Historia Esme rozgrywająca się na przestrzeni całego niemal minionego stulecia zawiera w sobie wątki o siostrzanej zazdrości, miłosnych dramatach, zdradzie i przebaczeniu.


Zbliża się koniec dwudziestego wieku i Esme Reddaway postanawia wreszcie odkryć prawdę. Aby to uczynić musi cofnąć się do wydarzeń, które miały miejsce podczas pierwszej wojny światowej, kiedy Devlin Reddaway zakochał się bez pamięci w jej starszej siostrze Camilli i obiecał, że odbuduje dla wybranki swoje rodzinne Rosindell.

Tymczasem wojna zmienia wszystko. Po powrocie do Anglii Devlin dowiaduje się o zaręczynach Camilli z innym mężczyzną. Wiedziony gniewem i żądzą zemsty poślubia – od dawna skrycie w nim zakochaną – Esme. Młoda kobieta próbuje zdobyć serce męża ożywiając dawną tradycję dorocznego letniego balu w Rosindell.

Z upływem lat Esme Reddaway nabiera obaw, że stara rezydencja ma złowrogi wpływ na losy swoich domowników. Podczas jednego z przyjęć wychodzi na jaw straszna tajemnica, która sprawia, iż jej dotychczasowy świat obraca się w gruzy.

Kilkadziesiąt lat później to właśnie Esme przypada rola przepędzenia z Rosindell złych duchów przeszłości.

Mistrzyni romansu historycznego powraca z nową znakomitą powieścią. Z pewnością przypadnie ona do gustu miłośnikom prozy Kate Morton oraz wielbicielom „Downton Abbey”.

Przepięknie napisana książka, pełna ciepła i szczerości. Mocno chwyta za serce.
„Daily Mail”

Nie sposób się oderwać… urocza, urzekająca opowieść.
„New Books”

Miłość i strata opisane z dużą wrażliwością przez mistrzynię słowa.
„Choice”

Porywający i inteligentny romans.
„Good Books Guide”

Judith Lennox – urodzona w Salisbury autorka wielu bestsellerowych romansów historycznych, które zawsze cieszyły się uznaniem krytyków i czytelników na całym świecie. Debiutowała w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, a jej powieści zyskały wierne grono fanów również w Polsce, gdzie ukazały się między innymi „Duchy przeszłości”, „Ślady na piasku”, „Wszystkie moje siostry”, „Serce nocy” czy „Florenckie lato”.

Wielowarstwowa opowieść z wartką akcją.

– „The Times”

Judith Lennox
Ostatni taniec
Tłumaczenie: Magdalena Rychlik
Wydawnictwo Prószyński Media
Premiera: 12 marca 2015

Esme
18 września 1974

A w oddali szumi morze.
Zamyka oczy, zasłuchana w odgłosy fal, gdy uderzają o brzeg. Wyobraża sobie wzburzoną szmaragdową wodę, która cofa się, zostawiając po sobie strzępy piany i setki połyskliwych bursztynów oraz wypolerowanych różowych kamyków. Ciężkie czarnozielone korony sosen na urwisku poruszane wiatrem.
Esme otwiera oczy. Jest w swojej sypialni w Little Coxwell, sto trzydzieści kilometrów od wybrzeża. Nie ma żadnego sztormu, nie ma wiatru, a ona naprawdę słyszy morze. Czyżby oszalała, postradała zmysły? Czyżby jej biedne serce nie wytrzymało, a dusza już podążała drogą do raju?
Byle nie dziś, pomyślała. Mam zbyt wiele do zrobienia.
Huk fal cichnie, uświadamiając Esme, że był częścią snu. We śnie biegła z Camillą brzegiem morza. Nadal czuje twardy, ubity piasek pod bosymi stopami, drapanie ziaren, które utkwiły między palcami, i ostre krawędzie muszelek wbijających się w podeszwy. Biegnie najszybciej, jak tylko jest w stanie, z trudem łapie oddech, próbuje dogonić siostrę, ale jej sylwetka staje się coraz mniejsza w oddali, lniane warkocze powiewają na wietrze niczym sztandary. Kiedy Esme dociera wreszcie na przeciwległy koniec zatoki, Camilla już stoi na ostrych, otoczonych wodą skałach i przemoczona do suchej nitki śmieje się ze spienionych fal, śmieje się też z małej głupiutkiej Esme, która boi się wody i wysokości.
To wspomnienie. Pamięta, jak Tom pojawiał się i znikał wśród wzburzonych fal, podczas gdy ona przechylała wiaderko, żeby zrobić idealną babkę z piasku. Opiekunka przygotowywała piknik na plaży. Szofer drzemał w limuzynie Daimler Benz zaparkowanej w cieniu między drzewami.
Mogła mieć wtedy jakieś pięć, sześć lat. Gdyby były starsze, dostałyby burę od matki lub niani za to, że zachowują się jak chłopczyce. Wciąż leżała w łóżku, całkiem już rozbudzona, wpatrywała się w szarawą smugę światła przenikającego przez szparę między zasłonkami. Chłopczyca, pomyślała. Od lat nie słyszała tego określenia. Czy dzisiaj można jeszcze spotkać jakieś chłopczyce? Czasy się zmieniają. Przypomniała sobie wielowarstwowe letnie ubrania, jakie nosiły ona i Camilla. Bluzeczki bez rękawów, majteczki, haleczki, sukieneczki z falbankami i fartuszki były wtedy uznawane za odpowiedni strój na plażę. Coral nosi dziś dżinsowe spodenki i bawełniany bezrękawnik. Tak, czasy się zmieniają, bywa, że na lepsze.
Morze staje się coraz cichsze, aż wreszcie zupełnie milknie. Esme spogląda na zegarek i wzdycha. Piąta dwadzieścia: do przyjazdu Zoe zostało jeszcze wiele godzin. Czuje niecierpliwość pomieszaną z lękiem, podobnie jak przed startem samolotu, kiedy chciałoby się mieć już za sobą przerażający lot. Albo przed potańcówką. W młodości Esme była szarą myszką podpierającą ściany, niepewną siebie, wrażliwą na to, co ktoś o niej pomyśli, wiecznie pozostawała w cieniu starszej, faworyzowanej przez rodziców, siostry. Starość ma jednak swoje zalety, pomyślała, dziś już mnie nie obchodzi, jak wypadnę w oczach innych ludzi.
Ucisk w żołądku na myśl o przyjęciu zaplanowanym na ten wieczór wynika ze strachu przed porażką innego rodzaju. Co prawda starannie wszystko zaplanowała, jednak zawsze istnieje możliwość, że coś pójdzie źle – przygotowania okażą się niewystarczające albo krnąbrna rodzina odmówi współpracy. O ile w ogóle się pojawi. To mogą być moje ostatnie urodziny, nie wiadomo, ale mam już swoje lata – uciekła się do emocjonalnego szantażu. W ostatnich tygodniach wielokrotnie udawała stojącą nad grobem staruszkę, aby uzyskać to, co chciała. Mimo wszystko sytuacja może się wymknąć spod kontroli i cel zniknie na horyzoncie jak sylwetka Camilli, którą goniła we śnie. Obawiała się, że zabraknie jej odwagi na konfrontację z przeszłością, zawaha się, będzie stała na piasku, podczas gdy Camilla popatrzy na nią z góry i zaśmieje się triumfalnie po raz ostatni. Esme boi się również, że serce – młody, pozbawiony taktu lekarz określił je jako „zwiotczałe” – nie wytrzyma i nigdy nie dowie się prawdy.
Niepokój otacza ją ze wszystkich stron, zalewa jak morskie fale, kobieta zamyka oczy i próbuje wziąć głęboki oddech. Od niedawna chodzi raz w tygodniu na lekcje jogi do wiejskiego domu kultury wraz z garstką młodych matek, te usiłują zrzucić zbędne kilogramy po ciąży. W myślach powtarza słowa energicznej instruktorki: rozluźnić każdy mięsień po kolei, oddychać przeponą, a nie klatką piersiową, oczyścić umysł.
Odpływa myślami, ponownie wraca do Rosindell. Zmierza ogrodową ścieżką w przeciwną stronę niż goście, którzy udają się w stronę werandy i altany. Muzyka, jakaś stara piosenka, cichnie w oddali, w miarę jak ona zbliża się do części ogrodu, gdzie są drzewa i strumień. W metalicznym świetle księżyca trawa przypomina opiłki żelaza, liliowe rododendrony emanują blaskiem, na podobieństwo zapalonych świec. Światło z okien domu staje się coraz słabsze. Nagle, bez ostrzeżenia, jak to we śnie bywa, orientuje się, że stąpa w cieniu dębów, mokre paprotki muskają jej kostki. Słychać szum morza, czuć jego charakterystyczny słony zapach. Esme stoi na szczycie urwiska, w dole, w odległości przyprawiającej o zawrót głowy, fale uderzają o skały.
Zapadła w sen, z którego obudził ją dzwonek telefonu. Serce uderza bardzo szybko. Zwiotczałe serce, myśli z irytacją, po czym prędko wkłada szlafrok i schodzi na dół. Zoe nalega, żeby zainstalowała w sypialni dodatkowy telefon, lecz Esme nie chce nawet o tym słyszeć: niepotrzebny wydatek. Poza tym zalicza się do pokolenia, którego przedstawiciele wciąż traktują telefony z mieszaniną szacunku oraz lęku, w jej przekonaniu z tego wynalazku powinno się korzystać oszczędnie, głównie w nagłych wypadkach.
Kiedy dociera wreszcie na dół, jest zasapana i boli ją prawe biodro. Podnosi słuchawkę, przedstawia się.
– Spokojnie, mamo. To tylko ja – odzywa się Zoe. – Wszystkiego najlepszego.
– Dziękuję, kochanie.
– Przepraszam, że dzwonię tak rano, ale później będę bardzo zajęta. A przy okazji: Philippe przychodzi.
– Philippe?
– Nie znasz ojca Coral? – przypomina młoda kobieta protekcjonalnym tonem. – Zatelefonował wczoraj wieczorem z pytaniem, czy może przyjść na przyjęcie. Chce zrobić niespodziankę Melissie i Coral, więc nic im nie mówmy.
Zoe sprawia wrażenie rozkojarzonej.
Esme widzi oczyma wyobraźni, jak córka skanuje wzrokiem rzędy cyfr ze słuchawką wciśniętą miedzy policzek a ramię.
– Oczywiście, skarbie. – Jest zmęczona i zestresowana, ale pamięta, żeby dodać: – Dziękuję, że się zgodziłaś.
– Żaden kłopot. W takim razie do zobaczenia o trzeciej, mamo.
Esme otwiera usta, by się pożegnać, kiedy Zoe nagle dodaje:
– Nadal jestem zaskoczona, że wybrałaś Rosindell!
– Tak? – odpowiada wymijająco Esme. – Cóż, muszę już kończyć i wybrać strój na wieczór.
– Nie jesteś spakowana?
Zoe z całą pewnością przygotowała sobie ubrania dużo wcześniej, spakowała się porządnie w piątek tuż po skończeniu pracy, suknię, w której wystąpi na imprezie, odgrodziła od reszty warstwami bibuły i złożyła ją tak, by się nie pogniotła.
Esme odzywa się uspokajająco:
– To mi zajmie tylko chwilę. Będę gotowa, kiedy przyjedziesz. Obiecuję.
Kończy rozmowę. Jest siódma piętnaście, wczesnym rankiem ogród wygląda najpiękniej. Wkłada płaszcz przeciwdeszczowy na koszulę nocną i szlafrok, wsuwa stopy w kalosze i wychodzi na zewnątrz. Krople rosy błyszczą w słońcu jak diamenty. Skrawek trawy jest bardzo mały, Esme nie lubi trawników, całego tego uciążliwego koszenia, nawożenia, ale zasadziła pierwiosnki i szachownice, wiosną ten nieduży skrawek zieleni przypomina jej ukwiecone łąki Devon, kojarzy się z dzieciństwem na wsi. Dom Esme stoi w środku ogrodu o powierzchni jednej dziesiątej hektara. Ma małe okna, niskie sufity, jest staroświecki i niewygodny, kupiła go wyłącznie ze względu na ogród, który stał się jej osobistym małym rajem. Ogród odgradza ją od reszty wioski. Naturalnie to Rosindell wyrobiło w niej nawyk szukania samotności.
Wąskie żwirowe ścieżki przecinają rabatki, pszczoły krążą z cichym bzyczeniem nad pędami kwitnących rozchodników. Bardzo lubi wrzesień, miesiąc swoich urodzin: ma wszystkie zalety bujnego lata, bez uciążliwych upałów i suszy, jakie cechują sierpień. Upały wydają się czymś nienaturalnym w zazwyczaj chłodnym, deszczowym klimacie.
Kury rasy buff orpington buszują w ściółce, szukają pożywienia. Drozd śpiewa przycupnięty na gałęzi jabłonki. Wie, dlaczego śniła dziś o Camilli, ale ten sen przywołał coś uśpionego od lat: wspomnienie intensywnej, wytrącającej z równowagi zazdrości, jaką budziła w niej kiedyś starsza siostra. Niesamowite, myśli, że stare kompleksy tkwią w człowieku przez tyle lat i mają taką moc – już zapomnianą. Jakże często lekceważymy dziecięce radości i dramaty, a przecież ich konsekwencje towarzyszą ludziom przez całe życie. Dziś już wie, jak łatwo jest faworyzować jedno z dzieci. Ma na sumieniu własne grzechy. Poczucie straty i tęsknota na zawsze wyryły ślad w jej sercu. Zazdrość i tęsknota, myśli: te dwa uczucia ukształtowały moje życie.
Wraca do domu i idzie na górę, do sypialni. Wyjmuje z szafy prostą czarną sukienkę, czarne czółenka na niskim obcasie i sznur pereł. Bierze z komody nieduży stosik dokumentów – nazywa go w myślach „dowodem” – siada na łóżku i przegląda papiery. Zdjęcia z magazynu „Country Life”, znacznie od nich starsza fotografia służących z Rosindell, zebranych przed domem. Ilustracja ukradziona z książki wypożyczonej z biblioteki: impreza na plaży w Cannes, na obliczach jej uczestników maluje się przekonanie o własnej urokliwej niemoralności, dobrym smaku i nowoczesności, ale ich staroświeckie kostiumy kąpielowe wyglądają dziś śmiesznie, a fryzury są sztywne i nietwarzowe.
Stare sekrety, długo tajone. Esme ogarnia spokój. Dziś poznam prawdę, myśli. Tylko gdzie jest jej źródło? Trzeba cofnąć się daleko, daleko w przeszłość, do czasów pierwszej wojny światowej, która zebrała krwawe żniwo w pokoleniu Esme, zostawiwszy po sobie zniszczenia i niezabliźnione rany. Nikt, kto tego nie przeżył, nie zrozumie niszczącej lawinowej siły wojny ani tego, że nic nie pozostaje niezmienione po jej zakończeniu. Esme i jej rówieśnicy nosili ciemność w sercach. Niewykluczone, że ta ciemność wciąż ją zjada od środka. Może zjadała także Camillę, która opiekowała się rannymi w czasie wojny. Może jej starsza siostra była w stanie zrobić to, co zrobiła, ponieważ do tego stopnia oswoiła się ze śmiercią i zdradą, że przestały robić na niej jakiekolwiek wrażenie.
Żeby odkryć prawdę, myśli, trzeba się cofnąć do roku 1917. Devlin Reddaway, którego pułk stacjonował wtedy na zachodnim froncie, przyjechał do Londynu na przepustkę.

Część pierwsza

Dziedzictwo
1917–1932

Rozdział 1

Londyn, styczeń 1917

Pokojówka zaprowadziła Devlina Reddawaya do bawialni rezydencji na Belgrave Square. Na sofach i fotelach siedziało sześć osób, natychmiast zauważył wśród nich Camillę Langdon. Miała na sobie jasnozieloną sukienkę, białe pończochy i białe buty na niskim obcasie, lśniące włosy w popielatym odcieniu blond upięła z tyłu głowy.
Wstała z uśmiechem i ujęła go za rękę.
– Jakże miło cię widzieć, Devlinie. Jak się miewasz?
– Bardzo dobrze, dziękuję. A ty?
– Dziękuję, jestem zdrowa jak rydz. Lady Clare, kapitan Reddaway to przyjaciel z rodzinnych stron.
Lady Clare zajmowała największą sofę stojącą na środku pokoju. Bystre szare oczy zlustrowały Devlina, wymieniono uprzejmości. Dawno już nie byłam w Rosindell, ostatnio jako mała dziewczynka, rozmyślała lady Clare. Niegdyś posiadłość słynęła, zdaje się, z dorocznego letniego balu. To smutne, gdy zanikają stare tradycje. Tym niemniej trzeba iść z duchem czasu.
Camilla przedstawiła Devlina kobiecie, która siedziała obok lady Clare, pani Sheridan o ładnej okrągłej twarzy i różanej cerze. Dziewczyna w niebieskiej sukience obok Camilli nazywała się Edna Clare i była córką lady Clare. Oprócz Devlina przyszli jeszcze dwaj żołnierze, jeden z ręką na temblaku, drugi piegowaty, o kręconych włosach, bardzo młody.
Podano kawę i ciasto. Na początku konwersacją kierowała lady Clare, a po jej wyjściu pałeczkę przejęła pani Sheridan. Poruszano lekkie tematy, omawiano chłodną aurę na zewnątrz, niedawno minione święta Bożego Narodzenia oraz film, który oglądała pani Sheridan. Devlin raz po raz zerkał na Camillę. Zdawało mu się, że w jej oczach i szelmowskim uśmiechu kryje się wyzwanie. Deprymował go jej chrapliwy, chłopięcy, szczery śmiech.
Camilla zwróciła się z pytaniem do młodzieńca o kręconych włosach, co sprawiło, że tamten spłonął rumieńcem i zaczął się jąkać.
– Jadę j-jutro do domu, panno Langdon. Do S-suffolk, o-odwiedzić rodziców.
– A ty jedziesz do domu? – zagadnęła Devlina.
– Powinienem. Minął ponad rok od ostatniej wizyty. Może jakoś wytrzymamy z ojcem te dwa dni bez skakania sobie do gardeł.
Edna Clare przemówiła swoim niskim, pięknym głosem:
– Rodzinne waśnie tracą znaczenie w czasach takich, jak te, prawda?
Devlin mocno wątpił w prawdziwość tych słów, mając w pamięci poziom zawziętości ostatniej kłótni, lecz rzekł:
– Ma pani rację, panno Clare.
– Kochana Edno, jesteś z natury bardziej niż ja skłonna do wybaczania – powiedziała Camilla, uśmiechając się do koleżanki. – Dla mnie spór jest sporem i ani czas, ani wojna nic tu nie zmieniają.
– Tylko tak mówisz – stwierdziła Edna.
– Nie, lecz mniejsza z tym. Nie kłóćmy się. – Zwróciła się do Devlina: – A jak się miewa twój ojciec?
Walter Reddaway miał od kilku lat problemy natury zdrowotnej.
– Z tego co wiem, nie pogorszyło mu się. A twoi rodzice? Tom? A… – Camilla miała jeszcze siostrę: muszę być bardzo zmęczony, pomyślał Devlin, na próżno wytężając pamięć, by przypomnieć sobie imię wysokiej, szczupłej dziewczyny z burzą ciężkich kasztanowych włosów.
– Esme? Chyba dobrze. Tom natomiast stacjonuje w Portsmouth, na lądzie, ku swemu wielkiemu niezadowoleniu. – Camilla popatrzyła na Devlina ze zmarszczonym czołem. – Już myślałam, że nie przyjdziesz. Pisanie listów nie należy do moich najmocniejszych stron. Martwiłam się, że jesteś na mnie obrażony.
O piątej goście zaczęli zbierać się do wyjścia.
– Zobaczymy się jeszcze? – zapytał, wstając.
– Mam już plany na dzisiejszy wieczór. Jutro, jeżeli ci pasuje.
– Jutro wybieram się z wizytą do przyjaciela, do Derbyshire.
– Wrócisz przed wieczorem?

 
Wesprzyj nas