W swojej najnowszej, elektryzującej biografii mistrz pióra David Bret mierzy się z wielką zagadką najsłynniejszej aktorki w dziejach kina i jej legendą.


Greta Garbo była wielką zagadką. Zjawiła się znikąd i zawojowała Hollywood. Przetrwała przejście od filmów niemych do udźwiękowionych, osiągając niespotykane sukcesy – cały świat obserwował jej fenomen z podziwem i zdumieniem.

Boska Greta to artystka niepowtarzalna – żadnej aktorce nie udało się osiągnąć podobnych sukcesów i sławy i zapewne żadnej się to już nie uda. Z jej gry przeziera taka głębia emocji, że publiczność widzi na wskroś jej duszę. Dla wielbicieli wielkiej aktorki Greta Garbo nie umarła – w 1941 roku zniknęła, skryła się w obłoku tajemnicy.

David Bret – autor wielu biografii, skupiający się głownie na życiu prywatnym gwiazd. Wśród ponad dwudziestu książek Davida Breta znalazły się publikacje poświęcone takim postaciom jak Maria Callas, Joan Crawford, Edith Piaf, Barbra Streisand, Freddie Mercury, Elvis Presley czy Rudolf Valentino. Autor wydanej w Polsce bestsellerowej biografii „Elizabeth Taylor. Dama, kochanka, legenda”

David Bret
Greta Garbo
Przekład: Adam Tuz
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 26 listopada 2015


Wstęp

Greta Garbo była zagadką. Zjawiła się jak gdyby znikąd i zawojowała Hollywood – oraz cały świat – w okresie, kiedy kinem rządziły Mary Pickford i grupa jej podobnych, obecnie zapomnianych wampów. Nie tylko jako jedna z nielicznych aktorek przetrwała przejście od filmów niemych do udźwiękowionych, lecz także sięgnęła tak bezprzykładnych szczytów sukcesu, że współcześni jej widzowie witali ów fenomen westchnieniami zdumienia.
W kulminacyjnej fazie Wielkiego Kryzysu, kiedy nad Europą zbierały się wojenne chmury, a w Ameryce przybywało jadłodajni dla ubogich, Garbo cieszyła się popularnością pozwalającą jej żądać od wytwórni MGM gaży sięgającej stu pięćdziesięciu tysięcy dolarów tygodniowo. Mimo to zaskarbiła sobie szacunek fanów, którzy często nie bardzo mieli co włożyć do garnka, lecz zawsze wysupływali ostatnie miedziaki na bilet do kina, gdzie mogli wielbić jej zachwycającą postać na dużym ekranie. Nie żal im było dziesięciocentówek składających się na jej oszałamiające honoraria.
Ponieważ pochodziła z kraju, w którym panowała większa swoboda obyczajowa i seksualna niż w Ameryce lat dwudziestych XX wieku, kiedy przyjechała do Stanów – podobnie było z Rudolfem Valentinem – szerzyły się na jej temat przeróżne mity i plotki. Amerykanie mieli oto przed sobą nie zwyczajną dziewczynę z sąsiedztwa, lecz wytworną, światową kobietę, która w ciągu dwóch dekad zapewne widziała i dokonała więcej, niż większość z nich zdołałaby doświadczyć w ciągu kilku żywotów. Wytwórnia MGM, kierowana przez zgryźliwego Louisa B. Mayera, nie miała pojęcia, jak sobie radzić z nią i z jej irracjonalnym zachowaniem. Niemniej filmowcy spełniali każdy jej kaprys i ulegali żądaniom, które innym gwiazdom nie uszłyby na sucho, ponieważ jako istota nader tajemnicza i olśniewająco piękna wprost nie mogła nasycić sobą publiczności, a ta napełniała władzom wytwórni kieszenie. Nikt nigdy nie mógł jej dyktować, jak powinna się ubierać, jak się zachowywać i – rzecz najważniejsza – co mówić. Ponadto w odróżnieniu od innych ówczesnych gwiazd nie chciała się zgodzić na sfabrykowaną w dużej mierze biografię napisaną przez publicystę wytwórni. Dopóki całkowicie nie przestała wypowiadać się publicznie, na każde pytanie, na które chciała odpowiedzieć, odpowiadała z absolutną szczerością. Jeśli dziennikarz poruszał temat zbyt osobisty, słyszał od niej, żeby pilnował własnego nosa, a jeśli go nie lubiła, po owych słowach rzuconych mu prosto w twarz miała zwyczaj wychodzić.
W zmaskulinizowanym podówczas świecie wytwórni filmowych Garbo zyskała taką władzę, jakiej nigdy nie posiadła żadna inna aktorka. Jako kobieta była zawsze panią samej siebie, a nie pionkiem w ręku mężczyzny – nawet w kwestii romansów. Gdy sprawy zdawały się przybierać nieco mniej pomyślny obrót, kiedy mogła się spodziewać działań dyscyplinujących – a nawet zwolnienia – oświadczała zwykle: „Znakomicie. Więc wrócę do Szwecji!”.
W Szwecji miała pozycję drugorzędnej gwiazdy. Zmienił to dopiero wyjazd z Mauritzem Stillerem do Ameryki. Początkowo traktowano ją tam jako kuriozum, lecz nie za długo. Wkrótce bowiem zrobiła dobry użytek ze swoich najwspanialszych atutów: lodowatej, królewskiej piękności, ciętego dowcipu i uszczypliwego języka oraz obojętności na otoczenie, pieniądze i bliźnich. Rychło sama wybierała sobie kochanków, niewiele dbając o to, czy nie są już związani z kimś innym. Kiedy władze MGM ostrzegały ją, by trzymała się z dala od jakiegoś mężczyzny – lub kobiety – wybiegała tej osobie naprzeciw z otwartymi ramionami.
Garbo występowała z większością ówczesnych gwiazd, przyćmiewając ich blask we wszystkich wspólnych scenach: z Clarkiem Gable’em, Wallace’em Beerym, Marie Dressler, Barrymore’ami, Robertem Taylorem, Joan Crawford i – co najważniejsze – Johnem Gilbertem, z którym połączył ją głośny romans. Bardzo rzadko udzielała wywiadów, a kiedy to robiła, dział prasowy MGM poddawał jej wypowiedzi daleko idącej redakcji i cenzurze. Na kartach niniejszej książki znajdują się cytaty zaczerpnięte z oryginalnych, nieocenzurowanych źródeł, wyraźnie ukazujące mistykę Garbo i wyjaśniające, dlaczego zawsze pragnęła być sama. Na ekranie i poza nim Garbo nie przestawała być aktorką, stale się kontrolowała, ostrożnie planowała każdy ruch, jak wybitny strateg wojskowy. Każdy jej ruch był wystudiowany – do tego stopnia lękała się, że spadnie z jej oblicza osławiona maska osoby chłodnej i zdystansowanej.
Jej filmy to arcydzieła. Choć wcielała się w znamienite heroiny literatury i historii powszechnej – Annę Kareninę, Marię Walewską, damę kameliową, królową Krystynę – to dostosowywała sposób gry do włas­nego wyobrażenia o skomplikowanej bohaterce, w którą się wcielała. Kreacje aktorskie odzwierciedlające całą gamę nastrojów i emocji i bogata mimika okazywały się istnym koszmarem dla scenarzystów i reżyserów. Garbo przeżywała swoje role, a ponieważ miała wrodzony talent do wcielania się w różne postacie, nie chciała zagrać żadnej sceny inaczej niż po swojemu – jeśli nie zyskiwało to akceptacji, plan zdjęciowy zamykano do czasu, aż jej życzenia zostały spełnione co do joty.
Podobnie jak jej najbliższa odpowiedniczka, również emigrantka – Marlene Dietrich – o oświetleniu i reżyserii wiedziała więcej niż najbardziej doświadczony technik filmowy. Bardzo rzadko odbywała próby z partnerującymi jej gwiazdami, nawet kiedy chodziło o skomplikowane układy taneczne. Swoją rolę przygotowywała w zaciszu domowym i zawsze osiągała właściwy rezultat. Potrafiła zmieniać mimikę dziesięć razy w ciągu kilku sekund: przechodziła od szczęścia do melancholii, od śmiechu do łez, od pasji do budzenia współczucia. Ten ostatni stan najwyraźniej uwidacznia się w trzech jej najsłynniejszych filmach: Damie kameliowej, Annie Kareninie i Królowej Krystynie1.
Garbo porzuciła kino w 1941 roku pod wpływem niesprawiedliwej, jej zdaniem, krytyki filmu Dwulicowa kobieta, który dopiero miał wejść na ekrany. Mimo licznych znakomitych propozycji już nigdy nie stanęła przed kamerą i następne półwiecze przeżyła jako „samotnica prowadząca otwarte życie”. Rzadko zamykała się na dłużej w czterech ścianach swego apartamentu, podróżowała po świecie i udzielała się towarzysko, lecz stale miała się na baczności, unikała „tego przeklętego fotografa”. Spędzała czas w gronie przyjaciół, którzy poprzysięgli trzymać wszystko, co robiła, w najściślejszej tajemnicy. Przemierzała świat z nieodłącznym kapeluszem lub czasopismem w dłoni, którym zasłaniała twarz, kiedy tylko poczuła, że ktoś może ją sfotografować.
Po opuszczeniu Hollywood przyjaźniła się wyłącznie z osobami spoza środowska aktorskiego. Żywiła sympatię do mężczyzn i kobiet orientacji homoseksualnej. Bywalczyni salonów Mercedes de Acosta, muzyk Leopold Stokowski, dietetyk Gayelord Hauser i zgryźliwy fotograf Cecil Beaton – wszyscy przechwalali się namiętnymi romansami z nią, choć obecnie wiadomo, że żywili do niej tylko miłość platoniczną. Alistair Cooke wyraził się o Garbo następująco: „Kochanka, o której marzy każdy mężczyzna. Przy niej miało się wrażenie, że nawet jeśli grzeszy się w wyobraźni, to przynajmniej można sobie pogratulować nienagannego gustu”.
Podobnie jak Valentino Garbo spojrzeniem mówiła więcej, niż większość jej współczesnych kiedykolwiek ważyła się ująć w słowa. Jej mimowolny gest – zmarszczenie brwi, najlżejsze wzruszenie ramion – zmiótłby z ekranu każdą z dzisiejszych tak zwanych supergwiazd.
Oto jej historia…

Rozdział pierwszy
Greta Gustafsson:
młoda Safo

Nie pamiętam, kiedy byłam mała, naprawdę mała, jak inne dzieci. Zawsze miałam swoje zdanie, lecz nigdy go nie wypowiadałam. Zdaje się, że nikt nigdy nie uważał mnie za małą!
Urodziła się jako Greta Lovisa Gustafsson o pół do ósmej wieczorem 18 września 1905 roku w szpitalu położniczym Gamla Södra BB w Södermalm, południowej dzielnicy Sztokholmu, w owych czasach niewiele różniącej się od slumsów. Dokumentacja wskazuje, że była zdrowym, ważącym 3400 gramów noworodkiem, mimo to jednak jej rodzice zdecydowali się niezwłocznie ochrzcić dziecko w obrządku luterańskim (podówczas oficjalnie jedynej szwedzkiej religii). Ceremonię poprowadził pastor Hildebrand. Przez pierwszych dziesięć lat życia prawie wszyscy nazywali ją Kata – tak sama wymawiała swoje imię. (1)
Jej ojciec Karl Alfred urodził się 11 maja 1871 roku w niewielkiej rolniczej miejscowości Frinnaryd na południu kraju. Jego nieliczne zachowane fotografie zdradzają silne podobieństwo łączące ojca z córką: był wysoki (miał mniej więcej metr dziewięćdziesiąt), lecz nie zwalisty. Jasnowłosy, o wystających kościach policzkowych, orlim nosie, pełnych, niemal kobiecych wargach, głęboko osadzonych oczach i niezwykle szerokich ramionach. Wolał marszczyć brwi niż się uśmiechać – to kolejna cecha Garbo – i lubił śpiew. Powiadano, że i jego córce zdarzało się śpiewać, lecz wyłącznie bez świadków! Jej matka Anna Lovisa Karlsson, pulchna, rumiana córka rolnika, była pochodzenia lapońskiego. Urodziła się 10 września 1872 roku we wsi Högsby w hrabstwie Värmland w środkowej Szwecji. Garbo stwierdziła ponoć, że dopisało jej szczęście, bo nie odziedziczyła po matce innych cech niż długie grube rzęsy i ciężkie powieki – wyjątkowe atrybuty, odróżniające ją chyba od wszystkich pozostałych gwiazd Hollywood.
Karl Alfred i Anna Lovisa poznali się w Högsby, gdzie on pracował w gospodarstwie. Pobrali się 8 maja 1898 roku, zaledwie dziesięć tygodni przed narodzinami swego jedynego syna Svena Alfreda, który przyszedł na świat 26 lipca. Ich pierwsza córka, Alva Maria, urodziła się 20 września 1903 roku, prawie dwa lata przed narodzinami słynniejszej siostry.
Dzielnica Södermalm, zajmująca rozległą wyspę zwaną dawniej Åsön, była jednym z najgęściej zaludnionych, a także najbiedniejszych obszarów w Skandynawii. Rozpadające się domy i wąskie uliczki ozdobione śmieciami stanowiły obraz nędzy i rozpaczy, scenerię, która pasowałaby do rozgrywającego się wśród biedoty musicalu Brechta i Weilla. Po latach Garbo wystąpiła w filmie Zatracona ulica, którego kiczowaty scenariusz musiał jej boleśnie przypominać nędzę szczęśliwego poza tym dzieciństwa w Södermalm.
Gustafssonowie mieszkali w lichym trzypokojowym mieszkaniu bez wygód w tandetnej czynszówce przy Blekingegatan 32, według różnych źródeł na trzecim lub czwartym piętrze (budynek wyburzono w 1972 roku). Schody o skrzypiących poręczach łączyły kamienicę z równie mało zachęcającym podwórzem. Pięcioro domowników spało w jednym pokoju – Greta na wysuwanym łóżku w środku, gdzie mniej dawały się we znaki przeciągi od okna o popękanych ramach.
Karl Alfred, który mimo rosłej postury nie cieszył się najlepszym zdrowiem, zarabiał na rodzinę najlepiej, jak mógł, imając się dorywczych zajęć, głównie w charakterze pomocnika w miejscowej rzeźni, co dokumentują zachowane fotografie. Na jednej z nich on i inny pracownik mają na sobie rzeźnicze fartuchy. Jeden z nich trzyma młot do ogłuszania zwierząt. Na pierwszym planie stoi wiadro na wnętrzności. Za nimi widać krowę na chwilę przed poprowadzeniem do rzeźni, a ze ściany zwisają tusze zarżniętych zwierząt. Anna przez większość tygodnia pracowała jako sprzątaczka w domach w zamożniejszej części miasta. Alva, kiedy dostatecznie podrosła, przejęła większość zakupów i gotowania, Grecie zaś przydzielano niewdzięczne obowiązki: zmywanie, zamiatanie schodów i sprzątanie toalety znajdującej się poza mieszkaniem. Po tych doświadczeniach przez całe życie z niechęcią odnosiła się do prac domowych. Rzadko mówiła o swoich najmłodszych latach. W istocie wypowiadała się na ten temat tak powściągliwie, że można by pomyśleć, że wcale nie miała dzieciństwa! „Urodziłam się. Dorosłam. Żyłam jak wszyscy inni” – powiedziała kiedyś. „Wszystko tak samo jak w każdym życiorysie, czyż nie?” Wspominała również „zabawę w udawanie” i wyrażała przekonanie, że dzieciom należy zostawiać możliwie jak najwięcej swobody, żeby mogły samodzielnie rozmyślać i rozwijać umysł. Uważała, że to ukształtuje ich przyszłe życie.
Jako dziecko zawsze rozmyślałam, zastanawiałam się, o co w tym wszystkim chodzi, dlaczego żyjemy. Dzieciom należy pozwalać na myślenie wtedy, gdy mają na to ochotę, nie powinno się ich niepokoić! „Teraz idźcie sobie i pobawcie się” – mówią im ojcowie i matki. Nie powinni tego robić. Myślenie tyle znaczy, nawet dla małych dzieci. […] Niewiele się bawiłam. Wyjątkiem była jazda na łyżwach i nartach oraz rzucanie śnieżkami. Większość moich zabaw polegała na myśleniu. Trochę bawiłam się z bratem i siostrą, udawaliśmy, że występujemy w przedstawieniu. Jak inne dzieci. Ale zwykle udawałam sama. Miałam wzloty i upadki. W jednej chwili szczęście. W następnej nic z niego nie zostawało. (2) (3) (4)
Przez lata nic się nie zmieniło. W 1931 roku powiedziała Larsowi Saxonowi (1900–1950), zaprzyjaźnionemu szwedzkiemu dziennikarzowi: „Największą przyjemność czerpałam ze swoich dziecięcych marzeń. Niestety jako dorosła kobieta jestem taka sama, trudno mi dostosować się do innych”. Saxon wiedział o dzieciństwie aktorki więcej niż większość ludzi, lecz nigdy nie zawiódł jej zaufania, dzięki czemu zawsze cieszył się jej szacunkiem. Inaczej niż Peter Joel, pracujący w Los ­Angeles szwedzki reporter czasopisma „Screen Book”, który w 1933 roku wzbudził jej wrogość po wizycie w sztokholmskim domu przy Blekingegatan 32, gdzie z pomocą kilku miejscowych sklecił życiorys młodej Grety Gustafsson z czasów, zanim poczuła zew sławy, kiedy ona i jej krewni walczyli o przeżycie.
Na ciasnym podwórzu na tyłach kamienicy mała dziewczynka bawi się lalkami. Przemawia do nich, napomina, przymila się, grozi. Przechadza się tu i tam. Gestykuluje. Jej nastroje są zmienne. Głos to miękki, to przenikliwy, to znów dźwięczący śmiechem. Przeżywa rozmaite emocje. Udaje. Zawsze udaje. Podwórze nie różni się od setek innych w Sztokholmie. Spłachetek zielonego trawnika, miejscami wydeptany aż do gołej ziemi. Miejsce rozweselane i ogrzewane słońcem sączącym się z góry. Jest tu zacisznie, zwłaszcza w słodkim chłodzie letniego wieczoru. Ale podwórze to wyróżnia owa dziewczynka bawiąca się lalkami. Ta dziewczynka to Greta Gustafsson. (5) (6)
Joel mógł był opisać Garbo z przyszłości, na przykład w powściągliwej scenie z Zuzanny Lenox lub Anny Christie. Aktorka z pewnością nie pragnęła oznajmiać światu, jak było naprawdę! Joel przeprowadził wywiad z najbliższą sąsiadką Gustafssonów, żoną Emanuela Lönna, która wspominała Gretę jako miłe, choć cokolwiek apodyktyczne dziecko, już wtedy świadome, że do czegoś w życiu dojdzie:
Zawsze była taka szczęśliwa i pełna życia. Wiele godzin spędzała tu, w moim mieszkaniu, bardzo ją lubiłam. Wszyscy ją lubili. […] Zwykle zbierała tam [na podwórzu] wszystkie dzieci. Jak te dzieciaki ją uwielbiały! Zbiegały się zewsząd, żeby Greta uczyła je różnych zabaw. Można by rzec, że była urodzoną aktorką. […] Wielokrotnie mi o tym mówiła. Tak bardzo lubiła udawać podczas tych zabaw. […] Nie sposób było jej nie kochać. I była taka ładna!
Kolejna sąsiadka i przyjaciółka, Agnes Lind, prowadziła trafikę, którą Greta odwiedzała codziennie, żeby kupić ojcu papierosy i pooglądać dziesiątki wiszących na ścianach fotografii przedstawiających wszystkie słynne podówczas gwiazdy skandynawskiego teatru. Pani Lind wspominała, że do jej ulubieńców należeli: aktor Kalle Pedersen, z którym pewnego dnia miała nawiązać romans, i śpiewaczka operetkowa Naima Wifstrand. (7)
Po latach Garbo otworzyła się – co prawda na krótko – na inną znajomość, ze szwedzkim pisarzem i dziennikarzem Svenem Bromanem. Zaprzyjaźniła się z nim w 1985 roku, pięć lat przed śmiercią. W rozmowach z Bromanem wspominała o swojej słabości do Armii Zbawienia i upodobaniu do sprzedawania na ulicach Sztokholmu egzemplarzy „Stridsropet” (szwedzkiego czasopisma Armii Zbawienia). W późniejszych latach często wpadała do siedziby tego ruchu religijnego w pobliżu swojego nowojorskiego apartamentu.
W sierpniu 1912 roku Greta dość nietypowo, bo na miesiąc przed siódmymi urodzinami, została zapisana do szkoły podstawowej Katarina. Ledwie mogła znieść tę placówkę.

 
Wesprzyj nas