Druga powieść w serii o Kathleen Turner. Śledzenie historii miłosnego trójkąta między Kathleen a braćmi Blane i Kade każe oczekiwać z niecierpliwością trzeciego tomu.


Zwróć się do mnieKathleen narażona jest na wiele niebezpieczeństw ze względu na swój związek z Blane’em, który jako znany adwokat bierze udział w głośnej i trudnej sprawie, a jednocześnie ubiega się o stanowisko gubernatora stanu.

Blane, by ją chronić, wzywa na pomoc swego przyrodniego brata, Kade’a, byłego agenta FBI, a teraz wolnego strzelca, człowieka po przejściach, wiernie oddany Blane’owi, który, kiedy w młodości dowiedział się, że ma młodszego brata, wziął go na wychowanie, uwalniając tym samym od udręki życia w domach dziecka i rodzinach zastępczych.

Kade i Kathleen wspólnie stawiają czoło przeciwnościom losu i walczą z ogarniającą ich coraz silniej wzajemną fascynacją, próbując zachować lojalność wobec Blane’a, któremu oboje tak wiele zawdzięczają.

Z którym z braci zwiąże się ostatecznie bohaterka?

***

Tiffany Snow stworzyła postacie, które zostawiają niezatarty ślad. Kathleen mogłaby być każdą z nas, a to, czego ona doświadcza, wydaje się bardzo realne. To właśnie pociąga mnie w tej serii. Cudownie pokazane postacie, które chcą z wami pozostać na długo.
– Cocktails and Books

Druga książka w serii o Kathleen Turner jest tak samo dobra, jeżeli nie lepsza niż pierwsza. A ja byłem całkowicie ZAKOCHANY w pierwszej książce, tak że to coś znaczy. Śledzenie historii miłosnego trójkąta między Kathleen a braćmi Blane i Kade każe mi czekać na trzeci tom z niecierpliwością.
– Guilty Pleasures Book Reviews

Akcja toczy się wartko. Kiedy liczyłem, że zwolni choć trochę, żebym mógł się przespać, pojawiał się następny zwrot akcji. To mnie odrywało od problemów życiowych i wciągało w świat stworzony przez Tiffany.
– Reading Between the Wines

Tiffany Snow – Autorka pochodzi z St. Louis, Missouri, ukończyła edukację I historię na University of Missouri–Columbia, a potem pracowała w branży IT. Po 15 latach zajęła się pisarstwem, o czym zawsze marzyła.

Tiffany Snow
Zwróć się do mnie
Przekład: Katarzyna Rosłan
seria: Kathleen Turner t.2
Wydawnictwo Arkady
Premiera: 3 sierpnia 2016

Zwróć się do mnie


Wstęp

Kade Dennon wysunął się z łóżka ostrożnie, by nie obudzić leżącej obok dziewczyny. Nie zapalając światła, odszukał swoje rzucone na krzesło ubrania, założył je i przypiął do paska kaburę z pistoletem. Przeczesał palcami zmierzwione włosy, zasunął zamek skórzanej kurtki, po czym cicho opuścił mieszkanie nadal śpiącej brunetki, której imię zdążyło już ulecieć mu z pamięci.
Na ulicach Buffalo panował niewielki ruch – w taką mroźną grudniową noc mało kto miał ochotę ruszać się z domu.
Kade zaparkował swojego mercedesa przed obskurnym barem w centrum. Wysiadł z samochodu i zerknął na zegarek.
Spóźnił się na umówione spotkanie niecały kwadrans. Pchnął drzwi i wszedł do lokalu. W twarz buchnął mu zapach piwa i zastarzałego dymu papierosowego. Czujnym spojrzeniem omiótł kiepsko oświetlone wnętrze. Niemłody barman, który na jego widok szybko odwrócił wzrok, dwóch zgarbionych nad kuflami mężczyzn, a w ciemnym kącie daleko od nich jeszcze jedna samotna postać. Kade ruszył w jej stronę.
– Donovan – mruknął, sadowiąc się obok. – Nie spodziewałem się, że przyślą pana.
– Cześć, Dennon – odpowiedział agent FBI. – Miło, że się wreszcie zjawiłeś.
Obaj byli zawodowcami, więc żaden z nich nie siedział zwrócony tyłem do drzwi wejściowych.
– Dla władz federalnych zawsze wygospodaruję trochę czasu. – Kade uśmiechnął się rozbrajająco.
– A jak ci się wiedzie w zawodzie, hm… prywatnego detektywa? – spytał Donovan z nutką sarkazmu w głosie.
Wiedział doskonale, że jego rozmówca przyjmuje tylko wybrane zlecenia, polegające najczęściej na wymierzaniu sprawiedliwości przestępcom, którzy z różnych powodów zdołali uniknąć oficjalnie orzeczonej kary.
– Obleci – odparł lakonicznie Kade.
– Gratuluję udanej akcji w Utah. Cieszę się, że dopadłeś drania.
Agent mówił o niejakim Travisie Hanleyu, psychopacie poszukiwanym w całym kraju za morderstwa i porwanie. Mężczyzna ten wtargnął do mieszkania byłej żony w Pittsburghu, zabił ją i jej rodziców, po czym zabrał stamtąd przemocą swoją ośmioletnią córkę i wywiózł ją w nieznanym kierunku. Kade wytropił porywacza i jego ofiarę w podrzędnym motelu w górach. Przez kilka godzin obserwował ich przez wizjer wycelowanego w okno karabinu M40. Przerażona dziewczynka kuliła się na podłodze obok łóżka, a jej ojciec biegał po całym pokoju, wrzeszcząc i wymachując bronią. Kiedy wreszcie przestał się miotać, Kade zastrzelił go i poszedł po dziecko. Mała była odwodniona, od kilku dni nie jadła. Zawiózł ją do najbliższego szpitala. Przez całą drogę trzymała się go kurczowo i nie przestawała płakać.
– Uratowałeś dzieciakowi życie – stwierdził Donovan.
Kade wzruszył ramionami.
– Marne będzie miała to życie – burknął. – Straciła rodziców i dziadków, a jej terapia potrwa pewnie ładnych parę lat.
– Ano, tak bywa – westchnął agent. – A skoro już mowa o marnym życiu, to co byś powiedział na propozycję powrotu do nas? Mógłbym ci załatwić ciepłą posadkę w centrali. Nie musiałbyś się pętać po biurach terenowych.
– Nie, dzięki. Wolę być wolnym strzelcem. No, to co tam agencja dla mnie ma?
Donovan położył na stole brązową kopertę.
– Przysłali nam to z Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego. Zaszyfrowane dane z Iranu – wyjaśnił. – Mają problemy ze złamaniem kodu. Załatwiasz to i dwieście tysięcy dolców ląduje na twoim koncie. Umowa stoi?
Kade zgarnął kopertę z blatu i wsunął ją sobie do kieszeni.
– Stoi – potwierdził.
– Dobra. – Agent zerknął na zegarek. – Muszę lecieć. W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać. Niespiesznie podniósł się z miejsca i ruszył do drzwi.
Kade odprowadził go wzrokiem, po czym przesiadł się na jeden z wysokich stołków przy barze.
– Co podać? – spytał znużonym głosem barman.
– Wódkę.
Kade opróżnił jednym haustem postawiony przed nim kieliszek i gestem poprosił o dolewkę. Tym razem pił wolno, zastanawiając się, co powinien teraz zrobić. Wykonanie zlecenia, które właśnie otrzymał, wymagało odpowiedniego sprzętu. Miał taki w swoim domu w Indianapolis, ale od ponad miesiąca jego noga nie postała w tym mieście. Wolał uniknąć spotkania z bratem, a nade wszystko – z jego dziewczyną.
Na samą myśl o niej czuł bolesny ucisk w dole brzucha. Starał się odpędzać od siebie to wspomnienie, ale natrętnie powracało, nie dając mu spokoju. Teraz też, wpatrując się w lustrzane tafle za barem, nie widział w nich swojego odbicia, lecz jej drobną twarz okoloną długimi jasnorudymi włosami, jej ciemnobłękitne oczy o ufnym spojrzeniu. Tak patrzyła na niego wtedy, w tamtym motelowym pokoju w Chicago, gdy widział ją po raz ostatni. Wierzyła, że ją ochroni, że się nią zaopiekuje…
W tej chwili zadzwoniła jego komórka. Wyszarpnął ją z kieszeni i na widok imienia na wyświetlaczu ogarnęło go poczucie winy. Wystarczyło, by pomyślał o tej dziewczynie, i proszę, kto od razu dzwoni.
– No cześć, bracie – powiedział do słuchawki.
– Cześć – usłyszał głos Blane’a. – Słuchaj, sprawa jest ważna, więc darujmy sobie pytania, jak leci. Możesz przyjechać do Indianapolis? I to jak najszybciej, bo… – Chwila ciszy. – Kathleen jest w niebezpieczeństwie.
Zmarszczył brwi, a jego palce mocniej zacisnęły się na aparacie.
– Co się dzieje? – spytał.
– Powiem ci na miejscu.
Sięgnął po kieliszek i upił łyk wódki, gorączkowo starając się wymyślić jakąś wiarygodną wymówkę.
– Jesteś pewien, że nie przesadzasz? – zaczął. – Bo wiesz, mam teraz pilne zlecenie i…
– Nie przesadzam. Potrzebuję cię. Naprawdę.
No tak. Blane nie miał skłonności do dramatyzowania. Kade nie mógł odmówić jego prośbie.
– Dobra – powiedział. – Już jadę.
Rozłączył się, zapłacił barmanowi i zsunął się ze stołka.
– To się dobrze nie skończy – mruknął do siebie ponuro, ruszając w stronę drzwi.

Rozdział pierwszy

Dygotałam z zimna i strasznie bolały mnie nogi. Już sam fakt, że znajdowałam się w mroźny grudniowy wieczór na ulicy, bez płaszcza i solidnych butów, był wystarczająco przykry. A w perspektywie miałam jeszcze przejażdżkę nocnym autobusem przez pół miasta w wydekoltowanej wieczorowej sukni i pantoflach z odkrytymi palcami. Zgroza! Ponadto moje serce było złamane, a oczy pełne łez. Naprawdę nie sądziłam, że może mnie spotkać coś jeszcze gorszego.
Myliłam się.
– Ej, lala! Wyskakuj z kasy.
Na dźwięk tych słów zatrzymałam się w pół kroku, a tętno gwałtownie mi przyspieszyło. Odwróciłam się i zobaczyłam wyłaniającego się z mroku mężczyznę. Był wielki i potężnie zbudowany, ważył pewnie ze dwa razy tyle co ja.
– No? – przynaglił mnie. – Oddasz mi grzecznie wszystko, co tam masz w torebeczce, czy mam ci pociąć tę szykowną kieckę?
W rozproszonym świetle pobliskiej latarni błysnęło długie, wąskie ostrze. Przełknęłam ślinę. Bałam się noży. Wiem, że to brzmi głupio, ale z dwojga złego wolałam już zostać zastrzelona niż zadźgana.
– Mam przy sobie tylko pięć dolarów – odpowiedziałam, siląc się na opanowany ton. Rzuciłam szybko okiem w prawo i w lewo. Na zaśnieżonej ulicy nie było żywej duszy, nie jechał też żaden samochód. Wiedziałam, że na ucieczkę nie mam szans. Nie na dziesięciocentymetrowych obcasach. Cholera, dlaczego zawsze w najbardziej niebezpiecznych chwilach mojego życia musiałam mieć na nogach nieodpowiednie obuwie? Mężczyzna spojrzał na mój dekolt.
– W takim razie wezmę ten śliczny naszyjnik – oznajmił, po czym zbliżył się i mocno złapał mnie za ramię.
Krzyknęłam na całe gardło.
– Zamknij pysk, suko! – warknął, przykładając mi zimne ostrze do szyi.
Umilkłam. Mój oddech stał się szybki i płytki, w uszach dudniła krew. Bałam się, ale mimo to kurczowo zaciskałam palce wolnej ręki na wisiorku z szafirem. Nie mogłam go oddać. To był prezent od Blane’a. Dostałam ten naszyjnik zaledwie kilka godzin temu, gdy szykowałam się do wyjścia na przyjęcie.
Los bywa okrutny, pomyślałam. Wieczór, który rozpoczął się tak obiecująco, kończy się koszmarem.

*

Dzień upłynął mi względnie spokojnie, głównie dlatego, że nie miałam czasu się denerwować. O jedenastej rano byłam już w The Drop, gdzie dwa razy w tygodniu pracowałam jako barmanka. Zazwyczaj brałam nocne zmiany, ale tej soboty zamieniłam się z Lucy, bo chciałam mieć wolny wieczór.
Wybieraliśmy się z Blane’em na przyjęcie charytatywne wydawane przez senatora Roberta Keastona w sali bankietowej najdroższego i najelegantszego hotelu w Indianapolis. Słyszałam, że wstęp na tę imprezę kosztował siedem tysięcy dolarów od osoby. Obłęd! Miałam nadzieję, że jedzenie, jakie tam podadzą, będzie warte choćby ułamka tej ogromnej sumy. Jakim cudem taka skromna barmanka jak ja miała się znaleźć jako gość na ekskluzywnym przyjęciu dla elity? No cóż, nie było w tym nic dziwnego, jeśli wzięło się pod uwagę pozycję społeczną mojego chłopaka. Nie, „chłopak” to nieodpowiednie określenie, zbyt młodzieżowe i sugerujące bliską zażyłość, a nasza relacja wyglądała jednak trochę inaczej.
W każdym razie Blane Kirk był potomkiem znakomitej rodziny, jednym z najbardziej wziętych prawników w mieście i współwłaścicielem znanej kancelarii adwokackiej.
Miał trzydzieści pięć lat, ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, fantastyczną figurę, ciemnoblond włosy, kwadratową szczękę i zabójcze szarozielone oczy, które zmieniały odcień w zależności od nastroju. Do tego służył kiedyś w Siłach Specjalnych Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych (tak, chodzi o te słynne Foki). Podsumowując, był świetnie wykształcony, bardzo bogaty, dobrze wychowany, obłędnie przystojny i nieprzeciętnie sprawny fizycznie.
Z tym właśnie ideałem faceta spotykałam się od początku listopada, czyli od niecałych sześciu tygodni. Wiem, że to niezbyt długo, ale dotychczasowe związki Blane’a nie trwały zwykle nawet połowy tego czasu. Kobiety za nim szalały, więc zdobywał bez trudu każdą, która mu się spodobała, a potem wymieniał na inną, zawiadamiając poprzednią o zerwaniu za pomocą pożegnalnego prezentu. Byłam nieźle zorientowana w tych sprawach, ponieważ od kwietnia, czyli odkąd zamieszkałam w Indianapolis, pracowałam w kancelarii Kirk i Trent (wtedy jeszcze Gage, Kirk i Trent) jako goniec.
Z racji obowiązków służbowych codziennie widywałam asystentkę Blane’a, a ona lubiła poplotkować ze mną na temat miłosnych perypetii swojego szefa. Właściwie teraz powinnam była rzucić tę robotę, bo sypianie z pracodawcą to totalny brak klasy, ale potrzebowałam pieniędzy, a dla kogoś takiego jak ja – bez wyższego wykształcenia, znajomości języków obcych i żadnego konkretnego zawodu – znalezienie posady w wielkim mieście nie było wcale łatwe.
Szczerze mówiąc, nie rozumiałam, dlaczego Blane w ogóle się mną zainteresował. Zwykle prowadzał się ze smukłymi, długonogimi pięknościami z wyższych sfer, a ja byłam niska, miałam lekką nadwagę i nie nosiłam znanego nazwiska.
A nie, przepraszam. Moje nazwisko było powszechnie znane, podobnie jak nazwiska wielu członków mojej rodziny, tyle że… Cóż. Moja babcia, Tina Turner, nigdy nie występowała na scenie, lecz całe życie zajmowała się prowadzeniem gospodarstwa domowego. Mój tata, Ted Turner, nie zarządzał wielkim koncernem medialnym, lecz komisariatem policji w małej mieścinie Rushville w stanie Indiana, gdzie się urodziłam i wychowałam. A ja, Kathleen Turner, nie byłam gwiazdą filmową, lecz zwyczajną dziewczyną z prowincji, z pochodzenia Irlandką, jako tako wiążącą koniec z końcem dzięki dwóm etatom: barmanki i pomocy biurowej. Nie pasowałam do Blane’a i wiedziałam o tym. Właściwie byłam pewna, że lada dzień mnie porzuci, chociaż fakt, że do tej pory tego nie zrobił i że chciał się ze mną pokazać dziś wieczorem na przyjęciu dla VIP-ów, dawał mi cień nadziei. Na co? Tego nie śmiałam formułować.
O szóstej przekazałam bar zmienniczce i pojechałam do domu, gdzie w rekordowym tempie wzięłam prysznic, umyłam głowę i ogoliłam nogi. Wysuszyłam włosy, upięłam je w elegancki kok, po czym zabrałam się za makijaż. Właśnie kończyłam malować usta, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
Pobiegłam do przedpokoju i, nauczona przykrym doświadczeniem, sprawdziłam najpierw przez wizjer, kto stoi na progu. To był Blane. Na jego widok jak zwykle zaparło mi dech w piersi. Wyglądał olśniewająco w grafitowym garniturze i śnieżnobiałej koszuli. Wiedziałam, że pod marynarką ma przypiętą do paska spodni kaburę z pistoletem.
W Indianie obowiązywał zakaz noszenia broni na wierzchu, a Blane zawsze przestrzegał przepisów. Swojego sig-sauera posiadał legalnie i nigdzie się bez niego nie ruszał. Dzięki temu już raz uratował mi życie.
– Cześć. Wcześnie przyszedłeś – powiedziałam, otwierając szeroko drzwi.
Blane odwzajemnił mój uśmiech i wszedł do mieszkania.
Obrzucił mnie gorącym spojrzeniem, od którego serce natychmiast zaczęło mi bić jak szalone, i spytał niskim, stłumionym głosem:
– Za wcześnie?
Przesunął opuszkami palców wzdłuż krawędzi ręcznika, którym byłam owinięta. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, pochylił się i przycisnął usta do nasady mojej szyi, w miejscu, gdzie łączyła się z barkiem. Poczułam delikatne muśnięcia językiem i mogłam już tylko odrzucić głowę do tyłu, przymknąć powieki i westchnąć z zachwytu. Oszołomił mnie znajomy, upajający zapach jego wody kolońskiej. Ręcznik opadł na podłogę, a dłoń Blane’a wślizgnęła się między moje uda. Dopiero wtedy zdobyłam się na słaby protest.
– Popsujesz mi fryzurę – jęknęłam i uchwyciłam się jego ramion, bo kolana już zaczęły się pode mną uginać. Biegłość, z jaką Blane doprowadzał mnie do takiego stanu, była niemal przerażająca.
Przysunął usta do mojego ucha i wyszeptał:
– Zapewniam cię, że twoja fryzura nie dozna najmniejszego uszczerbku.
Poczułam rozkoszny dreszcz.
/…/

 
Wesprzyj nas