Przejmująca i magiczna powieść autorki międzynarodowego bestsellera „Wszystkie kwiaty Alice Hart”. „Siedem skór Esther Wilding” to poruszająca opowieść o żałobie, siostrzanej miłości i odwadze, by odnaleźć siebie na nowo.
Powieść autorki bestsellerowych „Wszystkich kwiatów Alice Hart” opowiadająca o głębi siostrzanej miłości, żałobie i poszukiwaniu siebie.
Esther Wilding jechała do domu drogą wzdłuż wybrzeża dokładnie w rocznicę tego dnia, gdy jej siostra weszła do morza i zaginęła. Teraz, pod wieczór, światło było boleśnie złote.
Wydaje się, że część odpowiedzi kryje się w pamiętniku, do którego dziewczyna wkleiła siedem ilustracji przedstawiających tajemnicze postacie i do każdej dołączyła zagadkowe wersy.
By podążyć śladami ukochanej siostry, Esther wyrusza z Tasmanii do Kopenhagi. Podczas długiej podróży, która zaprowadzi ją aż na Wyspy Owcze, odnajdzie bohaterki nordyckich legend i baśni, ale też żywe kobiety gotowe podzielić się swoją mocą i mądrością.
„Siedem skór Esther Wilding” to poruszająca powieść o siostrzanej więzi, o miłości i o przemianie.
Siedem skór Esther Wilding
Przekład: Ewa Penksyk-Kluczkowska
Wydawnictwo Marginesy
Premiera: 2 lipca 2025
1
Esther Wilding jechała do domu drogą wzdłuż wybrzeża dokładnie w rocznicę tego dnia, gdy jej siostra weszła do morza i zaginęła. Teraz, pod wieczór, światło było boleśnie złote.
W marcu na wyspie wszystko się zmieniało. Chłodna bryza kołysała koronami eukaliptusów gałkowych. Mirungi południowe opuszczały swoje urodzone latem młode, by wyruszyć na polowania. Łabędzie czarne zaczęły budować gniazda na zimowe lęgi. Gwiazdozbiór Łabędzia jeszcze wisiał nisko nad horyzontem, ukryty przed światłem dziennym. Esther zredukowała bieg i zdjęła nogę z gazu, by patrzeć, jak słońce barwi na złoto grzbiety fal. To była ulubiona pora roku Aury. Nazywała ją „złotym pomiędzy”. Głosem pełnym zachwytu mówiła: „Możemy zanurzyć się w morzu, a nasze ciała unoszą się pomiędzy tym, co jest w górze, a tym, co w dole, Starry. Wtedy właśnie woal oddzielający światy jest cieniuteńki i wszystko, o czym sobie zamarzysz, staje się możliwe”. Oczy błyszczały jej figlarnie. Esther protestowała, że nie ma żadnego woalu, bo jest tylko jeden świat, ten świat, dlaczego Aura tego nie rozumie? „Moja mała naukowczyni – szydziła oczywiście starsza siostra, wyginając nadgarstki, na których postukiwały drewniane bransolety. – Któregoś dnia znajdę w tobie marzycielkę”.
Przez otwarte okno od jej strony wpadł podmuch niosący wszystkie swojskie zapachy. Eukaliptus, sól i dym drzewny. Odchyliła się, jakby mogła przed nimi uciec. Tuż obok połyskiwało turkusowe morze. Brunatnice tańczyły rytmicznie w ruchach drobnych fal rozpływających się na białym piasku. „Nasze ciała, nasze ciała”. Esther chwyciła mocniej kierownicę, wjeżdżając na wzniesienie i mijając zakręt, za którym roztoczył się widok na siedem granitowych głazów w oddali, pokrytych niesamowitymi pomarańczowymi porostami i algami. Aura śpiewa „Nasze ciała, nasze ciała”, wirując po płyciźnie, z kostkami pochwyconymi przez palce krasnorostów. Esther zaczęło podrygiwać kolano. Ugryzła paznokieć kciuka do żywego mięsa. Poczuwszy smak krwi, schowała kciuk w pięści i ucisnęła, po czym westchnęła z irytacją. Włączyła radio, ale zaraz je wyłączyła, słysząc brzdęki muzyki pop.
Przez ostatnie dwanaście miesięcy mieszkała na zachodnim wybrzeżu – tam uciekła; życie i praca nad prastarą rzeką, w krainie lasów deszczowych, obiecywały zapomnienie, którego szukała. Tam wspomnienia dotyczyły wyłącznie bieżącego dnia. Na zachodnim wybrzeżu wyspy, na skraju świata, Esther mogła oddychać. Ale gdy wyruszyła dziś rano i skręciła na skrzyżowaniu, gdzie droga gruntowa dołączała do krajowej przelotówki, a las deszczowy rzedł i przechodził w suchy teren pastwisk, poczuła ucisk w klatce piersiowej. Nawet gdy rześki zapach eukaliptusów z wybrzeża wpłynął przez nawiewy jej pikapa, i tak nie mogła swobodnie oddychać.
Cały dzień miała wrażenie, że przebywa poza swoim ciałem, tak jakby patrzyła na siebie prowadzącą samochód. Nauczyła się topografii tej drogi, gdy miała piętnaście lat, a osiemnastoletnia Aura uczyła ją prowadzić. Teraz Esther znowu widziała, jak na zakrętach jej ręka zmienia biegi, a stopy naciskają właściwe pedały. Patrzyła, jak przechyla się ku szybie, odruchowo kierując spojrzenie na urwisko i eukaliptus z huśtawką na konarze. Odruchowo się kuli, gdy samochód klekocze na niskim moście, opada na oparcie i widzi żaglówki cumujące wokół basenu pływowego z różowymi skorupkami i zielonymi wodorostami w zagłębieniach. Wychyla się do przodu przed następnym niewidocznym jeszcze wzniesieniem i zdejmuje nogę z gazu przed kolejnym spadkiem.
Tą drogą zawsze wracały do domu. Razem. Z opuszczonymi szybami, twarzami wystawionymi na słone powietrze. Na podłodze pikapa leżało pełno papierków po lizakach i bibułek do skrętów Aury. Na desce rozdzielczej zawsze walały się muszelki i strąki banksji. Z radiem na cały głos śpiewały Stevie Nicks, Janis Joplin i Melanie Safkę. Serce Esther kurczyło się i rozkurczało z wielką tęsknotą i podziwem dla starszej siostry, chociaż wtedy siedziała tuż obok niej.
Wcisnęła gaz i w duchu skrzywiła się na swoją dziecięcą niezdolność do zaakceptowania faktu, że morze, wiatr, drzewa i gwiazdy jakoś istnieją bez Aury. A jednak. Dalej przetaczały się nieokiełznane fale. Łabędzie moczyły się w mokradłach. I te siedem głazów tuliło się do siebie, głęboko w środku przechowując ciepło dnia jak sekret. Pomimo emocjonalnego oporu ciało Esther pamiętało drogę do domu. Do miejsca, gdzie zawsze była przede wszystkim młodszą siostrą Aury Wilding.
Zbliżając się do ostatniego wzniesienia, spojrzała gniewnie na posąg przy drodze, niedaleko morza. Przedstawiał odzianą w bikini kobietę z rękami wspartymi na biodrach, rozwianymi włosami, uśmiechniętą. Nie miała stóp: jej nogi na wysokości kolan znikały w kamiennych falach, nad hasłem: WITAJCIE W ZATOCE BINALONG. Odkąd Esther pamiętała, posąg witał w tym miejscu przybywających i żegnał odjeżdżających. Gdy dorastała, gdy miała lekkie skłonności do klaustrofobii, na widok Dziewczyny z Zatoki Binalong zawsze pociły się jej dłonie i spłycał się oddech. Jej wieczny uśmiech, włosy, bikini i nogi w kamiennym morzu, uwięzione na zawsze. Esther nigdy nie wiedziała, jak poradzić sobie ze swoją reakcją na widok rzeźby, aż Aura zabrała ją jako nastolatkę na lekcję jazdy.
– Wiem, co zrobić, żebyś na widok tego posągu czuła radość – powiedziała.
Esther z naburmuszoną miną gwałtownie pokręciła głową.
Siostra zerknęła na nią ukradkiem, podnosząc jedną brew. Znad jej ramienia wylewało się popołudniowe słońce.
– A jeśli to zrobię? Właśnie teraz?
Kiedy przejeżdżały obok posągu, Aura opuściła szybę i wyrzuciła w górę ramię z dłonią zaciśniętą na rękojeści niewidzialnego miecza.
– Siostry w skórze foki i łabędzicy! Seala i Eala! – zawołała. – Wznieście miecze, podnieście głos! – Śmiech Aury popłynął na wietrze. – Dalej, Starry, twoja kolej.
Esther zacisnęła dłonie na kierownicy. Siedziała tam, gdzie wcześniej jej siostra. Z rękami w miejscu, gdzie wtedy trzymała je siostra. Dziewczyna z Zatoki Binalong w lusterku wstecznym robiła się coraz mniejsza.
W miarę jak zbliżała się do cypla i Salt Bay, coraz bardziej łomotało jej w głowie. Rano obudziła się z ogłuszającym kacem i walczyła z nim za pomocą paracetamolu, ale teraz kac wygrywał. Była w drodze prawie od siedmiu godzin, łącznie z przerwami, które musiała robić, gdy mdłości brały górę. Bardzo by chciała dotrzeć już do celu, ale nienawidziła każdego metra, który zmniejszał odległość od domu. Piekły ją oczy, pole widzenia cały czas się zmniejszało, ze zmęczenia miała mroczki. Zerknęła na pakunki na podłodze przed fotelem pasażera, próbując sobie przypomnieć, w której jest papierowa torba z lizakami. Powybierała je na ostatniej stacji benzynowej. Zastrzyk cukru utrzyma ją na nogach. Zdjęła nogę z gazu i na sekundę oderwała wzrok od drogi.
Wszystko rozegrało się w jednym momencie.
Coś walnęło o przednią szybę, która pękła, choć się nie rozleciała. Esther krzyknęła przerażona hukiem. Zepchnęło ją z drogi. Z całej siły wcisnęła hamulec i zarzuciło ją na pobocze. Mdlący zapach czegoś pierwotnego, krwistego. Smród gumy. Coś się paliło.
Pikap stanął w kłębie pyłu i piasku. Esther oddychała szybko, serce jej łomotało, cała dygotała. Zdezorientowana sięgnęła do drzwi, otworzyła je i wysiadła, stając na chwiejnych nogach. Jej umysł nie mógł pojąć tego, co zobaczyła: roztrzaskana szyba, powyginana blacha na dachu jej szoferki, jakby wykonano go z mokrej gliny ugniecionej sprawnymi palcami. Wpatrywała się w tę ruinę. Szkło przedniej szyby ciągle wydawało trzaski, ponieważ dalej pękało. Pośrodku tego wszystkiego leżał porażająco nieruchomy czarny łabędź, zakrwawiony, z głową zwieszoną ze zgrabnej, bezwładnej już szyi.
Krzyknęła przerażona. Chwyciła się rękami za głowę i popatrzyła wokoło, próbując się zorientować, gdzie jest. Podeszła powoli do osłoniętego zagajnika eukaliptusów przy cyplu, gdzie jako nastolatka niemal non stop razem z Aurą wdrapywała się na siedem srebrzystych głazów, by skakać stamtąd w toń sekretnej laguny. Parking był pusty. Esther była sama. Próbowała się uspokoić, myśleć jasno i wydać sobie czytelne polecenia. Sprawdzić, co z łabędziem. Wezwać policję. Czy wzywa się policję, gdy z nieba spada łabędź na twojego pikapa? Jeśli nie policję, to kogo? Aurę… Imię siostry jakoś samo się nasunęło. Ścisnęło ją w żołądku. Zgięła się wpół, mdłości i żółć ją pokonały. Na oślep oparła się o samochód, żeby nie upaść.
– Esther?
Aż podskoczyła, słysząc znajomy głos. Na żwirze za jej plecami gwałtownie zatrzymał się samochód. Esther zamrugała powiekami skołowana, gdy z pojazdu wysiadła Tina Turner z burzą włosów, olśniewająca w czarnym skaju, dżinsie i kabaretkach.
– Esther? – Kobieta objęła ją delikatnie, szukając jej twarzy. Patrzyła z niepokojem. – Nic ci nie jest? Nic ci nie jest?
Esther wpatrywała się tępo w twarz pod makijażem i peruką.
– Widziałam, jak spadł kylarunya. Widziałam, jak to się stało. – Kobieta wskazała czarnego łabędzia na szybie i swój samochód, cały czas na chodzie, z szeroko otwartymi drzwiami.
Pod karmelowym tapirem peruki i nawałem niebieskiego cienia do powiek, różu i koralowej szminki Esther nagle rozpoznała najdawniejszą przyjaciółkę Aury.
– Nin? – spytała z niedowierzaniem.
– Wszystko w porządku, Starry… Tylko jesteś w lekkim szoku. Nic ci nie jest.
Esther wydała zduszony odgłos, coś między wyciem a śmiechem, w strachu i uldze jednocześnie, że nie jest sama, że to Nin, znajoma i kojąca.
– Patrz, trzęsiesz się jak ostryga.
Esther nawet nie zauważyła, że dygocze. Słońce zniknęło już za gęstymi chmurami, morze zmieniło kolor z turkusowego na ołowiany. Zimny wiatr kłuł w oczy.
– Wsiadaj do mojego wozu, włączę ogrzewanie.
– A co z… – Esther obejrzała się na łabędzia, nieruchomego. Straszny widok. Objęła się rękami.
– Sprawdzę. Ale najpierw cię ogrzejemy. – Nin wepchnęła ją do samochodu i włączyła ogrzewanie na maksymalną moc. Sięgnęła na tył po koc i owinęła nim Esther, a potem zatrzasnęła drzwi i w swoich wysokich czerwonych szpilkach potruchtała po żwirze do pikapa, by przyjrzeć się ptakowi.
Esther patrzyła na nią, walcząc ze łzami. Zszokowana, że tak dobrze poczuła się pod dotykiem silnych dłoni Nin, pod spojrzeniem jej wielkich oczu. Tak właśnie się wychowała – między Nin a Aurą, szczenię pewne swojego miejsca na świecie. Do czasu.
Podniosła rękę do czoła i skrzywiła się, gdy poczuła bolesny rosnący guz. Zamknęła oczy i oparła głowę o fotel. Nin i Aura idą plażą pod ramię, ze sznurkami opalizujących muszelek na szyjach. Ona, zawsze ciut w tyle, biegnie za nimi. „Zaczekajcie na mnie, zaczekajcie!”
– To musiało być przerażające – powiedziała Nin, otwierając drzwi. Wskoczyła na fotel kierowcy. Wiatr zatrzasnął za nią drzwi, potrząsając autem i zawodząc coraz głośniej.
– Nie wiem, co się stało – wymamrotała Esther. – Jechałam, a potem… jakby bomba wybuchła. I nagle już nie jechałam. Stałam w rozwalonym pikapie z czarnym łabędziem na szybie. – Swój głos słyszała jakby z daleka. Spojrzała na twarz Nin, emanującą współczuciem. W jej gardle rosła gula. – Zabiłam łabędzia. – Załkała.
– To był wypadek, przypadkowe zdarzenie, nie miałaś na to wpływu. – Nin wyciągnęła rękę i ścisnęła ją za ramię, jej skajowa sukienka pisnęła.
Esther spojrzała na nią czujnie.
– Ty nigdy nie wierzyłaś w przypadki.
– Nie musimy analizować tego na wszystkie sposoby, dobra? Zwłaszcza że już i tak masz wiele na głowie.
Jej słowa podziałały na Esther jak zimny prysznic. Przypomniała sobie, co tu robi. Co ją czeka. Spojrzała na kostium Tiny Turner i dotarło do niej, dokąd jedzie Nin.
– Ty tam jedziesz – powiedziała bezbarwnym głosem. – Na „przyjęcie”. – Esther nakreśliła palcami w powietrzu znak cudzysłowu. – Tina Turner. – Wskazała kostium Nin. – Teraz rozumiem. – Nin i Aura tańczą w korytarzu Muszlowego Domu i przez drzwi wejściowe wypadają na zewnątrz, by udać się na swoją pierwszą wypasioną imprezę licealną. Tina Turner i Cher, ręka w rękę.
– Mama już tam jest, pomaga wszystko przygotować. Obiecałam, że przyjdę wcześniej jej pomóc. – Nin poprawiła perukę. – Trzeba cię zawieźć do lekarza.
– Nic mi nie jest.
– To nie było pytanie.
– Nic mi nie jest – powtórzyła Esther. – Dziś i tak jest dużo do ogarnięcia. A teraz… – Urwała.
– Tak, ale jestem tu, prawda? Nie będziesz sama.
Esther tylko kiwnęła głową. Wiatr szarpał czarnym łabędziem.
– Nie możemy go tak zostawić – powiedziała.
– Nie zostawimy. – Nin sięgnęła do dźwigni zmiany biegów.
Esther w panice chwyciła ją za ramię.
– Nin… – Twarz się jej skrzywiła. – Czarny łabędź właśnie spadł mi na samochód. Tego dnia, gdy odbywa się uroczystość na cześć mojej siostry. – Esther walczyła o oddech. – Ja nie dam rady.
Nin jedną rękę położyła na piersi Esther, drugą na swojej, oddychała głęboko i spokojnie. Wdech, wydech. Wdech, wydech.
– Powoli, oddychaj. – Oddychała równo z nią, aż Esther się uspokoiła. – Powoli, spokojnie. – Zabrała rękę, położyła ją na kierownicy i podjechała do pikapa.
Esther miała ochotę się do niej nachylić, przeprosić za swoje zniknięcie, spytać, jak teraz Nin żyje. Czy ją też wciąga czarna dziura? Jak sobie radzi? Czy robi jeszcze naszyjniki opalizujących muszelek z kobietami ze swojej rodziny? Tymi samymi, które kiedyś uczyły Esther i Aurę, że mogą wołać łabędzie i przyzywać foki?
– Dziękuję. – Ostatecznie powiedziała tylko tyle.
Nin nie wyłączyła silnika, poszła po rzeczy Esther z pikapa i przeniosła je do swojego auta – jedną ręką, bo drugą cały czas przytrzymywała perukę atakowaną silnym wiatrem. Gdy otworzyła drzwi i odłożyła wszystko na tylne siedzenie, Esther podsunęła jej koc, nagrzany ciepłem jej ciała.
– Starry… – zaczęła protestować Nin.
Esther powtórzyła gest, a wówczas Nin ustąpiła. Gdy szła znowu do pikapa z kocem w ręku, Esther odwróciła wzrok. Wyrzucała sobie tchórzostwo. Po chwili poczuła, że łabędź spoczął w bagażniku.
– Masz wszystko? – spytała Nin, wsiadając za kierownicę. Esther zerknęła na swoje torby i skinęła głową. – Jutro zajmiemy się twoim wozem, tu nic mu nie będzie. A teraz – Nin zwolniła hamulec ręczny – zawieziemy cię do lekarza.
– Żaden ośrodek zdrowia nie będzie teraz otwarty – zaoponowała Esther, czując, jak guz na czole pulsuje.
– Wiesz, że nie zabieram cię do ośrodka zdrowia.
Wyjechały na drogę, a Esther ścisnął się z nerwów żołądek.
– Ten łabędź to nie był żaden znak – powiedziała łagodnie Nin, zerkając na nią. – Nie dokładaj sobie, bo i tak nie jest łatwo.







