Zwierzęta nie mogą wybrać się do lekarza, gdy chorują. Jaap de Roode, profesor biologii na Uniwersytecie Emory w przystępny sposób opisał jak radzą sobie bez tego. Jego książka „Lekarze z natury” to kopalnia ciekawostek i zaskoczeń.


Masz wrażenie, że tylko my, ludzie, wymyśliliśmy medycynę, leki i wielkie koncerny farmaceutyczne? Pora na trzeźwiący prysznic, a raczej – leśną kąpiel w wiedzy! Książka „Lekarze z natury” to dowód na to, że w kwestii dbania o zdrowie jesteśmy tylko spóźnionymi uczniami w szkole natury. Zapomnijcie na chwilę o białych fartuchach i apteczkach. Profesor Jaap de Roode, biolog z Emory University, zaprasza nas do świata, gdzie to mrówki, motyle i małpy są mistrzami ziołolecznictwa i profilaktyki. Brzmi jak bajka? To czysta nauka – i jest to tak fascynujące, że nawet najbardziej oporny na „przyrodnicze” tematy czytelnik będzie przewracał strony z niedowierzaniem.

Przez stulecia uważaliśmy, że lecznictwo to nasza, ludzka, domena. A zwierzęta? No cóż, one sobie po prostu jakoś radzą. De Roode z satysfakcją demaskuje tę ludzką arogancję. Jego książka, napisana przystępnym i wciągającym językiem, obfituje w anegdoty i twarde dane, które pokazują, że zwierzęta aktywnie i celowo korzystają z naturalnej farmacji.

Przykładów nie trzeba daleko szukać. Choćby takie pszczoły. Prawdopodobnie nie zdajemy sobie sprawy, że to prawdziwe ekspertki od dezynfekcji. Te małe, pracowite stworzenia nie tylko produkują miód. Gdy w ulu pojawia się patogen, pszczoły potrafią zbierać lepką żywicę – propolis i włączać ją w konstrukcję gniazda. Działają przy tym jak prawdziwi epidemiolodzy, praktykując nawet „społeczny dystans”. A propolis to ich naturalny, antybakteryjny środek do dezynfekcji.

Albo inny przykład: Czy wiecie, że sikory i wróble w miastach potrafią wplatać niedopałki papierosów do swoich gniazd? To sprytna strategia, bowiem nikotyna i inne związki chemiczne z niedopałków skutecznie odstraszają kleszcze i roztocza, chroniąc pisklęta.

Czy zastanawiałeś się, dlaczego twój pies je czasem trawę? Odpowiedź jest prosta – w ten sposób próbuje się wyleczyć z niestrawności po nieświeżej karmie. Podobnie czynią małpy, które potrafią iść na całość i połykać liście niektórych roślin. To ich sposób na pasożyty jelitowe, gdyż szorstkie nietrawione części roślin działają jak naturalna „szczotka druciana”, która mechanicznie oczyszcza przewód pokarmowy z niechcianych lokatorów. To jest dopiero naturalna, „zielona” medycyna.

Poza sporą dawką wiedzy i czystą rozrywką płynącą z takich, często zabawnych, przykładów, książka De Roode’a ma głębsze przesłanie. Pokazuje nam, jak wiele możemy się nauczyć od przyrody, zanim jeszcze zniszczymy ją doszczętnie. Po lekturze przestaniesz patrzeć na swojego zwierzaka jedzącego trawę jak na dziwaka. Zrozumiesz, że jest to prawdopodobnie instynktowny akt samoleczenia. A może nawet sam zaczniesz myśleć o ogrodzie jako o małej, przydomowej aptece.

Jeśli lubisz czytać o zwierzętach, ale masz dość suchych encyklopedycznych faktów i chcesz pogłębić swoją wiedzę ponad to, co wyniosłeś ze szkolnych lekcji biologii – to jest to lektura dla ciebie. To nie tylko książka o biologii, to przede wszystkim opowieść o pokorze wobec natury, która od milionów lat doskonaliła swoją zieloną medycynę. Jak się bowiem okazuje – nie jesteśmy jedynymi inteligentnymi pacjentami na Ziemi. Robert Wiśniewski

Jaap de Roode, Lekarze z natury, Jak pszczoły, małpy i inne zwierzęta dbają o swoje zdrowie, Przekład: Szymon Drobniak, Wydawnictwo Copernicus Center Press, Premiera: 27 sierpnia 2025
 
 

Jaap de Roode
Lekarze z natury
Jak pszczoły, małpy i inne zwierzęta dbają o swoje zdrowie
Przekład: Szymon Drobniak
Wydawnictwo Copernicus Center Press
Premiera: 27 sierpnia 2025
 
 

ZA­STRZE­ŻE­NIE

In­for­ma­cje przed­sta­wione w tej książce nie sta­no­wią po­rady me­dycz­nej. Czy­tel­nicy po­winni skon­sul­to­wać się z le­ka­rzem lub we­te­ry­na­rzem w spra­wach do­ty­czą­cych wła­snego zdro­wia oraz zdro­wia swo­ich zwie­rząt do­mo­wych i in­nych zwie­rząt to­wa­rzy­szą­cych.

1
Ptaki, psz­czoły i mo­tyle

– Czy wie­dzie­li­ście, że mo­tyle mo­nar­chy za­ży­wają le­kar­stwa? – py­tam.
Jest paź­dzier­nik 2022 roku. Sie­dzę przy stole na świe­żym po­wie­trzu w re­zer­wa­cie przy­rody St. Marks Na­tio­nal Wil­dlife Re­fuge, po­ło­żo­nym na po­łu­dniu Flo­rydy, tuż nad Za­toką Mek­sy­kań­ską. Za mną stoi po­ma­lo­wana na biało la­tar­nia mor­ska. Po le­wej stro­nie roz­ciąga się wi­dok na Go­ose Creek Bay, gdzie wcze­śniej wi­dzia­łem del­finy. Przede mną la­guna za­miesz­kana przez ali­ga­tory. Wo­kół stołu ze­brało się dwa­dzie­ścia osób, w prze­kroju wie­ko­wym od lat trzech po sie­dem­dzie­siąt. Uczest­ni­czymy w Fe­sti­walu Mo­tyli Mo­nar­chów w St. Marks, który od­bywa się co roku w czwartą so­botę paź­dzier­nika. To je­den z mo­ich ulu­bio­nych week­en­dów w roku. Od po­nad de­kady moi stu­denci i ja po­ko­nu­jemy sze­ścio­go­dzinną trasę z Emory Uni­ver­sity w Atlan­cie, gdzie je­stem pro­fe­so­rem, aby wspól­nie ce­le­bro­wać piękno i nie­zwy­kłość tych mo­tyli. Przy­jeż­dżamy tu­taj, by opo­wia­dać lu­dziom o tych owa­dach i pro­wa­dzo­nych przez nas ba­da­niach.
– Tak jak my mo­tyle mo­nar­chy też cho­rują – mó­wię do dziew­czynki w tiu­lo­wej spód­niczce, za­opa­trzo­nej w skrzy­dła mo­tyla, które przy­pięła do ra­mion. Trzy­ma­jąc mo­nar­cha tak, żeby mo­gła go zo­ba­czyć, tłu­ma­czę: – Ich za­razki bar­dzo im szko­dzą. Mo­tyle nie mogą iść do le­ka­rza, tak jak ty czy ja, ale na szczę­ście po­tra­fią zna­leźć le­kar­stwo w ro­śli­nach, któ­rymi się ży­wią.
Więk­szość osób, które znają mo­nar­chy, sły­szała o ich nie­sa­mo­wi­tych wę­drów­kach1. Gdy tem­pe­ra­tura za­czyna spa­dać, a dni stają się co­raz krót­sze, mo­tyle z USA i Ka­nady ru­szają w spek­ta­ku­larną, je­sienną mi­gra­cję. Po­ko­nu­jąc na­wet cztery i pół ty­siąca ki­lo­me­trów, zmie­rzają do je­dlin oy­amel* w re­jo­nie Kor­dy­liery Wul­ka­nicz­nej w środ­ko­wym Mek­syku. Od końca paź­dzier­nika do końca li­sto­pada – w cza­sie, który zbiega się z mek­sy­kań­skim Świę­tem Zmar­łych – setki mi­lio­nów mo­nar­chów do­cie­rają do tych wy­so­ko­gór­skich la­sów. Gro­ma­dzą się tam w wiel­kie sku­pi­ska na drze­wach. Choć je­den mo­tyl waży tyle co spi­nacz do pa­pieru, ga­łę­zie cza­sem ła­mią się pod cię­ża­rem ty­sięcy sku­pio­nych ra­zem osob­ni­ków. Mo­nar­chy zi­mują tam do lu­tego i marca, kiedy to łą­czą się w pary i wy­ru­szają na pół­noc. W dro­dze na po­łu­dnie wiele z nich po­dąża wzdłuż wy­brzeża Za­toki Mek­sy­kań­skiej, by do­trzeć do miejsc zi­mo­wa­nia. Sporo z nich za­trzy­muje się wła­śnie w re­zer­wa­cie St. Marks. W do­bry dzień można zo­ba­czyć ty­siące prze­la­tu­ją­cych mo­tyli, które ucztują na nek­ta­rze ob­fi­cie kwit­ną­cych sło­no­lub­nych krze­wów ło­body i in­nych ro­ślin.
Ale choć mi­gra­cje mo­nar­chów są zdu­mie­wa­jące, to nie one były po­wo­dem, dla któ­rego za­czą­łem się nimi in­te­re­so­wać. Lu­bię mó­wić lu­dziom, że ba­dam je, po­nie­waż cho­rują. To dla wielu osób za­sko­cze­nie. Przy­zwy­cza­jeni je­ste­śmy do tego, że sami cho­ru­jemy, że z na­szymi pu­pi­lami cho­dzimy do we­te­ry­na­rza – ale nie­czę­sto my­ślimy o tym, że dzi­kie zwie­rzęta też mogą być chore. A prze­cież tak wła­śnie jest. Po­dob­nie jak lu­dzie, zwie­rzęta – w tym ptaki, psz­czoły i mo­tyle – przez całe ży­cie mają kon­takt z wi­ru­sami, bak­te­riami, pa­so­ży­tami i pier­wot­nia­kami wy­wo­łu­ją­cymi cho­roby. U mo­tyli mo­nar­chów naj­częst­szą cho­robę wy­wo­łuje jed­no­ko­mór­kowy pa­so­żyt o na­zwie Oph­ry­ocy­stis elek­tro­scir­rha2. Po­nie­waż jego na­zwa nie na­leży do naj­ła­twiej­szych, wiele osób mówi po pro­stu „OE”. Pa­so­żyt ten jest spo­krew­niony z tymi, które wy­wo­łują ma­la­rię u lu­dzi – i by­naj­mniej nie jest dla mo­tyli bła­hym pro­ble­mem. Two­rzy na po­wierzchni ich ciała mi­liony za­rod­ni­ków i prze­bija de­li­katną po­włokę mo­tyla drob­nymi otwo­rami. Je­śli na­wet pa­so­żyt nie za­bije go­spo­da­rza, po­wo­duje od­wod­nie­nie i utratę masy ciała. Za­in­fe­ko­wane mo­tyle nie po­tra­fią do­brze la­tać, więc nie do­cie­rają do miejsc zi­mo­wa­nia w Mek­syku. Umie­rają po dro­dze3.
Sie­dząc przy stole w St. Marks, po­ka­zuję od­wie­dza­ją­cym, jak spraw­dzamy, czy mo­tyle są za­ra­żone. Moi stu­denci i ja na­zy­wamy to „mo­ty­lim prze­glą­dem zdro­wia”. Jak pie­lę­gniarki i le­ka­rze, za­kła­damy rę­ka­wiczki i de­li­kat­nie przy­kle­jamy prze­zro­czy­sty pla­ste­rek do od­włoka mo­tyla (nie spra­wia mu to bólu), po czym prze­kle­jamy go na kartkę in­dek­sową. Pod mi­kro­sko­pem szu­kamy ma­łych czar­nych za­rod­ni­ków pa­so­żyta. Je­śli je znaj­dziemy, po­ka­zu­jemy je uczest­ni­kom fe­sti­walu.
A po­tem opo­wia­dam im coś na­prawdę nie­zwy­kłego. Mo­nar­chy są do­sko­na­łymi le­ka­rzami. Tak jak lu­dzie sto­sują leki w walce z pa­so­ży­tami, tak i one po­tra­fią po­ra­dzić so­bie ze swo­imi do­le­gli­wo­ściami. Gdy stają oko w oko z pa­so­ży­tem OE, nie są cał­kiem bez­bronne. Po­tra­fią zna­leźć ro­śliny lecz­ni­cze, które ogra­ni­czają roz­wój in­fek­cji i ła­go­dzą ob­jawy cho­roby.

TRU­JĄCE RO­ŚLINY

Ba­da­niami nad pa­so­ży­tami mo­tyli mo­nar­chów za­ją­łem się w 2005 roku, kiedy prze­pro­wa­dzi­łem się do Sta­nów Zjed­no­czo­nych, by ob­jąć sta­no­wi­sko ba­daw­cze. Po­cząt­kowo in­te­re­so­wała mnie czy­sta bio­lo­gia tych pa­so­ży­tów, ale bar­dzo szybko za­czą­łem przy­glą­dać się re­la­cjom mię­dzy pa­so­ży­tami, mo­ty­lami oraz je­dy­nym źró­dłem po­ży­wie­nia dla ich gą­sie­nic – tro­je­ścią. Po­dob­nie jak wiele in­nych mo­tyli, mo­nar­chy są wy­spe­cja­li­zo­wa­nymi ro­śli­no­żer­cami – ich larwy od­ży­wiają się tylko okre­ślo­nymi ga­tun­kami ro­ślin. Dla mo­nar­chów są to wła­śnie tro­je­ście. Ist­nieje wiele ich ga­tun­ków, róż­nią­cych się wy­glą­dem i wiel­ko­ścią, ale więk­szość na­leży do ro­dzaju Asc­le­pias. Po ze­rwa­niu li­ści wy­dzie­lają one biały, mleczny sok – stąd ich na­zwa.
Poza pro­duk­cją za­sty­ga­ją­cego w la­teks mleczka tro­je­ście wy­twa­rzają także związki che­miczne zwane kar­de­no­li­dami. To ste­ro­idowe sub­stan­cje tru­jące dla więk­szo­ści zwie­rząt – ro­śliny uży­wają ich jako broni prze­ciwko ro­śli­no­żer­com4. Mo­tyle mo­nar­chy jed­nak są na nie od­porne. Co wię­cej, gą­sie­nice, zja­da­jąc li­ście, gro­ma­dzą te tok­syny w swo­ich tkan­kach5. To wła­śnie dla­tego są tru­jące dla dra­pież­ni­ków. Ich ja­skrawe po­ma­rań­czowe skrzy­dła z czar­nymi li­niami i bia­łymi krop­kami sta­no­wią ostrze­że­nie: „nie sma­kuję do­brze!”6.
Gdy za­czy­na­łem ba­da­nia nad mo­nar­chami, po­wszech­nie wia­domo było, że wy­ko­rzy­stują one kar­de­no­lidy do ochrony przed dra­pież­ni­kami. Ale po­nie­waż in­te­re­so­wa­łem się ich pa­so­ży­tami, w mo­jej gło­wie za­częło kieł­ko­wać inne py­ta­nie. Wie­dzia­łem z wcze­śniej­szych ba­dań, że nie­które tok­syczne związki che­miczne za­warte w ro­śli­nach po­tra­fią za­bi­jać wi­rusy wy­wo­łu­jące cho­roby u owa­dów7. To skło­niło mnie i mo­ich współ­pra­cow­ni­ków do za­sta­no­wie­nia się nad jed­nym: czy kar­de­no­lidy obecne w tro­je­ści mogą być tru­jące rów­nież dla pa­so­żyta OE? Czy mo­tyle wy­ko­rzy­stują ro­śliny nie tylko jako po­karm, ale też jako le­kar­stwo?
By to spraw­dzić, za­pro­jek­to­wa­łem eks­pe­ry­ment z dwiema gru­pami gą­sie­nic mo­nar­chów – jedna ży­wiła się wy­łącz­nie tro­je­ścią ku­ra­ka­oń­ską, druga tylko tro­je­ścią krwi­stą. Wszyst­kie gą­sie­nice (łącz­nie 240 osob­ni­ków) zo­stały wy­sta­wione na kon­takt z OE po­przez po­da­nie po­karmu ro­ślin­nego z za­rod­ni­kami pa­so­żyta. Z wcze­śniej­szych ba­dań wia­domo było, że tro­jeść ku­ra­ka­oń­ska (Asc­le­pias cu­ras­sa­vica) za­wiera wię­cej kar­de­no­li­dów niż krwi­sta (Asc­le­pias in­car­nata). Gdy gą­sie­nice prze­po­czwa­rzyły się w mo­tyle, zba­da­li­śmy, ile z nich zo­stało za­in­fe­ko­wa­nych i jak ciężko prze­szły cho­robę. Je­śli kar­de­no­lidy fak­tycz­nie chro­nią przed pa­so­ży­tem, to mo­tyle kar­mione tro­pi­kalną tro­je­ścią ku­ra­ka­oń­ską po­winny być zdrow­sze. Wy­niki były eks­cy­tu­jące: w gru­pie ży­wią­cej się tro­je­ścią ku­ra­ka­oń­ską in­fek­cje wy­stą­piły mniej licz­nie – za­ob­ser­wo­wa­li­śmy spa­dek ich czę­sto­ści o 20 pro­cent w po­rów­na­niu z mo­ty­lami że­ru­ją­cymi na tro­je­ści krwi­stej. Mo­tyle, które mimo wszystko za­cho­ro­wały, miały po­nad dwa razy mniej pa­so­ży­tów i cho­ro­wały lżej, ży­jąc na­wet dwa razy dłu­żej8. Wszystko wska­zy­wało na to, że tro­jeść bo­gata w tok­syny działa nie tylko jako ochrona przed dra­pież­ni­kami, ale rów­nież jako sku­teczny lek prze­ciw­pa­so­żyt­ni­czy.
Ko­lejne py­ta­nie było rów­nie lo­giczne, co śmiałe: czy to moż­liwe, że mo­nar­chy po­tra­fią świa­do­mie ko­rzy­stać z lecz­ni­czych wła­ści­wo­ści tro­je­ści? Czy chore mo­tyle po­tra­fią wy­bie­rać ro­śliny o więk­szej za­war­to­ści kar­de­no­li­dów jako formę le­cze­nia? W 2008 roku ob­ją­łem sta­no­wi­sko wy­kła­dowcy na Emory Uni­ver­sity. Tam wraz z ze­spo­łem prze­pro­wa­dzi­li­śmy se­rię eks­pe­ry­men­tów w du­żych wo­lie­rach, w któ­rych za­ra­żo­nym i zdro­wym sa­mi­com mo­tyli udo­stęp­ni­li­śmy tro­jeść ku­ra­ka­oń­ską (lecz­ni­czą) i krwi­stą (nie­lecz­ni­czą)9. Li­czy­li­śmy, ile jaj zło­żyły na każ­dym z tych ga­tun­ków. Oka­zało się, że chore sa­mice znacz­nie czę­ściej wy­bie­rały ro­śliny lecz­ni­cze. Zdrowe mo­tyle nie wy­ka­zy­wały ta­kiej pre­fe­ren­cji. In­nymi słowy: gdy sa­mica mo­nar­cha jest za­in­fe­ko­wana, woli skła­dać jaja na tro­je­ści o wła­sno­ściach lecz­ni­czych.
To za­ska­ku­jące – ale jesz­cze bar­dziej nie­zwy­kłe jest to, kogo wła­ści­wie sa­mica chroni. Za­ra­żony mo­tyl nie od­nie­sie bez­po­śred­nich ko­rzy­ści z za­sto­so­wa­nia lecz­ni­czej ro­śliny – pa­so­żyt już go za­ata­ko­wał, a cho­roba po­stę­puje. Sa­mica nie może się zu­peł­nie wy­le­czyć ani za­po­biec prze­nie­sie­niu za­rod­ni­ków na po­tom­stwo – mi­liony za­rod­ni­ków pa­so­żyta po­kry­wają jej od­włok, a gdy składa jaja na li­ściach tro­je­ści, część z nich zo­staje na nich i przy­kleja się do jaj10. Ale to, co może zro­bić, to zło­żyć jaja na ro­śli­nach o wła­ści­wo­ściach lecz­ni­czych. Gdy larwy się wy­klują, wraz z pa­so­ży­tami zje­dzą także tro­jeść za­wie­ra­jącą lecz­ni­cze sub­stan­cje – a to zna­cząco zmniej­szy szansę, że in­fek­cja się roz­wi­nie. Na­wet je­śli gą­sie­nica się za­razi, tro­jeść ogra­ni­czy na­mna­ża­nie pa­so­ży­tów i zła­go­dzi ob­jawy. In­nymi słowy, matka mo­nar­cha nie le­czy sa­mej sie­bie, lecz swoje po­tom­stwo – za­nim jesz­cze się na­ro­dzi. Piękny przy­kład za­sady „matka wie naj­le­piej”.

MI­KRO­SKO­PIJNE MÓ­ZGI

Gdy ba­da­łem zja­wi­sko le­cze­nia się u mo­tyli mo­nar­chów, zo­rien­to­wa­łem się, że wiele in­nych zwie­rząt także po­trafi sto­so­wać leki prze­ciw cho­ro­bom. (Oczy­wi­ście zdaję so­bie sprawę, że czło­wiek to też zwie­rzę, ale dla uprosz­cze­nia w tej książce sło­wem „zwie­rzęta” będę okre­ślać wy­łącz­nie nie-lu­dzi).
W la­tach 80. pry­ma­to­lo­dzy od­kryli, że szym­pansy wy­ko­rzy­stują tok­syny i owło­sione li­ście ro­ślin do zwal­cza­nia pa­so­żyt­ni­czych ro­ba­ków. Inne ba­da­nia wy­ka­zały, że kozy i owce także po­tra­fią być swo­imi wła­snymi le­ka­rzami. Przez długi czas są­dzono, że do ta­kiej zdol­no­ści po­trzebny jest duży mózg – prze­ko­na­nie to wy­ni­kało z faktu, że szym­pansy są na­szymi naj­bliż­szymi krew­nia­kami – ale dane nie po­twier­dzały tej tezy.
Od­kry­łem też, że gą­sie­nice niedź­wie­dziówki oraz mrówki rud­nice rów­nież sto­sują sub­stan­cje lecz­ni­cze. A za­tem na­wet zwie­rzęta z mó­zgiem mniej­szym niż główka od szpilki po­tra­fią sku­tecz­nie się le­czyć – tak samo jak te z mó­zgiem wiel­ko­ści na­szego. To skło­niło mnie do my­śli, że zja­wi­sko le­cze­nia się jest po­wszechne w świe­cie zwie­rząt. Ta fa­scy­na­cja osta­tecz­nie do­pro­wa­dziła mnie do na­pi­sa­nia tej książki. W ko­lej­nych roz­dzia­łach przyj­rzymy się wszyst­kim tym przy­kła­dom – i wielu in­nym.
Przez ostat­nie cztery de­kady na­ukowcy od­kryli, że zwie­rzęta rze­czy­wi­ście po­tra­fią świa­do­mie po­szu­ki­wać le­ków (choć – jak zo­ba­czymy – zde­fi­nio­wa­nie tego, co wła­ści­wie zna­czy „świa­do­mie”, nie jest ta­kie pro­ste). Zwie­rzęta roz­ma­itych ga­tun­ków wy­ko­rzy­stują ogromne bo­gac­two ro­ślin, grzy­bów, tok­sycz­nych zwie­rząt, związ­ków che­micz­nych i in­nych na­tu­ral­nych sub­stan­cji do walki z in­fek­cjami i ła­go­dze­nia ob­ja­wów cho­rób. Ro­bią to na cztery różne spo­soby. Po pierw­sze – sto­sują pro­fi­lak­tykę, czyli spo­ży­wają po­karm i związki prze­ciw­pa­so­żyt­ni­cze, za­nim za­cho­rują, by utrzy­mać zdro­wie. Na przy­kład ja­poń­skie ma­kaki ży­jące na te­re­nach o wy­so­kim ry­zyku wy­stą­pie­nia pa­so­ży­tów je­dzą wię­cej ro­ślin o wła­ści­wo­ściach lecz­ni­czych niż te z te­re­nów mniej ska­żo­nych11. W Etio­pii pa­wiany, na­ra­żone na in­fek­cje pewną przy­wrą, zwięk­szają od­por­ność na ro­baki, zja­da­jąc tru­jące ja­gody12. Po dru­gie – sto­sują le­cze­nie te­ra­peu­tyczne. W tym przy­padku zwie­rzę już jest chore i spo­żywa związki lecz­ni­cze: szym­pansy wy­sy­sają sok z gorz­kich ro­ślin, by zwal­czyć pa­so­żyty je­li­towe, a gą­sie­nice niedź­wie­dziówki zja­dają al­ka­lo­idy za­bi­ja­jące larwy pa­so­żyt­ni­czych much. Trzeci spo­sób to „sma­ro­wa­nie ciała”: zwie­rzęta tak różne jak le­mury, koty czy ko­ati wcie­rają w fu­tro sub­stan­cje od­stra­sza­jące pa­so­żyty – ta­kie jak roz­to­cza, wszy i ko­mary. Wresz­cie – zwie­rzęta mogą sto­so­wać „fu­mi­ga­cję”, czyli umiesz­czają związki prze­ciw­pa­so­żyt­ni­cze w swoim śro­do­wi­sku ży­cia. Przy­kła­dowo, ptaki wy­kła­dają gniazda aro­ma­tycz­nymi ro­śli­nami, które za­bi­jają pa­so­żyty, a mrówki i psz­czoły przy­no­szą do gniazd ży­wiczne sub­stan­cje o dzia­ła­niu an­ty­bak­te­ryj­nym.
Część ba­da­czy na­zywa wszyst­kie te za­cho­wa­nia ter­mi­nem „zoo­far­ma­ko­gno­zja”13 – od grec­kich słów zoo (zwie­rzę), pharma (lek) i gnosy (po­zna­nie). Inni wolą mó­wić o „sa­mo­le­cze­niu zwie­rząt”. Mnie oso­bi­ście ża­den z tych ter­mi­nów nie prze­ko­nuje. „Zoo­far­ma­ko­gno­zja” su­ge­ruje, że zwie­rzęta mają świa­do­mość, że się le­czą (a nie­ko­niecz­nie tak jest – jak zo­ba­czymy w roz­dziale 8). „Sa­mo­le­cze­nie” z ko­lei za­kłada, że zwie­rzę le­czy tylko sie­bie (a wiemy już, że mo­nar­chy po­tra­fią le­czyć swoje po­tom­stwo). Dla­tego w tej książce będę uży­wać prost­szego i szer­szego okre­śle­nia – „zwie­rzęca me­dy­cyna” – lub okre­śleń po­krew­nych („far­ma­ko­te­ra­pia zwie­rząt”).
Wy­ka­za­nie, że dane za­cho­wa­nie rze­czy­wi­ście sta­nowi le­cze­nie, nie jest pro­ste. W ko­lej­nych roz­dzia­łach omó­wię, jak pro­wa­dzi się ba­da­nia ob­ser­wa­cyjne i eks­pe­ry­menty w tej dzie­dzi­nie. Na ra­zie chcę pod­kre­ślić dwie rze­czy. Po pierw­sze – sku­pię się głów­nie na za­cho­wa­niach, które po­ma­gają zwie­rzę­tom wal­czyć z in­fek­cjami. Wy­nika to z tego, że pa­so­żyty i pa­to­geny od­gry­wają ogromną rolę w ewo­lu­cji, a także tego, że więk­szość do­brze udo­ku­men­to­wa­nych przy­kła­dów le­cze­nia zwie­rząt do­ty­czy wła­śnie obrony przed in­fek­cjami.
Ale to nie je­dyny po­wód, dla któ­rego zwie­rzęta się le­czą. Co­raz wię­cej wska­zuje na to, że nie­które z nich po­tra­fią le­czyć rany lub ła­go­dzić bóle sta­wów14. Na przy­kład oran­gu­tany mie­szają okre­ślone ro­śliny ze śliną i wcie­rają papkę w rany15 lub kon­kretne czę­ści ciała – co zmniej­sza stan za­palny16. Na­ukowcy su­ge­rują też, że sa­mice nie­któ­rych ga­tun­ków sto­sują ro­śliny w celu wy­wo­ła­nia po­rodu. Cię­żarne sa­mice si­fak i te w okre­sie lak­ta­cji zja­dają wię­cej ro­ślin bo­ga­tych w ta­niny – co wiąże się ze wzro­stem masy ciała i sty­mu­la­cją lak­ta­cji17.
Są też re­la­cje o zwie­rzę­tach sto­su­ją­cych sub­stan­cje psy­cho­ak­tywne. Kon­cep­cja „pi­ja­nych małp” stała się wręcz po­pkul­tu­ro­wym me­mem. Do­nie­sie­nia o sło­niach, które po wy­pi­ciu sfer­men­to­wa­nych na­po­jów de­mo­lują sklepy, cie­szą się du­żym za­in­te­re­so­wa­niem. Po tym, jak w 2012 roku stado 50 słoni splą­dro­wało sklep z al­ko­ho­lem, rzecz­nik lo­kal­nej po­li­cji Asish Sa­ma­nat stwier­dził: „Za­cho­wy­wały się jak każdy pi­jany – agre­syw­nie i nie­ra­cjo­nal­nie, je­dyna róż­nica to roz­miar: ci pi­jani byli znacz­nie więksi”18. Choć to za­bawne, naj­now­sze ana­lizy su­ge­rują, że ssaki na­czelne spo­ży­wają sfer­men­to­wane owoce nie po to, by się upić, lecz dla­tego, że fer­men­ta­cja roz­kłada tok­syczne związki i spra­wia, że owoce stają się ja­dalne – a także do­stępne w okre­sach nie­do­boru świe­żych19.
Le­cze­nie ran, opieka oko­ło­po­ro­dowa i spo­ży­cie al­ko­holu nie miesz­czą się w za­kre­sie tej książki, ale je­śli chcesz do­wie­dzieć się wię­cej, po­le­cam zna­ko­mitą po­zy­cję Wild He­alth au­tor­stwa Cindy En­gel20.
Druga rzecz, którą chcę za­zna­czyć, do­ty­czy tego, że nie każde za­cho­wa­nie cho­rego zwie­rzę­cia ozna­cza, że ono się le­czy. Naj­waż­niej­szym kry­te­rium zwie­rzę­cej me­dy­cyny jest jej sku­tecz­ność: musi ona po­ma­gać zwie­rzę­ciu – ogra­ni­czać lub za­po­bie­gać in­fek­cji albo ła­go­dzić ob­jawy cho­roby. In­fek­cje mogą też zmie­niać za­cho­wa­nia zwie­rząt w spo­sób dla nich nie­ko­rzystny. Pa­so­żyty i pa­to­geny to mi­strzo­wie ma­ni­pu­la­cji21. Gdy więc wi­dzimy, że za­in­fe­ko­wane zwie­rzę za­cho­wuje się ina­czej, nie mo­żemy za­kła­dać, że to próba sa­mo­le­cze­nia. Może to wła­śnie pa­so­żyt prze­jął kon­trolę.
Dziś mamy już wiele do­wo­dów na to, że zwie­rzęta po­tra­fią się le­czyć. Na­pi­sa­łem tę książkę, by opo­wie­dzieć te nie­sa­mo­wite hi­sto­rie – ale także, by przed­sta­wić lu­dzi, któ­rzy je od­kryli. Ba­da­czy z róż­nych dzie­dzin i kon­ty­nen­tów, któ­rych łą­czy pa­sja do od­kry­wa­nia świata przy­rody. Wspólną ich ce­chą jest prze­ko­na­nie, że ba­da­nie za­cho­wań zwie­rząt nie tylko po­głę­bia na­szą wie­dzę o świe­cie, ale może też po­móc w walce z pa­so­ży­tami i pa­to­ge­nami za­gra­ża­ją­cymi lu­dziom, zwie­rzę­tom ho­dow­la­nym i na­szym pu­pi­lom.
Ta książka ma więc dwa cele. Po pierw­sze, chcę po­ka­zać, że zwie­rzęta to praw­dziwi eks­perci w dzie­dzi­nie me­dy­cyny. Nie mó­wią po ła­ci­nie, nie no­szą far­tu­chów i nie wy­pi­sują re­cept, ale ewo­lu­cja wy­po­sa­żyła je w za­dzi­wia­jąco sku­teczne stra­te­gie walki z cho­ro­bami za­kaź­nymi.
Po dru­gie – chcę po­ka­zać, że my także mo­żemy sko­rzy­stać z wie­dzy zwie­rzę­cych le­ka­rzy. Więk­szość ba­da­czy kie­ruje się czy­stą cie­ka­wo­ścią świata, ale jak zo­ba­czymy – ob­ser­wa­cja le­cze­nia u kóz i owiec może po­móc po­pra­wić zdro­wie zwie­rząt go­spo­dar­skich i ogra­ni­czyć sto­so­wa­nie an­ty­bio­ty­ków w rol­nic­twie. Za­cho­wa­nia psz­czół można wy­ko­rzy­stać do ochrony uli. Trwają też prace nad opra­co­wa­niem re­pe­len­tów na owady na ba­zie sub­stan­cji od­kry­tych u ko­tów. Wielu na­ukow­ców wie­rzy, że ba­da­nia nad le­cze­niem u zwie­rząt mogą do­pro­wa­dzić do od­kry­cia le­ków, które po­mogą także nam, lu­dziom.
Nie­któ­rzy twier­dzą, że no­wo­cze­sna tech­no­lo­gia i che­mia wy­star­czą, by two­rzyć leki od pod­staw22. Ale po­myśl: przez ostat­nie czter­dzie­ści lat po­nad po­łowa no­wych le­ków prze­ciw­bak­te­ryj­nych i 45 pro­cent le­ków prze­ciw­pa­so­żyt­ni­czych, które tra­fiły na ry­nek, po­cho­dziła z na­tu­ral­nych źró­deł – ro­ślin, bak­te­rii i grzy­bów23. W ob­li­czu stale ro­sną­cego za­gro­że­nia cho­ro­bami za­kaź­nymi i opor­no­ści pa­to­ge­nów na leki ba­da­nie le­cze­nia u zwie­rząt i wy­ko­rzy­sty­wa­nie ich na­tu­ral­nej wie­dzy staje się waż­niej­sze niż kie­dy­kol­wiek.
W ko­lej­nych roz­dzia­łach przyj­rzymy się wszyst­kim tym za­gad­nie­niom. Ale za­nim do tego doj­dzie, opo­wiem, jak pe­wien chory szym­pans za­po­cząt­ko­wał na­ro­dziny no­wej dzie­dziny na­uki.

* Oy­amel to na­zwa ga­tunku jo­dły, cho­dzi tu o spe­cy­ficzny ro­dzaj sie­dli­ska zło­żo­nego z tych do­kład­nie drzew. (przyp. tłum.)

2
Szym­pan­sica Chau­siku

W prze­mó­wie­niu wy­gło­szo­nym w 1894 roku na Wy­dziale Me­dycz­nym Uni­wer­sy­tetu McGilla ka­na­dyj­ski le­karz Wil­liam Osler po­wie­dział: „Pra­gnie­nie przyj­mo­wa­nia le­karstw to ce­cha, która od­róż­nia czło­wieka, zwie­rzę, od jego to­wa­rzy­szy w świe­cie istot ży­wych”24. Osler był jed­nym z za­ło­ży­cieli Szpi­tala Johns Hop­kinsa i twórcą pro­gramu re­zy­den­tury me­dycz­nej, w któ­rym stu­denci uczą się nie tylko w sa­lach wy­kła­do­wych, ale także – a wła­ści­wie przede wszyst­kim – przy łóż­kach pa­cjen­tów. Jego słowa brzmiały prze­ko­nu­jąco dla Ka­na­dyj­czy­ków końca XIX wieku, ale ich siła do dziś nie osła­bła.
Rze­czy­wi­ście, we współ­cze­snych za­chod­nich spo­łe­czeń­stwach po­szu­ki­wa­nie cech wy­róż­nia­ją­cych czło­wieka spo­śród in­nych istot stało się czymś w ro­dzaju ob­se­sji25. Przez długi czas uwa­żano, że to wła­śnie zdol­ność two­rze­nia i uży­wa­nia na­rzę­dzi czyni nas wy­jąt­ko­wymi. Tym­cza­sem to nie­prawda – wrony bro­date z No­wej Ka­le­do­nii są mi­strzami w kon­stru­owa­niu na­rzę­dzi, a wiele in­nych zwie­rząt, w tym szym­pansy, rów­nież z nich ko­rzy­sta26. Nie­któ­rzy ar­gu­men­to­wali, że to ję­zyk jest na­szą je­dyną do­meną. Ale i to oka­zuje się złu­dze­niem. Ja­poń­ska si­kora, nie­wielki ptak, wy­daje ostrze­gaw­cze okrzyki, gdy w po­bliżu po­ja­wia się dra­pież­nik, a także inne, przy­wo­łu­jące to­wa­rzy­szy do za­sob­nego źró­dła po­ży­wie­nia. Co wię­cej – po­trafi te dwa sy­gnały łą­czyć, two­rząc zło­żoną wia­do­mość: „Przyjdź i po­móż mi za­ata­ko­wać dra­pież­nika”27.
Lu­dzie nie są też je­dy­nym ga­tun­kiem po­sia­da­ją­cym kul­turę. Od szym­pan­sów po al­tan­niki, wiele zwie­rząt roz­wija lo­kalne zwy­czaje i za­cho­wa­nia prze­ka­zy­wane w ob­rę­bie grupy. Słynne są ja­poń­skie ma­kaki z wy­spy Kōjima, które myją słod­kie ziem­niaki w wo­dzie rzecz­nej – za­cho­wa­nie to ob­ser­wuje się tylko w tej i kilku po­bli­skich po­pu­la­cjach28.
Osler miał ra­cję, że stu­denci me­dy­cyny uczą się po­przez kon­takt z pa­cjen­tami, ale nie miał ra­cji, gdy z upo­rem twier­dził, że tylko lu­dzie sto­sują me­dy­cynę. Prze­ko­na­nie, że wy­łącz­nie czło­wiek zna się na le­cze­niu, to re­la­tyw­nie nowa idea, wy­ro­sła na grun­cie za­chod­niego świata i za­ko­rze­niona w pra­gnie­niu od­dzie­le­nia się od na­tury. W du­żej mie­rze jest to spu­ści­zna chrze­ści­jań­stwa – re­li­gii do­mi­nu­ją­cej na Za­cho­dzie, któ­rej fun­da­men­tem jest du­alizm: do­bro i zło, czło­wiek i na­tura29.
Kiedy więc miesz­kańcy za­chod­nich kra­jów prze­szli od ży­cia głę­boko osa­dzo­nego w przy­ro­dzie – jako my­śliwi i zbie­ra­cze – do ist­nie­nia w be­to­no­wych osie­dlach, ku­pu­jąc je­dze­nie i le­kar­stwa w oświe­tlo­nych ja­rze­niów­kami su­per­mar­ke­tach i ap­te­kach, za­częli za­po­mi­nać, że w isto­cie są czę­ścią na­tury. A wraz z utratą tej więzi przy­szło za­po­mnie­nie, że wiele z ludz­kiej wie­dzy – także me­dycz­nej – wy­wo­dzi się z ob­ser­wa­cji in­nych istot ży­wych.
Być może naj­lep­szym do­wo­dem na to, że lu­dzie uczyli się od zwie­rząt, są ob­ser­wa­cje niedź­wie­dzi. Duża część tra­dy­cyj­nej me­dy­cyny ludz­kiej ma swoje ko­rze­nie w sza­ma­ni­zmie – prak­tyce re­li­gij­nej, która po­zwala wy­bra­nym oso­bom (sza­ma­nom) na kon­takt z du­cho­wym świa­tem. Sza­ma­nizm wy­stę­puje w wielu rdzen­nych kul­tu­rach na ca­łym świe­cie. Sza­mani wcho­dzą w od­mienne stany świa­do­mo­ści i czę­sto ko­rzy­stają z po­mocy zwie­rząt, które do­dają im sił, przy­no­szą sny lub to­wa­rzy­szą w po­dró­żach po świe­cie du­chów. Na po­łu­dnio­wej pół­kuli sza­mani czę­sto łą­czą się z lwami, pan­te­rami czy ty­gry­sami. Na pół­kuli pół­noc­nej – ich prze­wod­ni­kiem bywa niedź­wiedź.
Po­dą­ża­jąc śla­dami niedź­wie­dzia, sza­mani wcho­dzili do ja­skiń, śpie­wali święte pie­śni i po­ścili, by stać się niedź­wie­dziami. No­sili ma­ski niedź­wie­dzi, ich skóry oraz na­szyj­niki lub amu­lety wy­ko­nane z niedź­wie­dzich zę­bów albo pa­zu­rów. Nie­któ­rzy pa­lili fajki w kształ­cie niedź­wie­dzia, je­dli zioła po­do­bne do tych, które spo­ży­wają te zwie­rzęta, i uży­wali żółci, tłusz­czu oraz pa­zu­rów niedź­wie­dzich pod­czas ce­re­mo­nii lecz­ni­czych. Wielu sza­ma­nów na­śla­do­wało niedź­wie­dzie za­pa­da­jące w sen zi­mowy. W tran­sie prze­ży­wali śmierć i na­ro­dziny – sym­bole wcho­dze­nia niedź­wie­dzi do ja­skiń na zimę i ich po­wrotu do świata wio­sną. Za­miast dy­stan­so­wać się od zwie­rząt, sza­mani dą­żyli do zjed­no­cze­nia z nimi, wie­rząc, że w ten spo­sób zdo­będą mą­drość30.
Zna­cze­nie niedź­wie­dzia w sza­ma­ni­zmie zo­stało szcze­gól­nie do­brze udo­ku­men­to­wane w kon­tek­ście kul­tur rdzen­nych Ame­ry­ka­nów31. Wśród ludu Oji­bwa (Chip­pewa) Mi­de­wi­win sto­so­wa­nie ziół lecz­ni­czych prze­ka­zy­wano z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie; ma­wiano, że ci, któ­rzy osią­gali wyż­szy sta­tus w spo­łe­czeń­stwie, „po­dą­żali ścieżką niedź­wie­dzia”32.
Jak tłu­ma­czy uzdro­wi­ciel Oji­bwa imie­niem Siy­aka: „Uwa­żamy niedź­wie­dzia za wo­dza wszyst­kich zwie­rząt, je­śli cho­dzi o zioła lecz­ni­cze. Dla­tego ro­zu­mie się samo przez się, że je­śli czło­wiek śni o niedź­wie­dziu, sta­nie się eks­per­tem w le­cze­niu zio­łami” 33.
Po­dob­nie wy­po­wia­dał się sza­man ple­mie­nia Sioux, Lame Deer: „Niedź­wiedź jest naj­mą­drzej­szym ze zwie­rząt, je­śli cho­dzi o wie­dzę o le­kar­stwach. Kto śni o tym zwie­rzę­ciu, może zo­stać wiel­kim uzdro­wi­cie­lem”34.
W jed­nej z opo­wie­ści Czi­ro­ke­zów o po­cho­dze­niu cho­rób ro­śliny zbie­rają się na na­radę, by zde­cy­do­wać, ja­kie scho­rze­nia będą mo­gły le­czyć. Wy­sy­ła­jąc sen do sza­mana, ogła­szają: „My, zie­loni miesz­kańcy tej ziemi, po­mo­żemy ci w każ­dej cho­ro­bie, ale je­ste­śmy nie­śmiali – mu­sisz przyjść do nas i po­pro­sić o po­moc, kiedy za­cho­ru­jesz. Mo­żesz też za­py­tać niedź­wie­dzia, bo on naj­le­piej zna na­sze wła­ści­wo­ści”35.
Tra­dy­cyjni uzdro­wi­ciele uczyli się nie tylko dzięki transom i wi­zjom in­spi­ro­wa­nym przez niedź­wie­dzie i inne zwie­rzęta, lecz także po­przez bez­po­śred­nią ob­ser­wa­cję ich za­cho­wań. Cze­je­no­wie za­uwa­żyli, że niedź­wie­dzie je­dzą krwaw­nik* – sami więc pa­rzyli her­batę z jego li­ści, by le­czyć prze­zię­bie­nia. Lud Crow ob­ser­wo­wał, jak niedź­wie­dzie spo­ży­wają li­ście, ło­dygi, ja­gody i ko­rze­nie kin­ni­kin­nick (zna­nej też jako mącz­nica**) i sto­so­wali sprosz­ko­wane li­ście tej ro­śliny na rany. Na­wa­ho­wie wi­dzieli niedź­wie­dzie ko­diaki wy­ko­pu­jące ko­rze­nie ro­śliny zwa­nej Oshá (Li­gu­sti­cum por­teri, ga­tu­nek z ro­dzaju lu­bi­śnik), prze­żu­wa­jące je, a na­stęp­nie wy­plu­wa­jące mie­sza­ninę śliny i roz­drob­nio­nego ko­rze­nia na łapy, po czym wcie­ra­jące ją w sierść36. Co naj­mniej pięt­na­ście ple­mion używa tej ro­śliny, czę­sto zwa­nej „ko­rze­niem niedź­wie­dzia”, do le­cze­nia in­fek­cji wi­ru­so­wych i bak­te­ryj­nych37. Obec­nie eks­trakt z Oshá można za­mó­wić przez in­ter­net.
Choć sam być może ni­gdy nie spró­bo­wa­łeś żad­nego z tych „niedź­wie­dzich le­karstw”, za­pewne zda­rzyło ci się wziąć aspi­rynę. A jak się oka­zuje, zwią­zek che­miczny, na któ­rym oparto ten lek, praw­do­po­dob­nie rów­nież zo­stał od­kryty przez niedź­wie­dzie. Ich hi­ber­na­cja to zdu­mie­wa­jący fe­no­men. Wy­ko­rzy­stu­jąc sa­mo­dziel­nie wy­ko­pane nory, ist­nie­jące ja­ski­nie lub dziu­ple pod drze­wami, niedź­wie­dzie w Ame­ryce Pół­noc­nej, Eu­ro­pie i Azji nie je­dzą, nie piją, nie od­dają mo­czu ani kału przez okres od pię­ciu do sied­miu mie­sięcy. Tem­pe­ra­tura ich ciała spada o pięć stopni Cel­sju­sza, a tętno zwal­nia z po­nad czter­dzie­stu ude­rzeń na mi­nutę do mniej niż dzie­się­ciu. Mogą stra­cić po­nad jedną trze­cią masy ciała38. A po­tem, wraz z na­dej­ściem wio­sny, bu­dzą się. Wy­cho­dząc z le­go­wisk, za­czy­nają jeść korę i pąki wierzb oraz młode pędy wią­zówki – ro­śliny za­wie­ra­jące kwas sa­li­cy­lowy. To wła­śnie ten zwią­zek che­miczny zo­stał prze­kształ­cony przez che­mi­ków w aspi­rynę. Niedź­wie­dzie uży­wają tej na­tu­ral­nej wer­sji aspi­ryny, by usu­wać nad­miar kwasu mo­czo­wego z krwi i tka­nek oraz ła­go­dzić ból ple­ców spo­wo­do­wany dłu­go­trwa­łym le­że­niem. Jak pi­sze Diar­muid Jef­freys w książce Aspi­rin: The Re­mar­ka­ble Story of a Won­der Drug, od­kry­cie aspi­ryny i in­nych le­ków „mo­gło mieć po­czą­tek w na­śla­dow­nic­twie – zro­dzić się z ob­ser­wa­cji, że chore zwie­rzę szuka kon­kret­nej ro­śliny albo ta­rza się w okre­ślo­nym miej­scu. Nie­trudno so­bie wy­obra­zić, jak cenna mo­gła być taka wie­dza dla my­śli­wego tro­pią­cego osła­bioną ofiarę – a po­tem za­cho­wana i po­wie­lana, gdy to sam my­śliwy za­cho­ro­wał”39.
W miarę jak bę­dziemy za­głę­biać się w na­ukę o zwie­rzę­cym le­cze­niu w tej książce, warto pa­mię­tać, że wiele z na­uko­wych od­kryć ostat­nich de­kad to w isto­cie po­nowne od­kry­cia wie­dzy tra­dy­cyj­nej. Dla­tego w na­stęp­nej czę­ści opo­wiemy hi­sto­rię współ­pracy mię­dzy pry­ma­to­lo­giem a tra­dy­cyj­nym uzdro­wi­cie­lem, która do­pro­wa­dziła do tego, co dziś uważa się za pierw­sze wia­ry­godne na­ukowe do­wody na sto­so­wa­nie le­karstw przez zwie­rzęta.

GORZ­KIE LI­ŚCIE

„Pew­nego dnia po­jadę do Afryki i za­miesz­kam z szym­pan­sami” – po­wie­dział swo­jej matce czte­ro­letni Mi­chael A. Huff­man, przy­szły pry­ma­to­log z Uni­wer­sy­tetu w Kioto40. Za­in­spi­ro­wany opo­wie­ściami o psot­nym szym­pan­sie z ksią­żek o Cie­kaw­skim Geo­rge’u***, które mama czy­tała mu na do­bra­noc, Huf­f­man za­ko­chał się w tych zwie­rzę­tach41.
„W li­ceum wo­łali na mnie Małpi Mike. Mia­łem ob­se­sję na punk­cie szym­pan­sów. Czy­ta­łem książki, pre­nu­me­ro­wa­łem ma­ga­zyn «Scien­ti­fic Ame­ri­can». Cały czas my­śla­łem o tym, jak do­stać się do Afryki”.
Kilka lat póź­niej, po tym, jak spo­tkał pierw­szego szym­pansa w zoo w De­nver jako sta­ży­sta pro­gramu skau­to­wego, za­pi­sał się na stu­dia za­gra­niczne w Ja­po­nii. Póź­niej roz­po­czął stu­dia ma­gi­ster­skie i ukoń­czył szko­le­nie z pry­ma­to­lo­gii na pre­sti­żo­wym Uni­wer­sy­te­cie w Kioto – ko­lebce pry­ma­to­lo­gii w Ja­po­nii.
W owym cza­sie ja­poń­ska pry­ma­to­lo­gia róż­niła się zna­cząco od tej ame­ry­kań­skiej i eu­ro­pej­skiej42. W kul­tu­rze Za­chodu, prze­siąk­nię­tej chrze­ści­jań­skim du­ali­zmem, pry­ma­to­lo­dzy nie trak­to­wali małp jako jed­no­stek, lecz jako bez­oso­bowe re­pre­zen­ta­cje ga­tunku. Na­le­żało je ba­dać mak­sy­mal­nie obiek­tyw­nie, uni­ka­jąc przy­pi­sy­wa­nia im oso­bo­wo­ści czy in­dy­wi­du­al­nych za­cho­wań – pod groźbą oskar­że­nia o an­tro­po­mor­fizm.
Ja­poń­scy pry­ma­to­lo­dzy nie no­sili tego kul­tu­ro­wego cię­żaru. Dzięki dzie­dzic­twu bud­dy­zmu i shintō mo­gli po­strze­gać małpy jako istoty po­sia­da­jące oso­bo­wość i uczu­cia43. Gdy za­chodni na­ukowcy ozna­czali swoje obiekty ba­dań nu­me­rami, Ja­poń­czycy nada­wali im imiona, śle­dzili ich re­la­cje ro­dzinne w cza­sie i pró­bo­wali pa­trzeć na świat z per­spek­tywy sa­mych pry­ma­tów44.
„To em­pa­tia wo­bec zwie­rząt przy­cią­gnęła mnie do Ja­po­nii” – mówi Huf­f­man.
Gdy ukoń­czył szko­le­nie w du­chu ja­poń­skiej tra­dy­cji, udo­ku­men­to­wał pierw­szy na­ukowy przy­pa­dek zwie­rzę­cia sa­mo­le­czą­cego się – tym sa­mym da­jąc po­czą­tek cał­kiem no­wej dzie­dzi­nie ba­dań.
Był 21 li­sto­pada 1987 roku. Huf­f­man przy­był do Parku Na­ro­do­wego Gór Ma­hale w Tan­za­nii, by ba­dać rolę star­szych osob­ni­ków w spo­łecz­no­ści szym­pan­sów. Wraz z Mo­ha­me­dim Se­ifu Ka­lunde, star­szym straż­ni­kiem par­ków na­ro­do­wych Tan­za­nii, śle­dził małą grupę szym­pan­sów, w któ­rej były dwie star­sze sa­mice. Do grupy na­le­żała też Chau­siku, około dwu­dzie­sto­dzie­wię­cio­let­nia sa­mica. Huf­f­man spo­tkał ją już, gdy po raz pierw­szy przy­był do Ma­hale dwa lata wcze­śniej. Wy­czer­pany, od­wod­niony i głodny po dłu­giej po­dróży ło­dzią wzdłuż je­ziora Tan­ga­nika, le­żał roz­cią­gnięty na ławce w ba­zie ba­daw­czej. Chau­siku we­szła do obozu ze swoim mło­dym i spoj­rzała na niego. Była pierw­szym dzi­kim szym­pan­sem, ja­kiego spo­tkał.
Tego li­sto­pa­do­wego po­ranka, po­dą­ża­jąc za grupą szym­pan­sów, Huf­f­man i Mo­ha­medi zo­ba­czyli, jak Chau­siku wspina się na drzewo i bu­duje gniazdo. „To nie była pora, w ja­kiej szym­pansy za­zwy­czaj bu­dują gniazda”, mówi Huf­f­man. „Wi­dzę jej mło­dego, Cho­pina, który ska­cze po ga­łę­ziach poza jej za­się­giem i może wpaść w kło­poty. Zwy­kle matka jest tuż obok i pil­nuje go, ale z ja­kie­goś po­wodu dziś nie zwraca na niego uwagi”.
Po­zo­stali człon­ko­wie grupy za­bie­rają mło­dego i od­cho­dzą na że­ro­wa­nie w inne miej­sce, by póź­niej po­wró­cić. Po dłu­gim od­po­czynku Chau­siku scho­dzi z drzewa, od­naj­duje Cho­pina i za­trzy­muje się przy krze­wie, przy któ­rym Huf­f­man ni­gdy wcze­śniej nie wi­dział je­dzą­cych szym­pan­sów. Chau­siku od­rywa ga­łązkę i spo­żywa ją w nie­ty­powy spo­sób – obiera z kory i li­ści, a na­stęp­nie żuje i ssie rdzeń. Sok po­łyka, lecz włók­ni­stą masę wy­pluwa.
Mo­ha­medi mówi Huf­f­ma­nowi, że ta ro­ślina znana jest wśród Wa­Ton­gwe – miej­sco­wego ludu, w któ­rym Mo­ha­medi jest człon­kiem star­szy­zny – jako mjonso. Znana na­uce pod na­zwą Ver­no­nia amyg­da­lina, nosi po­toczną na­zwę „gorz­kiego li­ścia”. Jak sama na­zwa wska­zuje, jest bar­dzo gorzka. Mo­ha­medi wy­ja­śnia, że Wa­Ton­gwe sto­sują jej li­ście jako le­kar­stwo na wiele do­le­gli­wo­ści: bóle żo­łądka, pa­so­żyty je­li­towe, ma­la­rię i bie­gunkę. W gło­wie Huf­f­mana po­ja­wia się nowe py­ta­nie: czy moż­liwe, że Chau­siku rów­nież użyła tej ro­śliny jako le­kar­stwa?
Huf­f­man i Mo­ha­medi po­sta­na­wiają, że nie będą da­lej śle­dzić star­szych osob­ni­ków, lecz skon­cen­trują się na Chau­siku. „Wszy­scy moi ko­le­dzy twier­dzili, że szym­pansy nie cho­rują”, mówi Huf­f­man. „Mó­wili, że są za­wsze zdrowe. Ale wszyst­kie znaki za­częły na­bie­rać dla mnie send­no­tesu. Bu­do­wa­nie gniazda, spę­dza­nie w nim czasu… Sa­mica od­dała kał, le­żąc bo­kiem na po­wa­lo­nym drze­wie – ni­gdy wcze­śniej cze­goś ta­kiego nie wi­dzia­łem. Nie mo­gła cho­dzić długo bez od­po­czynku. Naj­wy­raź­niej nie była w sta­nie stać wy­star­cza­jąco długo, by się nor­mal­nie wy­próż­nić”. Nie miała też ape­tytu i wy­da­lała ciemny mocz. Wszystko wska­zy­wało na to, że Chau­siku jest chora. Tam­tej nocy Huf­f­man nie mógł spać – zbyt mocno chciał się do­wie­dzieć, co ozna­czało to gorz­kie „le­kar­stwo”, które przy­jęła.
Na­stęp­nego ranka on i Mo­ha­medi po­now­nie ru­szają w te­ren i od­naj­dują Chau­siku. Na­dal po­ru­sza się wolno, lecz po po­łu­dnio­wej drzemce ca­łej grupy nie­spo­dzie­wa­nie wstaje i od­cho­dzi z Cho­pi­nem. Huf­f­man i Mo­ha­medi mu­szą biec, by do­trzy­mać jej kroku. To było zdu­mie­wa­jące! Zda­niem Mo­ha­me­diego, gdy Wa­Ton­gwe sto­sują tę ro­ślinę jako le­kar­stwo, po­prawa zwy­kle na­stę­puje w ciągu dwu­dzie­stu go­dzin. Do­kład­nie tyle czasu mi­nęło mię­dzy zje­dze­niem przez Chau­siku gorz­kiego rdze­nia a wi­do­czną po­prawą jej zdro­wia na­stęp­nego dnia. „Te dwa dni na­prawdę mnie prze­ko­nały, że to mjonso za­dzia­łało”.
Ale prze­ko­na­nie sa­mego sie­bie nie wy­star­czało. Huf­f­man po­trze­bo­wał twar­dych do­wo­dów, by prze­ko­nać także ko­le­gów, że Chau­siku fak­tycz­nie użyła tej ro­śliny jako le­kar­stwa. Za­czął eks­pe­ry­menty te­re­nowe, by spraw­dzić tok­sycz­ność ro­śliny. Wy­ko­rzy­stał ta­le­rze i mi­seczki na ryż, które udało mu się ze­brać w ba­zie, i przy­go­to­wał wodne roz­twory z roz­drob­nio­nych li­ści. Do środka do­dał cier­niki – małe rybki z po­bli­skiego stru­mie­nia. „Spraw­dza­łem je co dwie go­dziny przez dwa­na­ście go­dzin. Nie­które ryby przy du­żych daw­kach umie­rały. To pod­su­nęło mi po­mysł, by ze­brać li­ście i za­brać je do Ja­po­nii do ana­lizy che­micz­nej”.
Po po­wro­cie do Ja­po­nii Huf­f­man prze­ka­zuje wielki wo­rek z su­szo­nymi li­śćmi ko­le­gom z Uni­wer­sy­tetu w Kioto – Ha­ji­memu Ohi­ga­shiemu i Ko­ichiemu Ko­shi­mizu, eks­per­tom w dzie­dzi­nie che­mii ro­ślin. Są za­chwy­ceni moż­li­wo­ścią ana­lizy próbki. Od dawna chcieli zba­dać Ver­no­nia amyg­da­lina (mjonso), ale wcze­śniej­sze par­tie przy­sy­łane z Ka­me­runu przy­by­wały sple­śniałe i nie nada­wały się do użytku. Wraz ze stu­den­tami na­tych­miast przy­stę­pują do eks­trak­cji związ­ków che­micz­nych z li­ści Huf­f­mana i od­kry­wają liczne lak­tony se­skwi­ter­pe­nowe – klasę związ­ków zna­nych z tok­sycz­no­ści i dzia­ła­nia lecz­ni­czego wo­bec pa­so­ży­tów, ameb, bak­te­rii, a na­wet no­wo­two­rów45. Znaj­dują rów­nież inne związki, wcze­śniej nie­opi­sane w li­te­ra­tu­rze na­uko­wej. Okre­ślają ich struk­turę che­miczną i dzia­ła­nie bio­lo­giczne, iden­ty­fi­ku­jąc trzy­na­ście no­wych sub­stan­cji, które na­zwali gli­ko­zy­dami ste­ro­ido­wymi. Hi­sto­ria, jaka się z tego wy­ła­nia, wy­gląda tak: Chau­siku za­cho­ro­wała, spo­żyła ro­ślinę o wła­ści­wo­ściach prze­ciw­pa­so­żyt­ni­czych i wy­zdro­wiała w ciągu dwu­dzie­stu go­dzin.
Ale czy to na pewno było le­cze­nie? Czy Chau­siku spo­żyła tę ro­ślinę, bo była chora? Czy na­prawdę mo­gła wie­dzieć, że zje­dze­nie aku­rat tej ro­śliny po­może jej wy­zdro­wieć? „Nie­moż­liwe!” – tak uwa­żała więk­szość na­ukow­ców.
„Wszy­scy moi ko­le­dzy z Ma­hale twier­dzili, że szym­pansy po pro­stu je­dzą tę ro­ślinę; nie ma to nic wspól­nego z le­cze­niem; szym­pansy nie cho­rują”. Huf­f­man się nie zga­dzał. Wi­dział wszel­kie oznaki cho­roby, ale mu­siał do­wie­dzieć się, co je wy­wo­łuje. „Je­den le­karz cho­rób tro­pi­kal­nych z In­sty­tutu Pa­steura w Kioto po­wie­dział: spró­buj przyj­rzeć się pa­so­ży­tom. Więc za­czą­łem stu­dio­wać cy­kle ży­ciowe pa­so­ży­tów. Spraw­dza­łem ob­cią­że­nia pa­so­żyt­ni­cze – ile szym­pan­sów je ma? Jak zmie­niają się po­ziomy za­ka­że­nia w za­leż­no­ści od pory roku? Po­bie­ra­łem próbki kału w celu wy­kry­cia pa­so­ży­tów i próbki mo­czu w po­szu­ki­wa­niu in­nych oznak in­fek­cji. Uży­wa­łem ma­łych pla­sti­ko­wych po­jem­ni­ków w kształ­cie ry­bek, zwy­kle prze­zna­czo­nych do sosu so­jo­wego w bento****, by za­sy­sać mocz z li­ści i ka­mieni. Ana­li­zo­wa­łem ak­tyw­ność szym­pan­sów i za­czą­łem do­strze­gać co­raz wię­cej przy­pad­ków cho­rób. Spo­rzą­dzi­łem dzienne karty me­dyczne dla dwu­dzie­stu osob­ni­ków i śle­dzi­łem ich stan przez kilka lat. Ale po­trze­bo­wa­łem jesz­cze jed­nego przy­padku prze­żu­wa­nia gorz­kiego rdze­nia. Mu­sia­łem wie­dzieć, czy mjonso rze­czy­wi­ście wpływa na pa­so­żyty”.
W 1991 roku Huf­f­man do­cze­kał się ko­lej­nej ob­ser­wa­cji46. Ra­zem z Mo­ha­me­dim po­now­nie ba­dali szym­pansy w Ma­hale. Sku­pili uwagę na Fa­tu­mie, dwu­dzie­sto­ośmio­let­niej sa­micy z mło­dym o imie­niu Pim. Za­uwa­żyli, że Fa­tuma cierpi na wzdę­cia i żółtą, wod­ni­stą bie­gunkę. Jak wcze­śniej Chau­siku, była ospała i więk­szość czasu spę­dzała od­po­czy­wa­jąc. 23 grud­nia Fa­tuma ssała gorzki sok z rdze­nia dwóch pę­dów Ver­no­nia. Już na­stęp­nego dnia za­częła wra­cać do zdro­wia; bie­gunka ustą­piła, a jej stan po­pra­wił się na tyle, że była w sta­nie za­po­lo­wać na ge­re­zankę*****. Było to do­kład­nie dwa­dzie­ścia trzy go­dziny po spo­ży­ciu gorz­kiego soku. Ana­li­zu­jąc próbki kału Fa­tumy ze­brane 23 i 24 grud­nia, Huf­f­man od­no­to­wał znaczny spa­dek liczby jaj pa­so­żyt­ni­czego ni­cie­nia Oeso­pha­go­sto­mum ste­pha­no­sto­mum, który żyje w je­li­tach. W la­bo­ra­to­rium Ohi­ga­shi i Ko­shi­mizu ob­li­czyli póź­niej, że ilość związku che­micz­nego o na­zwie ver­no­nio­zyd B, jaką przy­jęła Fa­tuma, od­po­wia­dała dawce, którą uzdro­wi­ciele Wa­Ton­gwe po­dają swoim pa­cjen­tom. Tym sa­mym Huf­f­man udo­wod­nił, że dziki szym­pans przy­jął sku­teczną dawkę ro­śliny lecz­ni­czej, co zbieg­ło się z re­duk­cją pa­so­ży­tów i po­prawą stanu zdro­wia.
W la­tach 1989–1992 Huf­f­man prze­pro­wa­dził ko­lejne ba­da­nie. Zbie­ra­jąc próbki kału nie­mal pięć­dzie­się­ciu szym­pan­sów, od­krył, że in­fek­cje pa­so­żyt­ni­cze O. ste­pha­no­sto­mum wy­stę­po­wały znacz­nie czę­ściej w po­rze desz­czo­wej niż w su­chej47. Ten pa­so­żyt to wy­jąt­kowo zja­dliwy ro­bak je­li­towy i wy­daje się główną przy­czyną po­waż­nych in­fek­cji pa­so­żyt­ni­czych wśród szym­pan­sów w Ma­hale. Za­ra­żone osob­niki cier­piały na bóle brzu­cha, po­draż­nie­nia je­lit, bie­gunkę i ogólne osła­bie­nie. W jed­nym przy­padku pa­so­żyty prze­mie­ściły się z je­lit do układu mo­czo­wego samca szym­pansa, po­wo­du­jąc jego śmierć. Fakt, że ro­baki te były częst­sze w po­rze desz­czo­wej, miał uza­sad­nie­nie – szym­pansy wy­da­lają jaja pa­so­ży­tów w kale, a te na­stęp­nie roz­wi­jają się w larwy wśród ro­ślin­no­ści. Larwy są póź­niej po­ły­kane, gdy szym­pansy je­dzą ro­śliny. Wil­gotne wa­runki sprzy­jają prze­trwa­niu pa­so­ży­tów znacz­nie bar­dziej niż su­che. Huf­f­man za­uwa­żył rów­nież, że szym­pansy czę­ściej ko­rzy­stały z ro­ślin lecz­ni­czych wła­śnie w po­rze desz­czo­wej, a przy­padki sa­mo­le­cze­nia współ­wy­stę­po­wały z wy­soką in­tend­no­te­syw­no­ścią in­fek­cji pa­so­żyt­ni­czych.
Pu­bli­ku­jąc se­rię ar­ty­ku­łów na te­mat swo­ich ba­dań, Huff­man prze­ko­nał nie tylko sie­bie, ale i spo­łecz­ność na­ukową, że szym­pansy po­tra­fią się le­czyć48. W swoim wy­stą­pie­niu na TEDx Osaka w 2011 roku opi­sał ob­ser­wa­cje Chau­siku – do­ko­nane wspól­nie z Mo­ha­me­dim – jako pierw­szą na­ukową do­ku­men­ta­cję zwie­rzę­cia, które ak­tyw­nie pod­jęło le­cze­nie, by wy­le­czyć się z cho­roby49.

RO­BAKI I ZA­PIĘ­CIA NA RZEP

W pew­nym send­no­te­sie Huf­f­man nie od­krył ni­czego no­wego. Sam zresztą mówi o swoim od­kry­ciu na­uko­wym jako o po­now­nej ob­ser­wa­cji tego, co lo­kalni miesz­kańcy – i szym­pansy – już dawno wie­dzieli. Zwie­rzęta le­czą się same; a tra­dy­cyjni uzdro­wi­ciele na ca­łym świe­cie przez ty­siące lat ob­ser­wo­wali je, by opra­co­wać wła­sne me­tody le­cze­nia.
Przez dwa­dzie­ścia lat Mo­ha­medi współ­pra­co­wał z Huff­ma­nem jako prze­wod­nik te­re­nowy. Ale jak mówi sam Huf­f­man – Mo­ha­medi był kimś wię­cej niż tylko prze­wod­ni­kiem. Był rów­no­rzęd­nym współ­ba­da­czem i sza­no­wa­nym przy­ja­cie­lem. Po­cho­dząc z dłu­giej li­nii tra­dy­cyj­nych uzdro­wi­cieli, sam był ak­tyw­nym le­czą­cym w lo­kal­nej spo­łecz­no­ści. W roku 2000 Huf­f­man do­wie­dział się, że ro­dzina Mo­ha­me­diego – i ogól­nie lud Wa­Ton­gwe – od dawna wie­rzy, że zwie­rzęta le­czą się same, a lu­dzie mogą się tego od nich na­uczyć.
Huf­f­man pa­mięta ten mo­ment bar­dzo do­brze. Szym­pansy, które ra­zem śle­dzili, wspięły się na strome wzgó­rze, gdzie ba­da­cze nie mo­gli już za nimi po­dą­żać. Usiadł­szy na kło­dzie, wę­drowcy roz­ma­wiali, żeby za­bić czas. „My­ślę, że pró­bo­wa­łem wy­tłu­ma­czyć mu, jak wy­gląda ży­cie na Księ­życu”, wspo­mina Huf­f­man. „Że nie ma tam tlenu, że jest bar­dzo zimno. Ro­bi­łem, co mo­głem, żeby to opi­sać w su­ahili, czyli w na­szym wspól­nym ję­zyku. I na­gle Mo­ha­medi wspo­mniał o ro­śli­nie, o któ­rej jego dzia­dek do­wie­dział się, że jest lecz­ni­cza, ob­ser­wu­jąc cho­rego je­żo­zwie­rza”.
Była to taka hi­sto­ria: dzia­dek Mo­ha­me­diego za­uwa­żył je­żo­zwie­rza z krwawą bie­gunką, który wy­ko­py­wał i zja­dał ko­rze­nie ro­śliny zwa­nej mu­len­ge­lele (z ro­dzaju Aeschy­no­mene). Ro­ślina ta była znana jako tru­jąca – lu­dzie jej uni­kali i nie przy­pi­sy­wali jej żad­nych wła­ści­wo­ści lecz­ni­czych. Ale je­żo­zwierz wy­zdro­wiał, więc dzia­dek Mo­ha­me­diego po­sta­no­wił przy­go­to­wać z jej ko­rzeni wy­war. Użył go, by le­czyć lu­dzi w swo­jej wio­sce cier­pią­cych na po­do­bne ob­jawy, któ­rych nie uda­wało się wy­le­czyć do­tych­cza­so­wymi me­to­dami. Po­nie­waż pa­cjenci byli scep­tyczni wo­bec no­wego leku, naj­pierw sam go za­żył – by udo­wod­nić, że nie była to tru­ci­zna. Dziś ro­ślina ta jest sze­roko sto­so­wana w za­chod­niej Tan­za­nii, a nie­któ­rzy uży­wają jej jako za­mien­nika an­ty­bio­ty­ków w le­cze­niu in­fek­cji wtór­nych u pa­cjen­tów z AIDS.
„To był pierw­szy raz, kiedy po­wie­dział mi o mu­len­ge­lele”, mówi Huf­f­man. „Pra­wie spa­dłem z kłody, na któ­rej sie­dzie­li­śmy!”. Mo­ha­medi opo­wie­dział mu o swo­ich wła­snych ob­ser­wa­cjach oraz o hi­sto­riach prze­ka­zy­wa­nych przez jego matkę, dziadka i wu­jów. To chore sło­nie, je­żo­zwie­rze, dzi­kie świ­nie i inne zwie­rzęta były – jak twier­dzili – źró­dłem ich od­kryć do­ty­czą­cych le­ków na czer­wonkę, do­le­gli­wo­ści żo­łąd­kowe, cho­roby we­ne­ryczne i inne scho­rze­nia.
W cza­sie współ­pracy z Huf­f­ma­nem Mo­ha­medi opra­co­wał też nową me­todę le­cze­nia bie­gunki, opartą na ob­ser­wa­cjach szym­pan­sów, które po­ły­kały li­ście ro­śliny zwa­nej  mhefu (Trema orien­ta­lis), by po­zbyć się tych sa­mych pa­so­ży­tów, które wcze­śniej le­czyły za po­mocą Ver­no­nia amyg­da­lina. Roz­gnia­tał li­ście, przy­go­to­wy­wał mik­sturę i sto­so­wał ją w le­cze­niu lu­dzi z bie­gunką. Jego matka była scep­tyczna – ni­gdy wcze­śniej nie uży­wała tej ro­śliny jako le­kar­stwa. Ale Mo­ha­medi ją prze­ko­nał i sama za­częła sto­so­wać mhefu u swo­ich pa­cjen­tów z re­jonu Bu­hingu, na pół­noc od Ma­hale, nad brze­giem je­ziora Tan­ga­nika50.
Jesz­cze za­nim Huf­f­man za­czął skła­dać w ca­łość po­szcze­gólne do­wody na lecz­ni­cze za­sto­so­wa­nie prze­żu­wa­nego gorz­kiego rdze­nia, inni pry­ma­to­lo­dzy zwró­cili uwagę na oso­bliwe zwy­czaje ży­wie­niowe szym­pan­sów, które ich zda­niem mo­gły być formą sa­mo­le­cze­nia. Już w la­tach 60. XX wieku świa­to­wej sławy pry­ma­to­lożka Jane Go­odall za­uwa­żyła, że w od­cho­dach szym­pan­sów cza­sem znaj­dują się całe, nie­stra­wione li­ście ro­śliny zna­nej jako  Aspi­lia plu­ri­seta51. Na­ukowcy Ri­chard Wran­gham i To­shi­sada Ni­shida szcze­gó­łowo opi­sali to zja­wi­sko w ar­ty­kule z 1983 roku52. Ba­da­jąc szym­pansy w Parku Na­ro­do­wym Gór Ma­hale, jak rów­nież w Parku Na­ro­do­wym Gombe – oba znaj­dują się w Tan­za­nii – za­ob­ser­wo­wali, że szym­pansy po­ły­kają li­ście Aspi­lia w ca­ło­ści. Zwie­rzę naj­pierw zrywa liść, sta­ran­nie składa go mię­dzy ję­zy­kiem a pod­nie­bie­niem, a na­stęp­nie po­łyka. Ana­liza kału wy­ka­zała, że li­ście prze­cho­dzą przez prze­wód po­kar­mowy nie­stra­wione, a w jed­nym eg­zem­pla­rzu kału zna­le­ziono na­wet pięć­dzie­siąt li­ści. Wran­gham i Ni­shida za­uwa­żyli, że Aspi­lia bywa sto­so­wana przez tra­dy­cyj­nych uzdro­wi­cieli przy le­cze­niu róż­nych do­le­gli­wo­ści – bólu dol­nej czę­ści ple­ców, ner­wo­bó­lów, nad­ci­śnie­nia. To skło­niło ich do hi­po­tezy, że szym­pansy rów­nież mogą uży­wać tej ro­śliny jako le­kar­stwa.
Wran­gham i Ni­shida po­łą­czyli siły z che­mi­kiem Eloyem Ro­dri­gu­ezem, który od­krył w li­ściach Aspi­lia zwią­zek an­ty­bio­tyczny o na­zwie tia­ru­bryna A53. Sub­stan­cja ta wy­ka­zuje silną tok­sycz­ność wo­bec bak­te­rii cho­ro­bo­twór­czych, a ba­da­cze wy­su­nęli hi­po­tezę, że szym­pansy po­ły­kają li­ście Aspi­lia jako lek prze­ciw­pa­so­żyt­ni­czy. Za­su­ge­ro­wali rów­nież, że sta­ranne skła­da­nie li­ści i po­ły­ka­nie ich w ca­ło­ści chroni je przed roz­kła­dem w żo­łądku, umoż­li­wia­jąc do­star­cze­nie sub­stan­cji czyn­nych do je­lita cien­kiego, gdzie by­tują pa­so­żyt­ni­cze ro­baki54. Jed­nak ko­lejne ana­lizy che­miczne nie wy­ka­zały obec­no­ści tia­ru­bryny A w stę­że­niach wy­star­cza­jąco wy­so­kich, by uza­sad­nić taką funk­cję55.
Su­ge­ro­wało to, że po­ły­kane li­ście służą cze­muś in­nemu niż do­star­cza­nie tok­syn do je­lit. Tym­cza­sem Huf­f­man ze­brał do­wody na to, że po­do­bne za­cho­wa­nie zwią­zane ze zja­da­niem ta­kich li­ści wy­ka­zują nie tylko szym­pansy, lecz także bo­nobo i go­ryle56. Co wię­cej, od­krył, że na­czelne te uży­wają do tego celu co naj­mniej czter­dzie­stu róż­nych ga­tun­ków ro­ślin57. Po­rów­nu­jąc pory roku, Huf­f­man za­uwa­żył, że szym­pansy po­ły­kały wię­cej li­ści w po­rze desz­czo­wej, gdy in­fek­cje wy­wo­ły­wane przez groź­nego ro­baka O. ste­pha­no­sto­mum były znacz­nie częst­sze58. Wran­gham od­no­to­wał po­do­bne wzorce w Parku Na­ro­do­wym Ki­bale w Ugan­dzie – szym­pansy znacz­nie czę­ściej po­ły­kały li­ście, gdy po­wszechne były in­fek­cje ta­siem­cami59.
Do­kład­nie ana­li­zu­jąc wszyst­kie ro­śliny uży­wane przez szym­pansy do po­ły­ka­nia, Huf­f­man za­uwa­żył, że mają one jedną wspólną ce­chę: ich li­ście są szorst­kie, po­kryte drob­nymi, sztyw­nymi wło­skami. W rze­czy sa­mej, Huf­f­man i jego ko­le­dzy czę­sto uży­wali li­ści jed­nej z tych ro­ślin jako pro­wi­zo­rycz­nego pa­pieru ścier­nego do wy­gła­dza­nia drew­nia­nych trzon­ków ma­czet. Wtedy uświa­do­mił so­bie, jaką ko­rzyść mogą przy­no­sić szym­pan­som te szorst­kie, wło­chate li­ście po okre­sie cho­roby.
Pew­nego dnia, po ca­ło­dnio­wym śle­dze­niu cho­rego szym­pansa i ze­bra­niu jego kału, Huf­f­man sam za­cho­ro­wał na in­fek­cję wi­ru­sową. Po trzech dniach re­kon­wa­le­scen­cji w końcu miał oka­zję zba­dać od­chody szym­pansa, które prze­cho­wy­wał w pla­sti­ko­wym worku w ma­ga­zy­nie sta­cji te­re­no­wej w Ma­hale. Ku swo­jemu zdu­mie­niu od­krył, że wo­rek aż roił się od wi­ją­cych się ży­wych ro­ba­ków. To osta­tecz­nie pod­wa­żyło hi­po­tezę, że szym­pansy po­ły­kają li­ście ze względu na za­warte w nich tok­syny zwal­cza­jące pa­so­żyty. Za­miast tego Huf­f­man za­uwa­żył, że część ro­ba­ków była do­słow­nie przy­kle­jona do li­ści – uchwy­cona przez wło­chatą po­wierzch­nię. Gdy od­cią­gał ro­baki od li­ści, dźwięk przy­po­mi­nał roz­pi­na­nie rzepu.
Póź­niej­sze ba­da­nia prze­pro­wa­dzone wspól­nie z jego współ­pra­cow­niczką Ju­dith Ca­ton wy­ka­zały, że oprócz fi­zycz­nego wy­chwy­ty­wa­nia ro­ba­ków po­łknięte li­ście po­wo­dują także po­draż­nie­nie prze­wodu po­kar­mo­wego, wy­wo­łu­jąc wy­dzie­la­nie so­ków tra­wien­nych i gwał­towne ru­chy je­lit, co skut­kuje usu­nię­ciem pa­so­żyt­ni­czych ro­ba­ków w ciągu sze­ściu–sied­miu go­dzin60.
Z upły­wem lat Huf­f­man i inni ba­da­cze udo­ku­men­to­wali prze­żu­wa­nie gorz­kich ło­dyg i po­ły­ka­nie li­ści u szym­pan­sów, bo­nobo i go­ryli w po­nad szes­na­stu lo­ka­li­za­cjach i dwu­dzie­stu pię­ciu spo­łecz­no­ściach w ca­łym ich geo­gra­ficz­nym za­sięgu61. Wiemy już dziś, że rów­nież gi­bony bia­ło­rę­kie w Taj­lan­dii po­ły­kają li­ście w po­dob­nym celu62.
Zwy­czaje ssa­nia gorz­kiego rdze­nia ło­dygi i po­ły­ka­nia li­ści u szym­pan­sów stały się pierw­szymi do­brze udo­ku­men­to­wa­nymi, na­uko­wymi przy­kła­dami sa­mo­le­cze­nia u zwie­rząt. I nie ostat­nimi. Chau­siku, Huf­f­man, Mo­ha­medi, Wran­gham i inni dali po­czą­tek no­wej dzie­dzi­nie na­uki. W ko­lej­nych roz­dzia­łach przyj­rzymy się wielu fa­scy­nu­ją­cym spo­so­bom, w ja­kie zwie­rzęta sto­sują le­kar­stwa, by dbać o zdro­wie. Ale naj­pierw za­dajmy so­bie jedno py­ta­nie: dla­czego w ogóle zwie­rzęta po­trze­bują le­cze­nia?

 

* Ro­dzaj Achil­lea (wszyst­kie przy­pisy sy­gno­wane ma­łymi li­te­rami al­fa­betu – je­śli nie za­zna­czono ina­czej – po­cho­dzą od tłu­ma­cza).

** Ro­dzaj Arc­to­sta­phy­los.

*** W Pol­sce hi­sto­ria o Cie­kaw­skim Geo­rge’u do­stępna jest jako se­rial ani­mo­wany (2006-2022, Ima­gine En­ter­ta­in­ment / Uni­ver­sal Ani­ma­tion Stu­dios / WGBH).

**** Styl przy­go­to­wy­wa­nia lun­chu w Ja­po­nii po­le­ga­jący na umiesz­cze­niu ma­łych por­cji ryżu i róż­nych po­traw w po­jem­niku po­dzie­lo­nym na nie­wiel­kie prze­gródki.

***** Nie­wielka małpa z ro­dziny kocz­ko­da­no­wa­tych.

 
Wesprzyj nas