“Mroczny las” to druga część cyklu o rodzinie de Beers.


Mroczny lasKiedy Willow De Beers już wie, kim naprawdę jest, sprzedaje rodzinny dom w Karolinie Północnej i wyprowadza się do Palm Beach, aby zamieszkać tam ze swoją rodzoną matką i bratem przyrodnim.

Olśniewający świat blichtru, snobizmu i ogromnych fortun jest wyzwaniem, przed którym ambitna dziewczyna nie zamierza się ugiąć. Musi znosić ekscentrycznych plotkarskich sąsiadów, którzy na każdym kroku okazują jej lekceważenie, lecz więź z cudownie odzyskaną mamą dodaje jej sił.

Kiedy Thatcher Eaton, młody przystojny adwokat, zauroczył Willow swoim czarem, a potem się jej oświadczył, nowe życie zmieniło się w piękną bajkę. Na ten najwspanialszy ślub w sezonie czekało całe Palm Beach…

Jednak w każdej, nawet najpiękniejszej bajce przędzie się czarna nić nieszczęścia. Cienie, zrazu niedostrzegalne, gęstnieją i wydarzenia przyspieszają aż do katastrofy.

Mówi się, że po sztormie zawsze wychodzi słońce. Czy Willow po mroku zobaczy tęczę?

Virginia C. Andrews
Mroczny las
Przekład: Małgorzata Fabianowska
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 13 czerwca 2017
 
 

Mroczny las


PROLOG

Obudził mnie odgłos kroków na korytarzu. Miałam wrażenie, że te szurające kroki są elementem snu, ale także po obudzeniu jakby coś mrocznego i złowieszczego wypełzło z cmentarzyska sennych koszmarów i nadal prześladowało mnie w rzeczywistości. Lodowata ręka zdławiła mi gardło. Pod piersiami zaciskała się zimna stalowa obręcz.
Miałam zamęt w głowie, nie wiedziałam, gdzie jestem. Spędziłam za kółkiem prawie dziesięć godzin w drugim etapie mojej podróży ze Spring City w Karolinie Południowej. Zamierzałam przybyć do domu mamy na Florydzie na tyle wcześnie, żeby zjeść kolację z nią i z moim przyrodnim bratem Lindenem. Jednak część drogi była w przebudowie, a do tego złapała mnie potężna marcowa burza, więc dopiero o jedenastej w nocy wjechałam na Flagler Bridge, który prowadzi do Palm Beach. Przy tej pogodzie świat wyglądał mrocznie i odpychająco. Nawet wytworna Worth Avenue jawiła się niczym elegancka i zadbana kobieta, której ulewa zrujnowała drogą fryzurę i zmoczyła ekskluzywne ciuchy.
Mama i ja byłyśmy tak podekscytowane naszym ponownym spotkaniem, że gadałyśmy do pierwszej w nocy. Linden już spał, kiedy przyjechałam. Mama powiedziała, że nie zareagował na wieść o moim przybyciu ani o decyzji pozostania na Florydzie i studiowania tutaj. Pomyślałam, że gdyby wątpił w moje zamiary, powinien go przekonać fakt, że wcześniej dotarł do domu transport moich rzeczy.
– Czy on na pewno zrozumiał, co zamierzam? – nie kryłam rozczarowania. W głębi serca miałam nadzieję, że ta wiadomość zedrze z jego umysłu szarą zasłonę depresji i przyczyni się do szybszego wyzdrowienia. Czy wiara, że samą swoją obecnością mogę wnieść odrobinę słońca w czyjeś życie, jest arogancją z mojej strony? Zwłaszcza że do niedawna nade mną wisiały czarne chmury… Najbardziej się obawiałam, że Linden mnie znienawidził, dowiedziawszy się, jaki jest mój związek z przeszłością jego matki. Syn ojczyma naszej wspólnej mamy, tego drania, który ją uwiódł i zgwałcił, już w chwili, kiedy go poznałam, był zgorzkniałym, udręczonym młodym człowiekiem.
Opowieści, moja i mamy, musiały być jak sól sypana na jego otwarte rany. Wtedy zrozumiał, że w plotkach krążących wokół Grace jest ziarnko prawdy. Widziałam pytanie w oczach Lindena, kiedy po raz pierwszy usłyszał, jak naprawdę było: dlaczego nie zachowałam w tajemnicy swojej tożsamości; dlaczego nie zagrzebałam tego sekretu głęboko i na zawsze? Jako artysta wierzył, że niewygodne prawdy można ukryć jednym pociągnięciem pędzla. Nikt nie będzie dociekał, co się kryje pod warstwą farby, i nikogo to nie będzie interesować.
– Och, tak, zrozumiał, kiedy powiedziałam mu o twoim powrocie, ale wierz mi, Willow, niewiele jest teraz rzeczy, na które reagowałby z ożywieniem – mówiła mama smutno. Pochyliła się ku mnie i dodała szeptem: – Czasami jego spojrzenie jest tak puste, jakby miał szklane oczy, albo jakby obrócił je do środka i wpatrywał się wyłącznie w swoje czarne myśli. – Opadła na oparcie fotela i pokręciła głową.
– Nigdy się nie uśmiecha. Od czasu tego wypadku ani razu nie słyszałam jego śmiechu. – Tłumiła łkanie.
Konsekwentnie nazywała żeglarską katastrofę Lindena wypadkiem, choć obie wiedziałyśmy, że chciał skończyć ze sobą. Na pamiątkę pozostała mu długa i głęboka blizna na czole – tam, gdzie dostał bomem. Wypłynął małą łódką na ocean, gnany samobójczą furią i rozpaczą po tym, jak się dowiedział, że nasza matka urodziła mnie w klinice psychiatrycznej mojego ojca, gdzie był ordynatorem, a ona pacjentką. Z czego wynikało niezbicie, że jestem jego przyrodnią siostrą. Kiedy to wszystko do niego dotarło, stał się nieszczęsną, zagubioną duszą, która marzy już tylko, żeby spalił ją grom. Pogarda dla własnego życia i gniew na to, co uważał za okrutny i nieuczciwy świat wokół siebie, popchnęły go do zgubnego działania. Kiedy przeczytałam dziennik ojca i dowiedziałam się, kim jest moja rodzona matka, postanowiłam doprowadzić do naszego spotkania, bo koniecznie chciałam ją poznać. Gdy pierwszy raz przyjechałam do Palm Beach, zrobiłam to pod przykrywką, udając, że jako studentka psychologii zbieram materiały do pracy dyplomowej, bazującej na próbie badawczej elity Palm Beach. Bałam się wyjść na scenę i wyjawić, kim naprawdę jestem, bo nie wiedziałam, jak zareaguje moja mama. A przede wszystkim bałam się odrzucenia.
Początkowo Linden nie chciał mieć ze mną nic wspólnego, choć jeszcze nie wiedział, kim naprawdę jestem – a może właśnie dlatego. Nie ufał mi i sądził, że ktoś nasłał mnie na niego i matkę, przedstawiając ich jako swoiste kuriozum Palm Beach, warte plotkarskiego, niezdrowego zainteresowania, nie tylko ze względu na przeszłość naszej mamy, ale i jego dziwaczne obrazy. Wkrótce złagodził jednak swoje podejście, a ja zgodziłam się pozować mu do obrazu w ubraniu mamy, pod warunkiem że pozwoli mi z nią porozmawiać. Wtedy jeszcze nie wiedział, kim naprawdę jestem, a ja – choć mogło się to wydawać dziwne – niespecjalnie się tym przejmowałam. Wszystko przyćmiewała perspektywa spotkania i porozmawiania z mamą.
Może dlatego nie zauważyłam czegoś bardzo ważnego, z czego powinnam wcześniej zdać sobie sprawę – że Linden zakochał się we mnie. Kiedy zrozumiał, że nie możemy być kochankami, jego gniew i rozżalenie skierowały się przeciwko okrutnemu światu, rządzonemu przez bezwzględny los, przed którym nie sposób uciec i nie sposób się obronić. Po jego próbie samobójczej, na szczęście nieudanej, zarówno mnie, jak i mamę dręczyło poczucie winy. Był to jeden z głównych powodów, dla którego postanowiłam powrócić na Florydę i tu kontynuować studia.
– Wszystko się zmieni, mamo – zapewniłam i poklepałam ją po dłoni. – Zobaczysz, uśmiech jeszcze wróci na wargi Lindena i usłyszysz jego śmiech. – Mówiłam tak, bo zawsze lepiej jest dać komuś nadzieję i zachęcać go, żeby uwierzył w tęczę.
– Może – przytaknęła, słysząc radosny zapał w moim głosie, czemu towarzyszył błysk w oczach. – Kiedy wreszcie uwierzy, że naprawdę tu zamieszkałaś i że zostaniesz z nim, zacznie wracać do rzeczywistości… – Jej głos zamierał stopniowo, jak rozwiewająca się smużka dymu.
– Dokładnie tak – przekonywałam, usiłując przelać w swój głos tyle entuzjazmu, ile zdołam. – Zobaczysz, przywrócimy mu twórczy zapał i znów będzie artystą.
– Wysoko podniosłam sobie poprzeczkę. Nie jest łatwo przywrócić komuś chęć do życia, cel jego życia i najpiękniejsze marzenia. Wiedziałam coś o tym, bo ja też miałam swoje demony. Ramiona przygniatał mi ciężar własnych problemów, wystarczających do zatopienia Titanica.
Choć wróciłam do Palm Beach, aby tam zamieszkać z rodzoną matką i przyrodnim bratem, nie mogłam się pozbyć poczucia, że trafiłam do nieprzyjaznego świata, którego mieszkańcy czerpią przyjemność z obserwacji naszych zmagań z losem i napawania się naszym smutkiem. W trakcie pierwszego pobytu w Palm Beach poznałam Thatchera Eatona, wziętego młodego prawnika z Palm Beach, syna Ashera i Bunny Eatonów – pary, która wynajmowała duży dom w posiadłości mojej mamy. Zaiskrzyło między nami i szybko staliśmy się parą. Teraz jednak, kiedy moje pokrewieństwo z Grace i Lindenem Montgomerymi przestało być tajemnicą, zaczęłam wątpić, czy mężczyzna, w którym – jak sądziłam – się zakochałam i który – jak sądziłam – zakochał się we mnie, zechce jeszcze mnie widzieć. Nie byłam pewna, czy chciałby skomplikować sobie życie, stając wobec wyboru pomiędzy mną a swoją rodziną, pozycją w socjecie Palm Beach i zawodowymi ambicjami.
Te ponure myśli krążyły mi w głowie i ręce drżały na kierownicy, kiedy skręcałam w bramę posiadłości Joya del Mar, Morski Klejnot. Zastanawiałam się, czy to miejsce będzie dla mnie klejnotem, czy domem „demonów” – jak moja niania Amou określała mroczne przeczucia. Mama uśmiechała się do mnie ponad stołem. Udało mi się jednak wykrzesać z siebie optymizm i tym obudzić w jej oczach ciepły promyk nadziei. Z ożywieniem zaczęła mi opowiadać, że Eatonowie nie chcą przyjąć do wiadomości odmowy sprzedania im posiadłości i przedłużenia umowy wynajmu. Za niecałe dwa miesiące powinni się wyprowadzić, ale zdaniem mamy udawali, że problem nie istnieje.
– Unikają mnie, jakbym była zadżumiona – mówiła. – Wolą na mnie nie patrzyć. Wcześniej Asher Eaton raczył na mój widok skinąć głową i czasami nawet pytał, jak się czuję.
– Nie przejmuj się, mamo. To typowe dla ludzi z Palm Beach. Usiłują ignorować wszystko, co jest dla nich niewygodne, i udawać, że problemy nie istnieją. Gdyby mogli, zatrudnialiby kogoś, kto chodziłby za nich do toalety.
Roześmiała się.
– Święta racja! – przyznała.
– Moim zdaniem oni nie mogą się pogodzić z faktem, że już ich nie potrzebujesz.
Ponieważ ojczym doprowadził ich niemal do bankructwa, Grace musiała wynająć główną rezydencję i przenieść się do domu przy plaży, gdzie zamieszkała razem ze służbą Eatonów. Teraz, kiedy po śmierci mojego taty sprzedałam nasz dom w Karolinie Południowej, miałam dość pieniędzy, żeby uwolnić mamę z finansowej opresji i sprawić, by ona i Linden przestali być wyrzutkami we własnym domu.
– Pewnie tak jest – odrzekła. – Niewiele im trzeba, żeby popadli w stan frustracji. Znasz Bunny Eaton. Wystarczy, że w kuchni zabraknie kawioru, a już cierpi na depresję i ląduje na kozetce u psychiatry.
Znów się śmiałyśmy. Mama popatrzyła na mnie z miłością, uśmiechając się łagodnie samymi kącikami oczu. Pokochałem ten matczyny uśmiech, potrzebuje go każde dziecko, żeby czuć się bezpiecznie i nie bać świata. Tym bardziej trzeba współczuć sierotom, którym brakuje takiego wsparcia. Mnie też go brakowało.
– Co takiego? – zapytałam, bo znałam ją już na tyle dobrze, by wiedzieć, że za tym uśmiechem kryje się myśl, która domaga się ujścia.
– Oczywiście jest jeszcze Thatcher – podjęła po chwili. – Niecierpliwie oczekiwał na twój powrót i zarzucał mnie pytaniami o ciebie.
– Serio? – Aż trudno uwierzyć. – Nie zadzwonił do mnie ani razu, odkąd wyjechałam.
W pośpiechu poleciałam do domu, żeby uporządkować sprawy spadkowe i pochować Milesa, wiernego sługę taty, który po jego śmierci sprawował pieczę nad domem i terenem podczas mojej nieobecności. Kiedy i on odszedł, nic już nie powstrzymywało mnie przed sprzedażą domu. Potem załatwiłam przeniesienie z Uniwersytetu Karoliny Północnej, gdzie zaliczyłam pierwszy rok, na uczelnię na Florydzie. I cały czas czekałam na telefon od Thatchera. Obiecał zadzwonić, i byłam pewna, że to zrobi, choć moja mama miała sceptyczny stosunek do naszej znajomości.
– Teraz zadzwoni – oznajmiła.
– Teraz mogę już nie mieć ochoty na rozmowę z nim – mruknęłam.
– Nigdy nie mów nigdy – pouczyła z uśmiechem. Musiała dostrzec w moich oczach nadzieję, że stanie się tak, jak powiedziała. – Widzę twój uśmieszek, Willow. Też jak ja na ułamek sekundy unosisz kąciki ust.
Wzruszyłam ramionami i chichotałyśmy jak dziewczynki. Cudownie było wreszcie mieć mamę, bliską jak siostra czy przyjaciółka od serca. Matka adopcyjna z trudem znosiła mój widok i nie omieszkała przy każdej okazji przypominać mi, że jest wielkoduszna, przecież pozwala mi mieszkać w swoim domu. Nie wiedziała, że jest on zarazem domem mojego rodzonego ojca, i do końca nie poznała prawdy. Takie osoby jak ona powinny zabierać własne kłamstwa do grobu, pomyślałam. Nie byłam mściwa. Chciałam tylko oddać cesarzowi, co cesarskie.
Kiedy żyła, ceniła udawanie, kłamstwa i fałsz niemal na równi z ukochanymi brylantami. Miała zawsze na podorędziu dziesiątki kłamstw na każdą okazję, również na swój temat. Dlatego uważałam, że całe to bogactwo powinna zabrać ze sobą do grobu.
– Oczy mi się kleją – wyznałam. Gadałyśmy już od paru godzin.
– Mnie też – przytaknęła mama. Włożyłyśmy naczynia do zmywarki, po czym uścisnęłyśmy się w korytarzu i rozeszłyśmy do swoich sypialni.
– Tak się cieszę, że jesteś, Willow – szepnęła.
– Ja też, mamo. Ja też.
Dotąd słowo „mama”, czy nawet sama myśl, że można mieć mamę, były dla mnie tak samo abstrakcyjne jak jednorożec. Teraz wymawiałam je często i z radością, nawet zastanawiałam się, czy nie powtarzam we śnie.

 
Wesprzyj nas