“Lokatorka” to doskonały thriller psychologiczny, który podbił listy bestsellerów w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.


LokatorkaEmma już nie mieszka przy Folger Street 1, na jej miejsce wprowadza się Jane. Obie lokatorki, obecna i była, są do siebie bardzo podobne: kolor włosów, rysy twarzy, pragnienie rozpoczęcia wszystkiego od nowa.

Ultranowoczesne mieszkanie wymaga dostosowania się do surowych reguł narzuconych przez właściciela, ale wydaje się idealne do porządkowania życiowego chaosu.

Kobiety łączy coś jeszcze – enigmatyczna więź z właścicielem apartamentu. Jednak po pewnym czasie obok pożądania pojawia się niepewność i niepokój.

Co różni Emmę i Jane? Emma już nie żyje, Jane jeszcze tak.

***

Olśniewająca. Idealny thriller psychologiczny.
Lee Child

Delaney stawia nas przed moralnymi dylematami prawie na każdej stronie książki. Najlepsze jest to, że żadna z głównych bohaterek nie jest w stanie tych dylematów rozstrzygnąć.
“New York Times”

JP Delaney wie, jak budować napięcie.
“Vanity Fair”

To hit! Nie będziesz mógł odłożyć tej książki! Jest dużo bardziej ekscytująca niż »Zaginiona dziewczyna« i »Dziewczyna z pociągu«.
American Booksellers Association

Niesamowicie wciągający thriller. To będzie najgorętszy tegoroczny tytuł.
“Daily Express”

Spokojnie budowane napięcie i druzgocąca kulminacja. Bardzo inteligentny thriller.
“Daily Mail”

idealne mieszkanie
wymarzona lokatorka
doskonała zbrodnia

JP Delaney
Lokatorka
Przekład: Mariusz Gądek
Wydawnictwo Otwarte
Premiera: 14 czerwca 2017
 
 

Lokatorka


„Pan Darkwood, który kiedyś był zafascynowany miłością romantyczną i tym, co wszyscy mieli o niej do powiedzenia, teraz miał absolutnie dość tego tematu. Dlaczego zakochani bez przerwy powtarzają to samo? Czy nie zmęczyli się już słuchaniem siebie nawzajem?”
Eve Ottenberg, The Widow’s Opera

„Seryjni mordercy, jak wszyscy uzależnieni, działają zgodnie ze scenariuszem, obsesyjnie powtarzając te same zachowania”.
Robert D. Keppel, William J. Birnes, Signature Killers

„Analizowany [pacjent] wcale nie przypomina sobie tego, co zapomniane i wyparte, lecz u r z e c z y w i s t n i a t o w f o r m i e d z i a ł a n i a. Nie odtwarza tego w formie wspomnienia, lecz jako czyn, p o w t a r z a to, rzecz jasna nie zdając sobie sprawy z tego, że powtarza”.
Sigmund Freud, Przypominanie, powtarzanie, przepracowywanie, tłum. Robert Reszke

„Moja fascynacja powtarzalnością obrazów – a w przypadku filmów ich »ciągnięciem się« – wypływa z przekonania, że większość życia spędzamy, patrząc, ale niewiele dostrzegając”.
Andy Warhol

1. Zrób listę wszystkich rzeczy, które uważasz za niezbędne w swoim życiu.

PRZEDTEM: EMMA

– To urocze, małe mieszkanie – mówi agent tonem, który można by uznać niemal za autentyczny entuzjazm. – Położone blisko obiektów użyteczności publicznej. No i ma jeszcze własny kawałek dachu, który można przerobić na taras. Oczywiście pod warunkiem że właściciel się zgodzi.
– Ładne – przytakuje mu Simon, starając się unikać mojego wzroku.
Wiedziałam, że to mieszkanie nie nadaje się dla nas, jak tylko tu weszłam i zobaczyłam dwumetrowy kawałek dachu pod jednym z okien. Si też to wie, ale nie chce tego mówić agentowi, przynajmniej na razie, żeby nie być nieuprzejmy. Może nawet liczy, że jeśli jeszcze trochę posłucham tej durnej paplaniny, to sama zacznę się wahać. Agent to facet w stylu Simona: bystry, arogancki, energiczny. Pewnie czytuje pismo, w którego redakcji Simon pracuje. Jeszcze nie zdążyliśmy wejść na schody, a już zaczęli gadać o sporcie.
– A tu macie całkiem sporych rozmiarów sypialnię – oświadcza agent – wraz z przestronną…
– To nie ma sensu – przerywam mu, kończąc tę farsę. – Nie jest dla nas odpowiednie.
Agent unosi brwi.
– Moim zdaniem nie powinniście za bardzo wybrzydzać – mówi. – Do wieczora to mieszkanie zniknie z rynku. Dziś pokazuję je już piąty raz, a nawet nie wrzuciliśmy go jeszcze na stronę internetową.
– Nie jest dość bezpieczne – odpowiadam stanowczym tonem. – Idziemy?
– Na wszystkich oknach są rygle, do tego drzwi są wyposażone w zamek Chubb. Oczywiście możecie zainstalować alarm przeciwwłamaniowy, jeśli kwestia bezpieczeństwa budzi waszą szczególną obawę. Nie sądzę, żeby właściciel miał coś przeciwko.
Zwraca się teraz bezpośrednio do Simona, zupełnie mnie ignorując. „Jeśli kwestia bezpieczeństwa budzi waszą szczególną obawę”. Równie dobrze mógłby zapytać: „Czy twoja dziewczyna czasem nie histeryzuje?”.
– Poczekam na zewnątrz – oznajmiam i odwracam się do wyjścia.
Zrozumiawszy pewnie, że popełnił gafę, agent szybko dodaje:
– Jeśli problem stanowi lokalizacja, może powinniście poszukać nieco bardziej na zachód.
– Już szukaliśmy – odpowiada Simon. – Żadne z tamtejszych mieszkań nie jest na naszą kieszeń. Z wyjątkiem tych wielkości schowka na miotły.
Simon usiłuje ukryć frustrację w głosie, ale sam fakt, że musi to robić, złości mnie jeszcze bardziej.
– W Queen’s Park mamy jednopokojowe mieszkanie – mówi agent. – Trochę obskurne, ale…
– Już je widzieliśmy – wtrąca Simon. – Ostatecznie doszliśmy do wniosku, że jest nieco zbyt blisko naszego dotychczasowego mieszkania. – Jego ton nie pozostawia wątpliwości, że tak naprawdę to j a doszłam do takiego wniosku.
– Dopiero co pojawiło się mieszkanie na trzecim piętrze w Kilburn…
– Też je oglądaliśmy. Tuż przy jednym z okien biegła rynna.
Agent przygląda mu się nierozumiejącym wzrokiem.
– Ktoś mógłby się po niej wspiąć – wyjaśnia Simon.
– No tak. Cóż, sezon na wynajem dopiero się zaczyna. Może jeśli trochę poczekacie…
Agent najwyraźniej doszedł do wniosku, że tylko marnujemy jego czas, i także zaczyna się przesuwać w kierunku drzwi. Wychodzę na zewnątrz i staję na podeście, starając się zachować bezpieczny dystans.
– Wypowiedzieliśmy już wynajem naszego obecnego mieszkania – słyszę Simona. – Kończą nam się opcje. – Teraz ścisza głos. – Słuchaj, stary, mieliśmy włamanie. Pięć tygodni temu. Dwóch facetów wtargnęło do mieszkania i groziło Emmie nożem. Teraz rozumiesz, dlaczego jest taka nerwowa?
– O cholera – kwituje agent. – Nie mam pojęcia, co bym zrobił, gdyby coś takiego przydarzyło się mojej dziewczynie. Posłuchaj, nie wiem, czy to coś dla was, ale… – Nagle urywa.
– Tak? – zachęca go Simon.
– Czy ktoś w naszym biurze wspominał wam o Folgate Street 1?
– Chyba nie. To jakaś nowa oferta?
– Nie, nie do końca.
Agent nie jest pewny, czy ciągnąć ten wątek.
– Ale mieszkanie jest wolne, tak? – dopytuje Simon.
– W zasadzie tak – odpowiada agent. – To fantastyczne miejsce. Absolutnie fantastyczne. Ze znacznie wyższej półki niż to tutaj. Tyle że właściciel… delikatnie mówiąc, jest trochę w y m a g a j ą cy.
– Gdzie jest to mieszkanie? – pyta Simon.
– W Hampstead – mówi agent. – A raczej bardziej w Hendon. Ale to naprawdę spokojna okolica.
– Em! – woła Simon.
Wracam do środka.
– W sumie możemy je obejrzeć. I tak jesteśmy niedaleko.
Agent kiwa potakująco głową.
– Po drodze wpadnę tylko do biura – mówi – i spróbuję znaleźć dokładne informacje na jego temat. Prawdę mówiąc, już dawno nikogo po tym mieszkaniu nie oprowadzałem. To nie jest miejsce dla każdego. Ale wiele osób dałoby się za nie pokroić. Przepraszam, to nie było zamierzone.

TERAZ: JANE

– To już ostatnie. – Camilla, agentka nieruchomości, bębni palcami o kierownicę swojego smarta. – Najwyższa pora, żebyśmy w końcu na coś się zdecydowały.
Wzdycham. Mieszkanie, które przed chwilą obejrzałyśmy – w podupadłej kamienicy niedaleko West End Lane – to w zasadzie jedyne, na jakie mnie stać. I gdy już niemal wmówiłam sobie, że jest całkiem w porządku (ignorując łuszczącą się tapetę, lekki zapaszek gotowania sączący się z mieszkania poniżej, a także ciasną sypialnię oraz pleśń panoszącą się w pozbawionej wentylacji łazience), usłyszałam gdzieś w pobliżu dźwięk dzwonka, staroświeckiego ręcznego dzwonka, i z ulicy nagle dobiegły mnie wrzaski dzieci. Podeszłam do okna i naprzeciwko zobaczyłam szkołę. Mogłam nawet zajrzeć do środka klasy, w której znajdowała się grupa najmłodszych dzieci, a na oknach wisiały wycięte z papieru króliczki i gąski. Nagle poczułam w brzuchu ostre szarpnięcie bólu.
– To mieszkanie chyba jednak odpuszczę – zdołałam wydusić z siebie.
– Naprawdę? – Camilla się zdziwiła. – Chodzi o szkołę? Poprzedni lokatorzy mówili, że raczej lubili gwar bawiących się dzieci.
– Ale chyba nie aż tak bardzo, żeby zostać tu na dłużej. – Odwróciłam się do wyjścia. – Idziemy?
Teraz, w drodze powrotnej do biura, Camilla próbuje wywrzeć na mnie presję za pomocą przedłużającego się milczenia. W końcu postanawia je przerwać.
– Jeśli nic z tego, co dziś oglądałyśmy, nie przypadło ci do gustu, może trzeba pomyśleć o czymś z wyższej półki cenowej.
– Niestety mój budżet nie jest z gumy – odpowiadam oschle, patrząc przez okno.
– W takim razie może powinnaś nieco obniżyć swoje wymagania – rzuca cierpko.
– Jeśli chodzi o to ostatnie mieszkanie… Mam pewne… osobiste powody, dla których nie mogę mieszkać obok szkoły. Przynajmniej na razie.
Widzę, że wzrok Camilli wędruje na mój brzuch, wciąż nieco obwisły po ciąży, a jej oczy rozszerzają się pod wpływem nagłego olśnienia.
– Och – mówi.
Nie jest taka tępa, na jaką wygląda, za co jestem jej bardzo wdzięczna. Na szczęście nie muszę nic więcej wyjaśniać.
Tymczasem w jej głowie chyba rodzi się jakiś pomysł.
– Słuchaj, jest jeszcze jedno miejsce. Tak naprawdę nie powinniśmy go pokazywać bez wyraźnej zgody właściciela, ale od czasu do czasu to robimy. Niektórych to mieszkanie trochę przeraża, ale ja uważam, że jest cudowne.
– Cudowne mieszkanie na moją kieszeń? Chyba nie mówimy o łodzi mieszkalnej, prawda?
– Broń Boże. Wprost przeciwnie. To nowoczesny budynek w Hendon. Cały dom z jedną tylko sypialnią, za to z mnóstwem przestrzeni. Właściciel jest architektem. I to naprawdę sławnym. Kupowałaś kiedyś ubrania w Wanderer?
– Wanderer… – W swoim poprzednim życiu, kiedy miałam pieniądze i porządną, dobrze płatną pracę, czasami wybierałam się do Wanderer, obrzydliwie minimalistycznego sklepu przy Bond Street, w którym kilka potwornie drogich sukienek leżało na masywnych kamiennych stołach niczym dziewice na ołtarzach ofiarnych, a wszystkie sprzedawczynie chodziły ubrane w czarne kimona. – Raz na jakiś czas. Czemu pytasz?
– Firma Monkford Partnership zaprojektowała wszystkie ich sklepy. Jej szef jest nazywany technominimalistą czy jakoś tak. Mnóstwo ukrytych gadżetów, a poza tym same gołe ściany. – Camilla posyła mi dziwne spojrzenie. – Powinnam cię ostrzec: niektórzy uważają jego styl za nieco zbyt… surowy.
– Jakoś to zniosę.
– No i…
– Tak? – dopytuję, gdy Camilla zawiesza głos.
– Właściciel wymaga umowy, która nie jest zwykłą umową najmu – odpowiada z wahaniem.
– To znaczy?
– Myślę, że najpierw – mówi, trącając kierunkowskaz w dół i skręcając na lewy pas – powinnyśmy obejrzeć mieszkanie i sprawdzić, czy ci się spodoba. A potem przedstawię ci wszystkie jego wady.

PRZEDTEM: EMMA

No dobra, dom jest fantastyczny. Niezwykły, zapierający dech, cudowny. Nie sposób opisać go słowami.
Choć wygląd samej ulicy niczego takiego nie zapowiadał. Po obu stronach ciągnęły się dwa rzędy dużych, nijakich domów w stylu wiktoriańskim, z czerwonej cegły i otwieranymi do góry oknami, jakie można zobaczyć w całym północnym Londynie, gdy idzie się w kierunku Cricklewood. Wyglądały jak łańcuszek identycznych figurek wyciętych z kartonu, różniły się jedynie wyglądem frontowych drzwi oraz znajdującymi się powyżej małymi, kolorowymi okienkami.
U wylotu ulicy biegło ogrodzenie, za którym stał niski, niewielki budynek przypominający kostkę z jasnego kamienia. Jedynie kilka rozmieszczonych jakby zupełnie przypadkowo poziomych, wąskich okien wskazywało, że był to jednak dom, a nie gigantyczny przycisk do papieru.
– Wow – mówi z wahaniem Simon. – To na pewno tutaj?
– Jak najbardziej – oznajmia radośnie agent. – Folgate Street 1.
Prowadzi nas do drzwi, które znajdują się niemal w jednej płaszczyźnie ze ścianą. Nigdzie nie ma jednak dzwonka. Prawdę mówiąc, nie widzę też klamki ani skrzynki na listy, ani żadnej tabliczki z nazwiskiem – niczego, co świadczyłoby o obecności jakiegokolwiek człowieka. Agent popycha drzwi, a one otwierają się na oścież.
– Kto tu teraz mieszka? – pytam.
– Obecnie nikt. – Agent odsuwa się na bok, by przepuścić nas przodem.
– Czemu więc dom nie był zamknięty? – dopytuję nerwowo, nie ruszając się z miejsca.
– Ależ był. – Uśmiecha się z wyższością. – W swoim smartfonie mam cyfrowy klucz. Jedna aplikacja, która wszystko kontroluje. Wystarczyło tylko, żebym zmienił ustawienia z „niezamieszkany” na „zamieszkany”. Potem wszystko przebiegło automatycznie: zamontowane w domu czujniki odczytały szyfr i wpuściły mnie do środka. Gdybym nosił cyfrową bransoletkę, nie potrzebowałbym nawet telefonu.
– Chyba ż a r t u j e sz – mówi Simon, wpatrując się w drzwi jak urzeczony.
Niemal wybucham śmiechem, widząc jego zachwyconą minę. Dla rozkochanego we wszelkich gadżetach Simona koncepcja domu, który można kontrolować za pomocą własnego telefonu, brzmi jak opis najwspanialszego prezentu urodzinowego.
Wchodzę do maleńkiego korytarza, niewiele większego od szafki kuchennej. Gdy agent wciska się za mną do środka, robi się tak ciasno, że nie sposób się obrócić, więc bez pytania o pozwolenie ruszam dalej. Tym razem to ja mówię „wow”. Ten dom naprawdę robi wrażenie. Przez ogromne okna, które wychodzą na nieduży ogród i wysoki, kamienny mur, do wnętrza wlewa się mnóstwo światła. Dom nie jest duży, lecz dość przestronny. Ściany i podłogi są zrobione z tego samego jasnego kamienia co elewacja. Przez wgłębienia w ścianach biegnące tuż przy podłodze ma się poczucie, jakby całe wnętrze unosiło się lekko w powietrzu. W dodatku dom jest p u s ty. Nie chodzi o brak mebli – widzę kamienny stół w pokoju obok, bardzo eleganckie designerskie krzesła do jadalni i długą, niską kanapę w kremowym kolorze – ale nie ma nic więcej, nic, na czym można by zawiesić wzrok. Żadnych drzwi ani szafek, żadnych obrazów ani framug okiennych, żadnych gniazdek elektrycznych, żadnych elementów oświetlenia ani nawet – rozglądam się wokół zdumiona – żadnych włączników światła. I choć nie wydaje się, by dom był opuszczony lub niezamieszkany, panuje tu absolutny porządek.
– Wow – powtarzam dziwnie stłumionym głosem.
Nagle uświadamiam sobie, że nie słyszę żadnych odgłosów dobiegających z ulicy. Rozbrzmiewający w tle zgiełk silników samochodowych, nawoływań robotników na rusztowaniach oraz klaksonów, jaki nieustannie słychać w Londynie, zupełnie ucichł.
– Większość ludzi tak reaguje – kwituje agent. – Przepraszam za kłopot, ale właściciel upiera się, by wszyscy zdejmowali obuwie. Jeśli więc nie macie nic przeciwko temu…
Pochyla się, by rozsznurować swoje szpanerskie buty. Idziemy za jego przykładem. I nagle, jakby to surowe, puste wnętrze wyssało z niego całą tę czczą gadaninę, agent zaczyna spacerować cicho w samych skarpetkach, przyglądając się wszystkiemu z nie mniejszym od naszego osłupieniem.

 
Wesprzyj nas