Autorka, która podbiła serca czytelników słynną Sagą Księżycową, w swojej nowej powieści “Bez serca” urzeka i zaskakuje ekscytującym prequelem Alicji w Krainie Czarów.


Bez sercaNa długo przed tym, zanim została postrachem Krainy Czarów, niesławna Królowa Kier była tylko dziewczyną pragnącą się zakochać.

Catherine jest być może jedną z najbardziej pożądanych dziewcząt w Krainie Czarów i ulubienicą jeszcze niezamężnego Króla Kier, ale interesuje ją zgoła co innego. Ma talent do pieczenia i wraz ze swoją przyjaciółką chce otworzyć piekarnię, by zaopatrywać Królestwo Kier przepysznymi plackami i innymi słodyczami. Jednak jej matka uważa, że to niedopuszczalne dla młodej kobiety, która mogłaby zostać kolejną Królową.

Na królewskim balu, na którym wszyscy oczekują, że król oświadczy się Cath, dziewczyna poznaje Jesta, przystojnego i tajemniczego błazna. Po raz pierwszy czuje, że to prawdziwe zauroczenie. Ryzykując obrazę Króla i wściekłość swoich rodziców, Cath i Jest adorują się w tajemnicy.

Cath chce sama decydować o swoim losie i zakochać się na własnych warunkach. Ale w świecie przenikniętym przez magię, szaleństwo i potwory, los ma inne plany.

Marissa Meyer
Bez serca
Przekład: Barbara Kardel-Piątkowska
Wydawnictwo Papierowy Księżyc
Premiera: 28 czerwca 2017
 
 

Bez serca


Wyobrażałem sobie Królową Kier jako pewnego rodzaju uosobienie nieopanowanej namiętności – ślepej i pozbawionej celu Furii.
Lewis Carroll

Rozdział 1

Trzy smakowite cytrynowe tarty połyskiwały do Catherine. Nie zważając na gorąc, który spowił jej ręce i uderzył w policzki, sięgnęła zawiniętymi w ścierki dłońmi do pieca i wyjęła blachę ze środka. Słoneczne nadzienie tart zadrżało, jakby zadowolone, że wydostało się z kamiennego paleniska.
Cath trzymała tacę z tą samą czcią, z jaką trzyma się królewską koronę. Nie oderwała wzroku od ciastek idąc przez kuchnię, dopóki taca z głuchym uderzeniem nie wylądowała bezpiecznie na stole. Tarty przez chwilę się chwiały, aż zastygły bez ruchu, doskonałe i lśniące.
Odłożyła ścierki i wybrała kilka spośród skręconych, słodzonych skórek cytrynowych, wyłożonych na pergaminie i ułożyła je na wciąż ciepłym środku w kształt kwiatów róży. Aromat słodkich cytrusów i maślanej, warstwowej kruszonki unosił się wokół jej nosa.
Odsunęła się, by podziwiać swoją pracę.
Pieczenie tart zajęło jej cały poranek. Pięć godzin odmierzania masła, cukru i mąki, mieszania ich ze sobą, zagniatania i wałkowania ciasta, ubijania i gotowania, ucierania żółtek z sokiem cytrynowym, aż stały się gęste i uzyskały kolor jaskrów. Położyła na kruszonkę glazurę i pokarbowała brzegi jak koronkę. Ugotowała i kandyzowała delikatne paseczki skórki cytrynowej i utarła kryształki cukru na drobny proszek do ozdoby. Jej palce rwały się teraz do posypania nim brzegów, ale wstrzymała się. Ciastka musiały najpierw przestygnąć, inaczej cukier roztopił by się w brzydkie kałuże na powierzchni.
W przygotowaniu tart było wszystko, czego nauczyła się z postrzępionej książki kucharskiej z kuchennej półki. Nie było tu miejsca na pośpiech ani nieuwagę, wszystkie składniki dokładnie wymierzone w tych malutkich formach. Była drobiazgowa przy każdej czynności. Włożyła w pieczenie całe swoje serce.
Ocena efektów przeciągała się, jej oczy przyglądały się każdemu calowi, każdemu zawinięciu kruszonki, każdej błyszczącej powierzchni.
W końcu pozwoliła sobie na uśmiech.
Przed nią stały trzy idealne tarty, a każdy w Kier – od ptaków dodo po samego Króla -przyznaliby, że jest najlepszą piekarką w królestwie. Nawet jej własna matka zmuszona byłaby to przyznać.
Jej niepokój zniknął, skakała na palcach i piszczała w złożone ręce.
– Jesteście ukoronowaniem mojej radości – stwierdziła, rozpościerając ręce nad tartami, jakby nadając im tytuły rycerskie – A teraz idźcie w świat ze swoją cytrynową pysznością i przywołujcie uśmiechy na każdych ustach, które zaszczycicie swoją obecnością.
– Znów rozmawiasz z jedzeniem, Lady Catherine?
– Ach-ach, nie ze zwykłym jedzeniem, Kocie z Cheshire – podniosła palec nie patrząc za siebie. – Przedstawiam ci najwspanialsze tarty cytrynowe, jakie kiedykolwiek zostały upieczone we wspaniałym Królestwie Kier!
Pasiasty ogon zwinął się wokół jej prawego ramienia. Futrzasta głowa z wąsami pojawiła się po lewej. Kot z Cheshire zamruczał z namysłem, a dźwięk zawibrował wzdłuż jej kręgosłupa.
– Niewiarygodne – powiedział tym swoim tonem, który pozostawiał Cath w niepewności, czy aby sobie z niej nie kpi. – Ale gdzie jest ryba?
Cath zlizała kryształki cukru z opuszek palów i potrząsnęła głową.
– Nie ma ryby.
– Nie ma ryby? To jaki to ma cel?
– Celem jest doskonałość – jej brzuch wypełniały motyle za każdym razem, kiedy o tym myślała.
Kot zniknął z jej barków i pojawił się na stole, z jedną łapą nad tartami. Cath skoczyła naprzód, żeby go odgonić. – Nie waż się! Są na przyjęcie Króla, głuptasie.
Wąsy Kota poruszyły się – Króla? Znowu?
Cath ze zgrzytem przyciągnęła do stołu taboret i usiadła na nim.
– Pomyślałam, że zachowam jedną dla niego, a reszta będzie podana na stół. Wiesz, Jego Wysokość tak bardzo się cieszy, kiedy piekę dla niego. A szczęśliwy król—”
– To szczęśliwe królestwo. – Kot ziewnął bez kłopotania się zasłanianiem pyszczka, z grymasem, a Cath wystawiła dłonie między nim a tartami, dla ochrony przed jego ohydnym tuńczykowym oddechem.
– Szczęśliwy król jest też z pewnością najdoskonalszą rekomendacją. Wyobraź sobie, że ogłosiłby mnie oficjalnym piekarzem tart w królestwie! Ludzie ustawialiby się w kilometrowe kolejki tylko po to, by ich spróbować.
– Pachną tartowo.
– Bo to są tarty. – Cath obróciła jedną z foremek tak, aby róża z cytrynowych skórek była równo z pozostałymi. Zawsze dbała o to, jak prezentują się jej smakołyki. Mary Ann mówiła, że jej ciasta były nawet piękniejsze od tych, które piekli królewscy cukiernicy.
A po dzisiejszym wieczorze jej desery będą znane nie tylko jako piękniejsze, ale jako lepsze pod każdym względem. Taka pochwała to dokładnie to, co ona i Mary Ann potrzebowały, aby wreszcie uruchomić swoją piekarnię. Po tak wielu latach planowania widziała już, jak jej marzenia krystalizują się w rzeczywistość.
– Czy o tej porze roku jest sezon na cytryny? – Zapytał Kot z Cheshire obserwując,jak Cath zmiata resztki skórek z cytryny i zawija je w płócienną ściereczkę. Ogrodnicy mogą ich użyć do ochrony przed szkodnikami.
– Nie do końca – odpowiedziała, uśmiechając się do siebie. Myślami wróciła do dzisiejszego poranka. Delikatne światło sączące się przez jej koronkowe zasłony. Przebudzenie zapachem cytrusów w powietrzu.
Jej cząstka chciała zachować to wspomnienie dla siebie, jak sekret na piersi, ale Kot szybko by to wywęszył. Drzewo wystrzeliwujące w czyjejś sypialni przez noc to coś, co trudno utrzymać w tajemnicy. Cath była zdziwiona, że pogłoski o tym jeszcze nie obiegły królestwa, biorąc pod uwagę zamiłowanie Kota z Cheshire do zbierania ploteczek. Może był tego ranka zbyt zajęty drzemaniem. Albo, co bardziej prawdopodobne, służące drapały go po brzuszku.
– Są ze snu – wyznała, przenosząc tarty do szafki, gdzie mogły spokojnie ostygnąć.
Kot aż przysiadł. – Ze snu? – jego pyszczek wyszczerzył się w szerokim uśmiechu. –
Mów.
– Żeby pół królestwa wiedziało o tym do zmroku? Kategorycznie nie. Miałam sen, z którego się przebudziłam i zobaczyłam, że w mojej sypialni urosło drzewo cytrynowe. To wszystko, co ci na ten temat powiem.
Zamknęła drzwi do szafki z hukiem, jak gdyby kończąc dyskusję. Prawda była taka, że czuła ten sen na skórze od momentu przebudzenia; prześladował ją i dręczył. Chciała o tym porozmawiać prawie tak bardzo, jak pozostawić tylko dla siebie, w tajemnicy.
To był piękny, mglisty sen, w którym był mglisty, piękny młodzieniec. Ubrany był na czarno i stał w sadzie pełnym cytrynowych drzew, a ona miała przemożne uczucie, że miał coś, co należało do niej. Nie miała pojęcia, co to takiego, wiedziała tylko, że chce to z powrotem, ale przy każdym jej kroku w jego kierunku on oddalał się coraz bardziej i bardziej.
Po plecach przeszedł jej dreszcz. Wciąż czuła tą ciekawość, która ściskała jej pierś, tę potrzebę podążania za nim.
Ale przede wszystkim to jego oczy nie dawały jej spokoju. Żółte i lśniące, słodkie i cierpkie. Były jasne jak dojrzałe cytryny, które za chwilę spadną z drzewa.
Otrząsnęła się z natłoku tych ulotnych myśli i zwróciła do Kota.
– Z chwilą, gdy się obudziłam, jedna z gałęzi uszkodziła już jeden ze słupków od baldachimu. Oczywiście, Mama poleciła ogrodnikom ściąć drzewo, zanim narobi większych szkód, ale zdążyłam jeszcze podkraść trochę cytryn, zanim to się stało.
– A ja się zastanawiałem, o co ten cały harmider dziś rano – ogon Kota z Cheshire uderzył o blok rzeźnicki. – Jesteś pewna, że te cytryny można bezpiecznie zjeść? Jeśli wyrosły ze snu, mogą być, no wiesz, tego rodzaju jedzeniem.
Uwaga Cath powędrowała z powrotem do szafki na ciasta, gdzie tarty stały pod ochronną siatką.
– Boisz się, że Król zmaleje, kiedy zje jedną z nich?
Kot prychnął.
– Wprost przeciwnie, martwię się, że to ja zamienię się w trzydrzwiową szafę jeśli ją zjem. Wiesz, jak uważałem ostatnio na figurę.
Cath pochyliła się nad stołem chichocząc i podrapała go pod brodą.
– Jesteś idealny bez względu na rozmiar, Kocie. Ale cytryny można bezpiecznie jeść— skosztowałam jednej zanim zaczęłam piec. – Jej policzki wykrzywiły się na to kwaśne wspomnienie.
Kot z Cheshire już ją zignorował, mrucząc w najlepsze. Cath podparła brodę na wolnej dłoni, drugą głaszcząc po brzuszku Kota, który teraz przewrócił się nieprzytomnie na bok.
– Poza tym, gdybyś kiedykolwiek zjadł coś niedobrego, i tak znalazłabym dla ciebie jakieś zajęcie. Zawsze chciałam mieć karetę ciągniętą przez kota.
Kot otworzył jedno oko, niepyszny, a jego źrenica momentalnie się zwęziła.
– Machałabym przed tobą motkami wełny i rybimi ościami, żebyś szedł naprzód.
Przestał mruczeć na tyle długo, żeby powiedzieć – Nie jesteś tak urocza, jak myślisz, Lady Pinkerton.
Cath klepnęła go w nos i odsunęła się – Mógłbyś zrobić tą twoją sztuczkę ze znikaniem, a wtedy wszyscy myśleliby: O rety, spójrzcie na tą wspaniałą, pękatą głowę ciągnącą karetę!
Kot patrzył teraz na nią piorunującym wzrokiem. – Jestem dumnym kotem, a nie jakimś tam zwierzęciem pociągowym.
Zniknął z fuknięciem.
– Nie bocz się, tylko się z tobą droczę – Catherine zdjęła fartuszek i powiesiła na haku na ścianie, a na jej sukni widać było kształt fartuszka obrysowany mąką i okruszkami suchego ciasta.
– Nawiasem mówiąc, – jego głos znów się przybliżył – twoja matka cię szuka.
– Po co? Jestem tu od rana.
– Tak, a teraz będziesz spóźniona. Jeśli sama nie zamierzasz pójść na bal jako tarta cytrynowa, lepiej zmykaj.
– Spóźniona? – Catrz spojrzała na zegar z kukułką na ścianie. Wciąż było wczesne popołudnie, sporo czasu, żeby—
Jej tętno nagle skoczyło, kiedy usłyszała leciutkie chrapanie dobiegające z wnętrza zegara.
– Och! Kukułko, chyba nie zaspałaś znowu? – Uderzyła wnętrzem dłoni w bok zegara, a drzwiczki otworzyły się, ukazując smacznie śpiącego, malutkiego czerwonego ptaszka. – Kukułko!
Ptaszek poderwał się gwałtownie z szalonym machnięciem skrzydłami. – Och, jejku, wielkie nieba – zaskrzeczał, przecierając oczka końcówkami skrzydeł. – Która to godzina?
– Mnie o to pytasz, głupi ptaku? – Catherine z jękiem wybiegła z kuchni, wpadając na Mary Ann przy schodach.
– Cath—Lady Catherine! Przyszłam, żeby… Markiza…
– Wiem, wiem, bal. Straciłam poczucie czasu.
Mary Ann przyjrzała jej się od stóp do głów i chwyciła za nadgarstek.
– Lepiej się umyj zanim cię zobaczy i zażąda obu naszych głów.

Rozdział 2

Mary Ann upewniła się, że Markizy nie ma za rogiem, zanim wprowadziła Cath do sypialni i zatrzasnęła za nią drzwi.
Druga służąca, Abigail, już na nie czekała, ubrana, tak jak Mary Ann, w skromną, czarną sukienkę i biały fartuszek. Wywijając miotłą usiłowała wygonić za okno krążącego po pokoju Pasikonika Nabiegunika. Za każdym razem, gdy chybiła, przerzucał swoją grzywę na drugą stronę i frunął znowu pod sufit. – Te szkodniki wpędzą mnie do grobu! – Jęknęła Abigail do Mary Ann, ocierając pot z czoła. Potem, zauważając, że Catherine też weszła do pokoju, dygnęła niezgrabnie.
Catherine zesztywniała. – Abigail!
Jej ostrzeżenie przyszło za późno. Para malutkich biegunów uderzyła w czepek Abigail zanim Pasikonik znów pofrunął w górę, do sufitu.
– Osz ty wstrętny, mały szkodniku! – zapiszczała Abigail, wymachując miotłą.
Mary Ann, kuląc się, wciągnęła Catherine do toalety i zatrzasnęła drzwi. Woda już czekała w dzbanie na umywalni.
– Nie ma czasu na kąpiel, ale lepiej nie mówmy o tym twojej matce – powiedziała, majstrując przy tyle muślinowej sukni Catherine, podczas gdy Cath zanurzyła myjkę w dzbanie z wodą. Z zacięciem wycierała mąkę z twarzy. Jak to możliwe, że dostała się nawet za uszy?
– Myślałam, że idziesz dziś do miasta – powiedziała, pozwalając Mary Ann zdjąć z niej suknię i giezło.
– Byłam, ale było niesamowicie nudno. Ludzie chcieli tylko rozmawiać o balu, jakby Król nie urządzał co dzień jakichś przyjęć. – Mary Ann wzięła myjkę i wyszorowała ramiona Cath, aż skóra stała się różowa, a następnie skropiła ją całą wodą różaną, żeby zamaskować zapach ciasta i dymu z pieców. – Dużo mówili o nowym królewskim jokerze, który ma dziś wieczór zadebiutować. Jack przechwalał się, jak to zamierza podprowadzić jego czapkę i zniszczyć przyszyte do niej dzwoneczki, jako jakiś rodzaj inicjacji.
– To strasznie dziecinne.
– Zgadzam się, Jack jest strasznym bubkiem. – Mary Ann pomogła Catherine założyć nowe giezło, zanim usadziła ją na taborecie i zaczęła czesać jej ciemne włosy. – Jednak słyszałam też całkiem interesujące wieści. Szewc idzie na emeryturę i do końca miesiąca opuszcza swoją pracownię. – Mary Ann skręciła jej włosy, wpięła w nie kilka szpilek, nałożyła trochę wosku pszczelego i wspaniały kok spoczywał już na karku Catherine, a jej twarz okalały pęczki wesołych loczków.
– Szewc? Na Ulicy Głównej?
– Dokładnie ten. – Mary obróciła Cath i zniżyła głos do szeptu. – Kiedy to usłyszałam, od razu pomyślałam, że to byłaby idealna lokalizacja. Dla nas.
Oczy Cath rozszerzyły się. – Na słodkie serca, masz rację. Zaraz obok tego sklepu z zabawkami…
– A do tego zaraz przy wzgórzu z kaplicą. Pomyśl o tych wszystkich tortach weselnych, które będziesz piekła.
– Och! Mogłybyśmy upiec sakiewki w różnych smakach na nasze wielkie otwarcie, żeby uhonorować szewca. Zaczniemy od klasyki – nadzienie jagodowe, brzoskwiniowe – ale pomyśl o tych wszystkich możliwościach. Na przykład nadzienie lawendowo-nektarynkowe jednego dnia, a kolejnego bananowo-kajmakowe, z kruszonką pełnoziarnistą i.
– Przestań! – Zaśmiała się Mary Ann. – Jeszcze nie jadłam kolacji.
– Powinnyśmy chyba tam pójść i obejrzeć warsztat, nie sądzisz? Zanim wszyscy się dowiedzą, że jest wolny?
– Też tak pomyślałam. Może jutro. Ale twoja matka…
– Powiem jej, że idziemy poszukać nowych wstążek. Nie będzie miała nic przeciwko.
Cath bujała się na palcach. – Kiedy się dowie o cukierni, będziemy już mogły jej pokazać, jaka to szansa na interes, a ona nie będzie mogła nawet temu zaprzeczyć.
Usta Mary Ann zacisnęły się w uśmiechu – Nie sądzę, żeby taka szansa była czymś, co zaakceptuje twoja matka.

 
Wesprzyj nas