“Arystokratka na koniu”, trzecia część literackiego sitcomu, to błyskotliwe dialogi, humor sytuacyjny i wiele zaskakujących zwrotów akcji.


Arystokratka na koniuArystokratka Maria, kucharka pani Cicha, kasztelan Józef i ogrodnik pan Spock zapraszają na kolejną odsłonę swoich przygód.

Rozpoczynają się wakacje, a załoga zamku Kostka ma nadzieję na najlepszy sezon w historii. Lecz złośliwy los jak zwykle niweczy wszystkie plany…

Błyskotliwe dialogi, humor sytuacyjny i wiele zaskakujących zwrotów akcji – warto odwiedzić mieszkańców Kostki po raz trzeci.

Evžen Boček (ur. 1966) – kasztelan zamku w Miloticach (Morawy Południowe). Debiutował w 1999 roku powieścią „Dziennik kasztelana”. W 2012 roku ukazała się w Czechach „Ostatnia arystokratka”, która zdobyła duże uznanie wśród czytelników oraz nagrodę dla najzabawniejszej książki roku.

 
Evžen Boček
Arystokratka na koniu
Przekład: Mirosław Śmigielski
Wydawnictwo Stara Szkoła
Premiera: 1 lutego 2018
 
 

Arystokratka na koniu


Sytuacje i postaci w książce są wymyślone.
Z wjątkiem księcia Schwarzenberga oczywiście.

Mały słowniczek dla tych, którzy nie czytali Ostatniej arystokratki i Arystokratki w ukropie lub czytali, ale już zapomnieli.

Benda – adwokat i wierzyciel rodziny Kostków. Jego była żona wyruszyła w podróż poślubną dookoła świata, a jemu zostawiła na karku ich szaloną córkę Deniskę.
Caryca – otyła kotka, którą rodzina Kostków przywiozła z USA.
Deniska – córka Bendy, anorektyczka i była narkomanka. Benda płaci hrabiemu Kostce apanaże za jej internowanie na zamku Kostka. Słownik Deniski zawiera przede wszystkim słowa psycho i super.
Heinrich Himmler – jeden z głównych przywódców III Rzeszy. Kilka razy nocował w zamku Kostka.
Helenka Vondraczkowa – najpopularniejsza czeska piosenkarka. Brała ślub na Kostce.
Hrabia Franciszek Kostka – największy biedak w historii rodu. Wszyscy chcą od niego wyciągnąć pieniądze.
Hrabina Vivien Kostka – Amerykanka uwielbiająca księżną Dianę i duchy. Jej czeszczyzna wciąż jest fatalna.
Gwiazda – zamek należący do arystokratycznego rodu Launów.
Józef – kasztelan na zamku Kostka. Nie cierpi zmian, hałasu i  ludzi, w  szczególności muflonów. Służy rodzinie Kostków podobnie jak jego ojciec, dziad i pradziad.
Książę Schwarzenberg – najbardziej znany i najbogatszy czeski arystokrata.
Hrabianka Dora – jej zamiłowanie do polowań i mężczyzn znalazło odbicie w wyglądzie salonu myśliwskiego, w którym wypchane zwierzęta są oznaczone imionami kochanków.
Launowie – duży ród szlachecki żyjący w stanie permanentnej walki o majątek rodowy.
Maria III – narratorka niniejszej powieści oraz powieści Ostatnia Arystokratka i Arystokratka w ukropie. W przyszłości duch na zamku Kostka.
Maks Laun – rówieśnik Marii III. Po wielkiej rodzinnej bijatyce żyje obecnie w jednej z wielu gajówek należących do księcia Schwarzenberga.
Milada – menadżerka wynajęta przez hrabiego Kostkę w celu rozreklamowania zamku Kostka. Wcześniej pracowała dla księcia Schwarzenberga oraz dla rodziny Launów.
Muflon – slangowe określenie turysty.
Ojciec Milady – kasztelan na zamku Gwiazda.
Orlando i Leonardo alias Olek i Leoś – dogi niemieckie mieszkające na Kostce. Ich głównym zajęciem jest gryzienie zamkowych papci.
Pan Spock – ogrodnik zamkowy wyglądający jak pan Spock z serialu Star Trek. Muzyk i hipochondryk obawiający się raka, zawału, cukrzycy, alzheimera, parkinsona i łysienia, ponieważ na te wszystkie choroby cierpiał jego ojciec.
Pani Cicha – sprzątaczka, kucharka i wierna fanka Helenki Vondraczkowej. Uwielbia orzechówkę własnej produkcji.
Prozak – lek przeciwdepresyjny. Hrabina Kostka przywiozła z USA całą walizkę prozaku, a pan Spock zaczął go zażywać z powodu depresji wywołanej łysieniem.


Nazywam się Maria Kostka z Kostki. Jestem trzecią Marią w historii rodu.
Marię I pochowano w 1450 roku w rodzinnym grobowcu, nie sprawdzając, czy jest wystarczająco martwa. Kiedy parę lat później otworzono grobowiec, siedziała na schodach. Od tego czasu nasze zwłoki są chowane w zamkniętych trumnach.
Zamknięta jest również trumna Marii II, która przy jednej z prób wyprodukowania kamienia filozoficznego najwyraźniej wynalazła dynamit. W trumnie zamknięto tylko część jej garderoby i perukę, ponieważ ciało zniknęło wraz z wieżą, w której mieściło się laboratorium.
Obie są naszymi straszydłami. Ani jedna nie dożyła dwudziestu lat. Ja mam lat dziewiętnaście.
Jeśli nie liczyć dziesiątek nieślubnych potomków, które Karol Wacław spłodził podczas swojej działalności misyjnej w równikowej Afryce, jestem jedynym członkiem rodu urodzonym poza Europą. Urodziłam się w Nowym Jorku. Byłam Amerykanką. Dla pozostałych Amerykanów byłam Mary Kostka.
Mój ojciec też był Amerykaninem. Marzył o tym, by być nierzucającym się w oczy nauczycielem literatury, którym zresztą był. Koledzy i studenci zwracali się do niego Frank. Nikt z nich nie miał pojęcia, że jest on czeskim arystokratą. Zapewne nikt z nich nie miał pojęcia również o tym, że istnieją jakieś Czechy.
Dziś naturalnie oboje jesteśmy Czechami. Mój ojciec to Franciszek Antoni Kostka z Kostki, obrońca Bożego Grobu, członek Zakonu Maltańskiego i patron kościoła Wniebowzięcia Maryi Panny w Kostce.
Mimo iż używanie tytułów szlacheckich zostało w Czechach zakazane już w 1918 roku, wszyscy zwracają się do ojca panie hrabio, per Frank mówi do niego tylko moja matka. Matka wciąż jest Amerykanką. Ma na imię Vivien.
Kostka to siedziba naszego rodu. Pierwotnie był to gród, który w XIII wieku wybudował rycerz Mikołaj Kostka i nazwał go Kostka. Od tego czasu jesteśmy Kostkowie z Kostki.
Dwa miesiące po ukończeniu budowy Kostkę zdobyli rycerze zakonu krzyżackiego. Potem Kostkę zdobywał praktycznie każdy, kto akurat obok niej przechodził.
W XVIII wieku moi przodkowie przebudowali Kostkę na zamek barokowy. Z pierwotnej zabudowy zachowały się tylko katakumby i grobowiec.
Pięć razy Kostkę traciliśmy i pięć razy dostawaliśmy ją z powrotem. Po raz pierwszy zabrał ją nam zakon krzyżacki. Po raz drugi husyci. Po raz trzeci Ferdynand II Habsburg, który podarował ją zakonowi krzyżackiemu. Po raz czwarty Kostkę zabrał nam Adolf Hitler, który podarował ją Heinrichowi Himmlerowi, który podarował ją SS.
Po raz piąty Kostkę zabrali nam oczywiście komuniści w 1948 roku.
W 1996 roku po raz piąty dostaliśmy ją z powrotem.

23.06.

Przywieźli dla mnie trumnę. Ma białe wieko z tabliczką, na której jest napisane moje imię i data urodzenia. Na szczęście brakuje daty śmierci.
Trumnę zamówiła Milada, ponieważ przed szczytem sezonu turystycznego musimy wyraźnie odświeżyć trasę zwiedzania. Zapytałam, co jest w mojej śmierci odświeżającego, i  czy w  celu zwiększenia atrakcyjności naszego zamku zamierza mnie zabić i zabalsamować.
Odparła, iż nie zamierza, a nawet zapewniła, że w najbliższym czasie nie spodziewa się mojego zgonu, ale groźba spełnienia się rodowej klątwy, podkreślona przygotowaną trumną, będzie hitem tegorocznego lata i zmusi do odwiedzenia Kostki nawet tych największych ignorantów, którzy spędzają urlop na zbieraniu grzybów lub robieniu kompotów z moreli.
Milada twierdzi, że ludzie uwielbiają śmierć.
Kiedy pracowała na Orliku dla księcia Schwarzenberga, doszło tam do tragedii podczas włamania do zamkowej zbrojowni – na złodziei spadła olbrzymia witryna z siekierami kata i narzędziami tortur. Liczbę ofiar udało się określić dopiero po testach DNA.
W kolejnych tygodniach Orlik przeżył taki najazd turystów, że trzeba było oprowadzać ich nawet w nocy, szczególnie po tym, kiedy Milada przedstawiła całe wydarzenie jako zemstę byłego zamkowego kata, który nie znosił, gdy ktoś dotyka jego zabawek.
Ojca na początku zamurowało, a protestować zaczął dopiero, kiedy dowiedział się, ile taka trumna kosztuje. Oświadczył, że są to niebezpieczne igraszki z  losem, które ponadto będą kosztować „fortunę”, po czym kazał pracownikom zakładu pogrzebowego zabrać tę szaleńczo drogą skrzynię tam, skąd ją przynieśli. Milada odparła, że koszty zwrócą się już po pierwszym tygodniu wakacji, bo podniesiemy ceny biletów. Według niej igraniem z losem byłoby niewykorzystanie takiej okazji. Jeśli przeżyję swoje dwudzieste urodziny – a przecież właśnie tak zamierzam zrobić – stanę się jedną z szarych i medialnie nieciekawych arystokratek, jakich są w Czechach dziesiątki.
Milada spodziewa się sezonu ze snów.
Józef oświadczył, że w jego przypadku będzie to sen wieczny, ponieważ zamierza umrzeć, a nam poleca to samo. To, że przeżyliśmy wycieczki szkolne, było cudem, który już się nie powtórzy. Hordy spoconych turystów, dodatkowo ekstremalnie pobudzonych bluźnierczym przesądem, stanowią według niego odpowiednik gradu opisanego w Apokalipsie – z tą różnicą, że miłosierny Bóg koniec świata zmieścił w trzydziestu dniach, natomiast wakacje trwają dwa miesiące, a tego nie przeżyją nawet organizmy, którym niestraszna jest broń jądrowa ani związane z nią promieniowanie.
Oczywiście Józef bardzo przesadza, ale to, że od zakończenia w zeszłym tygodniu wycieczek szkolnych matka co noc krzyczy przez sen, jest dość niepokojące.
Po wysłuchaniu apokaliptycznych wizji Józefa Milada zwróciła się do pracowników zakładu pogrzebowego z prośbą, żeby od razu tego przyszłego nieboszczyka zmierzyli i zaczęli robić trumnę, bo w lecie zwłoki szybko się psują. Mężczyźni z niepewnym uśmiechem zaczęli powoli cofać się w stronę wyjścia. Do ucieczki rzucili się, gdy moja szalona guwernantka Deniska położyła się w trumnie, stwierdziła, że jest „super” i poprosiła, żeby zamknąć wieko.
Ciekawe, jak zareagowaliby na prośbę Józefa, żeby po śmierci wrzucić jego ciało do kompostownika, bo chyba tylko tam nikt nie będzie się na niego gapić.
Przy kolacji rozmawialiśmy o trumnie. Milada już przefaksowała do wszystkich czeskich gazet i czasopism informację prasową, której styl przypominał pierwszą stronę horroru. Słowo klątwa pojawiło się siedem razy. Na uwagę pani Cichej, że „dziewczynie zrobi się we łbie niezły bajzel”, Milada odparła, że aktorka grająca w Disneylandzie Królewnę Śnieżkę leży w szklanej trumnie przez osiem godzin dziennie i z pewnością żadnego bajzlu od tego w głowie nie ma. Nie wiem, skąd ta pewność. Kiedy jako dziecko pojechałam do Disneylandu w 1985 roku, Śnieżka była pierwszym człowiekiem, który na moich oczach wciągał kokainę.
Pan Spock oświadczył, że jeśli kostucha ostrzy sobie na kogoś zęby, to z pewnością na niego, bo za sześćdziesiąt pięć dni osiągnie wiek, w którym jego ojciec miał pierwszy udar mózgu połączony z atakiem epileptycznym i kolką nerkową.
Pan Spock jest przekonany, że czeka go to samo, a do trumny włożymy go w krótkich spodenkach, ponieważ z powodu silnej cukrzycy zostaną mu amputowane obie nogi. Twierdzi, że może go uratować jedynie dużo bardziej rozwinięta cywilizacja pozaziemska, która zrobiłaby z niego mutanta. Józef powiedział, że nie musi czekać na kosmitów, bo za miesiąc wszyscy będziemy mutantami.
Wprawdzie jestem przekonana, że w najbliższym czasie nie umrę, ale na wszelki wypadek do swoich wieczornych modlitw dodałam również prośbę o uchronienie przed nagłą śmiercią.

24.06.

Przy śniadaniu Deniska stwierdziła, że „jeśli chcę zmieścić się w trumnie, powinnam trochę wyhamować z ciastem”.
Mam prawie takie same wymiary jak księżna Diana na ślubie z Karolem, ale mimo to postanowiłam rozpocząć kilkudniowy post. Dużo bardziej niż ewentualna śmierć przeraża mnie wizja spoczęcia w grobowcu w kredensie i  zapisanie się w historii rodu jako Sapiąca Maria lub Tłuścioszek.
Kandydatów do szybkiego zejścia z tego świata jest jednak na Kostce dużo więcej.
Nasz ogrodnik twierdzi, że ma ciśnienie jak żyrafa masajska.
W encyklopedii zwierząt wyczytałam, że żyrafa masajska ma trzy razy wyższe ciśnienie niż człowiek, więc pan Spock prawdopodobnie wkrótce eksploduje. Podobnej śmierci spodziewam się również u matki, gdy dowie się, że – jak to ujęła pani Cicha – księżna Diana zwąchała się z jakimś Arabuchem. „Jakiś Arabuch” to tak naprawdę egipski milioner, z którym Diana według dzisiejszej „Błyskawicy” poznała się, kiedy kupowała torebki w jego centrum handlowym.
Pomimo iż matka nie potrafi przeczytać po czesku nawet daty, na wszelki wypadek spaliłam „Błyskawicę” w piecu. Matka do dziś nie pogodziła się z tym, że Jackie Kennedy wyszła za „tego greckiego marynarza” (miliardera Onassisa).
A ponieważ przy najbliższej okazji zabiję swoją guwernantkę, możliwe, że wakacje przeżyją tylko nasze psy i pani Cicha. Chociaż… na zakończenie dzisiejszych prób tresury ojciec obiecał Olkowi i Leosiowi, że skończą w gulaszu, bo z jakichś niewyjaśnionych przyczyn wszyscy trzej wylądowali w fontannie, gdzie okazało się, że nasze psy boją się wody, więc wskakiwały na ojca jak na łódź ratunkową. Kiedy wreszcie udało mu się wydrapać na stały ląd, wyglądał jak po ataku rekina.
Poszczenie nie jest takie trudne, jak myślałam. Za chwilę będzie północ, a ja prawie nie czuję głodu.

 
Wesprzyj nas