Powieść o miłości, która – zamiast otwierać raj – prowadzi do przedsionków piekła. Mistrzowska Katja Kettu, autorka „Akuszerki”, potwierdza swoją najnowszą książką, że fińska literatura przeżywa wspaniały czas.


ĆmaRok 1937. Piętnastoletnia Finka Irga Malinen romansuje z radzieckim agitatorem, a kiedy po jego wyjeździe okazuje się, że jest w ciąży, postanawia ruszyć za nim przez zieloną granicę do Związku Radzieckiego.

Zamiast w ramiona ukochanego, trafia jednak do gułagu w Workucie. Tam zaprzyjaźnia się z inną więźniarką. Po uwolnieniu jedna z nich trafia do wsi w Republice Maryjskiej, gdzie dzieją się dziwne rzeczy, których przyczyny tkwią w obozowej przeszłości.

Tajemnica, nieoczekiwane zwroty akcji, niepowtarzalny styl, bogactwo symboli i perfekcyjnie oddane surowe prawa historii i biologii. Po doskonale przyjętej przez krytyków i czytelników – także w Polsce – „Akuszerce” Katja Kettu ponownie udowadnia, że zasłużenie jest uznawana za jedną z najbardziej oryginalnych młodych pisarek.

Katja Kettu (ur. 1987 r.) to wielokrotnie nagradzana fińska pisarka. Jest autorką powieści, felietonistką i reżyserką filmów animowanych. Jej dzieła przesycone są elementami tradycyjnego, czerpiącego z przyrody fińskiego mistycyzmu i bogactwem fińskich dialektów. Kettu umiejętnie snuje niezwykłe wątki, wykorzystując oryginalny, poetycki język.
Za swoją debiutancką powieść, pt. „Surujenkerääjä” z 2005 roku była nominowana do nagrody literackiej Helsingin-Sanomat. Przełom w jej karierze nastąpił wraz z publikacją powieści „Akuszerka”, która została uhonorowana nagrodą im. Runeberga i stała się najchętniej czytaną książką roku w Finlandii. Na jej podstawie powstał film, prawa wydawnicze sprzedano do dwudziestu krajów. „Ćma” to kolejne dzieło Kettu, pokazujące nieustępliwą walkę o przetrwanie w surowych warunkach północnej Europy.

Uniwersalna opowieść o przyjaźni, wytrwałości i obronie własnego ludu oraz nieustępliwej walce o przetrwanie w surowych warunkach północnej Europy.

Katja Kettu
Ćma
Przekład: Bożena Kojro
Wydawnictwo Świat Książki
Premiera: 15 marca 2017

Ćma


PROLOG

PETSAMO, 1937
Irga

Jestem córką Białego Boga i nie złapiecie mnie. Szusuję na nartach po zboczu Neitotunturi, ratując swoje życie. I życie mojego dziecka. Na dole we mgle ujadają psy gończe, krzyki ścigających odbijają się echem:
‒ Dziwka jedzie tam na nartach! Chce uciec do Rusków!
Nie mam pewności co do głosów, ale to sługusy ojca, grupa honornych rzeźników, zabawiających się ze Skoltkami* i dziewczynami w ciąży.
‒ Hej, Irkku! Zjedź na dół. Co powie ojciec?
W okrzykach pobrzmiewa obawa. No właśnie, co powie dowódca straży granicznej, biały generał Henrik Malinen, na wieść, że jego najmłodsze dziecko jedzie na nartach przez granicę w stronę Wielkiej Przygody.
‒ Mordercy nienarodzonych – mówię i spluwam za siebie, zwiększając tempo.

* Skolci – grupa etniczna należąca do Saamów, żyjąca w fińskiej Laponii na półwyspie Kola (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

Na północy Morze Arktyczne wyje w wiosennym podnieceniu, śnieżną scenę wypełniają po brzegi promienie słońca i sterczące bazie wierzb. Uwite z brzozowych gałązek wiązania nart skrzypią przy każdym kroku, a kółka kijków się skarżą. Spódnica w wiśnio-we kwiaty szoruje po moich udach, gdy śmigam w dół zbocza na lody Jaurujoki w kierunku stromego klifu, na którym śnieg pociemniał już od ciepła. Wydaje mi się, że pod lodową taflą wyczuwam prąd rzeki, i waham się przez chwilę. Głupi ten, kto pakuje się tu w przeddzień roztopów. Ale ja mam powód. Muszę się śpieszyć. Zza drogi dobiega mnie jodłowanie wilka, w oddali, spod tunturi* odpowiada mu całe stado. Przede mną pięć kilometrów do rosyjskiej granicy, a niedługo się ściemni.

* Tunturi – niskie wzgórza o zaokrąglonych wierzchołkach.

Goniący mnie mężczyźni boją się wejść na lód.
W ludzkiej pamięci żywy jest jeszcze przypadek dzieci, które utonęły w Venakkovirta – z tego powodu mówi się, że niekiedy na przesmyku migocze czyśćcowy ogień.
Słyszę głosy:
‒ Postoj! Zatrzymaj się. Przecież cię nie zabijemy!
Nie odwracam się. Z nozdrzy unosi mi się para, wąskie narty lśnią, a w ustach czuję smak metalu. Pierś ogrzewa mi przywieziona przez hodujących renifery Skoltów kwadratowa karta od Wilczego Zęba. Napisał na niej: „Miłaja Irgoczko, prijezdżajtie tu budować lepszy świat. Załatwię paszport i przepustkę”. Myślę o atramentowych zawijasach i twardych, kościstych dłoniach, które to napisały. Wkrótce te wysmukłe palce mnie obejmą.

Z wyjazdu trudno się zazwyczaj wytłumaczyć. Jak i z tego, dlaczego Irga Malinen, córka Białego Boga, biegnie na nartach do radzieckiego kraju. Jednym z powodów jest oczywisty bunt, wściekłość, która mnie ogarnęła, ale taką mam naturę. Tydzień temu, w moje piętnaste urodziny, papoczka zapomniał zaznaczyć na futrynie drzwi kreskę wskazującą, ile urosłam w ciągu roku. Jeśli chodzi o Sisko, to pamiętał o tym bardzo dobrze, nie omieszkał się pochwalić, jak urodziwe i czyste rasowo dziewczę spłodził, chociaż matka należała do ludzkich wyrzutków.
‒ Ta córka oczyszcza swoje żyły z dziedzictwa zła, zapala elektryczną lampę, która zaćmiewa lapońskie gwiazdy.
Rozgniewało mnie to tak bardzo, że musiałam pójść za saunę, żeby pogryźć kość renifera i cichutko pochlipać. Sisko, zawsze Sisko. Od olimpiady w Berlinie ta podstępna panienka była oczkiem w głowie i ulubienicą ojca, bo jakimiś cwanymi sztuczkami sprawiła, że wybrano ją do reprezentacji akrobatycznej i miała okazję pić herbatę z samym kanclerzem Trzeciej Rzeszy Hitlerem. Cholerna baletnica. Od tamtej pory dla ojca nie istniał nikt inny. I wszystkich potrafi ła zauroczyć tymi kręconymi w tajemnicy jedwabistymi lokami. Gapiących się na nią nie brakowało.
Ale gdy zza gór przybył Wilczy Ząb i zamieszkał w chacie Hettego, żeby wygłaszać mowy agitacyjne, postanowiłam, że go sobie wezmę. I stał się cud, bo dziwnym trafem Wilczy Ząb zechciał właśnie mnie. Miał miękkie usta, z których wystawał lewy kieł, przez co wyglądał cudownie okrutnie. Oczywiście, nie wierzyłam w jego opowieści.
W domu już z mlekiem matki wyssaliśmy strach przed Ruskami i komunizmem, tak więc głupoty nadawane w niedzielę w porze mszy przez radio z Murmańska tylko nas śmieszyły. Zauważyłam jednak, że od kilku tygodni zaczęłam jeździć na nartach do Hettego, co nie było trudne, bo nikt nie miał na mnie oka. I jakoś mi się to spodobało. Przesiadywałam tam owinięta w skórę renifera, popijałam z kuksy* reniferowe mleko, przypatrywałam się Wilczemu Zębowi i słuchałam, jak czerwoni przeklinają ojca i życzą mu, żeby poszedł do piekła. Niczym najlepsi prorocy nawijali o cudownym świecie komunizmu i raju ludu roboczego. Podobno tam, za granicą, wyśmiewano substytut kawy, a biodra kobiet otulały wałeczki tłuszczu, bułki pieczono z jedwabistej pszenicy, a kołchozowa krowa z pełnymi wymionami ryczała: Przyjdź i wydój mnie! Ktoś uciekł bojerem do Ruskich i od razu mianowano go komisarzem na terenie Murmańska.

* Kuksa – lapońskie naczynie z drewna używane do picia.

‒ A niby jak się przedostał za granicę? – odważyłam się wyrazić powątpiewanie.
‒ To proste! – krzyknęła baba Hettego.
Lapońscy Skolci cały czas wędrują przez granicę za swoimi reniferami. Dla innych to też łatwe. Wystarczy wskoczyć na sanie, postawić maszt z drąga do siana, wsadzić za pazuchę butelkę z wódką na popitkę podczas podróży i ruszać przed siebie! Droga sama się znajdzie, bo w stronę Związku Radzieckiego wieją zawsze pomyślne wiatry, a potoki same zawracają spod pagórków i płyną w odwrotnym kierunku, jakby nie chciały wylewać wody z raju.
‒ Prawdę mówicie? – spytałam z kąta izby, w której gromadzili się ludzie.
Wilczy Ząb się zaśmiał i wsunął mi ciepłą rękę pod spódnicę.
‒ Spodoba ci się tam. Przyjedź do Moskwy na tańce. Co wieczór grają tam nowi muzykanci.
Rozbudził we mnie kobietę i w lecie, przed konfirmacją, wsadził mi penisa w stodole u Hettego i tak mnie przycisnął, że aż chciało mi się śmiać. Podobało mi się, jak dyszał prosząco i dusił okrzyki, gryząc skórę renifera: „Irkku, cholera jasna, masz najpiękniejszą na świecie”. Obiecałam przyjechać w odwiedziny, jak tylko czas pozwoli. Rozstaliśmy się w cudownym nastroju pod znakiem wspólnej tajemnicy i przyszłych, celebrowanych razem, zlanych potem dni. Jednak wkrótce rankami zaczęłam się czuć źle. Zrobiłam tak, jak Sisko, światowa dziewczyna, mnie nauczyła. Miałam nasikać na ziarno jęczmienia i jeśli ono wykiełkuje, to znaczy, że jest źle. Ziarno wykiełkowało. Powiedziałam o tym Sisko, a ona na następnym zebraniu Lotty Svärd* doniosła, że Irga puściła się z Ruskiem. Ojcu nikt nie śmiał o tym powiedzieć, ale wcześniej czy później wszystko stanie się dla niego jasne, a miejscowa akuszerka nie chciała pomóc.

* Lott a Svärd – fińska organizacja kobieca działająca na rzecz obrony kraju w latach 1920‒1944.

‒ Z ruskim agitatorem się puściłaś – oskarżył mnie Anselm. – No to teraz wyznawaj swoje grzechy.
Ten krzykacz też padał mi do filcowych butów, chwytał za spódnicę i zalecał się do mnie, córki Białego Generała. Owszem, pamiętał o tym i widział, że ja też pamiętam. Wstyd zaróżowił policzki chłopca, więc spróbowałam wykonać dobry ruch.
‒ Może powiem o tym ojcu,
Anselm się przestraszył.
‒ Tylko nie mów głupot.
Mój ruch na nic się nie zdał. Zmusili mnie, żebym podwinęła do góry spódnicę, przyłożyła język do lodowatego żelaznego pręta, aż przywarł do niego, a potem kazali iść na czworakach do tyłu. Bili mnie po udach skórzanym pasem, gdy się cofałam, ale język nie chciał się oderwać. Wtedy Jaakima Alakunnas chwycił nóż i machnął raz, aż odciął duży kawałek. Trysnęła krew, ale bardziej mnie to rozgniewało, niż przestraszyło.
‒ Do diabła, cożeś narobił! – wybuchnął Anselm.

Stanęłam na nogi i pobiegłam przez stężałe zaspy do domu. Ktoś wrzasnął za mną:
‒ Przyjdziemy po ciebie, ruska kurwo!
Siedziałam skulona w stajni przez cały wieczór, spuchnięty policzek okładałam gorącym mchem z białym serem i myślałam. Ponieważ zaspy były zamarznięte, więc moje buty nie zostawiły śladów na śniegu. Ale oni zgadną, dokąd poszłam, i wczesnym rankiem przyjadą tu po mnie na nartach. Albo udadzą się do Hettego i jeszcze podpalą mu chatę. Wiedzą, że ojciec jest na inspekcji gdzieś w Pummanki, a Sisko pojechała na noc do kuzynostwa.
Zaczęłam się pakować. Czarno-czerwone getry i kożuch. Kilka marek z dziurką, pozostawionych przez przejezdnych Szwabów. Kartę od Wilczego Zęba wsunęłam pod koszulę, w okolicę serca. Potem zaczęłam się zastanawiać nad prezentem. Zwinęłam w rulon tyle map z gabinetu ojca, na ile tylko starczyło mi odwagi. Wilczy Ząb ucieszy się z nich. Masło i pieróg na maślance, malutka butelka rumu. W ostatnim akcie złośliwości pochwyciłam wyrzeźbionego z kości wielorybiej czarnego konia stojącego na szachownicy ojca. Jeśli nic innego, to na pewno zniknięcie tej bierki go wkurzy. Przystanęłam, by się zastanowić. Język miałam jak z drewna, panika mąciła mi myśli. Wzięłam z biurka wieczne pióro i papier ze stemplem straży granicznej, przysiadłam przy szafce z miską i zaczęłam pisać. Oświadczyłam, że uciekam do Związku Radzieckiego przed wstydem, którego sama sobie przysporzyłam. Że wszystko na pewno będzie dobrze, a jak nie, to wrócę. Spojrzałam na list z poczuciem triumfu: O tym, głupi obcinacze języków, nie pomyśleliście! Córka Białego Generała potrafi pisać. Wyciągnęłam z kufra matki starą krajkę. Wyszukując w pamięci dawne słowa, zawiązałam na niej powoli trzy węzły czterech wiatrów i czekałam na poranną jasność. Wraz z nią zacznie się pościg.

Mrok opada, gdy tak szusuję na nartach wieczorem, pod koniec długiego dnia, w stronę Związku Radzieckiego, do Wilczego Zęba, który czeka na mnie przy granicy i zdobędzie paszporty i pracę, a dla dziecka królicze mleko. Jeśli będzie chciał. Z tyłu głowy pulsuje mi strach, że Wilczy Ząb nie ucieszy się z płodu w moim brzuchu, choćby nawet mapy i współrzędne zrobiły swoje. Ale nie czas się cofać! Kikut języka w ustach wydaje mi się dziwnym zwierzęciem. Czuję parcie na pęcherz, dziecko wije się w brzuchu, woła pod skórą o jedzenie. Docieram do zakrętu rzeki, wdrapuję się na skalne wzniesienie. Ścigający są na dole, zaledwie rzut kamieniem ode mnie, wydaje mi się, że słyszę szum nart i głuche przekleństwa. Przede mną, w odległości jedynie kilkuset metrów, majaczy linia graniczna. Na chwilę ogarnia mnie chęć, by poszusować od razu do celu. Cierpliwości, Irgo! Cierpliwości! Mogą tam się czaić wysłannicy ojca albo sowieccy żołdacy.
Świszczący oddech wywołuje ból w piersi. Zatrzymuję się niechętnie, zrywam z bioder krajkę. Drżącymi palcami rozplątuję jeden węzeł czterech wiatrów, modlę się do starożytnych bogów matki:
‒ Bieggagállisie Odwieczny. Pomóż mi teraz.
Cienie skradają się powoli w moim kierunku. Sztywnymi palcami szarpię drugi węzeł i powtarzam modlitwę, nasłuchując. Zakrwawionymi paznokciami rozrywam ostatni węzeł. Unoszę twarz i wołam:
‒ Bieggagállisie, Człowieku-Wietrze! Pomóż mi teraz!
Wtedy dzieje się cud. Od północy nadbiega miażdżący podmuch, porywa śnieg leżący luźno na zaspie i stawia między mną a moimi prześladowcami jasny mur. Słyszę, jak pęka lód, przestraszony pies gończy skowyczy, ścigający wrzeszczą, a potem moje uszy zatyka jęk zimnego prądu powietrza. Nie czekam, aż gęsta zasłona się rozrzedzi.
Pamiętam z opowieści Wilczego Zęba, że wkrótce trzeba będzie skręcić w lewo. Biegnie tam odwieczna trasa wędrówki reniferów, dla której granice ludzkich państw się nie liczą. Oby teraz wiązanie nie utknęło w śniegowym błocie… Obym teraz nie upadła…
Ale ja się nie załamuję. Wichura słabnie przy skraju lasu. Kilkudziesięciometrową przecinkę, wyrąbaną przez pograniczników w rzadkim lasku brzozowym, wypełnia już mrok, kiedy moje zdrętwiałe, trzęsące się nogi przechodzą na drugą stronę. Zatrzymuję się, by się przyjrzeć wielkiej niedźwiedziej jaskini w skale i rosnącej na niej słabowitej brzozie. Powiadają, że w pobliżu może znajdować się saamska seida*.

* Seida – święta skała Saamów.

Podjeżdżam na nartach bliżej i ogarnia mnie radość: do pnia brzozy przymocowana jest, jak się umówiliśmy, zajęcza łapka. Tak, to ona. Zaskoczenie i niedowierzanie ogarniają mój umysł. Uciekłam. Czy to prawda? Głosy pościgu i psów przycichły. Wjeżdżam prędko do niskiego lasku brzozowego, by złapać oddech. Cichy podmuch nocy owija góry w niebieskawą czerwoność, rozciągając nad rozlewiskiem rzeki szarą zasłonę, za którą mogę się schronić i odpocząć. Ciemność opada na zaspy, horyzont gaśnie.
Nasłuchuję.
Z tyłu nie dochodzi już do mnie szum narciarzy. Ściągam narty i opieram je o niedźwiedzią skałę. Na granicy bagna łopoczą ognie zorzy polarnej. Wystawiam twarz na ciemne, mroźne powietrze i zastanawiam się, czy w komunizmie jest choć odrobinkę cieplej.

Po chwili niepokój i niewygodna pozycja wyrywają mnie z drzemki. Czemu Wilczy Ząb nie nadchodzi? Jednocześnie uświadamiam sobie, że bardzo chce mi się sikać. Podnoszę się z trudem i zdejmuję narzeczeńską bieliznę, którą Sisko podarowała mi na konfirmację – kobiece majtki, świadczące zwykle o tym, że dziewczyna jest gotowa, by ją wydać za mąż. Ja, ladacznica, nie umiałam na nie zaczekać, zmęczenie i strach poniewczasie wydobywają chichot z mojego gardła. Gdy ciepła strużka rzeźbi ślad w śniegu, powtarzam sobie w myślach: ‒ Żegnaj, faszystowska Finlandio.
Po załatwieniu potrzeby opadam z powrotem na ziemię. Wzdrygam się, gdy w splątanych zaroślach słyszę szept:
‒ Zdrawstwujtie, Finlandia!
Wytężam w ciemności wzrok i wydaje mi się, że w trzcinach miga znajomy kożuch. Otwieram usta do krzyku, by stwierdzić, że nie mogę wypowiedzieć nawet swojego imienia. Kikut języka szamocze się w powietrzu, z gardła wydobywa się skrzek przestraszonego zwierzęcia. Padam na kolana i trzymam nóż wymierzony do ciosu. Może to obcy komunista albo jakiś znajomy pogranicznik od ojca? Z jakiegoś powodu przychodzi mi na myśl czarny koń ukradziony z szachownicy Białego Generała. Czy popełniłam ostatni i jednocześnie największy błąd swojego życia? Zagrałam jednak złymi kartami i teraz moje życie się kończy, zanim się jeszcze na dobre zaczęło. Postać zbliża się szybkimi krokami, czuję zapach żywicy i bimbru. Choć nie mam ku temu podstaw, to szepczę głośno nienarodzonemu dziecku: Nie bój się. Wszystko będzie dobrze.

 
Wesprzyj nas