Opowieść o burzliwych losach gdańszczan w przededniu wojennej zawieruchy i wyborach dokonywanych w wojennej codzienności.



Kwiecień 1939 roku – napięta sytuacja w Wolnym Mieście Gdańsku zmusza Helen Hallmann do wyjazdu do Anglii z całą rodziną.

Włodek, jej pasierb, choć marzy o przygodach i podróżach, nie chce porzucać domu i swej pierwszej miłości. Los jednak szykuje dla niego niejedną niespodziankę.

Marzenia czasem spełniają się w bardzo nieprzewidywalny sposób…

Hanna Cygler to pseudonim artystyczny Anny Kanthak – polskiej pisarki i tłumaczki urodzonej w 1960 roku w Gdańsku. Jest absolwentką skandynawistyki na Uniwersytecie Gdańskim. Zawodowo od ponad 20 lat zajmuje się tłumaczeniami z języka angielskiego oraz języków skandynawskich, prowadząc własne biuro tłumaczeń.

Hanna Cygler
Czas zamknięty
wyd. II poprawione
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 24 marca 2015

Rozdział I

Wymyślić… łatwo powiedzieć, ale co? Jak zwykle ciężko mu było się skupić na pisaniu. Musiał jednak skończyć to przeklęte wypracowanie, będące przepustką do następnej klasy.
Włodek Hallmann pochylił się nad zeszytem, ale poza przekleństwami nie przychodził mu do głowy żaden pomysł, dzięki któremu skończyłby wreszcie pracę domową. Ten wstrętny Prusak Weber po prostu znęcał się nad nim na lekcjach niemieckiego i za wszelką cenę starał się zrobić z niego ofiarę. Podobnie zachowywał się w innych klasach, w których uczył w męskim gimnazjum Conradinum. Zawsze udawało mu się do kogoś przyczepić i go pognębić. Tym razem trafił jednak na wyjątkowo krnąbrnego przeciwnika, który nie poszedł z nim na ugodę i przez to przed końcem roku szkolnego musiał napisać dziesięć kilkunastostronicowych wypracowań. Ciekawe, dlaczego Weber się na niego uwziął? Poza drobnymi kłopotami z niemieckim był przecież bardzo dobrym uczniem i jeszcze lepszym sportowcem. Chyba nie dlatego, że ma w żyłach polską krew? W jego klasie było takich z dziesięciu. Nie, nie powinien się teraz nad tym zastanawiać, tylko zająć się tym starym nudziarzem Kantem.
Trach. Stalówka pękła, w chwili gdy na podwórku rozległ się wściekły wrzask.
Włodek odsunął firankę i wychyliwszy się z okna na pierwszym piętrze, zobaczył, że młodsi chłopcy z sąsiedztwa grają w Landstechen. Nakreślili na piasku krąg kuli ziemskiej i podzielili go na pięć państw.
– Oszukujesz, masz zgięte kolana! – ryczał Henryczek Formela do jednego z chłopaków, który właśnie po kolejnym udanym rzucie nożem nabywał prawo do nowego kawałka terytorium.
– Dobrze stoję. Mam proste nogi. A moje Niemcy są i tak największe.
– Dobrze stoi, ale to ja wygram – ujął się za nim pewny siebie właściciel Rosji.
Gospodarujący Polską Henryczek miał już zbyt mały obszar, żeby liczyć na zwycięstwo.
W następnej rundzie kolejnemu chłopakowi udało się trafić scyzorykiem w Polskę.
– Nie bawię się z wami! – wrzeszczał dziesięcioletni Henryczek. – Uwzięliście się na mnie.
Włodek obserwował kolegów z rozbawieniem. Gdyby mu jeszcze wypadało bawić się z chłopakami na podwórku, chętnie by do nich dołączył, ale pół roku temu skończył szesnaście lat. To był już poważny wiek. „Sam próg dorosłości” – tak przynajmniej stwierdził ojciec na krótko przed swoją nagłą śmiercią. „Jesteś już niemal dorosły i możesz być odpowiedzialny za rodzinę. Nigdy jej nie zawiedź” – pouczał go wówczas. Czyżby ojciec przeczuwał, że śmierć szykuje się na niego? Ale jak można przewidzieć upadek, który przydarzy się na śliskim trotuarze w mroźną noworoczną noc?
Przez moment myśl o zmarłym ojcu odwróciła uwagę Włodka od podwórka. Kiedy rzucił na nie okiem, zobaczył, że wydarzenia potoczyły się w zawrotnym tempie. Henryczek leżał na ziemi przygnieciony przez czterech chłopaków, którzy okładali go pięściami.
– Przeklęty Polak! – krzyknął jeden z nich.
Tego już było za wiele. Włodek rzucił się schodami w dół z odsieczą bratu swego przyjaciela.
Smarkacze musieli jednak coś zwietrzyć. Ulotnili się z podwórka, pozostawiając na ziemi zapłakanego Henryczka z zakrwawionym nosem. Wbity z impetem scyzoryk wibrował jeszcze w sztachecie. Chłopiec wskazał Włodkowi dziurę w płocie, którą uciekli jego prześladowcy.
– Ja was dopadnę – mruknął Włodek i zaczął się przeciskać przez ogrodzenie. – Odechce się wam wyzywania.
Kiedy już prawie przedostał się do ogródka Millerów, znieruchomiał jak sparaliżowany, usłyszawszy spokojny, ale zdecydowany głos:
– Oj, Wladi, Wladi, dokąd się znowu wybierasz?
Obok płotu stała Helen i przyglądała się Włodkowi z rezygnacją.
– Pobili Henryczka – tłumaczył, otrzepując się z ziemi.
Helen spojrzała krytycznie na zbyt krótkie już nogawki wymiętych spodni pasierba i delikatnym ruchem dłoni zawróciła go w stronę domu.
– Z ciebie to ciągle urwis. Zobaczysz, wpadniesz kiedyś w poważne tarapaty – mówiła, poprawiając przy tym upięte do góry jasne włosy.
Włodek gniewnie zacisnął usta. Nie był żadnym dzieckiem. Ujął się tylko za bratem Józika, a już uważano, że chce się bawić w piaskownicy. Też coś!
– Wladi, Wladi! – słyszał jeszcze za plecami sztucznie wysokie głosy przedrzeźniaczy.
– Wladi, spik inglisz, darling!
– Co za gówniarstwo – oburzył się.
Helen, główny obiekt drwin, nic sobie jednak z tych odzywek nie robiła. Lekkim krokiem tancerki przemierzała drogę do saloniku.
Włodek zaczął przypuszczać, że tego dnia Helen wybrała się po zakupy do domu towarowego Sternfelda i pewnie znów mu kupiła jakieś okropne ubranie. Po wejściu do salonu uważnie obejrzał oparcia gdańskich krzeseł. Zatrzymał wzrok na fotelu, w którym zwykł siadać ojciec. Nie zauważył jednak żadnej nowej garderoby. Odetchnął z ulgą; nie będzie przymierzania, którego tak bardzo nie lubił.
Helen stała oparta o kredens. Na tle tego dość potężnego mebla jej zgrabna sylwetka wyglądała na jeszcze bardziej wiotką. Macocha miała na sobie jasnobrązową, plisowaną u dołu suknię z obniżonym stanem. Wskazała Włodkowi najbliższe krzesło z tak poważną miną, że pomyślał, iż zdrowie Laury musiało się pogorszyć.
– Czy pamiętasz ostatnie życzenie twojego ojca? – spytała, jak zwykle po angielsku.
– Nie wiem, co masz na myśli – odparł Włodek.
– Uważał, że powinniśmy się stąd jak najszybciej wynieść. Danzig jest teraz niebezpiecznym miejscem. Lada chwila może tutaj wybuchnąć jakaś awantura. Otacza nas coraz większa nienawiść. – Wzdrygnęła się lekko, jakby z przestrachem.
– Chyba przesadzasz. Ojciec też był przewrażliwiony. – Włodek beztrosko wzruszył ramionami.
Helen rzuciła mu kolejne poważne spojrzenie i westchnęła głęboko.
– Skończyłeś już szesnaście lat, jesteś prawie dorosły, sam powinieneś zdawać sobie sprawę z tego, co się dokoła ciebie dzieje.
Włodek aż poczerwieniał z emocji. Znowu odnosiła się do niego jak do sztubaka. Doskonale wiedział, co się wokół niego dzieje. Tylko on czytał w tym domu gazety! Ale żeby traktować poważnie tych kilka awantur i ulicznych bijatyk?
Helen znów westchnęła i dopiero gdy za ścianą rozległy się pierwsze tony skrzypiec, zaczęła mówić dalej. Jakby się obawiała, żeby tego, co teraz powie, nie usłyszała Laura.
– Dzisiaj rano spotkałam się z moim wujem. On również uważa, że trzeba uciekać z tego miasta. Przecież było jasne, że po konferencji monachijskiej wojna wisi na włosku. Niemcy nie spoczną, dopóki nie dostaną korytarza przez Polskę. A spalona synagoga w Zoppot, demolowanie sklepów i mieszkań żydowskich, szykanowanie Polaków, awantury na politechnice wywoływane przez bojówkarzy? Jakby tych wszystkich nieszczęść było mało, ostatnio jeszcze bicie dzwonów kościelnych i modlitwa powszechna w pięćdziesiąte urodziny „tego mikrusa z wąsikiem”. I to z polecenia samego biskupa!
Wuj Helen, jeden z dyrektorów British Trade Corporation, pakował już walizki. Oczywiście zaproponował wdowie Hallmann, jej córce i pasierbowi pomoc w wyjeździe z miasta. Zarezerwuje dla nich kabinę na statku do Anglii i kiedy tylko skończy się rok szkolny, będą mogli bez przeszkód wyjechać. Do tego czasu muszą stopniowo, nie afiszując się, sprzedać te rzeczy, których nie zabiorą.
Powinni jakoś sobie poradzić. Po przyjeździe do Anglii zamieszkają w Canterbury, w Kent, gdzie Helen spędziła dzieciństwo. Gdy ojciec dowie się o jej przyjeździe, z pewnością szybko wróci z placówki w Indiach. Ani Laura, ani Wladi nie powinni mieć problemów z podjęciem nauki w Anglii, znają przecież doskonale język, a ona sama… No cóż… odziedziczyła trochę pieniędzy po matce, a poza tym w najgorszym wypadku może przecież dawać lekcje gry na pianinie.
Twarz Włodka wyrażała osłupienie. Plany Helen miały zupełnie zmienić jego życie.
– Ciebie zapewne na jakiś czas zaprosi do siebie ciotka Hannelore z Nicei.
Kiedy Helen dotarła do studiów medycznych (Wladi powinien przecież pójść w ślady ojca), chłopak wybuchnął:
– Ja stąd nie chcę wyjeżdżać. Myślałem, że to tylko na parę miesięcy, a ty mówisz, że na całe życie. Ja nie chcę i nigdzie nie wyjadę.
Helen odwróciła od niego wzrok i przez dłuższy czas patrzyła w okno.
Włodek oddychał głośno jak rozwścieczony byczek. Dopiero gdy się uspokoił, powiedziała:
– Mamy rezerwację kabiny na osiemnastego sierpnia. Ale przysięgam ci, Wladi, że kiedy tylko niebezpieczeństwo minie, wrócisz tutaj. – Jej zazwyczaj blada twarz pokryła się rumieńcem. – Wiem, że ojciec nigdy nie rozmawiał z tobą o tych sprawach, bo nie przywiązywał do nich żadnej wagi, ale… Wladi, musisz zrozumieć, nasz wyjazd jest szczególnie ważny z twojego powodu. To samo sugerował mi doktor Leon. W żadnym wypadku nie możesz tu dłużej zostać. Ty z nas jesteś najbardziej zagrożony.
Po rozmowie z Helen Włodek długo nie mógł się uspokoić. Słuchając od niechcenia melodii dobiegającej z pokoju Laury, włóczył się po domu. Z rozrzewnieniem przyglądał się ciężkiemu kredensowi gdańskiemu stojącemu w jadalni, żyrandolom w salonie, biurku z kolorową intarsją, porcelanowej kolekcji bibelotów. Przeciągnął palcem po książkach medycznych ojca. Starł kurz z dawno nieczytanych dzieł filozoficznych. Z zadumy wyrwał go dźwięk zegara w mahoniowej szafce, wybijającego kolejną godzinę. Westchnął głęboko. Przebiegł jeszcze wzrokiem po olejnych obrazach z rozkołysanymi statkami na rozszalałym morzu, a potem ukradkiem zza półek z książkami wyjął zdjęcie pięknej ciemnowłosej kobiety. Czy był do niej podobny? Zerknął na swe odbicie w wiszącym w przedpokoju kryształowym lustrze.
On również miał ciemne, lekko falujące włosy, ale kolor oczu odziedziczył po ojcu. Jego spojrzenie zachwycało rzadkim uwodzicielskim odcieniem błękitu.
Włodek w swojej wędrówce po domu dotarł do kuchni. Wlepił wzrok w garnki, przy których krzątała się gruba Antośka.
– Głodny jest? Na kolację trzeba jeszcze trochę poczekać – odezwała się do niego po polsku.
Włodek zajrzał do otwartej spiżarki i na jednej z półek zauważył sznekę z glancem.
– Coś bym zjadł – powiedział do kucharki i po chwili trzymał już kubek mleka i drożdżówkę.
– Co taki markotny? Z głodu? – Antośka się zaśmiała. Dobrze znała wilczy apetyt chłopaka. Bywało, że i ze cztery razy zaglądał do niej pomiędzy obiadem i kolacją. W jaki sposób te ilości jedzenia mieściły się w jego szczupłym ciele, tego nie mogła pojąć.
– Eee tam – mruknął Włodek.
Helen prosiła go, żeby jeszcze o niczym nie mówił służbie, gdyż najpierw muszą załatwić wszystkie sprawy formalne. Całe szczęście, że paszporty były już gotowe. Brakowało tylko jego wizy.
Wgryzając się w drożdżówkę z mniejszym niż zazwyczaj zapałem, spoglądał na podwórko.
Dom Hallmannów znajdował się na samym końcu „dobrej” części dzielnicy i stanowił swoistą granicę dobrobytu. Za podwórkiem ciągnęły się już „polskie” chałupy, które zamieszkiwało często po kilka rodzin. Zwykle urozmaicano tam sobie jadłospis warzywami z własnej uprawy i drobiem z przydomowej hodowli. To dlatego Włodka co rano budziło pianie kogutów. Z drugiej strony posesji wyrastały eleganckie kamienice, z bramami otwieranymi przez stróża. Domy te wyposażone były w centralne ogrzewanie, miały też łazienki z ciepłą wodą.
U Hallmannów, choć mogli korzystać z luksusu ciepłej kąpieli, nadal palono w piecach. Włodek pamiętał, że doktor Leon, przyjaciel rodziny, niejednokrotnie zapytywał ojca, dlaczego nie chce się przeprowadzić do lepszego domu, który bardziej odpowiadałby pozycji świetnego specjalisty. Edward Hallmann zbywał te uwagi śmiechem, przytaczając dane statystyczne na temat zagęszczenia ludności i nędzy w Wolnym Mieście Gdańsku.
– I my, i oni jesteśmy takimi samymi ludźmi. Dlaczego więc mielibyśmy się aż tak bardzo różnić? – odpowiadał zgodnie ze swymi socjalistycznymi przekonaniami, do których nie dodał jednak nigdy określenia „narodowe”.
Włodek byłby prawdziwie zrozpaczony, gdyby zamieszkali w takiej nudnej „bogatej” kamienicy.
Tu był jego cały świat – koledzy, przyjaciel Józik Formela. I starsza siostra Józika, która zimą doprowadzała go do obłędu, włócząc się z jakimś mundurowym kolejarzem. Drzewo przy domu Hallmannów rosło po to tylko, aby umożliwiać mu podglądanie ukochanej. Do tej pory nie zapomniał wieczoru sprzed tygodnia, kiedy doczekał się momentu, w którym Krysia, nie zgasiwszy lampy, zdjęła biustonosz, a jego oczom ukazał się najpiękniejszy widok, jaki w życiu widział.
– Zjadł już? – spytała Antośka. – To niech zmyka. Potrzebny mi stół do wałkowania ciasta na jutrzejsze paszteciki. Przyjdzie pan Anglik, wuj pani – poinformowała chłopaka.
Wydarzenia nabierają tempa, pomyślał Włodek. Za chwilę okaże się, że Helen zdążyła już wszystko sprzedać, a on ma tylko spakować książki. I już nigdy nie zobaczy Krysi!
Wstał od stołu i poszedł wyżalić się siostrze.
Królestwo dziewczynki znajdowało się na piętrze. Jej pokój, pełen miękkich pastelowych przedmiotów i dekoracji z suszonych kwiatów, wyglądał jak domek dla lalek. Laura zdążyła już włożyć skrzypce do futerału i teraz zajmowała się szkicowaniem bukiecika fiołków w wazoniku.
Włodek spojrzał z czułością na jasne włosy siostry splecione w dwa grube warkocze. Dziesięcioletnia dziewczynka miała lekko zaróżowione policzki. Nie był to jednak objaw zdrowia, lecz przyczajonej choroby, która czekała na odpowiednią chwilę, żeby znienacka zaatakować swą ofiarę.
– Wladi – ucieszyła się dziewczynka i rzuciła się bratu na szyję.
Włodek podniósł siostrę do góry i wykonał z nią taneczny obrót.
– Czy ty w ogóle coś jesz? Takie z ciebie chuchro!
Laura oburzyła się i zaczęła wymieniać każdy okruszek, który tego dnia zjadła, gdyż była strasznym niejadkiem.
– Czy mama ci mówiła o wyjeździe? – przerwał jej Włodek.
Natychmiast posmutniała i opuściła długie rzęsy.
– Ja wcale nie chcę stąd wyjeżdżać. Już raz byłam u dziadka. Nie mówiłam ci o tym wcześniej. Tam jest okropnie. I ten dziadek straszny taki, chciwy i potwornie nudny. Jesteś wielkim szczęściarzem, bo nie masz żadnych dziadków – skarżyła się bratu.
Prawdę mówiąc, Włodek nie był pewien, czy ich nie ma. Dziadkowie Hallmannowie zginęli w katastrofie kolejowej, kiedy ojciec miał dwanaście lat. Wychowała go starsza siostra, Hannelore, która obecnie mieszkała ze swym bogatym mężem we Francji. Ale ten drugi dziadek? Włodek nie mógł przypomnieć sobie nawet jego nazwiska. Oznaczało to, że nie pamięta panieńskiego nazwiska swojej matki! Zrobiło mu się bardzo przykro. Ale to nie tylko jego wina, próbował się tłumaczyć w myślach. To ojciec zerwał z teściami wszelkie kontakty. Nie wysyłali do siebie nawet kart świątecznych. Bo jakież to święta mieli wspólnie obchodzić? Po awanturze, do której doszło wiele lat temu, wszystko się urwało. Włodek jak przez mgłę przypominał sobie niewysokiego szpakowatego mężczyznę, z którym kojarzyło mu się słowo dziadek. Babcię pamiętał lepiej. To znaczy jej mocno upudrowany policzek, który pocałował na pożegnanie przed śmiercią. Podobno jednak wcale wtedy nie umarła. Nastąpiło jakieś cudowne uzdrowienie. Ale jeśli żyła, to gdzie jest teraz? Nie miał już kogo o to zapytać. Po raz pierwszy Włodek poczuł się sierotą.
– Chyba to ja bardziej niż ty nie chcę tam jechać – przerwał siostrze. – Twoja matka mówi, że wrócimy, kiedy tylko będzie tu bezpiecznie. Ale jak się o tym dowiemy? Czy Helen będzie umiała zdobywać w Anglii wiarygodne informacje o sytuacji w ich kraju?
Wprawdzie jej ojciec był dyplomatą, ale dla Włodka nie miało to żadnego znaczenia. James Wright nie budził w nim zaufania. Jego krótkie wizyty w Gdańsku utwierdziły chłopaka w przeświadczeniu, że ten Anglik jest niczym nieinteresującym się mrukiem. Gubił się w domysłach, jak taki człowiek mógł zostać dyplomatą.
– Józik ci może o tym napisać – odparła rezolutnie Laura, skubiąc warkocz.
– On? W życiu chyba nie napisał żadnego listu. Poza tym może nie będzie wolno o wszystkim wspominać w korespondencji.
– Mógłby ci wysłać zaszyfrowaną wiadomość. – Laura tak się ucieszyła ze swego pomysłu, że aż klasnęła w ręce.
Od paru miesięcy ich największą rozrywką były gry językowe. Doszli już do takiej wprawy, że z szarad i kalamburów przerzucili się na własne pomysły.
– Ale nasze szyfry są zbyt proste – stwierdził Włodek.
– I co z tego? Możemy je udoskonalić. Dzięki temu tylko trzy osoby będą znały do nich klucze. Ty, Józik i ja.
Laura poczuła się bardzo ważna. Wprawdzie brat nie ignorował jej z racji wieku, ale nigdy wcześniej nie należała do kręgu jego przyjaciół. Laura uwielbiała Włodka. Część jej marzeń skierowana była ku ich wspólnej przyszłości, w której oboje będą podróżować i przeżywać przygody jak bohaterowie książek Juliusza Verne’a. Kiedy ze świata ułudy wracała na ziemię, stwierdzała z niepokojem, że są to próżne pragnienia. Jej zdrowie nigdy na to nie pozwoli! Tylko Włodek będzie mógł przeżywać przygody. Dla niej przeznaczona jest rola biernego słuchacza. I może szyfrantki! Laura specjalizowała się we wszelkich zabawach językowych.
– Wspaniale. – Włodek się uśmiechnął. – Mam nadzieję, że uda ci się coś odpowiedniego wymyślić.
– Ale przecież będziemy to robić razem – zaprotestowała Laura.
Uśmiech Włodka stał się jeszcze bardziej promienny.
– Oczywiście, tylko że to ty zaczniesz. Ja muszę wracać do Kanta.
Laura spuściła wzrok. Jak mogła przypuszczać, że jej brat, gimnazjalista, poświęci naukę dla zabawy!
– Dobrze, zaraz zabiorę się do obmyślania szyfru – obiecała bratu.
Włodek szedł już do swojego pokoju. Był zadowolony, że Laura zyskała nowe zajęcie i nie będzie się smucić wyjazdem.
Zanim nacisnął klamkę, do głowy przyszła mu myśl, że zupełnie niepotrzebnie zamierza wracać do nauki. I tak będzie musiał wyjechać do Anglii, niezależnie od tego, czy zda do następnej klasy. Wszedł do pokoju i usiadł przy oknie, automatycznie kierując wzrok ku sąsiedniemu budynkowi, w którym mieszkała Krysia.
Może jednak powinien wziąć się w garść i zdać ten niemiecki? Skoro zamierzał wrócić do Gdańska… Nawet gdyby Helen postanowiła zostać w swojej ojczyźnie, on za parę lat stanie się pełnoletni i będzie mógł decydować sam o sobie. Nie miał zamiaru zostać lekarzem, do czego namawiała go Helen, ani prawnikiem, jak pragnął jego ojciec. To profesje dla urodzonych kujonów. On będzie albo kapitanem statku, albo pilotem, takim jak Żwirko czy Wigura, i odda się życiu pełnemu przygód i… pięknych kobiet. Cały świat będzie stać przed nim otworem!
Z niewielkim zapałem, lecz dużą dozą konsekwencji powrócił do swego wypracowania. Kiedy stawiał ostatnią kropkę, na dworze rozległ się znajomy gwizd. Włodek uśmiechnął się, już nic nie mogło go zatrzymać w domu.

 
Wesprzyj nas