Długo oczekiwane pierwsze polskie wydanie krytyczne Don Kichota, w nowym, doskonałym przekładzie Wojciecha Charchalisa, z rysunkami Wojciecha Siudmaka.


“Bez wątpienia Don Kichot różni się od dzieł go poprzedzających i to on właśnie zbiera w sobie wszystkie istniejące wcześniej prądy, tworząc podwaliny pod naprawdę nowoczesną powieść. Don Kichot, jak każda wielka powieść nowoczesna, w odróżnieniu od swoich poprzedniczek, jest wielowymiarowy i polifoniczny, a uznawanie go – za samym Cervantesem – jedynie za satyrę na księgi rycerskie, która przypadkiem wymknęła się spod kontroli autorowi, nie do końca świadomemu tego, co napisał, jest nieporozumieniem. To prawda, że trudno się spodziewać, żeby Cervantes przewidział i przemyślał te dziesiątki interpretacji swego dzieła, które w ciągu czterystu lat zostały nam zaprezentowane przez krytyków. Nie sposób również zakładać, że jako człowiek pozbawiony wykształcenia, kierujący się jedynie instynktem wytrawnego, doświadczonego życiowo czytelnika, również instynktownie stworzył dzieło, o którego wielowymiarowości nie miał pojęcia. Zbyt jest doskonałe, by tak było. Prawda jak zwykle leży pewnie gdzieś pomiędzy tymi dwiema skrajnościami”.
Wojciech Charchalis, ze wstępu tłumacza

Miguel de Cervantes Saavedra swoim Don Kichotem położył podwaliny pod nowoczesną powieść. Przygody oszalałego od czytania książek szlachcica i jego giermka od z górą czterystu lat bawią i wzruszają kolejne pokolenia czytelników. Dzięki nowemu polskiemu przekładowi dzieło zostało odświeżone, więc współczesny miłośnik literatury będzie mógł cieszyć się tą historią jak nigdy przedtem. Okazuje się, że mimo swego sędziwego wieku Don Kichot to książka interesująca, wciągająca i pouczająca, a przede wszystkim śmieszna, jak informuje sam autor na kartach swojej powieści. Do tej pory trudno było tę śmieszność dostrzec. Dopiero teraz w pełni możemy docenić humor i doskonałe pióro wielkiego Hiszpana.

Wspaniały przekład wspaniałego dzieła.

Czytelniku Błędny, Ty jesteś twórcą tej powieści. Powtarzam banalny frazes, że przekazawszy dzieło wydawcy, autor traci nad tym dziełem władzę. Tyle jest Don Kichotów, ilu jego czytelników. I, szczerze powiedziawszy, strasznie Ci zazdroszczę, Czytelniku Błędny, jeśli to Twój pierwszy kontakt z Rycerzem i Jego Giermkiem. A zresztą — w tym przekładzie to na pewno Twój pierwszy kontakt. I, do diabła, naprawdę jesteś samym diabłem i nie ma rzeczy, której byś nie wiedział — że swobodnie zacytuję Sancza. Czytelniku Błędny, Ty już nie ujeżdżasz swego Chabettona, Ty zaczynasz fruwać! Czytanie jest… jest… jest… ogromne. Nad poziomy wylata, cierpliwe jest, łaskawe jest. Bądź błogosławiony, czytaj i, zaklinam Cię, nie przestawaj.
Że możesz oszaleć? Imć Alonso Kichana na łożu śmierci dostrzega własny obłęd. Ale czy bez tej przedziwnej siły lektury wyruszałby na swoje straceńcze, niezwykłe wyprawy? I czy my, przemierzając uliczki manczeńskich miasteczek i włócząc się po bezdrożach różnych światów literackich, nie jesteśmy po trosze jak on? Nie da się wymyślić podróży śladami bohaterów literackich, jeśli bohaterowie ci najpierw nie uwiedli nas i nie zawładnęli naszą wyobraźnią. Tak jak romanse rycerskie duszą rycerza z Manczy.
Zatem, Czytelniku Błędny, otwieraj wrota zagrody. Pole czeka.
Filip Łobodziński, ze wstępu: Czytelniku Błędny…

Miguel de Cervantes Saavedra
Przemyślny szlachcic Don Kichot z Manczy
Przekład: Wojciech Charchalis
Rysunki: Wojciech Siudmak
Dom Wydawniczy Rebis
Premiera: 9 grudnia 2014


Ze wstępu Wojciecha Charchalisa

Kim Pan jesteś,
Panie Cervantes?

(…)

Ten Don Kichot

Od poprzedniego polskiego przekładu Don Kichota minęły w tym roku sześćdziesiąt dwa lata, a zatem wydaje się, że czas już na nowe tłumaczenie, które przedstawi czytelnikom tekst powieści wzbogacony dzięki dziesięcioleciom pracy teoretyków przekładu i cervantystów.

W 2005 r. obchodziliśmy czterechsetną rocznicę wydania Don Kichota, w 2015 r. minie czterysta lat od wydania drugiej jego części. Myślę, że to dobry moment, aby ofiarować polskiemu czytelnikowi przekład nowoczesny, świeży, wykonany według najnowszych trendów sztuki tłumaczenia, a także pierwsze w dziejach wydanie krytyczne tego dzieła w języku polskim. Zdecydowanie czas odkurzyć don Kichota i Don Kichota, strząsnąć z niego skorupę niepotrzebnych archaizacji i infantylnych spolszczeń dla dzieci. Czas na porządny przekład we współczesnej polszczyźnie, podparty pracą filologiczną pokoleń badaczy bez wytchnienia doszukujących się sensu i prawdy na temat tekstu tej arcypowieści.

Zwłaszcza że, co z przykrością stwierdzam, Don Kichot umarł, przynajmniej w Polsce; powieść ta została skazana na nieczytanie, na odstawienie jej na półki, gdzie kurzy się, ciesząc się sławą książki — w zależności od osoby — genialnej lub infantylnej, ale na pewno nie takiej, którą się czytuje. Wszyscy wiemy, że Don Kichot to klasyka, to wielkie dzieło, podwaliny powieści, nowoczesnej literatury itd., lecz niestety w powszechnym odczuciu książka ta jest wielka wielkością literatury oraz swoją objętością, co skutecznie zniechęca osoby czytające dla przyjemności. Kiedy zaś już ktoś po tę książkę sięgnie, znajduje w niej najczęściej ciężki styl i długie ustępy nużące swoją „genialnością” i archaizmem.

Z drugiej zaś strony mamy do czynienia z ludźmi uważającymi Don Kichota za powieść infantylną, o „wariacie, który jeździł na koniu i atakował wiatraki”. Gwoździem do trumny Don Kichota była hiszpańska kreskówka miernej jakości, którą w latach osiemdziesiątych XX w. nadawano na dobranoc. Po jej obejrzeniu wszyscy już wiedzieli, że Don Kichot jest historyjką dla dzieci, więc żaden szanujący się miłośnik literatury po nią nie sięgnie. Ciekawe jest również to, że jedyną znaną powszechnie sceną z Don Kichota jest scena walki z wiatrakami, która w sumie zajmuje niecałe dwie strony, a oba tomy tej powieści mają około 1300 stron! Z tych dwóch powodów Don Kichot zaległ w grobie przepastnych bibliotek i dziecięcych „spolszczeń” oraz nieudolnej archaizacji językowej kolejnych wydań najpopularniejszego przekładu, zalewającego polski rynek wydawniczy. Zatem nowy przekład jest konieczny, by odbrązowić i odinfantylnić tę powieść, a co za tym idzie, odebrać ją snobom i dzieciom i wskrzesić ją dla „normalnego” czytelnika.

Pisaliśmy wcześniej, że poprzednie przekłady pozostawiają wiele do życzenia. Czegóż zatem im brakuje? Czego nie ma w polskich tłumaczeniach, a co istnieje w oryginale? Otóż Cervantes twierdził we wstępie, że napisał Don Kichota jako satyrę na księgi rycerskie. Przynajmniej pierwszą część tej powieści, gdyż nie można zapominać, że istnieje nie jeden Don Kichot, lecz dwa: pierwsza część wydana w 1605 r. i druga z 1615 r. Zwykle obie części wydaje się jako jedną powieść, a jeśli już dzieli się ją na dwa tomy, jest to podyktowane jedynie objętością utworu i poręcznością przy lekturze, a nie treścią powieści. Druga część stanowi kontynuację pierwszej, lecz różnice są oczywiste — pierwsza część, choć zawiera elementy nowoczesne co do narracji i użycia języka, tkwi korzeniami jeszcze w średniowieczu, pobrzmiewają w niej echa Dekameronu czy Opowieści kanterberyjskich, podczas gdy część druga to już dzieło nowoczesne, podstawa całej nowoczesnej powieści. Nas jednak interesuje bardziej spojrzenie na tę książkę pod kątem przekładu, więc skupimy się jedynie na tym, co dla tłumaczenia jest najistotniejsze, a więc na języku. A trzeba powiedzieć, że język tej powieści jest jej głównym bohaterem, największym osiągnięciem Cervantesa, czego niestety czytelnik istniejących polskich tłumaczeń tego utworu nie jest w stanie dostrzec.

W odróżnieniu od utworów powieściowych poprzedzających Don Kichota książka ta cechuje się wielką różnorodnością języka. Każdy z bohaterów powieści mówi inaczej, w zależności nie tylko od swojej pozycji społecznej, ale także od nastroju, chwili czy rozmówcy — co w owym czasie było absolutnym nowatorstwem. Ponadto Don Kichot powstał jako powieść satyryczna, powieść mająca bawić czytelnika, a nie uczyć go czy moralizować, więc i język podporządkowany takiemu celowi nie może być płaski i monotonny, nie może stronić od zabawy słowami.

Przy uważnej lekturze można dostrzec ewolucję utworu. Początkowo mamy wrażenie, że autor zamierzał napisać krótki humorystyczny tekst o człowieku, który zwariował od czytania powieści rycerskich. Odnosimy wrażenie, że po zakończeniu liczącej osiem rozdziałów pierwszej części autor doszedł do przekonania, że żart mu się udał i można go pociągnąć dalej. Wtedy jeszcze bardziej go pogłębia, wprowadzając inne wątki humorystyczne, choćby postać Cide Hamete Benengelego. Jakkolwiek by było, druga część pierwszego tomu jest wyraźnie odmienna od pierwszej, a w trzeciej autor wplata inne historie (Nowelę o nierozważnie wścibskim intrygancie, Opowieść jeńca, Historię Dorotei) na wzór wspomnianych już Bocaccia czy starszego Chaucera. Odnosi się więc wrażenie ewolucji, której kulminację stanowi cała druga część Don Kichota wydana w 1615 r. W trakcie pisania powieści Cervantes ewoluował i ewoluowały też jego postaci, które w odróżnieniu od bohaterów z powieści rycerskich, mauretańskich, łotrzykowskich są postaciami żywymi, z krwi i kości, nie są płaskie — przez całą powieść zmieniają się w zależności od sytuacji i w związku z tym zmienia się także język, którym się posługują.

Niestety w polskich przekładach niewiele istnieje dowodów na tę ewolucję. Don Kichot przez cały utwór mówi dokładnie tak samo, a przecież zdarza mu się kląć jak szewc, kiedy jest zdenerwowany, co jednak nie przeszkadza mu przemawiać archaicznym stylem powieści rycerskiej, kiedy czuje się błędnym rycerzem; czasem, podczas przyjaznych pogawędek, mówi do Sancza na ty, innym zaś razem stosuje drugą osobę liczby mnogiej, tworzy dystans, traktując go z góry, podkreślając istniejącą pomiędzy nimi różnicę pozycji społecznej. Sanczo natomiast jest chłopem, człowiekiem niezbyt lotnym, zainteresowanym jedynie jedzeniem i piciem wina oraz korzyściami, jakie może mu przynieść służba giermka. I w związku z tym przemawia językiem właściwym dla takiej osoby, powtarzając wiejskie przysłowia i zdania zasłyszane w kościele lub sądzie, choć czasem zdobywa się na inteligentne przemyślenia, które wprawiają don Kichota w zdumienie. W niektórych sytuacjach sili się na stosowanie języka romansu rycerskiego, co tworzy dość komiczny efekt, a czasem żartuje sobie ze swego pana w inteligentny sposób, co tego drugiego wyprowadza z równowagi.

Polskie teksty nazbyt często pomijają te „drobiazgi”, ujednolicając język, nie tylko poszczególnych osób, ale w ogóle zrównują język opisów i dialogów, przepuszczając po nim walec poprawności językowej lub infantylnej archaizacji — co jest zbrodnią dokonaną na tekście, kastracją don Kichota i Don Kichota!
Podobnie jest w wypadku narratora, któremu zdarza się stosować gry słowne, dające w oryginale efekt lekkości i komizmu, a w polskich tekstach nie ma po nich śladu! W ogóle narrator oryginału przemawia językiem współczesnym i takim powinien też przemawiać w przekładzie, a to dlatego, że takie było zamierzenie autora, więc archaizowanie tego tekstu, robienie z niego na siłę powieści siedemnastowiecznej, może tylko konfundować lub irytować czytelnika. Ponadto w wypadku tej książki istnieje jeszcze jeden powód, by nie archaizować tekstu narratora. Otóż don Kichot w chwilach, kiedy czuje się prawdziwym błędnym rycerzem, zaczyna przemawiać archaicznym językiem romansu rycerskiego. Jeśli zatem archaizujemy zarówno tekst narratora, jak i zupełnie neutralne słowa don Kichota, aby wprowadzić nastrój dawnych wieków, a zaraz potem pojawia się fragment, który należy jeszcze bardziej archaizować, bo don Kichot czuje się błędnym rycerzem, zamierzony przez autora efekt komiczny znika, a czytelnik jest pozbawiony możliwości ustalenia, kim jest don Kichot w danej chwili, ubogim wiejskim szlachcicem czy może błędnym rycerzem.

To samo odnosi się do nietłumaczenia imion i nazw własnych na język polski. Tradycja mówi, że imion i nazwisk nie tłumaczymy, zdarzają się jednak takie, które są znaczące w języku oryginału i na nich budowane jest znaczenie tekstu. Takie imiona zdecydowanie należy przetłumaczyć, a jest ich w Don Kichocie co niemiara. Oto już w pierwszym rozdziale szlachcic Kichana wymyśla własne imię, imię dla konia oraz damy swego serca i dwa razy expressis verbis zostaje tam powiedziane, że imiona te są znaczące, dlaczego zatem polscy tłumacze nie pochylili się nad tym znaczeniem? Albo chociaż nie usunęli zdań mówiących o tym, że takie znaczenie istnieje? A przecież znaczenie tych imion jest ważne dla treści utworu, no i przecież książka miała bawić…

Chodzi zaś o to, że don Kichot, stając się błędnym rycerzem, wszedł w świat rycerskiego romansu, w świat fikcji, w którym imiona bohaterów zwykle określały ich cechy. Postąpił zatem tak samo i nazwał swego konia Rosynantem, bo rocín w języku hiszpańskim to „szkapa”, „chabeta” lub „ciężki koń pociągowy”, ante zaś to „wcześniej”, zatem koń don Kichota zwał się Kiedyś-chabeta, a jednocześnie nowe imię rumaka brzmiało z obca i elegancko. Rolą tłumacza jest teraz połączenie znaczenia z wdziękiem i wymyślenie imienia, które sprowokuje czytelnika do uśmiechu. Podobnie rzecz się ma z Dulcyneą, której imię wcześniej nie istniało, a zostało utworzone od słowa dulce — „słodki”, gdyż o kobiecie, która jest miła, mówimy w języku hiszpańskim, że jest słodka, więc imię to znaczy tyle co słodziutka, milutka, sufiks -ea jest zaś typowym sufiksem imion kobiecych piękności z epoki, jak Dorotea czy choćby Melibea z niebywale popularnej w XVI w., wydanej w 1499 r. Tragikomedii o Kalikście i Melibei Fernanda de Rojas, znanej powszechnie pod tytułem Celestyna.

Sam Kichot też nie jest przypadkowy, gdyż quijote to część zbroi osłaniająca udo. Oczywiście należałoby to imię przetłumaczyć na polski, mając na względzie prawdziwe nazwisko don Kichota, a więc Kichana czy Kesada, znajdując element uzbrojenia o brzmieniu podobnym do tych nazwisk. Mógłby to być więc np. karwasz, kałkan, kopia, kołczan, kirys itd. W tej sytuacji don Kichot powinien się nazywać po polsku panem Karwackim lub Karwaszewskim, choć mnie najbardziej się podoba don Kałkan, przez swój komizm i skojarzenie z gałgan — tyle że w Hiszpanii nie używano kałkanów, lecz adargi.
Rzecz jasna należy działać ostrożnie przy takim traktowaniu imion głównych bohaterów, którzy na trwałe weszli do kanonu postaci. Sądzę, że w tak konserwatywnym społeczeństwie jak nasze zmiana imienia don Kichot na don Kałkan czy Karwacki nie spotkałaby się z aprobatą czytelników — sam nie lubię zmieniać swoich przyzwyczajeń literackich i takie zabiegi mnie irytują, choćby były najsłuszniejsze.
Dlatego don Kichot pozostanie don Kichotem również w tym przekładzie, niemniej pozostałe postaci, nie tak bardzo eksponowane, zostały jednak przechrzczone, aby dochować wierności oryginałowi.

Innym problemem jest istnienie imion własnych stosowanych powszechnie, lecz mających przypisane znaczenia kulturowe. Na przykład Sanczo to imię — wydawałoby się — tradycyjnie hiszpańskie. Musimy jednak wiedzieć, że w czasach Cervantesa imię Sanczo było synonimem pieniacza lub wioskowego idioty, stąd imię najbardziej znanego giermka w dziejach świata, jak również Sancza de Azpeitia, Biskajczyka, z którym don Kichot stoczył jedyną prawdziwą bitwę. Pojawia się pytanie: wykonać tłumaczenie interkulturowe i nazwać go na przykład Jasiem czy lepiej pozostawić to imię bez zmian? Oczywiście drugi człon, mianowicie panza — „brzuch”, „kałdun”, „bebzol”, nie jest przypadkowy, biorąc pod uwagę, że Sanczo najbardziej na świecie lubił jeść.
Podobnie rzecz się ma z Aldonzą Lorenzo, córką Lorenza Corchuela. Jest to zatem Aldonza Wawrzyńcówna, bo drugi człon jej imienia pochodzi od imienia ojca Wawrzyniec. Rzecz jasna możemy się spierać o to, czy należy Lorenza spolszczać na Wawrzyniec, ważniejsze jednak jest imię Aldonza, które w czasach Cervantesa miało brzmienie wiejskie, było bardzo niepopularne i zachowało się głównie w powiedzeniu A falta de moza, buena es Aldonza, co można by przełożyć: „Z braku dziewczyny i Aldonza się nada”, a więc na bezrybiu i rak ryba. Czy to przypadek, że przesłodka Dulcynea „w realu” — jak to się dzisiaj mówi — nosi właśnie takie imię? Czy należałoby je przetłumaczyć, biorąc pod uwagę współczesną polską kulturę?

Pojawia się też wiele postaci, które mają mniejsze znaczenie, ale ich imiona są znaczące i komiczne. Już w pierwszym rozdziale, kiedy don Kichot wpada w zachwyt nad swym postanowieniem zostania błędnym rycerzem, przemawia do siebie — po raz pierwszy — archaicznym językiem, wyobrażając sobie, jak to pokonuje w walce okropnego olbrzyma „Caraculiambro, señor de la ínsula Malindrania”. Francisco Rico wywodzi znaczenie tych imion od słów malandrín — „złośliwy”, „wredny” i caraculo, co oznacza cariancho, a więc „o szerokiej twarzy”. Wydaje mi się jednak, że słowo Caraculiambro należy rozbić na trzy słowa, mianowicie cara — „twarz”, culo — „dupa”, ambra — to z włoska „ambra”, a więc wonna substancja. Należy też pamiętać, że jeżeli mówimy o kimś w języku hiszpańskim, że ma cara de culo, to znaczy, że nie jest zbyt urodziwy. Z takich oto znaczeń należy ulepić nowe imię dla olbrzyma, w taki sposób, aby śmieszył, a nie tylko sprawiał wrażenie romantycznej egzotyki.

Doskonałą ilustracją tego zagadnienia jest rozdział XVIII, kiedy to don Kichot opisuje dwie wraże armie ścierające się na równinie, będące w rzeczywistości dwoma stadami owiec. Pojawia się w tym fragmencie mnóstwo imion i herbów rycerzy, które pozostawione w oryginalnym brzmieniu czynią ten rozdział nudnym i nieco pompatycznym. Cały zaś zamysł tego rozdziału opiera się na kontraście pomiędzy uniesieniem błędnego rycerza — które jest tak wielkie, że potrafi zaszczepić entuzjazm nawet Sanczowi — i opowiadanymi przez niego banialukami. Odnosi się nawet wrażenie, że don Kichot kreuje swoją wizję specjalnie dla Sancza, tak wielkie głupoty opowiada.
We wszystkich trzech istniejących przekładach tłumacze pozostawili imiona w oryginale, spolszczając jedynie przydomki rycerzy, pozbawiając je w ten sposób znaczenia, jakie posiadają w języku hiszpańskim. Nie wydaje mi się też słuszne tłumaczenie słowo w słowo opisów herbów, które mają symboliczne znaczenie, często niezrozumiałe dla współczesnego polskiego czytelnika, choćby dlatego, że współczesna wiedza o heraldyce jest w Polsce mizerna — nie wiemy też na przykład, że kolor żółty był kolorem nieszczęścia i miłości, a niebieski kolorem pychy, co znajduje swoje odbicie w odpowiednich herbach.

Ostatnim wspomnianym już wcześniej zagadnieniem, które uważam za szczególnie szkodliwe dla odbioru tego dzieła i przyjemnej jego lektury jest archaizowanie języka w przekładzie państwa Czernych. Archaizowanie, moim zdaniem zupełnie niepotrzebne, psujące tekst, czyniące go niezrozumiałym z powodów opisanych powyżej. Jeśli bowiem całość tekstu przekształcamy na sztucznie siedemnastowieczny język, umykają nam smaczki językowe, pokazujące szaleństwo don Kichota, ale nie tylko. W scenie przerażającej przygody z foluszami Sanczo stara się przekonać don Kichota, by nie zostawiał go nocą na odludziu, a gdy jego błagania nie odnoszą skutku, mówi: Por un solo Dios, señor mío, que non se me faga tal desaguisado, ewidentnie posługując się językiem archaicznym, rodem z romansów rycerskich, a więc stara się wspiąć na poziom don Kichota, zresztą bezskutecznie. U Czernych Sanczo mówi: „Na Boga jedynego, panie, nie czyńcie mi tej krzywdy”, co byłoby bardzo ładnym tłumaczeniem, gdyby nie to, że Sanczo mówi w taki sposób przez całą książkę. U Boyé: „Na Boga Najwyższego, błagam, nie czyńcie mi, panie, tej krzywdy”, i także tutaj nie widać zmiany stylu; podobnie jest u Zakrzewskiego: „Na miłość Boską, jaśnie oświecony mój panie i władco, nie bądź pan tyle okrutnym”. Żaden z tłumaczy nie dostrzegł tego niuansu. Przykłady te w sposób oczywisty z jednej strony ilustrują błędne założenie w tłumaczeniu tekstu poprzez język archaizowany, a z drugiej strony dowodzą, że nie należy do tekstu podchodzić na kolanach, wychodząc z założenia, że skoro mamy do czynienia z wielką literaturą i to z tak dawnych czasów, to nie może w niej być nic śmiesznego ani zaskakującego. Przecież chodzi o powieść satyryczną! A do tego o powieść, która jest wielka, bo była pierwszą powieścią o tak wielkim bogactwie stylów!

Nie zapominam wszelako, że przed współczesnym tłumaczem tej powieści stoi zadanie o niebo łatwiejsze od tego, przed którym stawali tłumacze z czasów dawniejszych, zmagający się nie tylko ze szczątkową wiedzą filologiczną na temat samego dzieła, ale także o wiele mniej rozwiniętą teorią sztuki tłumaczenia. Przede wszystkim jednak należy wspomnieć o obiektywnych trudnościach uniemożliwiających dotarcie do wszystkich źródeł ułatwiających przekład. Obecnie świat uległ skurczeniu, wyjazd do Hiszpanii nie jest już tak egzotyczny, jak choćby dwadzieścia pięć lat temu. Praca nad przekładem Don Kichota w XVIII i XIX w. oraz w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XX w. w naszym kraju zasługuje na najwyższy szacunek; była pracą wymagającą wytrwałości i intuicji, zmagania się z problemami, których obecnie z pewnością nawet nie jesteśmy sobie w stanie wyobrazić.
Teraz kupno najlepszych opracowań krytycznych czy słowników (tych, które jeszcze nie są dostępne on-line) lub konsultacje ze specjalistami na całym świecie dzięki postępowi technologicznemu zajmują minuty, godziny, w najgorszym razie dni, jeszcze zaś kilkanaście lat temu byłyby w zasadzie niemożliwe lub w najlepszym razie niebywale czasochłonne. Wówczas praca tłumacza była obarczona jeszcze problemami wynikającymi z sytuacji geopolitycznej zarówno Polski, jak i Hiszpanii.
Dlatego, choć jestem nastawiony krytycznie do poprzednich przekładów i zdecydowanie uważam, że nowy przekład jest absolutną koniecznością, nie zapominam, że w zestawieniu z poprzednimi tłumaczami moja sytuacja jako tłumacza jest nie tylko komfortowa, lecz wręcz luksusowa, co jednocześnie stawia znacznie wyżej poprzeczkę wymagań wobec niniejszego przekładu. Mam nadzieję, że udało mi się sprostać temu zadaniu. Czas pokaże.

Bibliografia polskich wydań Don Kichota

– Historya czyli dzieie i przygody przedziwnego Don Quiszotta z Manszy z hiszpańskiego na francuzkie, a teraz na polskie przełożone przez F.H.P.K.M. w Warszawie w drukarni P. Dufour Konsyliarza Nadwornego J.K. Mci i Dyrektora Drukarni Korpusu Kadetów, 1786.
– Don Kiszot z Manszy, w przekładzie W. Zakrzewskiego, Biblioteka Dzieł Wyborowych, Warszawa 1899 (1855, 1913, 1926).
– Przygody don Kichota, w przekładzie i w opracowaniu Dra Edwarda Boyé, Książnica — Atlas, Lwów — Warszawa, b/d. (fragmenty).
– Don Kiszot z la Manczy, opracował dla młodzieży Józef Wittlin, Spółdzielnia Wydawnicza „Wiedza”, Warszawa 1947.
– Przemyślny hidalgo Don Kichot z Manczy, przeł. Stefania Ciesielska-Borkowska, Wydawnictwo M. Kot, Kraków 1949 (fragmenty).
– Don Kichot z Manczy, przeł. Edward Boyé, Książka i Wiedza, Warszawa 1952 (pierwsze wydanie 1937–1938).
– Przemyślny szlachcic Don Kichote z Manczy, przeł. Anna Ludwika Czerny i Zygmunt Czerny, PIW, Warszawa 1955.
– Niezwykłe przygody Don Kichota z la Manczy według Miguela Cervantesa de Saavedry na nowo opowiedziane przez Wiktora Woroszylskiego, Nasza Księgarnia, Warszawa 1983.

Prolog

Rozkoszujący się wolną chwilą czytelniku, uwierz mi na słowo, że chciałem, aby ta książka, jako dziecię rozumu, była najpiękniejsza, najzgrabniejsza i najmądrzejsza, jaką można sobie wymarzyć. Nie zdołałem jednakowoż przezwyciężyć porządku natury, wedle którego każdy płodzi potomstwo na swój obraz i podobieństwo.
Cóż bowiem mógł spłodzić jałowy i ledwie uprawiany ugór mojego umysłu, jeśli nie historię dziecka cherlawego, niemrawego, grymaśnego i pełnego niepoważnych myśli, które nikomu innemu nie przyszłyby do głowy, co zresztą naturalne w wypadku dzieła zrodzonego w więzieniu, siedlisku wszelkich niewygód i wszelkiego smutnego harmidru. Cisza, urokliwe miejsce, powab pól, bezkres nieba, szmer ruczajów, równowaga duszy, oto sprzyjające warunki, w których nawet najbardziej bezpłodnym muzom udaje się osiągnąć stan brzemienności i wydać na świat pociechy wprawiające je w zachwyt i przepełniające radością. Bywa, że ojciec ma dziecko szpetne i koślawe, a przesłaniająca oczy miłość ojcowska nie pozwala mu dostrzec niedostatków, co więcej, uznaje je raczej za przejaw mądrości i piękna, więc przedstawia je znajomym jako wcielenie bystrości i gracji. Ja jednak, będąc zaledwie ojczymem don Kichota, choć wydaję się ojcem, nie chcę ulec tym zwyczajom ani błagać cię niemal ze łzami w oczach, jak to czynią inni, drogi czytelniku, abyś wybaczył lub przymknął oko na wady tego mojego dziecka, gdyż nie jesteś ani jego krewnym, ani przyjacielem, a do tego masz swoją duszę w swoim ciele oraz swój wolny wybór jak każdy jeden człowiek i siedzisz we własnym domu, którego jesteś panem, niczym król swojej dziedziny, a wszak wiesz, że jak to się zwykło mawiać, „pod swym kocem nawet króla wyłomocę”, co niniejszym zwalnia cię z wszelkiego szacunku i zobowiązań, więc możesz powiedzieć o tej historii absolutnie wszystko, co uznasz za stosowne, nie obawiając się o swe dobre imię, gdy źle będziesz się o niej wyrażał, ani nie spodziewając się nagrody, gdy ją będziesz chwalił.
Moim jedynym zamiarem było, wbrew panującym obyczajom, dać ci ją czystą i nagą, nieozdobioną prologiem czy umieszczanymi na początku niezliczonymi sonetami, epigramatami i panegirykami. Bo zdradzę ci, że choć niemało się namęczyłem przy jej układaniu, żaden wysiłek nie był tak wielki jak męka napisania tej przedmowy, którą właśnie czytasz. Wiele razy chwytałem za pióro, żeby ją skreślić, i tyleż samo razy je odkładałem, nie wiedząc, co napisać. I gdy tak raz siedziałem w zawieszeniu nad kartką, z piórem za uchem, łokciem wspartym na sekretarzyku i dłonią na policzku, zastanawiając się nad tym, co powiedzieć, niespodziewanie wszedł pewien mój przyjaciel, żartowniś, a przy tym człowiek uczony, i widząc mnie pogrążonego w myślach, spytał o przyczynę takiego stanu rzeczy, a ponieważ ja nie miałem zamiaru jej ukrywać, odrzekłem, że zastanawiam się nad prologiem do historii o don Kichocie, a nastrój mam taki, że ani nie chce mi się go pisać, ani bez prologu wydobywać na światło dzienne przygód tego tak szlachetnego rycerza.
— Bo jak pan sobie wyobraża, drogi panie, że ma mnie nie poruszyć to, co powie najstarszy autorytet nazywany gminem, kiedy zobaczy, że po tylu latach mojego snu w ciszy zapomnienia wyskakuję teraz z tymi wszystkimi latami na karku, z historią suchą jak wiór, wyzbytą polotu, napisaną koślawym stylem, ubogą w idee i pozbawioną wszelkiej erudycji oraz doktryny, bez gloss na marginesach ni końcowych przypisów, które — z tego, co widzę — mają inne książki, a choćby i były całkiem zmyślone i nieprzyzwoite, tak są przepełnione sentencjami z Arystotelesa, Platona oraz wszelkiej maści filozofów, że zachwycają czytelników i czynią z ich autorów ludzi oczytanych i elokwentnych, i w ogóle erudytów? A jak cytują Pismo Święte, to co? Patrz pan, zaraz wszyscy mówią, że są istnymi świętymi Tomaszami albo innymi doktorami Kościoła, a zachowują przy tym taką biegłość w sztuce, że w jednej linijce odmalowują zagubionego kochanka, a w innej wygłaszają takie chrześcijańskie kazanie, że słuchanie go i czytanie wprawia człowieka w największy zachwyt. Tego wszystkiego brak będzie mojej książce, bo ani nie mam czego pisać na marginesach, ani też w końcowych przypisach, a już na pewno nie wiem, jakich autorów w niej naśladuję, żeby wymienić ich na początku, jak to wszyscy robią, w porządku alfabetycznym, zaczynając od Arystotelesa, poprzez Ksenofonta, na Zoilosie i Zeuksisie kończąc, choć jeden był potwarcą, a drugi malarzem. Brak będzie mojej książce także sonetów na początku, a przynajmniej sonetów autorstwa książąt, markizów, hrabiów, biskupów, dam albo najsławniejszych poetów; choć wiem, że gdybym poprosił o nie dwóch czy trzech przyjaciół po piórze, daliby mi je, i to takie, że nie dorównałyby im sonety najgłośniejszych poetów naszej Hiszpanii. Na koniec, panie i mój przyjacielu — ciągnąłem — zdecydowałem, że pan don Kichot zostanie pochowany w archiwach Manczy, dopóki niebo nie objawi, kto ma go ozdobić wszystkim tym, czego mu brakuje, bo ja nie jestem w stanie temu zaradzić, przez swoją nieudolność i słabe wykształcenie, i jeszcze dlatego, że z natury jestem gnuśny i leniwy, bo nie chce mi się łazić i naprzykrzać autorom, którzy powiedzą to, co ja sam potrafię powiedzieć i bez nich. Stąd rodzi się to zawieszenie i skupienie, przyjacielu, w którym mnie zastałeś, a dostarczyłem ci dość powodów, abym w nim tkwił.
Słysząc to, mój przyjaciel uderzył się w czoło i wybuchając śmiechem, powiedział:
— Na Boga, bracie, właśnie wydobyłeś mnie z błędu, w którym tkwiłem przez cały długi czas mojej z wami znajomości, zawsze uważając was za człowieka mądrego i rozsądnego we wszystkich waszych działaniach. Teraz jednak widzę, że tak dalecy jesteście od mądrości, jak niebo jest dalekie od ziemi. Czy to możliwe, że rzeczy tak błahe, którym tak łatwo zaradzić, mogą stać się na tyle istotne, żeby powściągać i zaprzątać rozum tak dojrzały jak wasz i do tego tak bardzo nawykły do rozbijania i tratowania znacznie potężniejszych przeciwności? Na wiarę, nie chodzi tu o brak umiejętności, ale o nadmierne lenistwo i błędy w rozumowaniu. Mam wam dowieść, że moje słowa są prawdziwe? Słuchajcie zatem, a zobaczycie, że w okamgnieniu rozwiążę wasze kłopoty i uzupełnię wszystkie te braki, o których mówicie, że trzymają was w zawieszeniu i napawają strachem przed wyciągnięciem na świat historii waszego słynnego don Kichota, ozdoby i zwierciadła całego błędnego rycerstwa.
— Mówcie — odparłem, wysłuchawszy, co ma mi do powiedzenia — w jaki sposób zamierzacie wypełnić pustkę mych niepokojów i doprowadzić do jasności chaos mojego pomieszania?
Na co on odpowiedział:
— Co do pierwszej rzeczy, na którą zwracacie uwagę, mianowicie brakujących na początku sonetów, epigramatów albo panegiryków autorstwa postaci poważnych i utytułowanych, można temu zaradzić w taki sposób, że sami poświęcicie trochę pracy, żeby je napisać, a potem możecie je ochrzcić i nadać im imię, jakie będzie się wam żywnie podobało, przypisując ich ojcostwo Księdzu Janowi z Indii albo cesarzowi Trapezuntu, o których wiem, że byli znakomitymi poetami; a jeśli nimi nie byli i trafią się jacyś pedanci i bakałarze, podgryzający was od tyłu i przebąkujący o tej prawdzie, guzik was to będzie obchodzić, bo nawet jeśli odgadną, że to wszystko kłamstwo, nie utną wam przecież ręki, którą to napisaliście. Co się odnosi do cytatów na marginesach książek i autorów, z których zaczerpnęliście sentencje i powiedzenia włączone do waszej historii, trzeba tylko zapisać to, co podejdzie pod rękę, kilka sentencji albo łacińskich zwrotów, które znacie na pamięć albo których znalezienie nie nastręczy wam szczególnych trudności, na przykład gdy będzie chodziło o wolność i niewolę:
Non bene pro toto libertas venditur auro9.
A potem na marginesie zacytować Horacego albo tego, kto to powiedział.
Kiedy będziecie pisać o sile śmierci, zaraz trzeba się poratować:
Pallida mors aequo pulsat pauperum tabernas
Regumque turres10.

Jeśli o przyjaźni i miłości, którą Bóg każe darzyć nieprzyjaciela, zaraz należy wejść w Pismo Święte, co możecie zrobić z odrobiną powściągliwości i zacytować słowa nawet samego Boga: Ego autem dico vobis: diligite inimicos vestros11.
Gdy będziecie się zajmować złymi myślami, udajcie się do Ewangelii: De corde exeunt cogitationes malae12. Jeśli niestałością przyjaciół, mamy Katona, który udzieli wam swojego dystychu:
Donc eris felix, multos numerabis amicos.
Tempora si fuerint nubila, solus eris13.

I za sprawą tych łacińskich wersów i innych podobnych uznają was co najmniej za gramatyka, którym bycie w dzisiejszych czasach niemałym jest honorem, a do tego jest bardzo dochodowe.

9 „Wolności nie sprzedaje się za żadne złoto świata”, cytat nie pochodzi z Horacego, lecz z Ezopa, O psie i wilku. Wilk wygłasza tę kwestię, mówiąc, że woli głodować, niż żyć w niewoli.
10 „Blada śmierć puka jednako do chat nędzarzy i bram królewskich”, Horacy, Pieśni, przeł. Stefan Gołębiowski, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1973, I, IV, 13–14.
11 „Aleć Ja wam powiadam: Miłujcie nieprzyjacioły wasze […]”, Biblia, Mateusz V, 44.
12 „Albowiem z serca wychodzą złe myśli […]”, Biblia, Mateusz XV, 19.
13 Dopóki będziesz bogaty, wielu mieć będziesz przyjaciół, lecz kiedy przyjdą złe dni, zostaniesz sam (przeł. W. Charchalis). Owidiusz, Żale, I, IX, 5-6. Jedyny dostępny obecnie przekład (pod red. Elżbiety Wesołowskiej, przeł., przypisami i słowniczkiem opatrzyły Marlena Puk i Elżbieta Wesołowska, Ars Nowa, Poznań 2002) tej elegii nie zawiera.

W kwestii umieszczania przypisów na końcu książki na pewno możecie postąpić w następujący sposób: jeśli wymieniacie w waszej książce jakiegoś olbrzyma, sprawcie, żeby był to Golijasz, a już samo to prawie nic nie będzie was kosztować i pozwoli na umieszczenie wielkiego przypisu, wszak możecie podać: „Olbrzym Golijasz albo Goliat był Filistynem, którego zabił pasterz Dawid, ciskając weń kamieniem w dolinie Terebintu, zgodnie z tym, co się powiada w Księdze Królewskiej…”, w rozdziale, który sobie znajdziecie. Po tym, żeby wykazać swoją erudycję w humanistyce i kosmografii, sprawcie, aby w waszej historii wymieniono rzekę Tag, a zaraz będziecie mieli drugi porządny przypis o treści:
„Rzeka Tag została tak nazwana przez jednego z hiszpańskich królów; wypływa w takim to a takim miejscu i uchodzi do morza Ocean, pocałowawszy mury słynnego miasta Lizbona, a uważa się, że posiada złote piaski” itd.
Jeśli będziecie mówić o złodziejach, opowiem wam historię Kakusa, bo znam ją na pamięć; jeśli o wszetecznych kobietach, mamy oto biskupa Mondoñedo, który pożyczy wam Lamię, Laidę i Florę, a ten przypis bardzo was uwiarygodni; jeśli o okrutnych, Owidiusz wręczy wam Medeę; jeśli o czarownikach i wiedźmach, Homer ma Kalipso, a Wergiliusz Kirke; jeśli o dzielnych dowódcach, sam Juliusz Cezar użyczy wam samego siebie w swoich Komentarzach, Plutarch zaś da wam tysiąc Aleksandrów. Jeśli będziecie pisać o miłości, przy dwóch uncjach waszej znajomości języka toskańskiego natraficie na Leona Hebrajczyka, który jest skrojony na waszą miarę. A jeśli nie będziecie chcieli wyprawiać się na obce ziemie, we własnym domu znajdziecie Fonsecę, O Bożej miłości, gdzie wymienia się wszystko, czego wy albo w ogóle najmądrzejszy człowiek może pragnąć w tej kwestii. Reasumując, nie trzeba robić nic innego, tylko wykorzystać te imiona albo napomknąć w waszej historii o tychże historiach, jak to wam właśnie wyjaśniłem, i mnie zostawcie przygotowanie gloss oraz przypisów, a przysięgam wam na rzeczonego, że zapełnię wam marginesy i zapiszę ze cztery arkusze na końcu książki. Przejdźmy teraz do cytowania autorów, co też mają inne książki, a w waszej tego brakuje. Zaradzić temu można bardzo łatwo, bo musicie tylko znaleźć jakąś książkę, która ma ich wszystkich, od A aż do Z, jak sami mówicie. No i ten sam alfabet umieścicie w waszej książce; a chociaż na pierwszy rzut oka będzie widać kłamstwo, bo niewielką mieliście potrzebę, żeby z niego korzystać, nie ma to znaczenia, gdyż pewnie znajdą się i tacy głupcy, którzy uwierzą, że wykorzystaliście wszystkich autorów w tej waszej prostej i nieskomplikowanej historii; a nawet jeśli nie posłuży to niczemu innemu, przynajmniej na pierwszy rzut oka ten długi katalog autorów nada książce powagi. Co więcej, nikomu nie przyjdzie do głowy dociekać, czy podążałeś ich śladem czy nie, skoro książka nie ma z nimi nic wspólnego. Tym bardziej że, o ile mi wiadomo, ta wasza książka nie potrzebuje żadnej z tych rzeczy, o których mówicie, że ich brakuje, bo cała ona jest jedną wielką inwektywą rzuconą rycerskim księgom, które Arystotelesowi nigdy w ogóle nie przyszły do głowy ani nie mówił o nich święty Bazyli, ani nie dosięgnął Cyceron, ani ich wydumane głupoty nie podpadają pod poszukiwanie prawdy czy astrologiczne obserwacje, ani nie mają dla nich znaczenia geometryczne pomiary, ani też zbijanie argumentów, czym zajmuje się retoryka, ani nie musi nikomu głosić kazań, mieszając pierwiastek ludzki z boskim, zwłaszcza że w tego rodzaju mieszankę nie powinien się przystrajać żaden chrześcijański rozum. Musi jedynie sprawnie naśladować to, o czym będzie pisać, bo im naśladownictwo będzie doskonalsze, tym lepsze będzie to, co się napisze. A ponieważ to wasze pisanie nie ma innego celu niż obalenie autorytetu i ukrócenie popularności, jaką w świecie i pośród pospólstwa cieszą się księgi rycerskie, nie ma po co żebrać o sentencje filozofów, porady Pisma Świętego, wymysły poetów, oracje retorów, cuda świętych, lecz trzeba zabiegać o to, żeby w sposób prosty, za pomocą słów znaczących, uczciwych i dobrze zastosowanych, ułożyć wasze zdanie oraz dźwięczny i uroczysty okres, malując we wszystkim, co zdołacie i co tylko się da, wasze zamiary, wykładając wasze idee, bez gmatwania ich i zaciemniania. Postarajcie się też, aby czytając waszą historię, człowiek melancholijny się uśmiechnął, wesołek wybuchnął śmiechem, głupiec się nie obraził, mędrzec zachwycił się wyobraźnią, poważny nią nie wzgardził ani roztropny nie przestał jej chwalić. W sumie skupiajcie się na obaleniu wadliwej konstrukcji tych powieści rycerskich, nienawistnych dla tak wielu i chwalonych przez wielu więcej; bo jeśli ten cel osiągniecie, nie będzie to mało.

W głębokim milczeniu słuchałem słów mojego przyjaciela i tak bardzo zapadły mi w pamięć, że bez dyskusji uznałem je za dobre i o nich właśnie chciałem napisać ten prolog, w którym to ujrzysz, miły czytelniku, roztropność mego przyjaciela oraz zobaczysz, jak wielkie miałem szczęście, że w odpowiedniej chwili natrafiłem na tak znakomitego doradcę, i odczujesz ulgę, znajdując tak szczerą i tak niezagmatwaną historię słynnego don Kichota z Manczy, o którym wszyscy mieszkańcy regionu Montiel mówią, że był najczystszym kochankiem i najdzielniejszym rycerzem spośród widzianych przez wiele lat w tych okolicach. Nie chcę wychwalać swych zasług w przedstawieniu ci tak szlachetnego i szanowanego rycerza; chcę jednak, abyś mi podziękował za odmalowanie słynnego Sancza Brzuchacza, jego giermka, w którym, moim zdaniem, przekazuję ci sumę wszystkich cnót giermkowskich, porozrzucanych w tym zalewie pustych ksiąg rycerskich. A na koniec, niech Bóg da ci zdrowie, a i o mnie nie zapomni. Vale.

 
Wesprzyj nas