Książkowy debiut uznanego pisarza kryminałów Jørna Liera Horsta. “Kluczowy świadek” jest realistyczną opowieścią zbudowaną na autentycznej historii.


Kluczowy świadekPreben Pramm leży martwy od tygodnia. Jest nagi, związany, a na jego ciele widać ślady wyszukanych tortur. Dom jest wywrócony do góry nogami, ale nie wygląda na to, żeby zabójcy znaleźli to, czego szukali.

Pramm nie miał krewnych, przyjaciół i najwidoczniej żadnego kontaktu z ludźmi z zewnątrz. Jaka była tajemnica Pramma? Czemu musiał umrzeć w tak brutalny sposób?

***

„O tym zabójstwie mówi się jak o jednym z najbrutalniejszych i najdziwniejszych w najnowszej norweskiej historii kryminalnej. Pierwszego dnia mojej pracy w policji w Larvik, udało mi się ominąć taśmy ostrzegawcze i wślizgnąć na miejsce przestępstwa. Podążanie śladami nieznanego mordercy było szczególnym przeżyciem. Właśnie to przeżycie, chodzenie od pokoju do pokoju i baczne przyglądanie się śladom bezlitosnej walki na śmierć i życie, było początkiem mojej przygody z pisaniem.”
Jørn Lier Horst, komisarz policji i pisarz

„…jedna z najbardziej wiarygodnych historii, jakie miałem okazję przeczytać od bardzo, bardzo dawna.”
Terje Stemland, Aftenposten

„Dobry kryminał, który jest absolutnie wart przeczytania.”
Yvonne Albrigtsen, TV2

Jørn Lier Horst
Kluczowy świadek
Przekład: Milena Skoczko
Seria: O komisarzu Williamie Wistingu
Wydawnictwo Smak Słowa
Premiera: 26 kwietnia 2017
 
 

Kluczowy świadek


Przedmowa do wydania polskiego

“Gdy mrok zapada” jest ostatnią – jak dotąd – powieścią o Williamie Wistingu, “Kluczowy świadek” – pierwszą. “Kluczowego świadka” zacząłem pisać późną jesienią 2001 roku. Książka ukazała się w Norwegii w lutym 2004 roku. Od tego czasu nakład wznawiano 25 razy.
Kiedy dzisiaj biorę ją do ręki i przerzucam kartki, dochodzę do wniosku, że jest to stosunkowo prosta powieść kryminalna, zarówno jeśli chodzi o język i formę, jak i wydźwięk. Wciąż jednak odnajduję w niej fragmenty, z których jestem bardzo zadowolony. Ta powieść jest szczególna, ponieważ powstała na kanwie prawdziwej historii. Opowiada o jednym z najbardziej zagadkowych i brutalnych morderstw w dziejach norweskiej kryminalistyki, a mianowicie o dokonanym w 1995 roku zabójstwie 71-letniego wdowca Ronalda Ramma. Byłem wtedy młodym, świeżo upieczonym policjantem, a dom jednorodzinny Ramma w Rødberg, między Larvikiem a Stavern, był pierwszym miejscem zbrodni, w którym się znalazłem. Odkryliśmy w nim ślady walki, walki na śmierć i życie, toczącej się we wszystkich pomieszczeniach, a zakończonej w przedpokoju, gdzie leżało zmasakrowane ciało Ramma.
Oględziny miejsca zdarzenia wykluczyły, by sprawca lub sprawcy włamali się do jego domu. Wszystkie okna, drzwi i zamki pozostały nienaruszone. A zatem Ronald Ramm najprawdopodobniej sam wpuścił zabójcę do środka. Sprawca wyraźnie czegoś szukał, ponieważ dom został splądrowany. Wszystkie szafy i szuflady były otwarte, a ich zawartość wyrzucona na podłogę. Szkatułka na biżuterię została rozbita, a materac łóżka pocięty, ale nie udało się ustalić, czy cokolwiek zginęło. Co dziwne, portfel Ramma, z dużą ilością gotówki, leżał na wierzchu, a sejf w piwnicy był nietknięty. Jedyną rzecz, którą sprawca z całą pewnością zabrał z miejsca zdarzenia, stanowił klucz do domu ofiary. Zabójca zamknął nim drzwi za sobą.
Gdy dziesięć lat później ukazał się “Kluczowy świadek”, zagadka wciąż pozostawała nierozwiązana. Liczyłem na to, że pojawienie się tej książki na rynku odświeży zainteresowanie dawną sprawą i że zgłoszą się osoby, które wiedzą coś na jej temat. I tak też się stało. Otrzymaliśmy kilka nowych informacji, które doprowadziły do wznowienia śledztwa. Obecnie wiemy więcej o tym, co wydarzyło się w 1995 roku, ale nadal jest to zbyt mało, by móc postawić zarzuty konkretnej osobie.
Oczywiście pozwoliłem sobie na pewną swobodę i wprowadziłem zmiany, jeśli chodzi o galerię postaci, ślady zabezpieczone na miejscu zbrodni i potencjalnych podejrzanych. Najwięcej podobieństw można znaleźć do chwili, gdy w trzecim rozdziale Wisting opuszcza dom ofiary. Natomiast największą różnicą między fikcją literacką a rzeczywistością jest to, że czytelnicy poznają rozwiązanie zagadki. Jestem jednak przekonany, że – tak jak w powieści – do zabójstwa Ronalda Ramma doszło w związku z popełnieniem innego przestępstwa.
“Kluczowy świadek” miał być jedyną powieścią o Williamie Wistingu, ale za bardzo polubiłem gościa, żeby się z nim rozstać. Bardzo zależało mi na tym, żeby stworzyć postać inną niż te, które znałem z literatury. Nie chciałem, żeby mój śledczy był samotnym alkoholikiem, który prowadzi dochodzenie w pojedynkę, tak jak bohaterowie niezliczonych powieści kryminalnych. Chciałem, żeby mój bohater był podobny do policjantów, których znałem z autopsji. William Wisting właśnie taki jest: prostolinijny, zdolny policjant, ale przede wszystkim dobry, serdeczny człowiek. W kolejnych dziewięciu książkach Wisting dojrzewał i zmieniał się razem ze społeczeństwem. Na własnej skórze odczuwał, że przestępcy stają się coraz brutalniejsi i lepiej zorganizowani, a ludzie są coraz mniej bezpieczni. Im mroczniejszy stawał się świat, tym bardziej Wisting czuł się rozczarowany. Wielokrotnie pozwalałem mu zanurzyć się w ciemności.
Punktem wyjścia powieści “Gdy mrok zapada” była chęć cofnięcia się do samego początku i próba odpowiedzenia na pytanie, jak się to wszystko zaczęło, jaki był William Wisting, zanim zorganizowana, brutalna przestępczość stała się częścią naszej codzienności. Dlatego historia zaczyna się na początku lat 80., gdy Wisting był młodym funkcjonariuszem, świeżo po szkole policyjnej. Pisząc tę powieść, odkryłem, że niektóre cechy Wistinga pozostały niezmienne. Nadal jest cierpliwy i wyrozumiały, a tym, co pobudza go do działania, wciąż jest pewność wygranej. To przekonanie zawsze było silniejsze od lęku przed porażką. I to właśnie czyni go tym, kim jest.
Pragnę też uspokoić wszystkich zainteresowanych – to nie było ostatnie śledztwo prowadzone przez Williama Wistinga. Wciąż lubię tego gościa.
Jørn Lier Horst
Larvik, styczeń 2017

Choć nie jestem ciężarem dla bliźnich
I do nikogo nie pałam złością,
Pewność mam, że niejeden z nich
Zabiłby mnie z radością.

– HERMAN WILDENVEY

Zimne powietrze wypełniające murowany budynek było przyjemnie orzeźwiające. Gdy Morgan Haukedal pchnął drzwi wyjściowe, niosąc walizkę pełną gotówki, uderzyła go fala upału. Wytarł przedramieniem kilka kropli potu z czoła i skinął na kolegę, który otworzył tylne drzwi opancerzonej furgonetki. Przez krótką chwilę stał pochylony, czekając, aż zamkną się za nim drzwi. Gdy się odwrócił i zobaczył, że Torger Nordkvelle stoi z podniesionymi rękami, zrozumiał, że coś jest nie w porządku.
Tęższy z napastników podszedł prosto do Torgera i uderzył go w głowę kolbą karabinu. Konwojent upadł. Z rany przy lewym uchu wypłynęła strużka krwi i już po chwili na zakurzonym asfalcie powstała mała czerwona kałuża.
Drugi napastnik przycisnął lufę karabinu maszynowego do skroni Haukedala. Mężczyzna usłyszał mechaniczny dźwięk broni, gdy przestępca wsunął nabój do komory.
– Podnieś śluzę! – rozkazał.
Konwojent zawahał się. Na moment, a jednak o kilka sekund za długo. Silne uderzenie odbiło się echem we wnętrzu furgonetki. Nieprzytomne ciało Nordkvellego drgnęło w dziwny sposób. Jego łydka była wykręcona pod nienaturalnym kątem w stosunku do kolana. Fragmenty zmiażdżonej rzepki wystawały spod rozdartych spodni munduru. Wstukując kod otwierający drzwi śluzy, Haukedal czuł wzbierające nudności. Niemal instynktownie założył drżące ręce za głowę, znalazł miejsce na chodniku, które nie było zalane krwią, ukląkł i położył się na ziemi. Buty taktyczne tupały pospiesznie obok jego twarzy, gdy napastnicy opróżniali sejf. Potem rozległ się potrójny trzask zamykanych drzwi pojazdu. Kurz, który wzbił się w powietrze z suchego chodnika, trafił Morgana w twarz, gdy samochód ruszył z piskiem opon.

1

William Wisting odłożył harmonijkę do szuflady i popchnął ku krawędzi biurka wysoki stos papierów w zielonej okładce. Mógł teraz położyć nogi na blacie. Odchylił się w fotelu i spojrzał na Larviksfjorden. Z okna swojego gabinetu na drugim piętrze komendy policji przy Brannvaktsgate sięgał wzrokiem do Stavern, czyli na odległość ośmiu kilometrów, a przy dobrej pogodzie, takiej jak tego dnia, widok roztaczał się aż do Svenner i tamtejszej latarni morskiej. Po fiordzie pływało mnóstwo żaglówek i łodzi motorowych, a na plażach roiło się od wczasowiczów. Rzucił okiem na zegar wiszący nad drzwiami gabinetu. Za dziesięć druga. Wkrótce będzie mógł zamknąć za sobą drzwi i udać się na urlop. Wlał do filiżanki resztkę kawy z ekspresu i wyciągnął wtyczkę. Harmonijka i stary ekspres przelewowy Moccamaster należały do wyposażenia gabinetu od niemal osiemnastu lat, to znaczy od dnia, w którym rozpoczął pracę w wydziale kryminalnym.
Spod pliku papierów wystawał katalog biura podróży, przypominając Wistingowi, że z okazji dwudziestolecia ślubu chciał zaskoczyć Ingrid wycieczką dla dwóch osób do Rzymu. Od tej magicznej daty dzieliły ich już tylko trzy tygodnie, a komisarz wciąż nie znalazł czasu, by zarezerwować wycieczkę. Podniósł leżącą na biurku podkładkę, szukając kartki z bezpośrednim numerem telefonu do młodej pracownicy biura podróży, lecz przeszkodził mu telefon komórkowy, który wydał z siebie dwa krótkie sygnały. Mógł się założyć, że to kolejny sprośny dowcip od Nilsa Hammera, którego gabinet znajdował się w głębi korytarza. Wisting uśmiechnął się szeroko, gdy zobaczył, że to był esemes od córki: „Jestem w Pradze. Buziaki! Line”. A więc bilet Interrail, na który po długich namowach wyraził zgodę, zawiódł ją aż tak daleko.
Znowu zerknął na zegar nad drzwiami i lekko westchnął, stwierdziwszy z rozczarowaniem, że mechanizm spóźniał się o minutę w stosunku do zegara na wyświetlaczu komórki, a jednocześnie spieszył o minutę w stosunku do zegarka na ręce Wistinga. Uznał, że albo nauczy się nastawiać jeden z nich, albo będzie musiał przywyknąć do takich chwil irytacji, które koniec końców były błahostkami.
Rzym i biuro podróży musiały zaczekać. Wisting wziął akta sprawy do jednej ręki, filiżankę kawy do drugiej i wyszedł z gabinetu. Nie lubił się spóźniać, zwłaszcza na narady, które sam zwoływał.
Nils Hammer był już na miejscu. Gdy komisarz wszedł do pokoju, śledczy wyrwał kartkę papieru z bloku, który leżał przed nim, i zwinął ją w kulkę.
– Dwie godziny i wakacje – skomentował zadowolony z siebie policjant.
– Tak. I za dwie godziny te akta wylądują na czyimś biurku – odparł Wisting i z hukiem upuścił dokumenty na stół.
– Ojoj! Ktoś tu nie ma dzisiaj humoru.
– Żebyś wiedział, jestem wkurzony!
Wisting poprawił ułożenie kilku dokumentów, które po uderzeniu o blat wyśliznęły się z pliku kartek, i mówił dalej:
– Za to ciebie humor nie opuszcza. Upojony szczęściem po wczorajszej konfiskacie haszyszu? Przy okazji: dobra robota.
Hammer przytaknął i jednocześnie machnął ręką, jakby nie było o czym mówić.
– Nie wszyscy są tego zdania.
– Nie?
– Rodzice chłopaka z wczorajszej akcji – wyjaśnił. – Byli oburzeni sposobem, w jaki został potraktowany ich synalek, i zanim wyszli z gabinetu, zwymyślali mnie, kurwa, od najgorszych. Tym, że smarkacz jest na skraju przepaści, w ogóle się nie przejęli. Co za ludzie!
Wisting zareagował na ten wybuch żalu krzywym uśmiechem, który miał oznaczać, że rozumie kolegę z sekcji narkotykowej, ale musiał przyznać sam przed sobą, że więcej zrozumienia ma dla rodziców chłopaka. Filozofia, którą w zwalczaniu przestępczości narkotykowej kierował się Hammer, sprowadzała się do tego, by pierwsze spotkanie młodego człowieka z policją uczynić tak bardzo nieprzyjemnym, jak to tylko możliwe. Oznaczało to między innymi, że wszyscy, którzy zostali zatrzymani przez Hammera, musieli rozebrać się do naga, wystawić tyłek i rozsunąć pośladki, tak by śledczy mógł skontrolować, czy włosy łonowe nie są skierowane do wewnątrz. Jeśli były, mogło to wskazywać, że narkotyki zostały wepchnięte do środka i ukryte w odbycie. Problem w tym, że większość młodych ludzi, których Nils w ten sposób zniechęcał do narkotyków, nie miała jeszcze włosów między nogami. Badanie naturalnych otworów ciała było jedną z tych metod, z których powodu Hammer budził wiele kontrowersji i gorących dyskusji w środowisku policyjnym i poza nim. Mimo to jego pozycja w sekcji narkotykowej była niepodważalna. Nikt nie mógł się z nim równać, jeśli chodziło o liczbę konfiskat, zatrzymań czy przyznań się do winy. To sprawiało, że patrzono przez palce na jego metody śledcze, choć czasem Hammer znajdował się niebezpiecznie blisko tego, co niedopuszczalne.
Dokładnie o godzinie czternastej zdecydowanym krokiem weszła do pokoju długonoga Torunn Borg. Zanim usiadła na krześle, Hammer rzucił okiem na jej jędrne pośladki. Borg ze swoimi jasnobrązowymi zmierzwionymi włosami i wyblakłymi, niemal niewidocznymi rysami twarzy raczej nie należała do kobiet, za którymi mężczyźni oglądają się na ulicy, ale jej piękno tkwiło w oczach. Był w nich jakiś szczególny błysk, który zauważało się dopiero po pewnym czasie, a który zdradzał, że za mało pociągającą powierzchownością kryje się tajemnicze wnętrze. W świadomości Wistinga Torunn Borg jawiła się jako całkowite przeciwieństwo Hammera. Wszystko, co robiła, było gruntownie przemyślane. Umiała sprawić, że podręcznikowa teoria sprawdzała się w praktyce. Dzięki temu była ogromnym wsparciem dla ekipy dochodzeniowej. Wistinga często nachodziła myśl, że gdyby rozwiedziona matka dwojga dzieci miała inną sytuację życiową i nie stawiała na pierwszym miejscu domu i dzieci, to właśnie ona, a nie on, stałaby na czele wydziału. Prawdę mówiąc, nie sprawiłoby mu to przykrości. Wisting nie miał ambicji, żeby piąć się po szczeblach kariery. Na stanowisku, które obecnie zajmował, znalazł się dzięki profesjonalizmowi i zaangażowaniu, a nie marzeniu o tym, by zostać szefem. Dla niego ważniejszy od tego, kto kieruje pracą, był sam fakt, że została ona wykonana.
– Dowiedziałeś się czegoś nowego od swoich informatorów? – spytała Borg, siadając obok Hammera.
– Nie. Zdaje się, że ten napad trafi do archiwum z adnotacją „umorzono z powodu nieustalenia sprawcy” – odparł śledczy i rzucił małą papierową kulką w tablicę korkową, która wisiała na dłuższej ścianie, starając się trafić w zdjęcie opancerzonej furgonetki z otwartą tylną klapą.
Wisting skinął głową, ale nie podobała mu się ta myśl. Wyobraził sobie, jak miliony koron przechodzą z rąk do rąk i zostają wymienione na narkotyki, alkohol, papierosy i broń. Jak pieniądze z napadu zostają wessane w spiralę transakcji przynoszących coraz większy zysk i kapitał pod nowe nielegalne inwestycje. Właśnie te żywe wręcz wyobrażenia były jego siłą napędową, jedną z wielu, które sprawiały, że z własnej woli spędzał sobotnie wieczory w towarzystwie dilerów narkotyków i innych przestępców zamiast z żoną i dziećmi.

 
Wesprzyj nas