Darko Cvijetić po raz kolejny podejmuje temat wojny w Bośni i Hercegowinie. Autor „Windy Schindlera” opowiada tragiczne losy jednostek ze zwaśnionych bratnich narodów za pomocą krótkich, przejmujących fraz z pogranicza prozy i poezji.


W świecie, w którym nie wiadomo, „którzy są nasi”, Darko Cvijetić oddaje głos tym, którzy przeżyli wojnę – i tym, których już nie ma. „Czemu na podłodze śpisz” to poruszająca mozaika trzydziestu dwóch mikroopowieści, splecionych poetyckim językiem i wspólnym doświadczeniem cierpienia. Okrutna historia bratobójczego konfliktu w Bośni i Hercegowinie wraca tu w czułych gestach, nagłych błyskach radości i szeptach zabitych, które nie dają o sobie zapomnieć. To książka, która na długo zostanie w pamięci – jak echo wojny, która nigdy do końca nie wybrzmiewa.

Darko Cvijetić, precyzyjnie operując poetyckim językiem, potrafi wydobyć zarówno surowe okrucieństwo wojny, jak i czułość matczynej troski. Szkicowane słowem sceny na długo zostają w pamięci. Przez wojenne zgliszcza przebija czasem krótki wybuch radości okraszonej rakiją, serbska dziewczyna gości w pamięci młodziutkiego żołnierza. Przepalone wojną istnienia starają się przetrwać pod tym samym niebem.

Czas mija, a historia nie daje o sobie zapomnieć, po polu cierniowym bezkarnie chodzić nie można. Pod powiekami na zawsze został obraz zabitej babci („Mnie też nie uczyli strzelać do staruszek”), ciepło ognia wskrzesi spalonych żywcem, w snach nawołują się zabici. Angelo-Andzielo, syn emigrantów, paradoks bratobójczej walki poznawać będzie z ekranu amerykańskiego kina, a na pytanie: „Którzy są nasi?” usłyszy odpowiedź: „Wszyscy, wszyscy są nasi, tylko się między sobą zabijają”.

Darko Cvijetić
Czemu na podłodze śpisz
Przekład: Dorota Jovanka Ćirlić
Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Premiera: 7 maja 2025
 
 


PRO­LOG 1
 
W chło­dzie je­sien­nym, kiedy już wszy­scy tu­ry­ści wy­je­chali znad mo­rza, ob­ser­wuję w Spli­cie, na Ba­čvi­cach, smutną pro­ce­sję dzieci z ze­spo­łem Do­wna, które zmie­rzają po scho­dach na piasz­czy­stą plażę, pu­stą, zra­nioną wrze­śnio­wym bla­dym słoń­cem, idą po­woli, trzy­ma­jąc się za ręce, w dre­sach z sza­chow­nicą chor­wac­kiej re­pre­zen­ta­cji piłki noż­nej. Niosą rurki, ma­ski do nur­ko­wa­nia, ma­te­race, pla­sti­kowe kró­liczki…
Pro­wa­dzi je sio­stra za­konna, która na nie krzy­czy.

PRO­LOG 2
 
W moim śnie zja­wia się An­dzielo G., który z moim bra­tem był w oko­pie przez trzy lata. Wy­sa­dził się nad Saną pod ko­niec wojny, wkła­da­jąc so­bie gra­nat do ust.
Po­ka­zuje:
W tym miej­scu, na brzegu, dwa­dzie­ścia cztery lata póź­niej dwaj ry­bacy czysz­czą po­zba­wione głów ryby i wrzu­cają, jesz­cze drga­jące, do wia­dra.
Do wia­dra peł­nego skrzy­deł.

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

(Darko, zdję­cie)

Cza­sem tylko stoję z ołów­kiem w ręce nad na­pi­sa­nym tek­stem. Wi­dzę go, ale nie mam ochoty wy­dru­ko­wać na pa­pie­rze. Nad ni­co­ścią świata czer­nią się pa­znok­cie Bo­żych rąk, po sied­miu dniach stwo­rze­nia. W kie­szeni z orze­chami ła­godna je­sień za­czyna znowu swoją grę. I figi za­lśniły, jakby młoda ko­bieta, która sprze­daje owoce na targu, splu­nęła w dło­nie i figi wy­po­le­ro­wała. Pa­trzy na mnie, a ja nie umiem jej so­bie wy­obra­zić.
„Ja go wy­sła­łam na tę wojnę”, tak my­śli moja matka każ­dego dnia o moim bra­cie. Ja­śnie­jąca figa na la­dzie tar­go­wej.
Na tyl­nej stro­nie fo­to­gra­fii blak­nie już stara data w głę­bo­kiej ci­szy ko­mody. Na fo­to­gra­fii jest brat w mun­du­rze Ju­go­sło­wiań­skiej Ar­mii Lu­do­wej, JNA, z białą uprzężą żan­dar­me­rii woj­sko­wej. Stoi, obej­mu­jąc się z in­nym żan­dar­mem woj­sko­wym, sześć mie­sięcy star­szym, który na sa­ra­jew­skim dworcu ko­le­jo­wym zo­ba­czył w nim re­kruta i za­pro­wa­dził do ko­szar.
Nad datą na dru­giej stro­nie fo­to­gra­fii w po­ło­wie prze­kre­ślony tekst, na­pi­sany ręcz­nie przez żan­darma z bra­ter­skich ob­jęć: „Go­ran P. – przy­ja­cie­lowi z woj­ska, zwa­nemu Boto, wnu­kom, ku pa­mięci”.
Ta data to 8 marca 1992, dzień przy­sięgi kom­pana, którą skła­dał oj­czyź­nie, kiedy w ko­sza­rach od­wie­dzili go oj­ciec i matka.
W Dzień Ko­biet zo­stał żan­dar­mem JNA.
A za­le­d­wie kilka dni póź­niej sta­nie się jeń­cem w tych sa­mych ko­sza­rach Vik­tor Bu­banj[1]. Przyj­dzie Ar­mia Bo­śni i Her­ce­go­winy – wtedy jesz­cze nie­zor­ga­ni­zo­wana, ale uzbro­jona sa­ra­jew­ska „banda” – i ode­tnie ko­szary od świata.
Za­mkną do­pływ wody, prądu, żyw­no­ści… Oto­czą ko­szary i mło­dzi żoł­nie­rze, na ogół dzie­więt­na­sto­letni smar­ka­cze, z kil­koma ofi­ce­rami, po­zo­staną cał­ko­wi­cie od­izo­lo­wani.
Nie wie­dzieli ani kto jest wro­giem, ani dla­czego, nie po­tra­fili już po­wie­dzieć ani kto ich ata­kuje, ani do kogo oni strze­lają, ani po co. Wtedy woj­skowi żan­darmi, Go­ran P. i mój brat Bota, przy­się­gną so­bie, że je­den ura­tuje dru­giego, gdyby któ­ryś zo­stał ranny – na­wet za cenę wła­snej śmierci.
Druga przy­sięga brata w ciągu mie­siąca.
Gdzie nocą wej­dzie czło­wiek, tam pęka świa­tło. Jakby miał być po­żar. Jakby ktoś miał spło­nąć.

 
Wesprzyj nas