Rothschildowie to najbardziej wpływowa rodzina najnowszej historii. Potężni bankierzy i przemysłowcy żydowskiego pochodzenia, którzy trzęśli dziewiętnasto- i dwudziestowiecznym światem, znacząco wpływając na historię całych państw.


Dziś nazwisko Rothschild na całym świecie kojarzy się z gigantyczną fortuną, aż trudno uwierzyć, że wszystko zaczęło się od rodzinnej firmy handlującej tekstyliami i skromnego antykwariatu założonego w połowie XVIII wieku we frankfurckiej kamienicy z czerwonym szyldem.

Niall Ferguson, jeden z najsławniejszych historyków świata, profesor uniwersytetów Harvarda, Oxfordu i Stanforda, stworzył pionierską monografię ujawniającą tajemnice rodu i jego wielkiego sukcesu. Ukazujący się właśnie w Polsce pierwszy tom — Prorocy finansów 1798-1848 — trafił na listę dziesięciu najlepszych książek roku „Business Week” i szybko stał się bestsellerem.

Jest to również opowieść o świecie XIX i XX wieku: o gospodarce, kulturze, ewolucji wielkiej finansjery i znaczeniu tych przemian dla naszego współczesnego życia.

***

Fergusonowi udało się nie tylko błyskotliwie opisać losy tego wielkiego rodu, zdołał również zajrzeć za kulisy ekonomicznych, politycznych i militarnych rozgrywek dziewiętnastowiecznej Europy.
— „Publishers Weekly”

Fascynującą historię Rotszyldów opowiadano już wiele razy, ale jeszcze nigdy tak przekonująco i szczegółowo.
— „New York Times”

Pieniądz jest bogiem naszych czasów, a Rothschild jest jego prorokiem.
– Heinrich Heine, 1841

Niall Ferguson – (ur. 1964 r. w Glasgow) to jeden z najsłynniejszych historyków na świecie. Profesor uniwersytetów Harvarda, Oxfordu, Stanforda. Autor bestsellerów (światowych), m.in. Paper and Iron, The House of Rothschild, The Pity of War, The Cash Nexus, Empire, Colossus, The War of the World. Pisuje regularnie do czasopism światowych (w tym polskich – “Dziennik”). Autor czterech, wysoko cenionych, telewizyjnych brytyjskich seriali dokumentalnych. W 2004 roku tygodnik “Time” uznał go za jednego ze stu najbardziej wpływowych ludzi na świecie.

Niall Ferguson
Dom Rothschildów
tom 1. Prorocy finansów 1798-1848
Przekład: Katarzyna Bażyńska-Chojnacka, Piotr Chojnacki
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 3 marca 2016
kup książkę

Dom Rothschildów


Rozdział 1
„Nasz błogosławiony Ojciec”: początki

Tak, mój drogi bracie, wszystko na to wychodzi: aby zrobić coś, musisz być czymś. Uważamy, że Dante jest wielki, ale on miał za sobą wielowiekową cywilizację; Dom Rothschildów jest bogaty, ale potrzeba było więcej niż jednego pokolenia, żeby osiągnąć takie bogactwo. Pewne rzeczy leżą głębiej, niż się wydaje.
Goethe, październik 1828

Podróżnik wjeżdżający do osiemnastowiecznego Frankfurtu, kiedy pokonał most Sachsenhäuser prowadzący do bramy Fahrtor, nie mógł przeoczyć Judensau — żydowskiej maciory1 (zob. ilustracja 1.1). Obsceniczne malowidło ścienne przedstawia grupę Żydów korzących się przed — czy raczej pod lub za — dziką maciorą. Jeden ssie jej sutki, inny (w stroju rabina) przytrzymuje jej ogon, aby trzeci (również rabin) mógł połykać jej ekskrementy. „Żydowski diabeł” obserwuje to z aprobatą. Gdyby podróżnik podniósł wzrok, zobaczyłby drugi, jeszcze bardziej odrażający obraz: martwego dziecka z niezliczonymi ranami od małego noża, z leżącymi poniżej dziewięcioma sztyletami. „W Wielki Czwartek roku 1475 — głosi podpis — Żydzi zabili małe dziecko, Simeona, lat dwa” — aluzja do sprawy Szymona z Trydentu, rzekomej ofiary „rytualnego mordu”, fikcyjnej praktyki, która jakoby polegała na mordowaniu przez Żydów nieżydowskich dzieci i dodawaniu ich krwi do przaśnego chleba.
Tego rodzaju wyrazy antyżydowskich sentymentów nie były niczym wyjątkowym: wizerunki Żydów czczących świnię można znaleźć na licznych drzeworytach i w drukach już w XIV wieku, a mit o mordzie rytualnym zyskał w Niemczech popularność w XV wieku. Niezwykłość malowideł frankfurckich — przynajmniej w oczach najsławniejszego syna miasta, Johanna Wolfganga Goethego — polegała na tym, że nie stanowiły „rezultatu prywatnej wrogości, lecz powstały jako publiczny pomnik”. Judensau i zamordowane dziecko były usankcjonowanymi symbolami dawnej niechęci do wroga w wolnym mieście cesarskim2.
Pierwsze wzmianki o żydowskiej społeczności we Frankfurcie sięgają połowy XII wieku, kiedy liczyła od stu do dwustu osób. Jej historia naznaczona jest okresowymi prześladowaniami ze strony chrześcijan. W 1241 roku ponad trzy czwarte frankfurckich Żydów wymordowano w tak zwanej bitwie Żydów (Judenschlacht). Społeczność odbudowała się przez kilka następnych dziesięcioleci, ale nieco ponad sto lat później, w 1349 roku, doszło do kolejnego pogromu. W obu wypadkach miały w tym swój udział powszechnie podzielane obawy: w pierwszej „bitwie” strach, że Żydzi zawarli sojusz z mongolską hordą; w drugiej — lęki podsycane przez flagelantów, że Żydzi ściągną na miasto zarazę.
Istniały jednak przyziemne powody, dla których cesarz Świętego Cesarstwa Rzymskiego — który w 1236 roku ogłosił, że Żydzi są „servi nostri et servi camerae nostri” — oraz władze miejskie chętnie popierali żydowskie osadnictwo. Żydzi stanowili źródło dochodów z podatków i kredytów (ze względu na wyłączenie ich spod prawa zakazującego lichwy), co mogło zapewnić „ochronę” i ograniczone przywileje w zamian za gotówkę. Ale ochrona i restrykcje szły ręka w rękę. W 1458 roku na rozkaz cesarza Fryderyka III Żydów ulokowano w getcie (od włoskiego słowa borghetto, czyli przedmieście): jednej wąskiej uliczce na północno-wschodnich krańcach miasta, którą z obu stron zamknięto bramami. Stu dziesięciu Żydom mieszkającym w mieście to więzienie, nazywane Judengasse (żydowska uliczka), kojarzyło się z „Nowym Egiptem”. Z drugiej strony stałe ryzyko aktów agresji nadawało gettu charakter azylu. Zarzuty dokonania mordów rytualnych w 1504 roku i próba ogłoszenia Żydów heretykami pięć lat później przypominały o bezbronności tej społeczności, podobnie jak przejście większości mieszkańców miasta na luteranizm w 1537 roku, zważywszy na zdeklarowaną wrogość Lutra do Żydów. Judengasse dawała swego rodzaju schronienie przed niebezpiecznym światem, toteż liczba jej mieszkańców wzrosła w latach 1542–1610 z 400 do 1380 osób (wzrost ten nastąpił równolegle z migracjami hugenotów z Holandii do Frankfurtu). Gospodarcze i społeczne napięcia zbiegły się w czasie z — lub zostały wywołane — wybuchem kolejnej fali przemocy wobec żydowskiej społeczności: „zamieszek Fettmilcha”, określonych tak od nazwiska ich przywódcy, sklepikarza Vincenta Fettmilcha. Tym razem jednak splądrowaniu Judengasse nie towarzyszyła masowa rzeź (Żydów wygnano z miasta), a po krótkim okresie rządów ludu wojska cesarskie stłumiły powstanie. Fettmilch i inni przywódcy buntu trafili na szubienicę, a Żydzi wrócili do getta, potwierdzając swój status protegowanych cesarza.
W praktyce, jak wcześniej, „ochrona” oznaczała nadzwyczaj surowe regulacje, które Rada szczegółowo określiła w Stättigkeit, statucie odczytywanym rok w rok w głównej synagodze. Zgodnie z jego warunkami, które pozostały w mocy do końca XVIII wieku, ludność żydowska musiała ograniczać się do 500 rodzin; dopuszczano 12 ślubów rocznie, a granicę wieku odpowiedniego do małżeństwa ustalono na 25 lat. Każdego roku w getcie mogło się osiedlić tylko dwóch Żydów z zewnątrz. Żydom nie wolno było uprawiać ziemi ani handlować bronią, przyprawami, winem i zbożem. Mieli zakaz mieszkania poza Judengasse i do 1726 roku musieli przez cały czas nosić specjalne insygnia (mężczyźni dwa koncentryczne żółte pierścienie, kobiety chustę w paski). Nie mogli znajdować się poza gettem w nocy, w niedziele i podczas chrześcijańskich świąt; w pozostałym czasie obowiązywał ich zakaz wchodzenia do parków, karczm, kawiarni i na promenady biegnące po malowniczych miejskich murach; nie wolno im było nawet chodzić w pobliżu starożytnych katedr, a do ratusza mogli wejść tylko tylnymi drzwiami. Pozwalano im przebywać na miejskim targu, ale wyłącznie w wyznaczonych godzinach i nie mogli dotykać tam warzyw i owoców. Jeśli Żyd pojawiał się w sądzie, musiał złożyć specjalną przysięgę, która przypominała o wszystkich obecnych „karach i złych urokach, które Bóg ześle na przeklętych Żydów”. Jeśli usłyszał słowa „Jud, mach mores!” (Żydzie, czyń swoją powinność) na ulicy, miał obowiązek — nawet jeśli był jeszcze chłopcem — uchylić kapelusza i zejść na bok. A jeśli przypadkiem wyszedł poza Frankfurt — wymagana była specjalna przepustka — płacił podwójną opłatę za ponowne wejście do miasta. W zamian za tę rzekomą „ochronę” każdy Żyd musiał płacić pogłówne.
Wszystko to oznaczało, że frankfurccy Żydzi większość życia spędzali za wysokimi murami i bramami Judengasse. Dziś nie pozostało nic z tej ulicy-więzienia. Prawie wszystkie domy władze Frankfurtu wyburzyły w XIX wieku, a resztę zrównały z ziemią amerykańskie bombowce w maju 1944 roku. Ostatnio jednak odkopano fundamenty domów pozwalające ocenić, w jak ogromnej ciasnocie żyli ludzie w getcie. Uliczka, która biegła łukiem od bramy Börnheimer na północy do cmentarza żydowskiego na południu, miała niecałe pół kilometra długości i 3,5 metra szerokości, miejscami mniej niż 3 metry. Przeznaczona na getto w okresie, gdy żydowska społeczność liczyła niecałe sto osób, stała się z czasem przerażająco zatłoczona: w 1711 roku mieszkały tu aż 3024 osoby. Pomieszczenie ich wszystkich na tak małej przestrzeni wymagało niezwykłej architektonicznej pomysłowości: domy były szerokie zaledwie na 2,5 metra, musiały zaś sięgać czterech pięter, a za każdym ich szeregiem budowano kolejny. Pożar stanowił nieuniknione niebezpieczeństwo — i rzeczywiście, cała Judengasse lub jej fragmenty zostały zniszczone przez wielkie pożary w latach 1711, 1721 i 1774. Oznaczało to, że życie było zarówno drogie, jak i tanie: drogie, ponieważ zapotrzebowanie na mieszkania znacznie przewyższało zasoby, czteropokojowy dom w północnej części Judengasse kosztował tyle, ile ojciec Goethego płacił za dwudziestopokojową rezydencję w Grosse Hirschgraben; tanie, gdyż brak sanitariatów, światła i świeżego powietrza zmniejszał średnią długość życia. Szacuje się, że w latach osiemdziesiątych XVIII wieku śmiertelność wśród Żydów była o 58 procent wyższa niż wśród innych grup. Jeden z podróżników w 1795 roku zauważył, że „większość frankfurckich Żydów, nawet tych w kwiecie wieku, wyglądała jak chodzące zwłoki […]. Trupia bladość odróżniała ich od innych mieszkańców w nad wyraz przygnębiający sposób”. Później, gdy otaczające ulicę mury częściowo zburzono, Judengasse została w pewnym stopniu wyidealizowana przez artystów, na przykład Antona Burgera, i stała się czymś w rodzaju wiktoriańskiej atrakcji turystycznej (wśród angielskich podróżników znaleźli się Charles Greville i George Eliot). W swoim czasie wstrząsnęła młodym Goethem jako dzielnica piekielna: „Brak przestrzeni, brud, chmara ludzi, nieprzyjemne tony w głosie — wszystko to czyniło najprzykrzejsze wrażenie, nawet na przechodniu, który tylko zajrzał przez bramę. Minęło wiele czasu, zanim odważyłem się iść tam samotnie i nie miałem chęci wracać, kiedy raz musiałem uciekać przed tłumem ludzi, którzy czymś handlowali, niestrudzenie kupowali lub sprzedawali”.
To wszystko poznał z bliska poeta Ludwig Börne, który (jako Juda Löw Baruch) dorastał tam w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XVIII wieku. Cofając się do tych czasów, raczej z gniewem niż nostalgią wspominał „długie ciemne więzienie, do którego jeszcze nie docierało słynne oświecenie XVIII wieku”:

Przed naszymi oczami ciągnęła się niezmiernie długa ulica, obok nas tyle tylko miejsca, byśmy mogli zawrócić, gdyby nas naszła na to ochota. Nad nami nie ma już nieba, którego słońce potrzebuje, aby rozłożyć się w całej rozciągłości; nie widać nieba, widać tylko światło słoneczne. Wszędzie wokół nas unosi się paskudny zapach, a szmatka, która ma chronić nas przed infekcją, służy też do ocierania łez współczucia lub by ukryć złośliwy uśmiech przed uważnymi spojrzeniami Żydów. Mozolne przedzieranie się przez śmieci spowalnia nasz krok na tyle, że możemy spokojnie obserwować. Nerwowo unosimy nogi i stąpamy ostrożnie, by nie nadepnąć na jakieś dziecko. Taplają się w rynsztoku, pełzają w brudach, niezliczone jak robactwo, które słońce wywabia z gnojowiska. Któż nie chciałby spełnić małych pragnień tych chłopaczków? […]. Jeśli ktoś uważa, że dziecinne zabawy stanowią wzorzec rzeczywistego życia, kołyska tych dzieci musi być mogiłą wszelkiej otuchy, wszelkiej żywiołowości, wszelkiej przyjaźni, wszelkiej radości życia. Nie boisz się, że te wyniosłe domy zwalą się na nas? O, nie ma się czego bać! Są mocno osadzone, te klatki ptaków w potrzasku, spoczywające na kamieniu węgielnym wieczystej urazy, starannie obmurowane pracowitymi rękami chciwości i scementowane potem torturowanych niewolników. Nie wahaj się. Trzymają się mocno i nigdy nie upadną.

Jak napisał Börne, nawet w czasie domniemanego „oświecenia”, kiedy inne niemieckie miasta łagodziły restrykcje nałożone na Żydów, Frankfurt pozostawał niewzruszony i odmówił wprowadzenia edyktu o tolerancji cesarza Józefa II (1781) oraz skonfiskował egzemplarze filosemickiej sztuki Natan Mędrzec Gottholda Ephraima Lessinga. Kiedy żydowska społeczność w 1769, a potem w 1784 roku wystąpiła o pozwolenie na opuszczanie getta w niedzielę, prośbę odrzucono jako próbę „postawienia się na równi z chrześcijańskimi mieszkańcami”3. Podobnie jak w przeszłości tę politykę w pewnym stopniu wymuszała na radzie miejskiej nieżydowska większość mieszczan. Co charakterystyczne, kiedy w 1788 roku Żyd, nauczyciel matematyki, otrzymał zgodę na zamieszkanie i nauczanie poza gettem, doszło do tak ostrego protestu, że pozwolenie trzeba było cofnąć, a w 1795 roku z miejsca odrzucono podobną prośbę żydowskiego lekarza. Z tego samego powodu — co wyraźnie daje do zrozumienia pisemne zażalenie sygnowane przez siedmiu największych żydowskich kupców — w 1787 roku zaostrzono jeszcze, zamiast złagodzić, zasady dotyczące wychodzenie poza Judengasse w święta i w niedziele, wraz z wprowadzeniem skomplikowanego systemu kart identyfikacyjnych:

Jako istota ludzka każdy Żyd ma te same prawa, co inni ludzie i może domagać się ochrony od swojego suzerena. Niestety, niższe klasy wciąż są tak mocno przywiązane do uprzedzeń swych ojców, że wątpią w to, czy Żydzi w ogóle są ludźmi. Znęcają się [nad Żydami] na wszelkie możliwe sposoby, a wielu starszych mężczyzn zdaje się zadowolonych, gdy ich synowie pastwią się nad Żydem. Nawet żołnierze oddają się tej karygodnej tyranii. Czyż nie potraktują go [nowego systemu] jako zaproszenia do niezliczonych napastliwych aktów? Najmniejszą różnicę w ubiorze, fryzurze, brodzie i tak dalej potraktują jako usprawiedliwienie najbardziej rygorystycznej kontroli w bramie miejskiej. Najmniejsze odstępstwo umożliwi im aresztowanie Żyda i zaprowadzenie go do głównej wartowni jak pospolitego złodziejaszka.

W tej stałej i systematycznej dyskryminacji tkwiło jednak coś więcej niż zwykłe odwieczne uprzedzenia. Ważnym czynnikiem było to, że nieżydowska społeczność przedsiębiorców obawiała się ekonomicznego wyzwania, które, jak sądzili, stanowiłaby wyemancypowana ludność żydowska. Fakt, że dzielnica w rodzaju Judengasse mogła wydać nauczycieli matematyki i lekarzy, mówi ważną rzecz na temat jej kultury: dzielnica ta nie była mianowicie tak zamknięta, jak się wydaje. Jak odkrył sam Goethe, kiedy odważył się zapuścić do getta, Żydzi byli „mimo wszystko istotami ludzkimi, pracowitymi i obowiązkowymi, godny podziwu jest nawet ich upór w przywiązaniu do własnej tradycji”. Pomimo — a po części z powodu — fatalnych warunków życiowych we Frankfurcie Żydzi wcale nie stali niżej pod względem kulturalnym.
Oczywiście kultura Judengasse była czymś obcym dla goja takiego jak Goethe. Kultura ta ma niezwykle silny charakter religijny, funkcjonuje w rytmie życia dyktowanym przez religijne prawa halachy. Rano i wieczorem mężczyzn do synagogi wzywał szames, pukając do drzwi młotkiem. Szabas był, jak wspominał angielski zwiedzający, „w malowniczym zdaniu z ich modlitewnika «panną młodą», a jej powitanie tydzień w tydzień było swego rodzaju ślubem. Na jej cześć rozkładali białe obrusy i zapalali lampy. Najnędzniejsze mieszkanie nabierało świątecznej atmosfery”. Edukacja w trzech szkołach podstawowych (cheder) i rabinicznej szkole wyższej (jesziwa) była, według ówczesnych standardów, konserwatywna. Dzieci uczyły się czytać Torę, fundament nauki prawa Mojżeszowego, potem przechodziły do komentarzy Rasziego i w końcu do Talmudu, kompilacji rabinicznych komentarzy i dyskusji o zasadach, jakich należało przestrzegać. Społeczność miała własną drużynę strażacką i szpitale, własny cmentarz i własne stowarzyszenie działające na rzecz ubogich.
Pomimo otaczających ją wysokich murów i mimo stosunkowo ograniczonego wpływu żydowskiego oświecenia na społeczność (w porównaniu z berlińską) kultura Judengasse nie była jednak wcale zaściankowa. Chociaż goje czasem wyśmiewali ich sposób mówienia, Heinrich Heine twierdził później, że frankfurccy Żydzi mówili „zupełnie poprawnym językiem Frankfurtu, [którym] posługują się z równą bieg­łością obrzezani, jak i nieobrzezani mieszkańcy”. Była to lekka, chociaż usprawiedliwiona, przesada. Ci Żydzi, którzy mieli za sobą świecką albo religijną edukację — jak wspomniany wyżej lekarz — mówili, czytali i pisali w Hochdeutsch. Zachowane listy Mayera4 Amschela Rothschilda potwierdzają jednak, że używał on prymitywnej i niegramatycznej niemczyzny z domieszką hebrajskiego; do synów pisał alfabetem hebrajskim, podobnie jak oni między sobą. Mimo to Judendeutsch na Juden­gasse nie był tym samym jidysz, co w polskich i rosyjskich sztetlach; i jest wielce prawdopodobne, że wielu nieżydowskich kupców we Frankfurcie również pisało listy niegramatycznie. Kiedy frankfurccy Żydzi wychodzili z Judengasse w interesach — co było główną dostępną im ścieżką działalności — nie natykali się na barierę językową nie do pokonania między sobą a kupcami nieżydowskimi.
Bardziej niż inne niemieckie miasta w XVIII wieku Frankfurt był miastem przedsiębiorców. Koniunktura tego ośrodka leżącego u zbiegu ważnych szlaków łączących miasta południowych Niemiec (Strasburg, Ulm, Augsburg i Norymberga) z północnymi portami (Hamburg, Brema i Lubeka) oraz łączących Niemcy jako całość z gospodarkami krajów nadatlantyckich, bałtyckich i Bliskiego Wschodu, zależała od dwóch dorocznych jarmarków, jesiennego i wiosennego, które organizowano od średniowiecza. A z powodu ogromnej liczby różnych systemów monetarnych funkcjonujących w Europie do XIX wieku handel miejski z konieczności szedł w parze z bankowością: szczególnie z wymianą pieniędzy i maklerstwem wekslowym (kupnem i sprzedażą skryptów dłużnych wystawianych przy okazji bardziej złożonych transakcji). Dodatkowo — a w pewnych dziedzinach głównie — pełnił Frankfurt funkcję ośrodka finansowego dla książąt, arcyksiążąt i elektorów, którzy rządzili licznymi małymi państwami w regionie. Dochody z ziem i od poddanych (czynsze, podatki i tak dalej) oraz wydatki dworów (wielkie rezydencje, ogrody i rozrywki) sprawiały, że władcy ci byli najważniejszymi klientami przedindustrialnej niemieckiej gospodarki, nawet jeśli wiodło im się gorzej niż przedstawicielom arystokracji angielskiej. Szczególnie argument, że większość, ogólnie rzec biorąc, wydawała więcej, niż zarabiała, dawał intratne, chociaż czasem dość ryzykowne możliwości niemieckim bankierom.

 
Wesprzyj nas