Powieść dwóch znakomitych autorek, która trzyma w napięciu do ostatniej strony


Przez pogrążony w ciemności Laurel Canyon Park biegnie przerażona dziewczyna. W panicznej ucieczce przed mordercą gubi pantofelek…

Dwadzieścia lat po tragicznej śmierci Susan Dempsey, pięknej i utalentowanej studentki UCLA, Laurie Moran ze swoją ekipą bierze na warsztat przypadek jej morderstwa w kolejnym odcinku programu W cieniu podejrzenia. Do udziału zaprasza osoby, które mogą przyczynić się do wyjaśnienia zagadki. Ktoś jednak za wszelką cenę próbuje nie dopuścić do realizacji programu…

***

Mary Higgins Clark w szczytowej formie. Współpraca z Alafair Burke była świetnym pomysłem! Fani thrillerów będą zachwyceni.
„Publishers Weekly”

Nowa seria, która w pełni zadowoli wiernych fanów obu autorek i z pewnością zagwarantuje im nowych czytelników.
„Kirkus Reviews”

Powieść dwóch znakomitych autorek, która trzyma w napięciu do ostatniej strony!
„Booklist”

Mary Higgins Clark nazywana jest Królową Suspensu, jej powieści są bestsellerami w wielu krajach.

Alafair S. Burke (ur. 1969) – amerykańska pisarka, autorka powieści kryminalnych. Ukończyła Reed College, a następnie Stanford Law School na Stanford University. Pracowała jako prokurator, specjalizowała się w sprawach dotyczących przemocy domowej, była również łącznikiem z policją. Obecnie mieszka w Nowym Jorku.

Alafair S. Burke, Mary Higgins Clark
Morderstwo Kopciuszka
Przekład: Anna Bańkowska
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 7 lipca 2015


Drogi Czytelniku!

Mój wydawca wpadł na zachwycający pomysł: zaproponował, abyśmy do spółki z drugim pisarzem stworzyli serię powieści z udziałem głównych postaci z Gdybyś wiedziała. Tak oto, we współpracy z Alafair Burke, autorką thrillerów, którą od dawna podziwiałam, powstało Morderstwo Kopciuszka. W powieści tej (podobnie jak w kolejnych z tego cyklu) przyjęłyśmy, że świadkowie i krewni ofiar niewyjaśnionych dotąd zbrodni wystąpią po latach w programie telewizyjnym, którego celem jest wytropienie dodatkowych, pominiętych we wcześniejszym dochodzeniu śladów. Mam nadzieję, że ta historia przypadnie Ci do gustu.

Mary Higgins Clark

1

Była godzina druga nad ranem. Rosemary Dempsey otworzyła oczy i przeciągnęła się leniwie. W samą porę, pomyślała niechętnie. Ilekroć czekało ją jakieś ważne wydarzenie, nieuchronnie budziła się w środku nocy z przeczuciem, że coś pójdzie źle.
Zawsze tak miała, nawet kiedy była dzieckiem. Także i teraz, po pięćdziesięciu pięciu latach życia i trzydziestu dwóch szczęśliwego małżeństwa, chociaż dochowała się dziewiętnastoletniej, pięknej i utalentowanej córki Susan, nadal się martwiła, niczym żyjąca Kasandra. Coś na pewno pójdzie nie tak…
Dziękuję ci, mamo. Rosemary wróciła wspomnieniem do rodzinnego domu. Serdeczne dzięki za wszystkie te dni, kiedy wstrzymywałaś oddech w przekonaniu, że urodzinowe „odwracane” ciasto, które tak lubiłam przygotowywać dla taty, okaże się porażką. Tymczasem nie udało się tylko to pierwsze, upieczone przez ośmiolatkę. Wszystkie następne były już perfekcyjne, a ja pękałam z dumy. Ale gdy miałam osiemnaście lat, koniecznie musiałaś mi wyznać, że za każdym razem robiłaś w tajemnicy zapasowe ciasto, a wtedy ja, w odruchu buntu, który doskonale pamiętam, cisnęłam gotowy placek do pojemnika na śmieci.
Roześmiałaś się, a potem próbowałaś mnie przepraszać:
– To dlatego, że masz wprawdzie różne talenty, ale w kuchni jesteś ofermą.
I oczywiście na swój sposób wytykałaś mi inne niedoskonałości:
– Rosie, przy ścieleniu łóżka zawsze sprawdzaj, czy prześcieradło rozkłada się równo po obu stronach. To ci zajmie zaledwie minutę.
– Rosie, uważaj, co robisz. Kiedy skończysz czytać magazyn, nie rzucaj go byle jak na stół, tylko ułóż porządnie na stosie innych.
I teraz, chociaż wiem, że potrafię wydać przyjęcie albo upiec ciasto, zawsze jestem pewna, że coś się nie uda, myślała Rosemary.
Dziś jednak naprawdę miała powody do obaw. Jack właśnie obchodził sześćdziesiąte urodziny i wieczorem spodziewali się sześćdziesięciu przyjaciół. Koktajle i bufet na patio zapewniała ta sama co zawsze, niezawodna firma cateringowa. Prognoza pogody przedstawiała się idealnie: dwadzieścia jeden stopni i bezchmurne niebo.
Był siódmy maja, więc Dolina Krzemowa powinna mienić się kwiatami. Ich wymarzony dom – już trzeci, odkąd trzydzieści dwa lata temu przeprowadzili się do San Mateo – zbudowano w stylu toskańskiej willi. Za każdym razem, kiedy Rosemary skręcała na podjazd, zakochiwała się w nim na nowo.
Wszystko pójdzie jak z płatka, powtarzała sobie gorączkowo. Jak zwykle upiekę Jackowi czekoladowe „odwracane” ciasto, które jak zwykle świetnie się uda, nasi przyjaciele będą się doskonale bawić i zapewniać mnie, jaka jestem cudowna: „Twoje przyjęcia są zawsze idealne”… „Jaka pyszna kolacja… Jaki wytworny dom” i tym podobne, a ja i tak w środku będę kłębkiem nerwów…
Ostrożnie, żeby nie obudzić męża, przewróciła się na wznak, tak aby ich ramiona się zetknęły. Równy oddech świadczył, że Jack pogrążony jest w spokojnym śnie. Zasłużył sobie na to, przecież ciężko pracował. Rosemary zaś – jak zawsze, kiedy starała się przezwyciężyć swój nagły atak niepokoju – zaczęła rozpamiętywać wszystkie dobre wydarzenia swego życia, począwszy od dnia, w którym poznała Jacka na kampusie Marquette University. Ona – przed dyplomem, on – student prawa przeżywali wtedy miłość od pierwszego wejrzenia. Pobrali się zaraz po skończeniu przez nią college’u. Jacka fascynował rozwój techniki, miał głowę nabitą robotami, telekomunikacją, mikroprocesorami i czymś, co nazywał „internetem”. W ciągu roku przeprowadzili się do północnej Kalifornii.
Zawsze chciałam spędzić życie w Milwaukee, myślała Rosemary. Nadal mogłabym się tam przenieść w mgnieniu oka… W przeciwieństwie do większości ludzkich istot, kocham zimę. Ale przeprowadzka z pewnością wyszła nam na dobre. Jack jest szefem działu prawa Valley Tech, jednej z głównych spółek badawczych w kraju. Tu urodziła się Susan. Po ponad dziesięciu latach starań i modlitw o powiększenie rodziny wreszcie mogliśmy trzymać ją w ramionach.
Rosemary westchnęła. Niestety, Susan, ich jedyne dziecko, była Kalifornijką do szpiku kości. Wzdragała się na samą myśl o zmianie miejsca zamieszkania. Rosemary starała się nie poddawać niepokojowi, który drążył ją od czasu, kiedy córka postanowiła studiować na UCLA, znakomitej uczelni, odległej o całą godzinę jazdy od domu. Została wprawdzie przyjęta także na położony bliżej Stanford University, ale wybrała UCLA, prawdopodobnie dlatego, że studiował tam ten nicpoń, jej chłopak – Keith Ratner. Dobry Boże, myślała Rosemary, nie dopuść, żeby skończyło się to szybkim ślubem.

2

Obudziła się o ósmej, godzinę później niż zwykle. Zła na siebie, wyskoczyła z łóżka, narzuciła szlafrok i zbiegła na dół.
Jack był w kuchni; w jednej ręce trzymał przyrumienionego bajgla, a w drugiej filiżankę kawy. Miał na sobie sportową koszulę i bawełniane spodnie.
– Wszystkiego najlepszego, kochanie – powitała go. – Nie słyszałam, kiedy wstałeś.
Uśmiechnął się, przełknął ostatni kawałek bajgla i odstawił filiżankę.
– A dostanę urodzinowego całusa?
– Sześćdziesiąt całusów! – obiecała już w jego ramionach.
Jack przewyższał ją o głowę, więc jeśli włożyła buty na obcasach, różnica nie wydawała się duża, ale w rannych pantoflach wyraźnie nad nią górował.
Zawsze umiał wywołać uśmiech na jej twarzy. Był bardzo przystojny – z gęstą czupryną, teraz bardziej siwą niż blond, z tyczkowatą, lecz muskularną sylwetką i twarzą opaloną na tyle, by podkreślała głęboki błękit oczu.
Susan przypominała go zarówno pod względem aparycji, jak temperamentu. Wysoka i smukła, z długimi blond włosami, miała szafirowe oczy, klasyczne rysy i podobny umysł. Uzdolniona technicznie, była najlepszą uczennicą w laboratorium, ale tak samo świetnie radziła sobie na zajęciach z dramatu.
Przy tych dwojgu Rosemary zawsze czuła się jak wtopiona w tło. To także zawdzięczała matce: „Rosie, naprawdę powinnaś pomyśleć o balejażu. Twoje włosy mają kolor błota!”.
I chociaż od dawna robiła sobie pasemka, już zawsze kojarzyły się jej z błotem.
Jack wypuścił ją z ramion dopiero po długim pocałunku.
– Nie zabij mnie, ale zamierzałem przed przyjęciem wykraść się do klubu na osiemnaście dołków.
– Domyślałam się tego. Dobrze ci to zrobi.
– Nie pogniewasz się, że cię opuszczę? Wiem, że nie mam szans na twoje towarzystwo.
Oboje się roześmiali. Jack wiedział, że przez cały dzień żona będzie się czepiać każdego szczegółu.
Rosemary sięgnęła po dzbanek z kawą.
– Wypij ze mną jeszcze filiżankę.
– Jasne. – Wyjrzał przez okno. – Cieszę się, że jest taka ładna pogoda. Nie znoszę, kiedy Susan prowadzi w czasie ulewy, ale prognozy są dobre do końca tygodnia.
– A mnie się nie podoba, że będzie musiała wracać tak wcześnie rano.
– Wiem. Ale ona jest bardzo dobrym kierowcą, a w tak młodym wieku podróż tam i z powrotem nie stanowi większego problemu. To mi przypomina, że muszę z nią pogadać o zmianie samochodu. Ma go już dwa lata i stanowczo za często trafia do warsztatu. – Jack dopił ostatnie łyki kawy. – No dobrze, to ja lecę. Powinienem być w domu koło czwartej. – Cmoknął ją w czoło i wyszedł.
O trzeciej Rosemary cofnęła się od kuchennego stołu, bardzo z siebie dumna. Urodzinowy placek prezentował się idealnie – ani jeden okruszek nie oderwał się przy odwracaniu na patelni. Czekoladowa polewa według jej własnego przepisu była względnie gładka, a napis „Wszystkiego najlepszego, Jack” i liczba 60 ułożone równo i starannie.
Wszystko gotowe… Więc dlaczego nadal jestem taka spięta?

3

Czterdzieści pięć minut później, akurat kiedy lada moment spodziewała się powrotu Jacka, zabrzęczał telefon. Dzwoniła Susan.
– Mamo, musiałam zebrać całą odwagę, żeby ci to powiedzieć… Nie przyjadę dziś do domu.
– Och, Susan, tata będzie strasznie zawiedziony!
Głos Susan, młody i gorączkowy, brzmiał tak, jakby brakowało jej tchu:
– Nie dzwoniłam wcześniej, bo nie wiedziałam na pewno, ale… Mamo, Frank Parker chce się ze mną spotkać dzisiaj wieczorem i może zagram w jego nowym filmie… – Dalej mówiła już spokojniej: – Mamuś, pamiętasz, jak tuż przed Bożym Narodzeniem grałam w Zdążyć do domu przed zmrokiem?
– Jak mogłabym zapomnieć? – Rosemary i Jack polecieli do Los Angeles, żeby z trzeciego rzędu obejrzeć studenckie przedstawienie. – Byłaś wspaniała!
Susan parsknęła śmiechem.
– Cała moja mama! Jasne, że tak mówisz. No, ale mniejsza o to. Pamiętasz tego agenta od obsady, Edwina Langego, który powiedział, że mnie sobie zapisał?
– Tak i już więcej się nie odezwał.
– No właśnie się odezwał. Powiedział, że Frank Parker obejrzał taśmę z mojego przesłuchania i podobno zwaliło go z nóg. Zastanawia się, czy nie dać mi głównej roli w swoim nowym filmie. Akcja toczy się w kampusie, więc szuka odpowiedniej studentki college’u i chce się ze mną spotkać. Mamuś, czy ty w to wierzysz?! Nie chcę zapeszać, ale czuję się taką szczęściarą! Tylko że to zbyt dobrze brzmi, żeby miało być prawdą. Uwierzyłabyś, że mogę dostać rolę, i to nawet główną?
– Uspokój się, bo dostaniesz zawału, a wtedy nici z roli. – Rosemary wyobraziła sobie córkę, jak tryskając energią z każdej cząsteczki ciała, z błyskiem szczęścia w pięknych błękitnych oczach kręci na palcach kosmyki długich włosów.
Już prawie koniec semestru, myślała. Jeśli rzeczywiście dostanie rolę w filmie Parkera, będzie to dla niej cenne doświadczenie.
– Tata na pewno zrozumie, Susan, tylko pamiętaj, żeby do niego zadzwonić.
– Spróbuję, mamuś, ale za pięć minut mam się spotkać z Edwinem, żeby przejrzeć taśmę i przećwiczyć, bo podobno Frank Parker każe mi coś przeczytać. Nie wiem, jak długo nam zejdzie, a wy macie przyjęcie i możecie nie usłyszeć telefonu. Może zadzwonię rano?
– Niezły pomysł. Przyjęcie ma trwać od szóstej do dziesiątej, ale większość gości pewnie się zasiedzi.
– Ucałuj go ode mnie urodzinowo.
– Dobrze. A ty zwal z nóg tego reżysera.
– Spróbuję.
– Kocham cię, pysiaczku.
– Ja ciebie też.
Rosemary nigdy nie mogła przywyknąć do nagłej ciszy, która zapadała w telefonie po skończonej rozmowie.
Kiedy rano telefon odezwał się znowu, Jack wyjrzał zza gazety i zauważył:
– Oto i nasza dziewczynka, ranny ptaszek jak na studentkę college’u w niedzielę.
Ale to nie była Susan, tylko Komenda Policji z Los Angeles. Mieli przykrą wiadomość. Tuż przed świtem w Laurel Canyon Park znaleziono młodą kobietę, prawdopodobnie uduszoną. Nie chcieli niepotrzebnie wszczynać alarmu, ale z torebki znalezionej nieopodal ciała wyjęto prawo jazdy ich córki. Telefon komórkowy też leżał w pobliżu, a ostatni wybrany numer należał do nich.

4

W drodze do biura przy Rockefeller Center 15 Laurie Moran przystanęła, żeby nacieszyć oczy widokiem oceanu żółtych i czerwonych tulipanów w Channel Gardens. Ogrody, które zawdzięczały nazwę kanałowi La Manche, gdyż rozdzielały wieżowce francuski i brytyjski Empire Buildings, zawsze olśniewały bujnością i orgią żywych kolorów. Tulipany nie mogły się wprawdzie równać z bożonarodzeniową choinka na placu, ale wiosną odkrywanie co kilka tygodni nowych roślin ułatwiało Laurie pożegnanie z ulubioną porą roku w mieście. I chociaż inni nowojorczycy uskarżali się wtedy na hordy wakacyjnych turystów, ona z radością witała powiewy rześkiego powietrza i świąteczne dekoracje.
Przed sklepem Lego jakiś ojciec fotografował właśnie synka na tle gigantycznego dinozaura z klocków. Timmy, jej syn, ilekroć odwiedzał ją w pracy, koniecznie musiał tam wpaść, żeby obejrzeć najnowsze budowle.
– Jak myślisz, tato, ile czasu im to zajmuje? Ile tu może być klocków? – Chłopiec patrzył na ojca z ufnością, przekonany, że ten ma na podorędziu wszystkie odpowiedzi świata. Laurie poczuła ukłucie żalu na wspomnienie takiego samego wyrazu oczekiwania, a zarazem nabożnego podziwu w oczach Timmy’ego spoglądającego na Grega. Mężczyzna przy sklepie zauważył, że ich obserwuje, więc się odwróciła.
– Przepraszam, czy zechciałaby pani zrobić nam zdjęcie?
Trzydziestosiedmioletnia Laurie od dawna wiedziała, że uchodzi za osobę życzliwą i przystępną. Szczupła, o włosach w kolorze miodu i orzechowych oczach, była zwykle opisywana jako kobieta przystojna i z „klasą”, a zarazem budząca zaufanie. Włosy nosiła długie do ramion i rzadko zawracała sobie głowę makijażem. Tego typu osoby ludzie często pytają o drogę albo, jak w tym przypadku, proszą o drobną przysługę.
– Oczywiście, nie ma sprawy.
Mężczyzna wręczył jej telefon i ustawił synka przed sobą.
– Te gadżety są super, ale wszystkie nasze rodzinne zdjęcia są robione z odległości ramienia. Miło będzie mieć coś jeszcze prócz tych wszystkich selfies.
Laurie cofnęła się tak, żeby mieć na ekranie całego dinozaura.
– Uśmiech, proszę!
Błysnęli posłusznie pełnym uzębieniem. Ojciec i syn, pomyślała ze smutkiem.
Ojciec podziękował jej, kiedy oddawała telefon.
– Nie spodziewaliśmy się, że nowojorczycy są tacy mili.
– Ależ zapewniam, że w większości tacy są. Wystarczy spytać o drogę i na dziesięć osób zaraz zgłosi się dziewięciu chętnych do pomocy.
Właśnie przypomniało się jej, jak kiedyś przechodziła przez Rockefeller Center z Donną Hanover, poprzednią pierwszą damą miasta Nowy Jork. Jakaś turystka dotknęła wtedy ramienia Donny i zapytała ją o drogę. Ta odwróciła się, pokazała jej i wszystko wyjaśniła:
– Jest pani zaledwie kilka przecznic od…
Uśmiechając się na to wspomnienie, Laurie przeszła przez ulicę do biur Fisher Blake Studios. Wysiadła z windy na dwudziestym piątym piętrze i skierowała się do swojego gabinetu.
Grace Garcia i Jerry Klein pracowali już pilnie w swoich klitkach. Na widok Laurie Grace pierwsza zerwała się na równe nogi.
– Cześć, Laurie!
Dwudziestosześcioletnia Grace była jej asystentką. Na twarz w kształcie serca nałożyła jak zwykle grubą warstwę makijażu. Wiecznie zmieniającą się grzywę długich, czarnych włosów dziś związała w ciasny koński ogon. Miała na sobie jaskrawoniebieską minisukienkę, czarne rajstopy i botki na wysokich szpilkach, w których Laurie natychmiast poleciałaby na twarz.
Jerry, ubrany w markowy kardigan, ruszył nieśpiesznym krokiem za szefową do jej gabinetu. Mimo niebotycznych szpilek Grace ten chudy dryblas nad nią górował. Zaledwie o rok starszy, pracował w tej spółce jeszcze w college’u, zaliczając kolejne szczeble od stażysty do cenionego asystenta w produkcji, aby niedawno awansować na zastępcę samej kierowniczki. Gdyby nie pełna poświęcenia praca tych dwojga, Laurie nigdy nie udałoby się ruszyć z miejsca ze swoim programem W cieniu podejrzenia.
– Co jest grane? – spytała. – Zachowujecie się, jakby czekało na mnie za drzwiami przyjęcie-niespodzianka.
– Można to tak ująć – odparł Jerry. – Ale ta niespodzianka jest nie w twoim gabinecie…
– …tylko tutaj – wpadła mu w słowo Grace. Podała Laurie odpieczętowaną kopertę z adresem zwrotnym: ROSEMARY DEMPSEY, OAKLAND, KALIFORNIA. – Przepraszamy, ale zajrzeliśmy do środka.
– I?
– I się zgodziła! – wykrzyknął z entuzjazmem Jerry. – Mamy jej podpis na kropkowanej linii. Gratulacje, Laurie. Następny odcinek W cieniu podejrzenia będzie o morderstwie Kopciuszka.

 
Wesprzyj nas