Niepublikowany wcześniej zbiór wczesnych opowiadań amerykańskiego mistrza ciętego języka i czarnego humoru. Swoisty testament Vonneguta, świadectwo jego niezwykłego zmysłu obserwacji i nieograniczonej wyobraźni.


Gdy śmiertelnicy śpiąInteligentna i zjadliwa proza Kurta Vonneguta inspirowała kolejne pokolenia pisarzy, w tym Dave’a Eggersa, autora przedmowy do niniejszego tomu opowiadań. W tych, do tej pory niepublikowanych, literackich klejnotach unikalny styl Vonneguta przenika specyficzne amerykańskie krajobrazy, pełne fabryk, przyczep i przydrożnych barów, oraz bohaterów, których marzenia i lęki nieustannie zmagają się z okrutną, a czasem komicznie obojętną, rzeczywistością.

Oto opowieści o ludziach i maszynach, o sztuce i sztuczności, o tym, jak niespodziewana fortuna, sława lub miłość potrafią wywrócić zwykłe życie do góry nogami.

*

Ambitny budowniczy dróg, dowódca armii buldożerów, spychaczy i asfalciarek w wolnym czasie zawiaduje miniaturowymi makietami pociągów, gdy niespodziewanie do świata fantazji wkracza kobieta jego życia.

Młoda stenotypistka-marzycielka odbiera telefon od zbiegłego przestępcy, który składa jej dziwną propozycję.

Zrzędliwy dziennikarzyna zostaje powołany do komisji oceniającej bożonarodzeniowe reklamy – pracy, w której poznaje byłego więźnia i jest świadkiem cudu.

Wdowa po hodowcy świń otrzymuje tajemnicze listy od mężczyzny z Schenectady, w których pisze o “niezdefiniowanym, słodkim bólu duszy”. Jeszcze dziwniej robi się, gdy kobieta jedzie spotkać się z nim osobiście.

proste historie poruszające ludzkie sprawy

Kurt Vonnegut (1922–2007), amerykański pisarz, eseista i artysta grafik, a także wykładowca literatury na Uniwersytecie Harvarda oraz na City College w Nowym Jorku. Pierwsze doświadczenia dziennikarskie zdobywał pisując dla szkolnej gazetki. W latach 1940–43 studiował chemię i biologię na Cornell University. Zniechęcony słabymi wynikami w nauce wstąpił do armii amerykańskiej; walczył na froncie II wojny światowej. W niemieckiej niewoli przeżył alianckie naloty dywanowe na Drezno, gdzie śmierć poniosło ponad 100 tys. cywilów. Te dramatyczne przeżycia odcisnęły piętno na jego psychice i zainspirowały do napisania uważanej za arcydzieło “Rzeźni numer pięć”, ukazującej absurd wojny totalnej. Po kapitulacji Niemiec studiował antropologię na University of Chicago; był policyjnym reporterem, pracował w biurze prasowym General Electric. W 1950 czasopismo „Collier’s” opublikowało jego pierwsze opowiadanie; rok później Vonnegut porzucił pracę w GE i poświęcił się całkowicie działalności literackiej. W 1952 wydał pierwszą (z czternastu) powieści, zatytułowaną “Pianola”. Do jego najgłośniejszych utworów należą m.in. “Matka noc”, “Kocia kołyska”, “Śniadanie mistrzów”, “Recydywista” i “Galapagos”. Ostatnie dzieła pisarza to powieść “Trzęsienie czasu” oraz pośmiertnie wydane antologie opowiadań “Armagedon w retrospektywie”, “Popatrz na ptaszka”, “Gdy śmiertelnicy śpią” i “Dossier frajera”.

Kurt Vonnegut
Gdy śmiertelnicy śpią
Przekład: Zofia Uhrynowska-Hanasz
Wydawnictwo Albatros Andrzej Kuryłowicz s.c.
Premiera: 11 maja 2016

kup książkę

Gdy śmiertelnicy śpią


JENNY

George Castrow pojawiał się w General Household Appliances, macierzystej siedzibie firmy, w której był zatrudniony, tylko raz do roku – żeby zainstalować wyposażenie w obudowie nowego modelu lodówki. Za każdym razem zostawiał w skrzynce na wnioski zawsze ten sam postulat: „A może by tak w przyszłym roku zbudować lodówkę w kształcie kobiety?”. Towarzyszył mu szkic przedstawiający taką właśnie lodówkę, ze strzałkami wskazującymi miejsca, gdzie mają być pojemniki na warzywa, na masło i na kostki lodu.
George nazwał ten typ lodówki Jak-u-Mamy. Wszyscy uznali Jak-u-Mamy za świetny żart, ponieważ nieustannie podróżujący George tańczył, rozmawiał i śpiewał z lodówką w kształcie lodówki. Miała na imię Jenny. George zaprojektował ją i zbudował, kiedy był prawdziwą gwiazdą laboratorium badawczego GHA.
Zachowywał się, jakby Jenny była jego żoną. Mieszkał z nią w furgonetce do przeprowadzek, wypełnionej głównie elektroniką stanowiącą mózg Jenny. Miał tam koję, kuchenkę elektryczną, stołek na trzech nogach, stolik i szafkę. Kiedy zatrzymywał się gdzieś na noc, kładł przed wozem na ziemi wycieraczkę. Widoczny na niej napis Jenny i George świecił w ciemności.
Jenny i George jeździli od dealera do dealera sprzętu domowego w całych Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Tańczyli, śpiewali i opowiadali kawały, ściągając do sklepów pokaźne tłumy. Następnie zachwalali sprzęt GHA, stojąc i nic nie robiąc.
Jenny i George zajmowali się tym od 1934 roku. Kiedy skończyłem college i rozpocząłem pracę w firmie, George miał sześćdziesiąt cztery lata. A gdy dowiedziałem się o jego wysokich zarobkach, swobodnym trybie życia i o tym, jak rozśmieszając ludzi, zachęcał ich do kupowania sprzętu firmy, uznałem, że jest jej najszczęśliwszym pracownikiem.
Nigdy jednak nie miałem okazji zobaczyć George’a i Jenny, dopóki firma nie przeniosła mnie do swojej filii w Indianapolis. Pewnego ranka dostaliśmy telegram z wiadomością, że George i Jenny zatrzymali się gdzieś przejazdem w naszej okolicy. Czy moglibyśmy łaskawie ich odnaleźć i zawiadomić George’a, że jego była żona jest poważnie chora? Rokowania są bardzo złe, a ona chciałaby się z nim zobaczyć.
Byłem bardzo zdziwiony, kiedy się dowiedziałem, że George miał żonę. Niektórzy starsi pracownicy firmy o niej wiedzieli. George przeżył z nią tylko sześć miesięcy – potem wyruszył w drogę z Jenny. Jego była żona która miała na imię Nancy, odwróciła się wtedy na pięcie i wyszła za jego najbliższego przyjaciela.

*

Powierzono mi więc zadanie wytropienia George’a i Jenny. Firma właściwie nigdy nie wiedziała dokładnie, gdzie oni w danym momencie przebywają. George poruszał się według własnego harmonogramu. Sam był sobie szefem. W firmie z grubsza tylko orientowano się w jego trasach, ustalając je według rachunków, jakie wysyłał, i po entuzjastycznych listach od dystrybutorów i sprzedawców sprzętu.
I niemal w każdym liście donoszono o jakimś nowym numerze Jenny, do którego jeszcze niedawno nie byłaby zdolna. George nie mógł zostawić jej samej. Majstrował przy niej w każdej wolnej chwili, jakby jego życie zależało od tego, w jakim stopniu uda mu się wyposażyć Jenny w ludzkie cechy.

*

Zadzwoniłem do Hala Flourisha, naszego dystrybutora w środkowej Indianie, i zapytałem, czy wie, gdzie są Jenny i George. Hal, dosłownie zarykując się ze śmiechu, powiedział, że oczywiście wie. I poinformował mnie, że Jenny i George są właśnie w Indianapolis. W Hali Targowej ze Sprzętem Domowym Hoosiera. Podobno wczesnym rankiem, spacerując North Meridian Street, zatrzymali ruch uliczny.
– Jenny miała nowy kapelusz, z przypiętym bukiecikiem kwiatków, i żółtą suknię – powiedział. – A George, cały odszykowany, wystąpił w stroju wieczorowym, w żółtych getrach i z laseczką. Można skonać. Masz pojęcie, jak on ją zaprogramował, żeby wiedzieć, kiedy siada jej agregat?
– Nie – odparłem.
– Jenny ziewa i opadają jej powieki.

*

Jenny i George zaczynali właśnie swój pierwszy pokaz tego dnia, kiedy wyruszyłem do Hali Targowej Hoosiera. Był piękny poranek. George stał na chodniku, w słońcu, oparty o błotnik wozu mieszczącego mózg Jenny. Śpiewali w duecie Indiański zew miłosny. Byli całkiem dobrzy. George śpiewał chropawym barytonem: „Będę wołał cieeebie”. A Jenny odpowiadała mu, stojąc w drzwiach hali, cienkim dziewczęcym sopranem.
Sully Harris, właściciel hali targowej, stał obok Jenny, obejmując ją ramieniem. Palił cygaro i liczył potencjalnych klientów.
George miał na sobie frak i żółte getry, które tak bardzo wyśmiewał Hal Flourish. Poły jego fraka ciągnęły się po ziemi. Biała kamizelka sięgała kolan, a gors koszuli, zrolowany aż pod brodę, przypominał okienną roletę. Jego stroju dopełniały zmyślne buty, które wyglądały jak gołe stopy, a wielkością przypominały łopaty wioseł.
Paznokcie były w kolorze strażackiej czerwieni.
Ale Hal Flourish należy do ludzi, którzy uważają, że to, co ma być śmieszne, jest śmieszne. George jednak – po bliższym przyjrzeniu mu się – nie był śmieszny. A ja musiałem przyjrzeć mu się bliżej, ponieważ nie przyjechałem po to, żeby dobrze się bawić. Przynosiłem mu smutne wieści. Kiedy więc dokładnie przypatrzyłem się George’owi, zobaczyłem starzejącego się małego człowieczka, samotnego na tym padole łez. Zobaczyłem niskiego mężczyznę z dużym nosem i piwnymi oczami, w których czaił się jakiś niepokój.
Jednakże większość osób uważała go za bardzo zabawnego faceta. Zaledwie tu i ówdzie można było zauważyć osoby, które widziały to, co ja. W ich uśmiechach, trochę dziwnych i mających w sobie jakąś słodycz, nie było szyderstwa. W większości z nich można było wyczytać pytanie, na jakiej zasadzie funkcjonuje Jenny.

*

A Jenny była sterowana radiem. I cały układ sterowania mieścił się właśnie w tych zmyślnych butach George’a, pod jego palcami. George naciskał palcami stóp odpowiednie guziki, wysyłając w ten sposób sygnały do mieszczącego się w furgonie mózgu Jenny. I mózg mówił jej w ten sposób, co ma robić. Pomiędzy Jenny, George’em a samochodem nie było żadnych przewodów.
Trudno było uwierzyć, że George miał cokolwiek wspólnego z działaniami Jenny. Nosił w uchu małą różową słuchaweczkę, żeby móc słyszeć wszystko, co inni do niej mówią, nawet kiedy była od niego oddalona o jakieś trzydzieści metrów. Prócz tego do ramek okularów George’a były przyczepione małe lusterka wsteczne, tak żeby nawet stojąc tyłem do Jenny, mógł widzieć wszystko, co ona robi.
Kiedy skończyli śpiewać, Jenny wybrała sobie mnie, żeby trochę ze mną popajacować.
– Halo, wysoki, ciemnowłosy przystojniaku -powiedziała. – Stara lodówka wypędziła cię z domu, tak?
– Jenny miała nad drzwiami twarz ze sztucznej gąbki, w której zatopione były sprężyny, a za nią ukryty głośnik. Ta twarz była jak prawdziwa: wydawało się, że w środku w lodówce siedzi żywa kobieta, która wystawia twarz przez dziurę w drzwiach.
Odpowiedziałem jej żartem:
– Wie pani co, pani Frankenstein, a może by tak pani odeszła sobie gdzieś na bok i zrobiła trochę kostek lodu? Chciałbym porozmawiać z pani szefem w cztery oczy.
Twarz Jenny z różowej stała się biała. Jej wargi zaczęły drżeć, a następnie wygięły się w podkówkę i cała twarz jakby straciła kształt. Jenny zamknęła oczy, żeby nie musieć patrzeć na taką koszmarną osobę jak ja. Po czym – Bóg mi świadkiem – uroniła dwie dorodne łzy. Potoczyły się po jej policzkach, a potem po białym emaliowanym froncie Jenny, aż wreszcie spadły na ziemię.
Uśmiechnąłem się i mrugnąłem do George’a, dając mu do zrozumienia, że doceniam jego zmyślne dzieło, ale że naprawdę chcę z nim porozmawiać.
Nie odwzajemnił mojego uśmiechu. Nie podobało mu się to, że się w ten sposób odzywam do Jenny. Tak jakbym znieważył jego matkę czy siostrę albo coś w tym rodzaju.

*

Do George’a podszedł mniej więcej dziesięcioletni chłopak.
– A ja wiem, jak ona działa – powiedział. – Tam w środku siedzi karzeł.
– Jesteś pierwszą osobą, która zgadła, na czym to polega – odparł George. – A teraz, skoro już wszyscy wiedzą, mogę wreszcie tego karła wypuścić. – Gestem dał Jenny znak, żeby wyszła z nim na chodnik.
Spodziewałem się, że będzie łaziła jak kaczka, dzwoniąc i szczękając jak traktor, ponieważ ważyła trzysta pięćdziesiąt kilo. Ona jednak nie dość, że miała piękną twarz, to jeszcze poruszała się lekkim krokiem. Nigdy do tej pory nie byłem świadkiem takiego triumfu ducha nad materią. Zupełnie zapomniałem, że mam do czynienia z lodówką. Widziałem tylko ją.
Jenny podeszła do George’a.
– O co chodzi, kochanie? – zapytała.
– Wydało się – odparł George. – Ten bystry chłopak zgadł, że w środku ciebie siedzi karzeł. Więc dlaczego nie wyjść sobie dla zaczerpnięcia świeżego powietrza, a przy okazji poznać jakichś miłych ludzi? – George zrobił pauzę wystarczająco długą i minę miał dostatecznie ponurą, żeby publika pomyślała, że może istotnie zobaczy karła.
Nagle coś zawarczało, szczęknęło i drzwi Jenny stanęły otworem. Ale w środku nie było nic, poza zimnym powietrzem, stalą nierdzewną, porcelaną i szklanką soku pomarańczowego. Wszyscy przeżyli szok – na zewnątrz całe to piękno i osobowość, a w środku – zimne nic.
George łyknął soku ze szklanki, wstawił ją z powrotem do Jenny i zamknął drzwi.
– Cieszę się, że dla odmiany wreszcie o siebie zadbałeś – powiedziała Jenny. Widać było, że ma na jego punkcie hysia i że się ciągle o niego martwi. – Naprawdę -zwróciła się do zebranego tłumku – odżywiając się w ten sposób, biedak już dawno powinien się wykończyć na szkorbut i na krzywicę.
Jak się tak nad tym zastanowić, to tłum jest czymś najbardziej zwariowanym na świecie. Oto George udowodnił wszem wobec, że w środku Jenny nie ma nic, a jakieś dwadzieścia sekund później ludzie znów zaczęli ją traktować jak prawdziwą ludzką istotę. Kobiety kiwały głowami na znak, że wiedzą, jaka to męka doprowadzić do tego, żeby mężczyzna zaczął wreszcie o siebie dbać. Mężczyźni z kolei nie szczędzili George’owi ukradkowych spojrzeń mówiących: wiemy, jaka to męka, kiedy kobieta cały czas traktuje cię jak małe dziecko.
Jedynym widzem, którego nie ogarnął ogólny nastrój i nie dał się wystrychnąć na dudka, był chłopak, który wcześniej powiedział, że w Jenny siedzi karzeł. Urażona ambicja i rozczarowanie, że jednak się pomylił co do zasady jej działania, zaowocowały u niego mocnym postanowieniem: zdemaskuje to wszystko poprzez prawdę, Prawdę przez wielkie P. Jak dorośnie, zostanie uczonym.
– No dobrze – odezwał się – jeśli tam w środku nie siedzi karzeł, to wiem dokładnie, jak ona działa.
– No jak, kochanie? – Jenny zamieniła się w słuch, ciekawa, co też mądrego ma do powiedzenia chłopak na jej temat. Doprowadziła go do szału.
– Jesteś sterowana radiem! – wykrzyknął chłopak.
– Oooooo! – Jenny wydawała się zachwycona. – To by było fantastyczne rozwiązanie.
Chłopak zrobił się czerwony na twarzy.
– Możesz sobie żartować, ile wlezie – powiedział – ale taka jest prawda i ty o tym dobrze wiesz. A ciekawe, co pan ma na ten temat do powiedzenia? – rzucił tym razem wyzwanie George’owi.
– Trzy tysiące lat temu – zaczął George – sułtan Alla-Bakar zakochał się w najmądrzejszej, najczulszej, najpiękniejszej kobiecie, jaka kiedykolwiek chodziła po ziemi. Miała na imię Jenny i była niewolnicą. Stary sułtan wiedział, że jego królestwu grozi nieustanny rozlew krwi – ciągnął George – ponieważ każdy mężczyzna na widok Jenny zaczynał marzyć o jej miłości. Kazał więc dworskiemu magikowi wyjąć ducha z jej ciała i wsadzić go do butelki. Którą z kolei zamknął w swoim skarbcu.W tysiąc dziewięćset trzydziestym trzecim roku Lionel O. Heartline, prezes General Household Appliances Company, będąc w podróży służbowej w sławetnym Bagdadzie, kupił tam dziwną butelkę. Przywiózł ją do domu i otworzył, wypuszczając ze środka ducha Jenny, który miał trzy tysiące lat. Pracowałem wtedy w laboratorium badawczym firmy i pan Heartline zapytał mnie, jaki mam pomysł na nowe ciało dla Jenny. Wyposażyłem więc obudowę lodówki w twarz, głos i stopy, no i w sterowanie duchowe o napędzie zależnym wyłącznie od jej woli. – Była to tak głupia historia, że zapomniałem o niej, kiedy tylko skończyłem się śmiać. Dopiero po kilku tygodniach dotarło do mnie, że ta opowieść George’a to nie było jedynie zwykłe efekciarstwo. Chyba jeszcze nigdy dotychczas, mówiąc o Jenny, nie był tak bliski prawdy i tak szczery. I to w taki pełen poezji sposób. – I oto, proszę bardzo, jest! -zakończył swoją opowieść.
– Bujda! – wrzasnął mądrala. Ale publiczność mu nie przyklasnęła, ani wtedy, ani już nigdy.
Jenny wydała długie westchnienie – zadumała się nad tymi trzema tysiącami lat w butelce.
– No cóż, ten etap mojego życia się zakończył -odparła. – Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Ani przerywać pokazu.
Weszła z powrotem do marketu i wszyscy inni, z wyjątkiem mnie i George’a, podążyli za nią.
George, który w dalszym ciągu sterował nią za pomocą palców stóp, dał nura do kabiny samochodu. Poszedłem za nim i wsadziłem głowę przez okno. Widziałem, jak wierzchy jego dziwnych butów się marszczą, kiedy George ruszał w nich palcami, sprawiając, że Jenny perorowała w hali targowej z ożywieniem. O godzinie dziewiątej w ten słoneczny poranek George raczył się obficie gorzałą z butelki.

*

Kiedy ustało łzawienie oczu i pieczenie w gardle, zwrócił się do mnie z pytaniem:
– Dlaczego tak dziwnie na mnie patrzysz, synku? Czyżbyś nie widział, że popijałem sok pomarańczowy, jak przystało na grzecznego chłopca? Przecież nie piję przed śniadaniem.
– Przepraszam – odparłem. Odsunąłem się od samochodu, żeby dać mu szansę na zebranie się w garść, ale i samemu zyskać na czasie.
– Kiedy zobaczyłam tę piękną lodówkę GHA w laboratorium badawczym – mówiła Jenny w markecie -od razu powiedziałam do George’a: „To jest idealne dla mnie nieskazitelnie białe ciało”. – Spojrzała najpierw na mnie, a potem na George’a, zamilkła i na parę sekund znikł z jej twarzy „towarzyski” uśmiech. Potem odchrząknęła i kontynuowała: – Na czym to ja skończyłam?
George nie zamierzał wysiadać z kabiny. Patrzył teraz przed siebie na coś bardzo przygnębiającego i odległego o osiem tysięcy kilometrów. Mógł tak spędzić cały dzień.
Tymczasem natchnienie Jenny do zabawiania publiczności towarzyską pogawędką się skończyło, podeszła więc do drzwi i zawołała:
– Kochanie, przyjdziesz zaraz?
– Spokojnie – odparł George, nawet na nią nie patrząc.
– Czy… czy wszystko w porządku? – spytała Jenny.
– Fantastycznie. – George nie przestawał gapić się przed siebie. – Po prostu fantastycznie.
Robiłem wszystko, żeby dopatrzyć się w tym zwykłej rutyny, żeby w tym znaleźć coś mądrego i zabawnego. Ale Jenny nie grała pod publiczkę. Zebrani ludzie nawet nie widzieli jej twarzy. Nie robiła tego nawet na mój użytek. Grała na George’a, a on na nią i zachowywaliby się dokładnie tak samo, gdyby byli sami pośrodku Sahary.
– Kochanie – powiedziała Jenny – tam w środku czeka mnóstwo ludzi. – Była speszona i cholernie dobrze wiedziała, że go złapałem na piciu.
– Hurra! – wykrzyknął George.
– Kochanie, show must go on.
– Niby dlaczego? – odparł George.
Aż do tej chwili nie wiedziałem, jak bardzo niewesoły potrafi być tak zwany niewesoły śmiech. Otóż Jenny zaśmiała się niewesoło, żeby ludzie myśleli, że to, co się działo, było jedynie przejawem histerii. Ten śmiech zabrzmiał tak, jakby ktoś tłukł kieliszki do szampana młotkiem o kulistym nosku. To nie to, że tylko ja dostałem gęsiej skórki. Gęsiej skórki dostali wszyscy.

 
Wesprzyj nas