Happy End to powieść, od której trudno się oderwać, pełna humoru, inteligentna, seksowna i magiczna. Z sympatyczną główną bohaterką, która z niezłym tupetem wywraca cały gatunek romansu do góry nogami.


Życie 46-letniej Sadie Fuller trudno nazwać romantycznym. Jest raczej zwyczajną mamą – z lekką nadwagą, nawałem obowiązków i codziennymi problemami związanymi z samotnym wychowywaniem 11-letniej córki. Ale Sadie ma tajemnicę – podczas gdy reszta przedmieścia śpi, Sadie zarabia na życie, pisząc powieści erotyczne pod pseudonimem K. T. Briggs. Choć jej własne życie intymne niczym się nie wyróżnia, Sadie ma dryg do wymyślania kipiących seksem scen z udziałem wysportowanych i idealnie pięknych postaci w bardzo skąpych strojach.

Ale wszystko się zmienia, gdy podczas zwyczajnej wizyty w sklepie, spotyka mężczyznę, który wydaje się dziwnie znajomy. Czy Sadie traci rozum, czy też najnowszy z jej super przystojnych bohaterów opuścił rękopis powieści i przeniósł się do rzeczywistości? Starając się odnaleźć w tej dziwnej nowej sytuacji, Sadie zaczyna dostrzegać romantyzm tam, gdzie nigdy nie spodziewała się go znaleźć… tam, gdzie romansowy happy end nie jest może aż tak nieprawdopodobny.

*

Rzadko zdarza się książka, która łączy błyskotliwy humor z gorącą erotyką i refleksją nad znaczeniem literatury. Happy End to powieść, od której trudno się oderwać, pełna humoru, inteligentna, seksowna i magiczna. Z sympatyczną główną bohaterką, która z niezłym tupetem wywraca cały gatunek romansu do góry nogami.
Amy Shearn, pisarka

Urocza, dowcipna i odrobinę pieprzna lektura. Fantastyczna fabuła rozwija się gładko, nie popadając w przewidywalność, a Sadie Fuller jest budzącą sympatię, świetnie skrojoną bohaterką. Będziecie trzymać kciuki za ciepłą i przebojową Sadie i wszystkie postaci, które stworzyła.
Jessica Grose

Elizabeth Maxwell
Happy End
Przekład: Jan Hensel
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 2 czerwca 2015


kryzys wieku średniego (rzecz.) – okres emocjonalnego rozedrgania u osób w średnim wieku, charakteryzujący się zwłaszcza silnie odczuwaną chęcią zmian.
słownik Merriam-Webster’s Collegiate Dictionary, wyd. 11

Rozdział 1
Skradzione sekrety

Punktualnie o ósmej czterdzieści pięć Lily Dell przepchnęła się przez drzwi obrotowe nowojorskiej siedziby Jensen & Richardson Communications i uśmiechnęła się do pracownika ochrony. Była spóźniona, ale to jeszcze nie powód, żeby zachowywać się opryskliwie.
– Jak się dzisiaj miewasz, Hank? – zapytała.
Starszy mężczyzna uchylił dla niej czapki.
– Dobrze, pani Dell. Dziękuję.
– Miłego dnia, Hank.
– Byle tylko świeciło słońce i było powietrze do oddychania, a będzie miły – odrzekł, puszczając do niej oko.
Lily codziennie rano przeprowadzała z Hankiem tę samą rozmowę, ale nie było w tym nic złego. Rutyna działała na nią kojąco. Gdzieś w głębi duszy wiedziała, że to przez jej dzieciństwo, nie widziała jednak powodu, by się babrać w tym bagnie. Ważne, że udało jej się z niego wyrwać. To wystarczało.
– Proszę zaczekać! – zawołała, biegnąc w stronę rzędu wind. Jej biuro znajdowało się na pięćdziesiątym ósmym piętrze, a w porannej porze szczytu winda zjawiała się na parterze bardzo rzadko. Tleniona blondynka z długimi różowymi paznokciami wepchnęła ramię między drzwi windy, by je przytrzymać.
– Dziękuję – szepnęła Lily, wciskając się do środka.
Winda jechała, zatrzymując się co rusz na kolejnych kondygnacjach, aż dotarła do trzydziestego piętra, kiedy to Lily znalazła się sama i czym prędzej sięgnęła ręką w głąb torebki w poszukiwaniu szminki. Biorąc pod uwagę tempo, w jakim jechała, na pewno nie miała czasu na pit stop w damskiej toalecie i poprawienie makijażu przed spotkaniem z panem Hathawayem.
Kiedy usiłowała odkręcić pomadkę jedną ręką i nie upuścić żakietu, torby z laptopem ani czarnej skórzanej torebki, śliska obudowa wypsnęła jej się z palców i spadła na świeżo wyprasowaną białą bluzkę, pozostawiając na niej długi ślad różu z odcieniem dojrzałej brzoskwini.
– Jasna cholera! – pisnęła Lily.
– Och, nie jest aż tak źle – usłyszała.
Z cienia pozornie pustej windy wyłonił się mężczyzna. Był wysoki i szczupły, o kruczoczarnych włosach i nieprzeniknionych oczach barwy mchu. Jego blada cera kontrastowała z ciemnym materiałem drogiego garnituru w prążki. Zauważyła brzeg ledwo widocznej blizny przy jego prawej brwi. Uśmiechnął się do niej, ukazując idealne zęby.
Nagle w windzie zrobiło się strasznie ciasno.
– Już się spotkaliśmy. – Zrobił krok w jej stronę. – Pamięta pani?
Co za pytanie! Od przyjęcia w zeszłym tygodniu cały czas bezskutecznie łamała sobie głowę, kim jest ten piękny mężczyzna. To było na imprezie zorganizowanej z okazji wprowadzenia na rynek szampana Keller i choć Lily wolałaby się do tego nie przyznawać, wypiła trochę za dużo próbek promowanego produktu. Szła właśnie do toalety, kiedy mężczyzna, który teraz stał z nią w windzie, nagle się pojawił.
Ich spojrzenia spotkały się, gdy dzieliło ich kilka metrów pustej przestrzeni. Czas zwolnił i zrobił się rozciągliwy niczym guma. Lily nagle zdała sobie sprawę, że każdy mięsień ciągnie ją w stronę nieznajomego. Nie zatrzymali się. Prześlizgnęli się jedno obok drugiego, nie odrywając od siebie wzroku.
– Dobry wieczór – powiedział ten niewiarygodnie piękny mężczyzna.
– Dobry… – odrzekła skrzekliwie.
– Wygląda pani uroczo – dorzucił.
Zanim zdążyła mu podziękować, zapytać o imię czy choćby poprosić o wyjaśnienie, co się właściwie przed sekundą stało, zasalutował jej kpiąco i zniknął za rogiem. Upłynęła prawie okrągła minuta, zanim Lily otrząsnęła się i ruszyła za nim w pogoń. Ale kiedy dotarła na salę, jego już nie było.
– Owszem, pamiętam – powiedziała teraz. Jej głos zabrzmiał jakoś dziwnie, jakby dobiegał gdzieś z zewnątrz.
Mężczyzna powoli się schylił i podniósł szminkę z podłogi. Jego ruchy były pewne i swobodne; widziała, jak mięśnie szerokich barków napięły się pod marynarką.
– Upuściła to pani – powiedział, podając jej plastikową tulejkę. Dłonie miał duże, ale szczupłe i ładne, co według jej osobistego doświadczenia zdarzało się nader rzadko. Kiedy sięgnęła po szminkę, ich spojrzenia się spotkały, a temperatura w windzie gwałtownie podskoczyła. Piekący rumieniec oblał Lily policzki, bardziej jaskrawy niż pomadka, która poplamiła przód bluzki.
– Dzięk… dziękuję – wyjąkała. Biorąc szminkę, musnęła palcami jego chłodną skórę i mankiet marynarki. Sygnał z opuszek palców popłynął błyskawicznie wzdłuż ramienia i w dół, przez brzuch, aż zagnieździł się między udami. Mimo gorąca zadrżała. Oblała ją fala niespodziewanego pożądania, aż zakręciło jej się w głowie. Nigdy tak nie reagowała na facetów. Była opanowana, rozważna i chłodna. Doskonale wiedziała, co się dzieje, gdy dziewczyna zachowuje się inaczej. Ale teraz jej ciało zdawało się w ogóle na to nie zważać.
– Och – mruknęła, ściskając uda. Co za uczucie.
Mężczyzna zbliżył się jeszcze o krok. Roztaczał wokół siebie ciepły cytrusowy zapach, który bynajmniej jej nie otrzeźwiał. Lustrował ją takim wzrokiem, jakby była zwierzyną łowną – niczym wielki orzeł gotów porwać bezbronną polną myszkę. Kolana zrobiły jej się jak z waty, a wysokie obcasy nie dawały już stabilnego oparcia.
– Pani bluzka – wyszeptał. Lily była pewna, że on widzi, jak pod cienką tkaniną kołacze jej serce. Czy też to czuł? – Myślę, że jest już do niczego – powiedział. Był teraz tak blisko, że widziała nieskazitelną powierzchnię jego skóry. Mogła myśleć tylko o tym, jak bardzo pragnie, by jej dotknął. Gdziekolwiek.
Boleśnie powoli przesunął palcem po policzku Lily w dół, coraz niżej i niżej aż do zagłębienia u nasady szyi. Tam jego dotyk stał się nieco mocniejszy, aż stęknęła. Jej ciało, za nic mając rozsądek, wygięło się ku niemu.
Błagam, pomyślała. Nie mogę tego zrobić.
Jego palec podążył dalej w dół – prześlizgnął się po obojczyku, swobodnie odgarnął bluzkę i wsunął się między koronkowy brzeg stanika a ciało. Z wielkim wysiłkiem powstrzymała się od odwrócenia wzroku od oczu, które wpatrywały się w nią ze skupieniem. Uniósł materiał stanika i wsunął w miseczkę resztę dłoni, otaczając nią bok jej piersi.
Krzycz, powiedziała sobie. Wołaj o pomoc. Ale zdawało się, że jedynym dźwiękiem, na jaki ją stać, jest tylko rozpaczliwe „och”.
Silnym, gwałtownym ruchem mężczyzna ściągnął bluzkę i stanik z jej ramienia, obnażając pełną pierś. Wyglądała dziwnie blado w przyćmionym świetle windy, kontrastując z resztą skóry. Ujął ją delikatnie w dłoń, schylił się i przesunął językiem po nagim stwardniałym sutku, wziął go w zęby i lekko szarpnął. Lily poczuła się, jakby strzelił w nią piorun, chciała wyć i błagać o więcej. Zamiast tego przygryzła wargę i chwyciła się ściany, by nie upaść, pewna, że zaraz zemdleje. Bardzo samotne miejsce między jej udami pulsowało w oczekiwaniu.
– Smakujesz tak… słodko – wyszeptał mężczyzna.
Czy mieli dość czasu? Nie mogła uwierzyć, że myśli o czymś takim! Kim był ten mężczyzna, który sprawiał, że jej ciało drżało jak galareta? Jakby czytając jej w myślach, przytknął wargi do jej ucha.
– Nie zwlekajmy – powiedział, wsuwając między jej kolana swoją potężną dłoń, która podążyła następnie w górę po świeżo ogolonej, gładkiej skórze wewnętrznej strony ud. Spodnie by ją wtedy ocaliły, spódnica jednak wróżyła niechybną katastrofę. Jego ręka dotarła do zwykłych bawełnianych majtek, już mokrych, i przez ułamek sekundy Lily pomyślała z żalem, że powinna była włożyć coś bardziej wyjątkowego, coś z koronkami. Kiedy przycisnął palce do jej ciała, wciągnęła łapczywie powietrze.
Pochylił się tak, że musiała spojrzeć mu w oczy, po czym rozerwał jej majtki i przesunął delikatnymi palcami po…
– Mamo!
Hm? Och, Allison. Kurdemol!
– O co chodzi, skarbie? – wołam. Kropla potu spływa mi po grzbiecie. W moim gabinecie zrobiło się gorąco?
– Chodź tutaj.
– Dobra, Ali. Już idę.
Jest czwartek, kwadrans po jedenastej wieczorem i wiem na pewno, po pierwsze, że Lily Dell miała właśnie uprawiać seks w windzie, gdzie czas się nie liczy, bawełna drze się jak mokre ręczniki papierowe, a jęczenie jest sexy i nie stanowi oznaki głębokich zaburzeń psychicznych. Po drugie, dziś wieczorem moje szanse na seks gdziekolwiek, choćby w windzie, równają się zeru. To akurat mam jak w banku, niestety.

Rozdział 2

Nie planowałam, że tak to się potoczy. Nikt nie marzy o zostaniu rozwiedzioną matką w średnim wieku i z lekką nadwagą, rozpaczliwie potrzebującą paru zabiegów kosmetycznych i pilatesu. Nikt nie marzy o jeżdżeniu niebieską toyotą minivanem z niezidentyfikowanymi cząstkami jedzenia zaklinowanymi między fotelami ani o posiadaniu sofy z brązowymi kręgami kawy na podłokietnikach. Tak jednak się zdarza. I trzeba jakoś dalej żyć.
Nazywam się Sadie Fuller. Czasami, kiedy patrzę w lustro, widzę siebie jako dwudziestopięciolatkę. Jest młoda, świeża i gotowa na wszystkie wyzwania, jakie może postawić przed nią życie. Kiedy indziej, gdy przechodzę obok witryny sklepowej, zerknę na swoje odbicie w szybie, zobaczę czterdziestosześciolatkę, którą teraz jestem, i zastanawiam się, kim, do diabła, jest ta baba, która się na mnie gapi. Przecież niemożliwe, żeby ta kobieta z kurzymi łapkami, zmarszczkami mimicznymi i cerą zniszczoną przez słońce była mną. To raczej moja matka.
Oprócz minivana i kanapy z plamami po kawie mam jeszcze jedenastoletnią córkę Allison, suczkę, która wabi się Perkins, i byłego męża, naprawdę bardzo uroczego faceta, tyle że on jest gejem, a ja kobietą.
Mam brązowe włosy, które były kiedyś lśniące, ale teraz są zbyt zniszczone rozmaitą chemią, oraz brązowe oczy, które nie widzą już tak dobrze jak dawniej. W strategicznych miejscach domu rozkładam pary okularów do czytania, tak jak dawniej robiłam to z papierosami. Nigdy nie wiadomo, kiedy mogą się przydać. Regularnie wspomagam darowiznami Planowane Rodzicielstwo i Komitet Krajowy Partii Demokratycznej i z jakiegoś powodu w tym roku podniosłam rękę, deklarując, że pomogę w organizacji corocznej zbiórki pieniędzy na rzecz szkoły. Biorąc pod uwagę, że i tak bulę czterdzieści pięć tysięcy dolców czesnego rocznie za piątą klasę dla Allison w prestiżowej szkole Holt Hall, myślałam, że na tym to rodzicielskie zaangażowanie się skończy. Oczywiście się pomyliłam. Założenie było fałszywe.
Co tylko potwierdza prawdę, którą i tak dobrze znam – opieranie się na założeniach nie prowadzi do niczego dobrego. Na przykład możecie na mnie spojrzeć i pomyśleć: O, kura domowa, która nie pracuje i się zapuściła, i nigdy nie zgadniecie, że wieczorami, podczas gdy reszta przedmieść smacznie śpi, piszę pod pseudonimem K.T. Briggs romanse erotyczne.
Może o mnie słyszałyście, jeżeli gustujecie w scenach seksu w windach, na stołach konferencyjnych czy w kibelku na pokładzie samolotu? Myśli adwokatów zwykle zaprzątają pisma procesowe, lekarze myślą o wynikach badań, a ja myślę o pięknych ludziach bzykających się w nieodpowiednich miejscach.
Kiedy ktoś pyta, jakie książki piszę, mówię, że romanse. To nie tak, że moja praca jest równoważna prostytucji, boję się jednak, że moi zamożni, konserwatywni sąsiedzi mogliby nie zauważyć różnicy. Świntuszenie to zawsze świntuszenie. Na naszych comiesięcznych zebraniach komitetu rodzicielskiego nikt nie ma ochoty pogawędzić o tym, jak najlepiej opisać scenę seksu oralnego. Jesteśmy matkami, na litość boską! Przyszłyśmy porozmawiać o wartości odżywczej przeciętnej kanapki i o tym, czy można zaprowadzić
trzecioklasistów na musical Wicked na Broad­wayu. Która z nas ma czas na fantazjowanie o seksie w słonecznym ogrodzie różanym z George’em Clooneyem lub z Channingiem Tatumem, jeśli akurat woli młodszych?
A mimo to nie byłabym przecież w stanie opłacić kredytu hipotecznego, czesnego, ubezpieczenia samochodowego czy alimentów, gdyby całe mnóstwo mamusiek nie potrafiło wykroić sobie kilku wolnych chwil na marzenia o pieprzeniu się właściwie wszędzie, byle nie we własnych łóżkach. I jestem głęboko wdzięczna im wszystkim razem wziętym i każdej z nich z osobna.
Idę po omacku korytarzem do pokoju Allison. Córka siedzi na łóżku, z ramionami owiniętymi kołdrą i mruży oczy, gdy zapalam światło. Jej twarz, całkiem po ojcu, jest zarumieniona.
– Co się stało? – pytam, gdy siadam obok niej. Odgarniając lok ciemnoblond włosów, odruchowo przesuwam wierzchem dłoni po jej czole. Jest chłodne. Na nosie i policzkach ciemnieje kilka piegów.
– Miałam zły sen – mówi, wtulając się we mnie. Moja jedenastoletnia córka już niedługo stanie się w pełni opierzoną nastolatką i tym samym będzie musiała mnie nienawidzić aż do momentu, gdy skończy dwadzieścia lat. Na razie więc staram się cieszyć chwilami, gdy pozwala mi się przytulić. Mam nadzieję, że jeśli zdołam zmagazynować takich wspomnień dostatecznie wiele, może starczy mi ich na lata posuchy, które mnie czekają.
– Co ci się przyśniło? – pytam.
– Kosmate zwierzątka z ostrymi kłami – mówi Allison, wtulając się we mnie mocniej. Pachnie jak górskie powietrze latem, świeżością i mydłem, i nagle uderza mnie ogrom możliwości, jakie przed nią stoją. Może być każdym. To wspaniale mieć taki potencjał, nawet jeśli jest się zbyt młodym, żeby zrozumieć, co to znaczy.
– I…? – pytam dalej. Powstrzymuję się od sugestii, by dla odmiany poczytała coś, co nie ma nic wspólnego z wampirami. Wiem, że wtedy odsunęłaby się ode mnie urażona, a jest mi w tej chwili bardzo dobrze.
– Goniły mnie i Perkins – odpowiada.
Na dźwięk swojego imienia leżąca w nogach łóżka Perkins, kundelka o rozległych koligacjach z psami wielu ras, podnosi łebek. Na pewno bez wahania poświęciłaby swoje życie w obronie nas obu, ale że jest wielkości bochenka chleba, wszelkie jej wysiłki na niewiele by się zdały. Przeciągnęła się, ziewnęła i zasnęła znowu. Będzie leżała tu całą noc, wiernie strzegąc stóp Allison bez względu na to, ile razy dostanie za to w podzięce kopniaka.
– Gdzie was goniły? – pytam.
– Nie wiem. Tu i tam. – Allison trzepocze powiekami. Klepię jej poduszkę, a ona posłusznie kładzie na niej głowę. Uśmiecha się do mnie. Wiem, co mnie teraz czeka.
– Zostaniesz? – pyta. Głosik ma tak słodki, jakby właśnie połknęła pełną garść magicznego proszku, ale ulegam jej za każdym razem. Głównie dlatego, że chcę.
– Dobra – mówię. – Ale tylko na kilka minut. Pracuję.
– Nad nową powieścią?
Oj, tak. Wydawca domaga się, żeby była tam jakaś fabuła. Nie może to być seks i tylko seks, bo to by się równało pornografii. Literatura erotyczna powinna nieść ze sobą jakieś treści. Mieć fabułę. Powinna być… ple, ple, ple. Tak, nieraz to słyszałam. Ale kto ogląda pornosy ze względu na walory aktorstwa i kto czyta erotyki dla fabuły?
Cóż, tego akurat moja jedenastoletnia córka nie musi jeszcze wiedzieć. Kładę się obok niej, obejmuję mocniej jej długie, szczupłe ciało i udaje mi się paluchem u nogi wyłączyć światło. Allison chichocze, widząc mój wyczyn.
– Śpij – szepczę. – Już późno. Jutro szkoła.

 
Wesprzyj nas