“Tak będzie prościej” to osnuta na faktach sensacyjna historia, która ukazuje społeczną rzeczywistość czasów przemiany ustrojowej, kiedy to milicja z dnia na dzień stała się policją, dawni funkcjonariusze służb bezpieczeństwa nadal mieli wiele do powiedzenia, a zwykli ludzie starali się znaleźć swoje miejsce w nowym systemie.


Tak będzie prościejW 1993 roku zabójstwo przewodnika sudeckiego Tadeusza Stecia jest sensacją. Cała Jelenia Góra plotkuje o skarbach, które zgromadził, i o przyjaźni z zamordowanym byłym premierem Piotrem Jaroszewiczem. Dla policji kluczem do sprawy jest jednak homoseksualizm ofiary.

Tymczasem dochodzi do kolejnych zagadkowych morderstw, a śledztwo prowadzi w góry, do karkonoskich schronisk i tropem przemytników na przejścia graniczne. Czy w grę wchodzi przemyt, a może powiązania z Jaroszewiczem, tajne archiwa i złoto, które Niemcy wywieźli z Wrocławia w ostatnich dniach wojny?

Gdy podejrzanego udaje się w końcu namierzyć w środowisku homoseksualistów, wtedy okazuje się, że…

***

To nie tylko kryminał! To powieść społeczna o tym, jak młoda jest nasza poprawność polityczna.
Marcin Wroński

Przemysław Semczuk (ur. 1972), dziennikarz, publicysta. Jego reportaże ukazują się w „Newsweeku” „Wprost”, „Focus Historia”, „Wysokich Obcasach Extra”, a także w „Gościu Niedzielnym”. Autor książek Zatajone katastrofy PRL, Czarna wołga: kryminalna historia PRL, Maluch. Biografia, Magiczne Dwudziestolecie, Wampir z Zagłębia oraz Kryptonim Frankenstein.

Przemysław Semczuk
Tak będzie prościej
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 22 maja 2018
 
 

Tak będzie prościej


WARSZAWA, 22 GRUDNIA 1992 ROKU

Mimo późnej pory na ulicy panował spory ruch. Przechodnie mijali się, nie patrząc na siebie. We wtorkowy wieczór, na dwa dni przed Wigilią, ludzie myśleli już tylko o świętach.
Tramwaj zatrzymał się na przystanku przy Sadach Żoliborskich. Na chodnik wysypała się grupa obładowanych siatkami pasażerów. Tylko dwóch mężczyzn nie niosło nic w rękach. Starszy, na oko po czterdziestce, ubrany w popielatą kurtkę i kaszkiet z grubego materiału, wskazał drogę nieznacznym ruchem podbródka. Młodszy, ledwie dwudziestolatek, z długimi włosami, lekkim wąsem, ubrany modnie, ale nie krzykliwie, podążył za tamtym. Przeszli na drugą stronę ulicy i ruszyli wzdłuż Broniewskiego. Sto metrów dalej wstąpili do pawilonu handlowego, żeby na stoisku monopolowym kupić butelkę wódki. Potem w milczeniu przeszli jeszcze kawałek wzdłuż torów tramwajowych i skręcili między bloki.
Osiedlową uliczkę oświetlała zaledwie jedna latarnia. Wątła plama światła odbijała się od mokrego asfaltu. W mroku w zaparkowanym samochodzie siedział człowiek palący papierosa.
Mężczyźni minęli rząd stojących na parkingu samochodów i weszli na klatkę schodową z numerem 13a. Starszy nacisnął przycisk windy. Guzik rozświetlił się, a dźwig ruszył z głośnym stuknięciem. Kabina musiała być wysoko, bo długo czekali, zanim się pojawiła. Zatrzymała się wreszcie, oświetlając korytarz przez wąski pasek szkła umieszczony w metalowych drzwiach.
Przyciski z numerami pięter były nadpalone. Ściany pokrywały setki napisów. Niektóre wyryto nożem, inne nasmarowano pisakami. Po lustrze zostały tylko cztery śruby i resztki w narożnikach. Żarówka nie miała klosza.
Winda szybko jechała w górę. Szarość przesuwała się przed oczami mężczyzn. Wreszcie kabina zatrzymała się na rzymskiej trójce.
Korytarz na piętrze był wąski. Po jednej stronie znajdowały się schody, a po drugiej metalowe drzwi ze zbrojonymi szybami.
Starszy mężczyzna podszedł i wyjął klucze.
– Na każdym piętrze mamy dodatkowe drzwi. Trzeba było wstawić, bo w dzisiejszych czasach różny element się kręci – wyjaśnił, otwierając, i z uprzejmym uśmiechem przepuścił młodzieńca przodem. – Tu mieszkam. Po prawej, trzydzieści osiem. – Zatrzymał się przed szarymi drzwiami.
Otwarcie trzech solidnych zamków zajęło mu dłuższą chwilę. Wszystkie były przekręcone na dwa razy. Wszedł pierwszy i zapalił światło w przedpokoju.
– O, ładnie tu pan ma – pochwalił młodzieniec, rozglądając się uważnie.
– Daj spokój! – Tamten klepnął chłopaka w ramię. – Jestem Władysław. Dla przyjaciół Władek.
– Olek – powiedział krótko chłopak.
– To co, Olek, zapraszam na pokoje. Siadaj! Włącz sobie telewizor, a ja szybciutko zrobię coś do jedzenia. Mam flaki. Mogą być?
– Pewnie, umieram z głodu – odpowiedział chłopak, z zadowoleniem kiwając głową.
Pokój był urządzony drogo. Meblościanka na wysoki połysk, ładny dywan, wygodne fotele, ława. Wszystko nowe i eleganckie. W rogu stała choinka z mrugającymi wesoło kolorowymi lampkami. Była to nowość i mało kto mógł sobie pozwolić na taki bajer.
Uwagę Olka zwrócił telewizor, japoński Panasonic. Obok na półce stał odtwarzacz wideo i kilkanaście ułożonych rzędem kaset VHS. Wśród tytułów wypisanych na grzbietach, poza Rambo i Top Gun, można było znaleźć kilka takich, które dość jednoznacznie kojarzyły się z pornolami. Na kolejnych półkach stało trochę książek i kilka zdjęć w ramkach. Bez wątpienia zrobiono je gdzieś za granicą, w egzotycznych krajach. W tle widać było pustynię albo jakieś fabryki. Niemal z każdego uśmiechała się rozpromieniona twarz Władka. Olek wziął jedną z fotografii do rąk i zaczął się przyglądać.
– To z budowy cementowni koło Mosulu.
Władysław zaskoczył chłopaka, który aż się wzdrygnął. Zamyślił się i nie słyszał, gdy gospodarz cicho wszedł do pokoju z tacą, na której stały butelka wódki i kieliszki.
– Wiesz, gdzie to jest?
– Nie mam pojęcia. – Pokręcił głową.
– W Iraku. – Władek postawił tacę na ławie i podszedł do półki. Wskazał na kolejne zdjęcie. – To zrobiłem w Karbali. A tamto – sięgnął po fotografię, na której stał na tle lokomotywy – w Libanie. Kawał świata zwiedziłem. Pracowałem w handlu zagranicznym. A teraz jestem szczęśliwym emerytem. Zaraz ci wszystko opowiem. Daj mi jeszcze pięć minut – mówiąc to, dotknął dłoni Olka, a potem wyszedł do kuchni, skąd zaraz dobiegły odgłosy stukania garnków, sztućców i talerzy.
Olek odstawił zdjęcie i włączył telewizor. Na pierwszym programie nadawano właśnie Wiadomości. Spiker mówił coś o partiach politycznych, Porozumieniu Centrum i odwołanym pół roku wcześniej rządzie Jana Olszewskiego. Polityka go nie interesowała. Sprawnie odnalazł na pilocie przycisk wideo i uruchomił odtwarzacz. Przez chwilę przeglądał tytuły na grzbietach kaset, aż wreszcie z pudełka TDK wydobył tę, na której flamastrem napisano Lody na patyku. Włożył ją do magnetowidu i nacisnął przycisk PLAY. Mechanizm buczał przez chwilę.
Na ekranie panasonica pojawił się obraz. Coś jednak było nie tak. Olek znał ten film doskonale. Widział go kilkanaście razy. I nie było w nim takiej sceny.
Jeden z mężczyzn stał, na jego twarzy malowała się rozkosz. Drugi klęczał przed nim, obciągając mu kutasa i delektując się zadowoleniem partnera.
Olek patrzył na tę scenę, zastanawiając się, co zrobić. Ponownie nie zauważył, że Władek wszedł do pokoju.
– Oo, doskonale wybrałeś. To mój ulubiony – powiedział miękkim głosem, po czym postawił na ławie drugą tacę z herbatą, cukierniczką i kruchymi ciastkami. – Na flaki trzeba jeszcze trochę poczekać, ale skoro już się rozgościłeś, to może zjemy później?
Olek milczał. Władek domyślił się, o co chodzi. Znowu delikatnie dotknął jego dłoni.
– Tak jak się umówiliśmy? Trzydzieści dolarów?
Ale zostajesz do jutra? I pieniądze dostaniesz rano? – zadawał kolejne pytania, nie odrywając oczu od chłopaka.
– No jasne – potwierdził Olek z uśmiechem. – Tylko skorzystam z ubikacji.
– Dobrze, to te drzwi po prawej obok kuchni. – Władek poklepał go po ramieniu. – Tylko się pospiesz.
Olek wyszedł do przedpokoju i nacisnął włącznik światła przy drzwiach łazienki. Złapał za klamkę, otworzył je i po chwili zamknął, nie wchodząc do środka. Najciszej jak mógł zrobił krok w stronę kuchni. Na blacie dostrzegł nóż z pomarańczową rączką i kilka kromek chleba. Szybko go chwycił, obracając ostrze tak, że schowało się w rękawie swetra. Potem ostrożnie uchylił drzwiczki szafki i sprawdził jej zawartość. Nic poza talerzami. Uchylił kolejne i jeszcze jedne. Wreszcie obok szklanek, pomiędzy torebkami z cukrem, dostrzegł słoik po kawie, a w nim zwitek banknotów. O to mu chodziło.
Z tym pedałem pójdzie łatwo, pomyślał, wkładając rękę do szafki. Trochę go postraszę, ciota się popłacze, a ja zniknę.
Ten numer miał doskonale przećwiczony. Już wiele razy w taki sposób okradał pederastów. Władysław nie różnił się od innych. Wyglądał na ciepłą kluchę. Łaził po placu Trzech Krzyży, szukając zdesperowanego żula, który zgodzi się na szybki numerek. Ale Olek wcale nie miał zamiaru obciągać za parę groszy w miejskim szalecie. Zaproponował coś więcej. Facet od razu się napalił, a teraz wyglądało na to, że wszystko pójdzie jak po maśle.
– Co ty robisz, gówniarzu?!
Olek cofnął rękę, która już prawie trzymała słoik. Odwrócił się do drzwi. Władysław stał całkiem goły. W jego oczach widać było zawód i rozczarowanie. Kutas mu opadł, żegnając się z marzeniami o przeleceniu młodego, ładnego chłopca.
– Nie będę tolerował w domu złodziei! – Głos Władysława był teraz stanowczy. – Wynoś się! – Wskazał ręką w stronę przedpokoju.
– Oj, dobrze, dobrze, tylko szukałem czegoś zimnego do picia. – Olek improwizował.
Władysław chyba kupił to kłamstwo, bo opuścił rękę. A może był tak napalony, że mimo wszystko zdecydował się zaryzykować i zaliczyć numerek, dopiero potem pozbyć się niewygodnego gościa.
– Naleję sobie wody i pójdziemy do pokoju. – Olek uśmiechnął się, patrząc na mężczyznę.
Wyjął z szafki szklankę i nalał do niej wody ze stojącego na blacie dzbanka. Władysław wycofał się i przepuścił chłopca przodem. Weszli do pokoju, w którym gospodarz zdążył już pościelić wersalkę.
Mimo wszystko atmosfera była nieprzyjemna i Olek był pewny, że teraz musi coś zrobić. Nie miał zamiaru dawać dupy temu obleśnemu pedałowi. Stał i patrzył na niego, wciąż uśmiechając się przyjaźnie. Władysław też mu się przyglądał, ale z pewną nieufnością.
Niezręczną sytuację rozproszyły odgłosy dobiegające z telewizora. Olek obrócił głowę i zobaczył, że tamci już skończyli. Na zbliżeniu było widać, jak ten, który robił loda, teraz masuje sobie twarz zwiotczałym członkiem partnera. Sperma spływała mu po brodzie, a on ją zlizywał.
Zrobiło mu się niedobrze na ten widok. Ale kątem oka dostrzegł, że Władysławowi film sprawia przyjemność. Jego członek ponownie był we wzwodzie. Twarz przybrała błogi wyraz.
Olek upuścił szklankę, która roztrzaskała się o podłogę. Uniósł rękę i zadał cios tak błyskawicznie, że Władysław nawet nie zdążył się zasłonić.
Nóż wszedł miękko pomiędzy obojczykiem a żebrami. Krew trysnęła obficie, ochlapując Olkowi rękaw swetra. Wąska strużka pociekła w dół, przecinając brzuch Władka ciemną czerwienią.
Twarz mężczyzny momentalnie zrobiła się biała jak papier. Chłopak natychmiast wyszarpnął ostrze i pchnął kolejny raz, trochę niżej. To uderzenie nie było już tak płynne. W desperackim akcie obrony Władysław próbował jeszcze unieść dłonie, ale Olek popchnął go na wersalkę, jednocześnie wyciągając nóż z ciała. Potem klęknął i uderzył jeszcze kilka razy. Na oślep, bo krew bryzgała i zalewała wszystko wokół.
– Pierdolony pedał! – warknął i przykrył kołdrą drgające w konwulsjach ciało.
Zakrwawiony nóż rzucił na ławę, a ręce wytarł w serwetę. Patrzył przez chwilę na pieprzących się na ekranie facetów. Teraz ten drugi rżnął tamtego od tyłu.
Skrzywił się z odrazą. Podszedł i wyłączył film. Wyjął kasetę z magnetowidu, rzucił ją na podłogę i przydepnął z całej siły. Kawałki plastiku z trzaskiem rozsypały się wokół.
– Nareszcie! – powiedział do siebie, ciężko opadając na fotel. Trzęsącymi się dłońmi podniósł kieliszek wódki, którą gospodarz zdążył nalać, gdy on myszkował w kuchni. Wychylił na raz.
Była ciepława, ale to mu ani trochę nie przeszkadzało. Złapał drugi kieliszek i też wypił. Otarł dłonią usta i spojrzał na wersalkę. Spod kołdry wystawały dwie gołe, już bezwładne nogi.
– Twoje zdrowie, pedale – powiedział, nalewając sobie kolejny kieliszek.
Wypił. Chciał nalać jeszcze jeden, ale uznał, że to niepotrzebne zawracanie głowy. Uniósł butelkę i pociągnął solidny łyk z gwinta. To go trochę uspokoiło.
Nie planował, że zabije. Chciał tylko postraszyć. Ale od dawna wiedział, że za którymś razem ta zabawa może się tak skończyć. Niejedno widział i niejedno słyszał. Od pięciu lat był na gigancie. Choć teraz to już nie był gigant, lecz styl życia, który wybrał.
Pierwszy raz uciekł z domu, gdy miał piętnaście lat. W pierwszej klasie zawodówki. Złe towarzystwo, a w domu brak silnej ręki. Ojciec jeździł na tirach w PKS-ie. Dużo pracował i dużo zarabiał, aby zapewnić Olkowi i matce dostatnie życie. A gdy wracał, musiał zapić stres monotonnej codzienności. Dla syna po prostu nie starczało czasu.
Stan wojenny zaskoczył go we Francji. Został. Przez rok przysyłał pieniądze i paczki, więc niczego nie brakowało. Potem nagle kontakt się urwał. Matka była pewna, że znalazł sobie kogoś i zapomniał o rodzinie. Aż wreszcie przyszedł list z Czerwonego Krzyża. Zawiadamiali, że ojciec zginął w wypadku na autostradzie pod Madrytem.
Matka szybko poukładała sobie życie na nowo. Znalazła innego faceta. Ten nie pił. Był konduktorem wagonu sypialnego WARS. Jeździł na linii międzynarodowej do Wiednia i zazwyczaj nie było go w domu. Wracał zmęczony i kładł się spać. Dla Olka był dobry, ale nie potrafił nad nim zapanować. Zresztą nawet nie próbował.
Najpierw zaczęły się wagary i wino z kolegami w parku Skaryszewskim. A potem pierwsza ucieczka i kilka dni spędzonych na Centralnym. Był głodny, zmarznięty i nie bardzo wiedział, co robi. Obciągnął za pieniądze jakiemuś zagranicznemu marynarzowi. Tamten był zachwycony, gdy się zorientował, że to Olka pierwszy raz. Dał mu pięćdziesiąt baksów. To była kupa forsy, dwie pensje zwykłego robotnika.
Olek kupił sobie za to w Peweksie nowe dżinsy i kilka kaset magnetofonowych. Zostało jeszcze na balety z dziewczynami. Wystarczyło im kupić jakąś błyskotkę albo zagraniczny tusz do rzęs w komisie. W ten sposób zaliczył trzy jednego dnia. Tak dla zabicia wyrzutów sumienia i potwierdzenia, że nie jest ciotą. A jak forsa się skończyła, poszło już szybko.
Był świeżą twarzą. Nie brakowało chętnych na jego tyłek. Chociaż nie lubił dawać. Wolał obciągać. Brał dużo, nawet dwadzieścia dolarów za numerek.
Ale z czasem się opatrzył i stawka zaczęła spadać. Znowu brakowało mu pieniędzy. Nieraz głodny nocował w tunelach za Centralnym. Wtedy zaczęły się pierwsze kradzieże, poprawczak i kolejne coraz dłuższe ucieczki. W końcu matka zorientowała się, że ją okrada, żeby mieć pieniądze na wódkę. I wyrzuciła go z domu.
Jeździł po całym kraju. W każdym mieście miał kumpli, znali go niemal na każdym dworcu. Najbardziej lubił Trójmiasto. Z czasem przestał się puszczać, głównie kradł. Gdzie się dało i co się dało. A jak nie było co kraść, to szedł na dworzec albo na pikietę w parku Skaryszewskim czy na placu Trzech Krzyży, podłapywał jakiegoś pedała i obrabiał mu chatę. Po upadku komuny frajerów było pod dostatkiem. Homoseksualiści wyszli z ukrycia i bez trudu można było złapać kogoś, kto dotąd tylko marzył, żeby zaliczyć takiego ślicznego chłopaczka jak on.
Olek otrzeźwiał po kilku minutach.
– Trzeba się zbierać, bo jeszcze ktoś przylezie i będzie bigos – powiedział sam do siebie i zaczął przetrząsać szafki w meblościance.
Znalazł trochę pieniędzy. Niewiele tego było, ledwo pięć milionów i pięćdziesiąt dolarów. W słoiku w kuchni były tylko dziwne banknoty. Domyślił się, że chyba arabskie, i zostawił. Z szafy w przedpokoju wyjął dwie walizki. Do jednej spakował magnetowid i kilka kaset. Do drugiej upchał z trudem dwa kożuchy i kosmetyki znalezione w łazience: wodę Old Spice, jednorazowe maszynki Gillette i kilka kostek mydła Fa. Umył ręce i ogarnął ubranie. Potem wrócił do kuchni. Spokojnie podgrzał sobie flaki i zjadł cały talerz. Niedopitą butelkę wódki włożył do kieszeni kurtki, pogasił światła i wyszedł, zamykając drzwi tylko na klamkę.
Jazda windą wydała mu się zbyt ryzykowna. Mógł się napatoczyć któryś z sąsiadów. Dlatego wybrał schody. Szybko zbiegł na dół, ostrożnie się rozejrzał, czy nikogo nie ma na klatce, i wyszedł z budynku.

 
Wesprzyj nas