Zmiany klimatyczne to nie tylko huragany i powodzie. To także cichy pożar, który trawi nasze codzienne życie. Wzrost temperatury zwiększa ryzyko wypadków w pracy, obniża wyniki uczniów na egzaminach i prowadzi do eskalacji przemocy. R. Jisung Park, opierając się na badaniach ekonomicznych i statystycznych, ujawnia niewidzialne koszty globalnego ocieplenia – mniej spektakularne, ale równie niszczycielskie.
Ryzyko wypadku w pracy, takiego jak upadek z drabiny czy błąd w obsłudze ciężkich maszyn, jest większe w upalny dzień. Wynik egzaminu pisanego przez ucznia w dniu, gdy temperatura w klasie wynosi 32°C, a klimatyzacja nie działa, może spaść nawet o 10%. W gorące dni częściej dochodzi do kłótni i bójek. Rośnie też liczba samobójstw.
Oto ukryte koszty zmian klimatycznych – nie tak spektakularne jak pożar, ale na dłuższą metę o wiele groźniejsze – na które zwraca naszą uwagę R. Jisung Park. Posługując się najnowszymi badaniami statystycznymi i ekonomicznymi, wyjaśnia zagrożenia i proponuje możliwe rozwiązania. Spełnienie się groźby wydaje się realne, ale nie jest nieuniknione. Dalej możemy zbudować lepszy świat dla siebie i przyszłych pokoleń.
Historia zmian klimatycznych to opowieść, w której każda, nawet najmniejsza redukcja emisji ma znaczenie i w której wszyscy możemy pomóc w budowaniu stabilniejszej przyszłości klimatycznej. Tego poczucia nadziei i sprawczości potrzebuje każdy, kto jest otwarty na nowe sposoby myślenia o świecie i swoim miejscu na Ziemi. Odnajdzie je właśnie w tej książce.
Niewidzialny pożar. Ukryte koszty zmian klimatycznych
Przekład: Szymon Drobniak
Wydawnictwo Copernicus Center Press
Premiera: 26 marca 2025
Wprowadzenie
Zacznijmy od dwóch opowieści, których akcja rozgrywała się w czasach starożytnych.
Być może znasz historię Wezuwiusza. W 79 n.e. ten długo uśpiony wulkan na południowym wybrzeżu Włoch nagle wybuchł, wysyłając w niebo kolosalny słup popiołu i dymu. Wedle przekazów erupcja pokryła całe pobliskie Pompeje lawą i popiołem. Gdy gorące odłamki skał zaczęły z impetem spadać z płonącego nieba, miasto uległo zniszczeniu. Późniejsze szacunki wykazały, że odłamki te opadały w szaleńczym tempie ponad 1,5 miliona ton na sekundę[1].
Część mieszkańców próbowała ewakuować się z miasta, część szukała schronienia tam, gdzie tylko mogła. Uważa się, że druga, bardziej gwałtowna erupcja spowodowała spływ materiału piroklastycznego wzdłuż wybrzeża Zatoki Neapolitańskiej, co prawdopodobnie doprowadziło do niemal natychmiastowej śmierci tych, którzy pozostali w mieście. Badacze szacują, że tuż po wybuchu temperatura w budynkach mieszkalnych mogła sięgać 300°C, co wystarczyło, aby w zaledwie kilka sekund uśmiercić tych, którzy szukali tam schronienia[2].
Dla Pompejów erupcja Wezuwiusza była katastrofą pod każdym względem. To niegdyś kwitnące miasto zostało pogrzebane pod warstwą lawy i popiołu o grubości kilku metrów, a przez to skutecznie wymazane z mapy. Miało nie ujrzeć światła dziennego aż do momentu rozpoczęcia w tym miejscu wykopalisk archeologicznych. Stało się to ponad tysiąc lat później.
***
Jeśli ta przypowieść o naturalnej katastrofie na początku książki traktującej o zmianach klimatu wydaje ci się nazbyt przygnębiająca i jednocześnie przewidywalna, to prawdopodobnie masz rację. Opowieści snute wokół tematyki zmian klimatu zbyt często zawierają w podtekście czający się kataklizm i koncentrują na scenariuszach katastroficznych, wzbudzając u słuchaczy strach i rozpacz. Jesteśmy w jedenastej godzinie[1*], a może nawet już w sposób nieodwracalny przekroczyliśmy pewien próg. Tak przynajmniej głosi powszechna narracja.
W tej książce, nieco na przekór tej tendencji, podamy w wątpliwość zasadność tej znanej już opowieści o końcu świata. Nie dlatego, że zmiany klimatyczne nie stanowią poważnego problemu. Jak zobaczymy, mogą okazać się nawet bardziej podstępnym zagrożeniem dla ludzkiej przyszłości, niż wielu z nas skłonnych jest sądzić. Jednocześnie istnieje coraz więcej dowodów na to, że powszechna narracja o katastrofie klimatycznej może być prowadzona z pominięciem pewnych kluczowych aspektów prawdziwej historii zmian klimatycznych. W efekcie może to utrudniać nam poszukiwanie potencjalnych rozwiązań.
Nasza druga opowieść dotyczy upadku Rzymu.
W swoim czasie zachodnie Cesarstwo Rzymskie było uważane za pierwsze i największe imperium światowe. W szczycie swojego rozwoju rozciągało się przez Europę, Afrykę Północną i Azję Zachodnią, obejmując wiele rozległych terenów, dziś znanych jako Włochy, Hiszpania, Francja, Anglia, Maroko, Grecja i Turcja. O wojskowych podbojach i kulturalnych osiągnięciach Rzymu krążyły liczne legendy. Resztki jego dawnej wspaniałości, za sprawą rozbudowanej sieci dróg i niezwykłej architektury, przetrwały do dziś.
Dane ekonomiczne dotyczące tamtego okresu są co najmniej skąpe. Pewne dowody archeologiczne wskazują jednak, że mieszkańcy Cesarstwa Rzymskiego mogli doświadczać jednego z najwyższych standardów życia w czasach przedindustrialnych. Choć historycy spierają się co do dokładnych przyczyn upadku Cesarstwa Rzymskiego, jedno wydaje się jasne – upadek Rzymu był stopniowym procesem, na który wpływ miały zarówno siły wewnętrzne, jak i zewnętrzne, i który rozciągał się na całe dziesięciolecia, jeśli nie stulecia[3].
Nigdy nie poznamy całego splotu okoliczności, które doprowadziły do tego upadku. Teorie wysuwane przez historyków obejmują między innymi hipotezę tzw. barbarzyńców u bram, w myśl której doszło do osłabienia obrony wojskowej i stabilności finansowej imperium przez coraz częstsze, intensywne i gwałtowne inwazje. Mowa też o powolnej degradacji wywołanej chorobami, w szczególności zarazą Antoninów z końca II wieku, która mogła przyczynić się do kryzysu zdrowotnego i nagłej redukcji populacji Rzymian. Podkreśla się czynniki polityczne i instytucjonalne, w tym walki wewnętrzne w obrębie klasy rządzącej czy też rosnące nierówności ekonomiczne i niepokoje społeczne, które według niektórych mogły prowadzić do wycofania się elit z życia politycznego oraz ich ucieczki z miast[4].
Ponieważ upadek był stopniowy, badacze nadal debatują nad cezurą wyznaczającą faktyczny „upadek” Cesarstwa. Niektórzy twierdzą, że powszechnie przyjęta data 476 n.e., kiedy to obalono cesarza Romulusa Augustulusa, może wcale nie być trafna, jako że niektóre organy władzy rzymskiej i jej wpływ utrzymywały się w wielu częściach świata jeszcze przez całe stulecia po tym zdarzeniu.
Mniej dyskusyjny wydaje się fakt, że ekonomiczna i kulturalna potęga Cesarstwa Rzymskiego stopniowo bladła w ślad za malejącą liczbą ludności w potężnych niegdyś miastach, a rozwinięty handel międzyregionalny niemalże ustał. Doprowadziło to do obniżenia standardów życia, osłabienia potęgi militarnej i zaniku wpływów kulturalnych i politycznych w najrozmaitszych strefach życia[5].
POWOLNE SPALANIE
W tej książce analizuję głębsze konsekwencje ciągłego ogrzewania się naszej planety. Nie jest to opowieść grozy o zmianach klimatu ani też bagatelizujący istniejące zagrożenia wywód, w którym zachęcałbym do skierowania naszej uwagi na inne sprawy. To zaproszenie do spojrzenia na problem zmian klimatu przez nieco inny pryzmat, mniej zogniskowany na „katastrofizujących” nagłówkach w prasie, a bardziej na tytułowym „powolnym spalaniu”. Mam tu na myśli w dużej mierze niewidoczne koszty procesu ogrzewania się naszej planety, które dziś może nie są powodem do alarmu, ale które kiedyś w swojej wszechobecności i niesprawiedliwości mogą okazać się o wiele bardziej szkodliwe, niż powszechnie się sądzi, i których istnienie – nieoczywisty sposób – wzywa nas do szybkiego działania.
Główną tezą książki jest to, iż w gruncie rzeczy to właśnie subtelne konsekwencje zmian klimatu mogą stanowić dla nas najpoważniejsze wyzwanie, obejmujące przeróżne zjawiska: niedostrzegalnie podwyższone ryzyko zdrowotne rozłożone na miliardy ludzi; drobne, ale częste i powtarzalne straty finansowe firm; postępujące niszczenie wybrzeży i krajobrazu rolniczego, które zaburza funkcjonowanie całych społeczności opierających się na rolnictwie czy rybołówstwie; coraz mniej zainteresowani edukacją młodzi ludzie, coraz mniej zapamiętujący starsi i my wszyscy – coraz bardziej skłóceni ze sobą.
Takie spojrzenie nie wyklucza ryzyka katastrofalnego „zawału serca” planety, ale odsuwa je na plan dalszy. Wskazuje, że trwający, niemalże bezdyskusyjny stan „chronicznego zapalenia” stanowi już wystarczający powód do działania – zwłaszcza jeśli jego efekty nieoczekiwanie przyjmą charakter systemowy, a dla niektórych okażą się wręcz śmiertelne.
W mojej książce podkreślam też, że przy podejmowaniu świadomych decyzji dotyczących zmian klimatycznych nie należy kierować się intuicją. Biorąc pod uwagę wzrastającą wciąż niepewność związaną z tymi zmianami, nasze umysły mogą być szczególnie skłonne do uproszczonych heurystyk, kreślących fatalistyczny czarno-biały obraz, mimo że rzeczywistość pełna jest odcieni szarości. I to właśnie te odcienie mają istotne znaczenie przy podejmowaniu decyzji.
Różnica ta nie sprowadza się do kwestii wyłącznie akademickich, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że właściwe uregulowanie polityki klimatycznej nie jest jednorazową decyzją typu „wszystko albo nic”. Ze względu na ogromną skalę wyzwań i związaną z tym złożoną ekonomię decyzje w tej sferze prawdopodobnie będą wymagały stałego zaangażowania politycznego i inwestycji sektora prywatnego utrzymujących się przez wiele dekad, nie wspominając już o koniecznym ciągłym balansowaniu pomiędzy dobrze określonymi kosztami bieżącymi a mniej jasnymi, często niemierzalnymi, przyszłymi korzyściami. Co więcej, ukryte i często zróżnicowane społecznie skutki tych decyzji wymagają lepszego zrozumienia subtelności związanych z podatnością szczególnie najbiedniejszych społeczeństw tego świata na zmiany klimatu i adaptacją do nich, bo tylko wtedy można działać szybko i na podstawie dowodów. Oba te czynniki wskazują na rzeczywistą potrzebę wyważonego, opartego na danych zrozumienia problemu. Jak zobaczymy, wiele skutków zmian klimatycznych może już teraz wpływać na nasze portfele i jakość życia, i to w sposób nie zawsze oczywisty.
UKRYTE KOSZTY ZMIAN KLIMATU
W mojej książce proponuję syntetyczne ujęcie nowej fali badań ekonomicznych na temat kosztów ocieplającego się klimatu. Zrodziło się ono na bazie starannie przeprowadzonych badań z zakresu nowoczesnych nauk społecznych, szczególnie tych czerpiących z danych z rzeczywistego świata, oraz na dokładnym rozplątywaniu związków przyczynowo-skutkowych w obszarze nauki, która tradycyjnie opiera się głównie na modelowaniu i założeniach teoretycznych. Wiele z tych badań opublikowano ledwie na przestrzeni ostatniej dekady.
Powstaniu książki przyświecała zapewne słuszna myśl, że dla większości czytelników i czytelniczek statystyki i ekonometryka raczej nie są powodem do tego, by zrywać się rano z łóżka. Budując pomost pomiędzy światami ludzkich opowieści i badań akademickich, spróbujemy rozszyfrować, co obecnie dane mówią nam o wpływie zmian klimatycznych na nasze codzienne życie – zarówno w widoczny, jak i niewidoczny sposób.
Na przykład czy wiesz, że w zależności od charakteru zadań praca wykonywana w upalnym dniu, kiedy temperatura przekracza 32°C, może zwiększyć prawdopodobieństwo poważnego wypadku o 5–50% w porównaniu z chłodniejszym dniem, gdy temperatura wynosi 10–15°C? Zazwyczaj są to wypadki pozornie niezwiązane z upałem, takie jak upadek z drabiny czy błędy w obsłudze ciężkich maszyn. Być może słyszałeś też, że wynik egzaminu pisanego przez ucznia w dniu, gdy temperatura w klasie wynosi 32°C, a klimatyzacja nie działa, może spaść nawet o 10%? Tym samym wyższe temperatury w szkołach mogą przyczyniać się do pogłębiania różnic w osiągnięciach akademickich między bogatymi a biednymi, czarnymi a białymi, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w innych krajach. Czy wiesz, że liczba strzałów oddawanych z broni palnej w twojej okolicy zależy od panującej w danym dniu temperatury powietrza, podobnie zresztą jak liczba samobójstw? Byłbyś w stanie odgadnąć kierunek zmian tych statystyk?
Wyobraź sobie, że kwartalne zyski twojej ulubionej opcji giełdowej mogą już teraz w nieoczywisty sposób determinować takie zjawiska jak gwałtowność i częstość powodzi w Chinach, intensywność fal upałów w Indiach czy chłodnych frontów w Kanadzie. Albo że negatywne skutki pozornie niewielkiego wydarzenia klimatycznego mogą rozprzestrzeniać się wzdłuż globalnego łańcucha dostaw. Wiedząc o tym, czy zmieniłbyś swoje postrzeganie ryzyka, jakie niesie zmiana klimatu?
Zrozumienie tego, jak zmiany klimatu wpływają na różne aspekty naszego codziennego życia – z odwołaniem się do danych naukowych – może być kluczowym czynnikiem przy podejmowaniu ważnych decyzji dotyczących działań łagodzących skutki zmian klimatu (na przykład jak szybko powinniśmy odchodzić od paliw kopalnych i za jaką cenę), jak i adaptacyjnych (jak przygotować się na nadchodzące ocieplenie).
Dlaczego to takie ważne? Istnieją przynajmniej dwa powody. Po pierwsze, koszty „powolnego spalania” mogą suma summarum przewyższyć negatywne skutki wielkich, głośnych katastrof klimatycznych. Oczywiście zależy to od tego, co rozumiemy przez pojęcie katastrofy klimatycznej. Co więcej, stwierdzenie takie może wydawać się odważne, zwłaszcza biorąc pod uwagę apokaliptyczne obrazy zalanych miast lub zniszczonych ekosystemów, często towarzyszące zmianom klimatu. W kolejnych rozdziałach przyjrzymy się więc danym wspierającym naszą tezę. O jej słuszności zdecyduje to, czy prezentowane dowody znajdą swoje potwierdzenie w rzeczywistości. Jeśli tak, to będą przemawiać na rzecz bardziej wyważonej i być może mniej moralizatorskiej argumentacji, by ostatecznie przekonać do bezzwłocznej, agresywnej redukcji emisji gazów cieplarnianych. Będzie to także oznaczać, że nawet jeśli uwzględnimy znane i nieznane ryzyka, „rozwiązanie problemu zmian klimatu” sprowadzi się raczej do wielu działań rozpiętych na skali „odcieni szarości”, a nie do decyzji typu „tak/nie”. Innymi słowy, na przekór sloganom głoszącym koniec świata nigdy nie powinno być „za późno”, aby coś zmienić.
Proponujemy więc spojrzenie na codzienne zjawiska, pozornie dobrze poznane i rozumiane, z nowej perspektywy. Możemy zacząć dostrzegać subtelne nierówności społeczne, które pojawiają się w cieplejszym świecie. Może to wpłynąć na nasze postrzeganie wagi problemu zmian klimatu na poziomie globalnym, ale też poprowadzić nas do odkrycia możliwości interwencji bardziej bezpośrednich, o charakterze lokalnym, szczególnie w zakresie działań adaptacyjnych, by przygotować się na to, co nieuniknione – zwłaszcza biorąc pod uwagę odpowiedzialność ludzkości za rozmiary szkód wyrządzanych klimatowi.
Proaktywne podejście do adaptacji i budowania odporności może być użyteczne z punktu widzenia ochrony własnego bezpieczeństwa fizycznego i finansowego, niezależnie od tego, czy jesteśmy właścicielem domu, czy szefem firmy z listy 500 najbogatszych czasopisma Fortune. Może też okazać się kluczowym gwarantem tego, że drabina ekonomicznych możliwości nie zacznie się nagle załamywać dla tych, którzy znajdują się na jej niższych szczeblach. I mowa tu nie tylko o „uchodźcach klimatycznych” z krajów Trzeciego Świata, ale także o ludziach, którzy serwisują twoje auto, dostarczają pocztę, produkują i przyrządzają jedzenie, jakie codziennie spożywasz.
Być może wyda ci się kontrowersyjnym stwierdzenie, że pogłębienie wiedzy na temat wpływu zmian klimatu na nasze codzienne życie daje nam – lub powinno dać – większe poczucie nadziei. Nie naiwnej nadziei opartej na pobożnych życzeniach, ale krzepiącej nadziei, wynikającej z jasnego rozeznania i trzeźwej oceny podatności ludzi na zmiany klimatyczne oraz społeczno-ekonomicznych uwarunkowań działań, które można podjąć, aby pomóc światu dostosować się do nadchodzącej przyszłości.
BEZPOŚREDNIOŚĆ, NIERÓWNOŚĆ I NIEPEWNOŚĆ
Przejdźmy do zmian klimatycznych, a ściśle do trzech kluczowych spraw, które wydają się czaić tuż za rogiem.
Pierwsza rzecz ma związek z faktem, że znaczące ocieplenie nadchodzi szybciej, niż sądziło dotychczas wielu naukowców, częściowo dlatego, że szybkość, z jaką określona ilość CO₂ przekłada się na zmiany klimatyczne, może być większa, niż zakładano. To już nie tylko kwestia przyszłości naszych dzieci czy wnuków, ale także naszej własnej. Jak się wydaje, mamy obecnie do czynienia z pozytywnym sprzężeniem zwrotnym pomiędzy rosnącymi stężeniami CO₂ a cieplejszymi, bardziej kwaśnymi oceanami, co z kolei zmniejsza zdolność oceanów do pochłaniania CO₂ z atmosfery. Oznacza to, że starsze modele klimatyczne, które nie uwzględniały takich sprzężeń zwrotnych, mogły nie doszacować tempa ocieplania[6].
W momencie pisania tych słów temperatura Ziemi wzrosła już o około 1,1°C[2*]. Nawet przy ambitnych zobowiązaniach, wynikających z ostatnich międzynarodowych porozumień, zmierzamy ku ociepleniu w przedziale 1,9°–3°C do końca tego stulecia[7]. Zauważmy, że intuicyjne zrozumienie takich danych może czasami nastręczać trudności. W zimowy poranek odrobina ocieplenia może wydawać się czymś przyjemnym. Bardziej przystępnym dla nas sposobem może być liczenie liczby relatywnie ekstremalnych dni, takich jak prognozowana liczba dni rocznie, podczas których temperatura przekracza 32°C. Jest to wciąż niedoskonała miara, ale przynajmniej dająca się jakoś powiązać z osobistymi doświadczeniami. W końcu większość z nas odczuła trudy życia w okresie upalnego lata.
Według takiego wskaźnika w latach 2050–2060 w Rzymie spodziewany jest aż dziesięciokrotny wzrost liczby takich dni w porównaniu ze średnimi danymi z okresu przedindustrialnego. Mieszkańcy Atlanty mogą każdego roku doświadczyć dodatkowo pięćdziesięciu upalnych dni wraz z około dwudziestoma, do których dochodziło przed antropogenicznym ociepleniem klimatu. Im bliżej równika, tym zjawisko to wykazuje większą tendencję wzrostową. Dla mieszkańców Akry w Ghanie, Mumbaju w Indiach czy Bangkoku w Tajlandii liczba ta może zbliżyć się do stu. To nie jest literówka. Sto dodatkowych dni w roku z temperaturą powyżej 32,2°C! Dodajmy, że w wielu takich miejscach większość domów wciąż nie posiada klimatyzacji. Zresztą nawet fizyczna aklimatyzacja, choć do pewnego stopnia skuteczna, prawdopodobnie nie okaże się technologicznym wybawieniem.
Niezależnie od tego, czy począwszy od dzisiaj, uda nam się szybko ograniczyć emisje, to i tak, przynajmniej przez następne kilka dekad, nieunikniony jest pewien poziom ocieplenia. To nie znaczy, że redukcja emisji nie pomoże. Wręcz przeciwnie – zwłaszcza w drugiej połowie XXI wieku i później będzie to kluczowy kierunek naszych działań[8].
Tak naprawdę ponury obraz przyszłości planety, jaki wynika z większości rozmów o klimacie, często zaciemnia fakt, że dokonano już w tej materii znacznego postępu. Nawet na początku drugiej dekady XXI wieku wiele modeli przewidywało, że wzrost temperatury z powodu działań człowieka wkrótce przekroczy 4°C lub więcej do końca stulecia. Obecnie umiarkowane scenariusze wskazują na około 2,5°C do roku 2100. W 2022 roku Stany Zjednoczone, będące historycznie największym emitentem gazów cieplarnianych i przez długi czas wykazujące opieszałość na polu realnych działań na szczeblu krajowym, przegłosowały w Kongresie istotne ustawy klimatyczne. Zakładają one redukcję emisji o prawie połowę do 2030 roku w porównaniu z poziomami z 2005 roku.
To są niemałe osiągnięcia. Ale mogą okazać się jedynie drobnymi wpłatami na konto stuletniej hipoteki, jaką jest łagodzenie skutków zmian klimatu: hipoteki, której miesięczne raty mogą z czasem rosnąć, gdy koszty redukcji kolejnych emisji będą się zwiększać. Pozostaje jeden palący problem – impet spowodowany dotychczasowymi emisjami w systemie klimatycznym Ziemi jest zbyt duży, aby udało się uniknąć znacznego ocieplenia w trakcie naszego życia. Klimat Ziemi jest niczym monstrualny, powolny wieloryb, a my pogarszamy jego stan od ponad stulecia. Jak zobaczymy, nawet jeśli będziemy w stanie zapobiec planetarnej katastrofie w dłuższej perspektywie, to klimatyczna inercja efektu cieplarnianego – a zatem trudność w zatrzymaniu owego rozpędzonego wieloryba – w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat może mieć bardzo poważne konsekwencje dla milionów ludzi, w wielu przypadkach będące kwestią życia i śmierci. Prowadzi nas to do problemu numer dwa: nierówności.
W wielu częściach świata ocieplanie się klimatu ma za swoje tło społeczny obraz pełen znacznych i wciąż narastających nierówności ekonomicznych, co szczególnie uwidacznia się w dostępie ludzi do infrastruktury i umiejętności potrzebnych do uczestnictwa we współczesnym globalnym rynku. Podczas gdy płace osób znajdujących się na szczycie rozkładu dochodów w USA rosły szybko od lat 90., to większość obywateli amerykańskich – szczególnie tych bez wykształcenia wyższego – doświadczyła na tym polu stagnacji. Realnie, z uwzględnieniem zmian kosztów życia, dochody pracowników bez wykształcenia wyższego w istocie spadły.
Podobne trendy – choć nie zawsze tak wyraźnie jak w Stanach Zjednoczonych – zostały udokumentowane w dużej części Europy, a także w niektórych rejonach Azji[9]. Cztery dekady temu w Chinach gorzej opłacana połowa pracowników wypracowywała 27% całkowitego dochodu narodowego, podczas gdy górny 1% stanowiły dochody około 6% populacji, co daje stosunek około 4:1. Od 2015 roku udziały dochodów wynosiły już odpowiednio 15% i 14%, co daje w przybliżeniu stosunek 1:1. Oznacza to, że górny 1% zarabiających – głównie zamożna elita Szanghaju, Pekinu i innych wielkich metropolii – zarabia teraz niemal tyle samo co (sumarycznie) dolne 50% pracowników, do których należy w Chinach ponad 700 milionów ludzi. (Dla porównania liczby dla mniej zarabiających 50% i górnego 1% rozkładu dochodów w Stanach Zjednoczonych wynoszą odpowiednio 12% i 20%. W bardziej egalitarnej Francji dolna połowa zarabia 22%, a górny 1% wypracowuje 10% dochodu narodowego)[10].
Jak kształtują się ryzyka związane ze zmianami klimatu w zależności od rozkładu dochodów w twoim kraju lub mieście? Czy zmiana klimatu może być mechanizmem napędzającym dalsze zwiększanie przepaści między bogatymi a biednymi? A jeśli tak – jakie są tego społeczne i ekonomiczne implikacje?
Jak zobaczymy dalej, publikowane badania naukowe wskazują, że konsekwencje umiarkowanego, niekatastrofalnego ocieplenia mogą być poważne, zwłaszcza dla osób społecznie mniej uprzywilejowanych. Rodzi to ważne pytania dotyczące sposobów adaptacji i ukierunkowania pomocy klimatycznej. Oczywiście odpowiedź byłaby bardziej trafna w przypadku dostępu do lepszych danych, gdyż to pozwoliłoby decydentom podchodzić do kwestii adaptacji z większą precyzją. Biorąc pod uwagę wspomniany czynnik numer jeden – ocieplenie klimatu na poziomie niemożliwym już dziś do uniknięcia – zbiorowe decyzje często będą dotyczyć tego, jak najlepiej przystosować się do zmieniającego się świata.
Wspomniane formy nierówności nie są dokładnie tymi, o których przywykliśmy myśleć w kontekście sprawiedliwości klimatycznej. Większość z nas została już skonfrontowana z tezą, że historycznie zmiana klimatu jest problemem spowodowanym przez emisje bogatych konsumentów z Globalnej Północy, w większości już nieżyjących, podczas gdy jej konsekwencje odczuwane są przez wszystkich, w tym przez młodych żyjących w biedniejszych krajach Globalnego Południa.
Ta nierówność w przypisywaniu winy była głównym powodem, dla którego bogate i biedne kraje nie zgadzają się co do zmian klimatu. Gdyby chcieć sparafrazować punkt widzenia krajów rozwijających się, można by użyć słów: „Wy, kiedy była wasza kolej, wykorzystaliście to na używanie taniej energii i wyprzedziliście nas gospodarczo. Teraz, gdy nadeszła nasza kolej, mówicie nam, byśmy znaleźli czystszą alternatywę, co spowolni nas jeszcze bardziej. Nie możecie oczekiwać, że będziemy z tego zadowoleni”.
Ten międzynarodowy aspekt sprawiedliwości klimatycznej jest kluczowy zarówno z powodów etycznych, jak i praktycznych. Zwyczajna odpowiedzialność nakazuje, by, ujmując to metaforycznie, ci, którzy bardziej skorzystali z „energetycznego zastrzyku” tanich paliw kopalnych, proporcjonalnie więcej zapłacili za sprzątanie powstałego bałaganu.
Z drugiej strony jedno z twierdzeń przedstawionych w tej książce mówi, że prawdopodobnie równie istotne dla kształtowania nierówności międzyludzkich są implikacje zmian klimatu i polityki energetycznej. Widać tu, że presji klimatycznej podlegają zróżnicowane doświadczenia życiowe ludzi w różnych wymiarach: rasowych, płciowych, statusu imigracyjnego i klasowego, zarówno w krajach bogatych, jak i biednych. Te różnice mogą na przykład okazać się kluczowe w określeniu, czy polityczny apetyt na długoterminową transformację w kierunku czystej energii może być utrzymany, zwłaszcza jeśli wyższe ceny energii zaczną nadwyrężać portfele – szczególnie w dolnej połowie rozkładu dochodów w krajach, gdzie początkowo konieczne będą najbardziej radykalne cięcia.
Ze względu na charakter nowoczesnej gospodarki pracownicy, którzy ponoszą już jakiś ciężar oddziaływania ocieplenia klimatu na ludzkie zdrowie i produktywność, mogą również być tymi, których najmocniej dotkną równolegle występujące nierówności – ukryte za mechanizmami takimi jak automatyzacja, globalizacja i ukierunkowanie techniczne na umiejętności (ang. skill-biased). Można by się spodziewać w tym kontekście przedstawicieli takich zawodów jak na przykład rolnicy czy budowlańcy. Ale mogą nas zaskoczyć obecni w tym zestawieniu pracownicy zakładów produkcyjnych, parkingów czy przetwórstwa żywności, a także personel sprzątający i pracownicy magazynów. Oni również wydają się narażeni na ryzyka klimatyczne w miejscu pracy.
Podobnie, ze względu obecną na rynku mieszkaniowym segregację ludzi na podstawie dochodów biedniejsze rodziny mogą być coraz bardziej skłonne mieszkać na terenach silnie narażonych na zagrożenia klimatyczne. Siły rynkowe napędzające takie wzorce nierówności nie zawsze są łatwe do zauważenia, a opracowanie skutecznych interwencji może być większym wyzwaniem, niż podpowiada zwykła intuicja.
W tej książce poddamy oglądowi szereg badań, których autorzy zmierzyli się z pytaniem: czy zmienność w szkodach klimatycznych w jakimś zakresie może wynikać ze społeczno-ekonomicznych uwarunkowań podatności na nie i jeśli tak – w jaki sposób? Badacze analizowali między innymi organizację rynków pracy i nieruchomości oraz dostępność dla ludzi określonych rodzajów sieci bezpieczeństwa społecznego. W dalszej części książki spróbuję dowieść, że jakkolwiek doniosłe w skutkach wydaje się zadanie zmobilizowania bogatszych narodów w celu wsparcia finansowego biedniejszych narodów, równie pilne może być rozszerzenie bazy dowodowej dotyczącej tego, jak najlepiej zaprojektować i ukierunkować pomoc w adaptacji do zmian klimatu.
Sprawa numer trzy to niepewność. Żyjemy w stanie wszechobecnej niepewności. Dotyczy to nie tylko kwestii, czy rzeczywiście da się uniknąć katastrofy klimatycznej za życia naszych dzieci, ale również wielu życiowych decyzji w związku z koniecznością możliwie najlepszego przystosowania się do zmian, które już zachodzą. Zastanawiamy się z niepokojem, czy (i jak) możemy kształtować rzeczywiste skutki szybko ocieplającego się świata?
Na poziomie społecznym spotykamy się z dość powszechnym zrozumieniem tego, że kluczową rolę w powstrzymywaniu najgorszych skutków niekontrolowanej zmiany klimatu pełni redukcja emisji. Coraz większy też staje się konsensus wokół kwestii, czy łagodzenie skutków klimatu powinno być imperatywem politycznym. Wciąż jednak spieramy się co do tego, kiedy i jak oraz czyim kosztem (ponoszonym przez kogo) powinny być łagodzone zmiany klimatu. Szybkie zniesienie zakazów wiercenia w poszukiwaniu ropy naftowej w Stanach Zjednoczonych, jakie ogłoszono w następstwie wojny na Ukrainie i rosnących cen energii, jest tylko jednym z wielu możliwych przykładów. Podobnie jak debata na temat zasadności i ewentualnego terminu wycofania silników spalinowych z rynków motoryzacyjnych. Napięcie to często ulega spotęgowaniu w krajach rozwijających się, gdzie pewne kompromisy między wzrostem gospodarczym a „zieloną ekonomią” mogą być trudniejsze do zaakceptowania.
Na poziomie indywidualnym reguły codziennej walki z ryzykiem klimatycznym – czy to jako właściciel domu, inwestor, menedżer, czy burmistrz – często pozostają niepokojąco niejasne. W którym momencie należy rozważyć sprzedaż rodzinnego domu, aby móc następnie przenieść się na wyżej położony teren? Jak dobrze zabezpieczyć portfel emerytalny przed potencjalną korektą klimatyczną? Czy klasy w szkole twojego dziecka – lub inne miejsca przeprowadzania standardowych egzaminów – mają niezawodną klimatyzację?
Ostatnie badanie przeprowadzone wśród dyrektorów generalnych i finansowych największych firm na świecie wykazało, że 86% z nich zgodziło się ze stwierdzeniem, że należy zająć się sprawą ryzyka klimatycznego[11]. Po części mogło być to spowodowane faktem, iż liczba wniosków akcjonariuszy dotyczących tych kwestii wzrosła czterokrotnie od 2011 roku. Jednocześnie ponad trzech na czterech dyrektorów generalnych i finansowych (77%) przyznaje, że ich firmy nie są w pełni przygotowane na negatywny wpływ zmieniającego się klimatu na ich finanse. W rzeczywistości niewielu wydaje się mieć jasne pojęcie, które ryzyka klimatyczne są ważne i dlaczego. Czy istotniejsze jest ryzyko powodzi, pożarów lasów, czy ekstremalnych fal upałów? Gdzie w łańcuchu dostaw może czaić się ryzyko klimatyczne i jak można zająć się nim w sposób opłacalny? Czy ryzyko dosięgnie aktywów fizycznych, takich jak fabryki i magazyny, czy zasobów ludzkich, takie jak pracownicy call center?
Być może nie jest więc zaskoczeniem, że ośmiu na dziesięciu menedżerów (82%) uważa, że ich firmy mają niewielką lub żadną kontrolę nad ryzykami klimatycznymi[12]. Jak zobaczymy na kolejnych stronach, na początek prawdopodobnie pomocne byłoby dysponowanie miarami dotyczącymi ryzyk fizycznych, pozwalającymi ustalić na przykład, w jakim stopniu ociepli się dany obszar lub o ile wzrośnie liczba pożarów lasów rocznie do 2030 roku. Ale w wielu przypadkach może to być niewystarczające. Im bardziej wgłębiamy się w społeczno-ekonomiczne niuanse podatności na zmiany klimatu, tym lepiej rozumiemy, że ryzyko fizyczne i ekonomiczne nie są tym samym i często zależą od złożonych czynników instytucjonalnych i strukturalnych.
Biorąc pod uwagę potencjał systemowych ryzyk finansowych (zdolnych na przykład wywoływać szybkie korekty cen i niestabilność na rynku mieszkaniowym), jak również możliwe konsekwencje fiskalne, w nadchodzących latach możemy być świadkami jeszcze liczniejszych debat nad rolą rządu w adaptacji do zmian klimatu. Postanowienia z tych debat znajdą zapewne odbicie w twoim życiu, nawet jeśli nigdy nie doświadczysz najbardziej bezpośrednich zagrożeń fizycznych: pożarów lasów czy powodzi.
Wszystko to pokazuje, że biegłość w pozyskiwaniu i przetwarzaniu faktów ekonomicznych dotyczących ukrytych codziennych kosztów zmian klimatu (zarówno indywidualnie, jak i zbiorowo) coraz bardziej zyskuje dziś na wartości. Chociaż niniejsza książka nie odpowie definitywnie na wszystkie nasuwające się pytania, to może wyposażyć czytelnika w pewne narzędzia do bardziej proaktywnego ich rozwiązywania.
Na początku musimy rozważyć jedną szczególną rzecz: czy nasz osobisty stosunek do kwestii zmian klimatu może zależeć od tego, jak rozumiemy pojęcie katastrofy klimatycznej?
JAK MYŚLIMY I MÓWIMY O ZMIANACH KLIMATU?
Nie chcę, byście żyli nadzieją. Chcę, abyście wpadli w panikę. Chcę, abyście każdego dnia bali się i działali tak, jakby wasz dom się palił. Bo tak właśnie jest.
GRETA THUNBERG
To, że mamy problem, nie oznacza od razu, że mamy go rozwiązywać, zwłaszcza jeśli koszty leczenia okażą się wyższe niż koszty wywołane przez samą dolegliwość.
BJORN LOMBORG
Większość popularnonaukowych dyskusji na temat zmian klimatu koncentruje się wokół pojęcia cywilizacyjnej katastrofy. Zdaniem niektórych zagrożenie to ma już charakter egzystencjalny. Dla innych taka retoryka jest niczym oliwa dolewana do ognia szyderstw, pożywka dla kulturowej wojny, w której sianie strachu jest tylko jednym ze sposobów na deptanie indywidualnej wolności obywatelskiej lub przejawem źle ukierunkowanego, aktywistycznego zapału.
U źródeł obu tych stanowisk leżą dwa założenia, które albo są wadliwe, albo przynajmniej warte ponownego przemyślenia. Pierwsze wiąże się z przekonaniem, że sprawa zmian klimatycznych nie stanie się priorytetem dla ludzkości, o ile wynikające zeń ryzyko nie nabierze charakteru egzystencjalnego. Tylko w tym przypadku, gdyby zmiana klimatu groziła upadkiem cywilizacji, sprawie nadano by statut pilnego wyzwania społecznego. Z takiej retoryki wynika też, że uzasadnione jest upowszechnianie dramatyzowanych opowieści o nadciągającej zagładzie i Ziemi nienadającej się do życia (nawet jeśli dowody są czasem naciągane), ponieważ tylko w ten sposób większość ludzi zwróci uwagę na problem. W obozie przeciwnym zakłada się z kolei, że wystarczy wykazać luki w najbardziej skrajnych scenariuszach katastrofy, nie poświęcając wiele uwagi ocenie, czy bardziej umiarkowane warianty rozwoju zdarzeń nie spełniłyby kryteriów kosztów i korzyści wynikających z aktywnego działania na rzecz planety.
Mam nadzieję, że kolejne strony pokażą jedno – nie potrzeba progu globalnego ryzyka egzystencjalnego, aby działania na polu klimatycznym uznać za wartościowe i godne uwagi. Być może potrzebujemy osób pokroju Grety Thunberg, aby zintensyfikować zainteresowanie ochroną planety dla potomności. Ale być może potrzebujemy także bardziej beznamiętnego szacowania szkód, jakie zmiana klimatu może wyrządzić dziś i w najbliższej przyszłości – szkód, które w sumie mogą być dalekie od nieuchronnego upadku cywilizacji, ale mogą oznaczać poważną utratę środków do życia lub nawet samego życia dla wielu poszczególnych ludzi, firm i społeczności.
Dane coraz częściej wskazują, że z powodu zmian klimatu, na długo przed osiągnięciem poziomu egzystencjalnego zagrożenia, wiele naszych działań stopniowo stanie się mniej produktywnych i satysfakcjonujących – i powinno to budzić poważne obawy. Niezależnie od tego, czy etyczną podstawą naszego postępowania jest efektywność ekonomiczna, czy sprawiedliwość społeczna – czy jedno i drugie – może się okazać, że trzeźwa ocena takich subtelniejszych szkód może być wystarczającym powodem do działania. Ma to szczególnie znaczenie w tym zakresie, w jakim nasze własne osobiste i zbiorowe wysiłki mogą istotnie pogłębić lub złagodzić te szkody.
Aby było jasne, agresywne działanie na rzecz łagodzenia zmiany klimatu jako forma polisy ubezpieczeniowej przeciwko potencjalnemu ekologicznemu i cywilizacyjnemu upadkowi jest wysoce uzasadnione. Kiedy tylko mamy taką możliwość, wykupujemy ubezpieczenie przeciwko scenariuszom o niskim prawdopodobieństwie, ale o wysokiej szkodliwości, czy to w formie ubezpieczenia majątkowego, czy na życie. Można argumentować, że skupianie naszej uwagi na możliwości anihilacji cywilizacji było i jest wykorzystywane instrumentalnie po to, by wytrącić nas ze stanu samozadowolenia. W rzeczywistości mnóstwo osiągnięć na polu redukcji emisji nie pojawiłoby się bez społecznej mobilizacji, do jakiej przyczyniła się ta narracja, szczególnie wśród młodych ludzi.
Kiedy więc wychwalam narrację mówiącą o niekatastrofalnym, powolnym spalaniu, nie robię tego po to, aby krytykować lub deprecjonować samą możliwość rozpoznania bardzo realnego – choć wysoce niepewnego i prawdopodobnie bardzo odległego – ryzyka prawdziwie katastrofalnej zmiany klimatu. W rzeczywistości, biorąc pod uwagę głęboką niepewność wpisaną w projekcje klimatyczne i nasze coraz lepsze rozumienie nieliniowych sprzężeń zwrotnych (powszechnie nazywanych „punktami krytycznymi”), dobrze byłoby postępować ostrożnie i zachować retorykę „ubezpieczenia od katastrofy” jako komplementarny wzorzec rozumowania. Nawet w sytuacji gdy przewidywane średnie wielu modeli klimatycznych plasują się na niższych poziomach ocieplenia, niż było to wcześniej, ogony związanych z nimi rozkładów prawdopodobieństwa pozostają niepokojąco długie i są źródłem głębokiej niepewności (znanej również jako niepewność Knighta), którą można by podsumować jako problem nieznanych nieznanych.
Istnieją jednak poważne psychologiczne reperkusje takiego trwałego zaangażowania opartego na scenariuszach zagłady, w niewielkim stopniu stanowiącego praktyczny wkład do dyskusji o rzeczywistych wyzwaniach związanych z adaptacją do życia w warunkach nieuniknionego ocieplenia. Kwestią najważniejszą wydaje się więc zmiana klimatycznej retoryki, którą przejmujemy jako decydenci i wyborcy. Dobrą alternatywą jest narracja mówiąca o zmianach klimatu jako o powolnym i nierównym spalaniu się. Można w tym widzieć też wizję komplementarną wobec tej, w której zmiany klimatu postrzega się jako egzystencjalny kryzys dla ludzkości.
Oczywiście podejścia ekonomiczne do problemów środowiskowych niosą ze sobą ryzyko wszechwładności dostępnych danych: jesteśmy zawsze skłonni szukać naszej zguby pod zapaloną latarnią. W efekcie to, czego nie możemy dobrze zmierzyć lub wycenić w dolarach i centach, może nie być traktowane z odpowiednią powagą, mimo swej znacznej immanentnej wartości. Mam jednak nadzieję wykazać, że nawet jeśli ograniczymy zakres naszej analizy do spraw, które możemy w miarę dobrze zmierzyć, korzyści z licznych inwestycji w czystą energię prawdopodobnie znacznie przewyższają koszty.
Jak zobaczymy w dalszych rozdziałach, w świetle obecnych danych redukcja emisji, nawet przy rozsądnych kosztach, jest opłacalna ze względu na powszechność zjawisk, które nazywam „powolnym spalaniem”. Może tak być, nawet zanim uwzględnimy w dyskusji egzystencjalne punkty krytyczne w systemie klimatycznym lub bardzo trudną do wyceny destrukcję świata naturalnego, taką jak utrata bioróżnorodności czy degradacja świętych gajów[3*]. Niegdyś mało prawdopodobne ekstremalne scenariusze mogą stawać się coraz bardziej prawdopodobne i potencjalnie destruktywne, a wciąż słabo zmierzona i mało rozpoznana wartość kapitału naturalnego może w istocie przewyższać jakiekolwiek obecne szacunki. Mam jednak nadzieję wykazać, że nawet jeśli mocno skupimy się na bezpośrednich ludzkich stratach, jakie poniesiemy w najbliższych latach w związku z „niekatastrofalnym” ociepleniem klimatu, to i tak analiza kosztów i korzyści z racji łagodzenia tych zmian skłoni nas do stosowania agresywnych form redukcji emisji.
Drugim błędnym założeniem w większości dyskusji na temat zmian klimatu jest to, że wszelkie szkody na Ziemi są w jakiś sposób globalnie aplikowane, niczym asteroida powodująca wyginięcie całych ekosystemów lub inwazja obcych. Że w obszarze zmian klimatycznych można wyodrębnić jedno uniwersalne zjawisko – impuls prowadzący do zniszczenia, którego skutki dotkną nas wszystkich na Ziemi jednakowo. Oto ludzkość niepewnie balansuje na krawędzi życia i śmierci, jakby stłoczona we współczesnej arce Noego. „Wszyscy będziemy działać razem albo wszyscy razem zginiemy” – to częsty motyw obecny w takiej retoryce.
Choć takie obrazy mogą dostarczać użytecznych narzędzi narracyjnych, to dostępne dowody nakazują powątpiewać w słuszność ukrytego w nich przekazu. Szczególnie gdy weźmie się pod uwagę różnice między bogatymi i biednymi pod względem stopnia ich narażenia na ryzyko klimatyczne (i zdolności adaptacji do niego). W istocie, wcześniej wymienione kluczowe cechy zmian klimatu (tj. ich natychmiastowość i nierówny wpływ) wymuszają nowe spojrzenie na ten problem, skłaniające do tego, by zaprzestać swoistej „gry w pokera” na skalę planetarną i przejść do planowania działań, które mogą okazać się niezbędne w zarządzaniu nieuchronnym za naszego życia ociepleniem i będą chronić przed jego negatywnymi skutkami ludzi najbardziej wrażliwych.
Obie perspektywy: powrót do arki Noego i zarządzanie przewlekłym bólem, można rozważać równolegle, odpowiednio realizując cele łagodzenia i adaptacji. Mając na uwadze ryzyko śmiertelnej niewydolności nerek, można przecież zdecydować się na szybkie i trwałe zmiany w diecie i rutynie ćwiczeń, jednocześnie szukając natychmiastowej pomocy medycznej, by załagodzić postępujące w danej chwili objawy przewlekłej choroby nerek.
Mamy zatem dwa podejścia: długoterminowe i krótkoterminowe. Mam nadzieję, że będę w stanie je zilustrować z odwołaniem do licznych badań i przykładów i uda mi się wykazać, że mogą być równolegle stosowane. Kwestia ta nabierze szczególnej wagi w kontekście nierównomiernie rozkładających skutków zmian klimatu, które już nas dotknęły. A jedynym źródłem tego problemu wcale nie jest znany powszechnie fakt, że niektóre części świata będą się ocieplać szybciej niż inne lub będą bardziej narażone na powodzie, huragany czy pożary. Nierówności pojawią się także dlatego, że sposób, w jaki dane zjawisko klimatyczne przekłada się na ludzki niedostatek w sferze zdrowia (lub dobrobyt), niemal zawsze okazuje się wysoce złożoną funkcją oddziaływania środowisk społecznego, ekonomicznego i instytucjonalnego.
Pomyślmy, że zderzenie z innym samochodem w mercedesie z zapiętymi pasami przy prędkości sześćdziesięciu kilometrów na godzinę może prowadzić do raptem kilku siniaków i irytującej papierkowej roboty związanej z realizacją ubezpieczenia. Zderzenie z tą samą prędkością w rykszy bez kasku może okazać się śmiertelne, szczególnie jeśli w pobliżu nie ma karetek ani szpitali. Podobną zasadę można odnieść do wielu zdarzeń klimatycznych. Okazuje się, że śmiertelność z powodu wystąpienia dnia z temperaturą 35°C może różnić się o rząd wielkości lub więcej w Indiach i Stanach Zjednoczonych. Nawet na obszarze Stanów efekty wynikające z negatywnego wpływu takiego upału na zdrowie mogą różnić się o rząd wielkości w zależności od splotu lokalnych i osobowych czynników, takich jak dochód, zawód, branża i sąsiedztwo.
Podobnie zamożni właściciele zagrożonych sztormami i pożarami domów mają dość środków, by wznosić ochronne umocnienia lub przeprowadzić się w bezpieczniejsze rejony, podczas gdy biedni mogą utknąć w miejscach coraz bardziej nękanych przez żywioły, a ich pogarszająca się sytuacja ekonomiczna jeszcze bardziej utrudni im ucieczkę.
Kiedy jednak zaczniemy odkrywać kolejne poziomy podatności na zmiany klimatu, stanie się jasne, że inwestycje fizyczne, takie jak wały morskie, klimatyzacja i więcej zieleni, stanowią tylko niewielką część rezerwuaru możliwych rozwiązań. W rzeczywistości w wielu najbiedniejszych miejscach na świecie najważniejsze interwencje adaptacyjne mogą pozornie mieć niewiele wspólnego ze środowiskiem. W książce przyjrzymy się być może nieintuicyjnym i nieoczekiwanym wpływom systemów bankowych, działań edukacyjnych i rynków pracy na absorbowanie lub amplifikowanie negatywnych skutków zmiany klimatu na nasz dobrostan.
Gwałtowny wysyp badań, jakie przeprowadzono między innymi w ciągu ostatnich kilku dekad, przeobraził nasze wcześniejsze rozumienie ukrytych, ale wszechobecnych mechanizmów, za pomocą których temperatury i ekstremalne zjawiska pogodowe wpływają na nasze codzienne życie – częściowo dzięki równoległemu rozwojowi dostępności danych i tzw. rewolucji wiarygodności w ekonomii.
Ta książka jest w dużej mierze owocem licznych wysiłków zagłębienia się w takie dane i nowe metody quasi-eksperymentalne, które pomagają odkrywać ukryte w tychże danych wzorce: zarówno przeze mnie, jak i przez rosnące grono ekonomistów stosowanych, pracujących nad tym, co można by nazwać mikroekonomią zmian klimatu. Ten bardziej oparty na danych, statystycznie zorientowany sposób prowadzenia dyskusji na temat klimatu będzie podstawą do podejmowania bardziej świadomych decyzji dotyczących jego zmian.
Między 2010 a 2021 rokiem powstało ponad 400 recenzowanych prac, które łączą dane z realnego świata i quasi-eksperymentalne projekty badawcze, tym samym rzucając nowe światło na szkody klimatyczne[13]. Obecne w nich techniki badawcze pozwalają nam lepiej rozplątywać zależności przyczynowo-skutkowe (np. poprzez dostarczenie odpowiedzi na pytanie, czy wyższa temperatura faktycznie prowadzi do wzrostu lokalnej przestępczości), szeroko wykorzystując dane w celu lepszego dookreślenia wzorców społecznego reagowania i adaptacji (lub jej braku) do globalnego ocieplenia. Ulepszenia te pomagają nam między innymi trafniej identyfikować konkretne populacje i miejsca najbardziej wrażliwe na ekstremalne wpływy klimatyczne, a także mierzyć potencjalną skuteczność różnych interwencji. Mimo potencjalnie istotnej wartości praktycznej tych analiz ich cenne elementy wciąż mogą być pomijane w politykach klimatycznych lub przy indywidualnym podejmowaniu decyzji.
Nie ma wątpliwości, że poleganie na danych z przeszłości z zamiarem wysnuwania wniosków co do przyszłości, szczególnie w przypadku zjawiska tak bezprecedensowego pod względem skali i tempa jak zmiany klimatu, niesie ze sobą mnóstwo pułapek. Chciałbym przypominać o tych ograniczeniach, unikając jednak prognozowania ekonomicznego. Moja książka jest pomyślana jako zaproszenie do dyskusji wokół ekonomicznie zniuansowanego podejścia do kwestii zmian klimatu, przynajmniej jako użytecznego uzupełnienia innych perspektyw i sposobów działania.
POWOLNE SPALANIE I JEGO JASNA STRONA
Większość zawodowych sportowców, muzyków i rzemieślników, nawet jeśli są w jakiś sposób naturalnie utalentowani, powie ci, że ich sprawność i biegłość w jakiejś dziedzinie jest zasługą wielu lat treningów. Odnoszący sukcesy biznesmeni i biznesmenki dobrze wiedzą, że mogą polegać nie tylko na przebłyskach swojej ekonomicznej intuicji, lecz także na setkach innowacji, które łącznie budują sukces ich firmy. Nauczyciele duchowi w buddyzmie i innych religiach mogliby to określić mianem procesu „nagłego przebudzenia stopniowej pielęgnacji”.
Ale i po stronie przeciwnej kryje się sporo racji. Lekarze wiedzą, że na każdy poważny wypadek losowy, kończący się pobytem pacjenta na stole operacyjnym, przypada wiele takich, w których choroba jawi się raczej jako efekt kumulacji miliona „małych” wyborów życiowych człowieka: czy to dodatkowych wypalonych papierosów, czy przypalonego oleju, czy też porcji frytek zamiast zdrowej sałatki. Prawnicy zajmujący się upadłością powiedzą ci, że choć niektóre bankructwa osobiste faktycznie są wywołane nagłym finansowym krachem na rynku i brakiem ochrony ubezpieczeniowej, to wiele wynika z kumulacji codziennych, negatywnych nawyków.
Pełnej symetrii tu oczywiście nie ma. Nieważne, czy mówimy o zdrowiu, firmach, czy kredytach – zawsze łatwiej jest niszczyć, niż budować.
Podobnie jeśli chodzi o zmianę klimatu, wiele prawdziwych szkód może wynikać nie tyle ze spektakularnych katastrof, ile z cichego, powolnego spalania. Na tym polega odmienność tego podejścia, do którego rozważenia zaprasza nas ta książka. W powolnym spalaniu dostrzeżemy niezliczony szereg mniej oczywistych, stopniowych zakłóceń, rozłożonych na milion pozornie przyziemnych działań, procesów i interakcji. Stąd też bardziej odpowiednią alegorią zmian klimatu nie jest wcale wulkan Wezuwiusz grzebiący Pompeje, ale specyficzna mieszanina mniejszych zdarzeń: epidemii, potyczek i błędów zarządczych, które ostatecznie osłabiły potężne Imperium Rzymskie.
Jeśli historia Pompejów jest opowieścią o natychmiastowej i katastrofalnej zagładzie, dzieje upadku Rzymu są historią stopniowego rozkładu. Ta pierwsza, choć pozornie bardziej istotna dla klimatu jako opowieść o zniszczeniu środowiska, niewiele nam powie jednak o zmianie klimatu jako takiej. Ta druga, choć bardziej niejednoznaczna i chaotyczna, może okazać się bardziej odpowiednim modelem mentalnym, gdyż – jeśli go przyjmiemy – stawimy czoła temu, co zmiana klimatu oznacza dla naszej społecznej i ekonomicznej rzeczywistości.
Przyjęcie tej perspektywy niesie też nadzieję. Jest nią uznanie, że – w przeciwieństwie do tego, co może nam się na pierwszy rzut oka wydawać – istnieje więcej sposobów niesienia innym pomocy, a zwłaszcza wspierania najbardziej wrażliwych społeczności w adaptacji do cieplejszego świata, niezależnie od tego, czy pochodzą one z najbiedniejszych wiejskich zakątków świata, czy najbardziej zaniedbanych dzielnic naszego rodzinnego miasta.
Podczas gdy binarne ramy narracji o zmianach klimatu jako nadciągającej katastrofie wzbudzają strach i fatalizm, to subtelny charakter opowieści o niekatastrofalnych szkodach klimatycznych może, jak sądzę, wzbudzić postawy współczujące, a może nawet racjonalny optymizm. Podejście takie może nam uświadomić, że nigdy nie jest za późno, aby spowolnić progresję choroby i nauczyć nas lepiej zarządzać bólem ocieplającej się planety. Może to wzmocnić naszą zbiorową determinację do przyszłej ciężkiej pracy – pracy nad przekształceniem naszych społeczeństw i gospodarek w czystsze i bardziej odporne na klimat wersje samych siebie.
Moją osobistą nadzieją jest to, że książka ta wzbudzi większą ciekawość dotyczącą możliwych interwencji (indywidualnych i społecznych) na rzecz lepszego zarządzania złożonymi interakcjami między zmianami klimatu i nierównościami czy niepewnościami współczesnej rzeczywistości ekonomicznej. Dodatkowo liczę na to, że kluczowe pytania: dlaczego cieplejszy klimat może być bardziej szkodliwy dla jednych niż dla innych i jak należy inwestować w wiedzę, polityki i procesy, by służyły złagodzeniu nieuniknionych skutków zmian klimatu, spotkają się z większym zainteresowaniem. Wszyscy możemy poczuć się zaskoczeni w obliczu faktów, jak słabo przystosowane do obecnego klimatu (nie mówiąc już o przyszłym) są niektóre społeczności i jak najbardziej opłacalne strategie adaptacyjne mogą pozornie nie mieć nic wspólnego z klimatem jako takim.
Łatwo jest zrzucać odpowiedzialność na innych za trudne położenie, w jakim się znaleźliśmy: na firmy naftowe, które wybrały ignorancję zamiast edukowania; polityków, którzy przedkładają wygodę nad zasady; wcześniejsze pokolenia, które żyły sobie w poczuciu samozadowolenia na cukrowym haju gospodarki opartej na paliwach kopalnych.
Prawda jest jednak bardziej niewygodna – wszyscy jesteśmy w pewnym stopniu współwinni dominacji gospodarki opartej na paliwach kopalnych. Ponadto nasza skłonność do ulegania wybranym poglądom utrudnia nam uchwycenie skali i abstrakcji problemu w sposób dający się przełożyć na działanie. Faktem jest, że jako ludzie nie mamy w zwyczaju myśleć statystycznie lub probabilistycznie o zmianach klimatu (ani o większości innych problemów geopolitycznych).
W związku z tym wszyscy możemy być predysponowani do ignorowania kluczowych elementów układanki czy niedostatecznego zrozumienia jednej prostej rzeczy: jakkolwiek zmiany klimatu to pozornie fizyczne zjawisko środowiskowe, to o ich szkodliwości czy korzystnym wpływie na nasze życie decydują złożone interakcje między systemami środowiskowymi i ekonomicznymi. Nowe dane i ujęcia przedstawione w tej książce w szczególności kładą nacisk na łagodzący lub zaostrzający wpływ kontekstu ekonomicznego. Nie szkodzą nam same naturalne zjawiska wynikające z wyższej temperatury, rosnącego poziomu morza czy bardziej zmiennych opadów, ale też to, jak te czynniki środowiskowe współdziałają z „ludzkimi” instytucjami: ekonomicznymi, edukacyjnymi i prawno-politycznymi.
Z ostrożnością piszę te słowa, by nie uczynić z tego przyczynku do snucia tezy o naszej kolejnej moralnej porażki. Jeśli już, część trudności, z jaką się borykamy, może wynikać z moralnie nacechowanego tonu wielu dyskusji o zmianie klimatu. To, o czym mówię, to nie tyle moralna porażka, ile kwestia naszych moralnych słabości i tego, jak wpływają one na sposób, w jaki myślimy i mówimy o zmianach klimatu.
ZASTRZEŻENIA DWURĘKIEGO EKONOMISTY
Rozczarowany prezydent USA Harry Truman, narzekając na tendencję swoich doradców ekonomicznych do opatrywania wszystkiego zastrzeżeniem „z jednej strony… z drugiej strony…”, zażądał kiedyś, aby jego doradcy znaleźli mu „jednorękiego ekonomistę”. Możecie pomyśleć, że taki ekonomista przełamałby ów irytujący trend. Ja jednak miałbym kilka istotnych zastrzeżeń.
W następnych rozdziałach często odwołuję się do opowieści i anegdot. Ta książka celowo jest bogata w intuicyjne odniesienia i uboga w równania. Głównie po to, aby uczynić głoszone w niej idee bardziej przystępnymi dla czytelnika i czytelniczek.
Choć anegdoty są potężnymi narzędziami komunikacji, nie są jednak substytutem rygorystycznych dowodów naukowych. Mogą być dobierane tak, aby uczynić konkretną opowieść bardziej intuicyjną przyczynowo, ale to nie opowieść czyni stwierdzenie przyczynowe prawdziwym. Polegamy na metodzie naukowej, aby dostarczyć nam uogólnionych faktów napotykanych na drodze dowodzenia między przyczyną a skutkiem. Na przykład że konkretna szczepionka przyczynowo redukuje prawdopodobieństwo hospitalizacji i śmierci. A także, (w zależności od procedury oceny skuteczności danego leku, np. na podstawie randomizowanych kontrolowanych badań klinicznych na wystarczającej próbie i trwających odpowiednio długo) „strzałka” przyczynowości prowadzi w odpowiednim kierunku – szczepionka powoduje poprawę odporności, co prawdopodobnie nie jest spowodowane innymi nieobserwowanymi czynnikami lub błędem selekcji (np. tym, iż zdrowsze osoby były bardziej skłonne do przyjęcia szczepionki).
Dlatego z wielką ostrożnością i starannością przedstawiam w tej książce anegdoty i opowiastki. O ile nie stwierdzam inaczej lub wyraźnie nie przedstawiam czegoś jako alegorię, upewniam się, że przedstawione narracje są zgodne z wynikami recenzowanych badań naukowych. Z oczywistych powodów nie mam możliwości omówienia szczegółów tych badań (skąd wiemy to, co wiemy, i z jakim stopniem pewności). Dla czytelnika, który chciałby większego technicznego uzasadnienia, dołączyłem przypisy końcowe, w których odwołuję się do konkretnych badań i czasami rozwijam moje argumenty na podstawie prac, które stanowią podstawę moich twierdzeń. Czasami też przedstawiam podane w nich dane, metody oraz specyficzne mocne i słabe strony w większych szczegółach, a także wspominam o innych badaniach, które pozwolą szczególnie zainteresowanym jeszcze bardziej zagłębić się w temat.
Podobnie zarówno zakres merytoryczny tej książki, jak i sama stosowalność idei przewodniej są z natury wadliwe i niekompletne. Moim zamiarem jest jednak postulowanie innego sposobu patrzenia na kwestię zmian klimatu, a nie dostarczenie kompleksowego przeglądu tematu. W związku z tym pewne istotne aspekty zmian klimatu – lub części świata, których one dotyczą, lub też inne podejścia naukowe – omówione zostaną pobieżnie lub wcale. I jak to bywa ze wszystkimi heurystykami, te, które tu przedstawiam, są w najlepszym razie niedoskonałe, a w najgorszym przypadku, z perspektywy czasu i w świetle nowych danych, mogą okazać się rażąco błędne.
Wreszcie książka ta nie udaje, że dostarcza ostatecznych odpowiedzi na wszystkie postawione pytania. W niektórych przypadkach przedstawione dane ujawnią zjawiska trudne w jednoznacznej interpretacji, po prostu rodząc kolejne pytania. Mam nadzieję, że udało mi się mówić jasno zarówno tam, gdzie istnieje ogólny konsensus w mojej dziedzinie, jak i tam, gdzie po prostu dostarczam materiału do przemyśleń. Czytelnikom i czytelniczkom, którzy chcieliby bardziej metodycznego ujęcia owego konsensusu i niepewności, poleciłbym najnowsze raporty Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC), a także analogiczne dokumenty specyficzne dla danego kraju, takie jak Narodowa Ocena Klimatu[4*] w Stanach Zjednoczonych czy raporty Brytyjskiego Komitetu ds. Zmian Klimatu[5*].