„Ghost Fleet” to nowatorska powieść z gatunku hi-tech thriller, opis kolejnej wojny światowej, rozgrywanej w realiach XXI wieku.


Ghost Fleet. Następna wojna światowaStany Zjednoczone, Chiny i Rosja początkowo zostają uwikłane w coś w rodzaju nowej zimnej wojny, która jednak –za przyczyną incydentów militarnych –przeistacza się w wojnę „gorącą“.

Jest ona prowadzona na morzu, na ziemi, w przestrzeni – także kosmicznej, oraz, co najważniejsze, w cyberprzestrzeni. Narzędziami w tej wojnie są drony i najnowsze uzbrojenie typu „stealth“, ale także dane okręty wojenne z tajnej „ghostfleet” US Navy, utrzymywanej na wypadek jednego ze scenariuszy rozwoju konfliktu.

Jednym z najważniejszych narzędzi w tej wojnie są także cyberhakerzy. U boku Amerykanów walczą Polacy: okręt podwodny „Orzeł” i żołnierze morskiej jednostki specjalnej Formoza.
Książka w stylu „Polowania na Czerwony Październik” oraz podobnych powieści Clancy’ego.

***

Nie mogłem się oderwać. Czyta się jak najlepszą klasykę Toma Clancy’ego osadzoną w realiach XXI stulecia, przekonującą w szczegółach, pasjonującą i przerażającą zarazem.
Philip Meyer, autor powieści „Syn”

August Cole, P.W. Singer
Ghost Fleet. Następna wojna światowa
Przekład: Maciej Antosiewicz
Wydawnictwo Bellona
Premiera: 8 listopada 2017
 
 

Ghost Fleet. Następna wojna światowa


Niniejsza książka została zainspirowana prawdziwymi światowymi tendencjami i osiągnięciami technicznymi. Ale oczywiście jest to fikcja literacka, a nie przepowiednia.

PROLOG

391 kilometrów nad powierzchnią Ziemi

Tak mi przykro.
Co Witalij chciał przez to powiedzieć? Jedyny amerykański astronauta na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, pułkownik Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych Rick Farmer, przywykł do tego, że jest przedmiotem żartów rosyjskiej załogi. Ostatni polegał na tym, że zaszyli go w śpiworze i sfilmowali jego reakcję, aby mogli ją zobaczyć wszyscy użytkownicy Internetu. To było nawet zabawne. Ale teraz przebywał na zewnątrz. Kiedy człowiek unosi się w przestrzeni przytwierdzony do stacji tylko cienką liną, obowiązują zupełnie inne reguły. Co dziwne, głosowi kosmonauty Witalija Simakowa nie towarzyszył zwykły grzmiący śmiech.
Farmer ponownie sprawdził linę, bardziej po to, aby się uspokoić niż z prawdziwej potrzeby. Minęły dwadzieścia cztery minuty, odkąd uzyskał odpowiedź od Witalija czy kogokolwiek innego na stacji przez radio w swoim kombinezonie. Ostatni komunikat usłyszał od dowódcy misji zaraz po tym, jak wyszedł ze stacji, aby naprawić kapryśny panel słoneczny numer cztery. Nawet Houston milczało. Farmer przypisywał tę ciszę raczej kolejnemu z problemów technicznych jakże utrudniających codzienne życie w przestrzeni kosmicznej niż romantyce, o której NASA wciąż rozprawiała na użytek mediów.
Z doktoratem z Caltech w dziedzinie systemów mechanicznych i ponad czterema tysiącami godzin wylatanych na wszystkim, od samolotów szkolnych T-38 po niewykrywalne myśliwce odrzutowe F-22, Farmer wiedział, że wielkie, skomplikowane urządzenia czasem nie działają, tak jak powinny. Pamiętał, jak jego dwaj chłopcy-bliźniacy bawili się jego ekwipunkiem lotniczym w przeddzień jego pierwszego przydziału do Afganistanu, pół życia temu. „Tata potrzebuje hełmu, bo czasami ma naprawdę trudną pracę”. Nie powiedział im, że w jego pracy najtrudniejsze są rzeczy przyziemne.
Farmer zbliżył się do luku, aby ponownie wejść do stacji kosmicznej.
– Farmer, weryfikacja poprawna. Otworzyć luk – wydał polecenie systemowi.
Nic.
Powiedział to jeszcze raz, tym razem kładąc nacisk na każde słowo, tak aby program rozpoznawania głosu zadziałał.
– Farmer. Weryfikacja. Poprawna. Otworzyć. Luk.
Zupełnie jakby system go nie słyszał. Sięgnął do systemu ręcznego i uniósł pokrywę, która chroniła przycisk awaryjnego otwierania włazu. No cóż, pomyślał, kiedy go wciskał, sytuacja naprawdę robi się awaryjna.
Nic.
Nacisnął jeszcze raz, mocniej, siła nacisku jego palców na jaskrawoczerwony przycisk odepchnęła go do tyłu w nieważkim środowisku przestrzeni kosmicznej. Gdyby nie był uwiązany do stacji, poszybowałby z prędkością trzech metrów na sekundę po trajektorii w kierunku Jowisza.
Nic. Co, u diabła?
Od zewnątrz szyba jego hełmu stanowiła pokryte złotem, najdroższe na świecie okulary przeciwsłoneczne. W środku był układ komputerowych wyświetlaczy ukazujących wszystko, od jego położenia po temperaturę wewnątrz kombinezonu. Farmer nie mógł nie zauważyć czerwonego światełka rozbłyskującego w rogu, jakby potrzebował komputera, aby go poinformował, że serce bije mu w przyspieszonym rytmie. Znieruchomiał, żeby się skoncentrować, wziął głęboki oddech, patrząc w dół, na szeroki pas błękitu pod sobą. Starał się ignorować czarną próżnię otaczającą Ziemię, która zdawała się groźnie rozszerzać. Po półminucie miarowego oddychania przeponą, tak jak go nauczył instruktor jogi w Houston, popatrzył twardo na luk, jakby chciał go otworzyć siłą woli.
Wcisnął przycisk jeszcze raz, a potem jeszcze raz. Nic.
Sięgnął po HEXPANDO. Sześciokątny klucz z przedłużoną końcówką został zaprojektowany przez inżynierów NASA do usuwania lub przytwierdzania śrub walcowych w trudno dostępnych miejscach. Było to wspaniałe narzędzie. Instrukcja wyraźnie mówiła, że HEXPANDO „nie powinno być stosowane jako klucz dynamometryczny”.
Chrzanić to!
Farmer zastukał HEXPANDO w luk. W próżni nie słyszał żadnego dźwięku, ale łomotanie musiało rozbrzmiewać donośnie w sztucznej atmosferze stacji do drugiej stronie luku.
Nagle rozległ się szum zakłóceń i radio Farmera ożyło.
– Witalij, słyszysz mnie? Zaczynam się już denerwować. Łączność znowu siada, a ten przeklęty system komend głosowych przy luku nie działa – odezwał się Farmer. – Powiedz Giennadijowi, że wyślę go z powrotem do szkoły na Syberii. Kiedy to wczoraj naprawiał, tak naprawdę wszystko zepsuł. Jesteś mi potrzebny, żeby otworzyć ręcznie od wewnątrz.
– Nie mogę. To już nie jest moja decyzja – powiedział Witalij poważnym głosem.
– Możesz powtórzyć? – poprosił Farmer. Czerwone światełko na skraju jego pola widzenia pulsowało, jakby Mars zaczął nagle migotać ponad jego ramieniem.
– Nie jestem upoważniony do otwarcia luku – powiedział Witalij.
– Upoważniony? Co to znaczy? Połącz się z Houston, wyjaśnimy to – odparł Farmer.
– Żegnaj, przyjacielu. Naprawdę mi przykro. Takie mam rozkazy – powiedział Witalij.
– Ja wydaję ci rozkaz. Otwórz ten pieprzony luk! – krzyknął Farmer.
Łagodny szmer zakłóceń, który potem nastąpił, był ostatnim dźwiękiem, jaki Farmer usłyszał. Po pięciu minutach walenia w luk Farmer odwrócił się od stacji, aby popatrzeć w dół na Ziemię pod swoimi stopami. Zdołał rozróżnić azjatycki masyw lądowy otulony białym całunem, chmurę smogu ciągnącą się od Pekinu na południe, w kierunku Szanghaju.
Ile miał czasu? Czerwone światełko rozbłyskiwało nagląco, sygnalizując przyspieszony oddech. Próbował się uspokoić, obliczając w pamięci szybkość obrotu Ziemi, prędkość stacji i zapas tlenu, który mu pozostał. Czy wystarczy czasu, żeby ukazało się Wschodnie Wybrzeże? Jego żona i dorośli już chłopcy spędzali wakacje na Cape Cod, a on chciał popatrzeć na nich po raz ostatni.

CZĘŚĆ 1

Można albo prowadzić wojnę przez długi czas, albo umacniać państwo.
Nie można robić jednego i drugiego.
Sun Tzu, Sztuka wojny

10 590 metrów pod poziomem morza,
Rów Mariański, Pacyfik

Czasem historia tworzy się w ciemnościach.
Wpatrując się w czerń, Zhu Jin myślał o tym, co teraz robi jego żona. Nie mógł jej zobaczyć, ale wiedział, że dziesięć kilometrów wyżej Liu Fang pochyla się nad klawiaturą, machinalnie ściskając swój koński ogon, aby stłumić napięcie. Wyobrażał sobie jej głośne kichnięcie, wiedząc, że irytuje ją dym z papierosów pozostałych geologów. Ekrany wewnątrz batyskafu Jiaolong-3 Flood Dragon były jedynymi iluminatorami, jakie współczesna nauka mogła zaoferować głównemu geologowi misji. W tym przypadku jego tytuł naprawdę miał znaczenie. Lo Wei, oficer Dyrektoriatu, przysłany, aby ich nadzorować, dowodził, ale w ostatecznym rozrachunku odpowiedzialność za sukces lub fiasko misji spoczywała na barkach Zhu. W tym momencie jest zatem nader stosowne, pomyślał, że on sam steruje należącym do COMRA (Chińskiego Towarzystwa Badań i Eksploatacji Oceanicznych Zasobów Mineralnych) głębinowym pojazdem badawczym „Xiang Yang Hong 18”. Ten konkretny skrawek Rowu Mariańskiego należał tylko do niego.
Zhu ustalał podwodny kurs łagodnymi ruchami pobłyskujących blado rękawic kontrolnych, które miał na sobie. Poruszał się zbyt blisko stromych ścian rowu, żeby myśleć o użyciu autopilota. Wypuścił powietrze, aby oczyścić umysł. Panowało tu ogromne ciśnienie, gotowe zmiażdżyć jego pojazd i marzenia wszystkich w jednej chwili. Poprawił ramieniem słuchawki. Jest, tak jak przypuszczał. Mrużąc oczy, pochylił się, jakby bliskość świecących ekranów wideo i przytłaczającej ciemności poza kadłubem batyskafu mogła przydać tej chwili więcej realizmu. Miało to być ostatnie zanurzenie; musiało.
Ruch jego rąk i pojazd oddalił się od ściany, po czym znieruchomiał, zawieszony w wodzie. Zhu wyłączył zewnętrzne światła. Następnie zgasił czerwone oświetlenie wewnętrzne. Napawał się próżnią. Chwila nadeszła. Było to zwieńczenie dosłownie dziesiątków lat badań i inwestycji. Żaden inny kraj nawet nie próbował sondować morskich głębin tak jak Zhu i jego koledzy, właśnie dlatego dziewięćdziesiąt sześć procent dna oceanu wciąż pozostawało niezbadane i niewykorzystane.
Jeśli chodzi o ścisłość, samo szkolenie przed wyprawą na dno morza zajęło cztery lata, odkąd zespół z Uniwersytetu Tianjin zbudował batyskaf. W porównaniu z tym pięć dni poszukiwań w ramach obecnej misji było niczym. To zanurzenie, z siedzącym przy sterach Zhu, było ostatnią próbą. Niebawem, o czym zespół doskonale wiedział, Amerykanie złożą im „przyjacielską” wizytę albo zwrócą się do Australijczyków, żeby zrobili to za nich. Chińczycy znajdowali się zbyt blisko amerykańskiej bazy na wyspie Guam; to cud, że jeszcze nikt się nie zjawił, aby sprawdzić, co tutaj robią. Tak czy inaczej, denerwował się Zhu, czas uciekał, zarówno dla statku COMRA, jak i jego załogi. Zhu wyobraził sobie, jak komandor porucznik Lo Wei stoi nad głową jego żonie, coraz bardziej zniecierpliwiony, paląc jednego papierosa za drugim, podczas gdy ona kicha przez dym. Zhu niemal czuł, jak cała załoga wpatruje się w jej twarz tak samo wnikliwie jak w swoje monitory. Myśleli, chociaż nie mówili tego głośno: Jak on mógł nas zawieść, skoro wie, jakie to będzie miało konsekwencje dla nas wszystkich?
Zhu nie zawiódł.
Samo odkrycie nie było spektakularne. Ekran w pobliżu prawej ręki Zhu wyświetlił krótką wiadomość na niebiesko, a potem przeszedł na tryb pomiarów geodezyjnych. Były oznaki, że są tam złoża gazu, ale teraz, kiedy napływał strumień danych, Zhu wiedział, dlaczego instynkt zaprowadził go do tego miejsca. Poruszył batyskafem, przystępując do rozmieszczania dostępnych autonomicznych urządzeń podwodnych, które umożliwią zespołowi ocenę pełnych rozmiarów odkrycia. Każdy pojazd był w istocie miniaturową torpedą, a ich eksplozje dostarczały czujnikom batyskafu informacji niezbędnych do oszacowania bogactw spoczywających pod morskim dnem. Fale akustyczne pozwalały komputerowi „zobaczyć” całe złoże zagrzebane kilka kilometrów pod skorupą. Technologia minitorped została zapożyczona z najnowszych systemów tropienia okrętów podwodnych amerykańskiej marynarki wojennej; program dokonywania pomiarów złóż pochodził z pracy doktorskiej złożonej na Uniwersytecie Bostońskim. Autorzy nigdy się nie dowiedzieli, jaką odegrali rolę w tworzeniu historii.
Po trzydziestu pięciu minutach sondowania było po wszystkim. Dosyć przebywania w ciemnościach, pomyślał Zhu. Najgorsze, jak wyznał kiedyś Liu, było wychodzenie z głębiny na powierzchnię. To byłoby jego piekło, gdyby tam umarł, uwięziony w próżni pomiędzy światłem dnia a cudami otchłani. Ale tym razem była to jego radość; próżnię wypełniło oczekiwanie, żeby podzielić się odkryciem. Kiedy otworzył luk batyskafu, zobaczył, że cała załoga stoi przechylona przez reling lewej burty, patrząc na niego. Nawet kucharz, z bliznami na przedramionach i bez palca wskazującego u lewej dłoni, wyszedł popatrzeć, jak Jiaolong-3 podskakuje na powierzchni.
Zmrużył oczy w blasku jasnego słońca Pacyfiku, starając się zachować beznamiętny wyraz twarzy. Poszukał Liu wśród zgromadzonego przy relingu tłumu. Na skraju tłumu stał komandor porucznik Lo, spoglądając na niego surowo, z niewypowiedzianym pytaniem w oczach. Zhu popatrzył w oczy żonie i dopiero kiedy nie mógł się już powstrzymać, uśmiechnął się. Wydała spontaniczny okrzyk, podskakując z rękami w górze.
Reszta załogi odwróciła się, żeby na nią spojrzeć, i zaczęła wiwatować. Tuż za nimi słaby podmuch morskiej bryzy uniósł wiszącą na rufie statku flagę Dyrektoriatu; żółta bandera z czerwonymi gwiazdami lekko załopotała. Zhu wydało się to doskonałym dopełnieniem tej chwili. Kiedy znowu popatrzył na reling, zauważył, że komandor porucznik Lo zniknął, wszedł już do wnętrza statku, aby zameldować o wynikach misji do Hajnanu.

 
Wesprzyj nas