“Aminata. Siła miłości” to niezwykła opowieść o losach Aminaty Diallo, urodzonej w 1745 roku w zachodnioafrykańskiej wiosce Bayo. To inspirująca powieść pełna polotu i urzekającej siły… Lawrence Hill stworzył w tej książce wspaniałe, pełne barw i emocji tło, dzięki któremu opowieść Aminaty jest pełna życia.


Jedenastoletnia Aminata, porwana przez brytyjskich handlarzy niewolników, zdołała przetrwać podróż przez Atlantyk i znalazła się w Karolinie Południowej. Niepogodzona z losem, gdy tylko nadarzyła się sposobność, ucieka z niewoli, rozpoczynając tym samym wielką podróż do domu.

Historia Aminaty to opowieść o przyjaźni, miłości i pełnej determinacji walce o uwolnienie się spod jarzma niewoli.

Lawrence’owi Hillowi udało się stworzyć trzymającą w napięciu i boleśnie prawdziwą opowieść o niezłomnej kobiecie – wstrząsające, zapierające dech w piersiach arcydzieło.

***

Wspaniale skonstruowana, pełna barwnych postaci i fascynujących szczegółów.
Nancy Kline, „New York Times Book Review”

To opowieść, której żaden słuchacz i żaden czytelnik nigdy nie zapomni.
„Publishers Weekly”

Prawdziwe arcydzieło o brawurowym, imponującym zasięgu geograficznym, historycznym i międzyludzkim.
„Globe and Mail”

Imponujące dzieło historyczne Lawrence’a Hilla wciąga bez reszty i zasługuje na to, by dotrzeć do szerokiego, międzynarodowego grona czytelników.
Delia Jarrett-Macauley, „Washington Post”

Hill z wdziękiem i współczuciem powierza prawdziwe, a zarazem przerażające doświadczenie wiarygodnej bohaterce – takiej, na jaką zasługuje dobra powieść historyczna.
Jennifer Berman, „Bookforum”

Byłam zdziwiona, gdy na okładce odkryłam nazwisko Lawrence’a Hilla… Nie mogłam uwierzyć, że ta książka jest wytworem wyobraźni pisarza z XXI wieku, a nie autobiograficzną historią opowiedzianą przez osiemnastowieczną Afrykankę.
Kim Lundstrom, „Real Change”

Inspirująca powieść pełna polotu i urzekającej siły… Lawrence Hill stworzył w tej książce wspaniałe, pełne barw i emocji tło, dzięki któremu opowieść Aminaty jest pełna życia. Szczerze polecam lekturę tej przejmującej powieści.
Charles Shea LeMone, „Roanoke Times”

Powieść Hilla zdumiewa swym pięknem i głębokim szacunkiem dla człowieczeństwa. To jedna z tych nielicznych książek, które sprawiają, że czytelnik zatapia się w niej bez pamięci.
Eileen Charbonneau, „Historical Novels Review”

Książka nagrodzona Commonwealth Writers’ Prize

To moja osobista historia o duchach, a jaki byłby pożytek z mojego życia, gdybym nie wykorzystała okazji, by o nim opowiedzieć?

Lawrence Hill jest autorem trzech powieści Księga Negrów, Any Known Blood oraz Some Great Thing, a także współautorem książki reportażowej The Deserter’s Tale. Mieszka w Ontario w Kanadzie.

Lawrence Hill
Aminata. Siła miłości
Przekład: Maria Borzobohata-Sawicka
Wydawnictwo Black Publishing
Premiera: 3 czerwca 2015


A dziś jestem już stara

Londyn, 1802 rok

Śmierć zdaje się mnie omijać. Doprawdy nie powinnam tak długo żyć. Wciąż jednak potrafię wyczuć woń kłopotów niesioną przez wiatr – tak samo jak rozpoznaję, czy w żeliwnym garnku na ogniu bulgocze potrawka z kurzych szyjek, czy wieprzowe raciczki. A moje uszy są tak sprawne jak uszy psa myśliwskiego. Ludziom się wydaje, że tylko dlatego, iż nie trzymasz się prosto jak sadzonka drzewa, jesteś głuchy. Albo że twój mózg przypomina dyniową papkę. Któregoś dnia, kiedy prowadzono mnie na spotkanie z biskupem, jedna z pań z towarzystwa wymamrotała do drugiej:
– Musimy pokazać tę kobietę w parlamencie, i to szybko. Kto wie, ile czasu jej jeszcze pozostało.
Choć byłam zgięta wpół, wbiłam jej palce w żebra. Wydała z siebie pisk i odwróciła się do mnie gwałtownie.
– Ostrożnie – powiedziałam. – Bo jeszcze panią przeżyję!
Musi istnieć jakiś powód, dla którego żyłam w tych wszystkich krainach, przetrwałam te wszystkie morskie przeprawy, podczas gdy inni padali od kul albo zamykali powieki i siłą woli kończyli żywot. W najwcześniejszym dzieciństwie, kiedy cieszyłam się wolnością i nie znałam niczego poza nią, wymykałam się za mur naszej wioski, wspinałam na akację, balansując z Koranem ojca na głowie, siadałam na wysokiej gałęzi i dumałam nad tym, czy kiedyś dane mi będzie poznać tajemnice zawarte w tej księdze. Machając stopami, odkładałam książkę – jedyną, jaką kiedykolwiek widziałam w Bayo – i spoglądałam na łataninę glinianych ścian i pokrytych strzechą dachów. Ludzie nigdy nie stali bezczynnie. Kobiety nosiły wodę z rzeki, mężczyźni kuli rozgrzane w ogniu żelazo, a chłopcy triumfalnie wracali z lasu ze złapanymi we wnyki jeżozwierzami.
Wydobycie mięsa z jeżozwierza to pracochłonne zadanie, ale jeśli na chłopców nie czekały żadne pilne obowiązki, przystępowali do niego, usuwając kolce, obdzierając zwierzę ze skóry, wykrawając wnętrzności i ćwicząc ostre noże na żałosnej małej tuszce. W tamtych czasach czułam się wolna i szczęśliwa, a w mojej głowie nigdy nie zagościła myśl o bezpieczeństwie.
Uniknęłam brutalnych zakończeń nawet wtedy, gdy otaczały mnie ze wszystkich stron. Nigdy jednak nie było mi dane tulić własnych dzieci, mieszkać z nimi i wychowywać je w sposób, w jaki przez dziesięć czy jedenaście lat wychowywali mnie rodzice, dopóki nasze życie nie zostało rozdarte na strzępy. Nie udało mi się na długo zatrzymać moich dzieci, co wyjaśnia, dlaczego dziś nie ma ich przy mnie, dlaczego nie przyrządzają mi posiłków, nie dokładają słomy do siennika, nie przynoszą pledu, który powstrzymałby chłód, nie siedzą ze mną przy kominku ze świadomością, że zrodziłam je z własnych lędźwi i że nasze wspólne chwile wyrosły jak łany kukurydzy w wilgotnej ziemi. Teraz opiekują się mną inni. To dobrze. Ale to co innego, gdy własne dziecko ukołysze cię do śmierci. Pragnę trzymać w ramionach swoje dzieci i ich dzieci, jeśli istnieją, i brakuje mi ich tak, jak brakowałoby mi własnych kończyn.
Tu, w Londynie, dbają o to, bym była niesłychanie zajęta. Mówią, że mam poznać króla Jerzego. Wokół mnie kręci się grupka abolicjonistów – wąsatych, brzuchatych, łysych mężczyzn, którzy bojkotują cukier, ale pachną tytoniem i palą świecę za świecą, spiskując do późnej nocy. Abolicjoniści mówią, że sprowadzili mnie do Anglii, żebym pomogła im zmienić bieg historii. Cóż. Jeszcze zobaczymy. Skoro jednak żyję tak długo, musi istnieć po temu jakiś powód.
W moim języku słowo fa oznacza ojca, ba rzekę. A także matkę. We wczesnym dzieciństwie ba była dla mnie jak rzeka, która niosła mnie dzień po dniu, a w nocy dbała o bezpieczeństwo.
Choć moje życie chyli się ku końcowi, wciąż myślę o nich jako o rodzicach, starszych i mądrzejszych niż ja, wciąż słyszę ich głosy – to głębokie, to znów płynne jak melodia. Wyobrażam sobie, że ich ręce odciągają mnie od kłopotów, prowadzą pomiędzy rozpalonymi w wiosce ogniskami i kierują na matę w chłodnym cieniu naszego domu. Wciąż widzę ojca, który zaostrzonym kijem wydrapuje w ziemi miękkie linie arabskich słów i opowiada o odległym Timbuktu.
W chwilach samotności, kiedy abolicjoniści nie kręcą się wokół mnie jak trąby powietrzne, prosząc o to, bym dołączyła do jakiejś delegacji lub podpisała się na jakiejś petycji, marzę o tym, że moi rodzice wciąż się mną opiekują. Czy to nie dziwne?
Jestem starą, złamaną czarną kobietą, która przeprawiła się przez więcej wód, niż potrafi spamiętać, i która przebyła pieszo więcej mil niż koń pociągowy, a marzę jedynie o tym, czego mieć nie mogę – o dzieciach i wnukach, które mogłabym kochać, i o rodzicach, którzy otaczaliby mnie opieką.
Pewnego dnia zabrano mnie do szkoły w Londynie i poproszono, bym porozmawiała z dziećmi. Jedna dziewczynka zapytała, czy jestem słynną Meeną Dee, o której wciąż piszą w gazetach. Powiedziała, że jej rodzice nie wierzą w to, iż żyłam w tak wielu miejscach. Potwierdziłam, że jestem Meeną Dee, ale dodałam, by – jeśli chce – nazywała mnie Aminatą Diallo, bo właśnie to imię i nazwisko nosiłam w dzieciństwie.
Przez chwilę pomagałam jej wymówić moje imię. Udało jej się za trzecim razem. Aminata. Cztery sylaby. To naprawdę nie takie trudne.
– A‑mi-na-ta – przesylabizowałam.
Żałowała, że nie mogę poznać jej rodziców. I dziadków.
– Dobrze ich kochaj – przykazałam. – Kochaj ich z całego serca. Kochaj ich każdego dnia.
Chciała wiedzieć, dlaczego jestem taka czarna. Zapytałam, dlaczego ona jest taka biała. Powiedziała, że taka się urodziła.
– Ja tak samo – odparłam.
– Widzę, że musiałaś być bardzo ładna, chociaż jesteś taka ciemna – powiedziała.
– Ty byłabyś ładniejsza, gdyby w Londynie czasem wychodziło słońce – stwierdziłam.
Zapytała, czym się żywię.
– Mój dziadek jest pewny, że jesz słonie na surowo.
Odpowiedziałam jej, że nigdy nie spróbowałam ani kęsa słonia, choć w życiu bywałam tak głodna, że mogłabym to zrobić. Goniłam trzysta lub czterysta słoni, ale nigdy nie udało mi się sprawić, żeby szalejący po wiosce zwierz przystanął na tyle długo, bym mogła odgryźć porządny kawałek. Zaśmiała się i powiedziała, że chce wiedzieć, co naprawdę jem.
– To co ty – wyjaśniłam. – Myślisz, że na ulicach Londynu udałoby mi się znaleźć słonia? Kiełbaski, jajka, gulasz z baraniny, chleb, krokodyle, wszystkie podstawowe produkty.
– Krokodyle? – powtórzyła.
Odparłam, że sprawdzam, czy mnie słucha. Pochwaliła się, że potrafi doskonale słuchać, i poprosiła, bym opowiedziała jej historię o duchach.
– Skarbie – odpowiedziałam. – Całe moje życie jest jak historia o duchach.
– A więc mi je opowiedz – oznajmiła.
Tak jak jej powiedziałam, nazywam się Aminata Diallo, jestem córką Mamadu Diallo i Siry Kulibali. Urodziłam się w wiosce Bayo, trzy księżyce pieszo od Wybrzeża Pieprzowego w Afryce Zachodniej. Jestem Bamanką. A także Fulanką. Należę do obu plemion, co wyjaśnię później. Podejrzewam, że urodziłam się około 1745 roku. I mam zamiar opisać to, co mi się przytrafiło. Od początku do końca. Poprosiłam Johna Clarksona – jednego ze spokojniejszych abolicjonistów, ale jedynego, któremu naprawdę ufam – by jeśli umrę, zanim ukończę to zadanie, nic w mojej opowieści nie zmieniał. Tutejsi abolicjoniści zaproponowali, bym napisała krótki, mniej więcej dziesięciostronicowy artykuł i wyjaśniła, dlaczego handel ludźmi to ohydny proceder, który należy powstrzymać. Zrobiłam to, a artykuł jest dostępny w gabinetach socjety.
Mam ciemną skórę o głębokim odcieniu. Niektórzy mówią, że jest ciemnogranatowa. Moje spojrzenie trudno rozszyfrować i to właśnie w nim lubię. Nieufność, pogarda, niechęć – nikt nie chce publicznie okazywać podobnych uczuć. Niektórzy mówią, że kiedyś byłam niezwykle piękna, ale ja nie życzę urody żadnej kobiecie, która nie jest wolna i która nie wybiera rąk biorących ją w posiadanie.
Po mojej urodzie niewiele zostało. Zniknęły krągłe, jędrne pośladki, tak nietypowe w tym kraju angielskich płaskich zadków. Zniknęły uda, szerokie i zbite, oraz łydki, zaokrąglone i twarde jak dojrzałe jabłka. Moje piersi, niegdyś wznoszące się jak dumne ptaki, opadły. Mam jednak wszystkie zęby oprócz jednego i co dzień je szczotkuję. Moim zdaniem pełny zestaw białych, połyskujących zębów to doprawdy coś pięknego, a energiczne mycie gałązką trzy lub cztery razy w tygodniu sprawia, że takie pozostają. Nie wiem dlaczego, ale im bardziej żarliwi są abolicjoniści, tym bardziej cuchnie im z ust. Niektórzy mężczyźni w mojej ojczyźnie tak często jedzą gorzkie orzechy kola, że ich zęby zmieniają barwę na pomarańczową. Ale w Anglii abolicjoniści wyrządzają sobie większą szkodę, pijąc kawę, herbatę i paląc tytoń.
Wypadła mi już większość włosów, a te pasma, które pozostały, zrobiły się siwe, wciąż są poskręcane i ciasno przylegają do czaszki, więc się nimi nie przejmuję. Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska przywozi do Londynu różnobarwne jedwabne chusty; chętnie rozstałam się z jednym czy dwoma szylingami, żeby je kupić. Zakładam je zawsze, kiedy abolicjoniści prezentują mnie jako ozdobę swojego ruchu. Tuż nad moją prawą piersią widnieją inicjały GO, tworząc zaciśnięty, szeroki na cal okrąg. Niestety wypalono mi piętno i w żaden sposób nie mogę się pozbyć blizny. Noszę ten stygmat, odkąd skończyłam jedenaście lat, ale dopiero niedawno odkryłam, co oznaczają te inicjały. Przynajmniej nie są wystawione na widok publiczny. O wiele bardziej podobają mi się dwa śliczne półksiężyce wyrzeźbione w moich policzkach. Pod każdą z kości policzkowych widnieje mały, wąski łuk. Zawsze podobały mi się te znamiona, jednak londyńczycy często się na nie gapią.
Kiedy mnie porwano, byłam wysoka jak na swój wiek, ale po tym wydarzeniu przestałam rosnąć. Dlatego teraz mierzę przeciętne pięć stóp i dwa cale. Choć i to nie jest już prawdą. Przechylam się na jedną stronę, opierając ciężar na prawej nodze. Moje paznokcie u nóg są żółte, zaskorupiałe, grube – nie sposób ich skrócić. Ostatnimi czasy palce u stóp się unoszą, zamiast leżeć płasko na ziemi. Nie ma to jednak znaczenia, ponieważ mam na sobie buty, a nikt nie każe mi biegać ani nawet pokonywać znacznych dystansów pieszo.
Przy łóżku trzymam ulubione przedmioty. Jednym z nich jest niebieski szklany słoiczek z kremem. Co noc wcieram krem w poszarzałe łokcie i kolana. Po życiu, jakie wiodłam, to białe mazidło wydaje się niemal magiczną fanaberią. „Wetrzyj mnie do końca – zdaje się mówić – a ja podaruję tobie i twoim zmarszczkom kolejny dzień lub dwa”.
Dłonie są jedyną częścią ciała, z której wciąż jestem dumna i która stanowi cień przebrzmiałej urody. Mimo tego, przez co przeszłam, są długie, ciemne i gładkie, a paznokcie ładnie osadzone, wciąż okrągłe, wciąż różowe. Mam niezwykle piękne dłonie. Lubię kłaść je na różnych rzeczach. Lubię przesuwać palcami po korze na drzewach, po włosach na dziecięcych głowach, a zanim nadejdzie mój czas i jeśli nadarzy się taka okazja, chciałabym położyć dłonie na ciele dobrego mężczyzny. Jednak nic – ani męskie ciało, ani łyk whisky, ani przyprawiony gulasz z koźliny w rodzinnym kraju – nie dałoby mi takiej przyjemności jak dziecięcy oddech w moim łóżku, chrapiące u boku wnuczę. Czasem budzę się rano w moim małym pokoju skąpanym w słońcu i poza skorzystaniem z nocnika i napiciem się herbaty z miodem pragnę tylko tego, by położyć się z powrotem do miękkiego łóżka z dzieckiem, które mogłabym tulić.
Chciałabym słuchać wznoszącego się i opadającego oddechu niemowlęcia. Czuć magię małej rączki, nie do końca panującej nad tym, co robi, muskającej moje ramię, dotykającej twarzy. Ostatnimi czasy karmią mnie mężczyźni, którzy chcą zakończenia handlu niewolnikami. Dali mi wystarczająco dużo ubrań, bym ustrzegła się przed londyńską wilgocią. Nie spałam w wygodniejszym łóżku od najwcześniejszego dzieciństwa, kiedy rodzice pozwolili mi włożyć pod tkaną matę tyle miękkich źdźbeł, ile zapragnęłam. Doprawdy rzadko się zdarza, by nie trzeba się było niepokoić o pożywienie, schronienie czy ubiór. Co robi człowiek, kiedy nie musi się martwić o przetrwanie?
Cóż, jest przecież cel abolicjonistów, który pochłania wiele czasu i bardzo mnie męczy. Wciąż miewam nieraz ataki paniki, gdy znajduję się w otoczeniu stanowczych białych mężczyzn. Kiedy gromadzą się wokół mnie, by zadawać mi pytania, przypominam sobie rozżarzone żelazo dymiące tuż nad moją piersią.
Na szczęście publiczne wystąpienia zdarzają się z rzadka, więc mam czas na lekturę, od której jestem uzależniona, tak jak inni uzależnieni są od alkoholu czy tytoniu. Mam też czas na pisanie. Muszę opowiedzieć o swoim losie. To moja osobista historia o duchach, a jaki byłby pożytek z mojego życia, gdybym nie wykorzystała okazji, by o nim opowiedzieć? Po chwili dostaję kurczu w ręce, a kiedy zbyt długo siedzę przy stole, bolą mnie plecy lub kark, ostatecznie jednak pisanie nie wymaga ode mnie zbyt wiele wysiłku. Po tym, co przeżyłam, przychodzi mi tak łatwo jak przełknięcie kiełbasek w sosie. Na początku chciałabym się zwrócić z upomnieniem do tych, którzy odnajdą te kartki. Nie ufajcie wielkim akwenom i nie próbujcie się dostać na drugi brzeg. Jeśli ty, Drogi Czytelniku, masz afrykański odcień skóry i jeśli będą Cię prowadzić w stronę wody o znikających brzegach, zrób wszystko, co w Twojej mocy, by obronić swoją wolność. Pielęgnuj też w sobie nieufność do różowej barwy. Róż postrzega się jako kolor niewinności, odcień dzieciństwa, ale gdy rozlewa się po wodzie w świetle gasnącego słońca, nie podążaj jego urokliwą ścieżką. Tuż pod powierzchnią znajduje się bezdenne cmentarzysko dzieci, matek i mężczyzn. Drżę, wyobrażając sobie tych wszystkich Afrykanów kołyszących się w głębinach. Ilekroć żeglowałam po morzach, miałam wrażenie, że prześlizguję się po zwłokach.
Niektórzy nazywają zachód słońca tworem niezwykłej urody, dowodem na istnienie Boga. Jednak czy jakakolwiek łaskawa siła rzuciłaby urok na ludzką duszę, wybierając róż do oświetlenia drogi niewolniczego okrętu? Nie dajcie się zwieść tej ładnej barwie i nie pozwólcie, by was zwabiła.
Kiedy już poznam króla i opowiem swoją historię, pragnę być pochowana tu, w londyńskiej ziemi. Afryka to moja ojczyzna. Mam jednak za sobą dość wędrówek, by obdzielić nimi pięć żywotów. Dziękuję, nie mam ochoty, by znów mnie przenoszono.

 
Wesprzyj nas