Ciepła, wzruszająca i podnosząca na duchu powieść o sile tkwiącej w książkach. Śledząc losy bohaterów powieści „Klub czytelniczy dla samotnych serc”, przekonamy się, że nigdy nie jest za późno na to, by zacząć czytać, kochać i marzyć.


Wdowiec Mukesh prowadzi spokojne życie w londyńskiej dzielnicy Ealing. Nie jest mu łatwo po stracie żony. Czuje się stary i samotny. Bardzo zależy mu na nawiązaniu relacji z wnuczką, która miała dużo lepszy kontakt z babcią – obie łączyła miłość do książek.

Aleisha spędza lato, pracując w lokalnej bibliotece. Pewnego dnia w jednej z książek odkrywa tajemniczy liścik. To lista powieści opatrzona dopiskiem „Przeczytaj w razie potrzeby”. Zaintrygowana postanawia, że przeczyta je wszystkie. Po kolei.

Opisane w nich historie przenoszą ją w niezwykłe światy – z dala od rzeczywistości i codziennych problemów.

Kiedy do biblioteki trafia Mukesh, mający nadzieję, że książki pomogą mu nawiązać kontakt z wnuczką, Aleisha przekazuje mu znalezioną listę. Chciałaby, żeby pomogła mu w tym, z czym Mukesh się zmaga.

Powoli lista zaczyna spełniać swoje zadanie. Bo nigdy nie jest za późno, żeby zacząć czytać, kochać i marzyć.

Sara Nisha Adams
Klub czytelniczy dla samotnych serc
Przekład: Urszula Gardner
Wydawnictwo Kobiece
Premiera: 12 kwietnia 2023
 
 


PROLOG
Spis lektur

2017

Drzwi są obecnie inne, automatyczne. Taka nowinka. Drugie, co Aidan zauważa, to, że półki z książkami wydają mu się teraz mniej imponujące. Kiedyś, gdy był młodszy – gdy był mały – sprawiały wrażenie nieskończonych, uginających się pod tomami wszelkich formatów i kolorów. Nawet w czasach, gdy był nastolatkiem i pracował tu w wakacje, traktował to miejsce jak swoje sanktuarium i choć nigdy nie przyznałby tego przed kolegami, uwielbiał buszować wśród regałów z publikacjami encyklopedycznymi. A może tylko patrzy wstecz przez różowe okulary i wyobraża sobie magiczny książkowy raj, który nigdy nie istniał. W każdym razie dziś, w wieku dwudziestu dwóch lat, już nie jako chłopiec, lecz jako mężczyzna, pojawia się tu znowu, by szukać ucieczki – od świata, od znajomych, od rodziny.
Przekraczając próg, widzi, że bibliotekarka podnosi na niego spojrzenie i posyła mu uśmiech. Wita go jednak cisza. Tymczasem w jego wspomnieniach to miejsce nigdy nie było ciche. Tak, to biblioteka, zawsze więc obowiązywało tu milczenie, ale dał się słyszeć charakterystyczny szum: szuranie stóp, szepty dzieci, szelest kartek, skrzypienie krzeseł, pokasływania, a nawet sapanie. Dziś jednak nie słychać prawie nic. Ktoś pisze esemesa, bibliotekarka stuka w sfatygowane klawisze. Nic poza tym. Ostatnio Aidanowi rzuciły się w oczy plakaty wzywające do ocalenia miejscowych bibliotek – widział je w różnych miejscach Wembley1: w supermarkecie, na siłowni, nawet w stacji metra. Część informowała o organizowanych w bibliotekach kiermaszach dobroczynnych, kółkach zainteresowań, protestach i petycjach. Ani przez moment nie sądził, że biblioteka przy Harrow Road, jego biblioteka, może wymagać ocalenia. Zawsze przewijały się przez nią tłumy, miała wręcz swoich miłośników, a przynajmniej taką ją zapamiętał. Obecna wizyta sprawia jednak, że zaczyna w nim umierać nadzieja. Nie da się wykluczyć, że i ta placówka zostanie zamknięta.
Aidan przechodzi do działu literatury pięknej, odnajduje sekcję kryminału i sunąc palcem po grzbietach książek, wybiera Czarną wodę, którą napisała Attica Locke. Czytał ją już wcześniej, lata temu. Może nawet więcej niż raz. Wystarczy, że szukając ucieczki, przekartkuje początek, a momentalnie zalewa go fala wspomnień… przedstawione oczami autorki Houston, miasto pełne życia, energii, swoistego mroku, sprzeczności i kontrastów. Dziś Aidan potrzebuje tego, co jest mu dobrze znane; pragnie wkroczyć do świata skomplikowanego, nawet przerażającego, ale takiego, który oferuje znane zakończenie.
Chce się upewnić, że zakończenia w ogóle są możliwe.
Stolik, nad którym garbił się jako dzieciak, zniknął. Wszystko uległo przemeblowaniu. Nic nie pozostaje takie samo, by sprawić mu przyjemność. Ani tutaj, ani w prawdziwym życiu. Jeszcze jedno kiepskie lato. Lecz gdy słowa powieści go opływają, gdy śledzi palcem zdania na stronie i stara się odtworzyć to uczucie bycia zakorzenionym, przyspawanym do miejsca, jeśli chodzi o ciało, w odniesieniu do ducha jest wręcz przeciwnie: słowa pozwalają swobodnie wędrować jego umysłowi, historia go pochłania, porywa, spycha jego własne myśli i troski gdzieś na skraj świadomości, zamieniając je w biały szum.
Kiedy był młodszy, mama przyprowadzała go tutaj razem z jego młodszą siostrą Aleishą, którą bardziej niż książki interesowała zabawa, przez co marudziła i kopała w nogę od krzesła, aż Leila musiała ją wynosić na zewnątrz. Tym sposobem Aidan dostawał tylko parę minut wytchnienia, ale to wystarczało, aby się uspokoił, wyciszył umysł, wyrównał oddech, oderwał się od rzeczywistości… czy cokolwiek innego, czego akurat potrzebował.
Głośne trach! uzmysławia mu, że obok niego ktoś się pojawił. Unika tej osoby wzrokiem, wpatruje się w tekst, przynajmniej na razie niechętny pozwolić, aby nieznajomy przełamał czar. Kątem oka dostrzega wysoki stos książek. Barykadę.
Nogi krzesła szurają na podłodze, rozlega się szelest wyciąganych z torby papierów, wśród których znajdują się pomięte paragony, karta biblioteczna, krzyżówka – wszystko rosnące stertą bieli na blacie tuż koło niego.
Aidan stara się stłumić własny oddech, gdy jego sąsiad zaczyna mamrotać coś ledwie słyszalnie. Nie sposób powiedzieć, czy to melodia, piosenka czy słowa bez ładu i składu. Nieznajomy unosi długopis nad pierwszym skrawkiem, po czym następuje miarowe skrobanie po papierze.
Nie przestając się wpatrywać w tekst przed sobą, Aidan czyta kolejne zdania, chłonie je, próbuje przywołać to samo uczucie, które towarzyszyło mu, kiedy czytał je w tej kolejności ostatnim razem.
Przez ileś minut koncentruje się na przemian to na treści książki, to na wnętrzu biblioteki, to znów na Harrow Road, która biegnie aż do Wembley. Zastanawia się, co w tej chwili robi mama. I czy Aleisha spostrzegła jego zniknięcie. Wraca myślami do biblioteki, do tej sali, do osoby, która siedzi obok niego, bazgrząc, jakby zależało od tego jej życie.
Znienacka ów ktoś podnosi się raptownie, zostawiając na blacie stosik schludnie złożonych karteluszków. Wciąż tylko zerkając z ukosa, Aidan widzi, że karteluszki układają się w równą linię, jakby w zwolnionym tempie, po czym każdego dotyka opuszką palec wskazujący, odliczając: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem… Na koniec wszystkie trafiają do książki leżącej na szczycie – jak się okazuje, jest to Zabić drozda.
Bezczynna znowu dłoń spoczywa na moment na okładce. Aidan uświadamia sobie, że od pewnej chwili nie przewrócił kartki. Zastanawia się, czy osoba obok niego wie, że on się jej przygląda. Zastanawia się, dlaczego w ogóle obserwuje jej poczynania. Nagle ramiona nieznajomego, obleczone w rękawy grubego czarnego swetra, sięgają przed siebie i przyciągają stos książek bliżej. Aidan słyszy ciche stęknięcie, po którym książki znikają z jego pola widzenia. Moment później rozlegają się kroki mlaszczące po tandetnej bibliotecznej wykładzinie. Nieznajomy najwyraźniej zmierza do punktu wypożyczeń. Aidan pozwala sobie na powrót myślami do czytanej historii.
Gdy wreszcie wstaje z krzesła, z zewnątrz przez okna wpada wieczorny blask, a biblioteka wygląda dokładnie tak, jak ją zapamiętał. Znów wydaje mu się magicznym miejscem. Zakrawa to na cud, choć dotąd nigdy nie wierzył w cuda. Rzucające długie cienie słońce spowija wszystko ciepłym bursztynem albo jak kto woli, płynnym złotem. Aidan wsuwa krzesło pod blat, unosząc je przy tym, aby nie narobić hałasu, mimo że w środku nie ma już praktycznie nikogo, komu mógłby przeszkodzić.
To wtedy zauważa samotny karteluszek na blacie.
Krzyżówka.
Rozgląda się w lewo i w prawo, po czym dla pewności rzuca jeszcze dyskretne spojrzenie przez ramię. Nikt go nie obserwuje. Sięga ręką, przysuwa skrawek do siebie i rozkłada go powoli, delikatnie, gdyż papier jest niewiele grubszy od bibułki papierosowej. Nie chce go zniszczyć. Ma w pamięci nieznajomego, to, z jakim natężeniem coś przedtem skrobał.
Rozprostowuje karteluszek i równocześnie zagadka się wyjaśnia. Pismo jest staranne, opatrzone zawijasami, przesycone ciepłem. Zapraszające.
Na wypadek, gdyby okazały się potrzebne:

Zabić drozda
Rebeka
Chłopiec z latawcem
Życie Pi
Duma i uprzedzenie
Małe kobietki
Umiłowana
Pretendent do ręki

Zabić drozda – pierwsza książka z wysokiego stosu. Aidan przebiega wzrokiem resztę listy. Tytuły nic mu nie mówią, ot, słowa bez znaczenia nabazgrane na kawałku papieru. Przez moment rozważa, czyby nie zabrać listy, nie włożyć jej do kieszeni. Powstrzymuje się jednak. Ten karteluszek, tak schludnie złożony, to nic innego jak czyjś spis lektur. Na co mu on?
Odkłada kartkę na blat, zabierając z niego swoją książkę. W skrytości ducha dziękuje autorce Czarnej wody, po czym odkłada powieść na półkę z kryminałami, aby kto inny mógł się nią nacieszyć. Gdy wychodzi z biblioteki, drzwi zamykają się za nim automatycznie. Obraca się i nawet z tej odległości widzi karteluszek leżący w tym samym miejscu, w którym go zostawił. Teraz dzieli Aidana od niego cała biblioteka; barierę stanowią książki przeczytane i nieprzeczytane. Oddalając się ulicą, czuje, jak spokój i cisza go opuszczają w miarę zagłębiania się w światła i dźwięki miasta, które nazywa domem.

1 Wembley – północno-zachodnie przedmieście Londynu.

ROZDZIAŁ 1
Mukesz

2019

Pi-ip.
– Cześć, tato. Tu Rohini. Przepraszam, naprawdę przepraszam, że znowu dzwonię, ale sam wiesz, jak się martwię, kiedy nie odbierasz ani nie oddzwaniasz. Wpadniemy w piątek z wizytą, ja i Prija, więc daj mi znać, co ci kupić z jedzenia i picia. Nie wydaje mi się, aby posiłki, które sobie sam przyrządzasz, były zbilansowane. Powinieneś jeść coś poza fasolką mung2. I pamiętaj, że jutro odbierają śmieci. Tylko czarne worki na razie. Zielone w przyszłym tygodniu. Jeśli nie dasz rady, poproś o pomoc Parama spod numeru osiemdziesiąt siedem, dobrze? Wiem, że kręgosłup ci doskwiera.
Pi-ip.
– Tato, tu Dipali. Rohini chciała, żebym do ciebie zadzwoniła, bo się nie odzywasz. Kazała ci przypomnieć, że jutro odbierają śmieci, więc żeby nie było tak, jak ostatnim razem, kiedy z samego rana musiałeś wybiec w szlafroku. Zadzwoń do mnie później, dobra? Lecę do pracy. Pa. Bliźniaki też mówią pa. Pa, dziadku.
Pi-ip.
– Cześć, tato. Tu Wrytti. Wszystko u ciebie dobrze? Tylko sprawdzam, jak się miewasz. Daj znać, jeśli czegoś potrzebujesz. Mogę niedługo zajrzeć, tylko powiedz, kiedy znajdziesz czas. W najbliższych tygodniach będę mocno zajęta, ale coś wykombinujemy, zgoda?
Tym sposobem kolejny dzień życia Mukesza rozpoczął się jak niemal każda środa: trzema identycznymi wiadomościami głosowymi, które jego trzy córki – Rohini, Dipali i Wrytti – zostawiły mu o nieludzkiej porze, za jaką uważał ósmą rano, kiedy to nawet nie zdążył jeszcze otworzyć oczu, mimo że one już biegły do pracy.
W inny dzień tygodnia być może oddzwoniłby do nich po kolei, zapewniając, że dobrze wie, kiedy odbierają śmieci, nawet jeśli tak naprawdę wcale nie miał o tym pojęcia, i dziwiąc się, kim też jest Param spod numeru osiemdziesiąt siedem, choć przecież zna go doskonale – ot tak, żeby nie traciły czujności. Dzisiaj jednak nie miał na to czasu.
Był dzień zakupów. Najna zawsze robiła zakupy we środy. Odejście od tej rutyny zdawało mu się niewłaściwe. Zaczął od podstaw, mianowicie od sprawdzenia lodówki i szafek, zorganizowanych dokładnie tak, jak lubiła Najna – czyli w ogóle. Przeczucie go nie myliło: zabrakło okry3 i fasolki mung. Przepadał za fasolką mung i nieważne, co o tym myślała Rohini. Za życia Najny niewiele gotował, może tylko w ostatnich miesiącach przed jej śmiercią, znał jednak kilka przepisów. To dzięki nim zdołał przetrwać. Pomijając wszystko inne, na co mu w jego wieku zbilansowane posiłki?
Ledwie wyszedł z domu, zatrzaskując drzwi za sobą, poczuł, jak oblepia go śródletni gorąc. Znowu włożył na siebie za dużo rzeczy! A przecież ciągle było mu zbyt gorąco. Inni staruszkowie z mandiru4 wiecznie się z niego śmieli: kiedy im było zimno, on skarżył się na upał. Martwiło go, że spoci się pod pachami, na co często odpowiadali:
– Bhai, po co zawracasz sobie tym głowę? Wszyscy jesteśmy starzy, nie przeszkadza nam to.
Mukesz jednak nie chciał być stary. Bał się, że jeśli przestanie się przejmować rzeczami takimi, jak pocenie się pod pachami i bekanie w miejscach publicznych, równie dobrze będzie mógł postawić krzyżyk na wszystkim innym.
Poprawił kaszkiet, który od półwiecza wkładał bez względu na pogodę, aby chronić oczy przed słońcem – tak za nim przepadał. Nakrycie głowy było już wyraźnie sfatygowane i powoli przestawało się nadawać do noszenia, ale Mukesz o to nie dbał. Przetrwało jego małżeństwo i gdyby je teraz utracił, odebrałby to jako runięcie drugiej fundamentalnej podpory życia.
Z każdym tygodniem spacer pod górkę z domu na główną ulicę sprawiał mu coraz więcej trudności. Chwytając łapczywie każdy oddech, Mukesz zdawał sobie sprawę, iż niebawem przyjdzie mu wzywać taksówkę, aby dostać się w miejsce oddalone o pięć minut drogi pieszo. Gdy wreszcie pokonał pochyłość, wsparł się o słupek, zaczerpnął głęboko tchu, poprawił na ramieniu ześliz­gującą mu się ciągle płócienną torbę z nadrukowanym konturem mandiru, po czym odwróciwszy się w lewo, ruszył w stronę swojego ulubionego sklepiku przy Ealing Road.
We środy na Ealing Road panował mniejszy ruch, co zapewne było powodem, dla którego Najna robiła zakupy właśnie w ten dzień tygodnia, twierdząc, że to zmniejsza ryzyko wpadnięcia na kogoś znajomego. Chciała tylko w parę minut załatwić sprawunki, a nie wdawać się w godzinną rozmowę mającą na celu nadgonienie zaległości towarzyskich.
Rzeczywiście, tylko garstka ludzi kręciła się między sklepami, na których wystawach stały w nęcących pozach manekiny przystrojone biżuterią i jaskrawymi tkaninami. Większość osób odwiedzała stragany owocowo-warzywne albo wystawała pod lokalnym meczetem. Mukesz pomachał swojemu sąsiadowi Nasimowi i jego córce Nurze, którzy siedząc na murku, podjadali chipsy z manioku. Od śmierci Najny nie zamienił z nimi więcej niż parę słów, lecz ich widok zawsze podnosił go na duchu.
W końcu dotarł do sklepiku, który pod osłoną markizy oferował wszelakie warzywa, zawsze świeże i pachnące. Tu kupujących było znacznie więcej, a wśród dorosłych znalazło się też sporo dzieci, w tym w wózkach. Mukesz poczuł, że rodzi się w nim panika. Nikhil stał w drzwiach, jakby czekał specjalnie na niego.
– Witaj, Mukesz! – zawołał na powitanie sklepikarz, syn znajomego Mukesza z mandiru.
Miał zaledwie trzydzieści lat, zatem powinien się do Mukesza zwracać per wujku, co byłoby oznaką szacunku, Mukesz jednak nie przywiązywał wagi do konwenansów i często zwyczajnie machał ręką na to uchybienie. Nie chciał być wujkiem dla tego młodego mężczyzny, który wciąż miał wszystkie włosy i zęby i któremu nadal daleko było do gabarytów Mukesza, od dekady coraz krąglejszego dzięki diecie złożonej z ryżu, fasolki mung i kadhi5. Wolał czuć się kolegą Nikhila niż jego stetryczałym wujem.
– Kem czo6, Nikhil – odparł Mukesz. – Poproszę fasolkę mung, tylko dużo, i może trochę okry.
– Ciekawe, co też dzisiaj upichcisz…
– Dobrze wiesz!
– Żartowałem. Ale fasolka mung i okra nie idą ze sobą w parze. Mógłbyś ugotować coś innego. Choć raz, Mukesz. – Sklepikarz dobrotliwie przewrócił oczami i wyszczerzył wszystkie zęby w uśmiechu.
– A ty mógłbyś do mnie mówić jak należy. „Wujku”! Będę musiał powiedzieć twojej matce, jaki jesteś niegrzeczny.
Mukesz uśmiechał się pod nosem. Doskonale wiedział, że jakkolwiek by się starał, nigdy nie zdobędzie szacunku, jakim cieszyła się Najna. To ona z nich dwojga reprezentowała ich na zewnątrz. Przewodniczyła sobotnim sesjom satsang7 w mandirze i śpiewała bhadżany8. I młodsi od niej, i jej rówieśnicy darzyli ją równym poważaniem.
Wdowiec teraz się przyglądał, jak Nikhil uwija się przy zatłoczonym straganie, po czym w końcu podaje mu niebieską foliówkę wypełnioną zieleniną. Oczywiście znalazła się wśród nich okra i fasolka mung, ale też inne produkty gratis. Nad sklepikiem nie na darmo wisiał szyld: „Rozmaitości”. Mukesz podziękował cicho i przepchnąwszy się przez ciżbę, wyszedł z powrotem na ulicę, gdzie jezdnią pędziły trąbiące auta z pootwieranymi oknami, przez które wylewała się muzyka wszelakiego rodzaju.
Gdy dotarł do swojej uliczki, zaczął iść żwawiej – a to za sprawą korzystnej teraz dla niego odwróconej pochyłości – po czym szybko otworzył drzwi do domu, pokuśtykał prosto do kuchni i tam wypakował zakupy. (Okazało się, że w gratisie otrzymał szpinak, kolendrę i parę bułek, z czego byłoby świetne paw bhadżi9, gdyby tylko wiedział, jak je przyrządzić). Później mógł wreszcie zasiąść przed telewizorem.
Zazwyczaj we środy rozpakowywał zakupy i rozsiadał się w swoim fotelu, by wypić filiżankę gorącej i słodkiej w sam raz herbaty, takiej, jaką przyrządzała Najna (z tym że obecnie parzył ją z gotowych saszetek, zwykle przesłodzonych), oglądając Zee TV10 albo wiadomości, cokolwiek, byle nie zwracać uwagi na stojący obok niego pusty fotel – fotel Najny. Przepełniał uszy dźwiękami i śmiechami, poważnymi rozmowami i informacjami ze świata, żeby tylko nie myśleć o ogłuszającej ciszy, która witała go codziennie w domu od dwóch długich lat.
Miesiącami po śmierci żony Mukesz nie był w stanie spać we własnym łóżku, gdyż spanie tam w pojedynkę przepełniało go uczuciem, że jest w obcym domu.
– Tato, daj sobie czas – powiedziała mu wtedy Rohini, a Wrytti pościeliła mu w salonie.
– Nie może wiecznie spać na kanapie, załatwi tym sobie kręgosłup – szepnęła do sióstr Dipali, kiedy już go umościły do snu.
Było to dziwne odwrócenie ról, coś, co go zawstydzało. Jak niby miał się poczuć normalnie, skoro cała normalność go opuściła?
– To tylko przejściowe – odszepnęła Rohini. – Tato jest w żałobie. Sama ledwie potrafię przekroczyć próg sypialni, ale będziemy musiały uprzątnąć rzeczy po mamie. Straszny miała bałagan!
Leżący na rozkładanej kanapie Mukesz zamknął oczy w nadziei, że uda mu się odciąć od ich uśmiechów, spoglądały bowiem na niego miękkim wzrokiem i uśmiechały się pokrzepiająco. Tymczasem to on, jako ich ojciec, powinien nieść im pociechę. Nie był jednak w stanie. Nie wiedział, jak poradzi sobie bez Najny.
Po roku, gdy dla Mukesza Patela rozpoczął się okres wiecznego milczenia, ów cichy i samotny etap żałoby, w czasie którego wszyscy z wyjątkiem niego wrócili do swoich spraw, Rohini, Dipali i Wrytti stwierdziły, że nadeszła pora na zrobienie porządków w sypialni małżeńskiej.
– Tato, nie pozwolimy ci tego dłużej odkładać. Nie możesz żyć ciągle przeszłością.
Zajęły się segregowaniem drobiazgów pozostawionych przez ich matkę, przeorganizowując zorganizowany chaos, w którym Najna czuła się w swoim żywiole. Dipali, szczęśliwie mająca alergię na kurz, postanowiła przygotować lunch dla nich wszystkich. Przez ten jeden dzień dom Mukesza znów był pełen życia – chociaż z niewłaściwych powodów. Nasłuchując odgłosów dobiegających z kuchni, gdzie urzędowała Dipali, Mukesz stał w progu sypialni i obserwował pozostałe dwie córki. Wrytti i Rohini, zaabsorbowane pracą, nawet go nie zauważyły. Był niewidzialny we własnym domu, duch samego siebie.
Dowodzenie przejęła Rohini, która kazała Wrytti powyciągać kartony spod łóżka, podczas gdy sama uwijała się po całym pokoju, a to odkładając grzebień na miejsce, do pudełka po butach stojącego na szafie, a to składając szale i umieszczając je w ogromnej walizce na kółkach, a to znów usuwając z widoku kolejne bransolety. Mukesz przyglądał się w milczeniu, jak rozprawiają się z kolejnymi pudłami wyciągniętymi spod łóżka. W końcu Wrytti uklęknęła na podłodze, przycisnęła policzek do dywanu i zaczęła macać na oślep pod łóżkiem.
W pewnym momencie rozległ się dźwięczny brzęk.
– Co znowu zrobiłaś? – jęknęła Rohini, posyłając siostrze spojrzenie z góry.
Wrytti wyciągnęła karton i otworzywszy go, pokazała skrywający się wewnątrz kamionkowy garnek, obecnie tylko do połowy wypełniony niesparowanymi kolczykami, których reszta walała się na dnie. Następne było pudełko po butach marki Clarks, pełne fotografii zapewniających im wszystkim rozrywkę, kiedy były jeszcze małe i siedząc na kolanach matki albo ojca, wypytywały o barwne stroje i noszące je osoby. Mukesz zawsze był zdania, że krewni prezentowali się niezwykle modnie. Córki tylko się z tego śmiały.
W dalszej kolejności na dywanie pojawiło się kilka pustych plastikowych pojemników z pokrywkami. I na koniec – samotna zakurzona książka z biblioteki.
Wrytti przerwała wygarnianie przedmiotów spod łóżka i przytrzymała książkę w ręku dłużej, dając Rohini czas na ukucnięcie tuż obok.
– Tato! – zawołały chóralnie, wciąż nieświadome, że stoi zaledwie kilka metrów od nich.
Do sypialni wpadła również Dipali.
– Książka mamy… cóż, raczej książka wypożyczona przez mamę z biblioteki – oznajmiła Rohini. – Myślałam, że wszystkie zwróciłam, ale najwyraźniej ta jedna mi umknęła.
Gdy ją podniosła, Mukesz postąpił parę kroków naprzód, nie wierząc własnym oczom. Jakby ta wymiętoszona, niechlujna książka była czymś w rodzaju fatamorgany. Na widok innych pamiątek po żonie nie czuł prawie nic, lecz teraz, mając przed sobą zakurzoną biblioteczną obwolutę, odniósł wrażenie, że Najna jest w tym pomieszczeniu razem z nimi. Równocześnie w obecności trzech córek i jednej z ulubionych książek Najny ogarnęło go – choć tylko na moment – uczucie, że nie jest sam.
Nie tak dawno na szafce nocnej jego żony piętrzył się zawsze wysoki stos książek z biblioteki. Dotrzymywały jej też towarzystwa w ostatnim roku jej życia. Liczne czytała raz po raz. Swoje ulubione. Mukesz pożałował w tej chwili, że nigdy Najny nie zapytał, o czym opowiadają, co takiego w nich uwielbia, dlaczego czyta je wielokrotnie. Było mu żal, że nie przeczytał ich wszystkich razem z nią.
Teraz została mu z nich tylko ta jedna: Miłość ponad czasem.
Tego samego wieczoru, w sypialni ogołoconej z rzeczy żony, Mukesz rozwarł okładki, czując się jak intruz. To nie była jego książka, nie została dla niego wybrana. Być może Najna wcale by nie chciała, aby poznał jej treść. Zmusił się do przeczytania jednej strony, ale szybko musiał przerwać. Słowa nie układały się w logiczny ciąg. Próbował przemienić czarne litery i pożółkłe kartki w list od Najny do niego, żadna taka wiadomość jednak nie istniała.
Kolejnej nocy podjął drugą próbę. Włączył lampkę Najny i ponownie przeczytał pierwszą stronę. Prześlizgnął się wzrokiem po następnych, starając się z całych sił, by nie odcisnąć na nich swojego śladu. Chciał, aby ta książka należała do Najny i tylko do niej. Niczym detektyw szukał tropu – uwagi na marginesie, plamy po herbacie, zaschniętej łzy, wypadniętej rzęsy… czegokolwiek. Powiedział sobie, że pewnego dnia będzie musiał zwrócić książkę do biblioteki, ponieważ tego życzyłaby sobie Najna. Na razie jednak nie był w stanie się na to zdobyć. Jeszcze nie teraz. Otrzymał przecież wyjątkową szansę na sprowadzenie żony z powrotem.
Chłonął tekst strona po stronie, rozdział po rozdziale. Poznał Henry’ego, protagonistę zdolnego do podróży w czasie. Dzięki tej umiejętności Henry mógł spotykać dowolnie przeszłą bądź przyszłą wersję siebie samego, a także – co ważniejsze – w ten właśnie sposób spotkał Clare. Przeniósł się do czasów, gdy była zaledwie dziewczynką, i na przestrzeni lat regularnie wracał do niej. Do miłości swego życia. A Clare, nie mając wyjścia, pokochała go, był bowiem wszystkim, co znała.
Mukesz zaczął postrzegać obie postacie nie jako Henry’ego i Clare, ale jako uosobienie miłości – ten jej rodzaj, który jest pisany, nieunikniony. Takie samo uczucie połączyło jego i Najnę. Ostatecznie w książce Henry przenosi się w przyszłość, gdzie dowiaduje się, że umrze. Mówi Clare, że wie, kiedy to się stanie, wie, kiedy zostaną na zawsze rozdzieleni.
Właśnie czytał o tragedii Clare i Henry’ego, gdy rozdzwonił się jego telefon. Na drugim końcu linii odezwała się Dipali. Z początku Mukesz nie mógł mówić, dławiony wciąż wzruszeniem. Tylko płakał.
– Wiedziałem, że ona umrze – powiedział, gdy w końcu odzyskał głos. – Tak samo jak w książce Clare wiedziała, że umrze Henry. Ich wspólne dni były policzone. Tak jak nasze. Ale czy uczyniłem dość? Czy jej ostatnie miesiące były szczęśliwe?
– Tato, o czym ty mówisz?
– Książka mamy… Miłość ponad czasem.
– Tak? Co z nią? – Ton jej głosu zmiękł, rozległy się w nim nutki współczucia.
– Henry i Clare… no wiesz… pokochali się bardzo młodo, całkiem jak mama i ja. I oboje wiedzieli, kiedy on umrze. Mimo to żyli dalej pełnią życia, nie tracąc ani jednego dnia. Nie jestem pewien, czy z nami było tak samo.
– Tato. Mama cię kochała i wiedziała, że ty ją kochasz. To wystarczy. A teraz daj już spokój, dobrze? Połóż się spać. Nie myśl o tych rzeczach. Mama miała dobre życie u twojego boku, tak samo jak ty miałeś dobre życie u jej boku.
Najna nie żyła. Ale ta książka zdawała się Mukeszowi okazją, aby wejrzeć w jej duszę, w ich miłość, we wspólne życie. Była obrazkiem z początków ich małżeństwa, gdy ledwie się znali. Wzięli ślub, nie mając pojęcia, jakie naprawdę jest to drugie. Najna robiła wszystko: gotowała, sprzątała, śmiała się, płakała, szyła, cerowała, a pod koniec każdego dnia – czytała. Kładła się ani trochę niezmęczona, jakby miała za sobą najbardziej relaksujący dzień w życiu, i sięgała po książkę. Już w pierwszych tygodniach zrozumiał, że ją kocha i że zawsze będzie kochał.
„Nigdy mnie nie stracisz, Mukesz”, powiedziała do niego, kiedy zacisnął mocniej dłonie na okładce. Usłyszał jej słowa. Jej głos. Ta książka… ta książka sprowadziła ją z powrotem, nawet jeśli tylko na moment.
Mukesz sięgnął po pilota, aby oddać się zwykłej ostatnio dla niego rutynie, i przy tym trącił ręką książkę. Ze stolika spoglądała na niego Miłość ponad czasem. „Pora pójść do biblioteki, koniec z wymówkami”, szepnęła do niego głosem zadziwiająco podobnym do głosu Najny. Była pora zostawić tę książkę za sobą, ruszyć dalej. Tak, ta pora nadeszła. Odetchnąwszy głębiej kilka razy i rozprostowawszy nogi, Mukesz wstał, włożył książkę do płóciennej torby, sprawdził kieszenie w poszukiwaniu karty pasażera i wyszedł z domu. Pokonał to samo wzniesienie co przedtem i przeciął ulicę na pasach, by zatrzymać się dopiero na najbliższym przystanku autobusowym, gdzie czekając, z trudem odcyfrowywał rozkład jazdy.
Obok niego stała młoda kobieta z włosami upiętymi w niechlujny kok i z ogromnym telefonem komórkowym, który musiała trzymać oburącz.
– Przepraszam, ale do licha, gdzie znajduje się biblioteka i którym autobusem tam dojadę?
Kobieta westchnęła i zaczęła stukać paznokciem w ekran telefonu. Zirytował ją tylko, będzie musiał znaleźć inny sposób, aby znaleźć odpowiedź na swoje pytanie, lecz im bardziej mrużył oczy, tym mniej wyraźnie widział mapkę. Będzie tu sterczał w nieskończoność!
– Pojedzie pan stąd numerem dziewięćdziesiąt dwa – oznajmiła znienacka kobieta, sprawiając, że Mukesz aż podskoczył w miejscu – i wysiądzie w centrum.
– O, nie! Musi być jakaś inna. W centrum roi się od ludzi. Boję się tłumów. Mogłaby pani sprawdzić jeszcze raz?
Kobieta poruszyła żuchwą, ze zniecierpliwieniem obracając w ustach gumę do żucia. Opuściła spojrzenie na komórkę.
– No nie wiem. Wszystkie w okolicy się zamykają, mam na myśli biblioteki. – Wciągnęła głośno powietrze i moment później dodała: – Ale tak, ma pan rację. Ta przy Harrow Road jest wciąż otwarta. To będzie w tamtą stronę. – Machnęła ręką w przeciwnym kierunku. – Musi pan przejść przez jezdnię, ale numer autobusu pozostaje bez zmian.
– Dziękuję, dziękuję. Tak się cieszę.
Uśmiechnął się do swojej wybawczyni, która o dziwo odpowiedziała tym samym. Zszedł z krawężnika, w podekscytowaniu zapominając, jak wolno się porusza, i nagle poczuł kłujący ból w kolanie. Kobieta schwyciła go za rękę, łagodnie, lecz zdecydowanie.
– Hola. Najpierw trzeba spojrzeć w obie strony! – Rozejrzała się teatralnie, po czym uznała, że niebezpieczeństwo mu nie grozi, i pchnęła go lekko.
Znalazłszy się po drugiej stronie ulicy, odwrócił się z uniesioną na pożegnanie dłonią, lecz autobus kobiety zdążył nadjechać i właśnie znikała w środku, nie pamiętając o nim wcale.
Gdy autobus numer dziewięćdziesiąt dwa zatrzymał się przed nim, wgramolił się do środka i zaraz przyłożył kartę pasażera do czytnika.
– Przepraszam – zwrócił się do kierowcy. – Czy może mi pan powiedzieć, gdzie powinienem wysiąść, jeśli chcę się dostać do biblioteki przy Harrow Road?
Ostatnie słowa wymówił z taką intonacją, jakby chodziło mu o szczególnie interesującą atrakcję turystyczną. Kierowca autobusu rzucił mu znudzone spojrzenie.
– Przystanek przy Ealing Road – odparł po chwili milczenia.
– Dziękuję, kolego, bardzo dziękuję. To dla mnie ważny dzień.

2 Fasolka mung – odmiana fasoli o małych żółtych nasionach i jasnozielonych strąkach, uprawiana zwłaszcza w Indiach; też: nasiono tej fasoli.
3 Okra – in. piżmian jadalny, roślina warzywna uprawiana w krajach tropikalnych.
4 Mandir – w hinduizmie: obiekt sakralny, w którego obrębie jest sprawowany kult bóstwa; świątynia.
5 Kadhi – potrawa w postaci gęstego sosu lub zupy na bazie mąki z ciecierzycy, zaprawiona jogurtem i podawana z ryżem lub plackami roti.
6 Kem czo – Witaj! (dosł. Jak się masz?).
7 Satsang – praktyka duchowa w hinduizmie.
8 Bhadżan – religijna pieśń hinduska.
9 Paw bhadżi – potrawka warzywna (bhadżi) na ostro ze słodkawą bułką (paw). Potrawka składa się z posiekanej cebuli wymieszanej z ciastem z mąki cieciorkowej oraz z przyprawami i smażonej w głębokim tłuszczu.
10 Zee TV – indyjska stacja telewizyjna, która rozpoczęła nadawanie w październiku 1992 roku (nadaje w Indiach, Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii).

ROZDZIAŁ 2
Aleisha

– Aleisha. – Dev Termos plasnął dłonią o blat. – Wychodzę. Postaraj się udawać żywą do końca dnia. Wiem, że to nie klub nocny czy gdzie tam, dzieciaki, chodzicie w tych czasach, ale ludzie nadal oczekują tu pewnego poziomu obsługi.
Aleisha siedziała zgarbiona za biurkiem z wyrazem twarzy zastygłym w zołzowatej minie, jak czule określał to jej brat. Podniosła spojrzenie na Termosa, ale nawet się nie wyprostowała. Termos był kierownikiem. Wysoki kościsty Hindus w kamizelce z dzianiny, który potrafił być irytujący, ale też budził w niej opiekuńcze uczucia. W bibliotece mówiło się o nim po prostu per Szef. Bibliotekarki nadskakiwały mu, starając się go zadowolić, nawet gdy siedział w kącie i popijał ze swojego termosu (zawsze się zastanawiała, czy przynosi w nim alkohol, zwłaszcza że mieli na zapleczu nowoczesny – hm, w pewnym sensie – ekspres do kawy; po co więc miałby przynosić własną kawę do pracy?). Aleisha wyobrażała sobie jednak, że poza murami biblioteki Dev karłowacieje co najmniej o połowę, gdyż w prawdziwym świecie, a szczególnie w Wembley, mało kto patrzył przychylnym okiem na popijających z termosu i przez okrągły rok noszących kamizelki z dzianiny Hindusów, którzy lubią się szarogęsić. Obawiała się, że ludzie mogą na niego pokrzykiwać, gdy idzie zbyt wolno ulicą, albo przepychają się obok niego, trącając jego termos z „kawą”.
– Nie martw się, Szefie. Dzisiaj nie ma w ogóle ruchu.
Dev uniósł brwi, ale nie zaprzeczył. Wcześniej pojawiło się tylko kilkoro dzieci, marudzących i głośnych, z mało zainteresowanymi rodzicami. Każde wypożyczyło jedną książeczkę, a dwoje obiecało, że następnym razem już na pewno zapłacą zaległą karę za przetrzymanie poprzedniego tytułu. Kary te – odpowiednio dwadzieścia pensów i sześćdziesiąt siedem pensów – wisiały w budżecie od trzech miesięcy i rychło miały się przedzierzgnąć w dług nieściągalny. Aleisha odpuściła – nie miała zamiaru nikomu przykręcać śruby. Nie była to jej praca marzeń (czy w ogóle ktoś mógł to powiedzieć?). Ot, dorabiała sobie latem. Ostatnie egzaminy zdała w maju, zatem technicznie biorąc, było to najdłuższe lato w jej życiu.
– Ludzie naprawdę wciąż korzystają z bibliotek? – dziwili się jej koledzy i koleżanki, gdy załatwiła sobie to zajęcie.
Praca w bibliotece była nudna jak diabli. Od tej ciszy można było dosłownie umrzeć. Aleisha próbowała się zaczepić w sklepie sieci Topshop11 na Oxford Street – w nadziei na zniżki i okazję do wyrwania się z Wembley choć na trochę – ale koniec końców wylądowała tutaj.
– Stanowimy oazę spokoju – powiedział jej Termos po rozmowie kwalifikacyjnej. – I czerpiemy z tego dumę. Jak zapewne wiesz, sporo bibliotek ostatnio zamknięto, ale my zamierzamy uczynić co w naszej mocy, aby władze zrozumiały, jak kluczową rolę to miejsce odgrywa w lokalnej społeczności. – Rozłożył szeroko ramiona, chłonąc duszną atmosferę biblioteki. – Mnóstwo naszych czytelników przychodzi tu, by doznać tego przyjemnego uczucia milczącego braterstwa. Bez wątpienia wiesz, że Aidan cenił naszą bibliotekę właśnie za to, co zapewnia. À propos… jak on się miewa?
W odpowiedzi Aleisha tylko skinęła głową i wzruszyła ramionami. Jej starszy brat też tu pracował, kiedy był w jej wieku.
– Ludzie są tacy fascynujący – powiedział jej, gdy mu oznajmiła, że dostała tę pracę. – Wystarczy, że ich obserwujesz, jak siedzą i milczą, wertując czy co tam oni robią, grunt, że nie zdają sobie sprawy z tego, że są obserwowani. Chodzi mi o to, że… sam nie wiem… w bibliotece nikt nie udaje, że jest kimś innym niż w rzeczywistości.
Aleisha nie rozumiała jego fascynacji. No ale Aidan od zawsze miał pociąg do książek. Był pilny, lubił się uczyć dla samej nauki, podczas gdy ona robiła wszystko tylko dla stopni i nigdy nie zaszyłaby się z książką, tak jak robił to on.
Mama przyprowadzała ich tutaj czasem, gdy byli mali, i Alei­sha z największym trudem znosiła panującą w bibliotece ciszę. Kopała w nogi od krzesła i wrzeszczała, pragnąc dalej biegać po parku. Nigdy z własnej woli nie wróciła do biblioteki, nawet gdy już była starsza, Aidan jednak często tu przychodził po szkole – żeby odrabiać lekcje albo żeby poczytać dla przyjemności.
Chyba dlatego wspomniał o ciasnej, dusznej i cichej bibliotece przy Harrow Road, kiedy mu powiedziała, że Topshop jej nie zatrudni. W pewnym sensie wzięła tę pracę przez wzgląd na niego, mając nadzieję, że będzie z niej dumny.
– Ja też wychodzę, Aleisha. Dasz sobie radę sama? – rzuciła pytanie Lucy, wolontariuszka pracująca w bibliotece, wyłaniając się spomiędzy regałów.
Termos utrzymywał, że brakuje mu funduszy na zatrudnianie pełnowymiarowych pracowników – władze nie widziały potrzeby, aby łożyć na dwie placówki, skoro jedna z nich (ta w centrum) była supernowoczesna – dlatego był zmuszony ciąć koszty, nie przestając zapewniać „najwyższego poziomu obsługi”. Lucy, która mieszkała w Wembley od lat i uczęszczała do biblioteki przy Harrow Road wtedy, gdy placówce nie szczędzono pieniędzy, lubiła wspominać stare dobre czasy, kiedy to w wakacje następował przypływ dzieci.
– Wiesz, Aleisha, ta biblioteka tętniła niegdyś życiem, była pełna pozytywnej energii. Cieszę się, że mogę tu teraz przychodzić kilka razy w tygodniu, to pomaga mi przywołać wspomnienia o moich dzieciach. Oboje stawiali tutaj swoje pierwsze czytelnicze kroki.
Opowiadała o tym Aleishy chyba z piętnaście razy, zawsze powtarzając: „Przerwij mi, jeśli już ci to mówiłam”.
– Oczywiście dzisiaj jest tu spokojniej, dzieciaki nie odchodzą od swoich konsol – kontynuowała Lucy. – Ale moich nie sposób było oderwać od książek, dosłownie je połykały.
Córka Lucy założyła własny salon fryzjerski, po czym otworzyła jeszcze kilka w okolicy i naprawdę dobrze sobie radziła. Syn został księgowym i pracował w kancelarii prawniczej w City12. Lucy była z obojga nieskończenie dumna. Wychodziła z przekonania, że sukces zawdzięczają uczęszczaniu do biblioteki.
Zanim skierowała się do drzwi, włożyła letnią wiatrówkę i posłała Aleishy i Termosowi uśmiech.
– Do zobaczenia w przyszłym tygodniu! – rzuciła, wychodząc.
Wolontariuszka i Szef co do jednego się nie mylili: biblioteka była oazą spokoju. Ale spokój wiąże się z nudą, a z nudów można umrzeć.
– Co byś powiedziała – sięgając do klamki, Dev odwrócił się jeszcze do Aleishy – na to, żeby przejrzeć kupkę zwrotów? Nie zapomnij wyjąć wszystkich świstków i wytrząsnąć okruchów. Niektórzy stali czytelnicy – „Och? Niektórzy z pięciu, których mamy?”, przerwała mu w myślach Aleisha – skarżą się, że znajdują między kartkami jakieś śmieci. W szufladzie masz jednorazowe rękawiczki. Zwykle zajmuje się tym Kyle, ale byłoby świetnie, gdybyś mogła zrobić to za niego.
No jasne, że Kyle, ten pan porządnicki, czerpał przyjemność z wykonywania tego typu obrzydliwych prac. Aleisha w pierwszym odruchu chciała zignorować polecenie Szefa i szukając wymówki, rozejrzała się po pomieszczeniu. Zalegała w nim cisza. Był tylko jakiś facet, który czytał w rogu, i młoda matka z raczkującym brzdącem, robiącym bałagan w dziale dziecięcym. Żadne z nich jej nie potrzebowało. Telefon leżał milcząco na blacie przed nią – od dawna nie dostała nowej wiadomości. Zegar wiszący nad drzwiami informował, że jest wpół do drugiej. Aleisha miała więc przed sobą wiele godzin do zabicia; gdyby zdecydowała się nic nie robić, czas dłużyłby się jej niemiłosiernie. Po krótkim namyśle otworzyła szufladę, naciągnęła na dłonie jednorazowe rękawiczki i nie zwracając uwagi na nieprzyjemne uczucie oblepienia, zabrała się do roboty.
Dziesięć minut później miała przed sobą dwa stosiki. Pierwszy: rzeczy do wyrzucenia, wśród których znalazły się bilety kolejowe, kilka paragonów i jedna naderwana wejściówka na koncert Stormzy’ego z dwa tysiące siedemnastego roku. Drugi: na razie tylko samotna karta lojalnościowa fastfoodowni serwującej smażone kurczaki – z jedną brakującą pieczątką. Biedny Kyle będzie niepocieszony, że ominęła go taka gratka.
Właśnie otwierała wyjątkowo obrzydliwy egzemplarz Wojny i pokoju, gdy kątem oka spostrzegła za szklanymi drzwiami biblioteki staruszka, który usiłował je pchnąć. Nie odniósłszy sukcesu, zaczął machać ramionami jak wiatrak.
„Jasna cholera – pomyślała Aleisha. – Tuż przed nosem masz przycisk, dziadu”. Pojawił się wtedy, gdyż już uznała, że resztę popołudnia spędzi sama. Przewróciła tylko oczami i czekała, aż staruszek rozwiąże zagadkę. Jeśli jej się poszczęści, mężczyzna straci cierpliwość i pójdzie dalej.
Nie był to jednak szczęśliwy dzień Aleishy. Staruszek uparcie walczył z drzwiami, choć bez rezultatu. W pewnym momencie wyprostował się na całą swoją wysokość i zaczął badawczo się przyglądać szklanej tafli przed sobą, szukając rozwiązania. Błądził wzrokiem z lewa na prawo, za czym z pewnym opóźnieniem postępował ruch głowy w tym samym kierunku.
Nadal nic.
Aleisha odczekała jeszcze chwilę, ale gdy staruszek jął macać górną krawędź drzwi, poddała się wreszcie. Nie chciała, żeby Szef ją skrzyczał za zaniedbanie w sytuacji, gdyby ten staruszek się wywrócił, próbując dostać się do środka przez okno.
Wyjęła słuchawki z uszu, podeszła do wejścia i nacisnęła guzik, żeby otworzyć drzwi. Potem bezmyślnie się przyglądała, jak skrzydła się rozsuwają.
– Aha! – zakrzyknął staruszek triumfalnie.
– Wystarczy nacisnąć guzik. Na zewnątrz też jest jeden.
– Dziękuję, panienko. – Staruszek skinął głową.
Aleisha wróciła do biurka, umieściła znów słuchawki w uszach i poruszyła palcami obleczonymi w lateks, szykując się do dalszej pracy.
Kiedy jednak podniosła spojrzenie, zobaczyła, że staruszek dalej stoi tam, gdzie go zostawiła. Po niewłaściwej stronie drzwi, które zdążyły się zamknąć, po tym jak od nich odeszła. Przewróciła oczami ponownie, postanawiając, że drugi raz mu nie pomoże.
– Przepraszam, panienko! – Staruszek pukał do drzwi jedną ręką, drugą gorączkowo macając wokół w poszukiwaniu przycis­ku, który przeoczył.
Płacili jej za mało, żeby musiała to znosić.
Na szczęście po trzydziestu sekundach bezowocnych zmagań staruszka kobieta z działu dziecięcego zdecydowała, że to już pora zabrać potomka do domu, i opuszczając bibliotekę, wpuściła staruszka do środka. Tym razem się nie zagapił i wtargnął za próg, po czym bezzwłocznie skierował się do biurka. Aleisha wpatrywała się ze skupieniem w stosik śmieci, mając nadzieję, że da mu tym do zrozumienia, jak bardzo jest zajęta.
Niestety nawet muzyka nie zagłuszyła jego powtórzonych słów.
– Przepraszam, panienko.
Gdy nie zareagowała, zabębnił palcami o blat. Widząc, że i to nie skutkuje, powędrował palcem w stronę dzwonka, na co Alei­sha w końcu poderwała na niego wzrok.
– Dzień dobry – powiedziała słodko, oblekając twarz w uśmiech z rodzaju „patrzcie tylko, jestem bibliotekarką”.
– Chciałbym oddać… – Zamilkł i zbladł nagle. – Nie, proszę wybaczyć, właściwie to chciałbym wypożyczyć książki.
Aleisha dostrzegła, że staruszek tuli do swego boku płócienną torbę takim gestem, jakby mogła mu uratować życie.
– Trafił pan w dobre miejsce. – Przewróciła w duchu oczami.
– Chodzi mi o to, że potrzebuję pomocy.
Aleisha westchnęła.
– W czym konkretnie?
– Ja… – Głos mu zadrżał ledwie słyszalnie, policzki poróżowiały, a koniuszki uszu przybrały purpurowy odcień. – Nie jestem pewien… jakie… książki… Szukam opowieści.
– Proszę skorzystać z katalogu elektronicznego. – Wskazała mu stanowiska komputerowe.
Staruszek zerknął na komputery, potem spuścił oczy.
– Chyba nie wiem, jak się tego używa.
– A wie pan, jakich książek pan szuka? – Z westchnieniem obróciła się do monitora, zminimalizowała okno Instagrama, zauważając przy tym, że jej były chłopak Rahul zamieścił nowe zdjęcie, i otworzyła katalog.
– Nie. Właśnie tu potrzebna mi pomoc.
Bardzo się starała nie okazać po sobie zniecierpliwienia.
– Obawiam się, że niespecjalnie mogę panu pomóc, jeśli nie wie pan, jakich książek pan szuka. Dysponuję tylko wyszukiwarką.
– Nie zna się pani na książkach? Bibliotekarki wiedzą, co ludzie chcą czytać. Mogę pani powiedzieć mniej więcej, czego szukam. Szukam książek, które mi się spodobają. Może doradzi mi pani coś, co mógłbym czytać wspólnie z wnuczką? Jakąś… klasykę? Powieść, jak mi się zdaje. Przeczytałem Miłość ponad czasem. – Zacisnął dłoń na torbie. – Tak, i naprawdę mi się podobała. Wiele mi też pomogła ta książka.
– Nigdy o niej nie słyszałam. Przykro mi, ale nie orientuję się najlepiej w beletrystyce. Już bardziej w publikacjach encyklopedycznych i podręcznikach. Z nich można się czegoś nauczyć. Nie czytam powieści.
Staruszek wyglądał na wstrząśniętego, szczęka mu opadła.
– Powinna pani znać się na powieściach. To pani zawód. Jak będzie, doradzi mi pani coś czy nie? Cokolwiek…
– Myślę, że musi pan skorzystać z Google’a.
– Ale ja…
Aleisha podniosła się z krzesła, czując tętniący ból w skroniach. Myślami wróciła do minionego wieczoru – do mamy zamkniętej w sypialni, do brata, który przemierzał niespokojnie przedpokój, nasłuchując, gotów w każdej chwili wpaść do środka. Nagle poczuła straszne zmęczenie, głowa jej ciążyła, oczy ją piekły.
– Proszę pana – rzuciła przez zaciśnięte zęby. – Może pan śmiało przejrzeć półki i zobaczyć, czy znajdzie pan coś, co pana zainteresuje. Dział literatury pięknej jest tam.
Machnąwszy ręką w stronę regałów, usiadła na swoim miejscu i tylko się przyglądała, jak staruszek oddala się ku nim powolnym, lecz pewnym krokiem. Wiedziała, że kilkakrotnie obejrzał się na nią, ściągając brwi w wyrazie zdziwienia, a może dezaprobaty, ale unikała starannie jego wzroku, wpatrując się w ekran. Coś jakby poczucie winy chwyciło ją za gardło, zmuszając do odchrząknięcia. Co się z nią działo? Włożyła słuchawki do uszu i pogłośniła muzykę.
Poprawiła prawą rękawiczkę, naciągając ją na przegub i elektryzując sobie włoski, już gotowa zapomnieć o tej rozmowie, gdy nagle osaczył ją ktoś inny. Jeden z pięciorga stałych czytelników: Pan Dreszczowiec. Głównie można go było znaleźć w sekcji „kryminał–sensacja–thriller”, gdzie siedział przy stoliku z widokiem na park. Sekcja ta była do pewnego stopnia oddzielną enklawą w bibliotece, znajdowała się nieco na uboczu. Czasami po zamknięciu Aleisha sama tam siadywała, by wyglądać przez okno. Chociaż przez minutę albo dwie. Żeby zebrać się w sobie przed powrotem do domu.
– Słucham?! – warknęła. Wiedziała, że zachowuje się niegrzecznie, ale nie miała sił przejmować się tym.
– Eee, przepraszam – wymamrotał. Włosy miał długie, zbyt długie jak na dorosłego mężczyznę, przynajmniej jej zdaniem. Zakrywały mu sporą część twarzy. Lubił jaskrawe koszulki, ale zwykle nosił na wierzchu grubą czarną bluzę z kapturem. Od samego patrzenia na niego w tę upalną pogodę czuła, że więdnie. – Chciałem tylko oddać tę książkę.
Pokazał jej egzemplarz Zabić drozda.
Nadal obleczonym w lateks palcem wskazała mu stos zwrotów.
– Połóż ją tam, a zajmę się nią we właściwym czasie.
Skinął głową.
– Nie jest to typowy kryminał. Ale i tak mi się podoba. Dlatego wypożyczam go co jakiś czas, żeby sobie odświeżyć… Pomaga mi uciec przed prawdziwym światem. Hm, wszystkie książki w tym pomagają, prawda? W moim przypadku wystarczy, że postawię nogę w bibliotece…
Aleisha zmarszczyła czoło. Skoro dreszczowce były jego sposobem na ucieczkę przed prawdziwym światem, to jak, u licha, wyglądał jego świat?
Tylko kiwnęła głową w odpowiedzi. Pan Dreszczowiec tymczasem kontynuował w podobnym tonie:
– Ta książka… wiesz… Mogę ją polecić.
Gdy nie zareagowała, wskazał brodą staruszka stojącego między regałami. Widząc, że dalej nie rozumie, machnął egzemplarzem w tamtą stronę.
– To klasyka – ciągnął. – Książka, którą każdy powinien przeczytać.
Wydusiwszy z siebie te słowa, złożył egzemplarz na stosie zwrotów, jakby był to cenny dar, po czym odwrócił się od niej powoli.
O co mu chodziło? Czyżby próbował ją poderwać?
Kiedy Pan Dreszczowiec wreszcie wyszedł, Aleisha wzięła do ręki Zabić drozda, zeskanowała kod, aby wciągnąć egzemplarz do rejestru dostępnych tytułów, i zaczęła nim potrząsać w poszukiwaniu kontrabandy. Gdy spomiędzy kartek wypadł świstek papieru, była przekonana, że to jego numer telefonu albo nazwa użytkownika na Instagramie. Po rozłożeniu karteluszka jednak stwierdziła, że ma do czynienia z listą zakupów. Westchnęła, myśląc, że będzie musiała za nim wołać, i już wyobrażała sobie, jak go beszta za to, że dołożył jej pracy. Ale przyjrzawszy się bliżej, zobaczyła schludne fikuśne pismo z zawijasami we wszystkich odpowiednich miejscach. Zawsze sobie wyobrażała, że Pan Dreszczowiec pisze raczej jak kura pazurem. Przebiegła wzrokiem zapisane słowa – była to lista książek.
Spis lektur.
Znalazło się w nim osiem pozycji, z których pierwszą było Zabić drozda.
Na wypadek, gdyby okazały się potrzebne:

Zabić drozda
Rebeka
Chłopiec z latawcem
Życie Pi
Duma i uprzedzenie
Małe kobietki
Umiłowana
Pretendent do ręki

Aleisha odłożyła kartkę na stosik rzeczy do wyrzucenia, ale gdy podeszła z nimi wszystkimi do kosza na śmieci, coś ją powstrzymało. Zdjęła jedną z rękawiczek i pogładziwszy opuszką kciuka te dwa słowa: Zabić drozda, umieściła karteluszek w kieszonce futerału telefonicznego, tam gdzie wcześniej schowała kartę lojalnościową.
Wróciła po książkę, przyjrzała się uważniej jej okładce i zważyła ją w ręku, czując ciężar stronic.
Później z walącym sercem podeszła do staruszka – w uszach dźwięczały jej słowa: „Książka, którą każdy powinien przeczytać”. Oto przyniosła gałązkę oliwną.

11 Topshop – brytyjska sieć sklepów odzieżowych działająca w ponad 100 krajach.
12 City – jednostka administracyjna mająca prawa miejskie w granicach Londynu, w której obecnie skupia się większość działalności handlowo-bankowo-ubezpieczeniowej Wielkiej Brytanii.

 
Wesprzyj nas