Na XIX wiecznych statkach pasażerskich obszerne biblioteki zapewniały rozrywkę podczas trwających wiele dni podróży. O dziwo, na współczesnych transatlantykach także ich nie brakuje; niektóre statki mają zbiory liczące kilkadziesiąt tysięcy woluminów i własne zespoły bibliotekarzy.

RMS Mauretania -fot. Tyne & Wear Archives Museums

Długa, długa podróż
Żeby pokazać, jak ważna jest biblioteka na statkach, wróćmy do drugiej połowy XIX oraz początku XX wieku i ówczesnych liniowców. Należy sobie uświadomić, że wtedy jakakolwiek wyprawa morska trwała sporo czasu; trasa z Anglii do Ameryki to 10-14 dni, a np. do Indii czy Australii to dobry miesiąc podróży.
Biblioteka w takiej sytuacji była najzwyczajniej w świecie potrzebna, aby móc ten czas jakoś spędzić – nie mówiąc o tym, że wówczas czytanie było o bardziej popularną rozrywką, niż dziś, a nieznajomość nowości wydawniczych była źle widziana w towarzystwie. W takiej podróży było wystarczająco dużo czasu, aby się z nimi zapoznać i jeszcze nadrobić klasyków.

Morskie życie literackie
Ale to nie wszystko – na najbardziej znanym transatlantyku, Titanicu, pomimo krótkiego czasu „podróży”, zawiązał się nawet… literacki klub dyskusyjny. Jego członkowie spotykali się każdego wieczoru, aby dyskutować o nowościach wydawniczych i prezentować swoją twórczość, a obecni na statku pisarze prowadzili rozmaite gawędy i opowiadali anegdoty z życia literackiego.
Jak nietrudno się domyślić, morskie biblioteki nigdy nie były i nie są wyposażone w wartościowe woluminy, a jedynie w takie, których zatonięcie nie poczyni wielkiej straty. Choć podobno Mark Twain, płynący wszak wielokrotnie różnymi statkami, w podróży na Cejlon (parowcem Oceana) stwierdził, że wreszcie trafił na dobrze wyposażoną bibliotekę. A jeśli sam Twain tak uważał – to można uwierzyć na słowo, że tak było.
RMS Lusitania - fot. archiwum
720 godzin czytelniczej żeglugi
Dziś podróż morska do Ameryki trwa najwyżej kilka dni, a statki oferują mnóstwo najróżniejszych atrakcji. Czy więc biblioteki na ich pokładzie są zbędne? Wręcz przeciwnie: dziś już mało kto płynie na drugi kontynent statkiem dla samego przemieszczania się, ponieważ tę samą podróż można przebyć samolotem w kilka-kilkanaście godzin. Wypływa się więc tzw. wycieczkowcami w wielotygodniowe rejsy dla wypoczynku i przyjemności, a nie dla samej podróży. Czy może być lepsza okazja, żeby nadrobić zaległości czytelnicze? Jan Grochocki

 

 
Wesprzyj nas