Najdłuższe fallusy, srogie miny i duma z bycia Sarmatą. Sarmacja jest bliżej, niż nam się wydaje…
Poznaj swojego wewnętrznego Sarmatę!
Dowiedz się, czemu jesteśmy lepsi niż reszta świata!
Sprawdź, czy na pewno to Ty (a nie Twój sąsiad) jesteś potomkiem dumnego herbowego rodu!
I kto tak naprawdę po cichu włada Polską!
Artur Wójcik, autor najbardziej kontrowersyjnego bloga historycznego w polskim internecie, sięga po najgorętszy temat ostatnich setek lat na ziemiach polskich – SARMACJĘ.
Odpowiada na wszystkie pytania, jakie mogą nam się nasunąć, gdy podziwiamy szlacheckiego wąsa, ćwiczymy walkę szablą lub rozkoszujemy się postacią Jana Pawła Adamczewskiego z serialu 1670.
Podczas gdy jedni z nas uważają się za Sarmatów z krwi i kości, inni sarmatyzm wyśmiewają, widząc w nim zacofanie i przyczynę upadku Rzeczypospolitej.
Książka Artura Wójcika ma szansę pogodzić wszystkich, udowadniając, że nikt nie miał racji.
Artur Wójcik – popularyzator historii i podcaster, demaskator mitów, opisywacz szurii i pseudonauki wszelakiej.
Sarmatia. Czarna legenda złotego wieku
Wydawnictwo Znak
Premiera: 4 czerwca 2025
Prolog
Nazywam się Artur Wiesław Wójcik, a moją życiową ambicją jest zostać najsłynniejszym Arturem Wiesławem w historii Polski… To oczywiście parafraza kultowego już tekstu Jana Pawła Adamczewskiego, szlachcica ze wsi Adamczycha, głównego bohatera serialu 1670. Produkcja platformy Netflix, będąca przebojem ostatnich miesięcy, szybko zdobyła status fenomenu popkultury. Adamczewski, prawdziwy megaloman, pragnął zostać najsłynniejszym Janem Pawłem w historii Polski. Jeśli więc Jan Paweł dążył do sławy w serialowym świecie, to ja w tej książce chciałbym pokazać wam, jak naprawdę wyglądała historia Sarmacji. Chcę ukazać prawdziwe oblicze sarmatyzmu, przedstawić, w jaki sposób wpłynął on na funkcjonowanie Rzeczypospolitej Obojga Narodów, zaprezentować jego kulturę polityczną, tożsamość i sposób życia. Moim zamiarem jest więc opowiedzieć, jak sarmacka szlachta naprawdę postrzegała świat, co ją inspirowało, jakie dziedzictwo pozostawiła i w końcu – dlaczego wokół sarmatyzmu narosło tyle stereotypów.
1670 nie jest serialem historycznym, lecz satyrą na współczesną Polskę. Jego twórcy świadomie wykorzystują obraz dawnej szlachty, aby w groteskowy sposób odnieść się do dzisiejszych realiów społecznych i politycznych. Postacie, dialogi, aluzje, a także sama fabuła świetnie oddają ducha naszych czasów, osadzonego w sarmackim kontuszu. Serialowa Adamczycha, której właścicielami są Adamczewscy, w XVII wieku jeszcze nie istniała. Miejscowość powstała na Mazowszu, w granicach parafii w Baranowie, dopiero w 1818 roku1. Nazwisko Adamczewski również ma skomplikowaną historię. Walerian Nekanda Trepka, niestrudzony siedemnastowieczny tropiciel pospólstwa wśród szlachty, nie wspomina o Adamczewskich w swojej słynnej Księdze chamów (łac. Liber Chamorum), co pozwala nam przypuszczać, że w żyłach przedstawicieli tego rodu rzeczywiście płynie sarmacka krew. W Rzeczypospolitej żyło kilka rodzin o tym nazwisku. Na przykład ród Adamczewskich vel Adamczowskich herbu Dąb pochodził z Krakowa, a jego przedstawiciele osiedlili się w województwie sandomierskim w XVII wieku, gdzie ich linia ostatecznie wymarła. Adamczewscy herbu Jastrzębiec mieszkali z kolei na terenie województwa wielkopolskiego, lecz w połowie XVII wieku zaczęli zapisywać swoje nazwisko jako Adamczowski. W aktach sądowych Kalisza z 1618 roku odnotowany został Marcin Adamczewski, a w 1624 roku pojawił się w nich jego ojciec Jan, który poślubił Zofię Gosławską2. Najsłynniejszym przedstawicielem rodu Adamczewskich jest Jakub, którego możemy powiązać z serialowym księdzem Jakubem. W rzeczywistości Jakub Adamczewski nie był jednak kapłanem. Żył na przełomie XVIII i XIX wieku i zasłynął jako komediopisarz, tłumacz sztuk teatralnych oraz urzędnik Księstwa Warszawskiego3.
Realia historyczne ukazane w 1670 nie są więc w pełni zgodne z prawdą. Twórcy wprowadzili pewne uproszczenia i zmiany, by dostosować fabułę do konwencji artystycznej i oczekiwań współczesnego widza. Piszę o tym, ponieważ zauważyłem, że wiele osób błędnie utożsamia fabułę przedstawioną w serialu z rzeczywistym obrazem dawnych stanów: szlacheckiego, mieszczańskiego i chłopskiego. Nie zamierzam jednak analizować poszczególnych scen pod kątem anachronizmów historycznych. Po pierwsze, nie ma to większego sensu, ponieważ – jak wspomniałem – nie jest to serial historyczny. Po drugie, jako historyk uważam, że produkcja jest genialna w swoim zamyśle i realizacji: sprawnie operuje quasi-historyczną konwencją, prowokuje do myślenia i, co najważniejsze, jest dowcipna (choć to kwestia gustu). Serial stanowi dla mnie jedynie źródło inspiracji do odkrycia przed wami ciekawych historii związanych z sarmacką kulturą, która opanowała Rzeczpospolitą Obojga Narodów.
Sarmatyzm od kulis
Serial można więc porównać do swoistego mitu w micie – podobnie jak fenomen sarmatyzmu w naszej kulturze. Narodził się on w złotym stuleciu dziejów Rzeczypospolitej (czyli w XVI wieku) i trwa – ze wszystkimi swoimi blaskami i cieniami – do dzisiaj. Sam termin „sarmatyzm” powstał jednak dopiero w oświeceniu. Ówcześni badacze kultury dawnych wieków interpretowali sarmacki system wartości zdecydowanie negatywnie. W 1765 roku w „Monitorze Warszawskim”, czyli najważniejszym piśmie polskiego oświecenia, zanotowano, że jednym z powodów kryzysu Rzeczypospolitej są:
bałwany sarmatyzmu, które przez dwieście lat naród nasz czyniły pośmiewiskiem uczeńszych4.
Na destrukcyjne aspekty sarmatyzmu zwrócił również uwagę na początku XIX wieku Samuel Bogumił Linde. W swoim monumentalnym Słowniku Języka Polskiego zanotował, że sarmatyzm to:
nieokrzesanie obyczajów, grubiaństwo, grundychwalstwo5 […]. Sarmatyzmem zwano szlachcica prostotę i szczerość6.
„Sarmatyzm” jest zatem terminem określającym rzeczywistość kulturową, w której funkcjonowała Rzeczpospolita Obojga Narodów. To styl życia, który wpływał na każdą dziedzinę ówczesnego funkcjonowania: politykę, filozofię, literaturę czy sztukę. Sarmacja była kojarzona z elitą władzy, czyli uprzywilejowaną warstwą społeczną reprezentowaną przez szlachtę. Ta z kolei uważała się za potomków Sarmatów, zamieszkujących niegdyś tereny nad Morzem Czarnym, i silnie identyfikowała swoje dziedzictwo z tym starożytnym plemieniem. Te korzenie podkreślały odrębność polskiej szlachty zarówno od innych warstw społecznych, jak i od innych narodów czy państw. Szlachta nie zdawała sobie sprawy, że jej wyobrażenie o swoim pochodzeniu stworzyli dziejopisarze w czasach, gdy brakowało im umiejętności krytycznej analizy źródeł historycznych, przez co sarmacka genealogia nie miała żadnego oparcia w rzeczywistości.
W Rzeczypospolitej Sarmaci pełnili różnorodne funkcje polityczne i reprezentacyjne. Stawali się wojewodami, kasztelanami, marszałkami, hetmanami, posłami, dyplomatami, a jeśli trzeba było – nawet monarchami. Posiadali pałace i dworki, a bogatsi z nich dysponowali prywatnymi armiami oraz setkami hektarów ziemi uprawianych przez chłopów, którzy paradoksalnie również… byli Sarmatami, choć można ich określić jako „Sarmatów drugiej kategorii”.
Od złotego wieku do (romantycznej) dekadencji
W XVI wieku Sarmacja stała się – obok zboża – jednym z kluczowych towarów eksportowych Rzeczypospolitej. Europejscy intelektualiści z zaciekawieniem czytali traktaty historyczne o tajemniczych Sarmatach, a ich starannie wykreowany wizerunek zaczął funkcjonować jako symbol polskiej szlachty. To był bez wątpienia jej złoty okres. Definiował on Rzeczpospolitą na nowo, zwłaszcza po unii lubelskiej z 1569 roku, która doprowadziła do powstania państwa polsko-litewskiego. Był to czas rozkwitu, który jednak nie trwał długo. Wkrótce nastał – jak się go określa w literaturze – wiek srebrny, a po nim czas miedzi, stopniowo prowadzący do pogorszenia się sytuacji kraju.
Cień Sarmatów, niczym rzeczywisty cień powstający wskutek zablokowania światła przez przeszkodę, zaczął się wyłaniać w XVII wieku. Tą przeszkodą były negatywne konsekwencje sarmatyzmu, które – mimo początkowych chwały i dumy – zarysowały nową, niepokojącą rzeczywistość. Powstawały zjawiska opisane przez Lindego jako nieokrzesanie obyczajów, grubiaństwo, grundychwalstwo, prostota, swawola szlachecka, brak gustu – ale też mesjanizm, fanatyzm religijny i rozbuchane poczucie własnej wyjątkowości. Szlachta była więc grupą pełną sprzeczności, z jednej strony dbającą o swoje prawa i niezależność od monarchy, z drugiej zaś często popadającą w przesadę, skłonną do ekscesów w sferze zarówno politycznej, jak i kulturowej.
Być może pierwszym wydarzeniem, które dobitnie uwydatniło ówczesne grubiaństwo i swawolę, było zerwanie sejmu w 1652 roku przez Władysława Sicińskiego (zob. rozdział 4). Wykorzystał on do tego liberum veto – zasadę, która w kolejnych dekadach miała stać się jedną z przyczyn destabilizacji Rzeczypospolitej i przyczynić się do jej upadku. Czy tak rzeczywiście było? Zastanawiam się jednak nad innym przykładem, który ukazuje narastające z biegiem lat rozbieżności między historiograficzną koncepcją Sarmacji a kulturowym sarmatyzmem będącym jej późniejszym rozwinięciem.
W 1541 roku Filip Melanchton, reformator religijny i współpracownik Marcina Lutra, w jednym z listów do swojego przyjaciela Burkharda Mithobiusa określił Mikołaja Kopernika mianem „sarmacki astronom”. W tym kontekście oznaczało to coś nieznanego, wręcz egzotycznego, było niemal jak obelga. Kopernik oraz jego teoria heliocentryczna, którą propagował, stali się zatem symbolami obcego, ale nowatorskiego podejścia do nauki i wprowadzili spojrzenie na kosmos radykalnie odmienne od tradycyjnego, geocentrycznego obrazu świata. Choć sam Kopernik był nazywany „sarmackim astronomem”, nie identyfikował się z Sarmacją. Jego nauka wykraczała daleko poza ramy tej idei, a uczony nie miał z nią bezpośredniego związku.
Na przeciwnym biegunie znajduje się Wojciech Dembołecki (Dębołęcki), siedemnastowieczny franciszkanin i kapelan lisowczyków, który twierdził, że pierwotnym językiem świata był język słowiański, a Rzeczpospolita jest jedynym państwem, które ze względów historycznych zasługuje na panowanie nad całym globem. Poglądy Dembołeckiego – pełne fantazji i mistycyzmu – są przykładem ideologii, która zdominowała sarmatyzm i skierowała go ku zamkniętemu i konserwatywnemu światopoglądowi7.
Kopernik, który w pewnych kręgach był uznawany za sarmackiego astronoma, reprezentował postęp naukowy, który silnie kontrastował z tymi późniejszymi nurtami sarmatyzmu, ideologicznie zamkniętymi. W ciągu krótkiego okresu, w którym polska szlachta wykazywała zainteresowanie ideami tolerancji religijnej i po którym nastąpił wyraźny krok w stronę zamknięcia się w ramach katolickiej ortodoksji, rozpoczęła się istotna przemiana. Wymownym wyrazem tej pierwszej tendencji był akt konfederacji warszawskiej z 1573 roku, który przyznawał szlachcie prawo do swobodnego wyznawania wiary. To dowodzi, że w ciągu kilku dziesięcioleci w Rzeczypospolitej mogły zachodzić radykalne zmiany ideowe – od otwarcia na reformację i tolerancję religijną po powrót do konserwatywnych, katolickich norm.
Już w XVII wieku zaczęła jednak dominować nowa tendencja. W tym czasie prawdziwy duch sarmacki był utożsamiany z polskim katolicyzmem. Zjawisko to dostrzegł i znakomicie opisał Aleksander Brückner:
Nie można zaprzeczyć, że ten motyw swojskości nadaje pobożności polskiej dużo uroku, który tak ujmuje w kolędach, będących wyborną ilustracją tych pojęć – wydaje się, że cała historia święta odbywała się w Polsce, że wszystko to jest niemal współczesne i że jesteśmy w swoim, rodzinnym kółku. Niema w pobożności polskiej poczucia dystansu, owej bezmiernej odległości, dzielącej człowieka od Boga, wielkiego misterium tremendum8, lecz właśnie mamy poczucie rodzinnej prawie bliskości, tak, że opieka Boska nad człowiekiem wydaje się tylko prostą i zupełnie naturalną kontynuacją opieki rodziców nad dziećmi. W związku z tym i formy kultu przybierały formy łagodne i pogodne i zachęcały ludzi do jak najczęstszych praktyk; tkliwa słodycz, przechodząca często w cukierkowość, staje się podstawą uczuciową kultu, a w związku z nią wytwarza się specyficzna czułostkowość religijna, która ogarnia wszechwładnie wszystkie dziedziny życia religijnego, odsuwając na daleki plan zagadnienia etyczne i dogmatyczne9.
Mimo krytycznego stosunku do kultury sarmackiej, który zdominował ostatnie lata istnienia Rzeczypospolitej, ta obyczajowość zyskała nowy sentymentalny wymiar w okresie zaborów. Rozerwanie terytorialnej i politycznej ciągłości państwa polskiego ułatwiło stworzenie romantycznej wizji sarmatyzmu – tęsknoty za faktyczną i urojoną potęgą dawnej Rzeczypospolitej. Ta nostalgia znalazła odzwierciedlenie w literaturze, a konkretnie w powieściach historycznych, które zyskały wówczas ogromną popularność. Wszyscy znamy te utwory ze szkoły – któż z nas nie czytał choć streszczenia takich utworów jak Zemsta (1832–1833) Aleksandra Fredry, Pan Tadeusz (1834) Adama Mickiewicza, Pamiętnik kwestarza (1844) Ignacego Chodźki czy Mohort (1875) Wincentego Pola.
Trudno nie wspomnieć tutaj o fenomenie Trylogii Henryka Sienkiewicza – na którą składają się Ogniem i mieczem (1884), Potop (1886) i Pan Wołodyjowski (1888) – która w niezwykły sposób wpisała losy bohaterów w tło siedemnastowiecznej Rzeczypospolitej. Literacka wizja pisarza, który starał się odpowiedzieć na narodowe cierpienie Polaków pod zaborami, stała się mostem łączącym przeszłość z teraźniejszością, źródłem refleksji nad istotą polskości i patriotyzmu. Popularność Trylogii wyszła poza ramy literackie i pobudziła zbiorową wyobraźnię narodu. Dowodem na to jest często opowiadana anegdota o mieszkańcach Zbaraża, którzy zamawiali msze za duszę Longinusa Podbipięty – fikcyjnego bohatera Ogniem i mieczem. Tak silnie utożsamili go z postacią historyczną, że odmówili zgody na budowę szkoły na placu kościelnym, ponieważ – jak wierzyli – właśnie tam miały spoczywać jego szczątki10. Andrzej Potocki, wpływowy krytyk literacki w dobie Młodej Polski, tak oceniał fenomen dzieł Sienkiewicza:
Sienkiewicz dał nam to nie w formie symbolicznego bohatera, lecz postawił przed oczy nasze sam ten gmin [szlachecki] w całej swej niemal liczebności, we wszystkich swoich odmianach i tak w całość powiązany, jak się sam wiązał w dziejach. Za tę śmiałość prawie bezprzykładną można go wielbić. Ja wolę takie dzieło wskrzeszenia, takie szerokie pojęcie artystycznej twórczości od wszelkiej bohateromanii i symbologii11.
Trylogia nie miała jednak wyłącznie wielbicieli. Jednym z krytyków niezwykłej popularności powieści Sienkiewicza był między innymi Witold Gombrowicz. Pisarz krytycznie odnosił się nie tylko do twórczości literata, lecz także do jego podejścia do historii i literatury. Zauważał, że Sienkiewicz upiększa historię, upraszcza swoje postaci oraz karmi czytelników naiwnymi iluzjami:
Gdybyśmy zapytali Sienkiewicza: – Dlaczego upiększa pan historię? Dlaczego upraszcza pan ludzi? Dlaczego karmi pan Polaków stekiem naiwnych iluzji? Dlaczego usypia pan sumienia, tłumi pan myśli i hamuje postęp? – odpowiedź jest gotowa, zawarta w ostatnich słowach Trylogii: dla pokrzepienia serc. A zatem Naród stanowi ostateczne jego usprawiedliwienie. Lecz, oprócz narodu, także Bóg. Czyż to właśnie ma być, w pojęciu Sienkiewicza i jego wielbicieli, pisarstwo par excellence moralne, oparte mocno na światopoglądzie katolickim, literatura „czysta”. Z czego okazuje się, że punkty wyjściowe Sienkiewicza zgodne są z naszą wiekową tradycją: wszystko, co się pisze, pisze się w imię Narodu i Boga, Boga i Narodu12.
Polska nie sarmacka, lecz piastowska
W niepodległej II Rzeczypospolitej z okresu zaborów wyłonił się nowy model Sarmaty – ziemianina, posiadacza ziemskiego. Dumny ze swoich szlacheckich przodków, utrzymał on pozycję społeczną dzięki majątkowi, kontaktom towarzyskim, nazwisku, a także snobizmowi. Konstytucja marcowa z 1921 roku znosiła uznawalność wszelkich tytułów szlacheckich i arystokratycznych, przedstawiciele tej grupy społecznej wciąż jednak odgrywali ważną rolę w państwie. Później nadeszła II wojna światowa, a wraz z nią zagłada, która nie ominęła też potomków Sarmatów. Koniec wojny oznaczał w przypadku Polski wejście w sferę sowieckich wpływów, co na dziesięciolecia pozbawiło kraj pełnej suwerenności. W kraju rozpoczęła się budowa realnego socjalizmu.
Dla komunistów ważnym elementem propagandy stało się odwołanie do tak zwanej Polski piastowskiej, czyli historycznych ziem, które w przeszłości należały do dynastii Piastów. Ta narracja miała uzasadniać przesunięcie granic Polski na zachód, na Odrę, co odbyło się kosztem utraty Kresów Wschodnich. Chętniej mówiło się o Grunwaldzie, Głogowie czy Psim Polu niż o rozpijaczonej, burżuazyjnej szlachcie. Stała się ona symbolem epoki, która miała odejść w zapomnienie. Duch sarmatyzmu jednak przetrwał, co dowodzi, że nie był to jedynie fenomen kulturowy i społeczny czasów zaborów. Sarmatyzm miał bowiem głębsze korzenie w polskiej kulturze i społeczeństwie i docierał do różnych warstw społecznych. Swoją rolę odegrał w tym z pewnością sam Sienkiewicz, ale też zekranizowanie przez Jerzego Hoffmana w czasach PRL-u dwóch części Trylogii (Pana Wołodyjowskiego w 1969 i Potopu w 1974 roku).
W 1973 roku reportażystka Małgorzata Szejnert postanowiła zbadać, jak w realiach Polski Ludowej żyją potomkowie szlachty. Odkryła, że zachwyt nad szlacheckim dziedzictwem wciąż miał się dobrze. Jak to ujęła, „fascynacja błękitem” nadal istniała, choć nabrała cech poszukiwania własnej tożsamości, od której system polityczny starał się odciąć.
Grawerzy przy Nowym Świecie w Warszawie nie chcą robić miniaturek Krzyża Grunwaldu13, bo zawaleni są bardziej intratną robotą, rzeźbieniem herbów na okach sygnetów. Połowa zleceń pochodzi od błękitnych w kraju, połowa od przyjezdnych zwłaszcza od Polonii amerykańskiej, poszukującej korzeni nie na chłopskim, lecz na dworskim zagonie. […] Spróbujcie kupić w antykwariacie któryś z polskich herbarzy. Na ogół są nieosiągalne, ale jeśli się trafią, osiągają zawrotne ceny. Wszelkie księgi dotyczące heraldyki, genealogii i nazwisk znajdujące się w czytelni Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie, są w nieustannym czytaniu14.
Paradoks polega na tym, że znaczna część osób poszukujących swoich przodków nie ma żadnych powiązań ze szlachtą. W tym ujawnia się kolejny aspekt czarnej legendy sarmatyzmu, która zaszczepiła w Polakach przekonanie, że każdy z nas może uważać się za potomka szlachcica, mimo że zdecydowana większość społeczeństwa wywodzi się z warstw chłopskich. W XVII wieku Walerian Nekanda Trepka wyliczył, że 2537 nazwisk podszywa się pod stan szlachecki. Według obliczeń Szymona Konarskiego w Polsce istnieje jedynie 126 rodów, które mogą poszczycić się autentycznymi tytułami szlacheckimi. W przeciwieństwie do nich aż 212 rodzin bezprawnie je sobie przywłaszczyło15.
Między wstecznictwem a marką narodową
Sarmatyzm – rozumiany jako wstecznictwo i opór wobec zmian – jest uproszczonym, choć bardzo nośnym ujęciem tego zjawiska. Ernest Skalski użył terminu „sarmatyzm XXI wieku” do opisania sytuacji, która nastała w Polsce w trakcie transformacji ustrojowej lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Publicysta wskazuje, że współcześni Sarmaci to przede wszystkim ci, którzy pragną zachować swoją dotychczasową pozycję społeczną (jak górnicy i rolnicy), oraz ci, którzy dla zasady kontestują nową sytuację gospodarczą. W ich przekonaniu zmiany ustrojowe zagrażają nie tylko ich materialnemu bytowi, lecz także tożsamości narodowej. Według autora reprezentantami odrodzonego sarmatyzmu są… Radio Maryja i Andrzej Lepper. Skalski zauważa, że z perspektywy tych grup wszystko, co negatywne, ma swoje źródło na Zachodzie. Wpisuje się to w znane schematy myślenia sarmackiego, zgodnie z którym obronę „starego porządku” łączy się z podejrzliwością wobec wpływów zewnętrznych. Ta metafora sarmatyzmu służy zatem jako narzędzie krytyki tych, którzy postrzegają zmiany wynikające z modernizacji jako zagrożenie, a nie jako szansę16.
W latach dziewięćdziesiątych sarmatyzm zaczął także przenikać do dziedziny produktów masowych i stał się obiektem sporów o prawa własności i próby kreowania marek bazujących na postaciach historycznych. Przykładem jest Jan III Sobieski, którego imię wykorzystywały różne branże. W 1998 roku doszło do konfliktu między producentami wyrobów tytoniowych (British American Tobacco, dystrybutorem papierosów Jan III Sobieski) i alkoholu (Polmos i Belvedere, producentem i dystrybutorem wódki Jan III Sobieski) o prawo do używania imienia słynnego króla w celach handlowych. Sprawa trafiła na wokandę. Brytyjsko-amerykańska spółka zarzuciła Polmosowi żerowanie na renomie marki. Spółka Belvedere poszła o krok dalej i wypuściła na rynek wodę mineralną Jan III Sobieski. Producent tytoniu argumentował, że przeciętny Polak kojarzy tego władcę przede wszystkim z popularną marką papierosów, a etykieta na butelkach wódki uderzająco przypomina opakowania wyrobów tytoniowych. Polmos się bronił – twierdził, że Sobieski to postać historyczna o tak dużej renomie, że nie może zostać zmonopolizowana przez jedną firmę. Zdaniem producenta Sobieski to dziedzictwo narodowe, z którego mogą czerpać różne branże17.
Inny przykład. Fabryka Samochodów Ciężarowych „Star” promowała swoje pojazdy z wykorzystaniem symboliki nawiązującej do sarmackiej tradycji militarnej. W reklamach prasowych pojawiały się wizerunki ciężarówek Star wzbogacone o husarskie skrzydła, co miało podkreślić siłę, niezawodność oraz narodowy charakter ciężarówek ze Starachowic, a zapewne także wywołać skojarzenia z dawną polską potęgą18.
Sarmaci w erze MTV
Polska kinematografia również zaczęła szukać nowych sposobów na odnalezienie się w zmieniającej się rzeczywistości, co znalazło odzwierciedlenie w ekranizacji pierwszej części Trylogii Sienkiewicza: Ogniem i mieczem w reżyserii Jerzego Hoffmana (1999). Adaptacja ta – z budżetem wynoszącym osiem i pół miliona dolarów – stała się wówczas najdroższą polską produkcją. Oprócz tego, że zdobyła ogromną popularność, odniosła także sukces komercyjny, który wywołał ożywioną dyskusję na temat tożsamości narodowej i dziedzictwa historycznego w kontekście nowego, postkomunistycznego krajobrazu kulturowego. Tuż przed premierą filmu w Muzeum Karykatury w Warszawie otwarto wystawę, w ramach której zaprezentowano prace Antoniego Chodorowskiego, Jacka Frankowskiego i Szymona Kobylińskiego. Szczególną uwagę przyciągnęły karykatury drugiego z twórców, który na podstawie ankiety czytelników magazynu „Nowa Wieś” zilustrował współczesnych polityków jako postacie z Trylogii Henryka Sienkiewicza. W wyniku głosowania Lech Wałęsa został przedstawiony jako Zagłoba, Leszek Miller jako Wołodyjowski, Jacek Kuroń jako Tuhaj-bej, a Marian Krzaklewski jako… Bohun19.
Adaptacja pierwszej części Trylogii miała zarówno zwolenników, jak i przeciwników. Tadeusz Sobolewski na łamach Gazety Wyborczej pisał, że film Hoffmana „to samotny pomnik dawnej Rzeczypospolitej i dawnej kinematografii polskiej w świecie MTV”20. Z kolei dużo bardziej surowy był Zygmunt Kałużyński, który uważał, że reżyser karmi widza „szowinistycznym prowincjonalizmem”21. Oczekiwano, że film obejrzy dziesięć milionów osób, ostatecznie przyciągnął jednak ponad siedem milionów widzów, co i tak do dziś pozostaje rekordem frekwencyjnym polskich kin po 1989 roku22. Pod względem frekwencji ta produkcja nie może jednak konkurować z dwiema pozostałymi częściami Trylogii, nakręconymi przez Hoffmana w PRL-u. Według szacunków Pana Wołodyjowskiego obejrzało dziesięć milionów widzów, natomiast Potop przyciągnął aż dwadzieścia siedem milionów ludzi23. Do tego wszystkiego należy dodać emisję Trylogii w telewizji podczas każdych świąt…
Szabla w obronie (narodowego) honoru
Sienkiewiczowską postacią, która wdarła się do sarmackiej kultury popularnej, jest Andrzej Kmicic z Potopu – a właściwie Daniel Olbrychski, który mistrzowsko wykreował tę postać w filmie Hoffmana. To symbol zadziornej szlachty, skłonnej do lekkomyślności i brawury, ale w chwili próby potrafiącej naprawić swoje błędy i wykazać się lojalnością wobec Rzeczypospolitej.
Jak opowiadał Olbrychski w jednym z wywiadów:
Chciałem być Kmicicem jeszcze wtedy, kiedy nie śniło mi się, że zostanę aktorem. Czytając Potop, podobnie jak rzesze młodych entuzjastów pana Andrzeja, identyfikowałem się z postacią sienkiewiczowskiego bohatera24.
Po przegranym półfinale mistrzostw świata w piłce nożnej w 1974 roku, w którym Polska zmierzyła się z Niemcami, Olbrychski wręczył bramkarzowi Janowi Tomaszewskiemu swoją szablę z planu Potopu. Obaj – jeden dosłownie, drugi metaforycznie – obronili Częstochowę, choć Tomaszewski w tym pamiętnym meczu naprawdę obronił tylko rzut karny25.
W Olbrychskim rzeczywiście jest coś z tego sarmackiego ducha. Aktor utożsamiany z postacią Kmicica dokonał niezwykłego aktu protestu w 2000 roku podczas wystawy Piotra Uklańskiego Naziści w warszawskiej galerii Zachęta. Użył szabli, by pociąć swój wizerunek, a także zdjęcia innych aktorów: Jeana-Paula Belmonda czy Jana Englerta. Aktorzy ci widnieli na fotografiach z filmów, w których zagrali niemieckich żołnierzy z czasów II wojny światowej. Ten emocjonalny gest miał wymiar artystyczny i moralny. Olbrychski – niczym współczesny szlachcic – bronił nie tyle swojego honoru, ile fundamentalnych wartości. Szabla, będąca symbolem kultury sarmackiej, wywodzi się z średniowiecznego etosu rycerskiego, a jej noszenie było zarówno przywilejem szlachcica, jak i jego obowiązkiem. W końcu, jak głosi nasz hymn narodowy, to właśnie szablą odbierzemy to, co nam obca przemoc wzięła!
Na fałszywych tropach?
Sarmacja nigdy nie zniknęła z naszej kultury, pozostaje w naszej wyobraźni do dziś. To prowadzi do kluczowego pytania: Jak powinna wyglądać polska tożsamość narodowa w dobie kultury masowej i globalizacji? Obecnie obserwujemy zmianę w spojrzeniu na historię dawnej Rzeczypospolitej – fascynują nas przede wszystkim warstwy nieuprzywilejowane. To wyraźna próba zerwania z romantyzowaniem szlachty i sarmatyzmu jako uosobienia polskiej tożsamości. Celowo używam tutaj słowa „fascynują”, ponieważ badania historyków, prowadzone od lat, pokazują, że żadna warstwa społeczna nie doświadczyła naukowego ostracyzmu.
Popularny ludowy zwrot w polskiej historiografii faktycznie otwiera nowy kierunek interpretacji naszej tożsamości. Czołowi badacze i publicyści tego zagadnienia – między innymi Adam Leszczyński, Michał Rauszer, Kacper Pobłocki czy Kamil Janicki – rozpoczęli debatę, w ramach której w centrum historii postawili doświadczenia chłopów w epoce gospodarki folwarczno-pańszczyźnianej26. W moim odczuciu jest to błędny kierunek, nie można bowiem wywodzić dyskusji o tożsamości od haseł o niewolnictwie i wszechogarniającym cierpieniu. Z pewnością wyjdę na niezbyt czułego historyka, ale uważam, że nie jesteśmy w stanie zrekonstruować emocji ludzi sprzed czterystu lat – co oczywiście nie znaczy, że oni niczego nie czuli. Możemy jednak poznać ich imiona, nazwiska, status społeczny. Dowiedzieć się, kiedy się urodzili, ilu mieli braci i ile sióstr, z kim się ożenili, ile mieli dzieci, w którym roku zmarli, jakie podatki płacili, czy stanęli kiedyś przed sądem jako oskarżeni lub świadkowie. Chłop, jako osoba niepiśmienna i niewidoczna w społeczeństwie, miał ograniczone szanse na przekazanie potomnym czegokolwiek poza skromnym dorobkiem materialnym. W przeciwieństwie do niego współczesny człowiek ma znacznie większe możliwości utrwalenia swojego majątku i przekazania go przyszłym pokoleniom. Umożliwiły to postęp cywilizacyjny oraz stopniowe zniesienie struktury stanowej, które otworzyły drogę do powszechnej edukacji, swobodnej wymiany myśli i równości w dostępie do narzędzi umożliwiających ugruntowanie swojego stanu posiadania. Dzięki temu każdy dzisiaj może pozostawić bliskim po sobie trwalszy ślad.
Nie mam wątpliwości, że sarmatyzm odegrał kluczową rolę w procesie upadku Rzeczypospolitej – ale czy bez niego w ogóle miałoby co upadać? Sarmaci łączą się ze wzlotami i upadkami naszej historii. Sarmatyzm powinien być postrzegany jako element szerszego problemu specyfiki funkcjonowania dawnej Rzeczypospolitej. Z perspektywy historycznej analiza genezy upadku Rzeczypospolitej wymaga szerokiego spojrzenia na złożoność epoki, uwzględniającego nie tylko ideologiczne, lecz także ekonomiczne, społeczne i międzynarodowe uwarunkowania, które ukształtowały bieg wydarzeń. Może nas irytować wymachiwanie szabelką, możemy uważać husarskie skrzydła za kicz, możemy też w końcu gardzić romantycznymi gestami – ale cokolwiek byśmy o tym myśleli, to jest część naszego dziedzictwa. Ze studiów historycznych wyniosłem zasadę, że w historii nic nie dzieje się w oderwaniu od innych faktów, nawet jeśli te fakty dotyczą dziejów, postaci czy zjawisk niewygodnych, trywialnych lub znienawidzonych.
Jestem świadomy, że o Sarmacji, Sarmatach i sarmatyzmie napisano już wiele. Trudno zatem ująć ten temat w ramach jednej książki – konieczne staje się zawężenie zakresu tematycznego. Niniejsza książka obejmuje różnorodne ciekawostki i anegdoty, ale głównym motywem jest kultura sarmacka w czasach staropolskich. Znajdą się tu zestawienia wydarzeń dużych i małych. Nie znajdziecie tu jednak klasycznej historii politycznej, relacji z wojen czy bitew. Zostawiam te tematy mądrzejszym od siebie. Szlachecki pedagog Michał Dymitr Krajewski wskazywał, że sednem edukacji są prostota przekazu i szacunek dla naturalnej ciekawości:
Historia wiele, zamykając, w sobie rzeczy, które najwięcej kontentują ciekawość, podoba się Dziecięciu jeżeli sposób jej podawania będzie jasny i łatwy; inaczej bowiem, i najłatwiejsza rzecz przykrą, i nie dościgłą stanie się młodemu rozumowi27.
Choć słowa te odnosił do edukacji dzieci, to przecież każdy z nas – niezależnie od wieku – ma w sobie dziecko, które pragnie rozumieć i odkrywać. Historia Sarmacji przypomina otwartą księgę silva rerum (pol. „las rzeczy”), będącą podręcznym kompendium wiedzy dla szlachty. Karty tego rękopisu, jeśli zostaną jasno wytłumaczone, mogą przemienić się w fascynującą opowieść, zdolną zaciekawić każdego – niezależnie od jego doświadczeń i wieku.
Sarmatia to książka popularnonaukowa, bazująca na źródłach i literaturze naukowej. Jest skierowana do szerokiego grona czytelników, w tym do tych, którzy interesują się historią lub którzy chcieliby rozpocząć swoją przygodę z tą dziedziną, a także do fanów serialu 1670. Warto jednak zaznaczyć, że nie jest adresowana do wąskiego kręgu specjalistów, ponieważ jej forma i założenia nie spełniają rygorystycznych wymagań akademickich.
1 A. Białczak, Z dziejów parafii Baranowo, „Zeszyty Naukowe Ostrołęckiego Towarzystwa Naukowego” 1995, t. 9, s. 147–151.
2 S. Uruski, Rodzina. Herbarz szlachty polskiej, t. 1, Warszawa 1904, s. 14.
3 I. Turkowska-Barowa, Adamczewski Jakób (1763–1812), w: Polski Słownik Biograficzny (dalej: PSB), t. 1, Kraków 1935, s. 24.
4 „Monitor Warszawski” 1765, nr 30, s. 234, 235.
5 Grundychwalstwo to celebracja kultury rolnej (od grundychwała, czyli człowieka zajmującego się ziemią, rolnika, ziemianina).
6 S.B. Linde, Słownik języka polskiego, t. 5, cz. 3: R–T, Warszawa 1812, s. 196. Podobną definicję podaje: A. Zdanowicz, Słownik języka polskiego, obejmujący oprócz zbioru właściwie polskich, znaczną liczbę wyrazów z obcych języków polskiemu przyswojonych, cz. 2: P–Ż, Wilno 1861, s. 1454.
7 Skojarzenie tych dwóch przykładów nasunęło mi się podczas lektury klasycznej już pracy T. Ulewicza Zagadnienie sarmatyzmu w kulturze i literaturze polskiej (Kraków 2006, s. 119–122). Uczony podkreślał, że przymiotnik „sarmacki” miał różne znaczenia w zależności od kontekstu.
8 „Mysterium tremendum” to termin stworzony przez teologa Rudolfa Otto w jego dziele The Idea of the Holy (1917), który odnosi się do doświadczeń religijnych lub duchowych związanych z poczuciem grozy i podziwu wobec sacrum.
9 A. Brückner, Tło ogólne kultury XVII i XVIII wieku, w: Polska, jej dzieje i kultura. Od czasów najdawniejszych do chwili obecnej, t. 2, Warszawa 1928, s. 384.
10 M. Kosman, Na tropach bohaterów trylogii, wyd. 6, Poznań 2016, s. 377.
11 A. Potocki, Szlachetczyzna – bohater „Trylogii”, w: Trylogia Henryka Sienkiewicza. Studia, szkice, polemiki, oprac. T. Jodełka, Warszawa 1962, s. 299.
12 W. Gombrowicz, Sienkiewicz, „Kultura” 1953, nr 6/68, s. 9.
13 Order Krzyża Grunwaldu był w okresie PRL wysokim państwowym odznaczeniem wojskowym.
14 M. Szejnert, Mitra pod kapeluszem. Życie książąt oraz hrabiów w PRL, „Polityka”, 21 kwietnia 1973, nr 16, s. 8.
15 S. Konarski, O heraldyce i „heraldycznym” snobiźmie, Warszawa 1992, s. 24, 34.
16 E. Skalski, Sarmatyzm XXI wieku, „Gazeta Wyborcza”, 12–13 września 1998, nr 214, s. 12, 13. Więcej na ten temat zob. P. Bohuszewicz, Kategoria sarmatyzmu w dyskursie „Gazety Wyborczej”, „Teksty Drugie. Teoria literatury, krytyka, interpretacja” 2015, nr 1/151, s. 63–83.
17 A. Grzeszak, Wojna o króla, „Polityka”, 8 stycznia 2000, nr 2, s. 50, 51.
18 Przykład takiej reklamy zob. „Gazeta Wyborcza”, 29 września 1998, nr 227, s. 12.
19 M. Wolny, A. Grużowska, Niepospolite ruszenie, „Polityka”, 6 marca 1999, nr 10, s. 52.
20 T. Sobolewski, Baśń jednocząca, „Gazeta Wyborcza”, 12 lutego 1999, nr 36, s. 14.
21 Z. Kałużyński, Smutny tryumf na Dzikich Polach, „Polityka”, 20 lutego 1999, nr 8, s. 51.
22 [KRM], Rekord „otwarcia”, „Dziennik Polski”, 16 lutego 1999, nr 39, s. 5.
23 Liczby podaję za… Wikipedią. Nie udało mi się zweryfikować podanych danych. Zob. Lista filmów z największą liczbą widzów w Polsce, Wikipedia, b.d., https://pl.wikipedia.org/wiki/Lista_film%C3%B3w_z_najwi%C4%99ksz%C4%85_liczb%C4%85_widz%C3%B3w_w_Polsce, dostęp: 23.10.2024.
24 Kmicic i Oleńka, „Panorama Polska”, marzec 1974, nr 3/212, s. 21.
25 A. Krzemiński, Szablą nie odbierzemy, „Polityka”, 2 grudnia 2000, nr 49, s. 92.
26 Zob. A. Leszczyński, Ludowa historia Polski. Historia wyzysku i oporu. Mitologia panowania, Warszawa 2020; M. Rauszer, Bękarty pańszczyzny. Historia buntów chłopskich, Warszawa 2020; K. Pobłocki, Chamstwo, Wołowiec 2021; K. Janicki, Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa, Poznań 2021.
27 T. Krajewski, Gry nauk dla dzieci służące do ułatwienia ich edukacyi…, Kraków 1777, s. 63.
ROZDZIAŁ 1
Jak czytać źródła historyczne?
Zanim wkroczymy do świata Sarmatów, musimy najpierw wyjaśnić, czym on jest. To uniwersum pełne legend, kreacji i wyobrażeń o przeszłości, która od wieków fascynowała ludzkość – niezależnie od tego, jakie miała odzwierciedlenie w faktach. Ważniejsza od historycznej prawdy była wiara w opisywane wydarzenia, które kształtowały postrzeganie rzeczywistości. Wyobraźmy sobie świat bez internetu, mediów społecznościowych, komputerów, telewizji, radia, telefonów, a nawet roborocka. Pójdźmy jeszcze dalej – wyobraźmy sobie, że nie potrafimy pisać ani czytać, a wszystkie informacje czerpiemy z przekazów ustnych, tradycji i własnych obserwacji.
Taki świat istniał jeszcze całkiem niedawno. Moi pradziadkowie sto lat temu nie potrafili ani czytać, ani pisać, ale mogli usłyszeć opowieść o tym, jak w Częstochowie pewien bezbożnik zapragnął zainstalować w swoim mieszkaniu demoniczny wynalazek. Faktycznie, takie zdarzenie miało miejsce. W 1928 roku w tym mieście grupa kobiet zaatakowała monterów zakładających antenę radiową, ponieważ sądziły one, że mają do czynienia z narzędziem szatana1. Choć notka prasowa w popularnej wówczas bulwarówce „Expres Zagłębia” wyśmiewała zachowanie kobiet, historia mogła zacząć żyć swoim życiem i ulegać coraz to większym przeinaczeniom – niczym w grze w głuchy telefon. Do moich niepiśmiennych pradziadków mogła więc dotrzeć zupełnie przerażająca opowieść o tym, co diabelski wynalazek zwany radiem mógł wnieść do spokojnych domostw – na przykład wzywanie demonów za pomocą anteny.
Każde wydarzenie, niezależnie od epoki, kształtują przekonania, wartości i doświadczenia ludzi, których ono dotyczy. Widzom serialu Korona królów produkcji TVP historia Jadwigi Andegaweńskiej i jej wcześniejszego małżeństwa z Wilhelmem Habsburgiem jest pewnie dobrze znana. Jadwiga, kiedy miała zaledwie cztery lata, została zaręczona z ośmioletnim Wilhelmem w symbolicznym związku małżeńskim zwanym pokładzinami. Nie doszło do żadnej „konsumpcji”, a jedynie do symbolicznego złożenia dzieci w jednym łożu. To wydarzenie mogłoby pozostać jedynie ciekawostką, gdyby nie pewna kontrowersyjna opowieść, która pojawia się w Dopełnieniu szamotulskim – źródle z XV wieku. Otóż według jego zapisów Wilhelm miał podczas nocy poślubnej… zrobić kupę do łóżka. Warto jednak podejść do tej informacji z dystansem. Dopełnienie szamotulskie to dokument powstały prawdopodobnie w latach 1426–1427 w środowisku kanoników z Trzemeszna. To zbiór różnych ciekawostek dotyczących wydarzeń z przełomu XIV i XV wieku, zawierający informacje o śmierci Kazimierza Wielkiego, rządach Ludwika Węgierskiego, śmierci Jadwigi czy bitwie pod Grunwaldem. Wśród tych opowieści znalazł się również wspomniany incydent kałowy, który – choć wywołuje uśmiech – powinien być traktowany raczej jako kreacja stworzona w określonym celu niż jako fakt historyczny. Niemal pół wieku od wspomnianych pokładzin chciano ośmieszyć Wilhelma oraz zdyskredytować jego szanse na małżeństwo z Jadwigą, do którego – jak wiemy – ostatecznie nie doszło.
Warto pamiętać, że źródła z dawnych wieków często zawierają anegdoty i legendy, które nie zawsze oddają rzeczywistość. W opowieści o pokładzinach pojawia się kilka nieścisłości – najważniejszą z nich jest pomylenie imion Wilhelm i Jan, co sugeruje pewną swobodę w podejściu faktów. Co więcej, źródło błędnie datuje kluczowy incydent kałowy na 1385 rok, w którym Wilhelm miał już piętnaście lat, podczas gdy do pokładzin doszło w 1378 roku. Piętnastolatka nie można już było określać go mianem chłopca (łac. puer), w średniowiecznym rozumieniu osiągnął już bowiem wiek sprawny i był uważany za młodego mężczyznę, a nie dziecko2.
Inny przykład. W procesie polsko-krzyżackim z lat 1422–1423 strona polska dowodziła, że Królestwo Polskie istnieje już od czterystu lat. Jeden ze świadków, Mikołaj Szatkowski, zeznał nawet, że ma sto pięćdziesiąt lat, a jego ojciec żył dwieście i miał widzieć samego Bolesława Chrobrego3. Z kolei Jan Długosz w swoich słynnych Rocznikach, pod 1416 rokiem, pisał, że w niejakiej wsi Nochów ziemia rodzi garnki4. Choć w świetle współczesnej wiedzy może to brzmieć śmiesznie, wykopaliska archeologiczne przeprowadzone w XX wieku ujawniły w tym miejscu cmentarzyska ciałopalne kultury łużyckiej. Dziejopis starał się więc nazwać coś, czego sam do końca nie rozumiał. W podobnym tonie u schyłku epoki sarmackiej pisał również Stanisław Józef Duńczewski, astronom i autor kalendarzy, gdy wspominał o znajdowaniu kości słoni, olbrzymów czy jednorożców5.
W Kosmografii Sebastiana Münstera, popularnej w epoce nowożytnej, przytoczona została niezwykła relacja z Krakowa. W lutym 1547 roku miało tam przyjść na świat dziwne dziecko, mające liczne deformacje. Münster opisuje je jako „Monstrum z Krakowa” – noworodek rzekomo miał ogon, płetwy, dwie głowy: psa i małpy, oraz oczy umieszczone na brzuchu. W dziele zawarto nawet ilustrację tego stworzenia, co miało podkreślać jego niezwykłość i działać na wyobraźnię czytelników6. Jeszcze na początku XVIII wieku Ignacy Paweł Michałowski, profesor Uniwersytetu Krakowskiego, pisał, że najwięcej monstrów rodzi się w Afryce z powodu braku wody7. Kolejna sprawa. W 1699 roku w Wysokiej w województwie krakowskim miał miejsce następujący przypadek: szlachcianka pani Tymowska urodziła dziecko o nietypowej, hybrydowej formie – pół zająca (od głowy), pół jeża (od nóg). Podobno w czasie ciąży matka żywiła się jedynie produktami roślinnymi, takimi jak liście kapusty, trawa i marchew, a wszystko to popijała wodą8.
Historiografia przez wiele wieków bazowała na wierze w to, że coś się wydarzyło. Obowiązywała następująca filozofia: jeśli nie potrafimy czegoś udowodnić, to rzeczywistość należy wykreować. Dlatego też średniowieczne i nowożytne źródła pełne są bajecznych opowieści, zwłaszcza na temat etnogenezy poszczególnych narodów i państw. Polskę miał założyć mityczny Lech przy wsparciu Sarmatów. Polscy kronikarze nie byli wyjątkiem w Europie, ponieważ każde szanujące się państwo miało swoje mitologiczne początki. Rzymianie wierzyli w Romulusa i Remusa, Brytyjczycy – w legendarnych królów Brutusa i Artura; Francuzi odwoływali się do przodków Galów i Franków; Hiszpanie uważali się za potomków Iberów i Wizygotów; Holendrzy nawiązywali do Batawów; Szwajcarzy utożsamiali się z Helwetami; Szwedzi uznawali się za potomków Gotów i Wandalów; Węgrzy przyznawali się do okrutnych Hunów; Czesi wywodzili swój naród od Czecha, brata legendarnego Lecha. Wiele narodów doszukiwało się swojej etnogenezy w uciekinierach spod Troi, a tym samym nawiązywało do historii znanej z epickiego poematu Homera, albo w biblijnej opowieści o wieży Babel i pomieszaniu języków. Jeszcze w XIX wieku niektórzy przekonywali do takich teorii. Jak donosił krakowski dziennik „Czas” w wydaniu z 14 grudnia 1856 roku:
Dr Braun prezydent towarzystwa przyjaciół starożytności w kraju naddreńskim, wydał pismo, dowodzące, że Nadreńczycy są potomkami Trojan, że po zbudzeniu Troi wychodźcy trojańscy dostali się przez ujścia Dunaju do Europy i osiedli nad Renem w okolicy dzisiejszego Düsseldorfu i tam pod wodzą Francio, naczelnika swego, zbudowali osadę, którą nazwali Troją, a potem Xante. Dzisiejsze miasteczko Xanten i rzeczka Sante noszą jeszcze nazwy przypominające Ilię. Ten sam autor dowodzi, że Ulisses tułał się nad brzegami Hamburga9.
Prawdziwość tych przekazów nie miała większego znaczenia. Dopiero z czasem – wraz z rozwojem krytyki źródeł historycznych – zaczęto badać, na ile dawne przekazy są zgodne z rzeczywistością, a na ile stanowią fikcję. Antoni Jerzykowski w podręczniku do historii dla młodzieży, popularnym w drugiej połowie XIX wieku, pisał już o legendarnych początkach: „historia bajeczna czyli niepewna”10.
Dzisiaj sprawdzenie podstawowej faktografii jest drobnostką – za jednym kliknięciem możemy mieć dostęp do pokaźnego zasobu informacji na ekranie smartfona. Ale kiedyś kroniki i roczniki nie były powszechnie dostępne, istniały bowiem jako pojedyncze rękopisy i znajdowały się zazwyczaj w klasztornych bibliotekach. Twórcy dokumentów musieli posiłkować się własną wiedzą, najczęściej jednak zawierzali temu, co przeczytali w innych rękopisach lub aktach poświadczonych pieczęcią, która już wtedy miała najwyższą urzędniczą rangę wiarygodności. Ważnym elementem mentalności ówczesnych elit była siła autorytetu. Jeśli starożytni autorzy o czymś pisali, to z pewnością była to prawda.
Wielkie poruszenie wzbudziło w XV wieku zakwestionowanie przez humanistów Lorenza Vallę i Mikołaja z Kuzy Donacji Konstantyna (łac. Donatio Constantini). To wyjątkowy dokument powstały w IV wieku, w czasie panowania cesarza Konstantyna I Wielkiego. W tym glejcie cesarz nadał papiestwu liczne dobra i przywileje kościelne na zachodnich terenach Cesarstwa Rzymskiego. Piętnastowieczni uczeni wykazali, że o donacji milczą źródła z epoki, w której miała ona powstać, co wydaje się dziwne z uwagi na doniosłość aktu (był to tak zwany argumentum ex silentio). Zwrócili również uwagę na szereg błędów w samym tekście – chociażby zapowiedź wybudowania Konstantynopola, który równocześnie został wymieniony w akcie jako istniejące miasto. Współczesne badania nad Donacją wykazały, że dokument powstał najprawdopodobniej w IX wieku w opactwie Saint-Denis, w państwie Franków. Nie ulega wątpliwości, że krytyka Donacji dokonana przez Lorenza Vallę i Mikołaja z Kuzy była kamieniem milowym w dziejach krytyki źródeł historycznych11. Coraz częściej zaglądano więc do archiwów kancelarii i poszukiwano dokumentów, które konfrontowano z zapisami nowszych aktów. W XVII wieku w Europie doszło nawet do zjawiska, które przeszło do historii pod nazwą wojen dyplomatycznych (łac. bella diplomatica). Dowodzono wówczas – przez szeroką kwerendę w archiwach – autentyczności lub fałszywej uzurpacji przywilejów różnych instytucji i osób. Dzięki temu zjawisku dołożono istotną cegiełkę do naukowej krytyki źródeł. Podczas poszukiwań faktów historycznych warto przypomnieć słowa jezuity Wojciecha Tylkowskiego z jego dzieła Uczone rozmowy (1682), w którym podał on następującą definicję prawdy:
Jest takie rzeczy na rozumie naszym wyrażenie jaką jest sama w sobie na przykład, gdy słońce świeci wyrażam sobie że słońce świeci, i to jest prawda logiczna: a prawda zaś do cnoty należąca jest, tak mówić jako kto myśli12.
Te rozważania sarmackiego uczonego pokazują, że prawda może mieć różne wymiary – logiczny i etyczny. Dla historyków oznacza nie tylko zgodność przekazu z faktami, lecz także uczciwość w jego przedstawianiu. Dlatego właśnie naukowcy badający historię starają się dociec zarówno tego, co się wydarzyło, jak i tego, jak różne przekazy odzwierciedlały intencje, przekonania i wyobrażenia tych, którzy je tworzyli. Jak pisała znakomita mediewistka Brygida Kürbis, tekst z epoki przenosi w sobie nie tylko fakty, bo już i sam tekst jest faktem historycznym: jakie przedstawia treści ideowe i polityczne, jak funkcjonowały one w kręgach ówczesnej elity intelektualnej i tak dalej13.
Historyk i ocean
Opowieści kronikarzy możemy zakwalifikować jako historię fabularyzowaną. Wyobraźmy sobie, że dawna historiografia to olbrzymi ocean, w którym pływają różne fakty, mity, legendy, wierzenia i sensacyjne opowiastki. Kiedy z naszej źródłoznawczej łodzi patrzymy w lustro wody, nie jesteśmy w stanie odróżnić, co jest prawdą, a co mitem. Musimy więc przystąpić do łowienia różnych części i dokładnego ich badania. Nie wyrzucamy jednak mitu z powrotem do wody jako bezużytecznego. Historyk będzie się starał odpowiedzieć na pytanie, jak taki element znalazł się w tym miejscu oceanu i czy w swojej kolekcji połowów nie ma już czegoś podobnego.
Na przełomie XVIII i XIX wieku historycy coraz krytyczniej przyglądali się źródłom i coraz bardziej świadomie oddzielali fakty od mitów. Rozwój nowoczesnych metod badawczych pozwalał im stopniowo tworzyć coraz rzetelniejsze opisy przeszłości. W XIX wieku, uzbrojeni w nowe narzędzia analizy, wyruszyli swoimi badawczymi łodziami na wielkie wyprawy po oceanie przeszłości, by lepiej zrozumieć, co naprawdę się kiedyś wydarzyło i jak ówczesne narracje wpływały na tamte czasy.
Czy zatem kronikarze zmyślali nasze najwcześniejsze nieudokumentowane dzieje? W uproszczeniu można odpowiedzieć, że tak. W taki sposób postrzegano świat: jako dzieje konkretnych narodów i państw. Kreowano bohaterskich władców, propagowano heroizm jednostek, głoszono wielkie zwycięstwa nad innymi narodami. Dziejopis, a więc poprzednik profesjonalnego historyka, mógł przecież zainspirować się wydarzeniami z różnych dzieł – Biblii oraz pism antycznych czy średniowiecznych dziejopisarzy – lub też wykorzystać zasłyszaną opowieść.
W dawnej historiografii było też miejsce na spory i polemikę. Marcin Bielski napisał Kronikę wszystkiego świata, popularną w kręgach szlacheckich. W sumie ukazały się trzy edycje tego dzieła (w 1551, 1554 i 1564 roku), które autor poprawiał i aktualizował. Jego syn Joachim Bielski w 1597 roku wydał kolejną kompilację kroniki. Możliwość wprowadzania poprawek w dziełach historycznych pozwalała autorowi na rozwijanie swoich koncepcji oraz dostosowywanie treści do zmieniających się okoliczności. Gdy Marcin Kromer w kronice w 1555 roku zakwestionował wandalskie pochodzenie Polaków, Bielski odniósł się do tego w edycji z lat sześćdziesiątych XVI wieku:
Śmieją się nowi kronikarze z tych, którzy pisali Wandality być rzeczone od Wisły albo od Wandy królewny, która utopiła się w Wiśle, a sami przedsię nie pisali, skąd je wezwano Wandality albo jeśli je tam jeszcze zwano Wandality, gdzie byli przy jezierze Meotis [Morze Azowskie – przyp. A.W.], jak piszą, czy li tu, przyszedłszy nad Wisły do niemieckich krain, albo jak oni mogli być Niemcy, gdyż od jeziora tego Meotis przyszli, gdyż tam żadnych Niemców w przyległości nie mieli14.
August Bielowski, dziewiętnastowieczny wydawca źródeł historycznych, uważał, że wiara w mitologię założycielską danego państwa jest szkodliwa, ponieważ umniejsza wartość narodu i jego zdolność do rozumienia historii na głębszym, bardziej realistycznym poziomie:
Zdaje się jednak niektórym, że bajeczność nadaje pewien urok dziejom naszym pierwotnym, że przez tyle lat powtarzane narodowi przygody, chociażby były zmyślone, stały się poniekąd jego wiarą, i rugować ich więcej nie należy. Jak dalece mniemanie to ubliża ogółowi narodu i wyższemu o historii pojęciu, łatwo obaczyć15.
Kilkadziesiąt lat wcześniej Adam Naruszewicz pisał w nieco lżejszym tonie, że każdy naród z natury pragnie znać swoje początki. Jest to naturalna potrzeba wynikająca z patriotyzmu i tożsamości narodowej16. To pragnienie głębszego zrozumienia swoich korzeni sprawia, że narody poszukują własnej historii, nawet jeśli nie zawsze mogą liczyć na pełną zgodność poznanych opowieści z faktami. W polskim kontekście kronikarze od wieków starali się znaleźć takie właśnie początki i doszukiwali się ich w legendarnych wyobrażeniach o etnogenezie Polaków.
Konfrontacja narracji
Nie zawsze jednak opowieści stworzone przez ówczesnych historyków przypadały do gustu ich obiorcom. Maciej Miechowita, profesor Uniwersytetu Krakowskiego, gdy w 1519 roku wydawał swoją Kronikę polską (łac. Chronica Polonorum), raczej nie przypuszczał, że nakład jego dzieła zostanie szybko skonfiskowany. Okazało się bowiem, że uczony poruszył na kartach kroniki między innymi kontrowersyjny wątek małżeństwa Władysława Jagiełły i Zofii Holszańskiej i zasugerował, że Władysław i Kazimierz, królewscy synowie, pochodzą z nieprawego łoża. Z kolei w partiach poświęconych kardynałowi Fryderykowi Jagiellończykowi Miechowita rozpisywał się choćby o jego niemoralnym życiu. Tego typu uwagi uderzały w wizerunek dynastii panującej, dlatego Miechowita został zmuszony do ocenzurowania tych fragmentów. Jego dzieło ukazało się na nowo w 1521 roku17.
W innej sytuacji znalazł się Marcin Bielski, a to wszystko przez… chochlik drukarski. W części egzemplarzy jego kroniki z 1551 roku przy nazwisku złoczyńcy skazanego przez króla pojawił się błąd: zamiast „Mysowski” wydrukowano „Myszkowski”, co wywołało sprzeciw przedstawicieli rodu Myszkowskich, którzy za zszarganie dobrego imienia rodziny domagali się kary śmierci dla kronikarza. Dzięki przedstawieniu podczas sądu sejmowego rękopisu z poprawnym nazwiskiem Bielski uniknął kary18.
Sprawa odbioru herbarza Kaspera Niesieckiego, zatytułowanego Kronika Polska przy złotej wolności starożytnymi wszystkich katedr, prowincji i rycerstwa klejnotami ozdobiona, potoczyła się bardziej burzliwie. Gdy w latach 1728–1743 spod lwowskiej prasy drukarskiej wychodziły kolejne tomy dzieła jezuity, ze strony szlachty pojawiały się głosy niezadowolenia. Części osób nie satysfakcjonowały wywody dotyczące ich genealogii, innych z kolei – pomijanie (najczęściej innowierczych) rodów szlacheckich. Na heraldyka składano nawet skargi do samego generała zakonu jezuitów w Rzymie! Niesieckiemu grożono podobno pobiciem, a w kolegium krasnostawskim, w którym mieszkał, wybito szyby w oknach19.
1 W mrokach ciemnoty! Uzbrojony w kamienie tłum kobiet rzucił się na monterów zakładających antenę radiową, „Expres Zagłębia. Demokratyczny organ niezależny”, 19 stycznia 1928, nr 15, s. 4.
2 K. Ożóg, Dopełnienie szamotulskie – studium źródłoznawcze, „Studia Historyczne” 1992, t. 35, z. 2, s. 143–152.
3 P. Węcowski, Początki Polski w świetle zeznań świadków w procesie polsko-krzyżackim w 1422–1423 roku, w: Historia narrat. Studia mediewistyczne ofiarowane profesorowi Jackowi Banaszkiewiczowi, red. A. Pleszczyński et al., Lublin 2012, s. 246.
4 J. Długosz, Roczniki czyli Kroniki sławnego Królestwa Polskiego, ks. 11, tłum. J. Mruk, oprac. J. Garbacik et al., wyd. 2, Warszawa 2009, s. 62.
5 J. Kroczak, Kurioza w barokowych kalendarzach, w: Kalendarze staropolskie, red. I.M. Dacka-Górzyńska, J. Partyka, Warszawa 2013, s. 161, 162.
6 S. Münster, Cosmographiae universalis lib[ri] VI…, [Basileae 1552], s. 905.
7 J. Kroczak, Kurioza w barokowych kalendarzach, op. cit., s. 156.
8 F. Otwinowski, Dzieje Polski pod panowanie Augusta II od roku 1696–1728, Kraków 1849, s. 24, 25.
9 Kronika miejscowa i zagraniczna, „Czas”, 14 grudnia 1856, R. 9, nr 288, s. 3.
10 A. Jerzykowski, Historja Polska w zarysie z jeografią i mapą dawnej Polski…, wyd. 4, Gniezno 1886, s. 5.
11 J. Soczyński, Donacja Konstantyna – geneza, kariera, krytyka, w: Fałszerstwa i manipulacje w przeszłości i wobec przeszłości, red. J. Olko, Warszawa 2012, s. 77–87.
12 W. Tylkowski, Uczone rozmowy wszystkie w sobie prawie zawierającą filozofią napisane… i do druku podane roku… 1692, Warszawa 1692, s. 3.
13 B. Kürbis, Metody źródłoznawcze wczoraj i dziś, „Studia Źródłoznawcze” 1979, t. 24, s. 83–96.
14 M. Bielski, Kronika, to jest historyja świata, t. 3, oprac. D. Śnieżko, D. Kozaryn, E. Karczewska, Szczecin 2019, s. 17.
15 A. Bielowski, Wstęp krytyczny do dziejów Polski, Lwów 1850, s. I.
16 A. Naruszewicz, Historia narodu Polskiego, t. 3, ks. IV, Lipsk 1836–1837, s. 16.
17 L. Hajdukiewicz, Maciej z Miechowa zwany Miechowitą (ok. 1357–1523), w: PSB, t. 19, Wrocław 1974, s. 30.
18 Wstęp wydawców, w: M. Bielski, Kronika, to jest historyja świata, t. 1, oprac. D. Śnieżko, D. Kozaryn, E. Karczewska, Szczecin 2019, s. 12.
19 E.A. Kuropatnicki, Wiadomość o klejnocie szlacheckim…, cz. 1, Warszawa 1789, s. VI–VII; W. Dworzaczek, Niesiecki Kasper (1682–1744), w: PSB, t. 23, Wrocław 1978, s. 49, 50; I.M. Dacka, „Korona Polska” Kaspra Niesieckiego. Pomnik staropolskiego piśmiennictwa heraldycznego, Warszawa 2004, s. 234.