Pełna emocji i ciepła nowa powieść Patricii Scanlan to kontynuacja burzliwych losów bohaterów Wybacz i zapomnij oraz I żyli długo i szczęśliwie. Czy czeka ich upragnione szczęśliwe zakończenie?



Nieplanowana ciąża, młoda mężatka, której związek sypie się po sześciu miesiącach od ślubu, nastolatka z zaburzeniami odżywiania, która nie chce się leczyć, oraz para z długoletnim stażem i jej tajemnice.

Ludzie na życiowych zakrętach, skomplikowane związki, byłe żony, które potrafią czasem narobić niemało zamieszania. Rodzinne kryzysy, namiętność, tragedia oraz potęga miłości, która wszystko uleczy.

Patricia Scanlan to popularna irlandzka autorka bestsellerowych powieści obyczajowych. Mieszka w Dublinie. Chociaż uwielbia swoją pracę, marzy jej się napisanie przewodnika po najbardziej luksusowych salonach odnowy biologicznej na świecie lub po najdroższych butikach Paryża.

Patricia Scanlan
Cztery pory miłości
Przekład: Magdalena Rychlik
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 17 czerwca 2015


Prolog

CONNIE I DREW

– Dzień dobry.
– Dzień dobry.
– Dobrze spałaś?
Była niewiarygodnie szczęśliwa. Radości przebudzenia w ramionach ukochanego mężczyzny nie sposób z niczym porównać. Przez wiele lat samotnie wychowywała jedyną córkę, która niedawno wyszła za mąż. Nowa miłość to ostatnie, czego oczekiwała po latach samotności. Tymczasem zakochała się bez pamięci, co skonstatowała właśnie z wielkim zadowoleniem. U progu pięćdziesiątych urodzin czuła się szczęśliwsza niż kiedykolwiek. Nowa praca, nowa miłość, i życie Connie uległo całkowitemu przeobrażeniu zaledwie kilka tygodni po tym, jak jej córka stanęła na ślubnym kobiercu. Debbie i Bryan byli zakochanym młodym małżeństwem, ale to ona i Drew bardziej przypominali młodych kochanków. Connie uśmiechnęła się, wiodąc palcem wzdłuż kręgosłupa Drew, po czym powoli przesunęła dłoń na jego płaski brzuch, a następnie na wewnętrzną stronę uda.
– Lubieżna kobieto. – Drew wyszczerzył zęby w uśmiechu i przygarnął ją bliżej.
– Sam nie jesteś niewiniątkiem, mój drogi – westchnęła z zadowoleniem.
– I co mi zrobisz? – mruknął z ustami przy jej ustach.
– To. – Pocałowała go i przyciągnęła jeszcze bliżej. -I to… Jesteś bardzo seksownym mężczyzną, Drew Sullivanie – powiedziała później, przeciągając się z błogością i zerkając na niego figlarnie.
– Idź do okulisty, kobieto. – Zaśmiał się, splatając jej palce ze swoimi, a jego błękitne oczy na dobre rozbłysły humorem.
– Przyjmij komplement i nie dyskutuj – odparowała.
– Pani też niczego nie brakuje, pani Adams.
– Właśnie zapracował pan na śniadanie, panie Sullivan. – Pocałowała go. – Ma pan ochotę na coś smażonego?
– Nie, mam ochotę na ciebie. – Chwycił ją i pocałował.
– Musimy trochę przystopować. – Roześmiała się, łapiąc oddech. – Założę się, że kochamy się częściej niż nasze dzieci.
– Nadrabiamy stracony czas. – Oplótł ją ciaśniej ramieniem.
– Jestem bardzo, bardzo szczęśliwa – wyznała, moszcząc się wygodnie obok niego.
– Ja również – powiedział głosem ochrypłym ze wzruszenia. – Nie spodziewałem się, że coś takiego może mnie jeszcze spotkać. Tym bardziej potrafię to docenić. Uwielbiam z tobą być, Connie.
– A ja z tobą. Masz coś przeciwko temu, żebym powiedziała o nas Debbie?
– Jasne, że nie. Chciałbym ją poznać. Swoim dziewczynom też powiem, zadzwonię do nich w niedzielę. Szkoda, że mieszkają aż w Stanach.
– A co byś powiedział, gdybym zaprosiła Debbie i Bryana na obiad w którąś niedzielę?
– Ja przyjdę tylko pod warunkiem, że przyrządzisz swoje chrupiące mięsko. – Cmoknął ją w czoło i odrzucił kołdrę. – Muszę wracać do pracy. Nie mam wolnych poranków, jak niektórzy szczęściarze.
– Długie poranki są cudowne! Uwielbiam pracę na pół etatu, zostawia mnóstwo czasu na przyjemności. – Connie włożyła szlafrok. – Idź pod prysznic, a ja przygotuję śniadanko.
– Tak jest, szefowo. – Dał susa do łazienki przylegającej do sypialni i po chwili rozległ się stamtąd szum wody i pogwizdywanie.
Świadomość, że dzięki niej jest szczęśliwy, napawała ją ogromną satysfakcją. Smażąc jajka i bekon, rozmyślała o Barrym. Wiele lat temu, po rozpadzie pierwszego małżeństwa, zupełnie straciła pewność siebie. Doszukiwała się w sobie winy za to, że mąż był z nią nieszczęśliwy. Może nie była wystarczająco dobrą żoną, może była za gruba i nie dość seksowna albo po prostu zbyt nudna? Upłynęło sporo czasu, nim zdała sobie sprawę, że duża część winy leżała po stronie Barry’ego i jego ogromnej niedojrzałości, z powodu której ciążyła mu odpowiedzialność za rodzinę. Nie dorósł do roli męża i ojca. Nie mogła nic zrobić, by to zmienić.
A jednak potrafiła uszczęśliwić Drew, z wzajemnością, i ten niezaprzeczalny fakt stanowił źródło wielkiego zadowolenia Connie. W ten piękny poranek nakryła stół na tarasie pod kobaltowobłękitnym niebem. Słońce nadal grzało, choć w powietrzu czuło się już nadchodzącą jesień. Dojrzała jarzębina przypominała, że lato już prawie dobiegło końca. Connie niegdyś drżała przed nadejściem zimy, krótkimi dniami i samotnymi ciemnymi wieczorami. Teraz nie mogła się doczekać spacerów z Drew w wietrzne dni, wspólnego oglądania wzburzonego morza, gorącej kawy w kafejkach przy plaży, popijania wina przy świecach i kominku.
Wszystko się zmieniło – rozmyślała pogodnie, wsłuchując się w odgłos kroków Drew schodzącego po schodach – dziś mam na co czekać. Poczuła wielkie wzruszenie na widok wysokiego, smukłego mężczyzny w dżinsach i bordowej koszuli, jej mężczyzny. Los nigdy jeszcze nie był dla mnie równie łaskawy – pomyślała, bezgłośnie odmawiając modlitwę dziękczynną.
Razem zjedli śniadanie w ukwieconym ogrodzie przy małym domku Connie.

BARRY, AIMEE I MELISSA

Barry Adams leżał w łóżku obok żony, czekał, aż zadzwoni budzik. Oboje kiepsko spali tej nocy. Aimee przewracała się z boku na bok, dokuczała jej zgaga, po jakimś czasie zwymiotowała i wreszcie zapadła w niespokojny sen. Barry nadal nie mógł zasnąć. Jego żona żyła ostatnio w ogromnym stresie, przesadnie zamartwiając się o ich córkę, Melissę, i sukces nowej firmy organizującej przyjęcia. Nawet gdyby chciała tego dziecka, zaplanowała wszystko, i tak byłoby ciężko – rozmyślał ponuro. Niechciana ciąża to zbyt wiele. Tym bardziej że on sam nie okazał się pomocny. Przez zobojętnienie przebijało się poczucie winy – postawił żonie zbyt ostre ultimatum w sprawie decyzji o urodzeniu dziecka. Absolutnie nie zgadzając się na aborcję, groził rozwodem. Na tym miało polegać jego wsparcie?
Przed laty, kiedy odszedł od Connie i Debbie, także czuł się fatalnie, jednak nie na tyle, aby wrócić. Popsuł stosunki z najstarszą córką, a teraz niszczy swoje drugie małżeństwo. Jeżeli ich związek nie przetrwa z powodu pretensji i złości Aimee, wina będzie po jego stronie. Niepotrzebnie postawił to przeklęte ultimatum. Aimee miała rację, zachował się jak jej władczy i despotyczny ojciec. Porównanie do Kena Davenporta nie było powodem do dumy. Zabolało go bardzo.
Tylko co z dzieckiem – spierał się w myślach sam ze sobą. Serce mu pękało z bólu. Przecież Aimee nosiła ich wspólne dziecko, którego on, wbrew wszystkiemu, co działo się teraz w ich życiu, bardzo pragnął. Możliwe, że podświadomie chciał się w jakiś sposób zrehabilitować za to, że był kiepskim ojcem dla Debbie, albo marzył o bezwarunkowej miłości – o kimś, kto go pokocha tak, jak Aimee nigdy nie będzie w stanie. Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, wróciło zagrzebane gdzieś głęboko wspomnienie kłótni z Connie, która miała miejsce bardzo dawno temu. „Ja, ja, ja! Sam jesteś dla siebie najważniejszy, o nikim innym nie myślisz, Barry. Liczy się tylko to, co ty czujesz, czego ty chcesz. Świat nie kręci się wokół ciebie…” – krzyczała na niego zdenerwowana. Wkrótce potem się rozstali.

Nadchodził świt, niebo nieco pojaśniało, Aimee poruszyła się obok niego na łóżku.
– Dobrze się czujesz? – spytał.
– Nie, paskudnie. Jestem wyczerpana – mruknęła w odpowiedzi.
– Aimee, nie będę się sprzeciwiać, jeżeli postanowisz przerwać ciążę. Zrób to, co uważasz za słuszne. Jeżeli chcesz, pojadę z tobą na zabieg – powiedział z ciężkim sercem. Gdy zdecydował się wesprzeć Aimee i postawił ją na pierwszym miejscu, zdradził własne dziecko. Będzie z tym musiał żyć do końca swoich dni.
Usłyszał ciche sapnięcie.
– Naprawdę? – Była wyraźnie oszołomiona.
– Naprawdę, Aimee. Decyzja należy do ciebie, cokolwiek postanowisz, możesz liczyć na moje wsparcie. Usiłowałem cię zdominować, zachowałem się gruboskórnie i bardzo cię za to przepraszam. – Starał się mówić spokojnie, ale wewnątrz targały nim emocje. Był rozdarty, zdruzgotany i zrozpaczony.
Odnalazła jego dłoń pod kołdrą, a on ścisnął ją odruchowo. Leżeli obok siebie w ciszy, podczas gdy za oknem rozpoczynał się kolejny dzień.

Aimee usiadła na krawędzi wanny, oddychając spazmatycznie. Przez ostatnie pięć minut jej ciałem wstrząsały torsje. Z łazienki przylegającej do sypialni rozlegało się buczenie elektrycznego podgrzewacza do wody, Barry brał prysznic. Przemknęła jej przez myśl dziwaczna wątpliwość, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę, czy też może jeszcze śni. Barry zgodził się na aborcję i zaproponował, że będzie jej towarzyszył? Co spowodowało tę nagłą zmianę jego nastawienia? Wcześniej nieugięcie domagał się, aby urodziła dziecko, wpadł we wściekłość, gdy dowiedział się, że rozważała zabieg bez porozumienia z nim, bez powiedzenia mu o ciąży. Wstała i przesunęła dłonią po brzuchu. Jeszcze płaski, na razie jedyną zmianą, jaka zaszła w jej ciele, były nabrzmiałe bolesne piersi. Biustonosze coraz bardziej ją uwierały. Po raz drugi w życiu mam biust – pomyślała z goryczą, spoglądając na obfite piersi wypychające materiał jedwabnej koszuli nocnej. Usunięcie ciąży wydawało się takim prostym rozwiązaniem. Mogłaby powiedzieć Melissie i rodzicom, że poroniła. Nikt by nie poznał prawdy, a wszystkim żyłoby się o wiele łatwiej. Wprowadzenie na rynek nowej firmy organizującej przyjęcia okazało się większym wyzwaniem, niż sądziła, kryzys gospodarczy bezlitośnie podcinał skrzydła przedsiębiorcom, potencjalna baza klientów malała z dnia na dzień wraz z topniejącymi majątkami bankierów, deweloperów, budowlańców i zamożnych biznesmenów. Ci, którzy odnieśli sukces i wciąż mieli pieniądze, trzymali je na zagranicznych kontach, z daleka od krajowych inwestycji.

Roger O’Leary zaproponował jej założenie Hibernian Dreams w dobrych czasach „celtyckiego tygrysa”, gdy sytuacja ekonomiczna Irlandii była lepsza niż kiedykolwiek.Propozycja padła po tym, jak zorganizowała przyjęcie weselne za milion euro dla córki 0’Leary’ego. Pieniądze nie grały roli dla bogatego przedsiębiorcy i jego gości o wielomilionowych dochodach. Niedługo potem nastąpił krach systemu bankowego, Anglo-Irish Bank zbankrutował pod ciężarem chciwości oraz całkowitego braku skrupułów skorumpowanych urzędników. Wszystko to zbiegło się w czasie ze światowym kryzysem ekonomicznym. Okoliczności, w których zaplanowała prowadzenie luksusowej działalności usługowej dostosowanej do wymagań bogatych klientów, uległy całkowitej zmianie – zakładając firmę, nie przewidziała sytuacji, w jakiej się znalazła.

No i Melissa… Zapisała ją na wizytę do lekarza rodzinnego, który pewnie da im skierowanie do specjalisty od zaburzeń odżywiania. Jeszcze nie powiedziała o tym córce. Dobrze, że przynajmniej w obliczu choroby dziecka ona i Barry zdobyli się na zawieszenie broni i połączenie sił. Oczy Aimee zasnuły się łzami, kiedy zastanawiała się, jakież to niezrozumiałe procesy myślowe zaszły w głowie ich córki, która ze stosunkowo beztroskiej nastolatki zmieniła się w podstępną, kłamliwą dziewczynę niesłuchającą nikogo, o przerażająco autodestrukcyjnych zapędach.
Przecież miała wszystko, zapewnili jej dobre życie. Dlaczego niszczyła swoim zachowaniem siebie i całą rodzinę? Być może specjalista będzie mógł to wyjaśnić. Aimee westchnęła głęboko, uznała, że z całą pewnością weszła w jeden z najtrudniejszych, najbardziej nieszczęśliwych okresów swojego życia. Przynajmniej Barry się zreflektował i wreszcie to zauważył. Pozwolił jej na podejmowanie samodzielnych decyzji, tam gdzie się jeszcze dało. Odzyskała mężczyznę, którego poślubiła. Wspierającego partnera, na którego mogła liczyć.
Przynajmniej małżeństwo ocaleje, kamień spadł jej z serca. Zdołali przetrwać kolejny kryzys i Aimee poczuła ogromną ulgę. Dałaby sobie radę, zacisnęłaby zęby i pogodziła z rolą rozwódki, niemniej cieszyła się niezmiernie, że nie będzie musiała. Potrzebowała Barry’ego. Potrzebowała swojej rodziny. Czekała ją ciężka walka i trudne wybory. Nie chciała zostać z tym wszystkim sama.

Poszła do sypialni. Barry, odwrócony plecami do drzwi, zawiązywał krawat. Poranne słońce wpadało do pomieszczenia przez okna ozdobione firankami. Aimee doznała lekkiego wstrząsu na widok mocno już posiwiałych skroni męża, nigdy wcześniej tego nie zauważyła. Wyglądał na zmęczonego i zestresowanego. Ogarnęło ją wzruszenie. Jemu przecież też nie było łatwo, a ona od kilku tygodni zachowywała się jak zołza.
– Barry… Chciałam ci tylko powiedzieć, że doceniam wszystko, co robisz, i dziękuję. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy – odezwała się cicho.
– Nie ma sprawy, Aimee. Rób to, co musisz. Daj mi znać, jeśli będę potrzebny. Poproszę Stephanie, żeby przełożyła wszystkie spotkania. – Włożył marynarkę i odwrócił się twarzą do żony.
– Dobrze. Zadzwonię do ciebie. – Ich spojrzenia się skrzyżowały. – Nie chcę, żebyś mnie nienawidził – jęknęła.
– Nic z tych rzeczy, Aimee – zapewnił. – Nie powiedziałbym tego dziś rano, gdybym cię nienawidził. – Otworzył ramiona w zapraszającym geście, a ona wtuliła się w niego i przez chwilę czuła upragniony spokój.

Melissa otworzyła usta ze zdumienia. Czarno-zielony szkolny mundurek dosłownie na niej wisiał. Spódnica spadała z bioder, bluzka przypominała namiot.
– Yes! Yes! Yes! – Zamaszyście przecięła powietrze dłonią zaciśniętą w pięść w triumfalnym geście. Ten jeden moment wart był głodowania, ściskania w żołądku, uporczywego bólu głowy, braku energii i chwil, kiedy o mało nie mdlała. Ten jeden moment ekstazy. Nigdy nie czuła się szczęśliwsza. To potworne lato wreszcie dobiegło końca, najgorsze lato w jej życiu, a ona była prawie o trzynaście kilogramów lżejsza.
Rzuciła się na łóżko i przystąpiła do wyciskania denerwującego pryszcza w kąciku nosa. Oczywiście musiał wyskoczyć akurat teraz, kiedy miała wrócić między ludzi po trzymiesięcznej przerwie. W poniedziałek zaczynała nowy rok szkolny. Tylko trzy miesiące, a tak wiele zmian… Debbie, jej przyrodnia siostra, wyszła za mąż. Na jej weselu wydarzyło się coś, co rzuciło cień na całe życie Melissy. „Kim jest ta mała tłusta cizia?”. Nawet teraz, mimo że zrzuciła blisko trzynaście kilogramów, te okrutne słowa wypowiedziane pijackim bełkotem ją raniły. Cóż, przynajmniej dostała kopa i wreszcie się obudziła. Przez całe lato przestrzegała rygorystycznej diety, a ponieważ była na najlepszej drodze do doskonałej, szczupłej sylwetki, nikt już nigdy jej w ten sposób nie upokorzy, a ten okropny obleśny chłopak, Thomas, już nigdy jej nie zrobi tego, co wtedy. Oczy Melissy pociemniały na samo wspomnienie, które czym prędzej od siebie odsunęła. Musi być szczupła, wtedy będzie szczęśliwa.
Gdyby tylko wszystko tak dobrze się układało – westchnęła ciężko Melissa. Jej matka była w ciąży i nie chciała tego dziecka, cały czas poświęcała swojej nowej firmie. Ojciec martwił się z powodu recesji oraz jakiegoś Jeremy’ego, który nie odbierał telefonów w sprawie wspólnych interesów. W domu panowała okropnie napięta atmosfera, odkąd wrócili z wakacji spędzonych na południu Francji.

Nie spodziewała się, że kiedykolwiek to powie, ale cieszyła się z rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Jednak nie może przecież pójść do szkoły w niedopasowanym mundurku, potrzebuje nowego. Wcale jej się nie chciało tym zajmować. Wystukała na iPhonie numer Aimee i czekała na nagranie z poczty głosowej, ale mama odebrała od razu. Po odgłosach w tle Melissa domyśliła się, że Aimee jest w jakimś hotelu lub innym miejscu publicznym.
– Tak, Melisso, co tam? – zapytała znużonym głosem.
– Gdzie jesteś?
– W hotelu Merrion. Mam spotkanie za pięć minut, więc nie mogę długo rozmawiać.
– Mamo, przymierzyłam właśnie mundurek do szkoły. Jest o wiele za duży, potrzebuję nowego.
– Litości! – Aimee nie zdołała ukryć zniecierpliwienia. -Musiałaś to zostawić na ostatnią chwilę?!
– Przepraszam, mamo.
– Będę w domu koło drugiej. Mam iść z tobą czy pójdziesz sama?
– Dam sobie radę, mamo. Poproszę Sarah, żeby ze mną poszła. – Melissa uniosła nogi do góry i wykonała ćwiczenie rozciągające, a potem rowerek. Ubytek wagi nic nie da, jeśli nie wyrzeźbi mięśni.
– Dobrze, w czarnej torebce od Prady powinno być kilka luźnych pięćdziesiątek, weź je. Do zobaczenia później. Jadłaś śniadanie?
– Tak – skłamała.
– I nie zapomnij zjeść lunchu. W lodówce jest wędzony łosoś z hodowli ekologicznej. Zjedz też trochę owoców.
– Tak, mamo. – Melissa przewróciła oczami.
– No dobrze, muszę kończyć. Mój kontrahent idzie. Na razie.
– Na razie, mamo. Udanych interesów.
– Dziękuję, kochanie. Pa.
W słuchawce zaległa cisza, Melissa uznała, że matka ma teraz o wiele ważniejsze sprawy niż zajmowanie się nią. Nie mogła narzekać; jeśli interesy będą dobrze szły, może kupi jej wymarzonego konia. Byłoby super.

 
Wesprzyj nas