jury na Sundance Film Festival i cztery nagrody na festiwalu w Cannes, w tym Złotą Kamerę. Proza July ukazywała się na łamach „The Paris Review”, „Harper’s” i „New Yorkera”, a jej zbiór opowiadań „No One Belongs Here More Than You” (2007) został nagrodzony Frank O’Connor International Short Story Award i opublikowany w 23 krajach. „Pierwszy bandzior”, wydany dotąd w ponad 20 krajach, to pierwsza książka jej autorstwa, która ukazuje się po polsku.

Miranda July
Pierwszy bandzior
Przekład: Łukasz Buchalski
Wydawnictwo Pauza
Premiera: 28 lutego 2018
 
 

Pierwszy bandzior


Rozdział pierwszy

Jechałam do lekarza tak, jakbym była gwiazdą filmu oglądanego przez Phillipa: opuszczone szyby, rozwiane włosy, tylko jedna dłoń na kierownicy. Kiedy stawałam na czerwonym świetle, cały czas tajemniczo patrzyłam przed siebie. „Kto to? – mogliby zastanawiać się ludzie. – Kim jest ta kobieta w średnim wieku za kierownicą niebieskiej hondy?”. Niespiesznie przeszłam podziemnym parkingiem do windy, następnie wcisnęłam „12” palcem wyluzowanym i głodnym rozrywki. Po takim palcu widać, że jest gotowy na wszystko. Gdy tylko zamknęły się drzwi, obejrzałam się w lustrze na suficie i przećwiczyłam minę, jaką mogłabym zrobić z okazji spotkania się z Phillipem w poczekalni. Wyglądałabym na zaskoczoną, ale bez przesady. A on nie siedziałby na suficie, więc nie musiałabym zadzierać głowy. Ćwiczyłam ten wyraz twarzy przez całą długość korytarza. „O! O, cześć!”. A oto i drzwi.


DR JENS BROYARD
CHROMOTERAPIA

Otworzyłam je zamaszystym ruchem.
Phillipa brak.
Minęła chwila, nim doszłam do siebie. Chciałam odwrócić się na pięcie i jechać do domu – ale wtedy nie mogłabym zadzwonić i podziękować mu za polecenie lekarza. Recepcjonistka wręczyła mi podkładkę z przypiętym formularzem dla nowych pacjentów, a ja usiadłam z nim w wyściełanym fotelu. Nie było rubryki OSOBA POLECAJĄCA, więc napisałam po prostu: „Przysłał mnie Phillip Bettelheim” na górze strony.
– Nie twierdzę, że to najlepszy specjalista na świecie – powiedział Phillip na zbiórce charytatywnej Open Palm. Miał na sobie pasujący do jego brody szary kaszmirowy sweter. – W Zurychu jest co najmniej tak samo dobry lekarz od kolorów. Ale Jens jest najlepszy w Los Angeles, a już na pewno w zachodniej części. Wyleczył mnie z grzybicy.
Tu podniósł i opuścił stopę, zanim zdążyłam ją powąchać.
– Większą część roku spędza w Amsterdamie, dlatego w kwestii tutejszych pacjentów jest wybredny. Powiedz, że przysłał cię Phil Bettelheim. – Zapisał numer na serwetce i zaczął się oddalać w rytmie samby.
– Przysłał mnie Phil Bettelheim.
– Dokładnie tak! – krzyknął przez ramię. Resztę nocy spędził na parkiecie.
Gapiłam się na recepcjonistkę – znała Phillipa. Możliwe, że właśnie wyszedł albo w tej chwili był u lekarza. Nie wzięłam tego pod uwagę. Odgarnęłam włosy za uszy i wpatrywałam się w drzwi gabinetu. Po minucie wyszła z niego smukła kobieta z małym chłopcem. Dziecko huśtało kryształem na sznurku. Sprawdziłam, czy nie ma między nami więzi większej niż między nim i jego matką. Nie było.
Doktor Broyard miał skandynawskie rysy i nosił maleńkie osądzające okulary. Gdy on czytał mój formularz, ja siadłam na mięsistej skórzanej sofie naprzeciwko papierowego ekranu w stylu japońskim. Nie wypatrzyłam żadnych różdżek ani szklanych kul, ale szykowałam się na coś w tym stylu. Skoro Phillip wierzył w działanie chromoterapii, mnie to wystarczało. Doktor Broyard zsunął okulary.
– A więc. Globus hystericus.
Zaczęłam wyjaśniać, co to, lecz mi przerwał:
– Jestem lekarzem.
– Przepraszam. – Ale czy prawdziwy lekarz mówiłby: „Jestem lekarzem”?
Spokojnie przyjrzał się moim policzkom, jednocześnie dźgając czerwonym długopisem kartkę. Była na niej twarz, zupełnie bez wyrazu, podpisana CHERYL GLICKMAN.
– A te kropki to…
– Pani trądzik.
Kobieta na papierze miała duże, okrągłe oczy, tymczasem moje zupełnie znikają, kiedy się uśmiecham. A mój nos jest bardziej kartoflany. W dodatku przestrzenie  m i ę d z y  poszczególnymi elementami mojej twarzy zachowują idealne proporcje. Jak dotąd nikt tego nie zauważył. I jeszcze moje uszy: kochane muszelki. Zaczesuję włosy do tyłu, a do pomieszczeń, w których są ludzie, próbuję wchodzić bokiem – ucho najpierw. Na gardle papierowego portretu lekarz narysował kółko, które dokładnie zakreskował.
– Jak długo cierpi pani na globus?
– Około trzydziestu lat, z przerwami. Trzydzieści, może czterdzieści lat.
– Leczyła się pani na to kiedykolwiek?
– Starałam się o skierowanie na zabieg.
– Zabieg.
– Wycięcia guli.
– Wie pani, że to nie jest prawdziwa gula.
– Tak mówią.
– Zwykle zaleca się psychoterapię.
– Wiem. – Nie wyjaśniłam, że jestem singielką. Terapia jest dla par. Podobnie jak Boże Narodzenie i kemping. I kemping na plaży. Doktor Broyard wysunął głośno szufladę pełną małych szklanych buteleczek i wybrał tę z napisem CZERWIEŃ. Zerknęłam na przejrzystą ciecz w środku. Bardzo kojarzyła mi się z wodą.
– To  e s e n c j a  czerwieni – powiedział szorstko.
Wyczuwał mój sceptycyzm. – Czerwień jest energią, która tylko w surowej formie nabiera koloru. Weźmie pani trzydzieści mililitrów teraz, następnie co rano przed oddaniem moczu.
Połknęłam pipetę płynu.
– Dlaczego przed oddaniem moczu?
– Zanim pani wstanie i zacznie się ruszać. Ruch podnosi podstawową temperaturę ciała.
Zastanowiłam się nad tym. A co, gdyby ktoś się obudził i natychmiast zaczął uprawiać seks, przed pójściem do ubikacji? To też musiałoby podnieść temperaturę. Gdybym była zaraz po trzydziestce, a nie zaraz po czterdziestce, czy powiedziałby: „przed oddaniem moczu  l u b   s t o s u n k i e m”? Na tym właśnie polega problem z mężczyznami w moim wieku: jakimś cudem jestem od nich starsza. Phillip jest po sześćdziesiątce, więc pewnie myśli o mnie jako o młodszej kobiecie, prawie dziewczynie. Nie żeby teraz o mnie myślał – na razie jestem zwykłą pracownicą Open Palm. Ale to się może zmienić w okamgnieniu. Mogło się zmienić już dzisiaj, w poczekalni. Nadal by mogło, gdybym do niego zadzwoniła. Doktor Broyard wręczył mi formularz.
– Proszę to oddać Ruthie w recepcji. Zaplanowałem pani wizytę kontrolną, ale jeśli przedtem globus się pogorszy, proszę rozważyć wizytę u psychologa.
– Dostanę taki kryształek? – Wskazałam wiszący na oknie pęk świecidełek.
– Kroplę słońca? Następnym razem.

Recepcjonistka kserowała moją kartę ubezpieczeniową, jednocześnie tłumacząc, że ubezpieczenie zdrowotne nie obejmuje chromoterapii.
– Następny wolny termin wypada dziewiętnastego czerwca. Woli pani rano czy po południu? – Jej siwe włosy do pasa były odrażające. Moje też są siwe, ale zadbane.
– Nie wiem… Rano? – Był dopiero luty. W czerwcu Phillip i ja mogliśmy już być parą i chodzić do doktora Broyarda, trzymając się za ręce. – Nie ma czegoś wcześniej?
– Doktor przyjmuje w tym gabinecie tylko trzy razy do roku.
Rozejrzałam się po poczekalni.
– A kto będzie podlewał roślinkę? – Nachyliłam się i wetknęłam palec w ziemię wokół paproci. Była mokra.
– Inny lekarz, który tu pracuje. – Puknęła w podstawkę z akrylowego szła, na której leżały dwa zestawy wizytówek: pierwsze należały do doktora Broyarda, na pozostałych widniało: DR TIBBETS, LICENCJONOWANY KLINICZNY PRACOWNIK SOCJALNY. Spróbowałam wziąć po jednej bez pomocy zabrudzonego palca.
– Pasuje pani dziewiąta czterdzieści pięć? – zapytała recepcjonistka i wyciągnęła w moją stronę pudełko chusteczek higienicznych.

Pobiegłam przez parking, trzymając oburącz telefon. Gdy tylko zamknęłam drzwi samochodu i włączyłam klimatyzację, wystukałam pierwsze dziewięć cyfr numeru Phillipa. Zatrzymałam się na chwilę. Nigdy przedtem do niego nie dzwoniłam. Przez ostatnie sześć lat to zawsze on dzwonił do mnie, i to nigdy prywatnie, lecz zawsze jako członek zarządu Open Palm. Może to nie był dobry pomysł. Ale Suzanne uważałaby inaczej. To ona poderwała Carla. Suzanne i Carl byli moimi szefami.
– Jeśli coś do niego czujesz, to się tego nie wstydź – powiedziała kiedyś.
– To znaczy, na przykład co mam zrobić?
– Rozkręć go trochę.
Odczekałam cztery dni, żeby nie pytać o wszystko naraz, i poprosiłam o przykład tego rozkręcania. Długo mi się przyglądała, po czym wyciągnęła ze śmietnika kopertę i narysowała na niej gruszkę.
– Tak wygląda twoje ciało. Widzisz? Maleńkie u góry i niezbyt maleńkie na dole. – Następnie wyjaśniła mi iluzję, jaką tworzy noszenie ciemnych barw na dole i jasnych na górze. Gdy widzę tę kombinację kolorów u innych kobiet, sprawdzam, czy też są gruszkami, i zawsze się okazuje, że są. Dwie gruszki nie mogą się nawzajem zmylić.
Pod rysunkiem zapisała mi numer kogoś, kto według niej byłby dla mnie lepszy niż Phillip: rozwiedzionego alkoholika z dziećmi, który nazywał się Mark Kwon. Zabrał mnie na kolację do chińskiej kawiarni przy Beverly Boulevard. Kiedy nic z tego nie wyszło, Suzanne zapytała, czy właściwie podchodzę do sprawy:
– Może nie chodzi o Marka? Może wolisz kobiety?
Ludzie myślą tak czasem ze względu na moją fryzurę: noszę krótkie włosy. Oraz buty, w których rzeczywiście da się chodzić: rockporty lub czyste tenisówki, nie żadne tam ozdóbki na obcasie. Ale czy kobiecie homoseksualnej waliłoby serce na widok sześćdziesięciopięciolatka w szarym swetrze? Kilka lat temu Mark Kwon ponownie się ożenił – Suzanne uznała za istotne, by mi o tym donieść. Wcisnęłam ostatnią cyfrę w numerze Phillipa.
– Halo? – Wydawało się, że był zaspany.
– Cześć, tu Cheryl.
– Hm?
– Z Open Palm.
– Ach, cześć, cześć! Wspaniała zbiórka charytatywna, świetnie się bawiłem. Jak mogę ci pomóc, Cheryl?
– Chciałam ci tylko powiedzieć, że byłam u doktora Broyarda. – Długa pauza. – Od chromoterapii.
– U Jensa! Świetny, prawda?
Odpowiedziałam, że fenomenalny.
Taki miałam plan: użyć tego samego słowa, którym on opisał mój naszyjnik podczas zbiórki. Podniósł z mojej piersi ciężkie paciorki i stwierdził:
– Jest fenomenalny. Gdzie kupiłaś?
A ja na to:
– U sprzedawcy na targu.
Wtedy przyciągnął mnie do siebie za paciorki i powiedział:
– Podoba mi się, praktyczny.
Osoba z zewnątrz, na przykład Nakako od pisania grantów, mogłaby pomyśleć, że to poniżające. Ale ja wiedziałam, że to żartobliwe poniżanie: wyśmiewał się w ten sposób z mężczyzn, którzy robią takie rzeczy. Postępował tak od lat, na przykład raz na posiedzeniu zarządu stwierdził, że moja bluzka była niedopięta z tyłu, i rozpiął ją ze śmiechem. Też się zaśmiałam i natychmiast zasunęłam zamek. Chodziło o przekaz: „Wyobrażasz sobie, że ludzie naprawdę stosują takie tandetne zagrywki?”. Ale był w tym jeszcze jeden poziom, ponieważ udawanie prostaków działało w pewnym sensie wyzwalająco, tak samo jak naśladowanie dziecka czy wariata. To zachowanie zarezerwowane dla bliskich, którzy wiedzą, jak dobrzy i kompetentni jesteśmy naprawdę. Po tym, jak puścił mój naszyjnik, miał krótki napad kaszlu – stąd przeszliśmy do rozmowy o moim globusie i koloroterapii.
Słowo „fenomenalny” nie wywołało reakcji: Phillip stwierdził, że doktor Broyard jest drogi, lecz wart swojej ceny, a potem jego głos zaczął zmierzać w kierunku grzecznego pożegnania:
– Cóż, zobaczymy się pewnie jutro na posiedzeniu za… – Zanim powiedział „rządu”, wcięłam się:
– Wal śmiało, gdyby coś się działo!
– Co proszę?
– Możesz na mnie liczyć. Wal do mnie śmiało, gdyby coś się działo.
Cóż za cisza. Olbrzymie katedry z kopułami nigdy nie mieściły w sobie tyle pustki. Odchrząknął. Echo odbiło się od ścian katedry, spłoszyło gołębie.
– Cheryl?
– Tak?
– Chyba muszę kończyć.
Nie odpowiedziałam. Rozłączy się po moim trupie.
– Do widzenia – powiedział, a chwilę później odłożył słuchawkę.
Wsadziłam telefon do torebki. Gdyby czerwień już działała, czułabym teraz wspaniałe ukłucie, jakby milion maleńkich szpilek wbijało mi się w nos i oczy, wywołując gigantyczną słoną falę, a wstyd uchodziłby ze mnie wraz ze spływającymi do rynsztoku łzami. Płacz wspiął się do mojego gardła, aż spuchło, ale zamiast wytrysnąć ku górze, zwinął się na miejscu w wojowniczą kulę. Globus hystericus.
Coś nagle uderzyło w mój samochód. Podskoczyłam. To tylko drzwi od sąsiedniego auta: jakaś kobieta próbowała posadzić dziecko w foteliku. Złapałam się za gardło i pochyliłam, by się temu przyjrzeć, ale włosy kobiety zasłaniały twarz maleństwa, więc nie mogłam stwierdzić, czy to jedno z tych, które uważam za swoje. Nie w sensie biologicznym, po prostu jakoś mi… pokrewne. Nazywam je Kubelko Bondy. Wystarczy mi sekunda, żeby sprawdzić – przez większość czasu nawet nie wiem, że to robię, i nagle już po wszystkim.

 
Wesprzyj nas