Podczas II Warszawskich Targów Książki ogłoszono wyniki trzeciej edycji konkursu „Najlepsze publikacje turystyczne”. Nagrodą Magellana w kategorii „przewodnik tekstowy” uhonorowano „Przewodnik literacki po Krakowie i województwie małopolskim” Ewy Zamorskiej-Przyłuskiej. Nagroda została powołana, aby zwrócić uwagę na najbardziej wartościowe publikacje turystyczne.

– Zamierzeniem organizatorów jest, aby nagroda była nie tylko wyróżnieniem, lecz także ważną informacją dla samych turystów, którym coraz trudniej dokonać właściwego wyboru spośród kilkunastu tytułów poświęconych tym samym destynacjom – deklarują przedstawiciele „Magazynu Literackiego Książki”, organizatora konkursu.

Dostrzeżony przez jurorów „Przewodnik literacki po Krakowie i województwie małopolskim” to w istocie książka wyjątkowa. Nie tylko będąca odpowiedzią na potrzeby wymagającego turysty, ale, co jeszcze bardziej nobilitujące, pełna informacji, które zaskoczą niejednego rodowitego krakowianina. A to wszak bardzo wymagająca nacja!

Z autorką nagrodzonej publikacji, Ewą Zamorską-Przyłuską, spotykamy się w Bibliotece Jagiellońskiej. Historia tego miejsca znalazła się oczywiście w jej książce. Oczywiście, bo jak mówi autorka: – „Jagiellonka” jest zarówno źródłem, jak i celem dla osób zajmujących się książkami. A co więcej, dwukrotnie trafiła do utworów Adama Zagajewskiego: powieści „Ciepło, zimno” i autobiograficznego eseju „W cudzym pięknie”. To zaś sprawiło, że znalazła się również w książce napisanej przez Panią Ewę. Książce będącej nietypowym przewodnikiem po mieście – mieście książek i ludzi pióra. Miejsca z Krakowa i Małopolski uwiecznione w utworach literackich oraz lokalizacje związane z ich autorami Ewa Zamorska-Przyłuska zebrała w jeden tom, tak ciężki od konkretnych informacji, że gdyby miały one swoją wagę, wówczas książka ważyłaby chyba dobrych kilka ton! Każdy akapit przedstawia inne miejsce, odnosząc je do kart literatury pięknej, w której zostało opisane. Częstokroć natrafiamy też na miejsca wymienione w „Przewodniku literackim po Krakowie i województwie małopolskim” z powodu ich powiązania z biografiami pisarzy.

Nie popadając w przesadę, można powiedzieć, że taką książkę można czytać latami. Powracać do niej w wolnych chwilach, czytać dla samej przyjemności poznawania interesujących historii związanych z mijanymi na co dzień miejscami, ale też zdejmować z półki po to, by wybrać się z przewodnikiem na spacer po mieście. Nie ulega wątpliwości, że każdy czytelnik znajdzie w niej swoje ulubione miejsca. Które z nich są najważniejsze dla samej autorki? Właśnie o to postanowiliśmy zapytać.

Miejsce spotkania samo w sobie jest odpowiedzią. – To tutaj moja książka w dużej mierze powstawała, chociaż do Biblioteki Jagiellońskiej przychodzę nawet wtedy, kiedy nie jest to związane z żadną konkretną pracą, którą mam do wykonania. Ponadczasowe piękno tego miejsca wciąż mnie urzeka.
Czytelnia Główna z lat trzydziestych XX wieku potwierdza, z jak wysokiej jakości architekturą mamy tutaj do czynienia. Są i drobne przyjemności, jak fizyczny kontakt z katalogiem kartkowym, który z czasem będzie musiał ustąpić katalogowi komputerowemu. Bardzo lubię też chodzić po opuszczonych, reprezentacyjnych schodach i dotykać ich alabastrowych balustrad w starym gmachu Wacława Krzyżanowskiego, które utraciły swoje znaczenie, odkąd główne wejście prowadzi do biblioteki od strony ulicy Oleandry – mówi Ewa Zamorska-Przyłuska. W swojej książce napisała: „Wydaje się, że Zagajewski (cytowany w przewodniku – przyp. red.) dotknął istoty tego, czym jest (a raczej czym była przed rozbudową Loeglera) niepowtarzalna atmosfera dawnej Biblioteki Jagiellońskiej”. Cytując znanego pisarza, podkreśla ów dyskretny urok starannie zaprojektowanej czytelni, jej drewnianego wyposażenia, rzędów stolików, przy których codziennie zasiadają zaczytani ludzie. Przekroczenie drzwi czytelni „Jagiellonki” wciąż jest szansą na powrót do przeszłości.

Jest nadzieja, że nie dokonają się tutaj żadne istotne zmiany, tak jak miało to miejsce w kolejnym lubianym przez autorkę miejscu: kawiarni „Rio” przy ul. św. Jana 2. – „Rio” jest jednym z ostatnich reliktów PRL-u w ścisłym centrum Krakowa. Stanowi świadectwo estetyki, która znika na naszych oczach – mówi Ewa Zamorska-Przyłuska. Patrząc nań w ten sposób, można powiedzieć, że jest zabytkowe, ale jego walory nie są w żaden sposób chronione. Niedawno zlikwidowano na przykład wnękę, przez którą wchodziło się z ulicy do środka. Trudno ustrzec się wrażenia, że miejsce to czekają kolejne modernizacje. – Miasto jest wtedy bogate, gdy nie brakuje mu miejsc, które stanowią furtki do różnych epok. Także „Rio” było przez długi czas rodzajem wehikułu czasu do lat 60. i 70., kiedy przeżywało czas swojej największej świetności – dodaje. Z książki możemy dowiedzieć się, że to jedyny zachowany do dziś w Krakowie „popaździernikowy” wystrój wnętrza, który wraz z charakterystyczną nazwą datowany jest na rok 1961. „Lokal kawiarni należy do miasta i może w tym szansa, by przetrwał wszelkie pokusy komercjalizacyjne i modernizacyjne – zarówno w aranżacji wnętrza, jak i wyposażeniu technicznym, jakie stanowi maszyna do parzenia kawy OMNIA” – pisze autorka „Przewodnika…”. Jedno zmieniło się w „Rio” nieodwołalnie: zniknęła sina, zawiesista kotara dymu, która zawsze spowijała lokal. Wraz z ograniczeniem możliwości palenia tytoniu w kawiarniach, restauracjach i pubach, przydymiony klimat odszedł do historii.

Niespodziewanym jak na przewodnik miejscem jest Kobierzyn i tamtejszy Szpital Neuropsychiatryczny im. Józefa Babińskiego (ul. Babińskiego 29). Dlaczego miałby w te okolice skierować swe kroki turysta? – Powstały znakomite teksty literackie, które tu prowadzą. Są to: opowiadanie Andrzeja Kijowskiego „Oskarżony” oraz powieść Jerzego Pilcha „Pod Mocnym Aniołem” – mówi Ewa Zamorska-Przyłuska.

Warto zapoznać się z nimi, ale też odwiedzić sam obiekt: na zabytkowy, malowniczy kompleks szpitalno-parkowy składa się piętnaście pawilonów i zespół budynków administracyjnych, a ponadto gospodarstwo rolne i ogrodnicze, budynek teatralny, boisko, kaplica i cmentarz. Budowa szpitala rozpoczęła się w 1903 roku. Koncepcja miasta-ogrodu, na której obiekt został oparty, robi wrażenie do dziś. – Wydawałoby się, że szpital psychiatryczny to miejsce ostatnie, gdzie nikt nie zapuszcza się bez ważnego powodu, a jednak zależało mi – przez umieszczenie go w przewodniku – aby wydobyć go z obszaru rejonów niechcianych. Znalazł się tam jako nośnik trudnej prawdy o życiu, ale też dlatego, że choroby psychiczne są częścią historii literatury. Wrażliwość twórców bywała przecież różnie diagnozowana. Jest to też, ponad wszelkimi dyskusjami, fenomenalnie zaprojektowana przestrzeń, a z terenu szpitala, co wiele razy podkreślał Kijowski, roztacza się przepiękny widok na Bielany – dodaje.

Zabytkowe rewiry Kobierzyna to nie jedyne nietypowe miejsce, które Ewa Zamorska-Przyłuska poleca czytelnikom swej książki. Znalazła się w nim na przykład nieodległa od szpitala ulica Narwik. Przechodząc nią – peryferyjną, cichą, wręcz nudną w swej prostocie ulicą przedmieścia – mało komu przyszłoby do głowy, że właśnie tutaj rodził się niebywały ferment intelektualny związany z twórczością znakomitego pisarza, a w pobliżu miał swój adres salon towarzyski znanego profesora. Od połowy XX wieku przy ulicy Narwik, w domku pod numerem 21, mieszkali państwo Lemowie, którzy zresztą w połowie lat 80. przeprowadzili się niedaleko, pod numer 66. „Za sąsiada pisarz miał od początku, czyli od lat 50., wybitnego historyka literatury, krytyka, eseistę i tłumacza prof. Jana Błońskiego” – czytamy w przewodniku. – Fascynujący jest kontrast prostoty tego pierwszego, niepozornego domu Lema z tym, co się wewnątrz narodziło. Ten kontrast działa na wyobraźnię i właśnie dlatego warto się tam wybrać – mówi Ewa Zamorska-Przyłuska. Warto, ale nawet dzisiaj nie jest to łatwe, nie mówiąc o czasach, gdy brylowali w owej okolicy najznamienitsi goście. Dzielny turysta będzie musiał najpierw dotrzeć aż do Borku Fałęckiego, a następnie cierpliwie oczekiwać na autobusy rzadko kursujące w tym rejonie miasta.

Taką eskapadę można połączyć jednak ze zwiedzaniem Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. – Umieszczając Łagiewniki w przewodniku chciałam podkreślić, że także literatura mistyczna jest literaturą, i to w dodatku oddziałującą na miliony czytelników. Proponuję, by na zapiski siostry Faustyny spojrzeć jak na dzieło literackie, a na nią samą jak na pisarkę. W doborze tekstów literackich, które przedstawiłam w mojej książce, nie stawiałam literaturze barier z powodu jej ideologicznego lub religijnego rodowodu – deklaruje autorka. Dzięki temu poznajemy krakowskie akcenty związane z „Dzienniczkiem” i biografią jego autorki.

Czy wobec adresów tak nietypowych, bo niekojarzących się z tradycyjnym zwiedzaniem, znalazło się w „Przewodniku” miejsce dla zabytków bardziej „standardowych”? Rzecz jasna tak. Ale objętość opisów im poświęconych może niekiedy czytelnika zaskoczyć. Chociażby Wawel – znalazł się w książce, lecz nie ma go w niej wiele. – Zadaniem dla mnie samej jest ponowne, prywatne „odkrycie” Wawelu. Wawel, a zwłaszcza katedra, przestał być miejscem naturalnym. Wymuszany i ograniczany ruch zwiedzających utrudnia bliski, intymny kontakt z tym miejscem, które dostarczało Polakom przez całe wieki autentycznych duchowych przeżyć. Nie chcąc przychodzić tu jako turystka, uległam pewnego rodzaju zniechęceniu, oczywiście bez deprecjonowania wartości i potęgi wzgórza wawelskiego. Dałam temu wyraz, cytując specyficzny, pełen dystansu tekst Witolda Gombrowicza. Ale lektura książek profesora Rożka uświadomiła mi na nowo, że nie należy unikać silnych emocji związanych z miejscem tak ważnym w historii polskiego narodu, że wręcz powinnam w sobie szukać tej „wzniosłości”, na przekór ograniczeniom masowego ruchu turystycznego, który paradoksalnie oddala ludzi od tego, czym Wawel jest naprawdę. Który zaciera jego potężne przesłanie, czego ogromnie mi żal – tłumaczy Ewa Zamorska-Przyłuska.

W „Przewodniku literackim po Krakowie i województwie małopolskim” znalazło się też miejsce dla panoram. – Mam skłonność do patrzenia na miasto jako na przestrzennie określoną całość. Pomagają mi w tym punkty widokowe, skąd obserwowany Kraków zmienia się w makietę, o której można rozmawiać godzinami. Którą można czytać niczym książkę – mówi Ewa Zamorska-Przyłuska. Na kartach swojego przewodnika zachęca do tego również czytelników, wskazując, skąd można smakować zapierające dech w piersiach widoki. –Zdjęcie na okładkę zrobiłam z balonu, gdy jeszcze znajdował się na lewym brzegu Wisły. Teraz, gdy został przeniesiony na prawy brzeg, widok będzie się różnił, ale wciąż pozwoli na inspirujące spotkanie z panoramą całego miasta. Wspaniale prezentuje się ono także z wieży ratuszowej i wieży hejnałowej bazyliki Mariackiej, na które z pewnością warto się wspiąć. Za to widok z kopca Kościuszki wydaje mi się „przereklamowany”. Miasto jest daleko od obserwującego, widok gdzieniegdzie przesłaniają mało interesujące elementy. Bezkonkurencyjna jest natomiast panorama z kopca Krakusa – wymienia. – Mniej znane miejsca, z których można obserwować miasto z góry, to krawędź kamieniołomu pomiędzy wieżą telewizyjną a kościołem Redemptorystów, a także widok z parku Bednarskiego na most Piłsudskiego i otaczające go Stare Podgórze – dodaje.

Część książki poświęconą miastu zamyka Nowa Huta. – Jest na końcu, ale nie dlatego, że jest najmniej ważna, ale dlatego, że traktuję ją jako osobne miasto – tłumaczy autorka. – Jest ona zamkniętą strukturą, zwartą, skomponowaną w sposób usystematyzowany.

Do Huty nie jedziemy z powodu konkretnych adresów, jedziemy, by poznać ją jako odrębny organizm – mówi. I po chwili namysłu dodaje: – To nie jest naturalne, by miasto było aż tak przewidywalne. Ono współgra z astronomią, z porami dnia – to równie zaskakujące i rzadkie, co ciekawe, bo jednak przyzwyczajeni jesteśmy, że miasto codziennie jest niespodzianką. Dobrze, że stara część Nowej Huty jest już chroniona jako zespół urbanistyczny, bo nic w niej nie zostanie zniszczone i będzie ją można w sposób niezakłócony odczytywać – jej zamysł i realizację. Będzie trwałym świadectwem swojej epoki.

Nie wszystkie miejsca przywołane w „Przewodniku literackim po Krakowie i województwie małopolskim” będą miały tyle szczęścia. Wiele z nich już za kilka, kilkanaście lat zniknie z mapy Krakowa. – Tekst literacki jest partnerem przestrzeni. Literackie portrety miejsc trwają jednak z natury rzeczy dłużej niż one same, co w mojej książce jest wyraźnie dostrzegalne, czasem jest to bardzo bolesna świadomość. Ta książka jest również opisem konkretnej przestrzeni w ściśle określonym czasie. Pragnęłam zatrzymać czas, uchwycić moment z życia miasta – podsumowuje autorka. W istocie, za kilka lat przewodnik Ewy Zamorskiej-Przyłuskiej umocni jeszcze swoją pozycję dokumentu i będzie z czasem nabierał wartości niczym wino. Dla przyszłych pokoleń prawdopodobnie okaże się książką jeszcze bardziej fascynującą niż dla nas samych.

tekst i zdjęcia: Agnieszka Kantaruk

 
Wesprzyj nas