11 września 1565 roku zakończyło się przełomowe dla historii Europy, nieudane dla Turków oblężenie Malty. Bruce Ware Allen szczegółowo przedstawia przebieg starcia, które miało być początkiem osmańskiej kampanii ostatecznego pokonania chrześcijaństwa w basenie Morza Śródziemnego.


Nie ma nic słynniejszego nad oblężenie Malty – to zdanie Woltera napisane dwieście lat po znamiennych wydarzeniach roku 1565, a o którym dzisiaj mało kto pamięta, oddaje w lapidarnym skrócie wagę kilkumiesięcznego starcia sił osmańskich Turków i garstki obrońców garnizonu na wyspie, będącej strategiczną bramą, chroniącą chrześcijańską Europę przed potęgą imperium sułtana Sulejmana Wspaniałego.

To właśnie nieudane oblężenie Malty w 1565 roku oraz przegrana w bitwie morskiej pod Lepanto sześć lat później położyło kres wielkiemu imperium osmańskiemu. Dzięki tym dwóm militarnym starciom o fundamentalnym znaczeniu dla losów Europy, zwycięskim dla chrześcijańskiego rycerstwa, ustalone zostały granice wpływów europejskich i bliskowschodnich mocarstw na kolejne kilka stuleci.

Bruce Ware Allen w książce “Wielkie Oblężenie Malty” w przystępny sposób przedstawił historię konfliktu między chrześcijańskimi Rycerzami Szpitala Jerozolimskiego Św. Jana Chrzciciela, znanymi jako joannici i Turkami osmańskimi. Władca turecki Sulejman, konsekwentnie realizujący zalecenia swojego ojca Selima, nakazujące kontynuowanie podbojów ziem należących do chrześcijan, w 1523 roku zdobył wyspę Rodos, należącą dotąd do joannitów. Sulejman pozwolił pokonanym rycerzom, pośród których znalazł się Jean de la Valette, na opuszczenie wyspy, co, jak się później miało okazać, skończyło się dla Sulejmana źle.

Wypędzeni z Rodos joannici przenieśli się na darowaną Zakonowi przez cesarza Karola V Maltę i, co zrozumiałe, nie pałali miłością do Turków. Po osiedleniu się na wyspie, ci wyśmienici żeglarze wykorzystali w pełni zalety jej położenia, pozwalającego kontrolować szlaki handlowe ze wschodniej do zachodniej części basenu Morza Śródziemnego i rozpoczęli zwalczanie morskiego handlu Osmanów, co z oczywistych względów nie cieszyło Sulejmana. Czarę goryczy sułtana przelało uprowadzenie na Maltę przez joannitów jesienią 1564 roku dużego statku handlowego z cennym ładunkiem, i to mimo silnej tureckiej eskorty. Niezadowolony Sulejman zarządził inwazję na Maltę w celu ostatecznego zniszczenia Zakonu.

Wiosną 1565 roku w kierunku Malty wyruszyła wielka armada blisko dwustu galer i kilkuset pomniejszych statków, mających przewieźć armię – według różnych szacunków – 30 do 40 tysięcy żołnierzy oraz uzbrojenie i sprzęt oblężniczy. Dziwić może wysłanie tak wielkich sił w celu zdobycia małej, słabo bronionej wysepki, ale to nie ona była głównym celem Sulejmana, stanowiąc tylko pretekst do rozpoczęcia większej kampanii. Plan Sulejmana zakładał, że Malta będzie tylko pierwszym krokiem do uderzenia w samo serce chrześcijańskiego świata, a zdobycie strategicznych portów pozwoli na opanowanie Sycylii i dokonanie inwazji na Półwysep Apeniński.

Plan Sulejmana zakładał, że Malta będzie tylko pierwszym krokiem do uderzenia w samo serce chrześcijańskiego świata.

Wielki Mistrz Zakonu Jean de La Valette, stojący na czele sił broniących Malty, rycerz doświadczony w potyczkach z Turkami już od czasów walk o Rodos, w ciągu kilku miesięcy poprzedzających inwazję zdołał zgromadzić na wyspie około 500 rycerzy zakonnych oraz około 2000 żołnierzy najemnych i kilka tysięcy słabo uzbrojonych i wyszkolonych Maltańczyków. Łącznie siły którymi dysponował de La Valette nie przekraczały 8000-9000 ludzi. 18 maja na wyspie wylądowały pierwsze oddziały tureckie i rozpoczął się kilkumiesięczny, bohaterski bój sił broniących wyspy, dokonujących cudów waleczności, z o wiele liczniejszą armią inwazyjną.

Opowieść Bruce’a Ware Allena rozpoczyna się od oblężenia i upadku Rodos, opuszczenia wyspy przez joannitów i przenosin Zakonu na Maltę. W tej części książki autor sporo miejsca poświęca przedstawieniu ówczesnej sytuacji politycznej w basenie basenu Morza Śródziemnego i zmieniających się sojusze, które wpływały na losy joannitów oraz działalności korsarskiej, która stała się bezpośrednim powodem inwazji. W kolejnych częściach książki Allen opisuje szczegółowo przygotowania do obrony wyspy, samo oblężenie, przebieg działań militarnych, odsiecz dla oblężonych i dalsze losy głównych bohaterów.

Allen za pomocą wartkiej narracji i w przystępny sposób przedstawia koncepcje strategiczne i taktyczne obu stron, opisuje wpływ na losy kampanii niesnasek w łonie tureckich dowódców i błędów przez nich popełnionych, działania wywiadowcze i dezinformacyjne, rolę zdrajców i dezerterów w zdobywaniu informacji a także organizację służb medycznych i zaangażowanie mieszkańców Malty. Allen oprócz przedstawienia przebiegu walk opisuje również ówczesne uzbrojenie i stosowane taktyki walki.

Praca Allena z racji dużej porcji wiedzy zainteresuje z pewnością miłośników szesnastowiecznej historii Europy i Turcji. Czytelnik poszukujący ciekawej lektury historycznej również nie będzie zawiedziony. Dynamiczna narracja i wyrazisty styl autora, sugestywne opisy odwagi i brutalności walk, sprawiają, że “Wielkie Oblężenie Malty” czyta się niczym wciągającą powieść. Nikodem Maraszkiewicz

Bruce Ware Allen, Wielkie Oblężenie Malty, Przekład: Tomasz Hornowski, Dom Wydawniczy Rebis, Premiera: 6 czerwca 2018
 
 

Bruce Ware Allen
Wielkie Oblężenie Malty
Przekład: Tomasz Hornowski
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 6 czerwca 2018
 

Spis treści

Wstęp

Część pierwsza. Korsarze i władcy
1. Oblężenie Rodos 1521
2. Droga na Maltę 1522–1530
3. W służbie imperium 1531–1540
4. Wojna na morzu 1541–1550
5. Dżerba 1551–1560
6. Niemal pokojowe interregnum 1561–1564
7. Na wschodzie zbierają się chmury 1565

Część druga. Cel: fort Świętego Elma
8. Pierwsza krew
9. Mierzenie sił przeciwnika
10. Przygotowania do oblężenia
11. Fatalne przeoczenie
12. Cios za cios
13. Bezczelne postanowienie
14. Dym, ogień i pociski
15. Modlitwa do Boga
16. Koniec bitwy

Część trzecia. Honor okupiony krwią
17. Piccolo Soccorso
18. Na odsiecz Birgu
19. Bravi d’Algieri
20. Wytrwać
21. Wielki szturm Turków
22. Dwaj szlachcice z Perugii

Część czwarta. Podzielone morze
23. Gran Soccorso wyrusza na Maltę
24. Pokerowe zagranie Mustafy
25. Gran Soccorso rusza do boju
26. Kiedy dym opadł
27. Werdykt
28. Dalsze losy głównych bohaterów
Ilustracje
Źródła, przypisy i podziękowania
Bibliografia
Przypisy

Chociażby byli tak liczni jak gwiazdy
Lub mżące krople kwietniowego deszczu
Czy zeschłe liście strącone przez jesień,
To Sułtan w swoim gniewie i potęgą
Swoją zwycięską rozproszy i zniszczy
Ich tak, że nikt z nich żywy nie zostanie,
By móc przeklinać ów dzień ich upadku.

Christopher Marlowe, Tamerlan Wielki (tł. Juliusz Kydryński)

WSTĘP

Selim I umierał.
Nikt się tego nie spodziewał. Sułtan Imperium Osmańskiego miał dopiero pięćdziesiąt lat i sprawiał wrażenie zupełnie zdrowego. Bez dobrego zdrowia nigdy by tyle nie osiągnął. Selim Groźny, bo tak zwali go Europejczycy, rządził ogniem i mieczem przez osiem lat, podczas których odsunął od władzy ojca, zamordował braci (i ich dzieci), podbił państwo Abbasydów, zajął rządzony przez mameluków Egipt i podwoił obszar imperium. Zasłynął z tego, że lubił przemoc i łatwo wpadał w gniew. Zostać jego wezyrem oznaczało praktycznie wyrok śmierci. Za jego panowania zginęły tysiące heretyckich szyitów, a to samo spotkałoby także wszystkich prawosławnych chrześcijan w Anatolii, gdyby naczelny mułła wyższej szkoły prawa islamskiego nie orzekł, że taki czyn nie spodobałby się Allahowi.
Gdy w 1517 roku muzułmański świat sunnitów uznał go za swojego kalifa, Selim postanowił zwrócić baczniejszą uwagę na chrześcijańską Europę. Zachód przyjął to z niepokojem. Gdyby armie Selima utrzymały dotychczasowe tempo podbojów, w niespełna dwadzieścia lat granice Imperium Osmańskiego sięgnęłyby brzegów kanału La Manche i Skandynawii na północy, obejmując całą Italię, Niemcy i Francję. W pierwszych miesiącach 1520 roku Selim zaczął gromadzić wojska wzdłuż zachodniego brzegu Anatolii, przygotowując się do uderzenia na przybrzeżne wyspy, nie należące jak dotąd do imperium.
Los dał jednak Europie tymczasowe wytchnienie. Ani wojny, ani intrygi nie powstrzymały osmańskiego władcy – dokonała tego dopiero mała krosta na nodze, gdy sułtan planował kolejną kampanię przeciw następnemu wrogowi. W ranę wdało się zakażenie, które okazało się groźniejsze niż jakakolwiek armia. Lekarze nie mogli nic zrobić dla umierającego. Sułtan musiał przekazać swe nieposkromione ambicje jedynemu synowi i spadkobiercy. Ostatnie słowa, jakie Selim miał dla niego, brzmiały: „Staniesz się doprawdy wielkim i potężnym monarchą, pod warunkiem że zdobędziesz Belgrad i wygnasz rycerzy z Rodos”1.

* * *

Selim miał na myśli szpitalników Świętego Jana Jerozolimskiego, jeden z ostatnich chrześcijańskich zakonów rycerskich. Pomimo bojowych konotacji szpitalnicy, zwani też joannitami, wywodzili się z niewielkiego bractwa benedyktynów założonego przez włoskich kupców (i uznanego przez kalifa Egiptu), któremu w 1023 roku powierzono opiekę nad ubogimi pielgrzymami podróżującymi do Ziemi Świętej. W 1099 roku talenty medyczne braci wystawione zostały na ciężką próbę, gdy po zdobyciu świętego miasta setki rannych uczestników pierwszej krucjaty zapełniły szpitale. Niektórzy pacjenci, zachwyceni umiejętnościami medycznymi benedyktynów, zapragnęli ich bronić. W związku z tym, że opieka nad pątnikami obejmowała także ochronę tras pielgrzymkowych, mandat zakonu szybko poszerzono o obowiązki militarne. Jeszcze bardziej zyskały one na znaczeniu po przejęciu przez szpitalników Zakonu Świętego Augustyna, bardziej wojowniczego i otwarcie nawołującego do wyrzucenia muzułmanów z Ziemi Świętej.
Pomimo paneuropejskiej natury wypraw krzyżowych ich struktura organizacyjna pokrywała się z przynależnością państwową uczestniczącego w nich rycerstwa, które pochodziło między innymi z Prowansji, Owernii, Francji, Aragonii, Italii, Anglii czy Niemiec, a ściślej z przynależnością językową, co znalazło wyraz w podziale na grupy zwane langues. Trzon wypraw stanowiła wyłącznie elita społeczna, co ograniczało liczbę krzyżowców. Ich małą liczebność z nawiązką rekompensowała jednak jakość: rycerze, niezrównani wojownicy – pierwsi w ataku, ostatni w odwrocie – stanowili inspirację dla wszystkich, którzy przedkładali religię nad politykę.
Z upływem lat podczas kolejnych krucjat zakon gromadził coraz większe bogactwa – czy to z rabunków, czy donacji – i ustanawiał komandorie w całej Europie (do nich należał kwartał St. John’s Wood w Londynie, póki Henryk VIII nie postanowił, że jego potrzeby są ważniejsze), jak również inwestował w budowę kolejnych zamków i warowni w Ziemi Świętej. Na terenie dzisiejszej Syrii wzniósł Krak de Chevaliers, arcydzieło architektury militarnej, które służyło celom wojskowym jeszcze do 2014 roku. Gdy po upadku Akry (w roku 1191) zakon z resztą krzyżowców musiał uciekać z Ziemi Świętej, przeniósł się na Rodos, zieloną wyspę z niezliczonymi większymi i mniejszymi zatokami świetnie nadającymi się na bazy wypadów pirackich. Typowe bliskowschodnie miasto portowe, również zwane Rodos, przekształcił w potężną fortecę otoczoną solidnymi murami podzielonymi na odcinki, których broniły poszczególne langues.
Rodos nie było jedyną europejską kolonią we wschodniej części Morza Śródziemnego. Do końca XV wieku do Zakonu Świętego Jana Jerozolimskiego należały wyspy Kos i Leros oraz nadbrzeżne miasto Bodrum, Wenecja chwaliła się swoimi posiadłościami na Krecie i Cyprze, a Genua wyspami Chios i Samos. Obie włoskie republiki, odwieczni wrogowie o długiej historii konfliktów zbrojnych, zrezygnowały z wojen na rzecz handlu i jak to porządni kupcy pragnęły nade wszystko spokojnego życia. Rycerze zakonni mieli zupełnie inne cele. Dopuszczali handel z wrogami, a nawet zawieranie z nimi sporadycznych sojuszy, ale nie porzucili marzenia o ponownym zajęciu Ziemi Świętej. W końcu chrześcijańska Jerozolima była głównym powodem powstania zakonu.
Dopóki jednak w sprawę nie angażowała się reszta Europy, ich marzenie musiało czekać. Tymczasem wiedli przyjemne życie na Rodos. Na wyspie kwitły gaje figowe i daktylowe, a na tętniących życiem bazarach i targach handlowano wszelakimi dobrami ze Wschodu: przyprawami, drzewem sandałowym, niewolnikami i jedwabiem, częściowo pochodzącymi z legalnego handlu, a częściowo z rabunku na morzu. Znaczniejsi kupcy mieszkali we wspaniałych domach, a zakon brał prowizję od wszystkich transakcji. Na morzu rycerze ochraniali konwoje, z którymi płynęli chrześcijańscy kupcy, przewozili chrześcijańskie ładunki i chrześcijańskich pątników, a polowali na żydowskich i muzułmańskich handlarzy oraz muzułmańskich pielgrzymów. Kronikarz Mustafa Gelal-Zade opisał ich tak: „najgorsi z niewiernych żyjący w błędzie, wysłannicy diabła słynący z przebiegłości i sprytu, wyrzutki, przeklęci sprawcy wszelkich niegodziwości, doświadczeni żeglarze i niezrównani nawigatorzy”2.
Nemezis rycerzy zakonnych przybyła z wyżyny anatolijskiej pod postacią Turków osmańskich – potomków pomniejszego plemienia, których wódz Osman I w 1299 roku założył we wschodniej Anatolii własne państwo. W następnych latach stopniowo zyskiwało ono na sile i z czasem otoczyło resztki Bizancjum, skłaniając sułtanów, nie bez powodu, do określania się spadkobiercami cesarstwa rzymskiego. Napotykali oczywiście na przeszkody takie jak hospodar wołoski Wład III Palownik, protoplasta książkowego i filmowego Drakuli z Transylwanii, który kazał „udekorować” ponadtrzykilometrowy odcinek drogi nabitymi na pale tureckimi najeźdźcami, czy Gjerg Kastrioti Skënderbeu z Albanii zwany Skanderbegiem, który przez dwadzieścia pięć lat prowadził wojsko przeciwko muzułmanom, broniąc ojczyzny, a co za tym idzie także całej Europy, przed islamem. Za te zasługi otrzymał tytuł athleta Christi, zapaśnik Chrystusa, a jego kraj zaszczytne miano antemurale Christianitatis – przedmurza chrześcijaństwa. Zazwyczaj jednak Osmanowie potrafili podporządkować sobie niechętnych, a pochlebstwami przekonać niezdecydowanych mieszkańców tych górzystych rejonów. W końcu zaoferowali także nowym wyznawcom islamu różne korzyści, w tym mniejsze podatki. Skanderbeg zmarł w 1468 roku, a Wład Palownik w 1477 roku. Tymczasem Imperium Osmańskie coraz głębiej wdzierało się na Bałkany, aż zatrzymało się na Belgradzie, którego w 1456 roku nie potrafił zdobyć dziadek Selima Mehmed II. Raczkująca flota turecka stawiała dopiero pierwsze nieśmiałe kroki na nieprzyjaznym morzu i na razie nie odnosiła większych sukcesów.
W 1480 roku Mehmed II podjął pierwszą poważną próbę wygnania rycerzy zakonnych z Rodos, ale poniósł sromotną klęskę. Przystał więc na układ pokojowy przewidujący położenie kresu korsarstwu rodyjczyków – które, owszem, szkodziło tureckiemu handlowi – przynajmniej do końca jego panowania. Porozumienia przestrzegano mniej lub bardziej sumiennie do 1517 roku, kiedy to Selim podbił Egipt. Gdy kraj ten wpadł w jego ręce, rycerze zakonni przestali mu być do czegokolwiek potrzebni – przeciwnie, stali się zawadą. Panując nad całym korytarzem między Konstantynopolem a Aleksandrią, sułtan zdawał sobie sprawę, że straty powodowane przez ich korsarstwo znacznie przewyższają drobne korzyści z towarów, jakie mogli mu sprzedać. Doradca Selima wyraził to bez ogródek: „Wielki sułtanie, żyjesz w mieście, którego morze jest dobroczyńcą. Gdy na morzu jest niebezpiecznie, żaden statek nie zawinie do portu, a gdy statki przestaną przypływać, Konstantynopol nie rozkwitnie”3. Rycerze zakonni musieli odejść. Właśnie przeciwko nim Selim planował kampanię, gdy zapadł na zdrowiu. Śmierć sułtana wprawiła w ruch biurokratyczną machinę, która przekazała władzę nad imperium jego jedynemu dziedzicowi, Sulejmanowi.
W tym czasie ten spokojny, wykształcony mężczyzna wyuczony na złotnika (od każdego potencjalnego sułtana oczekiwano, że opanuje jakiś praktyczny fach na wypadek osobistej katastrofy) sprawował rządy na Krymie. Osiem dni później znalazł się w Konstantynopolu, gdzie rozdał datki ubogim, kazał zabić niegodziwców, a wszystkim przyobiecał zachowanie dobrobytu. Zaniepokojona Europa odetchnęła z ulgą. Wenecki ambasador doniósł, że nowy sułtan ma przyjemne oblicze i „cieszy się reputacją mądrego pana, rozważnego, i wszyscy mają nadzieję, że będzie sprawował dobre rządy”4. Inni mówili, że lwa zastąpiła owca5. Niektórzy urzędnicy państwowi wysokiego szczebla uznali, że wstąpienie na tron nowego władcy daje im szansę na zrealizowanie własnych ambicji kosztem imperium. Jednym z takich urzędników okazał się gubernator Damaszku, który próbował przejąć władzę w Syrii, ale bez powodzenia. Po kilku tygodniach w słoju przywieziono do Konstantynopola jego głowę zamarynowaną w occie6. Okazało się, że owca ma ostre zęby.
Wkrótce Sulejman zwrócił uwagę na Belgrad, gdzie piętnastoletni król Ludwik Węgierski, młodzieniec o dzikim usposobieniu, obraził i okaleczył osmańskich dyplomatów, którzy przybyli z misją omówienia nowych porządków w Konstantynopolu. W miarę jak turecka machina wojskowa nabierała rozpędu w zemście, do raportów słanych do Europy przeciekały historie o płonących wioskach i głowach chrześcijan zatkniętych na włóczniach. Belgrad został zdobyty, a jego mieszkańcy wygnani lub wzięci do niewoli. Ich ziemię rozdano poddanym Imperium Osmańskiego, a samo miasto stało się najważniejszą bazą turecką7. Zdumiona pobożna Europa zwróciła się ku Bogu, a mniej pobożna jak Machiavelli ku czarnemu humorowi. Pragmatycy (Wenecja, Raguza i Rosja) spieszyli, by pogratulować nowemu sułtanowi wielkiego zwycięstwa i odnowić z nim porozumienia handlowe.
Bezczelni, wśród nich kawalerowie rodyjscy, szykowali się do wojny.

* * *

Rycerze ze swymi mrzonkami byliby może pomniejszym kłopotem dla islamu, ale czasy się zmieniły i Morze Śródziemne stało się areną wyścigu zbrojeń w „wojnie światowej XVI wieku”, jak to określił historyk Andrew Hess.
Z początku konflikt miał charakter lokalny, przynajmniej na Morzu Śródziemnym. Władcy dwóch mocarstw owych czasów, Hiszpanii Karola V z dynastii habsburskiej na jednym jego końcu i Imperium Osmańskiego Sulejmana na drugim, nie przywiązywali większej wagi do dzielącej ich wody. Morze stanowiło szlak komunikacyjny, na którym grasowali muzułmańscy oraz chrześcijańscy piraci i korsarze przynoszący straty obu imperiom. Stanowili oni nieodłączną stronę życia, ale obaj władcy mogli się przynajmniej pocieszać, że i jednemu, i drugiemu sprawiają takie same kłopoty.
Piraci muzułmańscy ciągnęli wielkie zyski ze swego rzemiosła i uczynili z niego dochodowy sposób na życie w pierwszej dekadzie XVI wieku. A w miarę jak rośli w siłę, zwiększały się także ich ambicje. Bracia Barbarossa, najsłynniejsi z piratów berberyjskich, zaczynali karierę morskich rozbójników na jednym małym statku, a po krótkim czasie dysponowali wielką flotą, która terroryzowała całe zachodnie Morze Śródziemne. W końcu starszy z nich, Arudż, zdobywszy Algier, złożył hołd lenny sułtanowi w zamian za polityczną legitymizację działań swoich i brata. Po stronie chrześcijańskiej Karol V znalazł odpowiedników braci Barbarossów w joannitach, którzy sami finansowali swoje przedsięwzięcia.
Wojna jak rak ma tendencję do przerzutów. Zastępczy wojownicy, czy to berberyjscy korsarze, czy chrześcijańscy rycerze, doskonale nadawali się do trzymania w strachu mieszkańców wybrzeża Morza Śródziemnego, ale nie do końca można było na nich polegać. Zamiast zgodnie zwalczać piractwo, Karol i Sulejman woleli wyposażyć ich w profesjonalne floty wojenne i ściślej związać ze swoimi imperiami. Koszt budowy i utrzymania okrętów nigdy nie jest mały, ale doradcy w Madrycie i Konstantynopolu (jak i sami korsarze) zapewniali swoich władców, że oba imperia mogą sobie na to pozwolić – Karol dysponował złotem i srebrem z Nowego Świata, a Sulejman solidnymi dochodami z handlu z Dalekim Wschodem. Mając po swojej stronie Boga i tak srogich wojowników, Karol zaczął oficjalnie mówić – choć może czysto retorycznie – o odbiciu Konstantynopola. Sulejman ze swej strony, oczarowany przez osobników w rodzaju Hajraddina (Chajr ad-Dina) Barbarossy, zaczął wierzyć, że rekonkwista Hiszpanii jest w zasięgu ręki. Wystarczy, że zaufa Allahowi, berberyjskim korsarzom i morzu.
Tak oto obaj monarchowie ulegli pokusie i zaczęli wysyłać statki na wyprawy celem zdobycia obcych lądów, które czasem kończyły się sukcesem, a czasem klęską. Kiedy brakowało im pieniędzy lub kiedy wojny w innych miejscach wymagały ich uwagi, prosili o zawieszenie broni i choć nigdy nie zbliżali się do całkowitego zwycięstwa, odmawiali zakończenia zmagań. Ich długoterminowym celem była dominacja – wskrzeszenie starego Imperium Romanum i tytułu cesarskiego, do którego obaj aspirowali – Karol jako margrabia Świętego Cesarstwa Rzymskiego, a Sulejman jako władca Konstantynopola, Nowego Rzymu. Obaj nie mieli wątpliwości, że Bóg jest po ich stronie, gdyż torują drogę światu wyznającemu prawdziwą wiarę.
Ta długa, wyczerpująca i kosztowna walka miała ich w końcu zaprowadzić do geograficznego centrum Morza Śródziemnego – małej, spalonej słońcem wyspy Malty. Wszystko zaczęło się jednak sześćset mil na wschód, na skąpanej w zieleni wyspie Rodos.

 
Wesprzyj nas