Wydana w 1848 roku „Nocna strona natury” stała się najsłynniejszą książką zafascynowanej mistyką brytyjskiej autorki. Łączy w sobie kunszt literacki z niemal naukową dokładnością w opisach niezwykłych przypadków.


Antologia o zjawiskach nadprzyrodzonych i mistycznej stronie naszego świata.

Przygotuj się na fascynujące i mrożące krew w żyłach historie o duchach, tajemniczych snach, upiorach, sobowtórach i nawiedzonych domach.

„Nocna strona natury” to prawdziwa gratka dla miłośników literatury grozy i ważna lektura dla każdego, kto interesuje się zjawiskami paranormalnymi.

Duchy wszelkiego rodzaju, tajemnicze sny przepowiadające przyszłość, upiory, sobowtóry i nawiedzone domy – książka Catherine Crowe jest pełna fascynujących i mrożących krew w żyłach historii.

Catherine Ann Crowe, z domu Stevens (20 września 1803 r. – 14 czerwca 1876 r.) – angielska pisarka, autorka opowieści społecznych i nadprzyrodzonych oraz sztuk teatralnych i książek dla dzieci.

Catherine Crowe
Nocna strona natury albo duchy, widma i zjawy
Przekład: Janusz Ochab
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Premiera: 28 marca 2023
 
 

Przedmowa

W mojej ostatniej powieści, Lilly Dawson, obwieściłam, że zamierzam wydać dzieło zatytułowane Nocna strona natury: oto i ono.
Termin „nocna strona natury” pozwoliłam sobie zapożyczyć od Niemców, którzy z kolei zaczerpnęli go z astronomii, gdzie oznacza stronę planety odwróconą od Słońca, czyli jej „nocną stronę”. Sami każdej doby przez kilka godzin znajdujemy się w takiej sytuacji, a ponieważ w czasie tym obiekty zewnętrzne jawią nam się jako dziwne i niedoskonałe, Niemcy kreślą paralelę między tymi nieokreślonymi i mglistymi wrażeniami oraz równie niewyraźnymi i niezrozumiałymi obrazami pochodzącymi z tej zawoalowanej dziedziny natury, o której – choć zawiera odpowiedzi na pytania najwyższej dla nas wagi – wciąż zupełnie nic nie wiemy. Można śmiało stwierdzić, że pozostajemy w tej nieświadomości na własne życzenie, jako że nauka, przynajmniej w tym kraju, uznaje ten obszar za niegodny zainteresowania, ponieważ nowe fakty, które nie pasują do starych teorii, przysparzają jedynie problemów, więc lepiej je ignorować.
Zewsząd otaczają nas cuda, trudno właściwie uczynić choćby jeden krok i nie natknąć się przy tym na jakieś cudowne zjawiska, których nasze zmysły ani doświadczenie życiowe nie są w stanie wytłumaczyć. Jednakże powszedniość owych zjawisk sprawia, że obojętniejemy na wszelkie dzieła natury; szybko zapominamy, jakie kryją w sobie dziwy, a czasami nawet, myląc słowa z desygnatami, uznajemy pochopnie i błędnie, że rozumiemy ich tajemnicę. Istnieje jednak jeden rodzaj tych cudów, które – ze względu na ich rzadkie występowanie – jeszcze nam nie spowszedniały; cuda owe, w zależności od nastawienia umysłu, któremu się je przedstawia, często są odrzucane jako absurdalne i niemożliwe, albo też traktowane jako przypadki interwencji sił nadprzyrodzonych – naruszenia tych ogólnych zasad, przy których użyciu Bóg zarządza wszechświatem. To pierwsze, błędne podejście wynika z postrzegania owych faktów jako zjawisk odosobnionych, których nic nie łączy z resztą natury; podobnie moglibyśmy dostrzegać w bladym świetle gwiazd wysokie góry, które sięgają szczytami nieba, nie widząc przy tym całego łańcucha niższych wzgórz, łączących je ze sobą.
Istnieją dwie lub trzy książki niemieckich autorów, zatytułowane Nocna strona lub Nocne królestwo natury, które traktują o tych tematach i przypominają w mniejszym lub większym stopniu moje dzieło. Najbardziej znaną i cenioną spośród nich jest praca Heinricha Schuberta, napisana w duchu filozoficznego mistycyzmu – i zbyt głęboko w tym duchu osadzona dla większości angielskich czytelników.
Tworząc sama książkę na ten temat, nie zamierzam w żadnym wypadku wygłaszać „nauk” ani narzucać określonych opinii. Moim celem jest raczej stawianie pytań i zachęcanie do obserwacji, byśmy spróbowali, jeśli to możliwe, odkryć coś, co dotyczy naszej natury psychicznej, zamkniętej tu w ciele; i jak ów pierwiastek psychiczny miałby istnieć później, poza ciałem.
Jeśli tylko uda mi się nakłonić kilka kompetentnych osób, by zamiast śmiać się z tych rzeczy, uważniej im się przyjrzały, uznam swój cel za osiągnięty, a czas poświęcony na pisanie tej książki za dobrze wykorzystany.

1. Wstęp

Czyż nie wiecie, żeście świątynią Boga i że Duch Boży mieszka w was?
1 List do Koryntian 3, 162

Większość z nas wie zapewne, że Grecy i Rzymianie mieli pewne wyobrażenia dotyczące tego, co dzieje się z duszą czy też nieśmiertelną częścią istoty ludzkiej po śmierci ciała, które to wyobrażenia uznaje się zwykle za czysto mitologiczne. Wiele z nich bez wątpienia do takich należy i nie zamierzam się tu nimi zajmować; jednakże pośród owych konceptów można znaleźć i takie, którym – jako że pokrywają się z opiniami wielu spośród najbardziej oświeconych umysłów naszej epoki – warto przyjrzeć się bliżej. Odnoszę się tutaj w szczególności do wiary starożytnych w trójdzielną naturę królestwa zmarłych. Według tego systemu w zaświatach greckich istniały Pola Elizejskie, kraina, w której można było doświadczać swego rodzaju szczęścia, oraz Tartar, miejsce kary dla nikczemników; obie te krainy były w podobnym i stosunkowo niewielkim stopniu zamieszkane. Istniał jednak również obszar pośredni, zaludniony przez bezlik zasępionych, błąkających się dusz, które – choć niepoddawane żadnym męczarniom – nieustająco żalą się na swój los, tęskniąc za życiem, którego doświadczały, zamieszkując w ciele, oraz za ziemskimi uciechami, zaabsorbowane tymi samymi pragnieniami i przedmiotami, które stanowiły dawniej ich główne zajęcie albo źródło przyjemności. Wciąż drogie im są stare przyzwyczajenia i nie potrafią zerwać więzi, która łączy ich z ziemią.
O ile więc nie możemy dziś wierzyć w istnienie Charona, trzygłowego psa czy Alekto, Erynii z wężami zamiast włosów, być może warto się zastanowić, czy wierzenia starożytnych odnoszące się do tego, co dotyczy bezpośrednio nas wszystkich – czyli przeznaczenia, które czeka na nas po tym, gdy zrzucimy z siebie śmiertelną powłokę – nie zawierają ziarna prawdy; czy nie są pozostałością tradycji przekazanej przez dawnych mieszkańców Ziemi, wywiedzionej z obserwacji natury, a może nawet objawionej przez jakąś istotę wyższą. A także, czy powtarzalność owych zjawisk we wszystkich epokach i narodach, zjawisk doświadczanych i opisywanych przez ludzi nieznających wierzeń starożytnych – a właściwie nieznających założeń jakiejkolwiek innej wiary prócz tej, którą sami wyznają – oraz opisywanych wielokrotnie na kartach Pisma Świętego, nie stanowi przekonującego potwierdzenia tej teorii przyszłego życia; i czy owa teoria, z kolei, nie oferuje naturalnego i praktycznego wyjaśnienia tajemnicy wspomnianych wyżej fenomenów.
Osobom nieuznającym niczego prócz spraw, które można objaśnić i zademonstrować, badanie tego rodzaju musi się wydawać kompletnie jałowe. Z jednej strony nawet najbardziej wnikliwy umysł ani najpotężniejsza logika nie mogą rzucić zbyt wiele światła na ten temat, z drugiej zaś – choć żywię ogromną nadzieję, że nie zawsze tak będzie – nie da się owej kwestii w żaden sposób zredukować na obecnym etapie rozwoju nauki; na razie więc musimy się kierować przede wszystkim, jeśli nie wyłącznie, doświadczeniem, obserwacją i intuicją. W XVII wieku naiwność wzięła górę nad rozumem i roztropnością; wiek XVIII, w zrozumiałym odruchu sprzeciwu, zajął całkiem odmienne pozycje. Każdy, kto uważnie śledzi znaki czasu, zdaje sobie sprawę, że zbliża się kolejna zmiana. Pogardliwy sceptycyzm ostatnich dziesięcioleci ustępuje pokorniejszemu duchowi dociekliwości; w gronie najbardziej światłych umysłów naszych czasów jest też spora grupa osób coraz bardziej skłonnych uwierzyć, że znaczna część tego, co nakazywano im odrzucać jako bajki, jest w rzeczywistości źle pojmowaną prawdą. Powoli zaczyna nam się ukazywać w niewyraźnym jeszcze kształcie tajemnica naszego istnienia oraz inne otaczające nas tajemnice, choć w rzeczy samej na razie jeszcze bardzo mgliście; a próbując podążać za śladem, który nam ukazują, możemy liczyć jedynie na nikłe i sporadyczne przebłyski światła. Musimy szukać po omacku właściwej ścieżki, stale bacząc, by fałszywe tropy nie zwiodły nas na manowce, i pamiętając przy tym, że z pewnością dosięgnie nas ostrze szyderstwa – broń tak łatwa w użyciu, tak groźna dla słabych i tak obojętna mądrym – które wstrzymywało narodziny wielu istotnych prawd, ale nigdy żadnej nie zdławiło całkowicie. Faryzeuszowski sceptycyzm, który odrzuca bez weryfikacji, jest równie niebezpieczny i znacznie bardziej godny pogardy niż ślepa łatwowierność, która przyjmuje wszystko, co się jej podsuwa; w istocie jest to tylko kolejna forma ignorancji pozująca na wiedzę. A pisząc o „weryfikacji”, nie mam na myśli pospiesznego, krytykanckiego i złośliwego odniesienia do niemile postrzeganego faktu, lecz skrupulatne, uczciwe i systematyczne badanie, gotowe przyjmować wyroki Natury i pokornie za nimi podążać, bez względu na to, jak dalece będą niezgodne z przyjmowanymi wcześniej teoriami lub upokarzające dla ludzkiej dumy. Gdyby tylko uczeni potrafili zrozumieć, jak kompromitują propagowane przez siebie doktryny poprzez swą despotyczną arogancję i wykluczający sceptycyzm, z pewnością – właśnie dla dobra nauki – zachowywaliby się z większą wyrozumiałością i otwartością. To spostrzeżenie daje nam asumpt do zadania istotnego pytania, mianowicie: Czy owi uczeni rzeczywiście kochają naukę, czy też – w aż nazbyt wielu przypadkach – jest ona dla nich jedynie środkiem do osiągnięcia jakiegoś całkiem innego celu? Gdyby to deklarowane przez nich umiłowanie nauki było szczere, rodziłoby z pewnością owoce bardzo odmienne od tych, którymi obecnie może się szczycić drzewo nauki. W tym przypuszczeniu utwierdza mnie fakt, że pośród licznych ludzi nauki, których miałam okazję poznać, czy to studentów, czy profesorów, jej prawdziwymi wyznawcami i wielbicielami byli wyłącznie ludzie o szczerych, otwartych, nieuprzedzonych i dociekliwych umysłach, gotowi wysłuchać wszelkich nowych sugestii i badać wszystkie nowe fakty; nie zuchwali i zadufani w sobie, lecz pokorni i pełni szacunku petenci, świadomi własnej ignorancji i nikłości, a także tego, że stawiają dopiero pierwsze kroki na drodze do poznania dzieł Natury. Dlatego też nie pozwalają sobie orzekać o prawdziwości jej objawień ani narzucać ograniczeń jej zrządzeniom. Gotowi są przyznać, że rzeczy nowe i zadziwiające mogą być prawdziwe; że ze względu na ich ograniczoną wiedzę teorie i systemy oparte na tak niepewnych danych muszą być bardzo niedoskonałe, a często całkiem błędne, i że w związku z tym mają obowiązek – w którym powinni również znajdować przyjemność – przyjmować z otwartymi rękami każdy przebłysk światła, który pojawia się na horyzoncie, bez względu na to, skąd pochodzi.
Niestety, biedna Nauka ma niewielu takich wielbicieli! Obawiam się, że les beaux yeux de sa cassette są obiektem pożądania znacznie częściej niż jej piękne oblicze.
Wiara w Boga i nieśmiertelność tego, co nazywamy duszą, jest wspólna wszystkim narodom; jednak nasz ograniczony intelekt nie jest w stanie zdefiniować czy dokładniej opisać tych pojęć. Wszystkie dostępne nam informacje na te tematy są zawarte w różnego rodzaju aluzjach i wskazówkach zawartych na kartach Pisma; wnioski musimy wyciągnąć sami, na podstawie naszych doświadczeń i obserwacji. Pozbawione takiego oparcia opinie najbardziej choćby uczonych teologów czy najwybitniejszych naukowców, jacy żyli na tej ziemi, warte są tyle samo, co opinie zwykłych ludzi. Tacy naukowcy czy teolodzy nie wiedzą nic o owych tajemnicach, a wszelkie rozważania a priori dotyczące tych kwestii są zupełnie bezwartościowe. Dlatego też jedynym sposobem na poznanie choćby drobnej części prawdy w badaniu tego rodzaju, gdzie nasz umysł tak niewielką służy nam pomocą, jest przystąpienie do owego badania z przekonaniem, że pozbawieni jakiejkolwiek wiedzy nie mamy prawa odrzucać żadnych dowodów, które są nam dostępne, dopóki nie zostaną wnikliwie przebadane i jednoznacznie uznane za błędne. To, że zdarzenia prezentowane naszej uwadze wydają nam się absurdalne i zupełnie nieprzystające do koncepcji, które byłby w stanie sformułować nasz umysł, nie powinno w jakikolwiek sposób rzutować na nasze badanie. Nasze umysły nie mogą żadną miarą objąć planów Boga Wszechmogącego; muszę tu podkreślić, że w moim przekonaniu jednym z najbardziej zuchwałych, niebezpiecznych i grzesznych uczynków, jakimi może zawinić mężczyzna czy kobieta, jest odrzucenie z pogardą i śmiechem jakiejkolwiek sugestii, która – choćby wydawała nam się wyjątkowo dziwna i całkowicie sprzeczna z naszymi poglądami – może być wskazówką na drodze do poznania jednej z Bożych prawd. Nie znając wszystkich uwarunkowań i czynników będących ogniwami w długim łańcuchu przyczyn i skutków, nie jesteśmy w stanie określić, co jest prawdopodobne i wytłumaczalne, a co nie. Uważam więc, że w tej sytuacji nadszedł już czas, by zwrócić uwagę na pewne zjawiska, które – bez względu na to, w jakim aspekcie je rozpatrujemy – są bez wątpienia niezwykle interesujące i godne uwagi; co więcej, jeśli poglądy wielu osób dotyczące owych zjawisk są właściwe, ich znaczenie jest znacznie większe. Chciałabym również, by angielska opinia publiczna zaznajomiła się z opiniami i koncepcjami, jakie wyraża w tych kwestiach istotna grupa najświatlejszych niemieckich umysłów. Badacze z tego kraju mają to do siebie, że po pierwsze myślą niezależnie i odważnie, a po drugie nigdy nie wahają się głosić publicznie teorii wynikających z ich badań, bez względu na to, jak dziwne, heretyckie czy nawet absurdalne mogą się owe teorie wydawać innym. Nie poddają się, jak wielu ludzi w tym kraju, lękowi przed wyśmianiem; nie muszą się też obawiać odium, jakie otacza tutaj tych, którzy odchodzą od z dawna ustalonych idei. W konsekwencji, choć do głosu dochodzi wiele teorii błędnych i możliwych do obalenia, takie starcie owocuje również odkryciem wielu nowych prawd; ostatecznie, jak zawsze, to, co prawdziwe, trwa i krzepnie, a to, co fałszywe, umiera i odchodzi w zapomnienie. Jednak tutaj, w Wielkiej Brytanii, nasi krytycy i nasze uczelnie tak ochoczo i pospiesznie dławią i bagatelizują wszelkie nowe odkrycia, które nie są dziełem ich samych lub nie pasują do powszechnie akceptowanych poglądów, lecz jako częściowo choćby sprzeczne z ich stanowiskiem mogą przysporzyć im kłopotów i dodatkowej pracy, że rodzi się całkiem zasadne pytanie, czy nie są całkowicie pozbawieni pewności siebie w kwestiach związanych z tym niepodważalnym prawem; im ważniejsze i donioślejsze mogą być rezultaty, tym większy jest gniew skierowany przeciwko tym, którzy głoszą takie trudne prawdy. Naszym uczonym nie przeszkadza odkrycie nowego metalu czy nowej rośliny, nawet nowa kometa czy wyspa mogą zwykle liczyć na dobre przyjęcie; wprowadzenie nowej planety, jak dowodzą ostatnie wypadki, napotyka większy opór, a frenologia i mesmeryzm to przykłady ukazujące, że wszelkie odkrycia, które mogą rzucić nieco światła na to, co dotyczy nas w największym stopniu, mianowicie na nasze jestestwo, stają się obiektem gniewnych ataków. Jedną ze szczególnie szkodliwych cech tego gwałtownego i nierozważnego oporu jest fakt, że w dyspucie do głosu dochodzą emocje i interesy jej uczestników. Uczeni zamieniają się w bojowników; jako że od samego początku zdecydowanie sprzeciwiali się nowej idei czy odkryciu, w ich ciasno pojmowanym, małostkowym interesie leży teraz, by owa idea czy odkrycie nie okazały się prawdziwe, decydują więc, że tak się właśnie stanie, jeśli tylko będzie to od nich zależało. Stąd te pospieszne, podszyte gniewem badania nowych faktów i triumfalny ton, jakim ogłasza się porażki; stąd celowe przemilczanie aksjomatu głoszącego, że tysiąc niepowodzeń nie może obalić dowodu w postaci jednego udanego eksperymentu. Zawsze podchodzę z nieufnością do tych, którzy już na samym początku sporu opowiadają się zdecydowanie po jednej ze stron. Opinie, wypowiedziane czasem pochopnie, w pośpiechu, początkowo mogą być całkiem szczere, lecz potem trzeba wielu długich dni, by w obliczu faktów i dowodów ktoś zechciał się z nich wycofać. W tym czasie triumfalny pochód prawdy zostaje zakłócony, a jej ostateczne zwycięstwo opóźnione. Lękliwe umysły są zaniepokojone; ci, którzy nie umieją lub nie ważą się myśleć samodzielnie, zostają uciszeni. Przysparza się niepotrzebnych cierpień i marnuje wiele dobra, lecz prawda niestrudzenie podąża swą drogą i w końcu dociera do celu.
Odnosząc się do tematów, które zostaną tu poruszone, nie będę przedstawiać jedynie moich przemyśleń i przekonań. Wręcz przeciwnie, zamierzam wesprzeć moje argumenty opiniami wielu innych pisarzy; najważniejsi z nich, z powodów wymienionych wyżej – czyli dlatego, że to głównie oni zajmują się tymi kwestiami – to twórcy niemieccy. Zdaję sobie sprawę, że znacząca liczba mieszkańców tego kraju przychyla się do wielu spośród takich opinii, mogę chyba nawet zaryzykować stwierdzenie, że mam po swojej stronie większość, jeśli chodzi o duchy – bez wątpienia bowiem wierzących w nie ludzi jest znacznie więcej niż tych, którzy są gotowi się do tego przyznać, a których wcale nie jest mało. Ogromne zainteresowanie, jakim cieszą się te opowieści o istotach bezcielesnych, które noszą znamiona autentyczności, to tylko jeden z dowodów, że obawa przed wyśmianiem może przytłumić, ale nie zdoła całkowicie zdławić tego intuicyjnego przekonania, którego niemal każdy jest w mniejszym czy większym stopniu świadom.
Przyznaję, że celem tej książki jest coś więcej niż zapewnienie zwykłej rozrywki. Chcę przykuć uwagę moich czytelników na dłużej, jestem bowiem pewna, że prawdy, których zamierzam bronić, potraktowane z należytą powagą okażą się w dłuższej perspektywie bardzo korzystne. Wszyscy jesteśmy wychowywani w przekonaniu, że istnieje jakaś przyszłość wykraczająca poza to, czego tu doświadczamy, ale wiemy też aż nazbyt dobrze, jak słabe i nieskuteczne jest to przekonanie w większości przypadków; bo choć, jak wspomniałam powyżej, liczba ludzi wierzących w duchy i podobne zjawiska jest bardzo duża, należy uznać tę wiarę za mocno powierzchowną. Ludzie ci czują, że dowody pochodzące zarówno z ich wnętrza, jak i ze świata zewnętrznego są zbyt mocne, by całkowicie je zignorować, lecz nigdy nie pozwalają sobie na rozważenie wagi takich faktów. Obawiają się tego straszaka zwanego zabobonnością – szyderczej etykiety, którą tak łatwo można opatrzyć wszystko, w co sami nie wierzymy. Zapominają, że nikt nie ma prawa nazywać jakiegoś poglądu zabobonem, dopóki nie dowiedzie, że ów pogląd jest bezzasadny. Tymczasem nikt z żywych nie może dowieść, że pojawianie się zmarłych na ziemi jest niemożliwe; ma jedynie prawo powiedzieć, że w to nie wierzy. Po takim oświadczeniu natychmiast należy postawić pytanie: „Czy poświęciłeś swoje życie weryfikacji wszystkich dowodów, na które powołuje się druga strona, od samych początków historii i tradycji?”. Nawet gdyby padła odpowiedź twierdząca, wraz z zapewnieniem, że takie badanie zostało przeprowadzone skrupulatnie i uczciwie, trzeba by wyjątkowej pewności siebie, by uznać za uzasadnione twierdzenie, że tym samym kwestia jest już zamknięta. Jednak lekkomyślność i beztroska, z jaką ludzie deklarują wiarę lub jej brak, są w istocie zjawiskiem znacznie bardziej zdumiewającym niż najbardziej nawet niezwykła opowieść o duchach. Prawda jest taka, że nawet jedna osoba na tysiąc nie wierzy w cokolwiek, jeśli tylko poważnie potraktujemy słowo „wierzyć”: ludziom jedynie się wydaje, że wierzą, bo nigdy nie zastanawiali się głębiej nad znaczeniem tego słowa i wszystkich jego konotacji. To, czego ludzki umysł nie jest w stanie pojąć, zwykle wymyka się temu umysłowi niczym woda z zamkniętej garści; a życie poza ciałem należy do tej właśnie kategorii nieogarnionych pojęć. Dlatego też obserwacja wszelkich zjawisk, które pomogłyby nam oswoić się z tą ideą, musi być niezwykle przydatna. Należy również pamiętać, że choćby jeden gruntownie udokumentowany przypadek ponownego pojawienia się na ziemi zmarłej osoby nie tylko przyniesie taki właśnie skutek, lecz także będzie ostatecznym potwierdzeniem słuszności naszych intuicji dotyczących przyszłego życia.
Pomijając już współczesnych wybitnych uczonych z Niemiec, którzy oddali się badaniom w tym zakresie, w wielu krajach całego świata nie brakuje równie światłych umysłów, które uznały ów temat za warty zainteresowania. Wystarczy wymienić takie postacie jak Platon, Pliniusz i Lukian; w naszym kraju będą to doktor Henry Moore, doktor Johnson, Addison, Isaac Taylor i wielu innych. Ktoś może tu protestować, że przytaczany wielokrotnie przypadek Nicolaia, księgarza z Berlina, oraz dzieło Theory of Apparitions autorstwa doktora Ferriara nie rozstrzygnęły tej kwestii; nikt jednak nie wątpi, że przypadek Nicolaia był w istocie wynikiem choroby; sam Nicolai był tego w pełni świadom, podobnie jak inne osoby znajdujące się w takiej sytuacji. Znałam kiedyś pewną biedną kobietę z Edynburga, która cierpiała na tę chorobę, będącą wynikiem, jak sądzę, nadmiernego picia. Kobieta owa była jednak w pełni świadoma natury swoich urojeń; wiedziała też, że abstynencja i lekarz to wystarczający egzorcyści, by uwolniła się od owych duchów. Pozostając z całym szacunkiem dla książki doktora Ferriara, muszę stwierdzić, że nigdy chyba nie używano bardziej miałkiego dzieła do rozstrzyg­nięcia jakiejkolwiek kwestii; a jego teoria nie może w sposób rzetelny i bez pomocy, jak je nazywa, „zbiegów okoliczności” wyjaśnić nawet połowy przypadków, do których sam się odwołuje. Nikt nie wątpi w istnienie choroby, którą opisuje; ja jednak twierdzę, że istnieją setki udokumentowanych przypadków, których jego teoria nie tłumaczy, i że jeśli są to przypadki spotkań z duchami, to należy przeformułować od podstaw teorię dotyczącą tego tematu.
Laplace pisze w swoim Eseju o prawdopodobieństwach, że „każdy przypadek, który wielokrotnie się powtarza, bez względu na to, jak wydawał się dotąd nieprawdopodobny, zgodnie z prawami indukcji zasługuje na uczciwą ocenę w takim samym stopniu, jakby wcześniej był bardziej prawdopodobny”. Cóż, nikt chyba nie zaprzeczy, że przypadek, o którym tu mowa, spełnia ten warunek. Uparci sceptycy mogą twierdzić, że nie istnieje żaden dobrze udokumentowany przypadek pojawienia się ducha; to jednak pozostaje jedynie kwestią prywatnej opinii, ponieważ wiele osób, tak samo uprawnionych do wydawania ocen jak owi sceptycy, jest całkiem odmiennego zdania. Uważam, że nie mają prawa wysuwać takiego zarzutu, dopóki nie uzbroją się w odpowiednie argumenty, będące wynikiem cierpliwego i uczciwego badania. Powinni przy tym pamiętać, że jakikolwiek odkryty przez nich błąd czy oszustwo nie ma żadnej wartości jako argument w ogólnej dyskusji, lecz odnosi się jedynie do tego konkretnego, pojedynczego przypadku; choć może skłonić nas do przedstawienia mocnych dowodów i prowadzenia dogłębnych badań. Odnosząc się do dowodów, przeszłych i obecnych, muszę tu zauważyć, jak niezwykle trudno je zdobyć i przedstawić. Pomijając powszechnie znaną niefrasobliwość obserwatorów oraz domniemaną nieumiejętność odróżnienia rzeczywistości od iluzji właściwą wielu osobom, większość ludzi, którzy widzieli – lub wydaje im się, że widzieli – duchy, w coraz większym stopniu wstydzi się lub obawia w ogóle o tym mówić komukolwiek prócz najbliższych przyjaciół, dlatego też większość takich opowieści poznajemy z drugiej ręki. Ba, nawet ci, którzy chętniej dzielą się z innymi takimi przeżyciami, nie życzą sobie jednak, by podawać ich nazwiska czy inne dane do wiadomości publicznej. Poza tym większość ludzi chętnie wmawia sobie po takim niezwykłym doświadczeniu, że padła ofiarą oszustwa, choćby ze strony własnych zmysłów; a jeśli brak świadków czy okoliczności, które mogłyby taką możliwość wykluczyć, łatwo się w tym przekonaniu umocnić, a przynajmniej rozważać je na tyle poważnie, by dany przypadek stracił wartość dowodową. Uczestnik spotkania z duchem cieszy się, że może w ten sposób uciec od niemiłych uczuć wywołanych owym spotkaniem; podczas gdy jego przyjaciele, czasami kierowani autentycznym sceptycyzmem, a czasami życzliwością, niemal zawsze skłaniają się ku takiemu wyjaśnieniu tajemnicy. Ze względu na takie właśnie trudności oraz problemy związane z samą naturą omawianego zjawiska przyznaję otwarcie, że fakty, na które zamierzam się tutaj powoływać, w obecnym stanie rzeczy nie mogą mieć żadnej wartości naukowej; krótko mówiąc, nie mogą wejść w obszar badań naukowych, a tym bardziej filozoficznych. Wszelkie konkluzje, do jakich mogą nas doprowadzić rozpatrywane tu przypadki, nie mogą być oparte na czystej indukcji. Musimy ograniczać się wyłącznie do opinii; jeśli zapuścimy się poza ten obszar, z pewnością zbłądzimy. Początkowo wszelkie nauki były jedynie zbiorem faktów, które później stały się przedmiotem badań, porównań i analiz dokonywanych przez światłe umysły. Dla zwykłych ludzi, którzy nie dostrzegają uniwersalnych praw rządzących wszechświatem, wszystko, co wykracza poza normalny porządek rzeczy, jest cudem; lecz dla oświeconego umysłu cuda nie istnieją, gdyż w jego mniemaniu zarówno w świecie moralnym, jak i fizycznym wszystko łączy się ze sobą w nieprzerwanym łańcuchu przyczyn i skutków, a nawet najdziwniejsze, nadnaturalne czy pozornie sprzeczne fakty po należytym zbadaniu okażą się ściśle powiązane z poprzedzającymi je zdarzeniami. Może się okazać, że brakuje nam jakiegoś ogniwa w takim łańcuchu i że w konsekwencji nasze badanie okaże się bezowocne; jednak to ogniwo z pewnością istnieje, choć ze względu na naszą ograniczoną wiedzę i możliwości poznawcze nie możemy go jeszcze znaleźć.

 
Wesprzyj nas