Zaginiona mała dziewczynka, podstępna rywalizacja pomiędzy siostrami. „Manipulantka” trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony.


ManipulantkaZaginione dziecko. Załamana matka. Siostra, która nic nie pamięta.

Czy Emily słusznie zaufała siostrze?

Jessica i Emily nawiązują kontakt po szesnastu latach rozłąki. Przeszłość zostaje zapomniana, szybko odradza się dawna bliskość między siostrami i wkrótce Jess przenosi się na wyspę do eleganckiego domu Emily.

Wszystko świetnie się układa do chwili porwania malutkiej Daisy, którą akurat opiekowała się Jess. Idealne życie Emily, które budowała z wielką starannością, zaczyna walić się w gruzy.

***

Zaginiona mała dziewczynka, podstępna rywalizacja pomiędzy siostrami. „Manipulantka” trzymała mnie w napięciu od pierwszej do ostatniej strony.
Louise Candlish, autorka The Swimming Pool

Świetne pisarstwo Isabel Ashdown sprawiało, że co rusz zmieniałam zdanie na temat bohaterów, aby po chwili jeszcze inaczej na nich spojrzeć. Uwielbiam tę książkę.
Lisa Cutts, autorka Mercy Killing

Nie mogłam jej odłożyć… czytałam do drugiej w nocy! Kapitalna, wciągająca rzecz.
Liz Fenwick, autorka The Returning Tide

Isabel Ashdown – urodziła się w Londynie w 1970 roku i dorastała na południowym wybrzeżu Anglii. Studiowała język angielski i kreatywne pisanie na uniwersytecie w Chichester, gdzie została nagrodzona The Hugo Donnelly Prize for Outstanding Academic Achievment. Zadebiutowała, wygrywając konkurs pisarski w „Mail on Sunday” powieścią “Glasshopper” , którą uznano za jedną z najlepszych książek roku.

Isabel Ashdown
Manipulantka
Przekład: Anna Zielińska
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 31 stycznia 2018
 
 

Manipulantka


Temu, kto nie dba o prawdę w błahych sprawach, nie można wierzyć w sprawach istotnych.
Albert Einstein

Prolog

Byłaś ideałem, bez wad. Niewiniątkiem; biło od ciebie słoneczne światło. Nadałaś sens mojemu życiu, z tobą mój świat stał się cieplejszym miejscem. Dopóki tego nie zepsułam.

W domu cisza; przez jakiś czas byłyśmy same, tylko ja i ty. Nikt i nic nie zakłócało nam spokoju. Byłaś dla mnie kimś wyjątkowym i od chwili, kiedy po raz pierwszy wzięłam cię na ręce, wiedziałam, że łączy nas szczególna więź – niemożliwa do opisania w prostych słowach i niezniszczalna. Wszyscy uważali, że cię rozpieszczam, że zamiast kupować ci te wszystkie drobne prezenty, powinnam więcej pieniędzy wydawać na siebie, ale oni nie rozumieli, że dla mnie liczyło się tylko twoje szczęście i bezpieczeństwo. Tamtego wieczoru całe wieki tkwiłam w salonie, patrząc gdzieś poza sylwetki poruszające się na ekranie telewizora z wyciszoną fonią. Tak bardzo chciałam obudzić cię na chwilę, nasycić oczy twoją miłością, poczuć kojące bicie twojego serduszka na mojej piersi.
– Postaraj się jej nie zbudzić – pouczył mnie James, gdy kilka godzin wcześniej ubrani w wieczorowe stroje wychodzili na przyjęcie; wytworna para. – Zajrzyj do niej od czasu do czasu, ale nie wyjmuj jej z łóżeczka, jeśli się obudzi. Zostaw ją w spokoju, po kilku minutach z powrotem zaśnie.
Widziałam, jak ona, zapinając przy drzwiach elegancki beżowy płaszcz, szepnęła mu coś na ucho, a wtedy on się cofnął i położył na ławie bombonierkę.
– Bonus dla opiekunki – skomentował, przesuwając pudełko w moją stronę, potem obejrzał się jeszcze w lustrze nad kominkiem, szybkim krokiem wyszedł z pokoju i zniknął w czerni nocy za frontowymi drzwiami.
W pewnej chwili ogarnęło mnie dziwnie wrażenie, że chyba musiało już minąć wiele godzin, jednak nie do końca w to wierzyłam, bo zdarza mi się tracić poczucie czasu. Według zegara minęła pierwsza, czy on na pewno dobrze chodził? Chyba niemożliwe, abym przesiedziała samotnie tyle czasu? Zdawało mi się, że słyszę twój płacz. Pamiętałam, co mówił twój tata, wiedziałam, że nie wolno mi do ciebie wchodzić, ale nie potrafiłam się powstrzymać i pobiegłam wyjąć cię z łóżeczka. Bardzo się ucieszyłaś na mój widok, machałaś pulchnymi rączkami, jakbyś chwytała w nie powietrze. Wyjęłam cię z łóżeczka, przeniosłam do kuchni i posadziłam w wysokim krzesełku, żebyś mogła mnie widzieć, gdy będę podgrzewać ci mleko. Na stolik przy krzesełku wysypałam garść słonych paluszków. Machałaś nimi, gaworząc, a mnie ze szczęścia kręciło się w głowie. Sama też zgłodniałam i czekając, aż twoje mleko się zagrzeje, zrobiłam sobie kanapkę. Pokroiłam resztkę indyczej piersi z bożonarodzeniowego obiadu i starannie ułożyłam plasterki na kromce kruszącego się, ekologicznego chleba, przy którym tak upierał się James. Nieraz się zastanawiałam, czy on tak bardzo podobałby się kobietom, gdyby wiedziały, jaki potrafi być uciążliwy. Natychmiast odechciało mi się jeść. Cisnęłam kanapkę do psiej miski. Kromki się rozpadły i wyleciały z miski, przywierając do wypolerowanej podłogi. Wzdrygnęłam się, bo nagle światło pod sufitem rozbłysło jaskrawo. Tłumiąc gniew, chwyciłam za twoją butelkę, przy okazji rozchlapując mleko. Zdenerwowana, rzuciłam się do kontaktu i zaczęłam nim pstrykać, a wtedy przypadkiem zawadziłam ręką o blat. Deska do krojenia i nóż z łoskotem potoczyły się do zlewu. Usłyszałam w ciemnościach twój płacz i zrobiło mi się przykro, strasznie przykro. Wyciągnęłam rękę i dotknęłam twojego ramionka, żebyś wiedziała, że jestem przy tobie. Z szalejącym pulsem nasłuchiwałam, czy oni przypadkiem nie wracają, bo zupełnie straciłam poczucie czasu. W każdej chwili mogli się zjawić i nakrzyczeć na mnie, że niepotrzebnie cię obudziłam, ale to wiatr szumiał na podjeździe za oknami. Oni nie zrozumieliby, że tylko chciałam ciebie potrzymać. Roztrzęsiona stałam przy twoim krzesełku i w półmroku widziałam białka twoich oczu, gdy mrugając, wpatrywałaś się we mnie. Podziwiałam twoje porcelanowo gładkie paluszki z dołeczkami i pulchne policzki. Gdy już miałam wyjąć cię z krzesełka, zachrzęściły opony na żwirze. Snop światła z reflektorów prześliznął się po kuchni i wtedy zobaczyłam, że masz zamknięte oczka i krew na śpioszkach – świeżą krew, jasną i wilgotną. Krzyknęłam przeraźliwie i chwiejąc się na nogach, rzuciłam się ciebie ratować. Ale nie mogłam cię ocalić, prawda?

Znowu otworzyła się tamta ciemna czeluść i pochłaniając mnie, przygniotła swoim ciężarem i pozbawiła oddechu.

CZĘŚĆ PIERWSZA

1. Jess

Widzę Emily w drugim końcu pokoju, jej sylwetkę wydobywa z półmroku mdła poświata z latarni za oknem. Ktoś stoi przy niej z troskliwie przechyloną głową i dłonią na jej ramieniu. Nawet przez mgłę mojego zaćmionego umysłu domyślam się, że ona płacze. Poznaję to po sposobie, w jaki pierś siostry podnosi się i opada w rytm rwącego się oddechu. Ten ledwo dostrzegalny ruch zapamiętałam z dzieciństwa. Miała zwyczaj zamykać się w sobie, tłumić emocje, dusić je w środku. Widzę teraz, jak cztero- czy pięcioletnia odrzuca swoją czerwoną hulajnogę i koniecznie chce moją, fioletową. Patrzyłam zagubiona, jak odwraca się ode mnie, staje przy niskim ogrodzeniu ogrodu i zawzięcie milcząc, oddycha płytko, walcząc ze złością. Jest jak wulkan, mawiał tata. Tylko patrzeć, kiedy wybuchnie.
Ratownik medyczny każe mi się nie ruszać, a ja jestem taka znużona, że wcale nie protestuję. Zamykam oczy i odpływam, czekam, aż powiedzą, co mam robić. Kołyszę się, stoję sama na pokładzie promu, pierwszy raz widzę tę wyspę, morze połyskuje złotawo, na wodzie unoszą się radośnie żółte boje i podrygują jachty. Gęsto zalesiony ląd i kamieniste plaże nabierają ostrości, pocztówkowo idylliczne tło dla luksusowych willi i urokliwych wiejskich domów. Za moimi plecami szlak spienionej wody wzburzonej przez prom, a w oddali ponure napoleońskie fortyfikacje. Skąd, zastanawiam się, te dziwne, meandrujące myśli? Czuję pod sobą coś twardego, apatycznie poruszające się palce rozpoznają chropowate fugi kuchennej posadzki. Jestem pijana – śnię – a może umieram? Mam wrażenie, że patrzę na wszystko spod wody, a jednocześnie wyraźnie odbieram wszystkie bodźce. To mnie przeraża. Czuję ucisk czyjejś dłoni na nadgarstku, dotyk palców unoszących powieki, jaskrawe światło atakujące siatkówkę. Łapczywie chwytam powietrze i nagle porażająca świadomość przedziera się na powierzchnię: pamiętam.

– Lekarz jest w drodze – informuje policjantka w cywilnym ubraniu, podsuwając mi szklankę z wodą, i daje znak, że mam z nią przejść do salonu. Posadzono mnie na krześle w łukowym wejściu do otwartej kuchni. Z kocem zarzuconym na ramiona wpatruję się w jadalnię, gdzie James i Emily odpowiadają na pytania, zerkając na mnie od czasu do czasu ze zgnębionym wyrazem twarzy.
– Na pewno nie chcesz kawy czy herbaty?
Kręcę głową, niemal boję się usłyszeć swój głos, kiedy rozumem usiłuję ogarnąć sytuację. Daisy zniknęła. Zniknęła? Chcę poczuć coś więcej, ale nie mogę, bo po upadku moje zmysły są przytępione, a myśli i emocje suną w zwolnionym tempie. Niemożliwe, aby w jednej chwili życie zmieniło się tak gwałtownie, tak radykalnie. Mój umysł w żółwim tempie odtwarza to, co zostało w pamięci i rozpaczliwie stara się wypełnić luki. Modlę się do Boga, aby w tym, co się stało, nie było mojej winy i żeby nie okazało się, że nie zrobiłam czegoś, co mogłam zrobić, aby temu zapobiec.
Kiedy z policjantką opuszczamy jasno oświetloną kuchnię i przechodzimy przez jadalnię, oglądam się za Emily i Jamesem. Teraz siedzą przy stole z dwoma mundurowymi, zdjęcie Daisy leży między nimi. Ciemne włosy Emily, uczesane wczoraj przed wyjściem w starannie wymodelowany bob, straciły połysk. Moja siostra wydaje się taka drobna przy Jamesie, który ma posturę wyrośniętego, barczystego chłopaka. Jego nagle poszarzała twarz uderzająco kontrastuje z nastroszonymi po młodzieżowemu włosami.
– Co teraz? – zwraca się do siedzącego naprzeciw policjanta. W ochrypłym głosie słychać lekkie ponaglenie. – Co robimy?
Ciężko patrzeć na cierpienie malujące się na ich twarzach. Pod jasnymi lampami w jadalni wydają się pozbawione życia, wręcz przezroczyste. Emily na pewno wie, że tu jestem, ale nie podnosi wzroku, nie szuka moich oczu.
Stoimy w salonie, otwarte drzwi dzielą mnie od załamanej siostry.
– Wygląda na to, że nie ma pani poważniejszych urazów – mówi policjantka i patrzy na mnie wyczekująco. Wskazuje mi kanapę. Siadam.
– Słucham?
Pokazuje na moją zakrwawioną koszulę i jednocześnie sięga po notatnik.
– Według mnie to wygląda na krwotok z nosa, ale oczywiście dokładnie panią obejrzymy. A więc nazywam się Jacobs, jestem komisarzem – mówi powoli. Już wcześniej się przedstawiła, chyba nie jest pewna, czy to do mnie dotarło.
Zdaje się, nie zawsze tak od razu przysyłają policjantów z wydziału dochodzeniowo-śledczego. Ale co ja o tym wiem? Nie mam pojęcia, co jest normalne, albo kto i w jakiej kolejności zjawił się tutaj w nocy. Pogubiłam się w czasie. Zerkam poza policjantkę, na otwarte drzwi do jadalni, które akurat przecina kolejny policjant. Mnóstwo ludzi kręci się po domu. Czy oni wszyscy przyjechali, kiedy leżałam na podłodze w kuchni? A może nie zauważyłam, jak wchodzili, gdy siedząc na twardym krześle, próbowałam zebrać myśli?
– Pani Jessico? – powtarza komisarz, a ja się mobilizuję, muszę jak najszybciej oprzytomnieć. Ona jest starsza ode mnie, może dobiegać pięćdziesiątki. Krótko obcięte, siwe włosy ma założone za uszy. Od razu widać, że nie należy do próżnych kobiet, ale dzięki ciemnym, bystro patrzącym oczom jest na swój sposób atrakcyjna. W tych oczach tlą się żywe iskierki. Wpatruje się we mnie, jakby mnie chciała przejrzeć na wylot. – Usłyszała pani albo zauważyła coś niepokojącego? – przechodzi do zadawania pytań. Czy drzwi od ogrodu były zamknięte? Na pewno? Jak wyglądają pani stosunki z siostrą? A ze szwagrem? Kiedy po raz ostatni widziała pani pasierbicę siostry, Chloe? Ile ona ma lat? Piętnaście? O której wyszła z domu? Kiedy po raz ostatni zajrzała pani do Daisy? O której ostatni raz ją pani widziała?
Bardzo się staram odpowiadać na wszystkie pytania, a jednocześnie jestem pewna, że w jej oczach wyglądam na winną w jakimś stopniu tego, co się stało, bo nie ogarniam wszystkich szczegółów, i sama, mimo odrętwienia, widzę, że luki w mojej pamięci dziwnie się rozkładają.
– Czyli nic pani nie pamięta od mniej więcej siódmej wieczorem do powrotu siostry i szwagra o drugiej nad ranem? Rozmawiała pani z kimś przez telefon? A może oglądała telewizję?
Spoglądam na telewizor, przymykam powieki i widzę jakiś obraz, zaledwie cień wspomnienia.
– Leciało coś ze smokiem – mówię. Kiedy otwieram oczy, ona patrzy na mnie, jakby mi nie wierzyła, albo uważała mnie za niepoczytalną. – Chyba film – brnę dalej. – Animowany. Ale ja go nie oglądałam. Po prostu telewizor był włączony. Pamiętam, jak pomyślałam, że chętnie bym coś zjadła. Możliwe, że poszłam zrobić kanapkę.
Jacobs ze ściągniętymi brwiami zapisuje coś w notesie.
– Z czym była ta kanapka?
Zastanawiam się chwilę. Nie mam pojęcia. Powiedziałam tak, żeby cokolwiek powiedzieć, żeby przestała patrzeć na mnie w taki sposób. Cholera. Czemu ja to robię? Po co się pogrążam?
– Z indykiem? – odpowiadam niepewnie.
Jacobs robi kolejną notatkę, wstaje i wraca przez jadalnię do kuchni, a ja drepczę za nią, żałując, że nie umiem się zmniejszyć i czmychnąć w szparę w podłodze. Niepewnie przystaję w wejściu, kiedy ona obchodzi kuchnię, przypatruje się brudnym naczyniom w zlewie, otwiera lodówkę i sprawdza zawartość. Z fotografii na ścianie obok patrzy na mnie Chloe – nie ta zabawna, długonoga dziewczyna, lecz mała Chloe sprzed lat. Wtedy jej nie znałam. Oczy pozostały takie same – intensywnie błękitne jak u jej ojca. Na zdjęciu jest bez makijażu, nie ma czarnych kresek i warstwy cieni, jak ta dobrze mi znana nastolatka. Serce mnie boli na myśl o tym, co ją spotka, o luce, która pojawi się w jej świecie. Ona uwielbia malutką siostrzyczkę, kocha te powroty do własnego dzieciństwa, gdy bawi się z Daisy na rozesłanym na podłodze kocyku.
Ustawia drewniane klocki jeden na drugim, do czasu gdy mała nie potrafi już dłużej wytrzymać i pulchną łapką burzy wieżę.
– Daisy, ty głupku! – woła wtedy Chloe, udając zaskoczenie. Emily tego nie znosi. – Chloe, nie nazywaj jej głupkiem. To okropne! – Ja się wtedy odwracam z dłonią przyciśniętą do ust, a Chloe pochwytując mój wzrok, posyła mi porozumiewawczy śmiech, bierze siostrzyczkę na ręce i pozwala jej ciągnąć się za długie, pofarbowane na rudo włosy miękkimi, chwytliwymi rączkami. Ubóstwiam te dziewczynki.
Emily i James są nadal przesłuchiwani przy stole w jadalni.
– Przepraszam, że przeszkadzam… – Komisarz Jacobs pochyla się nad nimi. – Pani King, czy po Bożym Narodzeniu została jakaś reszta mięsa z indyka?
Emily wygląda na zmieszaną, a nawet urażoną. Kręci głową.
– Wyrzuciliśmy wszystko kilka dni temu.
– Dziękuję – odpowiada policjantka i ruchem głowy nakazuje mi wrócić z nią do salonu.
– W takim razie… – zaczyna cichym, kontrolowanym głosem, kiedy już siedzimy. Opiera łokcie na kolanach i pochyla się ku mnie, tak że słyszę i widzę każde słowo padające z jej wąskich ust. – Zacznijmy od początku. Tym razem, jeżeli pani czegoś nie wie, to odpowiada: nie wiem. Rozumiemy się? Zaginęło roczne dziecko, mówię to cicho ze względu na pani siostrę – w przypadku porwań dzieci liczy się czas. Mała jeszcze nie umie chodzić, wiemy więc, że nie mogła sama wywędrować z domu. Została z niego zabrana. – Milknie, wpatrując się we mnie z uwagą, jakby sprawdzała, czy dociera do mnie powaga sytuacji. – Wszystko, co pani powie, zostanie sprawdzone, i oszczędzimy sobie mnóstwo roboty, jeżeli powstrzyma się pani od konfabulacji, gdy czegoś nie jest pewna. Czy to jest jasne?
– Przepraszam – bąkam. Mój głos brzmi żałośnie. – Ja… ja spanikowałam. Staram się sobie wszystko przypomnieć. Naprawdę. Musiałam stracić przytomność. Mam coś z sercem, lekarze nazywają to „epizodami”, od lat nic takiego mi się nie przydarzyło, myślałam, że już z tym koniec, ale to spada na mnie jak grom z jasnego nieba, potem mam luki w pamięci, a mój umysł przypomina błoto. Bałam się, że jeżeli nie będę nic mówić, pomyślicie, że coś ukrywam, a Daisy – Boże drogi, Daisy…
Dopiero teraz to do mnie dociera. Moja siostrzenica zniknęła. Zniknęła słodka, rozkoszna Daisy.

 
Wesprzyj nas