Niewiarygodna historia Żyda z Baku, który podawał się za muzułmańskiego księcia, a uciekając przed bolszewikami, stał się pisarzem w… nazistowskich Niemczech.


Jeden człowiek, trzy tożsamości i niezwykła opowieść o wielkiej mistyfikacji XX wieku, spisana przez autora wyróżnionej Nagrodą Pulitzera prawdziwej historii hrabiego Monte Christo.

Lew Nissimbaum, syn przedsiębiorcy naftowego i pochodzącej z rosyjskiej arystokracji komunistki. Essad Bej, potomek azerskiego księcia. Kurban Said, autor głośnej książki “Ali i Nino”.

Trzy nazwiska, trzy życia i łączący je człowiek. Wciągająca historia mężczyzny-kameleona, zafascynowanego Orientem rosyjskiego Żyda, nawróconego na islam płodnego pisarza, biografa Stalina i Mahometa…

Tom Reiss dociera do źródeł tej przedziwnej mistyfikacji i tworzy poruszający obraz niespokojnej, XX-wiecznej rzeczywistości.

Tom Reiss
Orientalista
Przekład: Dorota Kozińska
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 16 marca 2016

Wprowadzenie
Śladami Kurbana Saida

Pewnego chłodnego listopadowego poranka przemierzałem labirynt wąskich uliczek Wiednia, idąc na spotkanie z człowiekiem, który obiecał zdradzić tajemnicę Kurbana Saida. Towarzyszył mi zwalisty mężczyzna ubrany w wymięty garnitur z czarnego sztruksu. Był to Peter Mayer, prezes wydawnictwa Overlook Press, który myślał o edycji krótkiej powieści miłosnej Kurbana Saida Ali i Nino.
Mayer wyrażał się o niej w samych superlatywach: „Znasz to uczucie, kiedy patrzysz na obraz Vermeera: niby zwykłe, spokojne wnętrze, a jednak Vermeer robi coś takiego z perspektywą i światłocieniem, że wydaje się znacznie większe — taka jest właśnie ta powieść!”. Ali i Nino, historia miłości między dwojgiem ludzi, rozgrywająca się na Kaukazie w przededniu wybuchu rewolucji październikowej, ukazała się w Niemczech w 1937 roku, po czym została wznowiona w przekładzie w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku — raczej jako ciekawostka literacka. Nie udało się jednak ustalić tożsamości autora. Wszyscy byli zgodni, że Kurban Said to pseudonim pisarza, który wywodził się najprawdopodobniej z Baku, ośrodka przemysłu naftowego na Kaukazie. Był to albo zamordowany w gułagu poeta nacjonalistyczny, albo pisarz amator, syn jakiegoś milionera naftowego, albo przedstawiciel cyganerii wiedeńskiej, który zmarł we Włoszech, zraniwszy się przedtem w stopę. Na zdjęciu z obwoluty książki Dwanaście tajemnic Kaukazu tajemniczy autor wygląda jak górski wojownik — w futrzanej czapie na głowie, ubrany w długi, powłóczysty płaszcz z bandoletami i ze sztyletem u boku.
Szliśmy z Mayerem na spotkanie z prawnikiem Heinzem Barazonem, który domagał się od Overlook Press, żeby wydało książkę pod prawdziwym nazwiskiem autora. Barazon twierdził, że zna tożsamość Kurbana Saida — jako pełnomocnik właściciela praw autorskich żądał uwzględnienia nazwiska w nowej edycji Alego i Nino, w razie odmowy grożąc wstrzymaniem publikacji. Nacisnęliśmy dzwonek pod wskazanym przez prawnika adresem, tuż obok warsztatu krawieckiego, gdzie kilka staruszek ślęczało nad robótkami, po czym znaleźliśmy się w brudnym korytarzu, nietkniętym miotłą bodaj od czasów anszlusu.
Podekscytowany Mayer ścisnął mnie za ramię i szepnął: „Toż to «trzeci człowiek»!”. Istotnie, Barazon wyglądał jak żywcem wyjęty z zimnowojennej powieści Grahama Greene’a: maleńki człowieczek o chrapliwym głosie, zgarbionych plecach i szpotawej stopie, którą hałaśliwie powłóczył, wiodąc nas przez zastawiony książkami przedpokój. „Przebyliście długą drogę, by odkryć tożsamość Kurbana Saida — powiedział — wkrótce dowiecie się wszystkiego”. Wprowadził nas do pokoju, gdzie na kanapie leżała bez ruchu wyniszczona, piękna kobieta o jasnych włosach i olbrzymich, szklistych oczach. „Panowie pozwolą, to jest Leela” — oznajmił Barazon.
„Proszę o wybaczenie — Leela odezwała się cicho, lecz stanowczo — muszę leżeć, bo jestem chora. Siedzenie mi szkodzi”.
Barazon od razu przeszedł do rzeczy: autorką powieści Ali i Nino jest baronowa Elfriede Ehrenfels von Bodmershof, druga żona ojca Leeli, barona Omara Rolfa von Ehrenfelsa. Po zgonie baronowej Elfriede, która zmarła na początku lat osiemdziesiątych, przeżywszy swego męża, wszelkie prawa do książki przeszły na Leelę.
Na potwierdzenie swoich słów Barazon przedstawił nam gruby plik: umowy wydawnicze, dokumenty prawne oraz listy baronowej z końca lat trzydziestych, ostemplowane nazistowskim orłem i swastyką. W Deutscher Gesamtkatalog — czyli katalogu składowym wydawnictw III Rzeszy — w wykazie autorów z lat 1935–1939 pod nagłówkiem „Said, Kurban” widnieje czarno na białym: „pseudonim literacki — Ehrenfels, v. Bodmershof, Elfriede, baronowa”.
Z dokumentów nazistowskich wynikało jasno, że baronowa Elfriede i Kurban Said to jedna i ta sama osoba. Mimo to nie dałem się przekonać.

*

Tożsamością Kurbana Saida zainteresowałem się wiosną 1998 roku, kiedy przyjechałem do Baku, żeby napisać o nowym boomie naftowym — w zasadzie pierwszej oznace powrotu do życia w mieście, gdzie czas zatrzymał się w roku 1917, gdy nadeszła rewolucja październikowa. Baku to stolica Azerbejdżanu, niewielkiego kraju, który jest najbardziej wysuniętym na wschód przyczółkiem Europy, choć niewielu Europejczyków zdaje sobie z tego sprawę. Sąsiedztwo z Iranem oraz to, że większość mieszkańców republiki stanowią wyznawcy islamu szyickiego, z pewnością zaważyłyby na naszej wizji Azerbejdżanu, gdyby nie pewien szczegół: najwspanialszym budynkiem użyteczności publicznej w Baku nie jest bynajmniej meczet, tylko wierna kopia Casino de Monte-Carlo z Monako.
Przez tysiąc lat Baku zdołało się ustrzec przed wpływami fundamentalizmu religijnego. Nazwa miasta powstała ponoć ze złożenia dwóch perskich słów, bad (wiatr) i kubidan (uderzać), co przywodzi na myśl silne podmuchy wiatru. Baku — położone na wierzchołku pustynnego, wcinającego się w morze półwyspu — istotnie jest jednym z najbardziej wietrznych miejsc na świecie. Jak opowiadał mi pewien żwawy dziewięćdziesięciosiedmiolatek, w czasach swej młodości wraz z całą rodziną zakładali do strojów wieczorowych specjalne gogle, by przechadzać się po bulwarach bez obawy, że wiatr nasypie im piasku do oczu.
Tuż przed moim wyjazdem do Baku znajomy Irańczyk polecił mi powieść Kurbana Saida Ali i Nino — jako, jego zdaniem użyteczniejsze niż jakikolwiek przewodnik turystyczny, swoiste wprowadzenie w atmosferę miasta i całego Kaukazu. Nigdy nie słyszałem o tej książce — kiedy dotarłem do wydania Pocket Books z 1972 roku, byłem odrobinę zaskoczony okładką. Widniał na niej kiczowaty, retuszowany portret dwojga kochanków z rekomendacją tygodnika „Life”: „Jeśli Kurban Said nie wyprze Ericha Segala z listy bestsellerów, to nikt nie zdoła tego uczynić!”1. Tymczasem narracja jest raczej osiemnastowieczna z ducha — jakby ktoś wprowadził do Kandyda bohaterów z krwi i kości z zamiarem wzruszenia odbiorcy do łez. Każda scena trwa tylko tyle, by wprawić w ruch maleńki trybik napędzający cały mechanizm. Jak napisał recenzent „New York Timesa”, „czytelnik ma poczucie, że odkrył zakopany w ziemi skarb”2.
Książka opowiada o uczuciu między muzułmańskim chłopakiem i chrześcijańską dziewczyną, o miłości, która dojrzewa wraz z bohaterami. W tolerancyjnej atmosferze dawnego Azerbejdżanu ich wzajemna fascynacja zdaje się rozwijać bez przeszkód, choć obydwoje się nieustannie kłócą: „Ali Chanie, jakiś ty głupi. My, dzięki Bogu, jesteśmy w Europie. Gdybyśmy byli w Azji, już dawno nosiłabym czador i nie zobaczyłbyś mojej twarzy. Poddałem się. Niejasne położenie geograficzne Baku pozwalało mi patrzeć w najpiękniejsze oczy na świecie”3.
W ciągu dziejów Azerbejdżan padał kolejno ofiarą podbojów Aleksandra Wielkiego, Mongołów, Turków osmańskich i Persów. Kwestia „niejasnego położenia geograficznego” rozwiązała się ostatecznie w 1825 roku, kiedy północną część kraju zajęli Rosjanie. W epoce ekspansji caratu na Kaukaz, tak barwnie opisywanej przez Lermontowa, Tołstoja i Puszkina, Europa odkryła Baku, a Baku odkryło Europę. Wszyscy zaś odkryli ropę naftową. Mnóstwo ropy. W Baku nie trzeba było nawet się do niej dowiercać — znajdowała się tuż pod powierzchnią w czarnych kałużach, rozlewających się nieraz w ogromne jeziora, a jej wypływ bywał tak gwałtowny, że od czasu do czasu porywał ze sobą całe domy na wybrzeżu Morza Kaspijskiego. Ufortyfikowany przyczółek na szlaku karawan stał się wkrótce ośrodkiem prężnie rozwijającego się przemysłu naftowego — dostarczającym światu ponad połowę rocznego wydobycia ropy — i w rezultacie przeistoczył się we wspaniałe dziewiętnastowieczne miasto, wzniesione na fundamencie zysku: pełne wystawnych rezydencji, meczetów, kasyn i teatrów, zbudowanych w okresie, kiedy Baku było domem Rothschildów, braci Noblów oraz dziesiątków miejscowych, muzułmańskich „baronów naftowych”, jak ich wówczas nazywano4.
Był wśród nich Mir Babajew, popularny śpiewak, który odkrył ropę na swojej ziemi, po czym spędził resztę życia na wyszukiwaniu i niszczeniu własnych płyt, wolał bowiem zapisać się w pamięci potomnych jako magnat naftowy5. Był też Hadżi Zejnałabdin Tagijew, który dorobił się fortuny po trzęsieniu ziemi, kiedy jego posiadłości zalała ropa — Tagijew ufundował pierwszą szkołę dla dziewcząt w świecie muzułmańskim6. Budowle rosły jak grzyby po deszczu. Pałace w stylu mauretańskim wciąż sąsiadują z neogotyckimi willami, a bizantyjskie kopuły z kipiącymi przepychem pawilonami rokokowymi. Magnaci z Baku pozowali jednocześnie na kulturalnych Europejczyków i „nowoczesnych muzułmanów” — dopóki bolszewicy nie uznali ich za dekadenckich mieszczan i nie ruszyli chmarą, żeby ich wytłuc co do nogi.
Baku tłoczyło jednak ropę w plan pięcioletni Stalina, a w czasie drugiej wojny światowej Hitlerowi tak bardzo zależało na tamtejszych złożach, że odwrócił cały bieg kampanii wschodniej7. We wrześniu 1942 roku Sztab Generalny ofiarował Hitlerowi olbrzymi tort w kształcie Kaukazu. W jednej z ówczesnych kronik filmowych można zobaczyć Führera, jak odkrawa dla siebie kawałek z wyciśniętym przez tutkę napisem „Baku”8. „Jeśli nie dostaniemy ropy z Baku, przegramy wojnę” — krzyczał Hitler do naczelnego dowódcy; żeby dopiąć swego, wolał stracić całą 6. Armię pod Stalingradem niż wycofać choćby jedną dywizję z Kaukazu. Gdyby połączonym wojskom nazistów udało się zająć Baku, Rzesza przejęłaby kontrolę nad jednym z najbogatszych złóż surowców energetycznych na świecie — nie wspominając już o bezcennych pod względem strategicznym terytoriach, tworzących swoisty pomost między Europą i Azją. Pozbawiwszy Związek Radziecki dostępu do ropy, naziści wygraliby wojnę bez dwóch zdań. Zamiast spodziewanego zwycięstwa atak na Baku przyniósł Niemcom sromotną klęskę na froncie wschodnim. Niespełna trzy lata później radzieckie dywizje pancerne stanęły u bram Berlina — a ich baki były zatankowane do pełna kaukaską ropą.
Po 1945 roku Azerbejdżan nie doczekał się nagrody za wsparcie zwycięstwa ZSRR własną siłą napędową. Wielu mieszkańców kraju zesłano na Syberię, a przemysł naftowy zaczął podupadać. Miasto boomu naftowego z epoki fin de siècle’u świadomie zlekceważone popadło w zapomnienie i stało się opustoszałą, nieledwie widmową metropolią. Nawet dziś można tu odnieść wrażenie, że spacerujemy po prawobrzeżnej dzielnicy Paryża, tylko dziwnie zapylonej, z tajemniczych powodów opuszczonej przez rdzennych mieszkańców.
Moim przewodnikiem po Baku był Fuad Achundow, umięśniony młodzian, funkcjonariusz Interpolu, międzynarodowej organizacji policji kryminalnej, spędzający jednak większość czasu na tropieniu zagadek przeszłości swojego miasta. Fuad dorastał w Związku Radzieckim i zawsze był ciekaw minionej kultury, której świadectwem pozostały otaczające go zewsząd, zrujnowane rezydencje. Zaczął badać historię Baku: willa po willi, dom po domu. Wyglądało na to, że podupadłe rezydencje stolicy Azerbejdżanu są Fuadowi równie bliskie, jak członkowie jego rodziny. „Wchodziłem do środka i pytałem, czy ktoś zna potomków dawnego właściciela — opowiadał, wożąc mnie po mieście rozklekotanym, radzieckim samochodem. — Jestem policjantem i wiem że ludzie, którzy uważają się za niezorientowanych, potrafią nieraz dostarczyć bezcennych informacji. Wykorzystywałem więc swoje umiejętności śledcze, budząc w rozmówcach wspomnienia zdarzeń, o których przed laty opowiadali im rodzice i dziadkowie”9.
Fuad posługiwał się piękną angielszczyzną, jakby wyjętą z kart dziewiętnastowiecznej powieści. Kiedy musiał coś załatwić, zwracał się do mnie na przykład: „Twój pokorny sługa błaga o wybaczenie, ale musi cię na chwilę opuścić, albowiem czekają nań niecierpiące zwłoki czynności policyjne”.
Gdy myszkowaliśmy wśród średniowiecznych fortyfikacji, dziewiętnastowiecznych rezydencji, świątyń zoroastriańskich i ogrodów pałacowych, przywodzących na myśl Baśnie z tysiąca i jednej nocy, Fuadowi usta się nie zamykały. „Stąd mogłem widzieć mój świat, masywne mury miejskiej twierdzy i ruiny pałacu z arabską inskrypcją nad bramą — przemawiał w uniesieniu. — Labiryntem ulic podążały wielbłądy o tak delikatnych pęcinach, że z chęcią bym je popieścił. Przede mną wznosiła się Wieża Dziewicza, owiana legendami cytowanymi w przewodnikach turystycznych. A za wieżą zaczynało się całkowicie pozbawione charakteru, ołowiane, bezkresne Morze Kaspijskie. Za nim ciągnęła się pustynia — postrzępione skały i karłowate zarośla — spokojna, niema, niezdobyta: najpiękniejszy krajobraz na świecie”10.
Uświadomiłem sobie dopiero po chwili, że Fuad cytuje fragment z Alego i Nino. Nawet unoszący się w powietrzu, odmienny dla każdej dzielnicy zapach mógł skłonić Fuada do przytoczenia obszernego ustępu z powieści. Co chwilę zatrzymywaliśmy się przed jakąś budowlą w stylu wiedeńskim — z frontonem podziurawionym w miejscach, gdzie dekorację uzupełniono niegdyś płaskorzeźbami przedstawiającymi słynnych komunistów — po czym Fuad nawiązywał do epizodu z książki, traktując go na równi z wydarzeniami historycznymi: „Oto szkoła dla dziewcząt, gdzie Ali ujrzał Nino po raz pierwszy, w towarzystwie swej kuzynki Aiszy. Mamy co do tego niemal całkowitą pewność, ponieważ wrota tej budowli są oddalone o czterysta kroków od dawnych drzwi rosyjskiego gimnazjum carskiego dla chłopców, które legło w gruzach podczas walk w 1918 roku…”.
Nasze spacery mogłyby przypominać którąś ze śmiertelnie nudnych wycieczek szlakiem miejsc opisanych przez Czechowa lub Puszkina, ale namiętność Fuada do Alego i Nino miała zupełnie inny charakter. „Dzięki tej powieści odkryłem własny kraj, odkryłem cały świat, który legł u mych stóp pogrzebany przez ustrój radziecki — powiedział mi Fuad pewnej nocy, kiedy o trzeciej nad ranem zasiedliśmy w opustoszałej kwaterze głównej Interpolu.
— Właśnie ta książka, ta historia Romea i Julii z czasów boomu naftowego, opowieść o miłości między chrześcijańską dziewczyną i muzułmańskim chłopakiem, rozdarła tkaninę, która spowiła mnie w latach dorastania w radzieckim Baku jak kir, jak całun pogrzebowy, rozpostarty przez najkrwawszą spuściznę Zachodu, nieludzką rewolucję październikową, nad wspaniałym światem najwyższych aspiracji ludzkich i kulturowych — w nadziei całkowitego spojenia Wschodu i Zachodu w nową współczesną całość, która zdołała przetrwać zaledwie chwilę w dziejach. Możesz to sobie wyobrazić?”. Fuad ciągnął: „Kurban Said to moje koło ratunkowe. Gdyby nie on, tkwiłbym uwięziony w swoim własnym mieście, niezdolny dostrzec ani zrozumieć jego piękna i tragicznych mechanizmów historii toczącej się tuż pod moim nosem”.
Zauroczenie Alim i Nino przeżywało wielu mieszkańców Baku. Znajomi wykształceni Azerowie uważali książkę Kurbana Saida za swą powieść narodową i przekonywali mnie, że mogą wskazać każdą ulicę, plac i budynek szkolny, gdzie rozgrywają się jej poszczególne sceny. Ta krótka powieść miłosna z końca lat trzydziestych przeżyła swój renesans w ostatniej dekadzie XX wieku, aczkolwiek nikt nie potrafił wytłumaczyć dlaczego. Zadzwoniłem do pewnego producenta filmowego z Iranu, który zajmował pieczołowicie odrestaurowany apartament w starej, zrujnowanej willi. Irańczyk opowiedział mi o swoich planach zekranizowania powieści (kiedy nie udało mu się pozyskać dostatecznych funduszy, zajął się produkcją kręconych w Baku epizodów do filmu o Jamesie Bondzie). Innego dnia odwiedziłem ponurą stalinowską budowlę, siedzibę Narodowego Towarzystwa Literackiego, którego prezes wprowadził mnie w szczegóły zajadłego sporu o autorstwo powieści, toczącego się między uczonymi azerskimi a przedstawicielami sfer rządowych. Jak wyjaśnił, tożsamość Kurbana Saida była od dawna przedmiotem spekulacji, na szczęście udało się rozstrzygnąć tę kwestię: Kurban Said to pseudonim Jusifa Vezira, twórcy azerskiego, którego synowie — noszący obecnie nazwisko Wezyrow — położyli ogromne zasługi, by ocalić jego spuściznę od zapomnienia. To on właśnie jest autorem azerbejdżańskiej powieści narodowej.
Przeczytawszy kilka opowiadań i nowel Vezira, nie mogłem się jednak nadziwić, że ktokolwiek dał się przekonać do tej hipotezy. Vezir był z pewnością gorliwym nacjonalistą azerskim, otwarcie głoszącym w swoich utworach, że idea stworzenia mieszanki etniczno-kulturowej była szkodliwa i zdradliwa dla ojczyzny. Tymczasem powieść Ali i Nino Kurbana Saida jest wyrazem żarliwego poparcia dla zamysłu wymieszania ludów, kultur i religii. Najbarwniejsze epizody odmalowują kosmopolityczny Kaukaz w przededniu wybuchu rewolucji — kiedy przedstawiciele setek plemion i wszystkich większych ugrupowań religijnych walczyli między sobą tylko w turniejach poetyckich na placu targowym. Przesłanie Kurbana Saida sprowadza się do potępienia odstręczającej ludobójczej polityki rozdziału narodów.

 
Wesprzyj nas