Lawrence Durrell, jeden z największych angielskich prozaików zabiera nas w podróż po magicznym rejonie Francji. Olśniewający literacki testament legendarnego brytyjskiego pisarza, autora kultowego cyklu powieściowego „Kwartet aleksandryjski” – książka, w której celebruje kulturę i naturę swej przybranej ojczyzny.


Prowansja„Moja wersja Prowansji jest […] stronnicza i osobista, ponieważ przybyłem tu przed laty […] by się zakochać i odkochać” – pisze Durrell, autor słynnego „Kwartetu aleksandryjskiego”, dzięki któremu typowano go na kandydata do Nagrody Nobla.

Historia tego urokliwego miejsca, zaczynająca się w czasach Juliusza Cezara, przeplatana jest wspomnieniami pisarza, tworząc przepiękny portret niezwykłego regionu.

Lawrence Durrell, znany przede wszystkim z cykli powieściowych „Kwartet aleksandryjski” i „Kwintet awinioński”, był również jednym z najbardziej wytrawnych pisarzy-podróżników. Przez trzydzieści lat mieszkał na południu Francji, opiewając je w swych dziełach na długo przed innymi odkrywcami tego magicznego regionu. W swojej ostatniej książce, zatytułowanej po prostu “Prowansja”, destyluje prowansalskie esencje i smaki, opisuje kulturową spuściznę tej krainy i jej nietuzinkowy krajobraz, a wszystko to składa się na wyjątkowy portret regionu – literacko znakomity, nie do odnalezienia w jakiejkolwiek innej książce napisanej w języku angielskim.

Prowansję Durrella przenikają duchy dawnych cywilizacji. Pisarz przechadza się po wsiach, rynkach miasteczek, słyszy echa bitew prowadzonych przez rzymskich dowódców jak Cezar i Agryppa, echa miłości Petrarki do Laury, debaty średniowiecznych Sądów Miłosnych i liryki trubadurów. Opowiada o znaczeniu ruin rozsianych po całej Prowansji, które dla niego są tyglem, w którym kształtowała się europejska wrażliwość, i omawia tak różnorodne sprawy, jak alchemia i czarna magia, język prowansalski, przyjaźń Buffalo Billa z poetą Mistralem, prowansalskim laureatem Nagrody Nobla, uroda artezyjskich kobiet oraz gra w bule…

Lawrence George Durrell (ur. 27 lutego 1912 w Dźalandhar, zm. 7 listopada 1990 w Sommières) – angielski powieściopisarz. Jego najsłynniejsze dzieło to tetralogia “Kwartet aleksandryjski” (The Alexandria Quartet, 1957-60). Po opublikowaniu pierwszych części, Durrella wymieniano wśród kandydatów do Literackiej Nagrody Nobla, do dziś zaś uchodzi za jednego z tych pisarzy, którzy nie otrzymali jej, mimo znacznego wkładu w światową literaturę. Powieść posłużyła za inspirację Julio Cortazarowi do napisania słynnej “Gry w klasy”, gdzie Paryż zastąpił Aleksandrię, zaś tetralogię specyficzny układ rozdziałów. Powieść Durrella “Justyna” została zekranizowana w 1969 roku. W filmie reżyserowanym przez George’a Cukora i Josepha Stricka tytułową rolę zagrała Anouk Aimée, a u jej boku wystąpili Michael York, sir Dirk Bogarde i Anna Karina.

Lawrence Durrell
Prowansja
Przekład: Anna Przedpełska-Trzeciakowska
Przekład wierszy: Dorota Kozińska
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera: 16 marca 2016

Prowansja

Przymuszony historią

Z podziękowaniem dla Mary J. Byrne za pomoc

1
Przymuszony historią, teraz już nie zawrze
Żadnej nowej przyjaźni ani innej więzi,
Bo krąg bliskich mu osób z wolna się zamyka…
Więc przestanie odczuwać potrzebę wyjaśnień,
Że go kiedyś przytłaczał ból matczynej śmierci,
Że jego gwiazda wzeszła nad ojcowską trumną:
I tak miał wiele szczęścia, że w epoce wojen
Zdołał przeżyć tak długo w obronie pokoju:
Niczym dziedzic złotego runa, co w swym znoju
Zyskał klucz do tajemnic wszelkiego pokoju!

2
Teraz wreszcie przestanie bać się tego świata,
Tkając z obaw swych wiersze, zwięzłe i prawdziwe.
Odnajdzie ziemską rozkosz w niechybnym jak strzała,
Słodszym akcie miłości: pół na pół dziewczyną
I chłopcem będąc, stadłem pradawnym i tkliwym,
Na pępek Tejrezjasza klnąc się duszą swoją
Albo na trzecie oko – dzięki którym pojął,
Że za bazarem myśli kryje się coś więcej.
Szukajcie, a znajdziecie, mówi Pismo Święte!
Płomień jogi miłości w dwoje rąk zaklętej!

3
Wynosząc się nad miałkie zmysłowe doznania,
Przeistoczy się w jedną z tych Niebiańskich Istot,
Które z palcem na ustach rajskiej ciszy bronią.
Z ich pomocą się wymknie przed czasu pogonią
I odwiedzi je wkrótce w niebiańskich mieszkaniach.
Bo największych tajemnic nie wolno odkrywać,
Niechaj każda z nich w swoim milczeniu przebywa;
Choćbyś je w nieskończoność skrupulatnie badał
Tej sekretnej mozaiki w całość nie poskładasz.

4
Tylko śmierć tę wspólnotę może kiedyś skończyć,
Ślub mężczyzny z kobietą na zawsze ich łączy.
Starzy ludzie o oczach w bezkres zapatrzonych,
Ci wybrańcy pachnący starych przysłów wonią:
Ich nieśmiałość tak kusi, jak wnyk zastawiony,
Natury ich milczenia mędrcy nie odsłonią.
Oni znają, my znamy podstępność modlitwy,
Co urojeń jad sączy i chcąc przyzwolenia,
By dać miłości pozór ledwie okamgnienia,
Sprawi, że tu i teraz zacznie znaczyć wszędzie,
Gdzie tylko ludzkie serce czułości nabędzie.

5
Czas więc kresu dochodzi, już mu umrzeć pora
Pośród łagodnych szyderstw z tej łaski na ziemi:
Spójrz, to przecież westchnienie twojego Amora,
Skrzepłe w splot starczych tętnic, który wnet się zmieni
W sieć wątpliwości; tych zaś miłość nie oddali,
Chociażbyśmy bezsennie całą noc przetrwali.

Wstęp

Moja wersja Prowansji jest z konieczności stronnicza i osobista, ponieważ przybyłem tu przed laty, by – jak każdy – zakochać się i odkochać; wjeżdżałem do dawnej Prowansji po jedynych tu wtedy krętych drogach, starych routes nationales, wzdłuż niekończących się korytarzy chłodnych platanów okrytych liśćmi, gdzieś około październikowej pełni księżyca… Pamięć przechowuje takie obrazy, zdumiewająco ciepłe i świeże. Ona tam czekała, jeszcze jeden pisarz en travail, czekała w starym Hôtel d’Europe w Awinionie ze swoim nieukończonym rękopisem o trubadurach.
Meandrując po pylistych drogach wśród gajów oliwnych, nurkowałem z jednego kręgu cienia w drugi, czując mroźny kontrast między blaskiem słonecznym a ciemnością pod nastroszonymi platanami, przeskakiwałem jak rzeczny pstrąg w bystrzynach z jednej w drugą kałużę cienia, niemal lodowatego w zetknięciu z graniczącym z nim słońcem i intensywnie metalicznym, błękitnym niebem. I wreszcie Valence, gdzie następuje zmiana akcentów: kuchnia zwraca się od śmietany ku oliwie i przyprawom, zgodnie z surowszą dietą Południa, pokazują się pierwsze oliwki i morwy, dalej dramatyczny chlust barwy kwitnącego judaszowca, olśniewająca fioletowa smuga tego nieprawdopodobnego drzewa. I, niby podpis zamykający całość, nieustanny szum cykad: dziwna muzyka nimf i ta niezwykła biografia, takie krótkie życie i taki długi pobyt w czarnej ziemi, nim wyjdą w światło! Anyżówka (pastis) sprawdzała się zawsze jako idealny akompaniament do wieczornych medytacji bulistów; latem na żadnym wiejskim placu nie mogło zabraknąć metalicznych kliknięć małych stalowych kul, w żadnej cienistej wiosce nie mogło zabraknąć miejscowych zawodników dających przykład sokratycznej surowości milczenia między jednym a drugim rzutem.
Święte milczenie bulisty jest ciężarne przyszłością; jego konwulsje i grymasy, kiedy coś mu się nie udaje, to czyste kino nieme. Nieśmiertelność Pagnola wzięła się z dokładnej obserwacji graficznych oryginałów podczas miejskich i wiejskich zawodów, w których uczestniczył przez wszystkie lata swojego długiego życia.

Gdzieś pod Saint-Rémy

Warsztat w takiej wiosce, prowadzony,
Powiedzmy, przez Claude’a Girofle’a
I jego córkę Espionnette, z włosami w kucyk,
Która gorliwie obsługuje pompę,
Ici on vous sert,
Ici on vous berce!
Dusze świątynnych kotów,
Z cygańskimi oczami
Jak bańki dęte ze szkła,
O twarzach „dajmonicznych”, jak to mawia Platon,
Rozlewają do baków porcje ciekłego ognia.
Nieświadome istnienia prastarej karty druidów,
Magicznego prymatu życzenia,
Gruczołów ognia,
Słońce porwało stąd miłość –
Wszyscy mają się dobrze przy pełni księżyca
Albo przynajmniej woda zdaje się tak mówić,
Tęsknią już za dniem swawolne Plejady!

Kiedy po raz pierwszy przyjechałem do Prowansji, można było całkiem tanio kupić mazet; dobrze się składało, bo byliśmy bez grosza – zwykła sytuacja pisarzy. Mazet to na ogół coś podrzędniejszego niż mas (i zdrobnienie od słowa mas, które oznacza farmę czy posiadłość). Mazet, którą kupiliśmy kilka kilometrów za Nîmes, dawała nam tylko prymitywną osłonę przed żywiołami. Dzięki wysiłkom i przemyślnym staraniom szybko przekształciliśmy ją jednak w wygodną i naprawdę zaciszną chatę. Otoczyłem ją murem z układanych bez zaprawy zwykłych kamieni, wybranych z gruntu, z garrigue, które można łupać i rozkruszać na odpowiednie, nieco wklęsłe bryłki; to doskonały materiał na murki i balkony. Wykończyłem całość malutkim patio, na którym dostojeństwo drzew migdałowych podkreślały kamienne kręgi. Tu spędzaliśmy złote popołudnia i wieczory niczym chińscy filozofowie, omawiając bez końca hipotetyczną książkę, która, jak wiedzieliśmy, nigdy nie zostanie napisana – książkę, która miałaby zawierać najwnikliwsze myśli o tym miejscu. Kompendium poetyckich domysłów – czyli wszystko, o czym powinien wiedzieć Podróżnik Idealny.
Zimy, które spędzaliśmy w rozsypujących się ruinach starego zamku należącego do Alda, w pobliżu Beaucaire, były czystą przyjemnością, póki utrzymywała się pogoda; praktycznie biorąc, wszyscy przebywaliśmy tam jako sezonowi pracownicy przy winobraniu, ale jeśli aura dopisywała, próbowaliśmy przeciągać pobyt na październik, kiedy dojrzewały oliwki, i jeszcze dłużej, na okres bardziej wyszukanych zbiorów, kiedy to przetrząsaliśmy okoliczne lasy, wypatrując trufli czy kasztanów… Ponieważ tej starej ruiny nie dało się ogrzać żadnymi nowoczesnymi sposobami, opalaliśmy ją drewnem, a posiłki usiłowaliśmy gotować na wysokich stosach żaru gromadzącego się w gigantycznym kominku templariuszy na parterze budowli. I piliśmy. Piliśmy. Piliśmy…
Tak powstał pomysł na książkę. Miała ona zawierać nie tylko nasze najbardziej genialne myśli, ale i wspomagać nas w próbach ograniczenia katastrofalnych ilości szkarłatnego fitou (dwanaście procent) lub – co było rozsądniejsze, ale niosło nie mniejsze ryzyko dla ręki dzierżącej nóż do cięcia winorośli – czerwonego corbières. Wszystko to jednak bez skutku, chociaż udało się nam usypać górę tematów, na ogół w formie pytań bez odpowiedzi, w kwestiach Rzymu czy Grecji, nie wspominając już o ewentualnych kwestiach krzyżowców, a także trubadurów. Jeśli zaś idzie o wino, Aldo pocieszał nas prawdą domowego chowu, którą wypisał na tytułowej stronie naszej księgi: „Wszystko, co naprawdę godne pożądania, bierze się albo z wina, albo pomimo wina”.
Nie potrzebuję mówić, że pobożne życzenia większej roztropności pozostały bez echa, jak również że książka nie została formalnie napisana, choć na jej omawianie nie brakowało czasu, lektur czy dyskusji, prowadzących niekiedy do otwartych wybuchów wściekłości, kiedy ten czy ów wysuwał kolejną teorię co do „rzeczywistej natury” Prowansji: czegoś nieuchronnie prawdziwego – na tyle prawdziwego, że zawierało niemal pewność.
Wszystko to bez skutku! Wszystko daremnie!
Omawialiśmy wyobrażoną konwencjonalną książkę podróżniczą, ułożoną według powszechnie przyjętego porządku – trochę historii, trochę mitów, nieco spostrzeżeń, oryginalne metafory godne cudownych krajobrazów, wszystko uzupełnione niezbędnymi informacjami turystycznymi… Ale w pewnej chwili zdaliśmy sobie sprawę, że prawdziwy obraz tej rzeczywistości powinien się pokazać w czymś bardziej abstrakcyjnym, mieć formę o wiele mniej podręcznikową. Zaczęliśmy rozumieć, że chociaż konwencjonalne granice stwarzane przez góry i rzeki musiały być utrudnieniem dla podróży pomiędzy państwami i plemionami, wskutek czego zapewne przez całe stulecia przeważała tu nieznajomość zwyczajów i wierzeń nawet bliskich sąsiadów, to jednak dziś można się dopatrzyć świadectw jakiejś łączności. Przecież nawet w epokach tak odległych, jak czasy Pitagorasa, da się odnaleźć ślady kontaktów z brytyjskimi druidami czy wymiany myśli filozoficznej i religijnej. A rzymskie ruiny w takim, na przykład, Orange, przywołują echa, niby kamienna parodia, ruin Epidauru, choć teatr grecki tak różni się od rzymskiego. W te kamienne świadectwa wpisana jest istota miejsca. W marmurach Akropolu można usłyszeć kamienne echo Rzymu, równie wymowne jak to, które Rzym obudził w Prowansji – urocze Maison Carrée z Nîmes, pozostające kodem tego miasta, istotą wspaniałego greckiego sposobu rozumienia ludzkiego nieszczęścia i problemu przekształcanej osobowości; to wszystko przefiltrowane przez rzymskie pragnienie przewyższenia rasy, wobec której Rzymianie czuli się estetycznymi parweniuszami (którymi w istocie byli, wskutek prymitywizmu wyobraźni), podczas gdy jeszcze dzisiaj na ulicach Arles uderza oszałamiająca uroda jego mieszkanek, ucieleśnione echo Rzymu.
Ale i tu spotykają nas niespodzianki, bo nawet funkcjonalny artefakt Pont-du-Gard zaprojektowano w rozmiarach dorównujących ogromowi opactwa westminsterskiego. Musimy jednak pamiętać, że poświęcony był wodzie, a woda była bogiem. Najlepszy opis akweduktu dał Rousseau. Byle co nie wystarczy, żeby takiemu jak on odjęło mowę, ale wynurzenie się tego mastodonta z bezkształtnych garrigue, w których kryje się karmiące go źródło, wydało się filozofowi tak niezwykłe, że zaniemówił. Chodziło, rzecz jasna, o rozmiary budowli, a także o to, że, jak zobaczył Rousseau, cała konstrukcja wzniesiona jest z bloków złocistego wapienia bez użycia zaprawy. A każdy z nich jest wielkości samochodu! W jaki sposób udało się rzymskim budowniczym podźwignąć takie ogromne bryły kamienia? Ale woda jest cenna, woda to życie, a Rzymianin pożąda nade wszystko ziemi i jej owoców. Prowansja kojarzyła mu się z czymś w rodzaju rodzinnego dostatku! Słońce decyduje o wszystkim, co rośnie, ale woda jest symbolem nadrzędnym, czynnikiem legendarnym, ponieważ jej poziom może się kapryśnie zmieniać, może jej nagle zabraknąć, może nagle przyjść susza czy powódź. Woda gra na suchych łożyskach rzek jak na olbrzymich klawiaturach, wciąż zmienia poziomy, nieustannie szpera w wyschniętych górach jak w dziurawym zębie, szukając większych głębi.
Wiele z tego, co tu będzie dalej napisane, zawdzięczam codziennym pogawędkom z moimi dwoma najpierwszymi przyjaciółmi: Jérôme’em, świątobliwym trampem, oraz Aldem, arystokratą i hodowcą winorośli, właścicielem tego walącego się château. Obaj są tu niezmiennie obecni, bez nich żadna moja poetycka ewokacja Prowansji nie byłaby możliwa. To dzięki nim – a widzę ich teraz błąkających się pośród oliwek, ze szklaneczkami fitou w dłoniach – mogę uczciwie stwierdzić, że poznawałem tę ziemię zarówno nogami, jak i podniebieniem, że moje niewinne poszukiwania uzupełniałem długimi wędrówkami i coraz dłuższymi łykami, a to jest najlepszy sposób na znalezienie drogi do krajobrazu tak pełnego niedomówień i sekretów. Tak, sekretów ciemnych od wina i złotych od miodu, krajobrazów niemal brutalnie pogodnych, leżących warstwami jeden na drugim w donkiszotowskiej obfitości, jakby chciały prowokować owe historyczne konfrontacje, które dodawały im znaczenia, urzekając widza teatralnym bogactwem, mieszając święte ze świeckim i pospolite ze wzniosłym.
W pierwszym uniesieniu nad tym terapeutycznym pomysłem zobaczyłem w projektowanej książce, noszącej wówczas tytuł Cała Prowansja, pewną pociągającą bezczelność, która mi się spodobała. Prowansja! Co to właściwie jest? Często we śnie wracałem do tego pytania i często próbowałem je przeformułować. Obezwładniała mnie różnorodność tematów, a kiedy zacząłem sprawdzać dane historyczne składające się na bogactwo przeszłości tego regionu, doszedłem do wniosku, że gdybyśmy chcieli napisać coś, co miałoby pretendować do miana całości, trzeba by na to kilkunastu tomów. Poddali się po kilku stronicach. Czy mógłbym wymyślić coś innego, chwycić się jakichś impresjonistycznych środków wyrazu, na przykład kolażu poetyckiego? Wyrwać, bez sentymentalizowania, poetycki rdzeń z tej niezwykłej kołyski romantycznego sprzeciwu – boć przecież w tym romantycznym sercu kryją się potworne brutalności i skrajności. Aldo i Jérôme zniknęli już ze sceny… a wraz z nimi pozostali, którzy również wkradli się do historii, zostawiając ślady prowansalskich nawiedzeń: Henry Miller, Denis de Rougemont, Giono, Marie M-D… Niekiedy wydaje mi się, że zostawiono mnie tutaj, bym ukończył tę książkę, nim do nich dołączę. A także po to, żebym starannie odnotował brzmienie śmiechu Denisa i słynne zachwyty niejakiego Millera, w których pobrzmiewało echo Grecji…
Reszta jest skutkiem wyboru.

 
Wesprzyj nas