Leila Marouane portretując przedstawiciela muzułmańskiej społeczności, wiodącego nowoczesne życie w Paryżu podejmuje uniwersalny problem zaborczej matczynej miłości, która prowadzi do posępnych konsekwencji. To zaś na tle zderzenia kultur.

Mohamed Ben Mokhtar alias Basil Tocquard, bohater książki „Życie seksualne muzułmanina w Paryżu” ma już 40 lat, a to mama wciąż decyduje o każdym aspekcie jego życia. Cóż, to po prostu tradycyjne środowisko muzułmańskie, życie rodzinne według wytycznych powziętych z pism Koranu, egzotyka – powie niejeden czytelnik. Czyżby? Sprawdźmy czy w tym lustrze nie odbija się przypadkiem obraz naszego społeczeństwa, gdzie obraz rodziny i życia prywatnego jednostki kształtuje religia, w której wyrośliśmy.

Książka „Życie seksualne muzułmanina w Paryżu”, wydana w serii „Z innej perspektywy” przez oficynę Claroscuro otwiera, poprzez osobę autorki Leili Marouane, cykl literatury migranckiej. Leila, obecnie mieszkająca i tworząca we Francji, pochodzi z Algierii i dobrze wie na czym polega trudność w dopasowaniu wartości wyniesionych z tradycyjnego społeczeństwa opartego na religii do realiów życia w międzynarodowej, zlaicyzowanej metropolii. Tożsamość kulturowa i pochodzenie stoją w sprzeczności z pragnieniem dopasowania się do europejskiego otoczenia, zaznania w nim pełnej akceptacji. Bohater książki Mohamed, wychowany i wykształcony na francuskiej ziemi chce poczuć się Europejczykiem. Nie chce być postrzegany przez pryzmat śniadej karnacji (dlatego ją wybiela) ani kręconych włosów (dlatego je prostuje). W tajemnicy przed rodziną zmienia też imię i nazwisko na dźwięczne: Basile Tocquard. Jednak to, czego pragnie najbardziej to poczucie wolności. I to nie Mahomet i jego religia stoją mu na przeszkodzie w jego uzyskaniu, tylko własna matka.

Mohamed ukończył prestiżowe studia i osiągnął wysokie stanowisko w świecie paryskiej finansjery. Wspaniale zarabia, zarządza pracą ponad czterystu pracowników, ale… odmawia wyjazdów służbowych by oszczędzić stresu matce, która wpadłaby w histerię na samą myśl, że w podróży coś mogłoby mu się stać. Ulega też w innych sprawach: wraca do domu o przykazanej godzinie, bierze udział w rodzinnych spotkaniach narzucanych przez matkę, choć wcale nie ma na to ochoty, chowa książki pod łóżkiem by uniknąć natarczywych pytań, musi się tłumaczyć co jadł i czego nie jadł oraz dlaczego mu nie smakowało. Matka, trzymająca rodzinę w ryzach ustanowionych przez Islam, przypomina mu nieustannie o tym jak powinien postępować, co jest dla niego dobre, a co złe. Podporządkowanie matce, nieświadomie stosującej wszelkie metody szantażu emocjonalnego, owocuje samotnością Mohameda, który nie ma ani prawdziwych przyjaciół ani kobiety – ani, co najsmutniejsze: żadnego własnego życia. Chcąc uzyskać chociaż chwilę spokoju zbywa matkę tłumacząc się dużą ilością pracy i zmęczeniem. To jedyna forma oporu przeciwko nadgorliwej rodzicielce, nakazom tradycji i oczekiwaniom muzułmańskiego środowiska, jaką stosował na przestrzeni dotychczasowego życia. Nadchodzi jednak dzień, w którym Mohamed postanawia uwolnić się z tych krępujących więzów. Leila Marouane pozostawia otwartym pytanie, czy to w ogóle jest możliwe.

Uniwersalność powieści, osadzonej w środowisku algierskich emigrantów, polega na zderzeniu wartości i zachowań typowych dla społeczeństw tradycyjnych, opartych na religii, z laicką współczesnością: pożądanym stylem życia, karierą, sposobami spędzania wolnego czasu. W Polsce to jeden z tematów tabu: wyzwoleni obyczajowo studenci, następnie pracownicy korporacji w tygodniu hołdują „piekielnym” zachciankom, nie stronią od alkoholu, seksu i imprez, a na weekend wracają do rodzinnych wiosek, gdzie nie są już nikim ważnym – jak Mohamed zarządzający finansista – tylko dziećmi swoich rodziców, którym muszą się bezwzględnie podporządkować. Odpowiadać uprzejmie na pytanie kiedy wreszcie wyjdą za mąż/znajdą żonę, jeździć po zakupy do marketu, zakładać przyzwoite (bo co ludzie pomyślą) i zupełnie niemodne ubrania i maszerować w niedzielę do parafialnego kościoła, bez względu na to, że woleliby właśnie upijać się kolejnym winem w swoim mieszkaniu z czterdziestoletnim kredytem i surfować po Facebooku.

Wizja wyrzutów i utyskiwań ze strony rodziców jest dla nich wyzwaniem nie do podjęcia. Wolą podkulić ogon pod siebie i przeczekać w spokoju czas, który muszą z nimi spędzić. Dla świętego spokoju. Przecież od poniedziałku i tak znowu będą cool-wyzwolonymi mieszczuchami. Czy taki styl życia może nie prowadzić do poczucia permanentnej przegranej i narastającej frustracji, a nawet do całkowitej emocjonalnej ruiny?

W czasach gdy młodzi ludzie w Polsce masowo przesiedlają się do miast stają przed podobnymi dylematami jak te, które dręczą Mohameda Ben Mokhtara. Z jednej strony oczekiwania rodziny wyznającej tradycyjne wartości budowane w największym stopniu na fundamentach religijnych z drugiej pragnienie wyzwolenia się z zakazów, nakazów i powinności w imię lekkiego i przyjemnego życia podług tylko swoich własnych oczekiwań. Koszty takiego życia na styku rozbieżnych systemów wartości Leili Marouane udało się uchwycić nader zręcznie. Przeczytajcie, choć łatwa lektura to nie będzie. Do czasu zabawna, staje się zrazu coraz bardziej przejmująca. Lecz jeśli dla kogoś widok w tym lustrze okaże się zbyt trudny do udźwignięcia, to zawsze będzie mógł powiedzieć: to muzułmanie, takie rzeczy to nie w Polsce. (O)

 
Wesprzyj nas