Kolekcjonerskie wydanie tekstów Janusza L. Wiśniewskiego. Prawdziwa uczta dla miłośników opowiadań jednego z najpopularniejszych pisarzy w Polsce i za granicą.



Przejmujące historie, które rozgrywały się w tekstach Wiśniewskiego – i sercach czytelników – w ciągu ostatniej dekady, teraz zebrane w jedną całość.

„Moje historie prawdziwe” to kilkaset stron opowieści, które od lat zachwycają czytelników.

Bawią, skłaniają do refleksji, zaspokajają głębokie pragnienia, na długo pozostają w pamięci. Tom zawiera wszystkie teksty pisarza wydawane wcześniej w dziewięciu osobnych zbiorach. To świetna wiadomość dla fanów Janusza L. Wiśniewskiego, ale też kusząca propozycja dla tych, którzy jeszcze nie mieli okazji poznać twórczości jednego z najpopularniejszych polskich pisarzy.

Opowiadania w kolekcjonerskim wydaniu ułożone są tematycznie: coś dla siebie znajdzie tu ONA, ON, wreszcie ONI.

Poza fikcją literacką znajduje się przestrzeń prawdziwego świata. Bez granic.
Przez ponad dekadę łapczywie czerpałem z tej prawdy. Tak powstawała ta antologia.
Spoiwem wszystkich historii są ludzkie emocje – uniwersalne, zrozumiałe dla wszystkich, niezależne od geografii, koloru skóry, wyznawanej religii czy uwarunkowań kulturowych. Wiem to z pewnością, ponieważ przez dziesięć lat teksty z tego zbioru – tłumaczone na wiele języków – odbyły dalekie podróże.
Tęsknota, smutek, osamotnienie, pogarda, podziw, zemsta, czułość, rozpacz, euforia, pycha, chciwość, wyuzdanie, skromność, obojętność, pożądanie i przede wszystkim miłość są na kartach tej książki wszechobecne. One były dla mnie najważniejsze dziesięć lat temu i są takimi dzisiaj.

Janusz Leon Wiśniewski

Janusz Leon Wiśniewski – ukończył ekonomię i fizykę na Uniwersytecie im. Kopernika w Toruniu. Obronił doktorat na Politechnice Warszawskiej z informatyki. Habilitował się z chemii na Łódzkim Uniwersytecie Technicznym. Pracuje w firmie zajmującej się systemami informatycznymi, przeznaczonymi dla chemików. Opublikował: „S@motność w Sieci”, „Zespoły napięć”, „Los powtórzony”, „Intymna teoria względności”, „Molekuły emocji”, „Czy mężczyźni są światu potrzebni?”, „Sceny z życia za ścianą”, „Zbliżenia”, „Ukrwienia”, „Na fejsie z moim synem. Historia surrealistyczna”, „Bikini”, „Grand”, „Kulminacje”. Jest stałym felietonistą miesięcznika PANI. Mieszka i pracuje we Frankfurcie nad Menem.

Janusz Leon Wiśniewski
Moje historie prawdziwe
Wydawnictwo Literackie
Premiera: 18 marca 2015

Sceny z życia za ścianą

O takim uczuciu marzą wszystkie mężatki, które zabłądziły gdzieś pomiędzy zaparowaną kuchnią a zimną sypialnią. Któregoś dnia powiedziałem to przy kieliszku wina Aleksowi, mojemu sąsiadowi zza ściany. Alex (tak naprawdę dr Alexander von P.) uśmiechnął się tylko i nieoczekiwanie przeszedł do kuchni. Po chwili wrócił z nową, nie otwartą jeszcze butelką wina, chociaż ta na stole była ciągle w połowie pełna. Może to zwykłe roztargnienie, a może chciał po prostu sprawdzić, czy jego kuchnia nie jest przypadkiem zaparowana. Moim zdaniem — bardziej to drugie. Alex mógłby być naprawdę marzeniem wszystkich kobiet. Nie tylko mężatek.
Znamy się z Aleksem od ponad pięciu lat. Trzydziestokilkuletni, wysportowany, wysoki mężczyzna o nieustannie uśmiechniętych oczach. Ściany naszych mieszkań stykają się ze sobą. Kwiaty z jego balkonu wsuwają się za balustradę mojego i czuję ich zapach. Nie tylko kwiatów zresztą, ponieważ Alex nie mieszka sam. Nie spotkałem dotychczas drugiej takiej pary. Czułej, zabiegającej o siebie, szczęśliwej. Czasami w trakcie weekendów, lub gdy w ciągu tygodnia uda mi się odpowiednio wcześnie wrócić z biura, przysłuchuję się ich życiu na balkonie. Niekiedy także odgłosom ich życia za ścianą. Od pięciu lat, często mimowolnie, słyszę ich śmiech i fragmenty rozmów. Pięć lat szczęścia, harmonii i radości. Razem. Niesłychana rzadkość w tym metroseksualnym mieście, które słynie z tego, że większość mężczyzn i kobiet mieszkających tutaj jest singlami, znajduje się w separacji albo jest już po rozwodzie. Chyba w żadnym innym miejscu w Niemczech nie ma aż tylu sklepów, które wyspecjalizowały się w sprzedaży mrożonek pakowanych w porcje dla jednej osoby. Myślę, że także żadne inne miejsce nie jest oklejone taką ilością gigantycznych plakatów, reklamujących portale internetowe, wykrzykujących wielkimi napisami: „Wcale nie musisz być sam” lub „Znajdziemy Twoją drugą połowę”. Czasami mam wrażenie, że Frankfurt to miasto zadżumionych epidemią samotności ludzi z powszechnym dostępem do kuchenek mikrofalowych i do Internetu.
Para zza ściany jest tego ewidentnym zaprzeczeniem. Są szczęśliwi ze sobą, nie mają ani kuchenki mikrofalowej, ani Internetu. Mają za to doskonale wyposażoną kuchnię łącznie ze specjalnymi garnkami do gotowania szparagów lub ryżu i oryginalnymi wokami, przywiezionymi z ich zaręczynowej podróży do Chin, oraz kolekcją przypraw z całego świata. Jedyne, co łączy ich ze światem zewnętrznym, to radio. Paradoksalnie, ponieważ Alex korzysta z Internetu zawodowo, zajmując się projektowaniem reklam dla sieciowej korporacji współpracującej z takimi gigantami, jak Mercedes, Siemens czy Deutsche Bank. Pomimo to każdego dnia jest w domu przed osiemnastą i „natychmiast odszedłby z firmy, gdyby praca miała odebrać mu to, co ma”. Nie nazwał tego, co ma, ale ja wiem, że chodzi mu o jego związek. Zastanawiałem się, kiedy ja byłem ostatni raz przed osiemnastą w domu. To musiało być bardzo dawno, ponieważ zupełnie nie mogłem sobie tego faktu przypomnieć. Podobnie jak nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz byłem uśmiechnięty i radosny w windzie o siódmej trzydzieści rano w drodze do pracy. On, prowokacyjnie i ostentacyjnie, był uśmiechnięty. To nic nowego. Zawsze jest uśmiechnięty, gdy spotykamy się w windzie. Kiedyś zapytałem go, jak to możliwe, odpowiedział mi: „Bo jestem zakochany”. Cała piękna i prawdziwa historia miłosna opowiedziana w trzech słowach, w windzie, pomiędzy trzecim i drugim piętrem. Mało który mężczyzna odważy się na taką szczerość i opowie siebie w taki sposób. I to jednym zdaniem. Nawet gdyby był tak samo zakochany jak Alex. Większość prawdopodobnie zignorowałaby to pytanie i czułaby się bardzo zmieszana. Niektórzy zaczęliby uzasadniać swój nastrój zaletami motocykla, który sobie akurat kupili, lub zwycięstwem drużyny piłkarskiej, której kibicują. Nawet gdyby ta winda wiozła ich na dół po najpiękniejszej nocy, jaką przeżyli, i oddalała od najważniejszego człowieka ich życia. Mężczyźni z reguły nie mają problemów z mówieniem o miłości. Pod warunkiem, że dotyczy to ich miłości do motocykla, samochodu, piłki nożnej lub do nich samych. O tej ostatniej mogą mówić praktycznie nieprzerwanie.
Alex prawie nigdy nie mówi o sobie. Może także w tym tkwi tajemnica trwałości jego związku. Czasami w niedziele zapraszają mnie na spacery do ogrodu palmowego. To jedno z piękniejszych miejsc w tym betonowo-szklanym mieście. Idę obok, zauważając, że momentami, na kilka sekund, niecierpliwie i łapczywie splatają się ich dłonie. Rozmawiamy. Będąc z nimi, mam uczucie, że każdy z nas nie tylko słucha, ale wsłuchuje się w siebie. Najważniejsze w tej rozmowie są momenty milczenia, gdy myślimy o tym, co powiedział przed chwilą ktoś inny. Przez ścianę nie słychać tego milczenia. Dlatego nie mam wyrzutów sumienia, że ich podsłuchuję.
Po spacerze wracamy do ich mieszkania na uroczysty niedzielny obiad. Wiedzą, że jestem z Polski, więc czasami są pierogi z kapustą i grzybami lub barszcz. Alex siada ze mną przy stole, podczas gdy Wolfgang przygotowuje dla nas w kuchni sałatkę z avocado, ziaren pinii i czerwonej cebuli…

Kwiaty, książki i marzenia

Tak naprawdę wcale nie chcę sprzedawać samochodów. Nigdy nie chciałam. Gdybym mogła wybrać, to najchętniej sprzedawałabym kwiaty. I książki. Chciałabym otworzyć własną kawiarnię, do której wchodziłoby się przez kwiaciarnię. W kawiarni książki stałyby na regałach z dębowego drewna, pod każdym stolikiem także leżałyby książki. A kelnerki podające kawę miałyby wpięte we włosy białe kwiaty tiare. I na życzenie opowiadałyby o książkach. Moje kelnerki musiałby znać wszystkie książki, które „przewalałyby się” w mojej kawiarnio-kwiaciarni. I gdyby była to poezja, musiałyby znać na pamięć przynajmniej jeden z wierszy w tomiku. I musiałyby umieć go wyrecytować, gdyby moja klientka lub klient sobie tego zażyczyli. Kelnerki mogłyby nie znosić tych wierszy lub tej prozy, mogłyby także je uwielbiać — jest mi to obojętne — ale musiałyby je znać. Nie wiem jeszcze dokładnie, gdzie znalazłabym takie kelnerki i zupełnie nie wiem, skąd brałabym świeżą tiare każdego dnia. Tiare rośnie na wyspach Polinezji Francuskiej. To jest daleko. Moja kawa byłaby także z bardzo daleka i miałaby egzotyczne nazwy, moje kwiaty byłyby z jeszcze bardziej daleka. Tylko ludzie odwiedzający „moje miejsce” byliby mi bardzo bliscy. Znałabym swoich klientów z imienia i nazwiska. Nigdy nie myliłabym ich kochanek z ich żonami. Lub ich kochanków z ich mężami. Gdyby chcieli innych książek, sprowadziłabym je dla nich, gdyby chcieli innych kwiatów, także bym je sprowadziła. Gdy ma się kwiaty z Bora-Bora, to wszystko inne wydaje się bliskie. Przynajmniej dla mnie. Mam po prostu dwadzieścia pięć lat i niesamowite marzenia. Sam pan wie, że od marzeń wszystko się zaczyna. Także każdy biznesplan. Prawda?
Na razie nie sprzedaję ani kwiatów, ani książek. Sprzedaję samochody. Chociaż do pracy dojeżdżam metrem. To wcale nie chodzi o to, że samochody zupełnie mnie nie kręcą. Kręcą. Szczególnie te, które mają duże, wygodne tylne siedzenie, na którym można się położyć. Ale teraz nie chciałabym się tam kłaść dla żadnego mężczyzny, i na dodatek we Frankfurcie samochód jest bardzo uciążliwy. Głównie przez to, że trzeba go gdzieś zaparkować. Samochody, które sprzedaję, pochodzą z Azji. Może na tym skończymy. Dla ułatwienia powiem panu, że nie są z Japonii. Na razie nie mam jeszcze pieniędzy na kwiaciarnię, przez którą przechodziłoby się do kawiarni z książkami. Ale chcę ją otworzyć. Wrócić do Wrocławia i żyć z kwiatów tiare, kawy, książek i z mądrości lub dobrej pamięci moich kelnerek. Chciałabym tutaj jeszcze popracować i zebrać trochę kapitału na „wkład własny”. A gdy pan to opublikuje bardziej szczegółowo, to nie popracuję. W mojej firmie nie mamy żadnych związków zawodowych. To znaczy teoretycznie możemy mieć, ale pierwsza osoba, która wpadnie na taki pomysł, zostanie natychmiast zwolniona. Niezależnie od tego, ile kosztowałby sądowy proces i jak wysoka byłaby suma zasądzonego odszkodowania.
Sprzedaję samochody. W przeszklonym biurowcu. Sprzedaję je na drugim piętrze. Na czwartym ostatnio oddano nam „pokój do odpoczynku”. Czyli jak ujmuje to dosadnie nasza turecka sprzątaczka: „wyśpij się w robocie”. To taki tutaj trend ostatnio. Ponoć przenika powoli także do Polski. Ponad sto metrów kwadratowych zamkniętych eliptyczną szybą od podłogi po sufit. Pośrodku dwa łóżka wypełnione materacami wodnymi, biurko, na którym stoi komputer z bezprzewodowym dostępem do Internetu, dwa telefony i alabastrowa fontanna napełniająca pokój „wonią Azji”. Tak to nazwano. Azjaci, z którymi pracuję, nie czują w tej woni żadnej Azji. Europejczycy z kolei uważają, że pachnie tam „co najwyżej perfumami kochanki prezesa”. Ja nie zwracam uwagi na ten zapach. Nie zajmuję się zapachami do trzynastej czterdzieści pięć. Przychodzę tam dokładnie o trzynastej trzydzieści. Rozbieram się i biorę prysznic w łazience przylegającej do pokoju. Owalna ściana kabiny prysznica jest szklana. Widać przez nią zarysy wieżowców Frankfurtu. Mam wtedy uczucie, że woda spływa nie tylko po moim ciele, ale także po ścianach wszystkich wieżowców miasta. Absolutna dekadencja. Opłacona z pewnością z pensji pracowników. Oraz z oszczędności na tych, których ostatnio „zredukowali”. Oficjalnie z powodu kryzysu.
Nie suszę włosów. On lubi, gdy mam mokre. Kwadrans przed drugą słyszę pukanie do drzwi. Podchodzę owinięta ręcznikiem i otwieram. Zaraz potem wpycham klucz w zamek i przekręcam, aby nikt inny tutaj nie wszedł. Siadamy na kilka minut na jednym z łóżek. Nie mam uczucia, że to tylko „chillout w pracy”, jak to się modnie nazywa.Czuję zupełnie coś innego. Przez chwilę milczymy. Gdy tak milczymy, czasami przychodzi mi do głowy myśl, że to nie jest dobry mężczyzna. Jest tylko wyjątkowo przystojny, momentami wrażliwy i ma przepiękny głos. Jestem pewna, że tak samo myśli o nim wiele kobiet. Może także jego żona. Ale natychmiast zapominam o tym. Teraz jest tylko ze mną. Ja mam swoje pragnienia, a on zna się na literaturze, na kwiatach i ma przepiękne dłonie. I usta także. Nigdy nie wiem, jakimi kwiatami mnie obdaruje, gdy powitam go przy drzwiach, owinięta tylko ręcznikiem. Jest Włochem z Neapolu, mieszka we Frankfurcie od dwudziestu lat. Od dziesięciu lat — wyszkolony i „wydrenowany z fiata”, jak to teraz się nazywa, sprzedaje samochody w mojej firmie. Poza tym, co w tym budynku jest wyjątkiem, czyta książki. Wchodzi do pokoju, całuje mnie i dotyka płatkami kwiatów moich policzków. Potem siada na jednym z łóżek i czyta mi na głos fragment książki, którą wybrał. Kładę się wtedy na tym łóżku, zamykam oczy, słucham jego głosu i po pewnym czasie słyszę nagle jego przyspieszony oddech. Zsuwam z siebie wtedy ręcznik i leżę zupełnie naga. Po chwili on przestaje czytać…

 
Wesprzyj nas