Jak doszło do inwazji? Dlaczego Putin zaatakował Polskę? Gdzie są nasi sojusznicy? Literacka fantazja czy niepokojąca wizja przyszłości?


InwazjaSensacyjny debiut powieściowy Wojtka Miłoszewskiego to znakomita, trzymająca w napięciu political fiction, od której nie można się oderwać!

Współczesna Polska, w której żyją: Roman, były żołnierz wojsk specjalnych i uczestnik wielu zagranicznych misji, Danuta – kobieta kochająca luksus, ciężko pracująca i całkowicie uzależniona od ojca tyrana, oraz Michał, bezrobotny historyk z żoną i dwójką dzieci.

Tych bohaterów nic nie łączy do momentu, kiedy ich życie nie ulega drastycznej zmianie – kraj, w którym żyją, znajdzie się w stanie wojny.

Jak doszło do inwazji? Dlaczego Putin zaatakował Polskę? Gdzie są nasi sojusznicy? Tych odpowiedzi udziela Wojtek Miłoszewski w swojej debiutanckiej powieści.

Autor, wykorzystując swoje doświadczenie scenarzysty, znakomicie łączy elementy sensacyjne, militarne, romansowe i futurologiczne. “Inwazja” niepokoi, czasem zmusza do śmiechu przez łzy, budzi lęk i bez wątpienia zachęca do myślenia. Doskonałe dialogi i wartka akcja sprawiają, że Wojtek Miłoszewski to nowa gwiazda literatury sensacyjnej.

Już teraz wiemy, że „Inwazja” to dopiero początek i że ciąg dalszy nastąpi…

Wojtek Miłoszewski
Inwazja
Seria: „Inwazja”, część 1
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 24 maja 2017
 
 

Inwazja


Prolog

1.

Katowice z tej wysokości i o tej porze wyglądają naprawdę nieźle, pomyślał, patrząc na rozświetlone w dole rondo i charakterystyczną sylwetkę Spodka. Bar był usytuowany na dwudziestym siódmym piętrze, a oni zajmowali stolik przy samej szybie, za którą rozciągała się nocna panorama śląskiego miasta. Wrócił myślami do rzeczywistości.
– Więc jeśli chodzi o miłość, można ją mieć w dwóch odsłonach – mówiła spokojnie, ale jej twarz otoczona burzą loków podskakiwała energicznie. – Albo na początku jest wielki wybuch, który gaśnie równie gwałtownie, jak się pojawił, albo mały, delikatnie żarzący się węgielek. Gdy jednak w miarę trwania kolejnych lat zadbać o ten drugi, to można rozniecić silny płomień, który będzie palił się całymi latami.
Nie miał żadnych wątpliwości, co chciała mu w ten sposób przekazać. Ten wybuch, który gwałtownie zniknął, to miał być on, a silny płomień z małego węgla to nikt inny jak jej mąż, z którym ma dwójkę dzieci. Najchętniej spytałby ją, co w takim razie tutaj robi, ale wtedy wszystko by zepsuł.
– Napijemy się jeszcze wina?
– Chętnie. – Uśmiechnęła się, patrząc mu w oczy.
Godnie porzucili temat i rozpoczęli zwyczajną rozmowę, jaką miliony par prowadzą podczas wspólnych kolacji. On opowiadał anegdoty, próbował ją rozśmieszyć, a ona przy tych słabszych wyginała usta w uśmiechu, aby nie sprawić mu przykrości. Wszystko składało się niemal idealnie. On nazajutrz wylatywał, ale na tę noc miał pokój w hotelu, który znajdował się w tym samym budynku. Ona z kolei miała wolne, bo jej mąż pojechał na weekend do wujka, który mieszkał pod Warszawą i jako stary kawaler wprost przepadał za ich dziećmi. Wyjątkowo udany zbieg okoliczności! A może nie?

Kilka godzin później siedział nago na brzegu łóżka i zdyszany, wpatrywał się w panoramę za oknem, którą rozświetlało wschodzące słońce. Mimo że spędzili w pokoju hotelowym ponad pięć godzin, nie zmrużyli oka. Odwrócił się i spojrzał na nią. Leżała wyczerpana na plecach, a na jej skórze lśniły krople potu. Przeciągnęła się i nakryła prześcieradłem. Dobiegała czterdziestki, ale miała bardzo seksowne ciało i uważał, że niejedna młoda miss z konkursów piękności nie miała z nią szans. Wprost tryskała seksapilem, zwłaszcza teraz, po długich i wyczerpujących zapasach w łóżku.
– Wyglądasz fantastycznie.
– Jasne – parsknęła. – Z czterdziestką na karku i po dwóch porodach. Ale dziękuję, to miłe. Zawsze byłeś dżentelmenem.
– No, nie zawsze. – Mrugnął do niej szelmowsko.
– To było po alkoholu, dawno ci wybaczyłam. – Uśmiechnęła się do swoich wspomnień.
– Tak się tłumaczą pijacy. Dzisiaj takie seksowne kobiety jak ty określa się mianem MILF.
– Co? – spytała i roześmiała się perliście, kiedy wytłumaczył jej angielski skrót.
Wpatrywali się w milczeniu w miejską panoramę, nad którą wychynął pomarańczowy okrąg. W końcu odezwała się smutno:
– Boję się. Czuję, że to wszystko może się źle skończyć.
– Przestań.
– Dwa dni temu obudziłam się, bo ktoś stał przy moim łóżku – zaczęła. – Zapaliłam światło i zobaczyłam młodszego. Pytam się go, synek, co się dzieje? A on zaczął płakać i mówić, że się boi, bo będzie wojna.
– Nie będzie żadnej wojny. – Machnął ręką, trochę bez przekonania.
– A to, co zrobili na Ukrainie?
– Ukraina nie jest w NATO, to mogli robić, co chcieli.
Wyszedł do łazienki, a gdy wrócił i stanął nago, pijąc wodę z butelki, powiedziała:
– Przysięgnij, że to jest nasze ostatnie spotkanie. To dla mnie bardzo trudne i ważne.
Dlaczego to tak musi wyglądać, pomyślał z żalem. Dlaczego to wszystko musi być zawsze takie popieprzone? Czy ja nie mogę mieć normalnego życia?
Doskonale znał odpowiedź i poczuł, jak zalewa go fala zazdrości o gościa, który zabrał dwójkę swoich dzieci do jakiegoś wujka. Zamiast tego wyrecytował teatralnie:
Precz z moich oczu!… posłucham od razu,
Precz z mego serca!… i serce posłucha,
Precz z mej pamięci!… nie… tego rozkazu
Moja i twoja pamięć nie posłucha.1
Popatrzyła na niego zaskoczona i roześmiała się, zakrywając dłonią usta.
– Może i wojny nie będzie – odparła, ciągle chichocząc. – Ale koniec świata nadchodzi wielkimi krokami, skoro były komandos cytuje poezję. Wiesz chociaż, czyje to?
– Niejaki Adam Mickiewicz, madame – powiedział z uśmiechem i usiadł obok niej na łóżku, podając jej butelkę z wodą.
Gdy tylko upiła łyk, zobaczyła, że na etykiecie znanego producenta wody wydrukowano dużymi literami: WSPIERAMY POWIATOWE BIBLIOTEKI PUBLICZNE, a pod spodem widniała pierwsza zwrotka słynnego wiersza narodowego wieszcza.
– Możesz być spokojna, koniec świata odwołany.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Przysięgnij, że to ostatni raz.
– Przysięgam. – Jego głos brzmiał matowo.
– Masz jeszcze to zdjęcie? Pamiętasz, w tej ramce?
– Mam. – Kiwnął głową.
– Wyrzuć je. Zniszcz. Proszę cię.
– Nie – powiedział i delikatnie ściągnął z niej prześcieradło.
Nie protestowała.

2.

Rosyjski transporter opancerzony zakołysał się gwałtownie na większej nierówności i siedzący na dachu masywnego pojazdu major Bykow złapał się mocniej uchwytu, aby nie spaść na ziemię. Był zadowolony, że wreszcie wszystko się skończyło. Kampania nie była przesadnie trudna. W końcu przeszło dwadzieścia lat rycia rosyjskiej agentury osłabiło Ukrainę na tyle, że nie była w stanie wystawić przeciw wrogowi skutecznej armii. Kilku jego kolegów poległo, byli rzecz jasna i ranni, ale mimo wszystko Bykow stwierdził, że nie mogło się to równać z piekłem pierwszej i drugiej wojny czeczeńskiej.
– Dawajcie następny! – krzyknął, gdy zatrzymali się przy kolejnym słupku.
Major zeskoczył na ziemię, a z górnych włazów transportera wypełzli kolejni żołnierze. Ten odcinek granicy między Polską a dawną Ukrainą przebiegał w bieszczadzkich lasach. Linię graniczną oznaczały wbite w ziemię kamienie, tak zwane monolity. W odległości dwóch i pół metra od monolitu zarówno po stronie polskiej, jak i ukraińskiej stały słupki. Po zachodniej biało-czerwone, a te po wschodniej w barwach niebiesko-żółtych. Monolity nie zostały ustawione regularnie. Zasada była następująca: stojąc przy jednym granicznym słupku, trzeba było widzieć z nim sąsiadujące, co ułatwiało pracę pograniczników.
Akurat te znajdowały się na szczycie niewielkiego pagórka; rozpościerał się z niego malowniczy widok na pasmo Bieszczad, którego lasy połyskiwały w późnym, sierpniowym słońcu.
Szeregowy Gawriłow wyciągnął z transportera stalową linkę i wsunął pętlę na szczyt ukraińskiego słupka granicznego. Drugi koniec przyczepił do haka holowniczego transportera. Walnął pięścią w tył pojazdu, wydech rosyjskiego BTR-a plunął spalinami i pojazd ruszył powoli, wyciągając z łatwością słupek wraz z betonowym fundamentem, który obrastała niewysoka trawa.
Gdy szeregowy zaczął sprawnie ściągać linkę, po drugiej stronie zobaczyli dwóch polskich pograniczników. Stali ledwie metr od swojego słupka, znajdowali się więc na terytorium Polski, ale od rosyjskich żołnierzy dzieliło ich niecałe dziesięć metrów.
– Czołem, chłopaki! – wydarł się szeregowy Gawriłow. – Na wasze słupki też przyjdzie czas! Najlepiej będzie, jak sami je usuniecie! Mniej roboty dla nas!
Gdy zaczął krzyczeć, major od razu wyczuł ostrą woń alkoholu i skrzywił się. Miał nadzieję, że może Polacy nie znają rosyjskiego, ale… W odpowiedzi jeden z pograniczników, blondyn o miłej aparycji, uśmiechnął się szeroko i krzyknął nienaganną ruszczyzną:
– Zapraszamy! Tylko onuce sobie wypierz, bo smród taki, że nawet z tej odległości oczy szczypią!
Szeregowy Gawriłow zawył i nim major zdążył cokolwiek powiedzieć, ściągnął swojego kałasznikowa, odbezpieczył i celując w górę, zaczął strzelać ciągłą serią. Zarówno Polacy, jak i Rosjanie, zdezorientowani sytuacją, padli na ziemię. Jedynymi stojącymi byli strzelający szeregowy i major Bykow, który odczekał cierpliwie, aż żołnierzowi skończy się amunicja. Wtedy podszedł do niego i zwalczył przemożną chęć strzelenia tamtemu w mordę, w końcu nie wypadało mu jako majorowi. Dlatego skinął na sierżanta, który zerwał się na równe nogi i podbiegł.
– Gawriłow! – wydarł się podoficer i zdzielił pięścią szeregowego w twarz.
Żołnierz zatoczył się, stracił równowagę i klapnął boleśnie tyłkiem na obalony ukraiński słupek.
– Jak jeszcze raz zobaczę, że marnujesz amunicję – wycedził major – to dostaniesz tydzień katałażki. Zrozumiano?!
– Tak jest!
Szeregowy dźwignął się, wycierając usta z krwi. Polscy strażnicy graniczni ruszyli w dół zboczem, a uprzejmy blondyn nie odmówił sobie użycia na odchodnym środkowego palca, wystawionego w międzynarodowym geście.
– Pan major wybaczy – powiedział szeregowy, obserwując Polaków. – Ale ja bym się nie zatrzymywał. Od razu z rozpędu i tę pieprzoną Polskę zrównał z ziemią.
Major w milczeniu obserwował, jak z transportera opancerzonego dwóch żołnierzy wyciągnęło wysoki, zielono-czerwony słupek, zakończony dwugłowym orłem, godłem Rosji. Podeszli do wyrwy w ziemi, która została po ukraińskim słupku, i w tym miejscu położyli rosyjski obelisk. Miał tu przeleżeć kilka godzin, dopóki idące za nimi wojska inżynieryjne nie osadzą go w betonie.
– Uważajcie, o czym marzycie, szeregowy – mruknął major Bykow ponuro. – Bo jeszcze się spełni.

Rozdział I

1.

Widok był przepiękny. Z okien gabinetu w północno-zachodnim skrzydle kremlowskiego Pałacu Senackiego można było podziwiać plac Czerwony i widniejący w oddali charakterystyczny budynek Państwowego Muzeum Historycznego. Władimir Putin westchnął i odwrócił twarz od okna.
Założę się, że jego skarpetki są więcej warte niż mój kostium z amerykańskiej sieciówki, pomyślała siedząca naprzeciwko prezydenta Rosji Angela Merkel, taksując wzrokiem strój Putina.
– Wołodia, let’s be honest. This is fucked up – przerwał panującą ciszę François Hollande.
Choć mało kto o tym wiedział, cała trójka mogła darować sobie obecność tłumacza, ponieważ Władimir Putin doskonale znał angielski, co jednak skrzętnie ukrywał pod płaszczykiem niechęci do amerykańskich „imperialistów”.
– Ale co takiego? – spytał zdziwiony prezydent Rosji.
– Przesadziłeś – odpowiedział Hollande. – Ukraina nie należy do ciebie. To jest – szukał przez chwilę odpowiedniego słowa – niepodległe państwo.
Władimir Putin popatrzył uważnie na prezydenta Francji, który pierwszy nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Po chwili sam mu zawtórował, a potem również kanclerz Niemiec, znana ze swej powściągliwości, zaczęła się śmiać, po dziewczęcemu zakrywając usta dłonią.
– François. Masz ze mną źle? – przerwał w końcu atak wesołości Putin. – To moi chłopcy polegli, aby zakończyć to gówno w Syrii i zatrzymać pochód tego brudu, który zasyfił waszą wspaniałą Europę Zachodnią. Żaden żołnierz francuski nie stracił życia!
François Hollande milczał, najwyraźniej nie miał dobrej odpowiedzi na wywód Putina, który zwrócił się do kanclerz Niemiec:
– A co było, kiedy chcieliście odesłać przeszło pół miliona nielegalnych imigrantów z Niemiec? Kto pomógł i wziął całą winę na siebie?
Angela Merkel spuściła głowę. Kiedy Niemcy chcieli wywieźć nielegalnych imigrantów pociągami z Europy, w świecie rozległ się wrzask, że Szwaby już raz wozili ludzi pociągami. Wtedy prezydent Rosji namówił Węgry, aby wzięły na siebie odpowiedzialność za imigrantów, jako że najpierw trafili na terytorium Unii właśnie do kraju Ferenca Molnára. Stamtąd rosyjskie wojska ewakuowały ich do Afryki. Rzecz jasna cała międzynarodowa, światła opinia publiczna jeszcze raz podniosła larum, że ludzi uciekających przed wojną i prześladowaniami odsyła się tam, gdzie znów będą cierpieć biedę. Jednak te protesty nie spotkały się z dużym poparciem społecznym, ponieważ ludzie Zachodu byli zmęczeni tematem uchodźców. Oczywiście wszyscy obarczali winą prezydenta Rosji, ale do tego, że Władimir Putin jest bad guy, już przywykli. Niemcy wyszły z całej sytuacji obronną ręką.
Prezydent Rosji też czasem myślał o uchodźcach, którzy tłumnie przybywali do Europy, wywołując duże zamieszanie. To właśnie na prośbę Putina dowódcy rosyjskich służb specjalnych uknuli perfekcyjny plan. Punkt pierwszy, rozpętać „arabską wiosnę”. Za każdym razem, gdy zachodnie media mówiły o „spontanicznym buncie, wywołanym przez egipskich generałów”, prezydent Rosji wprost pękał ze śmiechu. Punkt drugi, rozpętać w Syrii długą i wyniszczającą wojnę, która spowodowała, że miliony osób szukały schronienia w Europie. Punkt trzeci, agenci Kremla ofiarujący szefom pograniczników z Grecji i Włoch gigantyczne łapówki po to, aby rzeka przerażonych ludzi z Bliskiego Wschodu mogła bez przeszkód rozlać się na całą Europę Zachodnią. Punkt czwarty to po prostu pieniądze, błaha rzecz, pomyślał Putin, trzeba było tylko dać w łapę francuskiej prawicy i temu staremu dziadowi z Anglii, który doprowadził do Brexitu i już, chaos w Unii gotowy! Niegdyś Władimir Putin podziwiał Niccolò Machiavellego. Teraz już nie. Prezydent Rosji uważał, że jest od florenckiego dyplomaty znacznie lepszy.
Putin westchnął, sięgnął do niewielkiej szafki stojącej koło biurka. Wyciągnął karafkę i trzy kieliszki. Rozlał w milczeniu wódkę i wzniósł swój kieliszek. Przywódcy Niemiec i Francji zrobili to samo i wszyscy wypili.
– Nie możemy mówić tego, co zawsze? – zapytał stropiony Putin. – Na Ukrainie nie ma żadnych wojsk rosyjskich. To oddziały Ukraińców, którzy nie chcą ze swojego kraju zrobić amerykańskiego laboratorium. Chcą niepodległej Ukrainy. A ja jako prezydent sąsiedniego, bratniego narodu, szanuję ich dążenia.
– No błagam, Wołodia. Wiesz, który mamy rok? – Prezydent Francji zdjął na chwilę okulary, aby je przetrzeć. – Każdy ma w telefonie aparat i kamerę. W internecie jest pełno zdjęć waszego wojska.
– Panie prezydencie – odezwała się kanclerz Niemiec. – Musimy coś powiedzieć ludziom, żeby zadbać o poparcie dla nas. Ja nie decyduję o wynikach wyborów do Reichstagu.
– Wielka szkoda. Może mi pani wierzyć, że to wiele ułatwia. – Putin roześmiał się cicho. – Rosja to kraj, który najbardziej na świecie miłuje pokój. Ale jeśli zostaniemy sprowokowani…
Przywódcy Francji i Niemiec patrzyli wyczekująco na prezydenta Rosji, ale zorientowali się, że ten nie ma już nic więcej do powiedzenia. François Hollande westchnął ciężko i spojrzał na Angelę Merkel, która zrozumiała, że spotkanie właśnie dobiegło końca. Verdammt!, zaklęła w duchu przywódczyni Niemiec, zmarnowaliśmy tyle czasu i nic nie zyskaliśmy.

*

Olbrzymi airbus A330 sunął po zalanym deszczem pasie startowym moskiewskiego lotniska Wnukowo. Po osiągnięciu prędkości startowej lotki statecznika poziomego zmieniły położenie i samolot oderwał się od ziemi.
Gdy tylko kanclerz Angela Merkel poczuła, że odrzutowiec znalazł się w powietrzu, i usłyszała wibrujący dźwięk chowanego podwozia, odetchnęła z ulgą. Nie cierpiała startów i lądowań na rosyjskich lotniskach. Lęk ten towarzyszył jej od czasu, kiedy kilka lat temu, ze względu na opóźnienia, jako VIP-a poprowadzono ją przez zaplecze moskiewskiego lotniska. Do końca życia nie zapomni widoku pijanego pracownika obsługi naziemnej, który ledwie trzymał się słupa i wymiotował na walizki, przesuwające się po taśmie.
Dodatkowo miała jeszcze świeżo w pamięci tragiczny wypadek prezesa francuskiego koncernu naftowego Total, Christopha de Margerie. Prezes, znany w świecie rusofil, gorący orędownik oraz zwolennik prezydenta Władimira Putina, zginął w jednej sekundzie, kiedy jego odrzutowiec zderzył się na pasie startowym z pługiem śnieżnym. Zdarzyło się to 20 października, w Dzień Kontrolera Lotów, kiedy to trzy czwarte lotniskowej obsługi było kompletnie nawalone.
Samolot w barwach Republiki Francji wzniósł się na wysokość przelotową i stewardesa przyniosła do stolika sztućce oraz świeże pieczywo. Angela Merkel skorzystała z uprzejmości François Hollande’a i polecieli jego samolotem. W drodze powrotnej samolot wyląduje w Berlinie, gdzie zostawi kanclerz i jej świtę, a potem poleci do Paryża.
Prezydent Francji wziął jedną z bułeczek, rozkroił pieczywo, uwalniając ze środka kłęby pary, posmarował masłem czosnkowym i odezwał się z pełnymi ustami:
– Co myślisz?
– Myślę, że facet naprawdę zrobił się niebezpieczny – odpowiedziała Angela Merkel.
– Nie przesadzasz? – Hollande pochłonął szybko drugą połówkę bułki.
– Pytasz mnie o to, wiedząc, że Putin właśnie dokonał aneksji czterdziestopięciomilionowego kraju w środku Europy?
– To nie środek Europy, raczej przedmieścia – skrzywił się prezydent Francji. – Coś jak nasze Saint Denis.
Stewardesa podeszła i postawiła przed nimi talerze z wykwintnym mięsem polanym sosem, z dodatkiem sałatki i podsmażonych ziemniaków pokrojonych w kostkę.
– Wspaniale! – François Hollande aż klasnął w dłonie, nachylając się nad talerzem i wdychając aromat potrawy. – Policzki cielęce w sosie śmietanowym z szałwią. Musisz spróbować!
Angela Merkel kiwnęła niechętnie głową, po wizycie u Władimira Putina nie miała apetytu. Po chwili stewardesa przyniosła butelkę wina i rozlała do kieliszków.
– Obawiam się, że ta nasza dzisiejsza wizyta to za mało – powiedziała pani kanclerz.
– Przecież wymusiliśmy na nim deklarację – odparł prezydent Francji, sięgając po kieliszek.
– Co takiego?
– Powiedział, że nic nie zrobi, dopóki nikt ich nie będzie prowokował.
Angela Merkel przez chwilę obserwowała, jak prezydent Francji łapczywie zajada się cielęciną. Przypomniała sobie swojego sąsiada z Templina, brandenburskiego miasteczka, gdzie spędziła całe dzieciństwo. Sąsiad nazywał się Klaus Bodner i często opowiadał o wojnie, zwłaszcza o operacji Fall Gelb, w której brał udział, służąc w armii pod dowództwem generała von Rundstedta. Wspominał, jak bardzo byli wycieńczeni podczas inwazji na Francję, kiedy to próbowali dogonić wycofujące się francuskie wojska.
Wyjrzała przez okno. Chmury mocno się przerzedziły, zostawili za sobą posępną, moskiewską pogodę i teraz doskonale było widać przesuwającą się w dole ziemię. Zamigotały wody Morza Bałtyckiego, jak na dłoni widoczne były terytoria Polski, nad którą właśnie przelatywali.
– A Polska? – spytała kanclerz Niemiec.
– Polska jak Polska – odpowiedział Hollande. – To nasza strefa buforowa. Jeśli Putin tam wejdzie, to mamy przesrane i dopiero wtedy będziemy się martwić.
Prezydent Francji skończył posiłek i elegancko odłożył sztućce na talerz.
– Nie jesz tego? – Wskazał nietknięte danie.
– Jem, jem – odpowiedziała kanclerz, rozwijając sztućce z serwetki z wyhaftowanym godłem republiki Francji.
– Dzięki Bogu – sapnął uspokojony Hollande. – Grzechem byłoby nie zjeść takich policzków cielęcych.

 
Wesprzyj nas