Powieść „Witaj smutku” Françoise Sagan stała się międzynarodowym skandalem, gdy w 1954 roku trafiła na półki księgarskie. Po ponad siedemdziesięciu latach nie zestarzała się ani odrobinę. Zdecydowanie zmieniła się jednak perspektywa, z której interpretujemy tę opowieść.


Latem 1953 roku nastolatka Françoise Quoirez przygotowywała się do poprawki egzaminu maturalnego. W przerwach od ślęczenia nad książkami napisała historię o swojej rówieśniczce, która także ma przed sobą egzamin poprawkowy, ale jest on ostatnim co zaprząta jej myśli, zajęta jest bowiem uknuciem i wprowadzeniem w życie intrygi mającej wyeliminować z gry najnowszą z kochanek ojca. Brzmi jak wakacyjny romans, ale to złudzenie, ponieważ książka, która wyszła spod pióra niepełnoletniej jeszcze dziewczyny, znanej później jako Françoise Sagan jest pełna psychologicznej głębi i polega przede wszystkim na ukazaniu skomplikowanych relacji międzyludzkich, zwłaszcza w kontekście moralnej dwuznaczności, egoizmu i lęku przed zmianą.

Cécile, narratorka tej opowieści, to nastolatka zblazowana i przyzwyczajona do swobody, która z precyzją, choć bez samooskarżania, analizuje swoje emocje, pragnienia i mechanizmy obronne. Jej matka nie żyje, dziewczynka przebywała dotychczas w szkole z internatem i dopiero od niedawna wiedzie życie u boku ojca playboya, którym jest zachwycona – i życiem, i ojcem.

Otwarcie przyznaje, że ceni sobie ponad wszystko własną przyjemność i beztroskę. Jej działania są motywowane lękiem przed utratą dotychczasowego, swobodnego stylu życia u boku ojca. Przyjazd Anny, do wynajętej na wakacje willi, gdzie spędzają czas z ojcem i jego kochanką Elsą wywołuje w Cécile instynktowny lęk. Ta surowa postać zagraża jej swobodzie, zażyłej i radosnej relacji z ojcem, której nie naruszały jego dotychczasowe liczne kontakty z przygodnymi przyjaciółkami. Cécile wchodzi więc w rolę mistrzyni psychologicznej manipulacji, igrania z uczuciami i knucia aby ochronić ten styl życia, który bardzo jej odpowiada. W rezultacie „Witaj smutku” to nie tylko historia miłosna czy obyczajowa, ale przede wszystkim psychologiczna wiwisekcja młodego ego i mechanizmów obronnych, które prowadzą do dramatu, odzwierciedlając powojenne nastroje egzystencjalizmu i buntu młodzieńczego we francuskiej literaturze.

W roku 1954, gdy książka trafiła na księgarskie półki, wywołała szok. Krytycy natychmiast ogłosili ją głosem młodzieży, która po wojnie odrzuca starą moralność i pragnie wolności, ale w kraju, gdzie nadal panowały konserwatywne normy, opowieść o siedemnastolatce beztrosko uprawiającej seks, żyjącej w swobodnej relacji z ojcem zachowującym się jak jej kolega, a nie rodzic i do tego cynicznie manipulującej dorosłymi, była wstrząsająca. Stanowiła jawne wyzwanie dla burżuazyjnej moralności. Sagan pisała z lekkością, ale bez naiwności. Dojrzałość jej prozy zdumiewa nawet dziś, a może wręcz szczególnie dziś.

Postawy dwójki głównych bohaterów – ojca i córki, stworzonych przez młodą pisarkę siedemdziesiąt lat temu były anomalią. Rażąca swoboda obyczajowa, sprowadzanie ciągle zmieniających się kochanek do domu przez ojca, powielanie tego wzorca przez nastoletnią córkę, upijanie się, palenie papierosów przez dziewczynę przy całkowitym przyzwoleniu dorosłych opiekunów – to wszystko nie mieściło się w głowach większości odbiorców w owych czasach, gdy tradycyjnym i dominującym modelem w całym społeczeństwie była spokojna, ułożona rodzina.

Główny morał i przesłanie płynące z „Witaj smutku” Françoise Sagan uważam za niezwykle aktualne w kontekście współczesnych, zhedonizowanych czasów.

Sagan przedstawiła więc wyrazisty konflikt wartości: hedonistyczny, swobodny styl życia Cécile i Raymonda oparty na przyjemności, ulotnych romansach i ignorowaniu konsekwencji oraz stoicki, wymagający i zasadniczy model reprezentowany przez Annę, oparty na wierności, powadze i zaangażowaniu. Czytając tę książkę dziś wiemy już, że ówczesna nisza i model dominujący zamieniły się miejscami w drugiej dekadzie XXI wieku. To hedonizm, niemyślenie o konsekwencjach, uciekanie od dorosłości, brak poszanowania dla cudzych uczuć czy brak skłonności do zrewidowania własnego postępowania są nowymi normami, a spokój, oddanie, odpowiedzialność, gotowość do długoletnich zobowiązań i poświęceń uchodzą za niemodne i archaiczne. Stwierdziłem jednak na samym początku, że ta powieść po ponad siedemdziesięciu latach nie zestarzała się ani odrobinę. Skąd zatem taka konkluzja?

Główny morał i przesłanie płynące z „Witaj smutku” Françoise Sagan uważam za niezwykle aktualne w kontekście współczesnych, zhedonizowanych czasów. Dla ludzi z połowy XX wieku ta opowieść stanowiła ostrzeżenie przed destrukcyjnym triumfem egoizmu i strachem przed odpowiedzialnością. Nieskuteczne jak widzimy, bo świat poszedł w dokładnie takim kierunku, przed którym powieść ostrzega. Cécile to archetyp osoby skupionej na własnej, doraźnej przyjemności i lęku przed zobowiązaniem, która jest gotowa zmanipulować świat wokół, by zachować status quo. Jej triumf jest moralną porażką, którą obecnie bardzo łatwo możemy zaobserwować w relacjach dookoła nas. Wybrzmiewa więc szczególnie morał, który jest taki: płytkość jest łatwa, atrakcyjna, chwytliwa, głośna i zabawna, ale w dłuższej perspektywie prowadzi do emocjonalnej pustki. Cécile zyskuje swoją beztroskę z powrotem, ale płaci za to wysoką cenę, która sugeruje, że jej „triumf” jest pusty. Książka ostrzega, że społeczeństwo, które za normę przyjmuje unikanie zobowiązań i głębokich więzi, zyskuje pozory wolności, ale traci zdolność do prawdziwego szczęścia, zastępując je egzystencjalnym smutkiem obojętności. Czyż nie to jest jedną z plag naszych czasów? Tomasz Orwid

Françoise Sagan, Witaj, smutku, Przekład: Adriana Celińska, Wydawnictwo W.A.B., Premiera w tej edycji: 30 lipca 2025
 
 

Françoise Sagan
Witaj, smutku
Przekład: Adriana Celińska
Wydawnictwo W.A.B.
Premiera w tej edycji: 30 lipca 2025
 
 

Żegnaj, smutku
Witaj, smutku
Jesteś wpisany w linie sufitu
Jesteś wpisany w oczy, które kocham
Wcale nie jesteś tylko nieszczęściem
Ponieważ najuboższe usta przywołują cię
z uśmiechem
Witaj, smutku
Miłość wdzięcznych ciał
Potęga miłości
z której dobroć wyłania się
niczym bezcielesny potwór
Zawiedziona mina
Smutek pięknego lica.

P. Eluard, À peine défigurée (z tomu La vie immédiate)

Rozdział pierwszy

Z niejakim wahaniem nazywam smutkiem – pięknym i poważnym mianem – nieznane uczucie, które mimo swej łagodności prześladuje mnie i wiedzie do udręki. Jest bowiem tak wszechogarniające i samolubne, że aż przejmuje mnie wstydem, a przecież od zawsze postrzegałam smutek jako uwznioślający. Zdarzało się, że się nudziłam, czegoś żałowałam, wręcz miewałam wyrzuty sumienia, choć z rzadka, lecz nigdy dotąd nie byłam smutna. Dziś jednak, otulona miękkim, nieco drażniącym jakby jedwabiem, odgradzam się od innych.
Tamtego lata miałam siedemnaście lat i byłam bardzo szczęśliwa – a „inni” to mój ojciec i Elsa, jego kochanka. Od razu wyjaśnię, bo to stwierdzenie może wywołać mylne wrażenie. Ojciec miał czterdzieści lat i od piętnastu lat był wdowcem. Był stosunkowo młody, nie brakowało mu wigoru ani możliwości, a kiedy dwa lata wcześniej opuściłam szkołę z internatem, nie mogłam nie zauważyć, że kogoś ma. Większą trudność sprawiło mi pogodzenie się z tym, że zmieniał partnerki jak rękawiczki! Lecz wkrótce i do tego przywykłam, przeważyły jego urok osobisty, nowe, tak łatwe życie, a także mój charakter. Ojciec do wszystkiego podchodził lekko, miał smykałkę do interesów, zawsze był ciekawy świata, choć równie szybko się nudził, no i podobał się kobietom. Kochałam go mocno i czule, co wcale nie było trudne, ponieważ był dobry, szczodry, radosny i też byłam mu droga. Nie wyobrażam sobie lepszego przyjaciela, z którym tak wybornie bym się bawiła. Na początku lata był na tyle uprzejmy, że zapytał mnie, czy towarzystwo Elsy, jego aktualnej kochanki, nie przeszkadzałoby mi w trakcie wakacji. Wręcz przeciwnie, przyklasnęłam temu pomysłowi, bo wiedziałam, jak bardzo potrzebuje kobiety, poza tym byłam pewna, że Elsa nas nie zmęczy. Była utrzymanką i bon vivantką, która dorabiała jako statystka w teatrach i barach przy Polach Elizejskich. Wysoka i rudowłosa, a z charakteru miła, niezbyt skomplikowana i ogólnie bezpretensjonalna dziewczyna. Zresztą oboje z ojcem tak bardzo cieszyliśmy się na wyjazd, że nawet nie przyszłoby nam do głowy, żeby czemukolwiek się sprzeciwiać. Ojciec wynajął piękną, położoną na uboczu, tuż nad brzegiem Morza Śródziemnego, dużą białą willę, o której marzyliśmy od pierwszych dni czerwcowych upałów. Stała na cyplu, z widokiem na morze, lecz była niewidoczna od drogi, ukryta w piniowym lesie. Wąska wydeptana ścieżka prowadziła do małej złocistej zatoczki otoczonej rdzawymi skałami, u stóp których kołysały się fale.
Pierwsze dni były zachwycające. Spędzaliśmy długie godziny na plaży, przytłoczeni upałem, stopniowo nabierając zdrowego złocistego koloru, z wyjątkiem Elsy, której skóra zrobiła się ogniście czerwona, a potem boleśnie się łuszczyła. Ojciec wykonywał skomplikowane ruchy nogami, żeby pozbyć się rosnącego brzuszka, który nie przystawał do jego natury Don Juana. Od świtu siedziałam w morzu, orzeźwiającym i przejrzystym. Zanurzałam się cała w wodzie, a potem padałam ze zmęczenia po chaotycznych wymachach kończyn, którymi zmywałam troski i paryski kurz. Kładłam się na piasku, nabierałam go w garść i pozwalałam mu zsypywać się z palców miękkim, żółtym strumieniem; wyobrażałam sobie, że dokładnie w taki sam sposób upływa czas – jakie to proste i banalne. Jak dobrze było mieć proste i banalne myśli. Po to są w końcu wakacje.
Szóstego dnia poznałam Cyrila. Płynął wzdłuż wybrzeża małą żaglówką, która wywróciła się przy ujściu zatoczki. Pomogłam mu pozbierać rzeczy i wśród śmiechu, który temu towarzyszył, dowiedziałam się, jak ma na imię, że studiuje prawo i że wakacje spędza razem z matką; mieszkali w willi nieopodal. Miał latynoską urodę, bardzo ciemną cerę i szeroką szczerą twarz. Wydawał się rozsądny i dojrzały, co mnie urzekło, bo zazwyczaj stroniłam od studentów. Byli zbyt grubiańscy, zapatrzeni w siebie, a przede wszystkim odurzeni młodością, w której majaczyła zapowiedź dramatu lub którą usprawiedliwiali nudę. Nie przepadałam za młodymi mężczyznami, o wiele bardziej ceniłam towarzystwo przyjaciół ojca, czterdziestolatków, którzy zwracali się do mnie z kurtuazją i rozczuleniem, otaczali mnie ojcowską troską i uwielbieniem. Cyril jednak mi się spodobał. Był wysoki i momentami przystojny, a uroda dodawała mu pewności siebie. Choć nie podzielałam ojcowskiej niechęci do brzydoty – przez którą zazwyczaj obracaliśmy się wśród ignorantów – wypełniał mnie pewien rodzaj zażenowania w obliczu ludzi, którym brakowało jakiegokolwiek uroku natury fizycznej i którzy odpuszczali sobie, nie dokładali starań, by się podobać, co w moich oczach było rażącym defektem. Jakby to był rodzaj kalectwa. Bo czy popularność nie jest tym, czego najbardziej pożądamy? Choć wciąż do końca nie rozumiem, czy to zamiłowanie do poklasku wyrasta z nadmiaru życiowej energii, z pragnienia kontroli, czy może z ulotnej, nieuświadomionej potrzeby uznania i upewnienia się co do własnej wartości.
Zanim się pożegnał, Cyril zaproponował, że nauczy mnie żeglować. Wróciłam do domu na kolację całkowicie pochłonięta tym pomysłem, dlatego prawie nie angażowałam się w rozmowę przy stole, ledwo też zauważyłam poruszenie ojca. Po posiłku, jak to mieliśmy w zwyczaju każdego wieczoru, rozłożyliśmy się w fotelach na tarasie. Niebo było usiane gwiazdami. Przyglądałam się im z cichą nadzieją, że tym razem się pospieszą i już za chwilę poprzecinają niebo świetlistymi smugami. Lecz był dopiero początek lipca, tkwiły więc nieruchomo na firmamencie. Cykady, ukryte w żwirze pokrywającym taras, śpiewały. Były ich chyba tysiące; odurzone upałem i księżycem nie milkły przez całą noc. Ktoś mi kiedyś powiedział, że ten charakterystyczny dźwięk powstaje przez pocieranie odwłoku skrzydłami, ale wolałam wierzyć, że chrapliwa melodia wydobywa się z ich gardeł, jak miauczenie kotów w okresie godowym. Było nam dobrze i tylko drobne ziarenka piasku na skórze, pod bluzką, nie pozwalały mi ulec kuszącym podszeptom snu. Nagle ojciec odchrząknął i wyprostował się.
– Będziemy mieli gościa – zaanonsował.
Zrozpaczona zamknęłam oczy. Było zbyt spokojnie, by mogło trwać długo!
– Och, powiedz szybko, kto nas odwiedzi? – krzyknęła Elsa, która zawsze cieszyła się na większe towarzystwo.
– Anne Larsen – zdradził ojciec i obrócił się w moją stronę.
Tylko spojrzałam na niego, zbyt zaskoczona, by zareagować w inny sposób.
– Zaprosiłem ją, żeby przyjechała, kiedy zmęczy się pracą nad nową kolekcją, i… przyjeżdża.
Nigdy bym na to nie wpadła. Anne Larsen była przyjaciółką mojej biednej matki i nie utrzymywała bliskich stosunków z ojcem. Dwa lata temu jednak, kiedy wróciłam ze szkoły z internatem, zakłopotany ojciec nie wiedział, co ze mną począć, i wysłał mnie właśnie do niej. W tydzień nauczyła mnie, jak się gustownie ubierać, i dzięki niej nabrałam niezbędnej ogłady. Pełne pasji uwielbienie, jakim ją obdarzyłam, umiejętnie przekierowała na młodzieńca ze swojego otoczenia. Tak więc zawdzięczałam jej nie tylko elegancję, lecz także pierwszą miłość, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna. Miała czterdzieści dwa lata i była bardzo atrakcyjną, budzącą pożądanie kobietą o pięknej, dumnej, lekko znudzonej i nieprzystępnej twarzy. Zawsze uprzejma, lecz zdystansowana. Można jej było zarzucić tylko to jedno: obojętność. Poza tym wszystko w niej emanowało onieśmielającą żelazną wolą i spokojem ducha. Choć była rozwiedziona i niezależna, nie miała kochanka, a przynajmniej nic o tym nie wiedzieliśmy. Obracaliśmy się zresztą w innych kręgach: ona otaczała się wyrafinowanymi, powściągliwymi inteligentami, a my – hałaśliwą, nienasyconą hałastrą, bo od ludzi ojciec wymagał tylko, żeby byli piękni i zabawni. Miałam wrażenie, że trochę nami gardziła, ojcem i mną, z powodu naszego upodobania do rozrywek i błahostek, ponieważ nie pochwalała żadnych ekscesów. Jedyne, co nas łączyło, to spotkania, podczas których dyskutowano o interesach – projektowała ubrania, a ojciec zajmował się reklamą – a także wspomnienia o matce i moje wysiłki, żeby utrzymać tę znajomość, bo mimo że nieco mnie peszyła, szczerze ją podziwiałam. Jej niespodziewana wizyta wydała mi się zatem wielce niefortunna – ze względu na obecność Elsy i poglądy Anne na wychowanie.
Po lawinie pytań na temat naszego gościa – co robi i kim jest – Elsa poszła się położyć. Zostałam sama z ojcem; przycupnęłam na schodach, u jego stóp. Pochylił się i oparł dłonie na moich ramionach.
– Czemu jesteś taka chuda, moja kruszynko? Przypominasz dzikiego kotka, a wolałbym widzieć piękną blondynkę, nieco bardziej korpulentną, z porcelanowymi oczami i…
– Nie o to chodzi – przerwałam mu. – Dlaczego zaprosiłeś Anne? I dlaczego postanowiła przyjechać?
– Może żeby zobaczyć twojego starego ojca. Kto wie.
– Nie jesteś typem mężczyzny, który podoba się Anne – zauważyłam. – Jest dla ciebie za mądra, za bardzo się szanuje. A co z Elsą? Pomyślałeś w ogóle o niej? Potrafisz sobie wyobrazić rozmowy, jakie będą prowadziły? Bo ja nie!
– O tym nie pomyślałem – przyznał. – I zgadzam się, to przerażające. Kochana Cécile, może wrócimy do Paryża?
Zaśmiał się cicho, masując mi kark. Obróciłam się i spojrzałam na niego. Jego ciemne oczy błyszczały, a w ich kącikach pojawiły się zabawne drobne zmarszczki. Z lekko wykrzywionymi ustami przypominał fauna. Zaczęłam się śmiać razem z nim, jak zawsze, gdy wpadał w tarapaty.
– Tylko ty jedna mnie rozumiesz – powiedział. – Co ja bym bez ciebie począł?
Z tonu jego głosu, przekonującego i czułego, wydedukowałam, że beze mnie byłby nieszczęśliwy. Do późnej nocy rozmawialiśmy o miłości i komplikacjach, jakie powoduje, a które w oczach ojca były wyimaginowane. Konsekwentnie podważał pojęcia wierności, powagi i zaangażowania. Wyjaśnił mi, że według niego są arbitralne i puste. Gdybym usłyszała to od kogoś innego, byłabym zszokowana, ale w jego przypadku nie wykluczało to czułości ani oddania, uczuć, które przychodziły mu z tym większą łatwością, że wiedział, iż są ulotne. Chciał zresztą, żeby takie były. Urzekła mnie wizja krótkich i namiętnych romansów. Byłam zbyt młoda, żeby docenić znaczenie wierności, a moje pojęcie o miłości ograniczało się do kilku randek, pocałunków i znużenia.

 
Wesprzyj nas