Zmiany klimatyczne to nie tylko huragany i powodzie. To także cichy pożar, który trawi nasze codzienne życie. Wzrost temperatury zwiększa ryzyko wypadków w pracy, obniża wyniki uczniów na egzaminach i prowadzi do eskalacji przemocy. R. Jisung Park, opierając się na badaniach ekonomicznych i statystycznych, ujawnia niewidzialne koszty globalnego ocieplenia – mniej spektakularne, ale równie niszczycielskie.


Ryzyko wypadku w pracy, takiego jak upadek z drabiny czy błąd w obsłudze ciężkich maszyn, jest większe w upalny dzień. Wynik egzaminu pisanego przez ucznia w dniu, gdy temperatura w klasie wynosi 32°C, a klimatyzacja nie działa, może spaść nawet o 10%. W gorące dni częściej dochodzi do kłótni i bójek. Rośnie też liczba samobójstw.

Oto ukryte koszty zmian klimatycznych – nie tak spektakularne jak pożar, ale na dłuższą metę o wiele groźniejsze – na które zwraca naszą uwagę R. Jisung Park. Posługując się najnowszymi badaniami statystycznymi i ekonomicznymi, wyjaśnia zagrożenia i proponuje możliwe rozwiązania. Spełnienie się groźby wydaje się realne, ale nie jest nieuniknione. Dalej możemy zbudować lepszy świat dla siebie i przyszłych pokoleń.

Historia zmian klimatycznych to opowieść, w której każda, nawet najmniejsza redukcja emisji ma znaczenie i w której wszyscy możemy pomóc w budowaniu stabilniejszej przyszłości klimatycznej. Tego poczucia nadziei i sprawczości potrzebuje każdy, kto jest otwarty na nowe sposoby myślenia o świecie i swoim miejscu na Ziemi. Odnajdzie je właśnie w tej książce.

R. Jisung Park
Niewidzialny pożar. Ukryte koszty zmian klimatycznych
Przekład: Szymon Drobniak
Wydawnictwo Copernicus Center Press
Premiera: 26 marca 2025
 
 


Wpro­wa­dze­nie

Za­cznijmy od dwóch opo­wie­ści, któ­rych ak­cja roz­gry­wała się w cza­sach sta­ro­żyt­nych.
Być może znasz hi­sto­rię We­zu­wiu­sza. W 79 n.e. ten długo uśpiony wul­kan na po­łu­dnio­wym wy­brzeżu Włoch na­gle wy­buchł, wy­sy­ła­jąc w niebo ko­lo­salny słup po­piołu i dymu. We­dle prze­ka­zów erup­cja po­kryła całe po­bli­skie Pom­peje lawą i po­pio­łem. Gdy go­rące odłamki skał za­częły z im­pe­tem spa­dać z pło­ną­cego nieba, mia­sto ule­gło znisz­cze­niu. Póź­niej­sze sza­cunki wy­ka­zały, że odłamki te opa­dały w sza­leń­czym tem­pie po­nad 1,5 mi­liona ton na se­kundę[1].
Część miesz­kań­ców pró­bo­wała ewa­ku­ować się z mia­sta, część szu­kała schro­nie­nia tam, gdzie tylko mo­gła. Uważa się, że druga, bar­dziej gwał­towna erup­cja spo­wo­do­wała spływ ma­te­riału pi­ro­kla­stycz­nego wzdłuż wy­brzeża Za­toki Ne­apo­li­tań­skiej, co praw­do­po­dob­nie do­pro­wa­dziło do nie­mal na­tych­mia­sto­wej śmierci tych, któ­rzy po­zo­stali w mie­ście. Ba­da­cze sza­cują, że tuż po wy­bu­chu tem­pe­ra­tura w bu­dyn­kach miesz­kal­nych mo­gła się­gać 300°C, co wy­star­czyło, aby w za­le­d­wie kilka se­kund uśmier­cić tych, któ­rzy szu­kali tam schro­nie­nia[2].
Dla Pom­pe­jów erup­cja We­zu­wiu­sza była ka­ta­strofą pod każ­dym wzglę­dem. To nie­gdyś kwit­nące mia­sto zo­stało po­grze­bane pod war­stwą lawy i po­piołu o gru­bo­ści kilku me­trów, a przez to sku­tecz­nie wy­ma­zane z mapy. Miało nie uj­rzeć świa­tła dzien­nego aż do mo­mentu roz­po­czę­cia w tym miej­scu wy­ko­pa­lisk ar­che­olo­gicz­nych. Stało się to po­nad ty­siąc lat póź­niej.

***

Je­śli ta przy­po­wieść o na­tu­ral­nej ka­ta­stro­fie na po­czątku książki trak­tu­ją­cej o zmia­nach kli­matu wy­daje ci się na­zbyt przy­gnę­bia­jąca i jed­no­cze­śnie prze­wi­dy­walna, to praw­do­po­dob­nie masz ra­cję. Opo­wie­ści snute wo­kół te­ma­tyki zmian kli­matu zbyt czę­sto za­wie­rają w pod­tek­ście cza­jący się ka­ta­klizm i kon­cen­trują na sce­na­riu­szach ka­ta­stro­ficz­nych, wzbu­dza­jąc u słu­cha­czy strach i roz­pacz. Je­ste­śmy w je­de­na­stej go­dzi­nie[1*], a może na­wet już w spo­sób nie­od­wra­calny prze­kro­czy­li­śmy pe­wien próg. Tak przy­naj­mniej głosi po­wszechna nar­ra­cja.
W tej książce, nieco na prze­kór tej ten­den­cji, po­damy w wąt­pli­wość za­sad­ność tej zna­nej już opo­wie­ści o końcu świata. Nie dla­tego, że zmiany kli­ma­tyczne nie sta­no­wią po­waż­nego pro­blemu. Jak zo­ba­czymy, mogą oka­zać się na­wet bar­dziej pod­stęp­nym za­gro­że­niem dla ludz­kiej przy­szło­ści, niż wielu z nas skłon­nych jest są­dzić. Jed­no­cze­śnie ist­nieje co­raz wię­cej do­wo­dów na to, że po­wszechna nar­ra­cja o ka­ta­stro­fie kli­ma­tycz­nej może być pro­wa­dzona z po­mi­nię­ciem pew­nych klu­czo­wych aspek­tów praw­dzi­wej hi­sto­rii zmian kli­ma­tycz­nych. W efek­cie może to utrud­niać nam po­szu­ki­wa­nie po­ten­cjal­nych roz­wią­zań.

 
Na­sza druga opo­wieść do­ty­czy upadku Rzymu.
W swoim cza­sie za­chod­nie Ce­sar­stwo Rzym­skie było uwa­żane za pierw­sze i naj­więk­sze im­pe­rium świa­towe. W szczy­cie swo­jego roz­woju roz­cią­gało się przez Eu­ropę, Afrykę Pół­nocną i Azję Za­chod­nią, obej­mu­jąc wiele roz­le­głych te­re­nów, dziś zna­nych jako Wło­chy, Hisz­pa­nia, Fran­cja, An­glia, Ma­roko, Gre­cja i Tur­cja. O woj­sko­wych pod­bo­jach i kul­tu­ral­nych osią­gnię­ciach Rzymu krą­żyły liczne le­gendy. Resztki jego daw­nej wspa­nia­ło­ści, za sprawą roz­bu­do­wa­nej sieci dróg i nie­zwy­kłej ar­chi­tek­tury, prze­trwały do dziś.
Dane eko­no­miczne do­ty­czące tam­tego okresu są co naj­mniej skąpe. Pewne do­wody ar­che­olo­giczne wska­zują jed­nak, że miesz­kańcy Ce­sar­stwa Rzym­skiego mo­gli do­świad­czać jed­nego z naj­wyż­szych stan­dar­dów ży­cia w cza­sach przed­in­du­strial­nych. Choć hi­sto­rycy spie­rają się co do do­kład­nych przy­czyn upadku Ce­sar­stwa Rzym­skiego, jedno wy­daje się ja­sne – upa­dek Rzymu był stop­nio­wym pro­ce­sem, na który wpływ miały za­równo siły we­wnętrzne, jak i ze­wnętrzne, i który roz­cią­gał się na całe dzie­się­cio­le­cia, je­śli nie stu­le­cia[3].
Ni­gdy nie po­znamy ca­łego splotu oko­licz­no­ści, które do­pro­wa­dziły do tego upadku. Teo­rie wy­su­wane przez hi­sto­ry­ków obej­mują mię­dzy in­nymi hi­po­tezę tzw. bar­ba­rzyń­ców u bram, w myśl któ­rej do­szło do osła­bie­nia obrony woj­sko­wej i sta­bil­no­ści fi­nan­so­wej im­pe­rium przez co­raz częst­sze, in­ten­sywne i gwał­towne in­wa­zje. Mowa też o po­wol­nej de­gra­da­cji wy­wo­ła­nej cho­ro­bami, w szcze­gól­no­ści za­razą An­to­ni­nów z końca II wieku, która mo­gła przy­czy­nić się do kry­zysu zdro­wot­nego i na­głej re­duk­cji po­pu­la­cji Rzy­mian. Pod­kre­śla się czyn­niki po­li­tyczne i in­sty­tu­cjo­nalne, w tym walki we­wnętrzne w ob­rę­bie klasy rzą­dzą­cej czy też ro­snące nie­rów­no­ści eko­no­miczne i nie­po­koje spo­łeczne, które we­dług nie­któ­rych mo­gły pro­wa­dzić do wy­co­fa­nia się elit z ży­cia po­li­tycz­nego oraz ich ucieczki z miast[4].
Po­nie­waż upa­dek był stop­niowy, ba­da­cze na­dal de­ba­tują nad ce­zurą wy­zna­cza­jącą fak­tyczny „upa­dek” Ce­sar­stwa. Nie­któ­rzy twier­dzą, że po­wszech­nie przy­jęta data 476 n.e., kiedy to oba­lono ce­sa­rza Ro­mu­lusa Au­gu­stu­lusa, może wcale nie być trafna, jako że nie­które or­gany wła­dzy rzym­skiej i jej wpływ utrzy­my­wały się w wielu czę­ściach świata jesz­cze przez całe stu­le­cia po tym zda­rze­niu.
Mniej dys­ku­syjny wy­daje się fakt, że eko­no­miczna i kul­tu­ralna po­tęga Ce­sar­stwa Rzym­skiego stop­niowo bla­dła w ślad za ma­le­jącą liczbą lud­no­ści w po­tęż­nych nie­gdyś mia­stach, a roz­wi­nięty han­del mię­dzy­re­gio­nalny nie­malże ustał. Do­pro­wa­dziło to do ob­ni­że­nia stan­dar­dów ży­cia, osła­bie­nia po­tęgi mi­li­tar­nej i za­niku wpły­wów kul­tu­ral­nych i po­li­tycz­nych w naj­roz­ma­it­szych stre­fach ży­cia[5].

PO­WOLNE SPA­LA­NIE

W tej książce ana­li­zuję głęb­sze kon­se­kwen­cje cią­głego ogrze­wa­nia się na­szej pla­nety. Nie jest to opo­wieść grozy o zmia­nach kli­matu ani też ba­ga­te­li­zu­jący ist­nie­jące za­gro­że­nia wy­wód, w któ­rym za­chę­cał­bym do skie­ro­wa­nia na­szej uwagi na inne sprawy. To za­pro­sze­nie do spoj­rze­nia na pro­blem zmian kli­matu przez nieco inny pry­zmat, mniej zo­gni­sko­wany na „ka­ta­stro­fi­zu­ją­cych” na­głów­kach w pra­sie, a bar­dziej na ty­tu­ło­wym „po­wol­nym spa­la­niu”. Mam tu na my­śli w du­żej mie­rze nie­wi­doczne koszty pro­cesu ogrze­wa­nia się na­szej pla­nety, które dziś może nie są po­wo­dem do alarmu, ale które kie­dyś w swo­jej wszech­obec­no­ści i nie­spra­wie­dli­wo­ści mogą oka­zać się o wiele bar­dziej szko­dliwe, niż po­wszech­nie się są­dzi, i któ­rych ist­nie­nie – nie­oczy­wi­sty spo­sób – wzywa nas do szyb­kiego dzia­ła­nia.
Główną tezą książki jest to, iż w grun­cie rze­czy to wła­śnie sub­telne kon­se­kwen­cje zmian kli­matu mogą sta­no­wić dla nas naj­po­waż­niej­sze wy­zwa­nie, obej­mu­jące prze­różne zja­wi­ska: nie­do­strze­gal­nie pod­wyż­szone ry­zyko zdro­wotne roz­ło­żone na mi­liardy lu­dzi; drobne, ale czę­ste i po­wta­rzalne straty fi­nan­sowe firm; po­stę­pu­jące nisz­cze­nie wy­brzeży i kra­jo­brazu rol­ni­czego, które za­bu­rza funk­cjo­no­wa­nie ca­łych spo­łecz­no­ści opie­ra­ją­cych się na rol­nic­twie czy ry­bo­łów­stwie; co­raz mniej za­in­te­re­so­wani edu­ka­cją mło­dzi lu­dzie, co­raz mniej za­pa­mię­tu­jący starsi i my wszy­scy – co­raz bar­dziej skłó­ceni ze sobą.
Ta­kie spoj­rze­nie nie wy­klu­cza ry­zyka ka­ta­stro­fal­nego „za­wału serca” pla­nety, ale od­suwa je na plan dal­szy. Wska­zuje, że trwa­jący, nie­malże bez­dy­sku­syjny stan „chro­nicz­nego za­pa­le­nia” sta­nowi już wy­star­cza­jący po­wód do dzia­ła­nia – zwłasz­cza je­śli jego efekty nie­ocze­ki­wa­nie przyjmą cha­rak­ter sys­te­mowy, a dla nie­któ­rych okażą się wręcz śmier­telne.
W mo­jej książce pod­kre­ślam też, że przy po­dej­mo­wa­niu świa­do­mych de­cy­zji do­ty­czą­cych zmian kli­ma­tycz­nych nie na­leży kie­ro­wać się in­tu­icją. Bio­rąc pod uwagę wzra­sta­jącą wciąż nie­pew­ność zwią­zaną z tymi zmia­nami, na­sze umy­sły mogą być szcze­gól­nie skłonne do uprosz­czo­nych heu­ry­styk, kre­ślą­cych fa­ta­li­styczny czarno-biały ob­raz, mimo że rze­czy­wi­stość pełna jest od­cieni sza­ro­ści. I to wła­śnie te od­cie­nie mają istotne zna­cze­nie przy po­dej­mo­wa­niu de­cy­zji.
Róż­nica ta nie spro­wa­dza się do kwe­stii wy­łącz­nie aka­de­mic­kich, zwłasz­cza je­śli weź­miemy pod uwagę, że wła­ściwe ure­gu­lo­wa­nie po­li­tyki kli­ma­tycz­nej nie jest jed­no­ra­zową de­cy­zją typu „wszystko albo nic”. Ze względu na ogromną skalę wy­zwań i zwią­zaną z tym zło­żoną eko­no­mię de­cy­zje w tej sfe­rze praw­do­po­dob­nie będą wy­ma­gały sta­łego za­an­ga­żo­wa­nia po­li­tycz­nego i in­we­sty­cji sek­tora pry­wat­nego utrzy­mu­ją­cych się przez wiele de­kad, nie wspo­mi­na­jąc już o ko­niecz­nym cią­głym ba­lan­so­wa­niu po­mię­dzy do­brze okre­ślo­nymi kosz­tami bie­żą­cymi a mniej ja­snymi, czę­sto nie­mie­rzal­nymi, przy­szłymi ko­rzy­ściami. Co wię­cej, ukryte i czę­sto zróż­ni­co­wane spo­łecz­nie skutki tych de­cy­zji wy­ma­gają lep­szego zro­zu­mie­nia sub­tel­no­ści zwią­za­nych z po­dat­no­ścią szcze­gól­nie naj­bied­niej­szych spo­łe­czeństw tego świata na zmiany kli­matu i ad­ap­ta­cją do nich, bo tylko wtedy można dzia­łać szybko i na pod­sta­wie do­wo­dów. Oba te czyn­niki wska­zują na rze­czy­wi­stą po­trzebę wy­wa­żo­nego, opar­tego na da­nych zro­zu­mie­nia pro­blemu. Jak zo­ba­czymy, wiele skut­ków zmian kli­ma­tycz­nych może już te­raz wpły­wać na na­sze port­fele i ja­kość ży­cia, i to w spo­sób nie za­wsze oczy­wi­sty.

UKRYTE KOSZTY ZMIAN KLI­MATU

W mo­jej książce pro­po­nuję syn­te­tyczne uję­cie no­wej fali ba­dań eko­no­micz­nych na te­mat kosz­tów ocie­pla­ją­cego się kli­matu. Zro­dziło się ono na ba­zie sta­ran­nie prze­pro­wa­dzo­nych ba­dań z za­kresu no­wo­cze­snych nauk spo­łecz­nych, szcze­gól­nie tych czer­pią­cych z da­nych z rze­czy­wi­stego świata, oraz na do­kład­nym roz­plą­ty­wa­niu związ­ków przy­czy­nowo-skut­ko­wych w ob­sza­rze na­uki, która tra­dy­cyj­nie opiera się głów­nie na mo­de­lo­wa­niu i za­ło­że­niach teo­re­tycz­nych. Wiele z tych ba­dań opu­bli­ko­wano le­d­wie na prze­strzeni ostat­niej de­kady.
Po­wsta­niu książki przy­świe­cała za­pewne słuszna myśl, że dla więk­szo­ści czy­tel­ni­ków i czy­tel­ni­czek sta­ty­styki i eko­no­me­tryka ra­czej nie są po­wo­dem do tego, by zry­wać się rano z łóżka. Bu­du­jąc po­most po­mię­dzy świa­tami ludz­kich opo­wie­ści i ba­dań aka­de­mic­kich, spró­bu­jemy roz­szy­fro­wać, co obec­nie dane mó­wią nam o wpły­wie zmian kli­ma­tycz­nych na na­sze co­dzienne ży­cie – za­równo w wi­doczny, jak i nie­wi­doczny spo­sób.
Na przy­kład czy wiesz, że w za­leż­no­ści od cha­rak­teru za­dań praca wy­ko­ny­wana w upal­nym dniu, kiedy tem­pe­ra­tura prze­kra­cza 32°C, może zwięk­szyć praw­do­po­do­bień­stwo po­waż­nego wy­padku o 5–50% w po­rów­na­niu z chłod­niej­szym dniem, gdy tem­pe­ra­tura wy­nosi 10–15°C? Za­zwy­czaj są to wy­padki po­zor­nie nie­zwią­zane z upa­łem, ta­kie jak upa­dek z dra­biny czy błędy w ob­słu­dze cięż­kich ma­szyn. Być może sły­sza­łeś też, że wy­nik eg­za­minu pi­sa­nego przez ucznia w dniu, gdy tem­pe­ra­tura w kla­sie wy­nosi 32°C, a kli­ma­ty­za­cja nie działa, może spaść na­wet o 10%? Tym sa­mym wyż­sze tem­pe­ra­tury w szko­łach mogą przy­czy­niać się do po­głę­bia­nia róż­nic w osią­gnię­ciach aka­de­mic­kich mię­dzy bo­ga­tymi a bied­nymi, czar­nymi a bia­łymi, za­równo w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, jak i w in­nych kra­jach. Czy wiesz, że liczba strza­łów od­da­wa­nych z broni pal­nej w two­jej oko­licy za­leży od pa­nu­ją­cej w da­nym dniu tem­pe­ra­tury po­wie­trza, po­dob­nie zresztą jak liczba sa­mo­bójstw? Był­byś w sta­nie od­gad­nąć kie­ru­nek zmian tych sta­ty­styk?
Wy­obraź so­bie, że kwar­talne zy­ski two­jej ulu­bio­nej opcji gieł­do­wej mogą już te­raz w nie­oczy­wi­sty spo­sób de­ter­mi­no­wać ta­kie zja­wi­ska jak gwał­tow­ność i czę­stość po­wo­dzi w Chi­nach, in­ten­syw­ność fal upa­łów w In­diach czy chłod­nych fron­tów w Ka­na­dzie. Albo że ne­ga­tywne skutki po­zor­nie nie­wiel­kiego wy­da­rze­nia kli­ma­tycz­nego mogą roz­prze­strze­niać się wzdłuż glo­bal­nego łań­cu­cha do­staw. Wie­dząc o tym, czy zmie­nił­byś swoje po­strze­ga­nie ry­zyka, ja­kie nie­sie zmiana kli­matu?
Zro­zu­mie­nie tego, jak zmiany kli­matu wpły­wają na różne aspekty na­szego co­dzien­nego ży­cia – z od­wo­ła­niem się do da­nych na­uko­wych – może być klu­czo­wym czyn­ni­kiem przy po­dej­mo­wa­niu waż­nych de­cy­zji do­ty­czą­cych dzia­łań ła­go­dzą­cych skutki zmian kli­matu (na przy­kład jak szybko po­win­ni­śmy od­cho­dzić od pa­liw ko­pal­nych i za jaką cenę), jak i ad­ap­ta­cyj­nych (jak przy­go­to­wać się na nad­cho­dzące ocie­ple­nie).
Dla­czego to ta­kie ważne? Ist­nieją przy­naj­mniej dwa po­wody. Po pierw­sze, koszty „po­wol­nego spa­la­nia” mogą suma sum­ma­rum prze­wyż­szyć ne­ga­tywne skutki wiel­kich, gło­śnych ka­ta­strof kli­ma­tycz­nych. Oczy­wi­ście za­leży to od tego, co ro­zu­miemy przez po­ję­cie ka­ta­strofy kli­ma­tycz­nej. Co wię­cej, stwier­dze­nie ta­kie może wy­da­wać się od­ważne, zwłasz­cza bio­rąc pod uwagę apo­ka­lip­tyczne ob­razy za­la­nych miast lub znisz­czo­nych eko­sys­te­mów, czę­sto to­wa­rzy­szące zmia­nom kli­matu. W ko­lej­nych roz­dzia­łach przyj­rzymy się więc da­nym wspie­ra­ją­cym na­szą tezę. O jej słusz­no­ści zde­cy­duje to, czy pre­zen­to­wane do­wody znajdą swoje po­twier­dze­nie w rze­czy­wi­sto­ści. Je­śli tak, to będą prze­ma­wiać na rzecz bar­dziej wy­wa­żo­nej i być może mniej mo­ra­li­za­tor­skiej ar­gu­men­ta­cji, by osta­tecz­nie prze­ko­nać do bez­zwłocz­nej, agre­syw­nej re­duk­cji emi­sji ga­zów cie­plar­nia­nych. Bę­dzie to także ozna­czać, że na­wet je­śli uwzględ­nimy znane i nie­znane ry­zyka, „roz­wią­za­nie pro­blemu zmian kli­matu” spro­wa­dzi się ra­czej do wielu dzia­łań roz­pię­tych na skali „od­cieni sza­ro­ści”, a nie do de­cy­zji typu „tak/nie”. In­nymi słowy, na prze­kór slo­ga­nom gło­szą­cym ko­niec świata ni­gdy nie po­winno być „za późno”, aby coś zmie­nić.
Pro­po­nu­jemy więc spoj­rze­nie na co­dzienne zja­wi­ska, po­zor­nie do­brze po­znane i ro­zu­miane, z no­wej per­spek­tywy. Mo­żemy za­cząć do­strze­gać sub­telne nie­rów­no­ści spo­łeczne, które po­ja­wiają się w cie­plej­szym świe­cie. Może to wpły­nąć na na­sze po­strze­ga­nie wagi pro­blemu zmian kli­matu na po­zio­mie glo­bal­nym, ale też po­pro­wa­dzić nas do od­kry­cia moż­li­wo­ści in­ter­wen­cji bar­dziej bez­po­śred­nich, o cha­rak­te­rze lo­kal­nym, szcze­gól­nie w za­kre­sie dzia­łań ad­ap­ta­cyj­nych, by przy­go­to­wać się na to, co nie­unik­nione – zwłasz­cza bio­rąc pod uwagę od­po­wie­dzial­ność ludz­ko­ści za roz­miary szkód wy­rzą­dza­nych kli­ma­towi.
Pro­ak­tywne po­dej­ście do ad­ap­ta­cji i bu­do­wa­nia od­por­no­ści może być uży­teczne z punktu wi­dze­nia ochrony wła­snego bez­pie­czeń­stwa fi­zycz­nego i fi­nan­so­wego, nie­za­leż­nie od tego, czy je­ste­śmy wła­ści­cie­lem domu, czy sze­fem firmy z li­sty 500 naj­bo­gat­szych cza­so­pi­sma For­tune. Może też oka­zać się klu­czo­wym gwa­ran­tem tego, że dra­bina eko­no­micz­nych moż­li­wo­ści nie za­cznie się na­gle za­ła­my­wać dla tych, któ­rzy znaj­dują się na jej niż­szych szcze­blach. I mowa tu nie tylko o „uchodź­cach kli­ma­tycz­nych” z kra­jów Trze­ciego Świata, ale także o lu­dziach, któ­rzy ser­wi­sują twoje auto, do­star­czają pocztę, pro­du­kują i przy­rzą­dzają je­dze­nie, ja­kie co­dzien­nie spo­ży­wasz.
Być może wyda ci się kon­tro­wer­syj­nym stwier­dze­nie, że po­głę­bie­nie wie­dzy na te­mat wpływu zmian kli­matu na na­sze co­dzienne ży­cie daje nam – lub po­winno dać – więk­sze po­czu­cie na­dziei. Nie na­iw­nej na­dziei opar­tej na po­boż­nych ży­cze­niach, ale krze­pią­cej na­dziei, wy­ni­ka­ją­cej z ja­snego ro­ze­zna­nia i trzeź­wej oceny po­dat­no­ści lu­dzi na zmiany kli­ma­tyczne oraz spo­łeczno-eko­no­micz­nych uwa­run­ko­wań dzia­łań, które można pod­jąć, aby po­móc światu do­sto­so­wać się do nad­cho­dzą­cej przy­szło­ści.

BEZ­PO­ŚRED­NIOŚĆ, NIE­RÓW­NOŚĆ I NIE­PEW­NOŚĆ

Przejdźmy do zmian kli­ma­tycz­nych, a ści­śle do trzech klu­czo­wych spraw, które wy­dają się czaić tuż za ro­giem.
Pierw­sza rzecz ma zwią­zek z fak­tem, że zna­czące ocie­ple­nie nad­cho­dzi szyb­ciej, niż są­dziło do­tych­czas wielu na­ukow­ców, czę­ściowo dla­tego, że szyb­kość, z jaką okre­ślona ilość CO₂ prze­kłada się na zmiany kli­ma­tyczne, może być więk­sza, niż za­kła­dano. To już nie tylko kwe­stia przy­szło­ści na­szych dzieci czy wnu­ków, ale także na­szej wła­snej. Jak się wy­daje, mamy obec­nie do czy­nie­nia z po­zy­tyw­nym sprzę­że­niem zwrot­nym po­mię­dzy ro­sną­cymi stę­że­niami CO₂ a cie­plej­szymi, bar­dziej kwa­śnymi oce­anami, co z ko­lei zmniej­sza zdol­ność oce­anów do po­chła­nia­nia CO₂ z at­mos­fery. Ozna­cza to, że star­sze mo­dele kli­ma­tyczne, które nie uwzględ­niały ta­kich sprzę­żeń zwrot­nych, mo­gły nie do­sza­co­wać tempa ocie­pla­nia[6].
W mo­men­cie pi­sa­nia tych słów tem­pe­ra­tura Ziemi wzro­sła już o około 1,1°C[2*]. Na­wet przy am­bit­nych zo­bo­wią­za­niach, wy­ni­ka­ją­cych z ostat­nich mię­dzy­na­ro­do­wych po­ro­zu­mień, zmie­rzamy ku ocie­ple­niu w prze­dziale 1,9°–3°C do końca tego stu­le­cia[7]. Za­uważmy, że in­tu­icyjne zro­zu­mie­nie ta­kich da­nych może cza­sami na­strę­czać trud­no­ści. W zi­mowy po­ra­nek odro­bina ocie­ple­nia może wy­da­wać się czymś przy­jem­nym. Bar­dziej przy­stęp­nym dla nas spo­so­bem może być li­cze­nie liczby re­la­tyw­nie eks­tre­mal­nych dni, ta­kich jak pro­gno­zo­wana liczba dni rocz­nie, pod­czas któ­rych tem­pe­ra­tura prze­kra­cza 32°C. Jest to wciąż nie­do­sko­nała miara, ale przy­naj­mniej da­jąca się ja­koś po­wią­zać z oso­bi­stymi do­świad­cze­niami. W końcu więk­szość z nas od­czuła trudy ży­cia w okre­sie upal­nego lata.
We­dług ta­kiego wskaź­nika w la­tach 2050–2060 w Rzy­mie spo­dzie­wany jest aż dzie­się­cio­krotny wzrost liczby ta­kich dni w po­rów­na­niu ze śred­nimi da­nymi z okresu przed­in­du­strial­nego. Miesz­kańcy Atlanty mogą każ­dego roku do­świad­czyć do­dat­kowo pięć­dzie­się­ciu upal­nych dni wraz z około dwu­dzie­stoma, do któ­rych do­cho­dziło przed an­tro­po­ge­nicz­nym ocie­ple­niem kli­matu. Im bli­żej rów­nika, tym zja­wi­sko to wy­ka­zuje więk­szą ten­den­cję wzro­stową. Dla miesz­kań­ców Akry w Gha­nie, Mum­baju w In­diach czy Bang­koku w Taj­lan­dii liczba ta może zbli­żyć się do stu. To nie jest li­te­rówka. Sto do­dat­ko­wych dni w roku z tem­pe­ra­turą po­wy­żej 32,2°C! Do­dajmy, że w wielu ta­kich miej­scach więk­szość do­mów wciąż nie po­siada kli­ma­ty­za­cji. Zresztą na­wet fi­zyczna akli­ma­ty­za­cja, choć do pew­nego stop­nia sku­teczna, praw­do­po­dob­nie nie okaże się tech­no­lo­gicz­nym wy­ba­wie­niem.
Nie­za­leż­nie od tego, czy po­cząw­szy od dzi­siaj, uda nam się szybko ogra­ni­czyć emi­sje, to i tak, przy­naj­mniej przez na­stępne kilka de­kad, nie­unik­niony jest pe­wien po­ziom ocie­ple­nia. To nie zna­czy, że re­duk­cja emi­sji nie po­może. Wręcz prze­ciw­nie – zwłasz­cza w dru­giej po­ło­wie XXI wieku i póź­niej bę­dzie to klu­czowy kie­ru­nek na­szych dzia­łań[8].
Tak na­prawdę po­nury ob­raz przy­szło­ści pla­nety, jaki wy­nika z więk­szo­ści roz­mów o kli­ma­cie, czę­sto za­ciem­nia fakt, że do­ko­nano już w tej ma­te­rii znacz­nego po­stępu. Na­wet na po­czątku dru­giej de­kady XXI wieku wiele mo­deli prze­wi­dy­wało, że wzrost tem­pe­ra­tury z po­wodu dzia­łań czło­wieka wkrótce prze­kro­czy 4°C lub wię­cej do końca stu­le­cia. Obec­nie umiar­ko­wane sce­na­riu­sze wska­zują na około 2,5°C do roku 2100. W 2022 roku Stany Zjed­no­czone, bę­dące hi­sto­rycz­nie naj­więk­szym emi­ten­tem ga­zów cie­plar­nia­nych i przez długi czas wy­ka­zu­jące opie­sza­łość na polu re­al­nych dzia­łań na szcze­blu kra­jo­wym, prze­gło­so­wały w Kon­gre­sie istotne ustawy kli­ma­tyczne. Za­kła­dają one re­duk­cję emi­sji o pra­wie po­łowę do 2030 roku w po­rów­na­niu z po­zio­mami z 2005 roku.
To są nie­małe osią­gnię­cia. Ale mogą oka­zać się je­dy­nie drob­nymi wpła­tami na konto stu­let­niej hi­po­teki, jaką jest ła­go­dze­nie skut­ków zmian kli­matu: hi­po­teki, któ­rej mie­sięczne raty mogą z cza­sem ro­snąć, gdy koszty re­duk­cji ko­lej­nych emi­sji będą się zwięk­szać. Po­zo­staje je­den pa­lący pro­blem – im­pet spo­wo­do­wany do­tych­cza­so­wymi emi­sjami w sys­te­mie kli­ma­tycz­nym Ziemi jest zbyt duży, aby udało się unik­nąć znacz­nego ocie­ple­nia w trak­cie na­szego ży­cia. Kli­mat Ziemi jest ni­czym mon­stru­alny, po­wolny wie­lo­ryb, a my po­gar­szamy jego stan od po­nad stu­le­cia. Jak zo­ba­czymy, na­wet je­śli bę­dziemy w sta­nie za­po­biec pla­ne­tar­nej ka­ta­stro­fie w dłuż­szej per­spek­ty­wie, to kli­ma­tyczna in­er­cja efektu cie­plar­nia­nego – a za­tem trud­ność w za­trzy­ma­niu owego roz­pę­dzo­nego wie­lo­ryba – w ciągu naj­bliż­szych kil­ku­dzie­się­ciu lat może mieć bar­dzo po­ważne kon­se­kwen­cje dla mi­lio­nów lu­dzi, w wielu przy­pad­kach bę­dące kwe­stią ży­cia i śmierci. Pro­wa­dzi nas to do pro­blemu nu­mer dwa: nie­rów­no­ści.
W wielu czę­ściach świata ocie­pla­nie się kli­matu ma za swoje tło spo­łeczny ob­raz pe­łen znacz­nych i wciąż na­ra­sta­ją­cych nie­rów­no­ści eko­no­micz­nych, co szcze­gól­nie uwi­dacz­nia się w do­stę­pie lu­dzi do in­fra­struk­tury i umie­jęt­no­ści po­trzeb­nych do uczest­nic­twa we współ­cze­snym glo­bal­nym rynku. Pod­czas gdy płace osób znaj­du­ją­cych się na szczy­cie roz­kładu do­cho­dów w USA ro­sły szybko od lat 90., to więk­szość oby­wa­teli ame­ry­kań­skich – szcze­gól­nie tych bez wy­kształ­ce­nia wyż­szego – do­świad­czyła na tym polu sta­gna­cji. Re­al­nie, z uwzględ­nie­niem zmian kosz­tów ży­cia, do­chody pra­cow­ni­ków bez wy­kształ­ce­nia wyż­szego w isto­cie spa­dły.
Po­dobne trendy – choć nie za­wsze tak wy­raź­nie jak w Sta­nach Zjed­no­czo­nych – zo­stały udo­ku­men­to­wane w du­żej czę­ści Eu­ropy, a także w nie­któ­rych re­jo­nach Azji[9]. Cztery de­kady temu w Chi­nach go­rzej opła­cana po­łowa pra­cow­ni­ków wy­pra­co­wy­wała 27% cał­ko­wi­tego do­chodu na­ro­do­wego, pod­czas gdy górny 1% sta­no­wiły do­chody około 6% po­pu­la­cji, co daje sto­su­nek około 4:1. Od 2015 roku udziały do­cho­dów wy­no­siły już od­po­wied­nio 15% i 14%, co daje w przy­bli­że­niu sto­su­nek 1:1. Ozna­cza to, że górny 1% za­ra­bia­ją­cych – głów­nie za­można elita Szan­ghaju, Pe­kinu i in­nych wiel­kich me­tro­po­lii – za­ra­bia te­raz nie­mal tyle samo co (su­ma­rycz­nie) dolne 50% pra­cow­ni­ków, do któ­rych na­leży w Chi­nach po­nad 700 mi­lio­nów lu­dzi. (Dla po­rów­na­nia liczby dla mniej za­ra­bia­ją­cych 50% i gór­nego 1% roz­kładu do­cho­dów w Sta­nach Zjed­no­czo­nych wy­no­szą od­po­wied­nio 12% i 20%. W bar­dziej ega­li­tar­nej Fran­cji dolna po­łowa za­ra­bia 22%, a górny 1% wy­pra­co­wuje 10% do­chodu na­ro­do­wego)[10].
Jak kształ­tują się ry­zyka zwią­zane ze zmia­nami kli­matu w za­leż­no­ści od roz­kładu do­cho­dów w twoim kraju lub mie­ście? Czy zmiana kli­matu może być me­cha­ni­zmem na­pę­dza­ją­cym dal­sze zwięk­sza­nie prze­pa­ści mię­dzy bo­ga­tymi a bied­nymi? A je­śli tak – ja­kie są tego spo­łeczne i eko­no­miczne im­pli­ka­cje?
Jak zo­ba­czymy da­lej, pu­bli­ko­wane ba­da­nia na­ukowe wska­zują, że kon­se­kwen­cje umiar­ko­wa­nego, nie­ka­ta­stro­fal­nego ocie­ple­nia mogą być po­ważne, zwłasz­cza dla osób spo­łecz­nie mniej uprzy­wi­le­jo­wa­nych. Ro­dzi to ważne py­ta­nia do­ty­czące spo­so­bów ad­ap­ta­cji i ukie­run­ko­wa­nia po­mocy kli­ma­tycz­nej. Oczy­wi­ście od­po­wiedź by­łaby bar­dziej trafna w przy­padku do­stępu do lep­szych da­nych, gdyż to po­zwo­li­łoby de­cy­den­tom pod­cho­dzić do kwe­stii ad­ap­ta­cji z więk­szą pre­cy­zją. Bio­rąc pod uwagę wspo­mniany czyn­nik nu­mer je­den – ocie­ple­nie kli­matu na po­zio­mie nie­moż­li­wym już dziś do unik­nię­cia – zbio­rowe de­cy­zje czę­sto będą do­ty­czyć tego, jak naj­le­piej przy­sto­so­wać się do zmie­nia­ją­cego się świata.
Wspo­mniane formy nie­rów­no­ści nie są do­kład­nie tymi, o któ­rych przy­wy­kli­śmy my­śleć w kon­tek­ście spra­wie­dli­wo­ści kli­ma­tycz­nej. Więk­szość z nas zo­stała już skon­fron­to­wana z tezą, że hi­sto­rycz­nie zmiana kli­matu jest pro­ble­mem spo­wo­do­wa­nym przez emi­sje bo­ga­tych kon­su­men­tów z Glo­bal­nej Pół­nocy, w więk­szo­ści już nie­ży­ją­cych, pod­czas gdy jej kon­se­kwen­cje od­czu­wane są przez wszyst­kich, w tym przez mło­dych ży­ją­cych w bied­niej­szych kra­jach Glo­bal­nego Po­łu­dnia.
Ta nie­rów­ność w przy­pi­sy­wa­niu winy była głów­nym po­wo­dem, dla któ­rego bo­gate i biedne kraje nie zga­dzają się co do zmian kli­matu. Gdyby chcieć spa­ra­fra­zo­wać punkt wi­dze­nia kra­jów roz­wi­ja­ją­cych się, można by użyć słów: „Wy, kiedy była wa­sza ko­lej, wy­ko­rzy­sta­li­ście to na uży­wa­nie ta­niej ener­gii i wy­prze­dzi­li­ście nas go­spo­dar­czo. Te­raz, gdy na­de­szła na­sza ko­lej, mó­wi­cie nam, by­śmy zna­leźli czyst­szą al­ter­na­tywę, co spo­wolni nas jesz­cze bar­dziej. Nie mo­że­cie ocze­ki­wać, że bę­dziemy z tego za­do­wo­leni”.
Ten mię­dzy­na­ro­dowy aspekt spra­wie­dli­wo­ści kli­ma­tycz­nej jest klu­czowy za­równo z po­wo­dów etycz­nych, jak i prak­tycz­nych. Zwy­czajna od­po­wie­dzial­ność na­ka­zuje, by, uj­mu­jąc to me­ta­fo­rycz­nie, ci, któ­rzy bar­dziej sko­rzy­stali z „ener­ge­tycz­nego za­strzyku” ta­nich pa­liw ko­pal­nych, pro­por­cjo­nal­nie wię­cej za­pła­cili za sprzą­ta­nie po­wsta­łego ba­ła­ganu.
Z dru­giej strony jedno z twier­dzeń przed­sta­wio­nych w tej książce mówi, że praw­do­po­dob­nie rów­nie istotne dla kształ­to­wa­nia nie­rów­no­ści mię­dzy­ludz­kich są im­pli­ka­cje zmian kli­matu i po­li­tyki ener­ge­tycz­nej. Wi­dać tu, że pre­sji kli­ma­tycz­nej pod­le­gają zróż­ni­co­wane do­świad­cze­nia ży­ciowe lu­dzi w róż­nych wy­mia­rach: ra­so­wych, płcio­wych, sta­tusu imi­gra­cyj­nego i kla­so­wego, za­równo w kra­jach bo­ga­tych, jak i bied­nych. Te róż­nice mogą na przy­kład oka­zać się klu­czowe w okre­śle­niu, czy po­li­tyczny ape­tyt na dłu­go­ter­mi­nową trans­for­ma­cję w kie­runku czy­stej ener­gii może być utrzy­many, zwłasz­cza je­śli wyż­sze ceny ener­gii za­czną nad­wy­rę­żać port­fele – szcze­gól­nie w dol­nej po­ło­wie roz­kładu do­cho­dów w kra­jach, gdzie po­cząt­kowo ko­nieczne będą naj­bar­dziej ra­dy­kalne cię­cia.
Ze względu na cha­rak­ter no­wo­cze­snej go­spo­darki pra­cow­nicy, któ­rzy po­no­szą już ja­kiś cię­żar od­dzia­ły­wa­nia ocie­ple­nia kli­matu na ludz­kie zdro­wie i pro­duk­tyw­ność, mogą rów­nież być tymi, któ­rych naj­moc­niej do­tkną rów­no­le­gle wy­stę­pu­jące nie­rów­no­ści – ukryte za me­cha­ni­zmami ta­kimi jak au­to­ma­ty­za­cja, glo­ba­li­za­cja i ukie­run­ko­wa­nie tech­niczne na umie­jęt­no­ści (ang. skill-bia­sed). Można by się spo­dzie­wać w tym kon­tek­ście przed­sta­wi­cieli ta­kich za­wo­dów jak na przy­kład rol­nicy czy bu­dow­lańcy. Ale mogą nas za­sko­czyć obecni w tym ze­sta­wie­niu pra­cow­nicy za­kła­dów pro­duk­cyj­nych, par­kin­gów czy prze­twór­stwa żyw­no­ści, a także per­so­nel sprzą­ta­jący i pra­cow­nicy ma­ga­zy­nów. Oni rów­nież wy­dają się na­ra­żeni na ry­zyka kli­ma­tyczne w miej­scu pracy.
Po­dob­nie, ze względu obecną na rynku miesz­ka­nio­wym se­gre­ga­cję lu­dzi na pod­sta­wie do­cho­dów bied­niej­sze ro­dziny mogą być co­raz bar­dziej skłonne miesz­kać na te­re­nach sil­nie na­ra­żo­nych na za­gro­że­nia kli­ma­tyczne. Siły ryn­kowe na­pę­dza­jące ta­kie wzorce nie­rów­no­ści nie za­wsze są ła­twe do za­uwa­że­nia, a opra­co­wa­nie sku­tecz­nych in­ter­wen­cji może być więk­szym wy­zwa­niem, niż pod­po­wiada zwy­kła in­tu­icja.
W tej książce pod­damy oglą­dowi sze­reg ba­dań, któ­rych au­to­rzy zmie­rzyli się z py­ta­niem: czy zmien­ność w szko­dach kli­ma­tycz­nych w ja­kimś za­kre­sie może wy­ni­kać ze spo­łeczno-eko­no­micz­nych uwa­run­ko­wań po­dat­no­ści na nie i je­śli tak – w jaki spo­sób? Ba­da­cze ana­li­zo­wali mię­dzy in­nymi or­ga­ni­za­cję ryn­ków pracy i nie­ru­cho­mo­ści oraz do­stęp­ność dla lu­dzi okre­ślo­nych ro­dza­jów sieci bez­pie­czeń­stwa spo­łecz­nego. W dal­szej czę­ści książki spró­buję do­wieść, że jak­kol­wiek do­nio­słe w skut­kach wy­daje się za­da­nie zmo­bi­li­zo­wa­nia bo­gat­szych na­ro­dów w celu wspar­cia fi­nan­so­wego bied­niej­szych na­ro­dów, rów­nie pilne może być roz­sze­rze­nie bazy do­wo­do­wej do­ty­czą­cej tego, jak naj­le­piej za­pro­jek­to­wać i ukie­run­ko­wać po­moc w ad­ap­ta­cji do zmian kli­matu.
Sprawa nu­mer trzy to nie­pew­ność. Ży­jemy w sta­nie wszech­obec­nej nie­pew­no­ści. Do­ty­czy to nie tylko kwe­stii, czy rze­czy­wi­ście da się unik­nąć ka­ta­strofy kli­ma­tycz­nej za ży­cia na­szych dzieci, ale rów­nież wielu ży­cio­wych de­cy­zji w związku z ko­niecz­no­ścią moż­li­wie naj­lep­szego przy­sto­so­wa­nia się do zmian, które już za­cho­dzą. Za­sta­na­wiamy się z nie­po­ko­jem, czy (i jak) mo­żemy kształ­to­wać rze­czy­wi­ste skutki szybko ocie­pla­ją­cego się świata?
Na po­zio­mie spo­łecz­nym spo­ty­kamy się z dość po­wszech­nym zro­zu­mie­niem tego, że klu­czową rolę w po­wstrzy­my­wa­niu naj­gor­szych skut­ków nie­kon­tro­lo­wa­nej zmiany kli­matu pełni re­duk­cja emi­sji. Co­raz więk­szy też staje się kon­sen­sus wo­kół kwe­stii, czy ła­go­dze­nie skut­ków kli­matu po­winno być im­pe­ra­ty­wem po­li­tycz­nym. Wciąż jed­nak spie­ramy się co do tego, kiedy i jak oraz czyim kosz­tem (po­no­szo­nym przez kogo) po­winny być ła­go­dzone zmiany kli­matu. Szyb­kie znie­sie­nie za­ka­zów wier­ce­nia w po­szu­ki­wa­niu ropy naf­to­wej w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, ja­kie ogło­szono w na­stęp­stwie wojny na Ukra­inie i ro­sną­cych cen ener­gii, jest tylko jed­nym z wielu moż­li­wych przy­kła­dów. Po­dob­nie jak de­bata na te­mat za­sad­no­ści i ewen­tu­al­nego ter­minu wy­co­fa­nia sil­ni­ków spa­li­no­wych z ryn­ków mo­to­ry­za­cyj­nych. Na­pię­cie to czę­sto ulega spo­tę­go­wa­niu w kra­jach roz­wi­ja­ją­cych się, gdzie pewne kom­pro­misy mię­dzy wzro­stem go­spo­dar­czym a „zie­loną eko­no­mią” mogą być trud­niej­sze do za­ak­cep­to­wa­nia.
Na po­zio­mie in­dy­wi­du­al­nym re­guły co­dzien­nej walki z ry­zy­kiem kli­ma­tycz­nym – czy to jako wła­ści­ciel domu, in­we­stor, me­ne­dżer, czy bur­mistrz – czę­sto po­zo­stają nie­po­ko­jąco nie­ja­sne. W któ­rym mo­men­cie na­leży roz­wa­żyć sprze­daż ro­dzin­nego domu, aby móc na­stęp­nie prze­nieść się na wy­żej po­ło­żony te­ren? Jak do­brze za­bez­pie­czyć port­fel eme­ry­talny przed po­ten­cjalną ko­rektą kli­ma­tyczną? Czy klasy w szkole two­jego dziecka – lub inne miej­sca prze­pro­wa­dza­nia stan­dar­do­wych eg­za­mi­nów – mają nie­za­wodną kli­ma­ty­za­cję?
Ostat­nie ba­da­nie prze­pro­wa­dzone wśród dy­rek­to­rów ge­ne­ral­nych i fi­nan­so­wych naj­więk­szych firm na świe­cie wy­ka­zało, że 86% z nich zgo­dziło się ze stwier­dze­niem, że na­leży za­jąć się sprawą ry­zyka kli­ma­tycz­nego[11]. Po czę­ści mo­gło być to spo­wo­do­wane fak­tem, iż liczba wnio­sków ak­cjo­na­riu­szy do­ty­czą­cych tych kwe­stii wzro­sła czte­ro­krot­nie od 2011 roku. Jed­no­cze­śnie po­nad trzech na czte­rech dy­rek­to­rów ge­ne­ral­nych i fi­nan­so­wych (77%) przy­znaje, że ich firmy nie są w pełni przy­go­to­wane na ne­ga­tywny wpływ zmie­nia­ją­cego się kli­matu na ich fi­nanse. W rze­czy­wi­sto­ści nie­wielu wy­daje się mieć ja­sne po­ję­cie, które ry­zyka kli­ma­tyczne są ważne i dla­czego. Czy istot­niej­sze jest ry­zyko po­wo­dzi, po­ża­rów la­sów, czy eks­tre­mal­nych fal upa­łów? Gdzie w łań­cu­chu do­staw może czaić się ry­zyko kli­ma­tyczne i jak można za­jąć się nim w spo­sób opła­calny? Czy ry­zyko do­się­gnie ak­ty­wów fi­zycz­nych, ta­kich jak fa­bryki i ma­ga­zyny, czy za­so­bów ludz­kich, ta­kie jak pra­cow­nicy call cen­ter?
Być może nie jest więc za­sko­cze­niem, że ośmiu na dzie­się­ciu me­ne­dże­rów (82%) uważa, że ich firmy mają nie­wielką lub żadną kon­trolę nad ry­zy­kami kli­ma­tycz­nymi[12]. Jak zo­ba­czymy na ko­lej­nych stro­nach, na po­czą­tek praw­do­po­dob­nie po­mocne by­łoby dys­po­no­wa­nie mia­rami do­ty­czą­cymi ry­zyk fi­zycz­nych, po­zwa­la­ją­cymi usta­lić na przy­kład, w ja­kim stop­niu ocie­pli się dany ob­szar lub o ile wzro­śnie liczba po­ża­rów la­sów rocz­nie do 2030 roku. Ale w wielu przy­pad­kach może to być nie­wy­star­cza­jące. Im bar­dziej wgłę­biamy się w spo­łeczno-eko­no­miczne niu­anse po­dat­no­ści na zmiany kli­matu, tym le­piej ro­zu­miemy, że ry­zyko fi­zyczne i eko­no­miczne nie są tym sa­mym i czę­sto za­leżą od zło­żo­nych czyn­ni­ków in­sty­tu­cjo­nal­nych i struk­tu­ral­nych.
Bio­rąc pod uwagę po­ten­cjał sys­te­mo­wych ry­zyk fi­nan­so­wych (zdol­nych na przy­kład wy­wo­ły­wać szyb­kie ko­rekty cen i nie­sta­bil­ność na rynku miesz­ka­nio­wym), jak rów­nież moż­liwe kon­se­kwen­cje fi­skalne, w nad­cho­dzą­cych la­tach mo­żemy być świad­kami jesz­cze licz­niej­szych de­bat nad rolą rządu w ad­ap­ta­cji do zmian kli­matu. Po­sta­no­wie­nia z tych de­bat znajdą za­pewne od­bi­cie w twoim ży­ciu, na­wet je­śli ni­gdy nie do­świad­czysz naj­bar­dziej bez­po­śred­nich za­gro­żeń fi­zycz­nych: po­ża­rów la­sów czy po­wo­dzi.
Wszystko to po­ka­zuje, że bie­głość w po­zy­ski­wa­niu i prze­twa­rza­niu fak­tów eko­no­micz­nych do­ty­czą­cych ukry­tych co­dzien­nych kosz­tów zmian kli­matu (za­równo in­dy­wi­du­al­nie, jak i zbio­rowo) co­raz bar­dziej zy­skuje dziś na war­to­ści. Cho­ciaż ni­niej­sza książka nie od­po­wie de­fi­ni­tyw­nie na wszyst­kie na­su­wa­jące się py­ta­nia, to może wy­po­sa­żyć czy­tel­nika w pewne na­rzę­dzia do bar­dziej pro­ak­tyw­nego ich roz­wią­zy­wa­nia.
Na po­czątku mu­simy roz­wa­żyć jedną szcze­gólną rzecz: czy nasz oso­bi­sty sto­su­nek do kwe­stii zmian kli­matu może za­le­żeć od tego, jak ro­zu­miemy po­ję­cie ka­ta­strofy kli­ma­tycz­nej?

JAK MY­ŚLIMY I MÓ­WIMY O ZMIA­NACH KLI­MATU?

Nie chcę, by­ście żyli na­dzieją. Chcę, aby­ście wpa­dli w pa­nikę. Chcę, aby­ście każ­dego dnia bali się i dzia­łali tak, jakby wasz dom się pa­lił. Bo tak wła­śnie jest.
GRETA THUN­BERG
 
To, że mamy pro­blem, nie ozna­cza od razu, że mamy go roz­wią­zy­wać, zwłasz­cza je­śli koszty le­cze­nia okażą się wyż­sze niż koszty wy­wo­łane przez samą do­le­gli­wość.
BJORN LOM­BORG

 
Więk­szość po­pu­lar­no­nau­ko­wych dys­ku­sji na te­mat zmian kli­matu kon­cen­truje się wo­kół po­ję­cia cy­wi­li­za­cyj­nej ka­ta­strofy. Zda­niem nie­któ­rych za­gro­że­nie to ma już cha­rak­ter eg­zy­sten­cjalny. Dla in­nych taka re­to­ryka jest ni­czym oliwa do­le­wana do ognia szy­derstw, po­żywka dla kul­tu­ro­wej wojny, w któ­rej sia­nie stra­chu jest tylko jed­nym ze spo­so­bów na dep­ta­nie in­dy­wi­du­al­nej wol­no­ści oby­wa­tel­skiej lub prze­ja­wem źle ukie­run­ko­wa­nego, ak­ty­wi­stycz­nego za­pału.
U źró­deł obu tych sta­no­wisk leżą dwa za­ło­że­nia, które albo są wa­dliwe, albo przy­naj­mniej warte po­now­nego prze­my­śle­nia. Pierw­sze wiąże się z prze­ko­na­niem, że sprawa zmian kli­ma­tycz­nych nie sta­nie się prio­ry­te­tem dla ludz­ko­ści, o ile wy­ni­ka­jące zeń ry­zyko nie na­bie­rze cha­rak­teru eg­zy­sten­cjal­nego. Tylko w tym przy­padku, gdyby zmiana kli­matu gro­ziła upad­kiem cy­wi­li­za­cji, spra­wie nadano by sta­tut pil­nego wy­zwa­nia spo­łecz­nego. Z ta­kiej re­to­ryki wy­nika też, że uza­sad­nione jest upo­wszech­nia­nie dra­ma­ty­zo­wa­nych opo­wie­ści o nad­cią­ga­ją­cej za­gła­dzie i Ziemi nie­na­da­ją­cej się do ży­cia (na­wet je­śli do­wody są cza­sem na­cią­gane), po­nie­waż tylko w ten spo­sób więk­szość lu­dzi zwróci uwagę na pro­blem. W obo­zie prze­ciw­nym za­kłada się z ko­lei, że wy­star­czy wy­ka­zać luki w naj­bar­dziej skraj­nych sce­na­riu­szach ka­ta­strofy, nie po­świę­ca­jąc wiele uwagi oce­nie, czy bar­dziej umiar­ko­wane wa­rianty roz­woju zda­rzeń nie speł­ni­łyby kry­te­riów kosz­tów i ko­rzy­ści wy­ni­ka­ją­cych z ak­tyw­nego dzia­ła­nia na rzecz pla­nety.
Mam na­dzieję, że ko­lejne strony po­każą jedno – nie po­trzeba progu glo­bal­nego ry­zyka eg­zy­sten­cjal­nego, aby dzia­ła­nia na polu kli­ma­tycz­nym uznać za war­to­ściowe i godne uwagi. Być może po­trze­bu­jemy osób po­kroju Grety Thun­berg, aby zin­ten­sy­fi­ko­wać za­in­te­re­so­wa­nie ochroną pla­nety dla po­tom­no­ści. Ale być może po­trze­bu­jemy także bar­dziej bez­na­mięt­nego sza­co­wa­nia szkód, ja­kie zmiana kli­matu może wy­rzą­dzić dziś i w naj­bliż­szej przy­szło­ści – szkód, które w su­mie mogą być da­le­kie od nie­uchron­nego upadku cy­wi­li­za­cji, ale mogą ozna­czać po­ważną utratę środ­ków do ży­cia lub na­wet sa­mego ży­cia dla wielu po­szcze­gól­nych lu­dzi, firm i spo­łecz­no­ści.
Dane co­raz czę­ściej wska­zują, że z po­wodu zmian kli­matu, na długo przed osią­gnię­ciem po­ziomu eg­zy­sten­cjal­nego za­gro­że­nia, wiele na­szych dzia­łań stop­niowo sta­nie się mniej pro­duk­tyw­nych i sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cych – i po­winno to bu­dzić po­ważne obawy. Nie­za­leż­nie od tego, czy etyczną pod­stawą na­szego po­stę­po­wa­nia jest efek­tyw­ność eko­no­miczna, czy spra­wie­dli­wość spo­łeczna – czy jedno i dru­gie – może się oka­zać, że trzeźwa ocena ta­kich sub­tel­niej­szych szkód może być wy­star­cza­ją­cym po­wo­dem do dzia­ła­nia. Ma to szcze­gól­nie zna­cze­nie w tym za­kre­sie, w ja­kim na­sze wła­sne oso­bi­ste i zbio­rowe wy­siłki mogą istot­nie po­głę­bić lub zła­go­dzić te szkody.
Aby było ja­sne, agre­sywne dzia­ła­nie na rzecz ła­go­dze­nia zmiany kli­matu jako forma po­lisy ubez­pie­cze­nio­wej prze­ciwko po­ten­cjal­nemu eko­lo­gicz­nemu i cy­wi­li­za­cyj­nemu upad­kowi jest wy­soce uza­sad­nione. Kiedy tylko mamy taką moż­li­wość, wy­ku­pu­jemy ubez­pie­cze­nie prze­ciwko sce­na­riu­szom o ni­skim praw­do­po­do­bień­stwie, ale o wy­so­kiej szko­dli­wo­ści, czy to w for­mie ubez­pie­cze­nia ma­jąt­ko­wego, czy na ży­cie. Można ar­gu­men­to­wać, że sku­pia­nie na­szej uwagi na moż­li­wo­ści ani­hi­la­cji cy­wi­li­za­cji było i jest wy­ko­rzy­sty­wane in­stru­men­tal­nie po to, by wy­trą­cić nas ze stanu sa­mo­za­do­wo­le­nia. W rze­czy­wi­sto­ści mnó­stwo osią­gnięć na polu re­duk­cji emi­sji nie po­ja­wi­łoby się bez spo­łecz­nej mo­bi­li­za­cji, do ja­kiej przy­czy­niła się ta nar­ra­cja, szcze­gól­nie wśród mło­dych lu­dzi.
Kiedy więc wy­chwa­lam nar­ra­cję mó­wiącą o nie­ka­ta­stro­fal­nym, po­wol­nym spa­la­niu, nie ro­bię tego po to, aby kry­ty­ko­wać lub de­pre­cjo­no­wać samą moż­li­wość roz­po­zna­nia bar­dzo re­al­nego – choć wy­soce nie­pew­nego i praw­do­po­dob­nie bar­dzo od­le­głego – ry­zyka praw­dzi­wie ka­ta­stro­fal­nej zmiany kli­matu. W rze­czy­wi­sto­ści, bio­rąc pod uwagę głę­boką nie­pew­ność wpi­saną w pro­jek­cje kli­ma­tyczne i na­sze co­raz lep­sze ro­zu­mie­nie nie­li­nio­wych sprzę­żeń zwrot­nych (po­wszech­nie na­zy­wa­nych „punk­tami kry­tycz­nymi”), do­brze by­łoby po­stę­po­wać ostroż­nie i za­cho­wać re­to­rykę „ubez­pie­cze­nia od ka­ta­strofy” jako kom­ple­men­tarny wzo­rzec ro­zu­mo­wa­nia. Na­wet w sy­tu­acji gdy prze­wi­dy­wane śred­nie wielu mo­deli kli­ma­tycz­nych pla­sują się na niż­szych po­zio­mach ocie­ple­nia, niż było to wcze­śniej, ogony zwią­za­nych z nimi roz­kła­dów praw­do­po­do­bień­stwa po­zo­stają nie­po­ko­jąco dłu­gie i są źró­dłem głę­bo­kiej nie­pew­no­ści (zna­nej rów­nież jako nie­pew­ność Kni­ghta), którą można by pod­su­mo­wać jako pro­blem nie­zna­nych nie­zna­nych.
Ist­nieją jed­nak po­ważne psy­cho­lo­giczne re­per­ku­sje ta­kiego trwa­łego za­an­ga­żo­wa­nia opar­tego na sce­na­riu­szach za­głady, w nie­wiel­kim stop­niu sta­no­wią­cego prak­tyczny wkład do dys­ku­sji o rze­czy­wi­stych wy­zwa­niach zwią­za­nych z ad­ap­ta­cją do ży­cia w wa­run­kach nie­unik­nio­nego ocie­ple­nia. Kwe­stią naj­waż­niej­szą wy­daje się więc zmiana kli­ma­tycz­nej re­to­ryki, którą przej­mu­jemy jako de­cy­denci i wy­borcy. Do­brą al­ter­na­tywą jest nar­ra­cja mó­wiąca o zmia­nach kli­matu jako o po­wol­nym i nie­rów­nym spa­la­niu się. Można w tym wi­dzieć też wi­zję kom­ple­men­tarną wo­bec tej, w któ­rej zmiany kli­matu po­strzega się jako eg­zy­sten­cjalny kry­zys dla ludz­ko­ści.
Oczy­wi­ście po­dej­ścia eko­no­miczne do pro­ble­mów śro­do­wi­sko­wych niosą ze sobą ry­zyko wszech­wład­no­ści do­stęp­nych da­nych: je­ste­śmy za­wsze skłonni szu­kać na­szej zguby pod za­pa­loną la­tar­nią. W efek­cie to, czego nie mo­żemy do­brze zmie­rzyć lub wy­ce­nić w do­la­rach i cen­tach, może nie być trak­to­wane z od­po­wied­nią po­wagą, mimo swej znacz­nej im­ma­nent­nej war­to­ści. Mam jed­nak na­dzieję wy­ka­zać, że na­wet je­śli ogra­ni­czymy za­kres na­szej ana­lizy do spraw, które mo­żemy w miarę do­brze zmie­rzyć, ko­rzy­ści z licz­nych in­we­sty­cji w czy­stą ener­gię praw­do­po­dob­nie znacz­nie prze­wyż­szają koszty.
Jak zo­ba­czymy w dal­szych roz­dzia­łach, w świe­tle obec­nych da­nych re­duk­cja emi­sji, na­wet przy roz­sąd­nych kosz­tach, jest opła­calna ze względu na po­wszech­ność zja­wisk, które na­zy­wam „po­wol­nym spa­la­niem”. Może tak być, na­wet za­nim uwzględ­nimy w dys­ku­sji eg­zy­sten­cjalne punkty kry­tyczne w sys­te­mie kli­ma­tycz­nym lub bar­dzo trudną do wy­ceny de­struk­cję świata na­tu­ral­nego, taką jak utrata bio­róż­no­rod­no­ści czy de­gra­da­cja świę­tych ga­jów[3*]. Nie­gdyś mało praw­do­po­dobne eks­tre­malne sce­na­riu­sze mogą sta­wać się co­raz bar­dziej praw­do­po­dobne i po­ten­cjal­nie de­struk­tywne, a wciąż słabo zmie­rzona i mało roz­po­znana war­tość ka­pi­tału na­tu­ral­nego może w isto­cie prze­wyż­szać ja­kie­kol­wiek obecne sza­cunki. Mam jed­nak na­dzieję wy­ka­zać, że na­wet je­śli mocno sku­pimy się na bez­po­śred­nich ludz­kich stra­tach, ja­kie po­nie­siemy w naj­bliż­szych la­tach w związku z „nie­ka­ta­stro­fal­nym” ocie­ple­niem kli­matu, to i tak ana­liza kosz­tów i ko­rzy­ści z ra­cji ła­go­dze­nia tych zmian skłoni nas do sto­so­wa­nia agre­syw­nych form re­duk­cji emi­sji.
Dru­gim błęd­nym za­ło­że­niem w więk­szo­ści dys­ku­sji na te­mat zmian kli­matu jest to, że wszel­kie szkody na Ziemi są w ja­kiś spo­sób glo­bal­nie apli­ko­wane, ni­czym aste­ro­ida po­wo­du­jąca wy­gi­nię­cie ca­łych eko­sys­te­mów lub in­wa­zja ob­cych. Że w ob­sza­rze zmian kli­ma­tycz­nych można wy­od­ręb­nić jedno uni­wer­salne zja­wi­sko – im­puls pro­wa­dzący do znisz­cze­nia, któ­rego skutki do­tkną nas wszyst­kich na Ziemi jed­na­kowo. Oto ludz­kość nie­pew­nie ba­lan­suje na kra­wę­dzi ży­cia i śmierci, jakby stło­czona we współ­cze­snej arce No­ego. „Wszy­scy bę­dziemy dzia­łać ra­zem albo wszy­scy ra­zem zgi­niemy” – to czę­sty mo­tyw obecny w ta­kiej re­to­ryce.
Choć ta­kie ob­razy mogą do­star­czać uży­tecz­nych na­rzę­dzi nar­ra­cyj­nych, to do­stępne do­wody na­ka­zują po­wąt­pie­wać w słusz­ność ukry­tego w nich prze­kazu. Szcze­gól­nie gdy weź­mie się pod uwagę róż­nice mię­dzy bo­ga­tymi i bied­nymi pod wzglę­dem stop­nia ich na­ra­że­nia na ry­zyko kli­ma­tyczne (i zdol­no­ści ad­ap­ta­cji do niego). W isto­cie, wcze­śniej wy­mie­nione klu­czowe ce­chy zmian kli­matu (tj. ich na­tych­mia­sto­wość i nie­równy wpływ) wy­mu­szają nowe spoj­rze­nie na ten pro­blem, skła­nia­jące do tego, by za­prze­stać swo­istej „gry w po­kera” na skalę pla­ne­tarną i przejść do pla­no­wa­nia dzia­łań, które mogą oka­zać się nie­zbędne w za­rzą­dza­niu nie­uchron­nym za na­szego ży­cia ocie­ple­niem i będą chro­nić przed jego ne­ga­tyw­nymi skut­kami lu­dzi naj­bar­dziej wraż­li­wych.
Obie per­spek­tywy: po­wrót do arki No­ego i za­rzą­dza­nie prze­wle­kłym bó­lem, można roz­wa­żać rów­no­le­gle, od­po­wied­nio re­ali­zu­jąc cele ła­go­dze­nia i ad­ap­ta­cji. Ma­jąc na uwa­dze ry­zyko śmier­tel­nej nie­wy­dol­no­ści ne­rek, można prze­cież zde­cy­do­wać się na szyb­kie i trwałe zmiany w die­cie i ru­ty­nie ćwi­czeń, jed­no­cze­śnie szu­ka­jąc na­tych­mia­sto­wej po­mocy me­dycz­nej, by za­ła­go­dzić po­stę­pu­jące w da­nej chwili ob­jawy prze­wle­kłej cho­roby ne­rek.
Mamy za­tem dwa po­dej­ścia: dłu­go­ter­mi­nowe i krót­ko­ter­mi­nowe. Mam na­dzieję, że będę w sta­nie je zi­lu­stro­wać z od­wo­ła­niem do licz­nych ba­dań i przy­kła­dów i uda mi się wy­ka­zać, że mogą być rów­no­le­gle sto­so­wane. Kwe­stia ta na­bie­rze szcze­gól­nej wagi w kon­tek­ście nie­rów­no­mier­nie roz­kła­da­ją­cych skut­ków zmian kli­matu, które już nas do­tknęły. A je­dy­nym źró­dłem tego pro­blemu wcale nie jest znany po­wszech­nie fakt, że nie­które czę­ści świata będą się ocie­plać szyb­ciej niż inne lub będą bar­dziej na­ra­żone na po­wo­dzie, hu­ra­gany czy po­żary. Nie­rów­no­ści po­ja­wią się także dla­tego, że spo­sób, w jaki dane zja­wi­sko kli­ma­tyczne prze­kłada się na ludzki nie­do­sta­tek w sfe­rze zdro­wia (lub do­bro­byt), nie­mal za­wsze oka­zuje się wy­soce zło­żoną funk­cją od­dzia­ły­wa­nia śro­do­wisk spo­łecz­nego, eko­no­micz­nego i in­sty­tu­cjo­nal­nego.
Po­myślmy, że zde­rze­nie z in­nym sa­mo­cho­dem w mer­ce­de­sie z za­pię­tymi pa­sami przy pręd­ko­ści sześć­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów na go­dzinę może pro­wa­dzić do rap­tem kilku si­nia­ków i iry­tu­ją­cej pa­pier­ko­wej ro­boty zwią­za­nej z re­ali­za­cją ubez­pie­cze­nia. Zde­rze­nie z tą samą pręd­ko­ścią w ryk­szy bez ka­sku może oka­zać się śmier­telne, szcze­gól­nie je­śli w po­bliżu nie ma ka­re­tek ani szpi­tali. Po­dobną za­sadę można od­nieść do wielu zda­rzeń kli­ma­tycz­nych. Oka­zuje się, że śmier­tel­ność z po­wodu wy­stą­pie­nia dnia z tem­pe­ra­turą 35°C może róż­nić się o rząd wiel­ko­ści lub wię­cej w In­diach i Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Na­wet na ob­sza­rze Sta­nów efekty wy­ni­ka­jące z ne­ga­tyw­nego wpływu ta­kiego upału na zdro­wie mogą róż­nić się o rząd wiel­ko­ści w za­leż­no­ści od splotu lo­kal­nych i oso­bo­wych czyn­ni­ków, ta­kich jak do­chód, za­wód, branża i są­siedz­two.
Po­dob­nie za­możni wła­ści­ciele za­gro­żo­nych sztor­mami i po­ża­rami do­mów mają dość środ­ków, by wzno­sić ochronne umoc­nie­nia lub prze­pro­wa­dzić się w bez­piecz­niej­sze re­jony, pod­czas gdy biedni mogą utknąć w miej­scach co­raz bar­dziej nę­ka­nych przez ży­wioły, a ich po­gar­sza­jąca się sy­tu­acja eko­no­miczna jesz­cze bar­dziej utrudni im ucieczkę.
Kiedy jed­nak za­czniemy od­kry­wać ko­lejne po­ziomy po­dat­no­ści na zmiany kli­matu, sta­nie się ja­sne, że in­we­sty­cje fi­zyczne, ta­kie jak wały mor­skie, kli­ma­ty­za­cja i wię­cej zie­leni, sta­no­wią tylko nie­wielką część re­zer­wu­aru moż­li­wych roz­wią­zań. W rze­czy­wi­sto­ści w wielu naj­bied­niej­szych miej­scach na świe­cie naj­waż­niej­sze in­ter­wen­cje ad­ap­ta­cyjne mogą po­zor­nie mieć nie­wiele wspól­nego ze śro­do­wi­skiem. W książce przyj­rzymy się być może nie­in­tu­icyj­nym i nie­ocze­ki­wa­nym wpły­wom sys­te­mów ban­ko­wych, dzia­łań edu­ka­cyj­nych i ryn­ków pracy na ab­sor­bo­wa­nie lub am­pli­fi­ko­wa­nie ne­ga­tyw­nych skut­ków zmiany kli­matu na nasz do­bro­stan.
Gwał­towny wy­syp ba­dań, ja­kie prze­pro­wa­dzono mię­dzy in­nymi w ciągu ostat­nich kilku de­kad, prze­obra­ził na­sze wcze­śniej­sze ro­zu­mie­nie ukry­tych, ale wszech­obec­nych me­cha­ni­zmów, za po­mocą któ­rych tem­pe­ra­tury i eks­tre­malne zja­wi­ska po­go­dowe wpły­wają na na­sze co­dzienne ży­cie – czę­ściowo dzięki rów­no­le­głemu roz­wo­jowi do­stęp­no­ści da­nych i tzw. re­wo­lu­cji wia­ry­god­no­ści w eko­no­mii.
Ta książka jest w du­żej mie­rze owo­cem licz­nych wy­sił­ków za­głę­bie­nia się w ta­kie dane i nowe me­tody qu­asi-eks­pe­ry­men­talne, które po­ma­gają od­kry­wać ukryte w tychże da­nych wzorce: za­równo przeze mnie, jak i przez ro­snące grono eko­no­mi­stów sto­so­wa­nych, pra­cu­ją­cych nad tym, co można by na­zwać mi­kro­eko­no­mią zmian kli­matu. Ten bar­dziej oparty na da­nych, sta­ty­stycz­nie zo­rien­to­wany spo­sób pro­wa­dze­nia dys­ku­sji na te­mat kli­matu bę­dzie pod­stawą do po­dej­mo­wa­nia bar­dziej świa­do­mych de­cy­zji do­ty­czą­cych jego zmian.
Mię­dzy 2010 a 2021 ro­kiem po­wstało po­nad 400 re­cen­zo­wa­nych prac, które łą­czą dane z re­al­nego świata i qu­asi-eks­pe­ry­men­talne pro­jekty ba­daw­cze, tym sa­mym rzu­ca­jąc nowe świa­tło na szkody kli­ma­tyczne[13]. Obecne w nich tech­niki ba­daw­cze po­zwa­lają nam le­piej roz­plą­ty­wać za­leż­no­ści przy­czy­nowo-skut­kowe (np. po­przez do­star­cze­nie od­po­wie­dzi na py­ta­nie, czy wyż­sza tem­pe­ra­tura fak­tycz­nie pro­wa­dzi do wzro­stu lo­kal­nej prze­stęp­czo­ści), sze­roko wy­ko­rzy­stu­jąc dane w celu lep­szego do­okre­śle­nia wzor­ców spo­łecz­nego re­ago­wa­nia i ad­ap­ta­cji (lub jej braku) do glo­bal­nego ocie­ple­nia. Ulep­sze­nia te po­ma­gają nam mię­dzy in­nymi traf­niej iden­ty­fi­ko­wać kon­kretne po­pu­la­cje i miej­sca naj­bar­dziej wraż­liwe na eks­tre­malne wpływy kli­ma­tyczne, a także mie­rzyć po­ten­cjalną sku­tecz­ność róż­nych in­ter­wen­cji. Mimo po­ten­cjal­nie istot­nej war­to­ści prak­tycz­nej tych ana­liz ich cenne ele­menty wciąż mogą być po­mi­jane w po­li­ty­kach kli­ma­tycz­nych lub przy in­dy­wi­du­al­nym po­dej­mo­wa­niu de­cy­zji.
Nie ma wąt­pli­wo­ści, że po­le­ga­nie na da­nych z prze­szło­ści z za­mia­rem wy­snu­wa­nia wnio­sków co do przy­szło­ści, szcze­gól­nie w przy­padku zja­wi­ska tak bez­pre­ce­den­so­wego pod wzglę­dem skali i tempa jak zmiany kli­matu, nie­sie ze sobą mnó­stwo pu­ła­pek. Chciał­bym przy­po­mi­nać o tych ogra­ni­cze­niach, uni­ka­jąc jed­nak pro­gno­zo­wa­nia eko­no­micz­nego. Moja książka jest po­my­ślana jako za­pro­sze­nie do dys­ku­sji wo­kół eko­no­micz­nie zniu­an­so­wa­nego po­dej­ścia do kwe­stii zmian kli­matu, przy­naj­mniej jako uży­tecz­nego uzu­peł­nie­nia in­nych per­spek­tyw i spo­so­bów dzia­ła­nia.

PO­WOLNE SPA­LA­NIE I JEGO JA­SNA STRONA

Więk­szość za­wo­do­wych spor­tow­ców, mu­zy­ków i rze­mieśl­ni­ków, na­wet je­śli są w ja­kiś spo­sób na­tu­ral­nie uta­len­to­wani, po­wie ci, że ich spraw­ność i bie­głość w ja­kiejś dzie­dzi­nie jest za­sługą wielu lat tre­nin­gów. Od­no­szący suk­cesy biz­nes­meni i biz­nes­menki do­brze wie­dzą, że mogą po­le­gać nie tylko na prze­bły­skach swo­jej eko­no­micz­nej in­tu­icji, lecz także na set­kach in­no­wa­cji, które łącz­nie bu­dują suk­ces ich firmy. Na­uczy­ciele du­chowi w bud­dy­zmie i in­nych re­li­giach mo­gliby to okre­ślić mia­nem pro­cesu „na­głego prze­bu­dze­nia stop­nio­wej pie­lę­gna­cji”.
Ale i po stro­nie prze­ciw­nej kryje się sporo ra­cji. Le­ka­rze wie­dzą, że na każdy po­ważny wy­pa­dek lo­sowy, koń­czący się po­by­tem pa­cjenta na stole ope­ra­cyj­nym, przy­pada wiele ta­kich, w któ­rych cho­roba jawi się ra­czej jako efekt ku­mu­la­cji mi­liona „ma­łych” wy­bo­rów ży­cio­wych czło­wieka: czy to do­dat­ko­wych wy­pa­lo­nych pa­pie­ro­sów, czy przy­pa­lo­nego oleju, czy też por­cji fry­tek za­miast zdro­wej sa­łatki. Praw­nicy zaj­mu­jący się upa­dło­ścią po­wie­dzą ci, że choć nie­które ban­kruc­twa oso­bi­ste fak­tycz­nie są wy­wo­łane na­głym fi­nan­so­wym kra­chem na rynku i bra­kiem ochrony ubez­pie­cze­nio­wej, to wiele wy­nika z ku­mu­la­cji co­dzien­nych, ne­ga­tyw­nych na­wy­ków.
Peł­nej sy­me­trii tu oczy­wi­ście nie ma. Nie­ważne, czy mó­wimy o zdro­wiu, fir­mach, czy kre­dy­tach – za­wsze ła­twiej jest nisz­czyć, niż bu­do­wać.
Po­dob­nie je­śli cho­dzi o zmianę kli­matu, wiele praw­dzi­wych szkód może wy­ni­kać nie tyle ze spek­ta­ku­lar­nych ka­ta­strof, ile z ci­chego, po­wol­nego spa­la­nia. Na tym po­lega od­mien­ność tego po­dej­ścia, do któ­rego roz­wa­że­nia za­pra­sza nas ta książka. W po­wol­nym spa­la­niu do­strze­żemy nie­zli­czony sze­reg mniej oczy­wi­stych, stop­nio­wych za­kłó­ceń, roz­ło­żo­nych na mi­lion po­zor­nie przy­ziem­nych dzia­łań, pro­ce­sów i in­te­rak­cji. Stąd też bar­dziej od­po­wied­nią ale­go­rią zmian kli­matu nie jest wcale wul­kan We­zu­wiusz grze­biący Pom­peje, ale spe­cy­ficzna mie­sza­nina mniej­szych zda­rzeń: epi­de­mii, po­ty­czek i błę­dów za­rząd­czych, które osta­tecz­nie osła­biły po­tężne Im­pe­rium Rzym­skie.
Je­śli hi­sto­ria Pom­pe­jów jest opo­wie­ścią o na­tych­mia­sto­wej i ka­ta­stro­fal­nej za­gła­dzie, dzieje upadku Rzymu są hi­sto­rią stop­nio­wego roz­kładu. Ta pierw­sza, choć po­zor­nie bar­dziej istotna dla kli­matu jako opo­wieść o znisz­cze­niu śro­do­wi­ska, nie­wiele nam po­wie jed­nak o zmia­nie kli­matu jako ta­kiej. Ta druga, choć bar­dziej nie­jed­no­znaczna i cha­otyczna, może oka­zać się bar­dziej od­po­wied­nim mo­de­lem men­tal­nym, gdyż – je­śli go przyj­miemy – sta­wimy czoła temu, co zmiana kli­matu ozna­cza dla na­szej spo­łecz­nej i eko­no­micz­nej rze­czy­wi­sto­ści.
Przy­ję­cie tej per­spek­tywy nie­sie też na­dzieję. Jest nią uzna­nie, że – w prze­ci­wień­stwie do tego, co może nam się na pierw­szy rzut oka wy­da­wać – ist­nieje wię­cej spo­so­bów nie­sie­nia in­nym po­mocy, a zwłasz­cza wspie­ra­nia naj­bar­dziej wraż­li­wych spo­łecz­no­ści w ad­ap­ta­cji do cie­plej­szego świata, nie­za­leż­nie od tego, czy po­cho­dzą one z naj­bied­niej­szych wiej­skich za­kąt­ków świata, czy naj­bar­dziej za­nie­dba­nych dziel­nic na­szego ro­dzin­nego mia­sta.
Pod­czas gdy bi­narne ramy nar­ra­cji o zmia­nach kli­matu jako nad­cią­ga­ją­cej ka­ta­stro­fie wzbu­dzają strach i fa­ta­lizm, to sub­telny cha­rak­ter opo­wie­ści o nie­ka­ta­stro­fal­nych szko­dach kli­ma­tycz­nych może, jak są­dzę, wzbu­dzić po­stawy współ­czu­jące, a może na­wet ra­cjo­nalny opty­mizm. Po­dej­ście ta­kie może nam uświa­do­mić, że ni­gdy nie jest za późno, aby spo­wol­nić pro­gre­sję cho­roby i na­uczyć nas le­piej za­rzą­dzać bó­lem ocie­pla­ją­cej się pla­nety. Może to wzmoc­nić na­szą zbio­rową de­ter­mi­na­cję do przy­szłej cięż­kiej pracy – pracy nad prze­kształ­ce­niem na­szych spo­łe­czeństw i go­spo­da­rek w czyst­sze i bar­dziej od­porne na kli­mat wer­sje sa­mych sie­bie.
Moją oso­bi­stą na­dzieją jest to, że książka ta wzbu­dzi więk­szą cie­ka­wość do­ty­czącą moż­li­wych in­ter­wen­cji (in­dy­wi­du­al­nych i spo­łecz­nych) na rzecz lep­szego za­rzą­dza­nia zło­żo­nymi in­te­rak­cjami mię­dzy zmia­nami kli­matu i nie­rów­no­ściami czy nie­pew­no­ściami współ­cze­snej rze­czy­wi­sto­ści eko­no­micz­nej. Do­dat­kowo li­czę na to, że klu­czowe py­ta­nia: dla­czego cie­plej­szy kli­mat może być bar­dziej szko­dliwy dla jed­nych niż dla in­nych i jak na­leży in­we­sto­wać w wie­dzę, po­li­tyki i pro­cesy, by słu­żyły zła­go­dze­niu nie­unik­nio­nych skut­ków zmian kli­matu, spo­tkają się z więk­szym za­in­te­re­so­wa­niem. Wszy­scy mo­żemy po­czuć się za­sko­czeni w ob­li­czu fak­tów, jak słabo przy­sto­so­wane do obec­nego kli­matu (nie mó­wiąc już o przy­szłym) są nie­które spo­łecz­no­ści i jak naj­bar­dziej opła­calne stra­te­gie ad­ap­ta­cyjne mogą po­zor­nie nie mieć nic wspól­nego z kli­ma­tem jako ta­kim.
Ła­two jest zrzu­cać od­po­wie­dzial­ność na in­nych za trudne po­ło­że­nie, w ja­kim się zna­leź­li­śmy: na firmy naf­towe, które wy­brały igno­ran­cję za­miast edu­ko­wa­nia; po­li­ty­ków, któ­rzy przed­kła­dają wy­godę nad za­sady; wcze­śniej­sze po­ko­le­nia, które żyły so­bie w po­czu­ciu sa­mo­za­do­wo­le­nia na cu­kro­wym haju go­spo­darki opar­tej na pa­li­wach ko­pal­nych.
Prawda jest jed­nak bar­dziej nie­wy­godna – wszy­scy je­ste­śmy w pew­nym stop­niu współ­winni do­mi­na­cji go­spo­darki opar­tej na pa­li­wach ko­pal­nych. Po­nadto na­sza skłon­ność do ule­ga­nia wy­bra­nym po­glą­dom utrud­nia nam uchwy­ce­nie skali i abs­trak­cji pro­blemu w spo­sób da­jący się prze­ło­żyć na dzia­ła­nie. Fak­tem jest, że jako lu­dzie nie mamy w zwy­czaju my­śleć sta­ty­stycz­nie lub pro­ba­bi­li­stycz­nie o zmia­nach kli­matu (ani o więk­szo­ści in­nych pro­ble­mów geo­po­li­tycz­nych).
W związku z tym wszy­scy mo­żemy być pre­dys­po­no­wani do igno­ro­wa­nia klu­czo­wych ele­men­tów ukła­danki czy nie­do­sta­tecz­nego zro­zu­mie­nia jed­nej pro­stej rze­czy: jak­kol­wiek zmiany kli­matu to po­zor­nie fi­zyczne zja­wi­sko śro­do­wi­skowe, to o ich szko­dli­wo­ści czy ko­rzyst­nym wpły­wie na na­sze ży­cie de­cy­dują zło­żone in­te­rak­cje mię­dzy sys­te­mami śro­do­wi­sko­wymi i eko­no­micz­nymi. Nowe dane i uję­cia przed­sta­wione w tej książce w szcze­gól­no­ści kładą na­cisk na ła­go­dzący lub za­ostrza­jący wpływ kon­tek­stu eko­no­micz­nego. Nie szko­dzą nam same na­tu­ralne zja­wi­ska wy­ni­ka­jące z wyż­szej tem­pe­ra­tury, ro­sną­cego po­ziomu mo­rza czy bar­dziej zmien­nych opa­dów, ale też to, jak te czyn­niki śro­do­wi­skowe współ­dzia­łają z „ludz­kimi” in­sty­tu­cjami: eko­no­micz­nymi, edu­ka­cyj­nymi i prawno-po­li­tycz­nymi.
Z ostroż­no­ścią pi­szę te słowa, by nie uczy­nić z tego przy­czynku do snu­cia tezy o na­szej ko­lej­nej mo­ral­nej po­rażki. Je­śli już, część trud­no­ści, z jaką się bo­ry­kamy, może wy­ni­kać z mo­ral­nie na­ce­cho­wa­nego tonu wielu dys­ku­sji o zmia­nie kli­matu. To, o czym mó­wię, to nie tyle mo­ralna po­rażka, ile kwe­stia na­szych mo­ral­nych sła­bo­ści i tego, jak wpły­wają one na spo­sób, w jaki my­ślimy i mó­wimy o zmia­nach kli­matu.

ZA­STRZE­ŻE­NIA DWU­RĘ­KIEGO EKO­NO­MI­STY

Roz­cza­ro­wany pre­zy­dent USA Harry Tru­man, na­rze­ka­jąc na ten­den­cję swo­ich do­rad­ców eko­no­micz­nych do opa­try­wa­nia wszyst­kiego za­strze­że­niem „z jed­nej strony… z dru­giej strony…”, za­żą­dał kie­dyś, aby jego do­radcy zna­leźli mu „jed­no­rę­kiego eko­no­mi­stę”. Mo­że­cie po­my­śleć, że taki eko­no­mi­sta prze­ła­małby ów iry­tu­jący trend. Ja jed­nak miał­bym kilka istot­nych za­strze­żeń.
W na­stęp­nych roz­dzia­łach czę­sto od­wo­łuję się do opo­wie­ści i aneg­dot. Ta książka ce­lowo jest bo­gata w in­tu­icyjne od­nie­sie­nia i uboga w rów­na­nia. Głów­nie po to, aby uczy­nić gło­szone w niej idee bar­dziej przy­stęp­nymi dla czy­tel­nika i czy­tel­ni­czek.
Choć aneg­doty są po­tęż­nymi na­rzę­dziami ko­mu­ni­ka­cji, nie są jed­nak sub­sty­tu­tem ry­go­ry­stycz­nych do­wo­dów na­uko­wych. Mogą być do­bie­rane tak, aby uczy­nić kon­kretną opo­wieść bar­dziej in­tu­icyjną przy­czy­nowo, ale to nie opo­wieść czyni stwier­dze­nie przy­czy­nowe praw­dzi­wym. Po­le­gamy na me­to­dzie na­uko­wej, aby do­star­czyć nam uogól­nio­nych fak­tów na­po­ty­ka­nych na dro­dze do­wo­dze­nia mię­dzy przy­czyną a skut­kiem. Na przy­kład że kon­kretna szcze­pionka przy­czy­nowo re­du­kuje praw­do­po­do­bień­stwo ho­spi­ta­li­za­cji i śmierci. A także, (w za­leż­no­ści od pro­ce­dury oceny sku­tecz­no­ści da­nego leku, np. na pod­sta­wie ran­do­mi­zo­wa­nych kon­tro­lo­wa­nych ba­dań kli­nicz­nych na wy­star­cza­ją­cej pró­bie i trwa­ją­cych od­po­wied­nio długo) „strzałka” przy­czy­no­wo­ści pro­wa­dzi w od­po­wied­nim kie­runku – szcze­pionka po­wo­duje po­prawę od­por­no­ści, co praw­do­po­dob­nie nie jest spo­wo­do­wane in­nymi nie­ob­ser­wo­wa­nymi czyn­ni­kami lub błę­dem se­lek­cji (np. tym, iż zdrow­sze osoby były bar­dziej skłonne do przy­ję­cia szcze­pionki).
Dla­tego z wielką ostroż­no­ścią i sta­ran­no­ścią przed­sta­wiam w tej książce aneg­doty i opo­wiastki. O ile nie stwier­dzam ina­czej lub wy­raź­nie nie przed­sta­wiam cze­goś jako ale­go­rię, upew­niam się, że przed­sta­wione nar­ra­cje są zgodne z wy­ni­kami re­cen­zo­wa­nych ba­dań na­uko­wych. Z oczy­wi­stych po­wo­dów nie mam moż­li­wo­ści omó­wie­nia szcze­gó­łów tych ba­dań (skąd wiemy to, co wiemy, i z ja­kim stop­niem pew­no­ści). Dla czy­tel­nika, który chciałby więk­szego tech­nicz­nego uza­sad­nie­nia, do­łą­czy­łem przy­pisy koń­cowe, w któ­rych od­wo­łuję się do kon­kret­nych ba­dań i cza­sami roz­wi­jam moje ar­gu­menty na pod­sta­wie prac, które sta­no­wią pod­stawę mo­ich twier­dzeń. Cza­sami też przed­sta­wiam po­dane w nich dane, me­tody oraz spe­cy­ficzne mocne i słabe strony w więk­szych szcze­gó­łach, a także wspo­mi­nam o in­nych ba­da­niach, które po­zwolą szcze­gól­nie za­in­te­re­so­wa­nym jesz­cze bar­dziej za­głę­bić się w te­mat.
Po­dob­nie za­równo za­kres me­ry­to­ryczny tej książki, jak i sama sto­so­wal­ność idei prze­wod­niej są z na­tury wa­dliwe i nie­kom­pletne. Moim za­mia­rem jest jed­nak po­stu­lo­wa­nie in­nego spo­sobu pa­trze­nia na kwe­stię zmian kli­matu, a nie do­star­cze­nie kom­plek­so­wego prze­glądu te­matu. W związku z tym pewne istotne aspekty zmian kli­matu – lub czę­ści świata, któ­rych one do­ty­czą, lub też inne po­dej­ścia na­ukowe – omó­wione zo­staną po­bież­nie lub wcale. I jak to bywa ze wszyst­kimi heu­ry­sty­kami, te, które tu przed­sta­wiam, są w naj­lep­szym ra­zie nie­do­sko­nałe, a w naj­gor­szym przy­padku, z per­spek­tywy czasu i w świe­tle no­wych da­nych, mogą oka­zać się ra­żąco błędne.
Wresz­cie książka ta nie udaje, że do­star­cza osta­tecz­nych od­po­wie­dzi na wszyst­kie po­sta­wione py­ta­nia. W nie­któ­rych przy­pad­kach przed­sta­wione dane ujaw­nią zja­wi­ska trudne w jed­no­znacz­nej in­ter­pre­ta­cji, po pro­stu ro­dząc ko­lejne py­ta­nia. Mam na­dzieję, że udało mi się mó­wić ja­sno za­równo tam, gdzie ist­nieje ogólny kon­sen­sus w mo­jej dzie­dzi­nie, jak i tam, gdzie po pro­stu do­star­czam ma­te­riału do prze­my­śleń. Czy­tel­ni­kom i czy­tel­nicz­kom, któ­rzy chcie­liby bar­dziej me­to­dycz­nego uję­cia owego kon­sen­susu i nie­pew­no­ści, po­le­cił­bym naj­now­sze ra­porty Mię­dzy­rzą­do­wego Ze­społu ds. Zmian Kli­matu (IPCC), a także ana­lo­giczne do­ku­menty spe­cy­ficzne dla da­nego kraju, ta­kie jak Na­ro­dowa Ocena Kli­matu[4*] w Sta­nach Zjed­no­czo­nych czy ra­porty Bry­tyj­skiego Ko­mi­tetu ds. Zmian Kli­matu[5*].

 
Wesprzyj nas