Nowa powieść autorki głośnej Skradzionej, nagrodzona najważniejszą hiszpańską nagrodą literacką Premio Planeta 2013.


Patricia to modelka, która mimo młodego wieku odniosła ogromny sukces. Z pozoru wszystko układa się po jej myśli, a ona sama wmawia sobie, że jest bardzo szczęśliwa. Jednak coraz częściej czuje, że dla rodziny jest przede wszystkim skarbonką bez dna, a dla znajomych – ślicznym dodatkiem.

Pewnego dnia, podczas niespokojnego lotu z New Delhi do Madrytu, poznaje Vivianę, ekscentryczną kobietę, która oznajmia modelce, że ktoś pragnie jej śmierci. Patricia nie traktuje tego poważnie. Do czasu.

Splot dziwnych i niepokojących zdarzeń sprawia, że musi zrewidować wyobrażenia, jakie miała o swoim życiu i o ludziach, którzy ją otaczają.

Clara Sánchez, autorka bestsellerowej Skradzionej, w swojej nowej powieści, pełnej zaskakujących zwrotów akcji, opisuje skomplikowany proces dochodzenia do prawdy o sobie i pokazuje, jak wysoką cenę płacimy nieraz za sukces.

To świetnie napisana powieść środka – flirt z różnymi gatunkami: powieść psychologiczna, elementy kryminału i thrillera.
Magnetyczna opowieść o dojrzewaniu do bycia sobą, odkrywaniu tego, kim się naprawdę jest i co jest dla nas naprawdę ważne.

postać głównej bohaterki jest wzorowana na Kate Moss

Hiszpańskie media o Widoku z nieba

Widok z nieba to wyrazista metafora naszych czasów, w których społeczeństwem rządzi brak zaufania (…) oraz nasza własna ślepota i tchórzliwa obawa przed odkrywaniem prawdy. (…) To historia, w której rytm narracji przypomina thriller, a przy tym jest to opowieść bardzo bliska rzeczywistości.
culturamas.es

Członek jury Juan Eslava Galán mówi, że „w powieści można znaleźć intrygę, tajemnicę, złożoność uczuć, erotyzm…”, czyli wszystko, co potrzebne, by książka stała się bestsellerem.(…) Autorka opowiada o tym, jak zrodziło się jej dzieło: „Pomysł na powieść pojawił się, gdy przeglądałam czasopismo u fryzjera. Moją uwagę przyciągnęło zdjęcie modelki. Zauważyłam w jej spojrzeniu coś dziwnego: była przerażona. Zaczęłam się zastanawiać, jak ktoś, kto odniósł sukces, może być pełen takich emocji.
RTVE

W tej powieści autorka chciała pokazać „lęk, który odczuwa każdy z nas wobec spojrzeń innych ludzi, lęk przed tym, co mogą o nas pomyśleć”. (…) Dlatego główną bohaterką powieści jest modelka, która pozornie wiedzie idealne życie, ale mimo urody, młodości i sukcesu również ponosi porażki, których inni nie widzą. Świat w powieści przedstawiony jest poprzez „zręczną narrację i śmiałe dialogi ukazujące wulgarną rzeczywistość”
pisarz, krytyk literacki i dziennikarz Mario Álvarez Porro dla europapress.es

Sánchez mówi, że dzięki głównej bohaterce mogła przeżyć przygodę z rodzaju tych, które najbardziej lubi, czyli taką, w której „w życiu człowieka zdarza się coś nieprzewidywalnego i to uruchamia mechanizmy psychologiczne pozwalające na poradzenie sobie z tą nową rzeczywistością, jakiej doświadczamy”.
20minutos.es

Widok z nieba skłania do refleksji na temat pozorów, przecenianych w dzisiejszym społeczeństwie i często skrywających ludzkie dramaty. Powieść pokazuje, że nie wszystko złoto, co się świeci, bo pod pozorami beztroskiego życia może kryć się coś nieoczekiwanego, a także opowiada o tym, jak bardzo można uzależnić się od sukcesu.
criticadelibros.es

Clara Sánchez to jedna z najbardziej popularnych hiszpańskich pisarek, nazywana przez krytyków damą kryminału i powieści psychologicznej. Jej powieści zostały przetłumaczone na kilkanaście języków, są absolutnymi bestsellerami w Hiszpanii, Włoszech, Francji. Studiowała filologię hiszpańską na Uniwersytecie Complutense. Jednym z jej zajęć zawodowych była wieloletnia posada nauczyciela akademickiego. Współpracowała także jako komentatorka z różnymi mediami. Napisała 11 powieści, nagrodzonych najważniejszymi hiszpańskimi nagrodami literackimi: Premio Alfaguara de Novela, Premio Nadal i Premio Planeta.

Clara Sánchez
Widok z nieba
Przekład: Łukasz Müller
Wydawnictwo Znak
Premiera: 1 lipca 2015


Zastanawiałam się, w jakiego rodzaju kongresie uczestniczyła. Z pewnością była profesorem, a może pisarką, ale nie spytałam jej o to, a usta otworzyłam tylko w tym celu, żeby pociągnąć kolejny łyk. Westchnęła bardzo głęboko i z pewnym wysiłkiem odwróciła się w moją stronę. Powiedziała, że cierpi na krótkowzroczność, ma zmęczone oczy, astygmatyzm i że, niestety, bez cholernych okularów nie widzi mnie zbyt wyraźnie. Za to pozostałe zmysły rekompensują jej słaby wzrok, więc jeśli w przyszłości znów się spotkamy, zdoła mnie rozpoznać po głosie oraz cieple, energii i wibracjach wysyłanych przez moje ciało, a to coś subtelniejszego i pewniejszego niż rysy twarzy.
– A w jaki sposób widzi się takie rzeczy? – zapytałam, myśląc o tym, że do tej pory moją osobę wyróżniały jedynie rozmiar trzydzieści sześć, metr siedemdziesiąt osiem wzrostu, harmonijna figura i twarz, która dobrze znosi obiektyw aparatu fotograficznego z odległości dziesięciu centymetrów, a tego w gruncie rzeczy nikt naprawdę nie docenia.
– Nie widzi się ich, lecz czuje – odparła. – Każdy może je wyczuć, o ile nie poprzestaje na tym, co ma przed oczami.
Nie chcąc stawiać jej w kłopotliwej sytuacji, nie zapytałam, jakie wrażenia docierają do niej od modelki sprzedającej styl i wygląd, nie zaś od filozofki, pracownicy naukowej czy innego kogoś, kto spędza cały dzień na myśleniu. Mnie ona kojarzyła się z lawą wulkaniczną, która przelewa się przez brzegi fotela i stopniowo pokrywa wykładzinę, wspinając się na ściany samolotu z twardego plastiku i stapiając się ze wszystkim.
– Mam na imię Viviana – powiedziała.
Jej głos był bardzo miły, ciepły, jedwabisty, zmysłowy. Miała na sobie spodnie, długą hinduską bluzkę i białe buty, których nie zdjęła z obawy, że nie będzie mogła ich z powrotem włożyć, jeśli spuchną jej stopy. Na samym początku podróży skrzyżowała je i siedziała niemal bez ruchu, poruszając tylko głową i rękami. Wyciągnęła jedną z nich w moją stronę i zaplątała kosmyk moich włosów między dwa grube palce, jeden z czaszką z turkusu, a drugi z tym dziwnym czymś ze skrzydłami.
– Ale delikatne – powiedziała, przybliżając do mnie o kilka centymetrów swoją krótkowzroczność. – Jakiego koloru masz oczy?
– Jasnobrązowe.
– Na pewno są bardzo ładne – dodała.
Nie było potrzeby odpowiadać. Nie miałam powodu, żeby odwzajemnić jej komplement, przecież nie musiałam jej sprzedać żadnego ciucha.
– Mam na imię Patricia – przedstawiłam się, trzymając w ręku czwarty czy piąty kieliszek szampana.
– Patricia – powtórzyła sama do siebie przy czwartym czy piątym kubeczku ginu.
Podano nam sałatkę, jagnięcinę curry z ryżem basmati, placki chlebowe, ciastko, filiżankę na kawę lub herbatę, kubeczek i sztućce, mieszcząc całość na trzydziestocentymetrowym stoliku. Zjadłam wszystko, nie zważając na kalorie i nie żałując sobie smakołyków. Była to tak instynktowna czynność, jakby moje przeżycie zależało od zawartości tacki z plastiku. Viviana natomiast nie spróbowała ani kęsa. Nie tyle otworzyła, co rozdarła przeźroczystą torebkę z widelcem, łyżką i nożem, a potem, porozrzucawszy sztućce po tacce, westchnęła, niemal wysysając całe powietrze z samolotu. Następnie, nawet nie mrugając, zapatrzyła się w oparcie fotela przed sobą, jakby widziała znacznie więcej niż zwykłą szarą tkaninę.
– Posłuchaj mnie uważnie – powiedziała, jeszcze bardziej ściskając moje dłonie. – Jest ktoś… – zamknęła mocno oczy, jakby chciała zajrzeć do ich wnętrza – jest ktoś, kto pragnie, żebyś umarła. Czuję to bardzo wyraźnie, jakbym była w sercu tej osoby, ale nie w jej umyśle, dlatego nie wiem, kim jest ani czemu pragnie twojej zguby.
Niczego nie rozumiałam. Spytałam, dlaczego mówi mi coś takiego akurat w momencie, gdy jesteśmy bliscy roztrzaskania się.
– To normalne, że mnie nie rozumiesz – odparła. – Nie jesteś gotowa.
Zamilkła na moment. Schowki na bagaż nad naszymi głowami mogły się otworzyć w każdej chwili, a stewardesy siedzące naprzeciwko patrzyły na nas niewidzącym wzrokiem z wyrazem paniki na twarzach.
– Zabijemy się. Nie ma potrzeby, żeby ktoś życzył mi śmierci – powiedziałam, podnosząc głos bardziej, niż należało, i nie wiedzieć czemu wkładając buty.
– Nie zabijemy się. Nie dzisiaj. Wyjdziemy cało z burzy i wrócimy do domu. Jednak rzeczywiście jest ktoś, kto pragnie, żebyś nie żyła, i to jest jedna z niewielu
prawd, których jestem pewna. – Wciąż ściskała mnie za ręce. – W tym zamieszaniu nie jestem w stanie zrozumieć, czy chodzi o mężczyznę, czy o kobietę, czy jest przyjacielem, czy wrogiem, członkiem rodziny, zazdrosną rywalką, mściwym kochankiem. Kimkolwiek ten ktoś jest, dręczy go pragnienie wyrządzenia ci krzywdy. Niełatwo je powstrzymać, bo pragnienia niestety zbyt często zmieniają się w rzeczywistość.
– Jak to nie będzie pani mogła nic zrobić? A pani moc?
– Nie łudź się. Ja nie mam żadnej nadprzyrodzonej mocy. Jestem tylko instrumentem dobra i zła.
Dobro, zło, niebo, piekło, życie, śmierć, miłość, nienawiść. Sądziłam, że te słowa są cennymi antykami, jak obrazy w muzeum, które się zna, o których się rozmawia, ale się ich nie używa.
– Jak to zła?
– Jedni wykorzystują mnie w imię dobra, inni w imię zła, jedno jest tak samo ludzkie jak drugie. Nie patrz tak na mnie. Niekiedy żeby dotrzeć do dobra, należy się posłużyć złem. Trzeba będzie coś zrobić, żeby pokrzyżować plany temu komuś, kto zwrócił na ciebie swoje przeklęte oczy, bo w przeciwnym razie może się zdarzyć, że umrzesz. W tych poszukiwaniach ja mogę być jedynie twoją przewodniczką. Mogę pokierować tobą, żebyś odróżniała pozory od rzeczywistości.
– Do tej pory nic poważnego mi się nie stało, wszystko kończyło się dobrze.
– Jak długo tak będzie? Nie wiemy, czy ten duch się uspokaja, czy coraz bardziej się złości.
– Duch? Czyżby chciał się na mnie zemścić duch jakiegoś zmarłego? – spytałam, nie mogąc do końca uwierzyć w to, o co pytam.
Uśmiechnęła się, potrząsając przecząco swoimi mahoniowymi włosami oświetlonymi płomieniami dwóch świec, które niezależnie od tego, czy było zimno, czy ciepło, zawsze się paliły.
– Istnieją tylko duchy żyjących. Mam na myśli świadomość, duszę, to, co sprawia, że dana osoba jest taka, jaka jest. Najczęściej dajemy się omamić wyglądem, głosem, manierami. Urok osobisty może się okazać straszny, a dobroduszne twarze – mordercze.
Jedyną rzeczą, jaką jestem w stanie zrobić, jest kierowanie tobą tak, żebyś dotarła do świadomości, do prawdziwej istoty tych, którzy cię otaczają.
– To mi się wydaje bardzo trudne – powiedziałam zniechęcona.
– Trudne, ale nie niemożliwe – odparła, chwytając mnie za ramiona – gdy już będziemy wiedziały, kto to jest, rozumiesz?
Włożyła okulary, które wisiały jej na piersiach, wsypała jakiś proszek do maleńkiego woreczka, ścisnęła go kilka razy prawą ręką, jakby chciała przekazać mu swoje ciepło i energię, a potem przesunęła go nad kadzidłem.
– To resztka z kwitnącego na czarno rododendronu. Tylko tyle mi zostało. Jest to bardzo rzadka roślina, która rośnie sporadycznie w wysokich górach. Weź. Noś to zawsze przy sobie, tuż przy ciele. Musisz się wysilić, żeby dostrzec świadomość. Jest ona czystą energią i w zależności od tego, czy jej ładunek jest pozytywny, czy negatywny, przybiera różne kolory. Nie oznacza to, że energia rzeczywiście ma jakąś barwę; jest to nasz sposób na rejestrowanie jej taką, jaką pozwala się widzieć. Jednym z najpiękniejszych i najczystszych kolorów jest jasny błękit, kolor nieba, dlatego dobrą energię postrzegamy właśnie tak.
– A w jaki sposób mnie uda się ją zobaczyć?
– Dzięki wierze w siebie. Jest w tobie coś niezwykłego. Nie zorientowałaś się?
Przez chwilę pomyślałam, jak to wszystko odebrałaby Carolina. I jak ja sama bym to odebrała, zanim ktoś zapragnął, żebym umarła i zanim zaczęłam bez przerwy mieć wypadki.
– Nie pozwól, żeby ograniczało cię to, co widzisz. To nie wszystko. Pod skórą są nerwy i mięśnie, pod mięśniami kości, a w kościach szpik. W żyłach płynie krew. Pod liśćmi jest pień, a między płatkami pyłek. Zawsze jest coś więcej.
Tak czy inaczej, przyszłam tam również po to, żeby zadać jej jedno absurdalne pytanie.
– Oszukuje mnie pani? Dlatego uprzedziła mnie pani, że nie może wyleczyć mojego bólu?
– A jak sądzisz? Po co tu przychodzisz? – odpowiedziała.
Policzyła mi dwieście pięćdziesiąt euro, o pięćdziesiąt mniej niż poprzednio – może z powodu mojego kłopotliwego pytania i swojej rozczarowującej odpowiedzi.
Carolina powiedziałaby mi: „Widzisz? Wyciąga od ciebie pieniądze”. Ale z tego, co wiedziałam, pieniądze wyciągano ode mnie u fryzjera, nakładając mi przy myciu głowy jakieś mazidła, których nie widziałam, bo leżałam, i w restauracjach, naliczając niebotyczne kwoty za odrobinę dorsza. Czułam jednak, że Viviana się mną interesuje, że się koncentruje, a poza tym świetnie się znała na botanice. Zasłużyła na te pieniądze.

 
Wesprzyj nas