Catherine Banner debiutuje wielopokoleniową sagą rodziny zamieszkującej na włoskiej wyspie trochę jak nie z tego świata. Dojrzałe, precyzyjne, jasne i uderzająco piękne pisarstwo, błyskotliwy hołd złożony włoskiej tradycji gawędziarskiej.


Dom na Skraju NocyPorywająca saga rodzinna. Cztery pokolenia, miłość i tajemnice, których świadkiem jest tylko urzekająca mała wyspa.

Lekarz Amedeo Esposito, podrzutek z Florencji, przyjeżdża na Castellamare w poszukiwaniu pracy. Nieoczekiwanie znajduje tam przyjaciół, dom, rodzinę i swoje miejsce na ziemi, gdzie czas odmierza coroczna procesja świętej Agaty, patronki wyspy.

Amedeo otwiera bar w Domu na Skraju Nocy. Choć miejscowi uważają ten budynek za przeklęty, właśnie to miejsce stanie się sercem wyspy. Tutaj urodzi się czwórka dzieci Amedea i Piny, a później ich wnuki i prawnuki.

Castellamare wraz z czterema pokoleniami energicznych Espositów żegluje przez burzliwe stulecie, poddając się zmianom niesionym przez wojnę, recesję i… turystów. Zmieniają się reżimy, wychodzą na jaw zdrady, zawiązują się nieoczekiwane przyjaźnie, a Dom na Skraju Nocy trwa niezmiennie pośród szumu morza.

***

Oszałamiający debiut Banner, młodej brytyjskiej autorki, w dorosłej literaturze budzi nieuniknione porównania z „Powrotem do Missing” i „Domem duchów”, przenosząc nas do świata zakotwiczonego zarazem w realności i w micie, zaludnionego przez cudownie oryginalne postaci, ze wspaniale złożoną fabułą.
„Kirkus”

Banner, autorka trzech powieści dla młodzieży, debiutuje w dorosłej literaturze fantastyczną wielopokoleniową sagą rodziny zamieszkującej na włoskiej wyspie trochę jak nie z tego świata… Zręcznie porusza poważniejsze kwestie, snując fascynującą opowieść, sięgającą czasów nam współczesnych.
„Publishers Weekly”

Znakomicie napisany dramat Banner aż kipi od fascynujących postaci i tajemniczych wyspiarskich podań, przekazywanych z pokolenia na pokolenie.
„Booklist”

Ostatnia książka Catherine Banner to mistrzowskie osiągnięcie sztuki pisarskiej, przesycone magią, a zarazem zachowujące subtelną równowagę między tym, co wytłumaczalne, a tym, co niewyjaśnione. Przez pryzmat życia pojedynczego człowieka – w oczach świata niewartego uwagi – oraz jego rodziny, Banner porusza kwestie tak szerokie, jak wspólnota oraz znaczący wpływ wielkiej historii na życie jednostek i społeczeństw.
Sara Gruen, autorka „U brzegu”

Mój podziw dla „Domu na Skraju Nocy” nie ma granic. Pisarstwo Catherine Banner jest dojrzałe, precyzyjne, jasne i uderzająco piękne. Wyczuwałem echa klasycznych legend i mitów, dzieł Homera wybrzmiewające wokół tego świata – ponadczasowego, lecz w pełni autonomicznego… Znakomita, głęboko poruszająca powieść o życiu, rozgrywająca się na szerokiej płaszczyźnie czasu i pokoleń.
Peter Nichols, autor „The Rocks”

„Dom na Skraju Nocy” to błyskotliwe uzupełnienie długiej, eklektycznej tradycji powieści wyspiarskiej. Catherine Banner stworzyła bogaty świat fikcyjnej wysepki Castellamare, kunsztownie skondensowany i cudownie skomplikowany – osiągnięcie zarezerwowane dla najgenialniejszych i obdarzonych największą intuicją pisarzy. Fakt, że jest to pierwsza powieść Catherine Banner dla dorosłych czytelników, czyni je tym bardziej niezwykłym.
Nicholas Christopher, autor „A Trip to the Stars”

Zmysłowe skupienie na szczególe buduje świat tarasów obrośniętych bugenwillą, na których serwują limoncello – stwierdzić, że jest on nastrojowy, byłoby niedopowiedzeniem. Dziesięć lat temu moją ulubioną lekturą wakacyjną była „Wyspa” Victorii Hislop; tego lata wielką ucieczkę zawdzięczam Catherine Banner – absolutnie hipnotyzującej od początku do końca, nawet jeśli w okolicy nie ma żadnego leżaka.
„The Pool”

Czytelnicy, zostaniecie urzeczeni cudownie napisaną, dynamiczną i czarowną historią pełną wyrazistych postaci. „Dom na Skraju Nocy” porównywano z „Czekoladą” Joanne Harris i „Kapitanem Corellim” Louisa de Bernieresa; książka Banner śmiało może stanąć na półce obok tych powieści, ponieważ również ona przenosi nas w magiczny i fascynujący świat.
„Independent Ireland”

Błyskotliwy hołd złożony włoskiej tradycji gawędziarskiej… Książka, od której nie sposób się oderwać, splatająca w jedną wspaniałą opowieść romans, rywalizację i zawiłości rodzinnych oczekiwań. W pisarstwie Banner pobrzmiewają – pełne podziwu i uczucia – echa utworów Itala Calvina. Czytając „Dom na Skraju Nocy”, czujemy, jakbyśmy trafili do fantastycznego świata, gdzie czas stoi w miejscu, lecz zmiany następują w niewyobrażalnym tempie.
„Minneapolis Star Tribune”

Catherine Banner urodziła się w Cambridge w 1989 roku. Pisać zaczęła już jako czternastolatka, jej pierwszą książką była sagą fantasy dla młodzieży. Na jakiś czas przerwała karierę pisarską i zajęła się pracą nauczycielki w szkole średniej w hrabstwie Durham. Zaintrygowana brakiem informacji o tym, w jaki sposób kryzys gospodarczy z 2008 roku wpłynął na zwykłych ludzi, postanowiła to przedstawić w swojej pierwszej powieści dla dorosłych. Tak powstał „Dom na Skraju Nocy”. Skala, rozmach, ale też psychologiczna głębia postaci znacznie wykraczają poza to, czego można by oczekiwać od debiutantki – i to tak młodej.

Catherine Banner
Dom na Skraju Nocy
Przekład: Hanna Pasierska
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 6 października 2016

Dom na Skraju Nocy


I
ZBIERACZ
OPOWIEŚCI
1914–1921

Pewnego razu na wyspę Castellamare spadła klątwa łez. Nadciągnęła z jaskiń nad morzem, a ponieważ mieszkańcy wznieśli swoje domy ze skały – która była niegdyś płynnym ogniem z wulkanu – płacz wkrótce rozległ się w murach domostw, poniósł się echem po uliczkach i nawet łukowata brama miasteczka zawodziła po nocach niczym porzucona panna młoda.
Udręczeni klątwą wyspiarze spierali się i kłócili ze sobą. Ojcowie sprzeciwiali się synom, matki zwróciły się przeciw córkom, sąsiedzi przestali ze sobą rozmawiać – krótko mówiąc, nikt nie zaznał spokoju. Trwało to wiele lat, aż pewnej jesieni nadeszło wielkie trzęsienie ziemi. Mieszkańców zbudził dygot niosący się z serca wyspy, przerażający dreszcz. Wstrząsy wzruszyły kocie łby na ulicach i talerze w kredensach. Budynki trzęsły się jak ricotta. Do ranka wszystkie rozsypały się w gruzy. Podczas gdy zwalone kamienie łkały i zawodziły, mieszkańcy zebrali się razem, by zdecydować, co począć. Agata, młoda córka wieśniaka, ujrzała w wizji Madonnę i wyrobiła sobie pogląd na tę sprawę. „Jakiś smutek wsączył się w skały na wyspie”, orzekła. „Musimy zebrać kamienie z ruin i wznieść miasteczko od nowa, a kiedy ukończymy to wielkie dzieło, klątwa łez zniknie”.
I tak wyspiarze kamień po kamieniu odbudowali miasteczko.

Stare podanie z wyspy w wersji opowiedzianej mi po raz pierwszy przez Pinę Vellę, spisane podczas odpustu Świętej Agaty w 1914 roku.

I

Obudziło go skrobanie w okiennicę. Musiał zatem zasnąć.
„Dziecko się rodzi!”, ktoś zawołał. Signor dottore!
W oszołomieniu uznał, że chodzi o dziecko jego żony, zerwał się więc i skoczył do okna owinięty skłębionym prześcieradłem, zanim sobie przypomniał, że żona śpi u jego boku. Twarz w oknie należała do wieśniaka Rizzu; unosiła się w ciemności niczym księżyc.
– Czyje dziecko? – spytał.
– Dziecko signor conte. A czyje?
Podszedł do drzwi, aby nie zbudzić żony. Blask księżyca na dziedzińcu nadawał wszystkiemu osobliwej wyrazistości. Nawet Rizzu zdawał się odmieniony. Miał na sobie niedzielną kamizelkę i krawat; poruszał się sztywno jak kołek.
– To pomyłka – stwierdził doktor. – Nie jestem upoważniony, by odebrać dziecko hrabiego.
– Ale signor conte osobiście kazał mi pana sprowadzić.
– Nie jestem upoważniony, by towarzyszyć hrabinie podczas porodu. Przez całą ciążę czuwała nad nią akuszerka. Z pewnością właśnie ją D’Isantu kazał ci sprowadzić.
– Nie, nie, akuszerka już jest. Hrabia wzywa pana. Pilnie, powiedział. – Rizzu nadął się ważnością zadania. – Przyjdzie pan? Natychmiast?
– Moja żona lada chwila zacznie rodzić. Nie chcę oddalać się od domu.
Lecz wieśniak nie zamierzał rezygnować ze swojej misji.
– Dziecko rodzi się już, w tej chwili – odparł. – Nie sądzę, by dało się tego uniknąć, dottore.
– Akuszerka sobie nie poradzi?
– Nie, dottore. To… skomplikowany poród. Potrzebują pana, bo dziecko nie wyjdzie bez tych pańskich srebrnych szczypiec do cukru.
Zasznurował usta oburzony, że musi otwarcie mówić o takich sprawach; nie był świadkiem narodzin żadnego ze swoich dziewięciorga dzieci i wolał myśleć, że wyskoczyły spod ziemi jak Adamo i Eva.
– Przyjdzie pan? – spytał znowu.
Doktor zaklął w duchu, bo nie mógł odmówić.
– Wezmę płaszcz i kapelusz – powiedział. – Dogonię cię za pięć minut. Masz wózek i osła czy pójdziemy piechotą?
– Nie, nie, dottore, zabrałem wózek.
– Przygotuj wszystko.
Ubrał się w ciemnościach. Jego zegarek wskazywał za kwadrans druga. Spakował instrumenty: kleszcze, stalowe nożyczki, komplet strzykawek – przygotowane na zbliżający się poród własnej żony – jak również morfinę i siarczan magnezu na wszelki wypadek. Kiedy skończył, potrząsnął żoną.
– Jak często budzą cię bóle, amore? – zapytał. – Żona hrabiego rodzi przed czasem, niech ją wszyscy diabli, i wezwali mnie do pomocy.
Skrzywiła się.
– Jeszcze czas… daj mi spać…
Z bożą pomocą powinien szybko odebrać dziecko hrabiny i zdążyć na poród żony. Przed odjazdem przebiegł na drugą stronę piazzy i zbudził starą Gesuinę, która pełniła na wyspie funkcję akuszerki, dopóki nie zaczęła tracić wzroku.
– Signora Gesuina, mi dispiace – przeprosił. – Posiedzi pani przy mojej żonie? Wezwali mnie do pomocy innej pacjentce, a ona ma już bóle.
– Kim jest ta inna pacjentka? – spytała staruszka. – Na Świętą Agatę, czyżby jakaś nieszczęsna dusza konała na tej opuszczonej przez Boga wyspie, że musi pan teraz opuścić żonę?
– Żona hrabiego rodzi przedwcześnie i pojawiły się komplikacje… Kazali mi zabrać kleszcze.
– Żona hrabiego, tak? I wezwali pana na pomoc?
– Tak, signora.
– Z tego, co słyszałam, ma pan swoje powody, aby nie chcieć odbierać tego dziecka.
Umilkła znacząco.
– Co pani słyszała, signora Gesuina?
Nie potrafił stłumić irytacji.
– Plotki – odparła.
– Mniejsza o to, posiedzi pani przy niej?
Gesuina otrząsnęła się.
– Tak, na Świętą Agatę, oczywiście. Gdzie jesteś, chłopcze? Pozwól, niech się ciebie uchwycę, żebym się nie potknęła na tych nieznośnych kocich łbach.
Rzeczywiście była niemal ślepa. Przemierzyła placyk uczepiona skraju jego płaszcza, po czym spoczęła na krześle w rogu sypialni. Miał nadzieję, że widok zgrzybiałej akuszerki nie przestraszy żony, kiedy już się zbudzi.
Minęła druga. Pocałował żonę w czoło i wyszedł. Przeklinając pod nosem, ruszył na poszukiwanie Rizzu i wózka z osłem. Przeklęty hrabia i jego żona. Nie wyraziła zgody, by doktor opiekował się nią podczas ciąży, wybrała usługi akuszerki z wyspy. Skąd nagle ten pośpiech, wzywanie go do willi o drugiej nad ranem? Rzekome komplikacje to pewnie nic poważniejszego niż skręcona pępowina albo szczególnie ostry ból i kleszcze nie będą potrzebne – tymczasem musiał zostawić własną żonę bez opieki i tłuc się na drugi koniec miasteczka na każde ich skinienie.
Rizzu czekał z kapeluszem w dłoniach, jak na mszy. Wsiedli na wózek zaprzężony w osła, fikuśny żółto-zielony pojazd. Malowane panele przedstawiały sławne bitwy, katastrofy okrętów i cuda związane z wyspą. Nie był to wehikuł zaprojektowany do szybkiej jazdy. W milczeniu punktowanym kołyszącym szumem morza przemierzali uśpione uliczki. Księżyc srebrzył liście palm i rozświetlał zakurzony grzbiet osła.
– Dwoje dzieci oczekiwanych na wyspie – utyskiwał doktor. – I przychodzą na świat równocześnie. Mojej żony i contessy. Dokąd powinien się udać medico condotto?
– Ach – odrzekł Rizzu, nieskory do wyrażania opinii w kwestii utrapień wiejskich lekarzy. – Ale to podwójne błogosławieństwo, nieprawdaż, dottore? Dwoje dzieci urodzonych tej samej nocy… Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło.
– Podwójny kłopot.
Dwadzieścia po drugiej dotarli do bramy posiadłości hrabiego. Lekarz zabrał płaszcz, kapelusz, torbę oraz stetoskop i ruszył biegiem przez podjazd, aby jak najszybciej uporać się ze sprawą. Hrabia strażował przed sypialnią żony w nowej części domu. Elektryczne oświetlenie nadawało jego twarzy spocony, gadzi wygląd.
– Nie spieszył się pan – oświadczył. – Posłałem Rizzu prawie godzinę temu.
– Nie jestem upoważniony, by w ogóle uczestniczyć w tym porodzie. – Doktor pod wpływem irytacji stał się obcesowy. – Moja własna żona wkrótce urodzi; od kilku dni cierpi przejściowe bóle. To cholernie niedogodne, że musiałem ją opuścić. Tym bardziej że contessa zażyczyła sobie do pomocy tylko akuszerkę.
– Owszem. To ja po pana posłałem. Carmela jest w środku; lepiej niech ją pan obejrzy.
Usunął się na bok, by doktor mógł się przecisnąć obok jego tłustej postaci do pokoju rodzącej. Niedawno zainstalowana elektryczność sprawiała, że wszystko zdawało się sine. Akuszerka działała w pierwotnym rytmie: „oddech, przyj, oddech, przyj”. Carmela jednak nie oddychała, nie parła, a lekarz przekonał się obecnie, że nie chodzi zaledwie o skręconą pępowinę ani szczególnie silne bóle. Brak parcia u pacjentki w tym stadium nie wróżył dobrze. Doktor, wykonując swoją pracę, nigdy się nie bał, teraz jednak przebiegł mu po łopatkach lodowaty dreszcz strachu.
– Nareszcie! – prychnęła akuszerka.
W nogach łóżka dygotała drobna pokojówka – jak jej było na imię? Pierangela – leczył ją kiedyś na zapalenie torebki stawowej.
– Przynieś coś do umycia rąk – polecił. – Od jak dawna pacjentka jest w takim stanie?
– Och, Boże… całe godziny, signor dottore! – zaszlochała Pierangela, podając mydło i gorącą wodę.
– Przez godzinę miała konwulsje – uściśliła akuszerka. – A później okresy wyczerpania, kiedy wydawało się, że traci kontakt z rzeczywistością.
– Kiedy zaczęły się bóle? – spytał.
– Wezwali mnie wczoraj z rana. O siódmej.
O siódmej. Zatem obserwowali tę walkę od dziewiętnastu godzin.
– Ciąża przebiegała normalnie?
– Skądże. – Akuszerka wcisnęła mu plik papierów, jak gdyby czytanie jej zapisków mogło mu teraz pomóc! – Contessa leżała w łóżku cały miesiąc ze spuchniętymi dłońmi i silnymi bólami głowy. Sądziłam, że pan wie – mruknęła.
– Spuchnięte dłonie! – powtórzył doktor. – Bóle głowy! Dlaczego mnie nie wezwano?
– Contessa nie pozwoliła – wyjaśniła kobieta.
– Ale pani… pani powinna była mnie wezwać.
– Lekarz signor conte, ten ze stałego lądu, badał ją w zeszłym tygodniu. Powiedział, że to nic. Co miałam robić?
– Powinna rodzić w szpitalu w Syrakuzach, nie tutaj! – natarł na akuszerkę i przerażoną Pierangelę. – Nie mam narzędzi, żeby wykonać cesarskie cięcie! Nie mam nawet dość morfiny!
– Nie zgodziła się na pańską wizytę – powtórzyła akuszerka. – Podejrzewałam stan przedrzucawkowy, dottore, ale mnie nikt nie słucha.
Taka bezwolność doprowadzała go do szału.
– Należało się domagać, by ją zabrano do szpitala – warknął. – Powinna pani nalegać!
Pierangela rozpoczęła spontaniczną litanię:
– Święty Jezu i Maryjo Matko Boża, Święta Agato od nieszczęść i wszyscy święci…
Pewność, co należy zrobić, sprawiła, że ręce przestały mu drżeć. Wcześniej czy później zawsze tak się działo.
– Odsuńcie się – rozkazał. – Przygotować wrzącą wodę, czyste prześcieradła. Muszą być czyste.
Przyniesiono wodę, wyciągnięto prześcieradła spod wiotkiego ciała Carmeli. Doktor wysterylizował strzykawkę, nabrał siarczanu magnezu i wstrzyknął rodzącej w żyłę na ręce. Rutyna prowadziła go przez kolejne czynności jak przez swoisty rytuał: Anioł Pański w południe lub różaniec. Przygotował morfinę, stalowe nożyczki, kleszcze.
– Niech pani poszuka igły z nitką – polecił akuszerce.
– Proszę przygotować gaziki, jodynę. Znajdzie pani wszystko w mojej torbie.
Carmela przemówiła w chwili przytomności.
– Wezwałam tylko akuszerkę – oznajmiła. – Nie pana.
– Teraz nie można nic na to poradzić – odpowiedział, nie zwracając się bezpośrednio do niej. – Musimy wydostać dziecko jak najszybciej.

 
Wesprzyj nas