Paradoks to intrygujące historie i zaskakujące rozwiązania. Wprawdzie metody śledcze Kaszowskiego bywają nie do końca zgodne z literą prawa, za to zawsze są zgodne z jego specyficznym poczuciem sprawiedliwości. Kryminał napisany na podstawie scenariusza cenionego serialu Telewizji Polskiej z Bogusławem Lindą.


ParadoksSamowolny i trudny we współpracy inspektor Marek Kaszowski zrobił kiedyś coś strasznego. Coś, co sprawiło, że dziś jest nieufny, zamknięty w sobie, sfrustrowany. Ale to doskonały śledczy, który ma jasno ustawione priorytety: dopaść przestępców i chronić niewinnych ludzi.

Do Wydziału Zabójstw trafia podkomisarz Joanna Majewska – funkcjonariuszka Biura Służby Wewnętrznej – która przy okazji badania wybranych spraw i metod śledczych Kaszowskiego prowadzi śledztwo dotyczące samego inspektora. Takie dostała polecenie – ma zadawać pytania.

Kto zabił seryjnego mordercę młodych dziewcząt? Co po strzelaninie w hotelu za wszelką cenę starają się zataić agenci Służby Kontrwywiadu Wojskowego? Dlaczego ksiądz popełnił samobójstwo? Za jakiego powodu milczący od lat mężczyzna, który zamordował swoją żonę i synka, zabił pacjenta szpitala psychiatrycznego? Gdzie szukać tajemniczej osoby, która najwyraźniej dokonała eutanazji cierpiącego w agonii staruszka?

Ważne są także inne pytania. Czy Majewska jest tylko marionetką w rękach przełożonych? Kto stoi za nagonką na Kaszowskiego? Co zwycięży: lojalność wobec mocodawców czy zwykła przyzwoitość?

***

„Jest zbrodnia. Lecz w centrum stoi człowiek, ze swoimi słabościami, rozterkami i małymi zwycięstwami. Bardzo oryginalna i wciągająca historia o tym, jak zostać człowiekiem w niekiedy nieludzkim świecie.”
Greg Zgliński (reżyser serialu „Paradoks”)

“To, co udało się autorowi najbardziej, to zbudowanie wspaniałej relacji pomiędzy dwójką głównych bohaterów: Kaszowski i Majewska wychodząc ze skrajnie odmiennych pozycji i perspektyw na rzeczywistość docierają do siebie prawdziwych, dając nam cenną etyczną wskazówkę i poczucie czytelniczego spełnienia”.
Borys Lankosz (reżyser serialu „Paradoks”)

“Jedyny polski kryminał, który mówi coś więcej. O wyborach moralnych, ludzkiej odpowiedzialności i wyborach serca”.
Bogusław Linda (odtwarzał rolę inspektora Marka Kaszowskiego w serialu)

„Świetny, rasowy kryminał dla tych, którzy nie znają serialu. A fani telewizyjnego „Paradoksu” oprócz wspomnień znajdą tam też coś bezcennego – mają szansę wejść w głowę bohaterów, poznać ich myśli. Dla mnie ciekawa była zwłaszcza konfrontacja moich aktorskich wyobrażeń o monologu wewnętrznym prokuratora Sobeckiego, z tym jak widział to autor”.
Arkadiusz Jakubik (zagrał prokuratora Sobeckiego w serialu)

„Świat wypełniony jest po brzegi nudną oczywistością. Na szczęście to tu, to tam, z morza banału, wystają jak wyspy paradoksy i tajemnice, które ożywiają nasz umysł, przypominają nam o tym, że życie jest jednak zdarzeniem dosyć wyjątkowym”.
Igor Brejdygant

Igor Brejdygant
Paradoks
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 12 października 2016

Paradoks


I

Marek

Jakiego koloru była ta granada? Dlaczego pojechaliśmy przez Bukowinę, przecież przez Cyrlę mieliśmy dużo bliżej? Pewne detale się zacierają, ale całą resztę pamiętam w najdrobniejszych szczegółach. Niestety. Przez Bukowinę pojechaliśmy chyba dlatego, że była piękna pogoda, a ja chciałem im pokazać widok z Głodówki. Z kolorem gorzej, bo sny są czarno-białe. Co w zasadzie nie przeszkadza, bo i tak wszędzie był głównie śnieg, poprzedniego dnia znów dopadało. No i to słońce, mnóstwo światła, jakbyśmy jechali do nieba. Nie, nie jestem wierzący, ale niebo jakoś tak mi się wtedy chyba skojarzyło albo może później, kiedy wszystko nabrało innego znaczenia. To jest właściwie straszne, bo we wspomnieniach tak naprawdę niczego nie możesz być pewien. Czy to się zdarzyło, czy to pomyślałem wtedy, czy dopiero kiedyś później, czy się przyśniło, a może ktoś inny to powiedział gdzieś w ciągu tych wszystkich lat? Ile to już? Nie pamiętam, jakiego była koloru, ale była wspaniała, wersja Ghia z opuszczanymi szybami i światłem w komorze silnika, kiedy się otwierało maskę. Chyba do tej pory w żadnym innym samochodzie nie zainstalowali takiego gadżetu. Automatyczne światło w komorze silnika? Pomyślałby kto. Kupiłem ją jakieś pół roku wcześniej, dwunastoletnia granada z ostatniego roku produkcji, tylny napęd, prowadziła się jak bajka, szczególnie po małym fiacie, którego mieliśmy wcześniej. Marzenie. Nie wiem, jakiego była koloru, ale wiem, że była ostatnim marzeniem, jakie kiedykolwiek miałem. Potem o niczym już tak nie marzyłem. Nigdy się nie dowiem, ile miałem we krwi, ale coś na pewno. Poprzedniego wieczora w pensjonacie wypiliśmy chyba minimum po połówce na głowę. Skończyliśmy o czwartej nad ranem, o ósmej obudziła mnie Ewunia. Obudziła mnie, bo sam ją o to poprosiłem, bo miała obiecaną tę wycieczkę, bo zawsze, kurwa, człowiek ma taki nadmierny optymizm w sobie, kiedy pije. Gdy ona się kładła, my dopiero zaczynaliśmy, była dziesiąta, za dwie godziny się położę, myślałem, nie wypijemy więcej niż po te dwa, trzy piwka i o ósmej nie będę nawet pamiętał. Zawsze ten sam debilny optymizm, za każdym razem korygowany przez rzeczywistość. Mogłem nie wstać. Tak, myślę, że gdyby obudziła mnie o dziewiątej, to zamiast być pijany, miałbym już pewnie początki kaca i wtedy na pewno bym nie wstał. Tylko że dlaczego właściwie miała mnie obudzić o dziewiątej, skoro umówiliśmy się na ósmą, a ona tak bardzo chciała pojechać do tej cholernej Czechosłowacji? Tato, nigdy nie byłam jeszcze za granicą, naprawdę pojedziemy? Pewnie, obudź mnie koniecznie o ósmej. Koniecznie o ósmej. Do Bukowiny za bardzo nie pamiętam, potem mi się przeciera. Na Głodówce jest już całkiem dobrze. Ten śnieg i światło. Szkoda, że wszystko czarno-białe. Zobaczcie, co za widok, dwie trzecie tych gór jest na Słowacji, ale widok to my mamy najlepszy. Otoczenie Morskiego. Mięguszowieckie, po lewej Rysy, granica, a tam dalej Gerlach. Jakie te Rysy małe w porównaniu z nim. Wszystko białe, pełno światła, niebo. Tam zwolniłem, żeby pokazać, żeby trochę im zaimponować, żeby się napatrzyły, szczególnie Ewa, Agnieszce już imponowałem wcześniej, zresztą znała te rejony lepiej ode mnie. Wjechaliśmy w las. Śnieg padał ostatni raz chyba dwa dni wcześniej, droga była już raczej czarna, chwilami na zakrętach tył uciekał, ale czy jest coś wspanialszego od uciekającego lekko tyłu w granadzie? Nigdy się nie dowiem, ile miałem we krwi. Jak przyjechali, zamiast dokumentów pokazałem im odznakę. Może nie miałem dokumentów, a może zadziałał instynkt samozachowawczy, nie wiem, nie mogę sobie przypomnieć. W ogóle obrazki, rozmowy, trasę, tak, ale myśli się nie pamięta, ja nie pamiętam. A chciałbym, bo to jednak strasznie ważne. Czy pokazałem odznakę, bo nie miałem innych dokumentów, czy pokazałem odznakę, żeby ratować dupę. Tę samą dupę, którą potem przez piętnaście lat próbowałem sobie urwać. Nie pamiętam, jakiego koloru była granada, ale krew była czerwona, a ja umarłem i tylko zupełnie bez sensu wciąż żyję.

– A pani jak zwykle na czas.
Inspektor Andrzej Zieliński był mężczyzną przystojnym, ale rozmowa z nim nigdy nie należała do przyjemności, ponieważ nie miał ani krztyny wdzięku. Joanna popatrzyła na niego i nie wiedząc, co odpowiedzieć, po chwili po prostu kiwnęła głową.
– Wiem skądinąd, że bardzo zależy pani na podjęciu pracy w terenie. – Zieliński zawiesił głos, tak jakby od razu postanowił włączyć do rozmowy klimat pewnej warunkowości.
– Tak, biuro mi nie służy – odpowiedziała po namyśle, patrząc za okno.
Zieliński się uśmiechnął, a w każdym razie na jego twarzy pojawił się grymas, który w zamyśle miał uchodzić za uśmiech. Znała tego człowieka od prawie dwóch lat, więc wiedziała już mniej więcej, które grymasy odpowiadają danym emocjom. To znaczy emocje u inspektora Zielińskiego zdaje się nie występowały w ogóle, a jedynie do pewnych okoliczności dobierał on określony wyraz twarzy, który miał owe emocje odzwierciedlać. Jeśli odczytywało się je odpowiednio, można było uznać, że zna się inspektora na tyle, na ile powinien go znać podwładny.
– Nie mogę powiedzieć, żebym pani nie rozumiał. Może trudno w to uwierzyć, ale ja też kiedyś unikałem zbyt długiego przebywania przy biurku. – Spojrzał na nią tak, jakby sprawdzał, czy pomimo trudności uwierzyła, a może zresztą sprawdzał zupełnie coś innego.
Rozmowy z Zielińskim nigdy nie należały do łatwych, bo właściwie po każdym dłuższym czy krótszym zdaniu inspektor zawieszał się, sprawdzając, jaki efekt wywarło na rozmówcy to, co właśnie powiedział. Teraz to ona się uśmiechnęła, bo uznała, że nadszedł dobry moment, żeby to zrobić, a poza tym cała ta sytuacja i sposób bycia Zielińskiego, zawsze taki sam, lekko ją rozbawił.
– Mam dla pani bardzo poważne i odpowiedzialne zadanie. Nie ukrywam, że zastanawiałem się dość długo nad tym, komu je powierzyć. Pewnie nie jest pani tego świadoma, ale przyglądam się pani od jakiegoś czasu. Zresztą nie tylko ja się przyglądam, również moi przełożeni… – Żeby zobrazować, jak wszyscy jej się przyglądają, wbił w nią przenikliwy wzrok.
Joanna pomyślała, że to w sumie mocna rzecz, skoro jego przełożeni to chyba tylko główny naczelnik policji Kostylewicz, koordynator służb specjalnych, minister spraw wewnętrznych, premier, może prezydent? Czyżby przyglądał mi się prezydent? – uśmiechnęła się do własnych myśli.
– To panią bawi?
– Raczej lekko przeraża.
– Dziwnie się u pani objawia przerażenie. Człowiek nazywa się Marek Kaszowski i jest komisarzem w Wydziale Zabójstw i Terroru Kryminalnego Komendy Stołecznej. – Zieliński znów się zawiesił, a Joanna kiwnęła głową, żeby go odblokować. – Pani zadaniem będzie przejrzeć prowadzone przez niego na przestrzeni ostatnich kilku lat sprawy o zabójstwo. Część z tych spraw pozostaje niewyjaśniona, inne zostały wyjaśnione, ale nie jesteśmy pewni, po pierwsze, czy zostały wyjaśnione w sposób właściwy, a po drugie, czy w przebiegu czynności dochodzeniowych nie doszło do jakichś…
Żeby nie tracić czasu, Joanna sięgnęła do rezerwuaru swojej pamięci. Nazwisko Kaszowski wydało jej się znajome, ale za nic nie mogła go w tym momencie przypisać do konkretnej sprawy ani do konkretnej twarzy.
– …powiedzmy przekroczeń.
– Rozumiem.
– Zostanie pani oficjalnie oddelegowana, z prawem do wglądu we wszystkie akta podręczne spraw. Jeśli któraś wyda się pani podejrzana, wystąpimy również o dostęp do akt sądowych. Raportuje pani bezpośrednio do mnie. Spotykamy się raz w tygodniu, jeśli zaistnieje potrzeba, częściej. Jakieś pytania? – Zieliński spojrzał na Joannę bardzo poważnie i przenikliwie, a na jego twarzy pojawił się grymas jak dotąd jej nieznany.
Pokręciła głową bardziej zdecydowanie niż do tej pory, bo uznała, że sytuacja jest poważniejsza niż wcześniej.
– Gdyby jakieś się pojawiły, proszę się ze mną kontaktować od razu i bez wahania.
Zieliński otworzył szufladę ogromnego biurka, przy którym siedział. Joannie przez moment nie wiedzieć czemu przemknęło przez głowę, że wyciągnie z niej teraz jakiś masywny pistolet. Nic takiego się nie wydarzyło, ale inspektor musiał zauważyć niepokój na jej twarzy, bo podając wizytówkę, znów uśmiechnął się delikatnie, tym razem jednak był to uśmiech z gatunku porozumiewawczych. Joanna odniosła wrażenie, że oto została włączona w swego rodzaju pakt. Z kim ani w jakiej sprawie ów pakt zawiera – tego na razie nie wiedziała.
– Na odwrocie jest mój numer prywatny. Proszę korzystać… w każdej chwili.
– Dlaczego on? – zapytała i natychmiast pożałowała swojego pytania. – W sensie dlaczego akurat tego Kaszowskiego mam sprawdzać… Zresztą nie muszę wiedzieć.
– Dobrze, że pani pyta. – Inspektor pozornie się ucieszył, a w głębi duszy lekko rozsierdziła go jej ciekawość. – Komisarz Kaszowski to, jak się pani sama już wkrótce przekona, postać dosyć kontrowersyjna. Wprawdzie ma bardzo dobre wyniki, jest doskonałym śledczym, i tu nie ma żadnych co do tego wątpliwości, ale metodologia, a przede wszystkim instrumentalne traktowanie litery prawa nie zjednuje mu zwolenników wśród zwierzchników. Ale mi się zrymowało.
Zaczął się śmiać, a Joanna postanowiła już wyjść.
– Wydaje mi się, że wszystko rozumiem. Od kiedy mam zacząć?
– Kiedy tylko będzie pani mogła, najlepiej natychmiast. Pilniejsze sprawy, które pani prowadzi, proszę przekazać komisarz Ziętek, do mniej pilnych wróci pani po zakończeniu tej operacji.
– Dobrze. – Joanna wstała z fotela, na którym siedząc, cały czas zastanawiała się, czy fotel inspektora jest jakoś specjalnie podwyższany. Przecież nie pierwszy raz go widziała i nigdy nie był aż o tyle od niej wyższy. – To do widzenia, panie inspektorze.
Zieliński pokiwał głową i zajął się swoimi sprawami. Joanna ruszyła przez nieproporcjonalnie długi gabinet w kierunku drzwi, które z każdym krokiem wydawały się oddalać, zamiast zbliżać. Pod mijanymi ścianami stały regały z segregatorami, dziesiątki regałów z setkami segregatorów i tysiącami teczek. Czy wśród tych teczek jest też taka, na której napisane jest „Joanna Majewska”, a jeśli tak, to ciekawe, co znajduje się w środku.
– Pani Joanno! – Głos Zielińskiego trafił ją jakieś trzy kroki od drzwi. Przeszła jeszcze przez nie, złapała za klamkę i dopiero wtedy się odwróciła, z przyjemnym uśmiechem na twarzy. – I proszę pamiętać o zachowaniu ostrożności.
– Oczywiście, panie inspektorze.
– Ale pani chyba jest ogólnie dość ostrożna. Tak w życiu, w sensie.
– Chyba tak. Do widzenia, panie inspektorze.
– Do widzenia, pani Joanno. Trzymam za panią kciuki. To bardzo dla nas ważna misja. I proszę koniecznie unikać niebezpieczeństw.
Joanna wyszła na bardzo długi korytarz i spojrzała na ciąg drzwi prowadzących do bardzo wielu pokoi, w których nigdy nie była. Przeszła kilka kroków i zaczęła się zastanawiać.

Joanna

A co on z tym bezpieczeństwem, niebezpieczeństwem? Proszę unikać, zachować ostrożność. O co mu chodzi? Czyżby…? Waldek! Waldek wyszedł? Nie, to niemożliwe, miał siedzieć jeszcze pół roku. Który dzisiaj? Siedemnasty kwietnia, a on miał siedzieć do października. Apelację mu odrzucili. Zresztą czemu Zieliński… skąd on miałby to wiedzieć? On wie wszystko, ale czemu miałby akurat…? Telefon. Gdzie jest cholerny telefon?
– Halo, dzień dobry, Majewska, komisarz Joanna Majewska, czy ja mogę z prokuratorem Śliwińskim? Tak, poczekam.
Piotrek, gdzie jest Piotrek? W szkole, chyba jeszcze w szkole. Muszę zadzwonić. Gdzie ten Śliwiński? I czemu mi się tak od razu trzęsą ręce, czemu ja tego kompletnie nie kontroluję, tyle razy ćwiczyłam. Oddechy, liczenie, raz, dwa…
– A tak, dzień dobry, panie prokuratorze, Joanna Majewska. Chciałam zapytać, czy Waldek… to znaczy Waldemar Miernik, on miał wyjść na koniec września… ale coś mnie tknęło, czy…?
Czy Piotrek ma komórkę, pani Ela, zaraz trzeba zadzwonić do pani Eli.
– Ale dlaczego już? Dlaczego ja nic nie wiem, przecież… Ja rozumiem, że nie macie obowiązku, ale przecież pan wie, co on mi, co on nam… Dlaczego mnie nie zawiadomiliście? Tak, rozumiem, oczywiście, nie ma przepisu, ochrona danych, a ochrona ofiar? Do widzenia panu.
Jak ja zapisałam ten telefon? Pani Ela… Nie, Ela, po prostu Ela. Wybierz. Odbierz, Elu, odbierz.
– Halo? Pani Elu, czy pani idzie już może po Piotrka do szkoły? Już odebrany… W domu… Tak… to dobrze, to bardzo dobrze. Nie, nie, nic się nie stało… tak chciałam się tylko upewnić… to znaczy stało się, ale to już w domu powiem może, proszę z nim dzisiaj już nie wychodzić. Tak, będę przed siódmą.
Na chwilę siądę. Na chwilę. Dosłownie. Na chwilę. Znowu pada.

CZAT

Tamtego wieczora też strasznie lało. Kaszowski, żeby nie utonąć, przechodząc kilkadziesiąt metrów przez parking komendy, pożyczył nawet, rzecz jasna bez pytania, parasolkę od kogoś z wydziału. To i tak na niewiele się zdało, bo zanim wsiadł do swojego volva w kolorze mgły, był przemoczony do suchej nitki. Włożył kluczyk do stacyjki, przekręcił go, a silnik zagadał najpierw z pewnym trudem trzema cylindrami, czwarty dołączył dopiero po chwili. Wtedy komisarz włączył radio, między stekiem mrożących krew w żyłach wiadomości i idiotycznych reklam wyszukał w końcu kawałek w miarę spokojnej muzyki, następnie uruchomił wycieraczki w najszybszym możliwym trybie działania i rozsiadł się wygodnie w fotelu, patrząc w nicość załzawionej deszczem nocy. Zawsze tak robił, zanim ruszył z parkingu. Po pierwsze, wymagał tego silnik auta, który w innym wypadku gasł zaraz po ruszeniu, po drugie, wymagał tego Kaszowski, który w ten sposób chociaż przez kilkadziesiąt sekund mógł nie myśleć o niczym. Po upływie minuty silnik pracował już w miarę równo, komisarz wrzucił jedynkę i powoli ruszył w kierunku szlabanu, który w tej ulewie odgrywał rolę boi wyznaczającej miejsce łączenia parkingu z ulicą. Przejechał zaledwie kilka metrów, gdy nagle przed maskę samochodu wyskoczył młody człowiek w zupełnie przemoczonej koszulce z krótkim rękawem. Kaszowski wcisnął hamulec, samochód stanął z szarpnięciem. Młody człowiek, w którym komisarz rozpoznał teraz swojego asystenta Jacka Czerwińskiego, podbiegł do bocznej szyby od strony kierowcy. Kaszowski patrzył na niego chwilę i dopiero kiedy uznał, że tamten zaraz utonie w strugach deszczu, opuścił szybę o kilka centymetrów.
– Co jest?
– Dzwonił Marcin z cyberwydziału, że na jakimś czacie już trzeci raz dzisiaj pojawił się dziwny typ.
– I?
– I prosił, żeby zajść tam do niego w miarę możności.
– W miarę możności skończyłem na dzisiaj.
– Ale ten… ten dziwny na erotycznym się pojawił i chodzi o czas, w sensie, żeby nie zniknął.
– Na erotycznym wszyscy są dziwni, jutro się zobaczy, niech zarchiwizuje.

Siedząca przy biurku, na miejscu na co dzień przynależnym Kaszowskiemu, Joanna uśmiechem zachęciła siedzącego po drugiej stronie starszego aspiranta Jacka Czerwińskiego do kontynuowania opowieści. Uśmiech przyszedł jej o tyle łatwo, że chłopak właściwie jej się podobał, a jeszcze bardziej podobał jej się układ, w którym przynajmniej na razie miała nad nim wyraźną i bezapelacyjną przewagę wynikającą z zależności służbowej.
– Kaszowski zamknął okno, pomachał mi jeszcze i ruszył w kierunku wyjazdu z parkingu.
– I co było dalej? – Joanna zgrabnie obróciła między palcami długopis Kaszowskiego, a Czerwiński pomyślał, że jeszcze do tego ma ładne dłonie.
– Miałem kartkę w kieszeni i flamaster, napisałem szybko na kartce „Ene due”, dogoniłem go już przy samym szlabanie i przykleiłem kartkę na szybę. Kaszu zaklął, wrzucił wsteczny i wrócił na miejsce, z którego przed momentem wyjechał.
– Ene due…? – Joanna odłożyła długopis.
– Taka wyliczanka.
Patrzyła na Jacka wyczekująco.
– Nie wiem… Wydaje mi się, że dalej to już szef powinien pani opowiedzieć. – Jacek uciekł wzrokiem od utkwionego weń spojrzenia piwnych oczu przystojnej pani komisarz.
– Z przyjemnością, tyle tylko, że jest… – Joanna zerknęła na wyświetlacz telefonu, który chwilę wcześniej położyła na biurku wśród szpargałów Kaszowskiego – za piętnaście dwunasta, a szefa wciąż z nami nie ma.
– Czasem przychodzi później, pracujemy też w terenie, wie pani.
– Wiem, dlatego proszę kontynuować, szefa posłucham, jak wróci z terenu. – Nie odpuszczała.
Jacek nadal milczał, teraz jednak wpatrywał się w nią hardo.
– Panie aspirancie, wydawało mi się, że naczelnik Talak wyraził się jasno. Pełna współpraca.
Wahał się jeszcze przez chwilę, po czym zaczął mówić dalej, czując się przy tym lekko upokorzony.

 
Wesprzyj nas