Jako skromny, nieśmiały, nierzucający się w oczy artysta unikał robienia kariery. A jednak – jako wyjątkowy poeta, pisarz, kompozytor i wykonawca – stał się jednym z najbardziej wpływowych twórców naszych czasów.


Leonard Cohen urodził się 21 września 1934 roku w Montrealu jako Leonard Norman Cohen, syn Mashy (Marshy) i Nathana Cohenów, w średniozamożnej żydowskiej rodzinie. Ojciec pochodził z Polski, a matka Leonarda, Masha Klonitsky, była córką talmudysty rabbiego Solomona Klonitsky-Kline, Żyda litewskiego pochodzenia.

Choć nauczył się grać na gitarze w wieku trzynastu lat, a wcześniej zaczął pisać piosenki, początkowo traktował muzykę w sposób czysto rekreacyjny i nie zamierzał zostać piosenkarzem. Nigdy też nie był wybitnym instrumentalistą. Przypadkową sławę przyniosła mu piosenka Suzanne, której profesjonalną wersję nagrała folkowa piosenkarka Judy Collins. Utwór ten stał się radiowym przebojem roku 1965. Judy Collins wprowadziła Cohena w środowisko muzyki folk. Pierwszy publiczny występ Leonarda Cohena jako piosenkarza miał miejsce 30 kwietnia 1967 roku w Town Hall w Nowym Jorku, na koncercie charytatywnym na rzecz organizacji domagającej się zaprzestania prób z bronią jądrową (The Committee for a SANE Nuclear Policy). Judy Collins namówiła Cohena, by wystąpił z nią na Newport Folk Festival w 1967. Wydany w tym samym roku album Songs of Leonard Cohen zawiera takie przeboje artysty jak: Suzanne, Sisters of Mercy, So Long, Marianne, Hey, That’s No Way to Say Goodbye. Album odniósł wielki sukces.

Przy akompaniamencie gitary akustycznej i niewielkiego, łagodnie grającego zespołu, Cohen śpiewał nieco monotonnym, lecz ciepłym barytonem swoje teksty, łączące religijne i interkulturowe aluzje z czarnym humorem. Trafił tym w gusta lewicujących, zapatrzonych w kulturę wschodu środowisk akademickich i literackich ówczesnej Ameryki. Kolejne płyty utwierdzały pozycję artysty.

Nadzwyczajną popularność zyskał Cohen w Polsce, gdzie w latach osiemdziesiątych był bardziej znany niż w rodzinnej Kanadzie. Było to zasługą popularyzatorskiej działalności Macieja Zembatego, jego (wspólnych z Maciejem Karpińskim) tłumaczeń tekstów piosenek i wykonań polskich coverów. Gdy w 1985 roku Leonard Cohen przyjechał na trasę koncertową do Polski, występował przy pełnej widowni w największych halach koncertowych. Podczas pobytu w Polsce spotkał się z Lechem Wałęsą oraz wygłosił szereg prosolidarnościowych oświadczeń. Wskutek tych działań jego piosenki przez wiele miesięcy nie były emitowane w Polskim Radiu.

To biografia, na którą Cohen od dawna zasługiwał. Każda wcześniejsza książka o nim staje się praktycznie niepotrzebna
– Rolling Stone.

Sylvie Simmons – brytyjska dziennikarka muzyczna, pisarka i historyk muzyki rockowej, autorka biografii ikon światowej sceny muzycznej – potrafiła otworzyć skrytego rozmówcę, jakim jest Leonard Cohen. I tym razem – wyjątkowo – muzyk nie zdołał skryć się za uprzejmymi, ale wymijającymi odpowiedziami. Opowieść ta jest fenomenalnym portretem poety i pieśniarza na miarę jego talentu. W obszernej, bogato ilustrowanej fotografiami książce Autorka przedstawia drogę Cohena na światowe listy przebojów, twórczość owocującą najwyższymi nagrodami Kanady, wybory dotyczące życia duchowego i osobiste perypetie. Wspomnienia jego kobiet, przyjaciół, współpracowników i rozmowa z Cohenem tworzą niepowtarzalną opowieść.

Sylvie Simmons
Leonard Cohen. Jestem twoim mężczyzną
Przekład: Magdalena Bugajska
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 23 września 2013


Prolog

Jest bardzo uprzejmym, eleganckim mężczyzną o staroświeckich manierach. Kłania się, gdy cię spotyka, wstaje, gdy wychodzisz, upewnia się, że jest ci wygodnie, i nie wspomina nawet o tym, że jemu nie jest. Zdradza go tylko dyskretne gładzenie greckich paciorków, które nosi w kieszeni. Jest skryty, raczej nieśmiały, ale jeśli koniecznie trzeba zagłębić się w jakiś temat, wkłada stopy w strzemiona z godnością i humorem. Uważnie dobiera słowa, jak poeta albo polityk, z naturalną precyzją, wyczuciem ich brzmienia, z talentem oraz skłonnością do tajemniczości i odbiegania od tematu. Zawsze lubił niedopowiedzenia. W jego sposobie mówienia jest coś konspiracyjnego – również wtedy, gdy śpiewa – tak jakby dzielił się intymnym sekretem. Jest bardzo schludny – nie ma niczego w nadmiarze – oraz niższy, niż można by się spodziewać. W świetnej formie. Zapewne dobrze wyglądałby w mundurze. Teraz ma na sobie garnitur. Ciemny, prążkowany, dwurzędowy, i jeśli nie został uszyty na miarę, wcale na to nie wygląda.
– Kochana – mówi Leonard. – Urodziłem się w garniturze.

1
Urodzony w garniturze

When I’m with you
I want to be the kind of hero
I wanted to be
when I was seven years old
a perfect man
who kills

Kiedy jestem z tobą
chcę być bohaterem,
którym chciałem być
gdy miałem siedem lat
doskonałym mężczyzną,
który zabija
The Reason I write
(Powód, dla którego piszę ), przeł. Maciej Karpiński,
z tomu Selected Poems 1956–1968 (Wiersze wybrane 1956–1968)

Szofer skręcił z głównej drogi przy synagodze, która zajmowała większą część przecznicy, i jechał wzdłuż kościoła św. Macieja znajdującego się na przeciwległym rogu, a następnie na wzgórze. Na tylnym siedzeniu samochodu siedziała kobieta – dwudziestosiedmioletnia, atrakcyjna, o mocnych rysach twarzy, stylowo ubrana – i jej nowo narodzony syn. Ulice, które mijali, były eleganckie i schludne, podobnie jak okalające je drzewa. Spodziewać by się można, że duże domy z cegieł i kamienia zapadną się pod ciężarem swojego zadufania, ale zdawały się unosić na zboczach wzgórza. Mniej więcej w połowie drogi kierowca skręcił w boczną uliczkę i zatrzymał się na jej końcu, przy 599 Belmont Avenue. Dom był duży i solidny, wyglądał dostojnie. Zbudowany został w stylu angielskim, a jego ciemne cegły złagodzone białą werandą od frontu, zaś z tyłu parkiem Murray Hill – czternastoma akrami trawników, drzew i rabatek z kwiatami, z którego z jednej strony rozpościerał się widok na Rzekę Świętego Wawrzyńca, a z drugiej na centrum Montrealu. Szofer wysiadł z samochodu i otworzył tylne drzwi, a Leonard został poniesiony białymi, frontowymi schodami do swojego domu rodzinnego.
Leonard Norman Cohen urodził się 21 września 1934 roku w szpitalu Royal Victoria, szarym budynku z kamienia, w Westmount, zamożnej dzielnicy Montrealu w Kanadzie. Według zapisów, miało to miejsce w piątkowy poranek o szóstej czterdzieści pięć. Wydarzyło się to w pół drogi między wielkim kryzysem a drugą wojną światową. Licząc wstecz, Leonard został poczęty między świętem Chanuka a Bożym Narodzeniem, podczas jednej z ostrych zim, które co roku nawiedzały jego miasto. Wychował się w domu pełnym garniturów.
Nathan Cohen, ojciec Leonarda, był zamożnym kanadyjskim Żydem prowadzącym biznes krawiecki. Firma The Freedman Company znana była z eleganckich strojów i Nathan lubił ubierać się elegancko, nawet na nieformalne okazje. Wybierał garnitury (jak i domy) o angielskiej elegancji i nosił je z kamaszami i przyozdobioną butonierką, a kiedy zaczął podupadać na zdrowiu, ze srebrną laską. Masha Cohen, matka Leonarda, była o szesnaście lat młodszą od męża rosyjską Żydówką, córką rabina i świeżą emigrantką. Z Nathanem pobrali się niedługo po jej przybyciu do Montrealu w 1927 roku.
Dwa lata później urodziła pierwsze z dwojga dzieci, siostrę Leonarda Esther. Wczesne zdjęcia Nathana i Mashy ukazują go jako dobrze zbudowanego mężczyznę o kwadratowej szczęce i szerokich ramionach; Masha, szczuplejsza i o głowę niższa, dla odmiany była krągła i o miękkich rysach. Wyraz jej twarzy jest jednocześnie dziewczęcy i monarszy, podczas gdy Nathan zdaje się surowy i mrukowaty. Nawet jeśli nie była to tylko poza przybrana do fotografii głowy rodziny, Nathan zdecydowanie był bardziej powściągliwy i bardziej zangielszczony niż jego ciepła, uczuciowa rosyjska żona. Jako pulchne dziecko z kwadratową buzią, Leonard był kopią swego ojca, ale z wiekiem jego twarz przybrała kształt serca – jak twarz matki – ma gęste, pofalowane włosy i ciemne oczy o opadających powiekach i głębokim spojrzeniu. Po ojcu odziedziczył wzrost, schludność, przyzwoitość i miłość do garniturów. Po matce – charyzmę, melancholię i miłość do muzyki. Masha zawsze śpiewała, gdy krzątała się po domu – częściej po rosyjsku i w jidysz niż po angielsku – sentymentalne ludowe piosenki, które znała z dzieciństwa.
Dobrym kontraltem, z towarzyszeniem wyimaginowanych skrzypiec, Masha wyśpiewywała emocje od radości do melancholii i z powrotem. „Jak z Czechowa”, opisywał swoją matkę Leonard. „Śmiała się i łkała równie mocno”, powiedział, emocja za emocją nadchodziły bardzo szybko. Masha Cohen nie była kobietą nostalgiczną; nie mówiła wiele o kraju, który opuściła. O przeszłości opowiadała tylko w piosenkach.
Mieszkańcy Westmount byli zamożnymi protestanckimi Kanadyjczykami z wyższej klasy średniej i drugim, trzecim pokoleniem kanadyjskich Żydów. W mieście, w którym rządziły podziały, Żydów i protestantów połączyło tylko to, że nie byli ani Francuzami, ani katolikami.
Przed „cichą rewolucją” w latach sześćdziesiątych w Quebecu i zanim francuski stał się jedynym urzędowym językiem w prowincji, Francuzami w Westmount była wyłącznie służba. Cohenowie mieli pomoc domową, Mary, ale była irlandzką katoliczką. Mieli także nianię, którą Leonard i jego siostra nazywali Nursie, oraz ogrodnika Kerry’ego, ciemnoskórego mężczyznę, który pełnił również rolę szofera rodziny. (Brat Kerry’ego miał taką samą posadę u młodszego brata Nathana, Horacego).
Uprzywilejowane pochodzenie Leonarda nigdy nie było tajemnicą. Leonard nigdy nie zaprzeczał, że urodził się w bogatej dzielnicy, i nigdy nie ukrywał swojego pochodzenia, nie odsunął się od rodziny, nie zmienił nazwiska ani nie udawał, że jest kimś innym, niż jest.
Jego rodzina była bogata, chociaż w Westmount na pewno mieszkały bogatsze. W przeciwieństwie do posiadłości w Upper Belmont dom Cohenów, chociaż duży, był bliźniakiem, a ich samochód, mimo że z szoferem, był pontiakiem, a nie cadillakiem. Cohenowie mieli jednak coś, czym niewielu innych okolicznych mieszkańców mogło się szczycić: status. Rodzina, w której na świat przyszedł Leonard, to wytworna, wpływowa, jedna z najbardziej prominentnych żydowskich rodzin w Montrealu. Przodkowie Leonarda budowali synagogi i zakładali gazety w Kanadzie. Ufundowali i przewodniczyli wielu żydowskim filantropijnym stowarzyszeniom i towarzystwom.

(…)

Kiedy Leonard był małym chłopcem, częściej słyszał o dziadku Kline, niż go widział, ponieważ rabin spędzał większość czasu w Stanach Zjednoczonych. Masha opowiadała Leonardowi historie o tym, jak ludzie przemierzali setki kilometrów, żeby usłyszeć, jak przemawia jego dziadek. Mówiła mu też, że świetnie jeździ konno, a Leonarda właśnie to cieszyło najbardziej. Podobało mu się, że jego rodzina była ważna, ale fizyczna siła liczyła się dla niego bardziej niż intelekt.
Leonard marzył o wstąpieniu do akademii wojskowej, kiedy tylko będzie wystarczająco duży. Nathan wyraził na to zgodę. Leonard chciał walczyć w wojnach i zdobywać medale – tak jak jego ojciec, zanim stał się inwalidą, któremu czasem trudno było nawet wejść po schodach, a niekiedy nie mógł chodzić do pracy i zostawał w domu pod opieką matki Leonarda. W latach wczesnego dzieciństwa Leonarda Nathan często chorował. Ale chłopiec miał dowody na to, że jego ojciec był kiedyś wojownikiem. Nathan nadal posiadał swoją broń z czasów pierwszej wojny światowej; trzymał ją w szafce przy łóżku. Któregoś dnia, gdy nikogo nie było w pobliżu, Leonard zakradł się do sypialni rodziców. Otworzył szafkę i wyjął broń. Był to duży pistolet, kaliber .38, na lufie wygrawerowane było nazwisko ojca, jego stopień i nazwa pułku. Trzymając go w swojej małej rączce, Leonard zadrżał pod wrażeniem jego ciężaru i dotyku zimnego metalu na skórze.
Dom numer 599 przy Belmont Avenue – zawsze pełen życia i uporządkowany – stanowił centrum wszechświata młodego Leonarda. Wszystko, czego mógł potrzebować albo pragnąć, znajdowało się w pobliżu. Jego wujkowie i kuzyni mieszkali w okolicy. Synagoga, do której Leonard chodził z rodziną w sobotnie poranki, a w niedziele do szkółki niedzielnej i na zajęcia z hebrajskiego dwa popołudnia w tygodniu, znajdowała się w odległości krótkiego spaceru. Podobnie jak jego zwykłe szkoły: podstawówka Roslyn Elementary School, a później szkoła średnia Westmount High. Murray Hill Park, w którym Leonard bawił się latem, a zimą robił orzełki na śniegu, znajdował się tuż pod oknem jego pokoju.
Żydowska społeczność Westmount trzymała się razem. Stanowiła mniejszość w sąsiedztwie zdominowanym przez angielskich protestantów, którzy również byli mniejszością, mimo że dość potężną, w mieście i prowincji zdominowanych przez francuskich katolików. Ci z kolei byli mniejszością w Kanadzie. Każdy czuł się jak swego rodzaju outsider; i każdy czuł jednocześnie, że jest częścią czegoś ważnego.
Leonard stwierdził, że było to „romantyczne, konspiracyjne środowisko”, miejsce „krwi i ziemi, i przeznaczenia”. „W takim otoczeniu dorastałem”, powiedział, „i było to dla mnie zupełnie naturalne”. Społeczność, w której żył Leonard, dzieliło pół miasta od robotniczej dzielnicy żydowskich imigrantów w okolicy Saint-Urbain (która stała się tłem powieści Mordecaia Richlera) i mogła wydawać się hermetyczna, ale oczywiście nie była. Krzyż na szczycie Mount Royal; Mary, gosposia, która miała zwyczaj się żegnać; wielkanocne i bożonarodzeniowe imprezy w szkole były częścią życia młodego Leonarda tak samo jak świece, które jego ojciec zapalał w szabat w piątkowy wieczór, i imponująca synagoga, z której ścian z portretów patrzyli na niego pradziadek i dziadek, przypominając mu o jego wyjątkowym pochodzeniu.
Leonard wspominał swoje „intensywne życie rodzinne”. Cohenowie często się spotykali – w synagodze, w pracy, a także raz w tygodniu w domu jego babci ze strony ojca. „W każde sobotnie popołudnie koło czwartej Martha, jej oddana gosposia, wjeżdżała wózkiem z herbatą, małymi kanapeczkami, ciastem i herbatnikami”, opowiada David Cohen, dwa lata starszy od Leonarda kuzyn, z którym był blisko związany. „Nigdy nie wysyłano specjalnych zaproszeń i nigdy nikt nie pytał, czy może przyjść, ale wiedziało się, że przyjmuje. Brzmi to bardzo archaicznie, ale to naprawdę było coś wyjątkowego”. Babcia Leonarda miała mieszkanie w jednym z wielkich domów przy Sherbrooke Street w Atwater, gdzie kończyły się wszystkie parady przechodzące przez Montreal. „Saint Jean Baptiste – opowiada David Cohen – była wielką paradą, zanim polityczna sytuacja w Montrealu nie stała się trudna, i obserwowaliśmy ją z wielkich, pięknych okien w salonie”. Ich babcia była wiktoriańską damą, „ale chociaż brzmi to archaicznie i staromodnie, była też całkiem na czasie”. Wywarła na Leonardzie wielkie wrażenie – później opisał organizowane przez nią herbatki w swojej pierwszej powieści The Favourite Game (Ulubiona gra).

(…)

Życie Leonarda było łatwe i bezpieczne, podczas gdy czasy nie były ani łatwe, ani bezpieczne. Kilka dni przed piątymi urodzinami Leonarda Niemcy napadli na Polskę i zaczęła się druga wojna światowa. W pobliżu domu w 1942 roku ulicą St. Lawrence Boulevard – nazywaną przez mieszkańców Main – która stanowiła tradycyjną granicę między angielskim i francuskim Montrealem, przeszła antysemicka demonstracja. Zorganizował ją francuski nacjonalistyczny ruch działający w Montrealu, a wśród jego członków byli zwolennicy Francji Vichy. Jedno z ich zabawnych twierdzeń głosiło, że Żydzi przejęli przemysł odzieżowy, żeby zmusić skromne, młode francuskie Kanadyjki do „noszenia niewłaściwych sukienek w nowojorskim stylu”. Podczas demonstracji powybijano okna w wielu sklepach i delikatesach znajdujących się przy Main, które należały do Żydów, a na ścianach namalowano rasistowskie hasła. Jednak dla siedmiolatka, który mieszkał w Westmount i siedział w swoim pokoju, czytając komiks o Supermanie, był to zupełnie inny świat. „Europa, wojna, wojna społeczna – powiedział Leonard. – Zdawało się, że nic z tego nas nie dotyka”.
Lata wczesnego dzieciństwa przeszedł, robiąc wszystko to, czego od niego oczekiwano. Miał czyste ręce, dobre maniery, elegancko ubierał się do kolacji, przynosił dobre oceny, grał w drużynie hokeja, wieczorem ustawiał wypastowane buty pod łóżkiem. Nie przejawiał żadnych oznak świętości ani geniuszu. Ani melancholii. Domowe produkcje filmowe kręcone przez Nathana, kamerzystę amatora, pokazują szczęśliwego chłopca z szerokim uśmiechem pedałującego na trzykołowym rowerku albo spacerującego ramię w ramię z siostrą lub też bawiącego się z psem, czarnym terierem szkockim Tinkie. Jego matka najpierw nadała mu imię Tovarich, czyli towarzysz po rosyjsku, ale ojciec się nie zgodził. Nathan był świadomy, że w tej małej kanadyjsko-żydowskiej społeczności rosyjskość Mashy, jej akcent, jej niedoskonały angielski i wielka osobowość wystarczająco ją wyróżniały.
„Nie uważano, że to dobry pomysł być pełnym namiętności”, powiedział Leonard. Ani zwracać na siebie uwagę. „Nauczono nas dobrych manier i nienagannego zachowania”, mówił kuzyn David.
W styczniu 1944 roku, w wieku pięćdziesięciu dwóch lat, zmarł ojciec Leonarda. Leonard miał dziewięć lat. Czternaście lat później, w dwóch niepublikowanych opowiadaniach zatytułowanych Ceremonies (Ceremonie) i My Sister’s Birthday (Urodziny mojej siostry), Leonard opisał, co się wydarzyło: „Nursie nam powiedziała”. Siedząc przy kuchennym stole, z dłońmi złożonymi na kolanach, niania poinformowała Leonarda i Esther, że tego dnia nie pójdą do szkoły, ponieważ w nocy zmarł ich ojciec. Powiedziała, że powinni się cicho zachowywać, ponieważ ich matka jeszcze śpi. Pogrzeb odbędzie się następnego dnia. „Wtedy uświadomiłem sobie, co to za dzień”, napisał Leonard. „To nie może być jutro, Nursie. Jutro są urodziny mojej siostry”.

Następnego dnia o dziewiątej rano pojawiło się sześciu mężczyzn, którzy wnieśli trumnę do salonu. Postawili ją wzdłuż skórzanej sofy chesterfield. Masha kazała służącej umyć mydłem wszystkie lustra. Ludzie zaczęli przyjeżdżać koło południa, otrzepywali śnieg z butów i płaszczy – rodzina, przyjaciele, pracownicy fabryki. Trumna była otwarta i Leonard zajrzał do środka. Nathan owinięty był srebrnym szalem modlitewnym, twarz miał białą, wąsy czarne. Leonard pomyślał, że jego ojciec wygląda na zirytowanego. Wujek Horace, który razem z Nathanem prowadził Freedman Company i który służył z nim podczas wojny, szepnął Leonardowi na ucho: „Musimy być jak żołnierze”. Wieczorem, gdy Esther zapytała Leonarda, czy odważył się spojrzeć na ich zmarłego ojca, oboje przyznali, że tak zrobili, i zgodzili się co do tego, że ktoś musiał ufarbować mu wąsy. Oba opowiadania kończą się tym samym zdaniem: „Nie płacz. Powiedziałem jej. To był chyba mój najlepszy moment. Proszę, to twoje urodziny”.
Trzecia wersja tego wydarzenia pojawia się w powieści Ulubiona gra. Ten opis był bardziej wyważony, głównie dlatego, że pisarski styl Leonarda dojrzał między tymi porzuconymi opowiadaniami a jego pierwszą powieścią, ale także dzięki dystansowi, jaki zyskał, przypisując swoje emocje fikcyjnej postaci (chociaż Leonard przyznał, że w książce opisał zdarzenia zgodnie z prawdą). W powieści historia kończy się tym, że chłopak bierze jedną z muszek ojca z sypialni, rozcina ją i ukrywa w niej napisaną przez siebie karteczkę. Następnego dnia, podczas swojej prywatnej ceremonii, chłopiec zakopuje ją w dziurze, którą wydłubał pod śniegiem w ogrodzie. Leonard mówi, że była to pierwsza rzecz, jaką napisał. Powiedział również, że nie pamięta, co napisał, i „spędził mnóstwo czasu, rozkopując ogród, żeby to znaleźć. Może właśnie to robię cały czas, szukam tej karteczki”.
Czynność ta jest tak pełna symboliki – Leonard pierwszy raz w życiu uczynił rytuał ze swojego pisania – że aż chce się wierzyć w te słowa z wywiadu udzielonego w 1980 roku, nawet jeśli pewnie jest to jedna z wielu chwytliwych sentencji, które często wygłasza podczas wywiadów. Dzieci często bywają zafascynowane tajemniczością i mistycznymi ceremoniami. I chociaż Leonard powiedział, że gdy był dzieckiem, „nieszczególnie interesowała go religia”, poza „kilkoma razami, gdy poszliśmy posłuchać chóru”14, to jednak miał świadomość, że jest Kohenem, potomkiem kapłańskiego rodu, wywodzącego się w linii męskiej od brata Mojżesza, Aarona, i urodził się, by pełnić obowiązki. „Kiedy mi powiedzieli, że jestem Kohenem, uwierzyłem. Nie uznałem tego za dodatkową informację”, powiedział. „Chciałem być częścią tego świata. Chciałem być tym, który wznosi Torę… Byłem dzieciakiem i cokolwiek mi powiedzieli na ten temat, miało to na mnie wpływ”.
Mimo wszystko, będąc dzieckiem, nie okazywał wielkiego zainteresowania synagogą, którą założyli jego przodkowie. Szkółka hebrajskiego „nudziła go”, powiedział, a Wilfred Shuchat, który w 1948 roku został rabinem w Shaar Hashomayim, zdaje się to potwierdzać. Leonard „był w porządku” jako uczeń, mówi stary rabin, „ale nauka nie była jego prawdziwym zainteresowaniem. Ważniejsza była jego osobowość, sposób, w jaki interpretował rzeczy. Był bardzo kreatywny”. Leonard nie płakał, gdy zmarł ojciec; łkał natomiast, gdy kilka lat później zdechł jego pies Tinkie. „Nie miałem głębokiego poczucia straty”, powiedział w wywiadzie z 1991 roku, „może dlatego, że przez całe moje dzieciństwo [ojciec] był bardzo chory. Jego śmierć wydawała się naturalna. Był słaby i zmarł. Może mam serce z kamienia”.
To prawda, że od poprzedniego lata Nathan ciągle lądował w szpitalu Royal Victoria. Jeśli prawdą jest, że strata ojca nie miała wielkiego wpływu na Leonarda, to, mając dziewięć lat, nie był aż tak mały, żeby wydarzenie to nie utkwiło mu w pamięci. Coś wewnątrz niego musiało się zmienić; świadomość ulotności albo być może smutna mądrość, pęknięcie, które wydobyło z niego niepewność i samotność. Leonard powiedział – a także napisał o tym – że podczas tych ważnych wydarzeń najbardziej świadomy był zmiany swojego statusu. Podczas gdy jego ojciec spoczywał w trumnie w salonie, jego wujek Horace wziął go na stronę i powiedział mu, że on, Leonard, jest teraz panem domu odpowiedzialnym za kobiety – matkę i czternastoletnią siostrę Esther.
„Poczułem dumę – napisał w Ceremoniach. – Poczułem się jak młody książę poświęcony jakiejś ukochanej przez lud dynastii. Byłem najstarszym synem najstarszego syna”.

 
Wesprzyj nas