„Tyrani” to analiza mechanizmów władzy autorytarnej i zapis jej słabości. To brutalna lekcja o tym, jak można obalić despotów i jakie wyzwania czekają narody po ich upadku. Bo często obalenie dyktatora to dopiero początek dramatycznych zmian.
Tyrani wydają się niezniszczalni, ale zawsze nadchodzi ich kres.
Władza oparta na strachu, lojalności i korupcji ma swoje granice. Gdy zawodzi krąg zaufanych współpracowników, elity wojskowe zaczynają się buntować, a naród ma dość opresji i nadużyć, despotyczne reżimy chwieją się w posadach. Upadający tyran nie odchodzi spokojnie na emeryturę – grozi mu wygnanie, więzienie, śmierć. Takie sytuacje zmieniają losy krajów na zawsze.
Dr Marcel Dirsus, uznany ekspert ds. bezpieczeństwa i politolog, odkrywa kulisy funkcjonowania dyktatur oraz procesy, które prowadzą do ich dramatycznego końca. Dzięki rozmowom z rewolucjonistami, wojskowymi, byłymi przywódcami buntów i zwykłymi ludźmi, poznajemy historie takich osób, jak „Szatan” – aktywista ryzykujący życie w walce z totalitarnym reżimem, czy lider burundyjskich rebeliantów, który otwarcie mówi o swojej roli w krwawej masakrze ludności.
Śledzimy też ostatnie kroki dyktatorów takich jak Muammar Kadafi, który uciekał przez wzburzonym tłumem, który ostatecznie go dorwał i zlinczował.
Tyrani. Triumf, władza, upadek
Przekład: Michał Lipa
Wydawnictwo Port
Premiera: 12 marca 2025
ZŁOTY PISTOLET
Nie zaprzeczam, że jestem samotny. Moja samotność jest głęboka. Król, kiedy nie musi zdawać sprawy przed nikim z tego, co mówi i co robi, nieuchronnie jest bardzo samotny[1].
Mohammad Reza Pahlawi, szach Iranu
Najpotężniejsi tyrani na świecie są skazani na życie w strachu. Jednym pstryknięciem palców potrafią sprawić, że ich wrogowie znikają. Wraz z rodzinami i poplecznikami kontrolują z zacisza pałaców całe kraje – ale prześladuje ich nieustanny lęk przed utratą wszystkiego, co mają. Bez względu na swoją potęgę nie mogą pieniędzmi ani rozkazem sprawić, by ten strach zniknął. Jeden fałszywy krok i tyran upada. A kiedy do tego dochodzi, zwykle kończy na wygnaniu, w celi więziennej albo pod ziemią.
W pewien chłodny zimowy dzień 2007 roku odziane w maskujące barwy funkcjonariuszki Gwardii Amazonek zlustrowały teren wokół Hotelu de Marigny w centrum Paryża i uznały otoczenie za bezpieczne. Chwilę później z budynku wyłonił się pułkownik Muammar Kaddafi. Zszedł po schodach i wkroczył na czerwony dywan ułożony na nieskazitelnej trawie. Na jego końcu stał ogromny namiot. Personel hotelu, w którym francuski rząd kwateruje państwowe delegacje, przywykł do spełniania najdziwniejszych zachcianek potężnych władców, ale nigdy wcześniej w tamtejszych ogrodach nie ustawiano beduińskiego namiotu, by odwiedzający stolicę Francji dyktator mógł podejmować swoich gości w zgodzie z „pustynną tradycją”[2].
Wnętrze namiotu było przyozdobione wizerunkami wielbłądów i palm. Umeblowanie stanowiły zwaliste skórzane fotele dla gości pragnących wysłuchać opowieści gospodarza. Wieczorami odwiedzających witał blask wielkiego ogniska.
Poza namiotem, który służył Kaddafiemu do pracy, libijski dyktator traktował Paryż jak swój prywatny lunapark. Zaproszony na trzy dni, postanowił wydłużyć pobyt do pięciu. Przybył do stolicy Francji ze swoją niesławną przyboczną gwardią, składającą się z samych kobiet, i orszakiem tak licznym, że poruszał się po mieście w sto samochodów. Prezydent Nicolas Sarkozy przyjął go z pełnymi honorami wojskowymi. Kiedy zafascynowany postacią Ludwika XIV Kaddafi zapragnął obejrzeć pałac w Wersalu, wziął ze sobą „delegację” składającą się ze stu osób. Z namiotu odebrano go nadzwyczajnie przedłużoną białą limuzyną, której pojawienie się na ulicach Paryża powodowało powstawanie zatorów. Gdy nabrał ochoty na rejs po Sekwanie, zamknięto dla ludności wszystkie mosty na jego trasie[3]. Wybrał się nawet na polowanie na bażanty, co w XXI wieku stanowi dość niecodzienną rozrywkę głowy państwa przebywającej z oficjalną wizytą za granicą[4]. Dla Kaddafiego było to jednak zupełnie normalne. O jego władczej postawie wobec świata świadczy reakcja na incydent z 2008 roku, kiedy to jeden z jego synów został aresztowany w Genewie za brutalną napaść na personel luksusowego hotelu. W następnym roku dyktator zażądał od Włoch, Niemiec i Francji „rozwiązania” Szwajcarii[5]. Kiedy to nie poskutkowało, wezwał muzułmanów z całego świata do świętej wojny z tym krajem. Na Zgromadzeniu Ogólnym Organizacji Narodów Zjednoczonych, gdzie każdy światowy przywódca ma 15 minut na wygłoszenie przemówienia, Kaddafi okupował mównicę przez 93 minuty. W tym czasie nazwał Radę Bezpieczeństwa „radą terroru”, zareklamował własną stronę internetową, uskarżał się na dolegliwości związane ze zmianą stref czasowych i snuł rozważania na temat zabójstwa prezydenta Kennedy’ego[6].
Pomijając te wszystkie dziwactwa, pułkownik Kaddafi – który rządził Libią od końca lat 60. – był krwawym dyktatorem.
Jeśli chciał przeżyć, musiał utrzymać się przy władzy. Żeby zaś jej nie stracić, musiał nieustannie podsycać strach w swoich poddanych. Przypadkowy przechodzień na ulicach Trypolisu mógł z miejsca stracić wolność – albo nawet życie – za krytyczną wypowiedź na temat reżimu. Tylko jednego dnia latem 1996 roku libijska bezpieka zamęczyła na śmierć ponad 1200 osób w jednym z więzień specjalizujących się w torturowaniu przeciwników dyktatora[7]. Ludzie bali się nawet myśleć źle o władzy. Jak to ujął pewien Libijczyk: „Nie tylko nie ośmielamy się wyrażać krytyki; my nawet nie mamy odwagi, by snuć krytyczne myśli”[8].
Mimo to nawet u szczytu władzy, gdy większość jego przeciwników dogorywała w więzieniach, Kaddafi wszędzie widział zagrożenie. Mury otaczające jego główną posiadłość miały cztery metry wysokości i metr grubości. Jej podziemia stanowiły gąszcz tuneli tak rozległy, że trzeba było poruszać się po nim meleksem[9]. Nie tylko zapewniały drogę ucieczki, lecz także mieściły podziemną stację telewizyjną, z której dyktator mógł przemawiać do narodu nawet w czasie oblężenia[10]. Inna rezydencja Kaddafiego, położona w Trypolisie, była wyposażona w salę operacyjną chronioną pancernymi drzwiami, aby można było ratować jego życie w czasie krwawego przewrotu. Podziemia były tak rozbudowane, że jedna z dziennikarek określiła je mianem labiryntu[11].
Człowiek spodziewający się pogodnej starości raczej nie potrzebuje systemu strzeżonych posiadłości z wielokilometrowymi tunelami. Kaddafi wiedział jednak, że jego przyszłość nie jest pewna. Z punktu widzenia dyktatora wznoszenie tego typu fortyfikacji jest bardzo realną potrzebą, żyje on bowiem w ogromnym, nieustannym zagrożeniu.
15 lutego 2011 roku w Bengazi, drugim pod względem liczby ludności mieście Libii, wybuchły protesty po aresztowaniu prawnika reprezentującego rodziny ofiar masakry więziennej z 1996 roku. W państwie Kaddafiego, w którym nie tolerowano żadnej opozycji, był to rzadki przejaw sprzeciwu[12]. Gdy strażnicy reżimu zaczęli strzelać, protesty zaostrzyły się i objęły inne miasta. Kaddafi wystąpił w państwowej telewizji i poprzysiągł „oczyścić Libię dom po domu”[13]. „Nie opuszczę kraju” – zapowiedział, po czym oznajmił, że umrze „jako męczennik”[14].
Na tym etapie jednak wciąż był pewny, że nie straci życia. I choć rebelianci opanowywali całe miasta, reżim zachował zdolność do działań ofensywnych. Do 16 marca jego siły otoczyły kontrolowane przez powstańców Bengazi, a jeden z synów dyktatora chełpił się w wywiadzie, że „za 48 godzin będzie po wszystkim”[15]. A ponieważ Kaddafi już wcześniej nazwał swoich przeciwników szczurami, istniało realne niebezpieczeństwo, że na oczach świata dojdzie do masakry[16].
W tej sytuacji Rada Bezpieczeństwa ONZ zagłosowała 10:0 za podjęciem „wszelkich niezbędnych środków” w celu ochrony cywilów[17]. Był to początek końca dyktatury, choć do jej ostatecznego upadku miało jeszcze upłynąć sporo czasu. Dwa dni później francuskie myśliwce wzbiły się w powietrze, by zaatakować reżim, podczas gdy amerykańskie okręty wojenne za pomocą pocisków manewrujących neutralizowały libijskie systemy obrony przeciwlotniczej. Przebywający w Brazylii prezydent Barack Obama powiedział: „Nie możemy stać bezczynnie, kiedy tyran oznajmia swojemu narodowi, że nie będzie miał dla niego litości”[18].
W październiku, gdy reżim był już poważnie osłabiony, a ataki jego przeciwników nie ustawały, Kaddafi zrozumiał, że nadeszła chwila, której od dawna się obawiał. Nie było już posiadłości, tuneli ani murów zapewniających mu bezpieczeństwo. Kaddafi i jego ludzie ukrywali się w prywatnych domach w Syrcie, położonym na wybrzeżu rodzinnym mieście dyktatora. Wobec braku zaopatrzenia jego straż musiała plądrować sklepy w poszukiwaniu makaronu i ryżu, by wyżywić całą grupę. Sam Kaddafi był najwyraźniej zdezorientowany. „Dlaczego nie ma wody? Dlaczego nie ma prądu?” – pytał dowódców straży. Próba ucieczki wiązała się z ogromnym ryzykiem, ale bliskość rebeliantów i nieustanne bombardowanie wykluczały pozostanie w mieście. W końcu Kaddafi niechętnie zgodził się na ewakuację. Konwój składający się z 40 samochodów miał pierwotnie wyruszyć o trzeciej nad ranem, pod osłoną nocy, ale ostatecznie wyjazd opóźnił się o pięć godzin. Do tego czasu słońce stało już wysoko na niebie. Półtorej godziny później w kolumnę pojazdów uderzyły pociski. Jeden z nich eksplodował tak blisko toyoty land cruiser, którą podróżował Kaddafi, że w samochodzie wystrzeliły poduszki powietrzne[19]. Przywódca Libii i kilkoro jego przybocznych rzucili się do ucieczki na piechotę. Przemierzyli pobliskie gospodarstwo rolne, po czym znaleźli kryjówkę w cuchnącym kanale ściekowym[20].
Kiedy rebelianci go dopadli, nie był w stanie zrozumieć, co się dzieje. Przecież był pułkownikiem Muammarem Kaddafim, ojcem chrzestnym Libii, królem królów Afryki. Sam mówił o sobie, że jest „przywódcą, który żyje w sercach wszystkich Libijczyków”. „Co to ma znaczyć? Co to ma znaczyć, dzieci moje? Cóż czynicie?”[21] – pytał. „Dzieci” rozprawiły się z nim brutalnie: został pobity przez tłum i zgwałcony bagnetem. Na ostatnim nagraniu widać, jak leży z zakrwawioną głową na dachu samochodu, błagając o litość[22].
Po schwytaniu dyktatora rebelianci zaczęli świętować. Jedno z najbardziej wymownych zdjęć z czasu konfliktu przedstawia młodego bojownika niesionego na ramionach towarzyszy i wymachującego złotym pistoletem z wymyślnym grawerowaniem. Broń należała do Kaddafiego, który prawdopodobnie dostał ją w prezencie od swoich synów[23]. Mamy tu do czynienia z „paradoksem złotego pistoletu”: tyran może dysponować wszelkimi emblematami władzy, nawet pistoletem zrobionym ze szczerego złota, ale kiedy musi użyć tej władzy, by ocalić swoje życie, zwykle jest już za późno. Złoty pistolet nie ocali żadnego dyktatora. W przypadku Kaddafiego był symbolem siły dopóty, dopóki ludzie wierzyli w jego moc. Kiedy przestali, stał się bezużyteczny.
Wieczorem tego dnia, 20 października 2011 roku, pistoletu już nie było, a dyktator leżał martwy. Ostatnią zniewagą było odmówienie Kaddafiemu zwyczajowego w islamie szybkiego pochówku. Jego obnażone od pasa w górę ciało wystawiono na widok publiczny w chłodni na mięso w lokalnym supermarkecie[24]. Kiedy dziennikarz zwrócił na to uwagę w rozmowie z miejscowym, ten stwierdził, że Kaddafi sam wybrał taki los. „Gdyby był dobrym człowiekiem, pochowalibyśmy go od razu”[25] – oznajmił.
Rzeczywiście, gdyby Kaddafi był dobrym człowiekiem albo przynajmniej demokratycznie wybranym przywódcą, a nie dyktatorem, prawdopodobnie spotkałby go inny los.
Tyrania jest ryzykowna.
Według przeprowadzonej niedawno analizy sposobu, w jaki 2790 przywódców państw straciło władzę, 1925 z nich (69%) miało się dobrze po złożeniu urzędu. „Tylko” 23% skończyło na wygnaniu, w więzieniu albo w grobie[26]. Badanie dotyczyło jednak bardzo różnorodnych krajów i systemów politycznych. Gdy skupimy się wyłącznie na jednoosobowych dyktaturach – systemach, w których przywódcy dzierżą w rękach najwyższą władzę – proporcja jest odwrotna: 69% tyranów trafia do więzienia, musi opuścić kraj albo traci życie[27]. Szanse na spokojną emeryturę są mniejsze niż przy rzucie monetą.
Przez ponad dekadę badałem postępowanie dyktatorów i to, w jaki sposób utrzymywali się przy władzy i ją tracili. Podczas studiów na Oksfordzie analizowałem życiorysy członków Biura Politycznego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Kim byli ci ludzie? Jak znaleźli się na szczytach władzy w systemie, który potrafił być tak bezlitosny? Na czym im zależało?
Po ukończeniu Oksfordu sądziłem, że rozmyślanie o tyranach (i przesiadywanie w pełnych kurzu bibliotekach) mam już za sobą. Pragnienie poznawania świata zagnało mnie do Demokratycznej Republiki Konga, gdzie pracowałem w browarze. Z tamtego okresu najbardziej jednak zapadła mi w pamięć lekcja dotycząca nie jęczmienia i chmielu, lecz działania systemów autorytarnych – i tego, jak wielu tyranów przez całe życie balansuje na granicy potęgi i upadku.
W czasie mojego pobytu w Lubumbashi 30 grudnia 2013 roku doszło do ataku uzbrojonych napastników na siedzibę państwowej telewizji w Kinszasie. Zamachowcy przejęli antenę i wygłosili tyradę przeciwko prezydentowi Josephowi Kabili. Oznajmili, że okres tyranii dobiegł końca i wkrótce nadejdzie kres despoty. W tym samym czasie inna grupa próbowała opanować największe lotnisko w kraju. Zaatakowano też bazę wojskową[28].
Na drugim końcu kraju, w Lubumbashi, trudno było o jakiekolwiek wiarygodne informacje. „Słyszeliście, co się dzieje w Kinszasie?” – dopytywali pracownicy browaru. Podczas lunchu ja też próbowałem się dowiedzieć, co naprawdę się stało. Nikt nie wiedział. Ponieważ wydawało się, że niebezpieczeństwo jest odległe, po posiłku ruszyłem z powrotem do biura, które – podobnie jak mój bungalow – znajdowało się w obrębie chronionego kompleksu zabudowań. W zwykły poniedziałek byłaby to jedna z najprzyjemniejszych części dnia. Samo Lubumbashi nie jest zbyt zielonym miastem, ale wewnątrz kompleksu rosła bujna roślinność. Podczas spaceru mogłem podziwiać ogromne palmy i niezwykłe ptaki latające nad moją głową. To miejsce wydawało się oazą.
Tego dnia było inaczej. W drodze powrotnej do pracy nagle usłyszałem głośny trzask. Był to wystrzał z karabinu. Chwilę później rozległ się kolejny, a po nim cała seria. Dźwięki dobiegały z trzech kierunków. Potem usłyszałem głośniejszy huk, świadczący o wybuchu. Przez moją głowę przebiegały miliony myśli. W otoczonym murem kompleksie raczej nie trzeba się było obawiać zbłąkanej kuli. Ale jeśli eksplozja zwiastowała ostrzał moździerzowy? Taki pocisk mógł mi wyrządzić dużą krzywdę, nawet jeśli nie byłem jego bezpośrednim celem. Od niemieckiej ambasady dzieliło mnie 1500 kilometrów. Lotniska były zamknięte, więc w razie pogorszenia się sytuacji lot do domu nie wchodził w grę. Gdybyśmy mieli się ewakuować, należałoby kierować się lądem na południe, w stronę granicy z Zambią. Lekko spanikowany, zapytałem kolegów, co robimy. „Nic” – odparli. Owszem, słyszeli strzały, ale to nie był pierwszy raz i jak dotąd nic im się nie stało, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej?
W tym właśnie rzecz. Jako gość z Europy byłem ukryty za betonowym murem, który odgradzał mnie od niebezpieczeństwa. Inni mieszkańcy miasta nie mieli tyle szczęścia.
Zawróciłem i poszedłem do pracy.
Inicjatorem puczu w Kinszasie był przywódca religijny Paul-Joseph Mukungubila, a wojsko atakowało właśnie jego kościół w Lubumbashi[29]. Kiedy stało się jasne, że rebelia nie zakończy się sukcesem, samozwańczy prorok uciekł z kraju z pięcioma spośród osiemnastu żon oraz dwunastką spośród dziewiętnaściorga dzieci[30]. Joseph Kabila, rządzący krajem od czasu zabójstwa jego ojca, zachował władzę.
Pamiętam, że spokojne reakcje ludzi wydawały mi się dziwne. Czy nie należało czegoś zrobić? Co jednak można zrobić w przypadku takiego starcia jak między Mukungubilą a Kabilą? Nic. Można tylko czekać i patrzeć, czy tyran upadnie, robiąc miejsce dla następnego despoty.
Kilka miesięcy później wróciłem do Europy, nigdy jednak nie zapomniałem tamtego dnia. Jak to możliwe, że niektóre kraje doświadczają głębokiej niestabilności tak regularnie, że ludzie się do tego przyzwyczajają? Dlaczego Kabila zdołał utrzymać rządy jeszcze przez pięć lat? Kiedy przywódcy tacy jak on tracą władzę? A gdy już do tego dochodzi, co dzieje się dalej?
Postanowiłem zbadać, jak upadają tyrani. Podczas pisania doktoratu skupiałem się na niezgodnych z cywilizowanymi zasadami zmianach przywództwa takich jak ta, którą Mukungubila próbował przeprowadzić w Demokratycznej Republice Konga. Od tego czasu interesowałem się tym problemem nie tylko z perspektywy czysto akademickiej, lecz także jako konsultant ponadnarodowych korporacji i międzynarodowych organizacji typu NATO i OECD, wciąż nurtowanych pytaniem o to, jak upadają reżimy autorytarne.
W październiku 1938 roku, po zajęciu przez Trzecią Rzeszę Austrii i Kraju Sudetów, Winston Churchill wygłosił przemówienie do narodu Stanów Zjednoczonych. Było ono wezwaniem do broni:
Widzicie dyktatorów na piedestałach, w otoczeniu żołnierskich bagnetów i policyjnych pałek. Chronieni ze wszystkich stron przez masy zbrojnych, działa, samoloty, fortyfikacje i inne środki bezpieczeństwa, chełpią się i szczycą przed światem, lecz w ich sercach kryje się niewypowiedziany strach[31].
Większość ludzi wyobraża sobie tyrana jako mężczyznę (despoci niemal zawsze są płci męskiej) dzierżącego władzę absolutną. To mit. Żaden polityk nigdy nie miał władzy absolutnej. Nawet najpotężniejsi dyktatorzy potrzebują innych ludzi, by utrzymać się u steru rządów. Jeśli nie chcą spaść z piedestału, muszą umiejętnie zarządzać swoim najbliższym otoczeniem. W przeciwnym razie grozi im wielkie niebezpieczeństwo.
Głównym problemem nękającym tyranów jest to, że eliminacja bezpośrednich zagrożeń dla ich pozycji może być kosztowna i dać początek niekończącemu się cyklowi nowych problemów. W ostatecznym rozrachunku tyran może zostać strącony z piedestału. Wtedy nie tylko on jest w niebezpieczeństwie – pod ciężarem upadającego dyktatora może się załamać cały kraj.
Zanim przejdziemy dalej, muszę zrobić jedno zastrzeżenie: nie ma dwóch takich samych dyktatur. Korea Północna to nie Turkmenistan, a Kuba to nie Rosja. Również tyrani różnią się od siebie. Dzisiaj uważa się za nich przywódców, którzy rządzą w sposób okrutny i opresyjny. Taka definicja obejmuje niezwykle szerokie spektrum liderów politycznych. Ponieważ większość z nich to mężczyźni, będę używał w odniesieniu do nich zaimków męskich. Tyranem może być król, jednoosobowy dyktator albo szef junty wojskowej, ale równie dobrze pierwszy sekretarz partii w systemie jednopartyjnym albo najwyższy przywódca religijny w teokracji, wywodzący swoją władzę od domniemanej woli boga. Kraj, którym rządzi, może być bogaty albo biedny, górzysty albo nizinny.
Postacie tyranów również mogą być bardzo zróżnicowane. Niektórzy, jak Saddam Husajn, mają za sobą potworne dzieciństwo, pełne przemocy i nadużyć[32]. Inni, tacy jak Mao Zedong, byli jako dzieci rozpieszczani[33]. Adolf Hitler był takim cholerykiem, że kiedy się pobudził, z trudem powstrzymywał krzyk. Pol Pot rzadko okazywał jakiekolwiek emocje. Istnieją również ogromne różnice w sposobach dochodzenia do władzy. Niektórzy tyrani wspinają się na piedestał dzięki talentom organizatorskim i umiejętności przechytrzania konkurentów. Inni, tacy jak Idi Amin, są po prostu brutalniejsi niż wszyscy wokół. Tyrani, którzy osiągnęli największy „sukces”, byli dobrzy w obu tych dziedzinach – tak jak Stalin.
Wskutek tej różnorodności od każdego ogólnego stwierdzenia będą wyjątki. Istnieją jednak pewne schematy i cechy wspólne. Obserwując cały las, można lepiej zrozumieć poszczególne gatunki drzew. Niestety nie zawsze możemy dokładnie przyjrzeć się każdemu z osobna. W przeciwieństwie do krajów demokratycznych, w których panują stosunkowo duża przejrzystość i otwartość, dyktatury są pełne tajemnic. Ludzie, którzy za bardzo się wychylają, znikają bez śladu. W oficjalnych dokumentach roi się od kłamstw. Prawdomówni dziennikarze nie żyją długo.
Niełatwo zrozumieć tyranię. Czasem wicepremier czy wiceprezydent jest zwykłą marionetką, a czasem naprawdę drugą osobą w państwie. Niekiedy instytucje publiczne mają znaczenie fasadowe, ponieważ zostały zawłaszczone przez rewolucyjną partię polityczną, a niekiedy ani państwo, ani partia nie odgrywają żadnej roli, gdyż władza jest skupiona w rękach jednego człowieka. Bywa, że osobisty ochroniarz tyrana ma większe wpływy niż członkowie gabinetu albo partyjne elity, ponieważ jest blisko jego ucha i to ma istotniejsze znaczenie niż jakiekolwiek uprawnienia formalne. Trudno powiedzieć, jak jest naprawdę. Dyktatura opiera się na cichych rozmowach, tajemnych porozumieniach i tuszowaniu faktów.
Inna trudność związana z badaniem upadku tyranów polega na tym, że bez względu na to, jak bardzo niestabilne jest środowisko polityczne i jak często dochodzi do rebelii, niecodziennie mamy do czynienia z obaleniem jakiejś dyktatury[34]. W działającej demokracji, gdzie wybory mają realne znaczenie, często bywamy świadkami utraty władzy przez przywódców. Tymczasem dyktatorzy niejednokrotnie trwają u sterów władzy przez dziesięciolecia. Kiedy ich czas dobiega końca, odchodzą nagle, w wyniku jednego strzału zamachowca albo trwającego kilka godzin przewrotu. Nie zawsze da się jednoznacznie określić, jak upadli: częściowo dlatego, że dochodzi do tego tak rzadko, a częściowo – ponieważ w każdej takiej sytuacji jest jakiś punkt przełomowy, po którego przekroczeniu lider traci grunt pod nogami, a jego zwolennicy masowo go porzucają, by potem twierdzić, że tak naprawdę przez cały czas byli przeciwko niemu[35].
Nie da się również zrozumieć tyrana, przyglądając się samej jego osobie. Otacza go bowiem system, bez którego dyktator nie jest zdolny utrzymać się przy władzy. Dlatego w tej książce zajmę się metodami działania reżimów autorytarnych. Jednym ze sposobów myślenia o systemie dyktatorskim, a nie o samym jego przywódcy, jest analizowanie zasad, według których wybiera się nowych liderów[36]. Kiedy generałowie stanowiący trzon junty wojskowej zastępują najwyższego dowódcę innym, zmienia się lider, ale nadal mamy do czynienia z tym samym reżimem. Gdy jednak tłumy demonstrantów doprowadzają do obalenia całej junty i powstania w jej miejsce rządu demokratycznego albo reżimu komunistycznego, pojawia się nowy ustrój. Zmieniły się bowiem nie tylko osoba stojąca na szczycie, ale i cały system polityczny.
Kiedy zaczynałem pisać tę książkę, rozmawiałem z dyplomatami, dziennikarzami, dysydentami, działaczami na rzecz praw człowieka i byłymi szpiegami. Ponieważ jej temat jest bardzo szeroki, konsultowałem się również ze znawcami sankcji gospodarczych, broni nuklearnej, historii wojskowości, prognozowania ilościowego i wielu innych dziedzin. Nie wszystkie rozmowy mogę zacytować, ale każda z nich była fascynująca.
Zdarzały się również całkiem nietypowe spotkania. Na dość wczesnym etapie nawiązałem kontakt z profesorem historii starożytnego Rzymu, który był uprzejmy szczegółowo omówić ze mną okres panowania cesarza Kaliguli. Następnie spotkałem się z pewnym Amerykaninem pochodzenia gambijskiego, który trafił do więzienia za spiskowanie w celu obalenia dyktatora Gambii, zapowiadającego utrzymanie rządów przez miliard lat. Pewnego razu rozmawiałem przez aplikację WhatsApp z oskarżanym o zbrodnie wojenne politykiem z Afryki Środkowej i zastanawiałem się, czy moje „miło mi pana poznać” rzeczywiście było szczere.
Dzięki tej książce zrozumiałem też lepiej moją ojczyznę. Urodziłem się na zachodzie Niemiec tuż po zakończeniu zimnej wojny, więc Niemiecka Republika Demokratyczna zawsze wydawała mi się dość odległym bytem. Nie była zbytnio oddalona w czasie i przestrzeni, ale w moim odbiorze mogła równie dobrze leżeć w innej galaktyce, ponieważ właściwie nie byłem sobie w stanie wyobrazić, że istniała tuż obok. Proces pisania tej książki to zmienił. Aby porozmawiać z Siegbertem Schefkem, który odegrał kluczową rolę w obaleniu reżimu istniejącego „za murem”, pojechałem do Lipska. Kiedy usłyszałem, jak opowiada o 9 października 1989 roku – dniu, kiedy „strach zmienił strony”[37] – wszystkie te rzeczy, które wydawały mi się tak abstrakcyjne, stały się nagle zupełnie realne, a ich zrozumienie okazało się ważną potrzebą – tak dla mnie, jak dla nas wszystkich.
Oto książka na temat wyborów, których dokonują dyktatorzy i otaczający ich ludzie. Pragną oni wielu rzeczy, ale nie mogą mieć wszystkich naraz, więc muszą z niektórych rezygnować. W kolejnym rozdziale, zatytułowanym Dyktator na bieżni, wyjaśniam, dlaczego tyrani zwykle starają się utrzymać władzę, kiedy już ją zdobędą. Przede wszystkim bycie autokratą to dość atrakcyjne zajęcie. Co jednak ważniejsze, dobrowolne ustąpienie wiąże się z ogromnym ryzykiem. Większość dyktatorów nie ma ochoty go podejmować, próbuje więc utrzymać się przy władzy. Aby mieć jakąkolwiek szansę na jej zachowanie, muszą dbać o elity pałacowe i wojsko. Niemniej, jak pokazuję w rozdziałach Wróg wewnętrzny i Osłabianie wojowników, to nie jest łatwe zadanie. Poświęcanie ogromnych ilości czasu i pieniędzy na neutralizowanie ewentualnych zagrożeń ze strony sił zbrojnych oraz wpływowych elit rodzi problemy na niższych szczeblach drabiny społecznej. Masy, które ograbiono z zasobów ekonomicznych, by uposażyć wąski krąg popleczników władzy, mogą się zbuntować przeciwko reżimowi. Dawni członkowie elity, którzy popadli w niełaskę despoty i zostali wygnani ze stolicy, mogą wrócić jako przywódcy rebelii. Wojsko sparaliżowane przez władcę obawiającego się jego siły nie zdoła przeciwstawić się ani rebeliantom, ani najeźdźcy z zewnątrz. Wreszcie są rzeczy, których nawet największy tyran nie jest w stanie kontrolować. Dyktator może zrobić wszystko, by utrzymać się przy władzy, a mimo to zostać zamordowany. Działając „tak jak trzeba”, może nawet zwiększyć ryzyko zamachu. W ostatecznym rozrachunku każdy tyran prędzej czy później upada – czy to w wyniku naturalnej śmierci, czy gwałtownego przewrotu. Co dzieje się dalej? Upadek tyrana często skutkuje chaosem i konfliktem. W rozdziale Uważaj, czego sobie życzysz sprawdzam, w jakich okolicznościach można tego uniknąć. A kiedy już zrozumiemy, jak upadają tyrani i co się dzieje potem, na pierwszy plan wysuną się inne kwestie. Czy osoby z zewnątrz mogą przyspieszyć upadek? Jeżeli tak, to w jaki sposób? I czy powinny?
Tyranów nie można ignorować. Trzeba na nich uważać i próbować lepiej ich zrozumieć. Pozbawienie władzy może dla nich oznaczać nie tylko pożegnanie się z przywilejami, lecz także utratę wolności, a nawet życia. To niebezpieczeństwo w dużym stopniu wyjaśnia, dlaczego tyrani, dopóki są na szczycie, zachowują się tak, jak się zachowują. Wszyscy znamy dziwaczne historie o autokratach, którzy swoim zachowaniem sprawiają wrażenie, jakby byli stuknięci. Dyktator Turkmenistanu Saparmyrat Nyýazow wzniósł w Aszchabadzie pomnik zwieńczony swoim dwunastometrowym posągiem ze złota, obracającym się tak, aby zawsze był zwrócony twarzą do słońca[38]. Północnokoreański przywódca Kim Dzong Un kazał rozstrzelać z działka przeciwlotniczego urzędnika ministerstwa edukacji – ponoć za ucięcie sobie drzemki na zebraniu[39]. Częścią tytułu nadanego sobie przez Idiego Amina była fraza: „pan wszystkich stworzeń na lądzie i ryb w morzach oraz pogromca imperium brytyjskiego w Afryce, a zwłaszcza w Ugandzie”[40].
Na pierwszy rzut oka ci przywódcy wydają się niespełna rozumu i bez wątpienia nie są normalnymi ludźmi. Często są narcyzami, czasem psychopatami i niemal zawsze cechują się bezwzględnością. Co zaskakujące, większość z nich postępuje jednak racjonalnie. Nie są niepoczytalni. W systemie, w którym funkcjonuje despota, oraz w świetle posiadanych przez niego informacji strategia polegająca na torturowaniu, zabijaniu i głodzeniu poddanych przy jednoczesnym gromadzeniu bogactw we własnym pałacu jest sensowna. To sposób na przetrwanie.
Tak to się kręci od tysięcy lat. Demokracja w dzisiejszym rozumieniu jest młoda, dyktatura – stara. Większość ludzi w czasach historycznych cierpiała pod butem tego czy innego tyrana. W 1800 roku nikt na świecie nie żył w prawdziwie demokratycznym systemie. Okrutne, opresyjne rządy nie stanowiły wyjątku, lecz normę. Bez względu na to, czy despotą był wódz, książę, król, cesarz, biskup, sułtan, czy gubernator kolonii, tak właśnie zorganizowana była większość społeczeństw. Ludzie byli poddanymi, a tyrania wydawała się nieuchronna. Zmiany polityczne dotyczyły na ogół tego, kto będzie następnym despotą, a nie czy w ogóle jakiś będzie.
Autokracja wydawała się zupełnie normalnym zjawiskiem nawet w stosunkowo niedawnej przeszłości. Kiedy dobiegała końca druga wojna światowa, ponad 90% krajów na świecie nie było demokracjami[41]. Przez długi czas ogromne połacie globu nie mogły nawet marzyć o samostanowieniu, były bowiem koloniami rządzonymi z odległych metropolii. W czasie zimnej wojny obie strony konfliktu udzielały wsparcia tyranom, jeśli miały w tym interes. Londyn przyłożył rękę do obalenia demokratycznie wybranego rządu Iranu, by zrobić miejsce dla szacha Pahlawiego. Pekin podtrzymywał przy życiu reżim Pol Pota w Kambodży, mimo że ten mordował własnych obywateli. W obawie przed efektem domina Stany Zjednoczone toczyły wojny w obronie złowrogich dyktatur w Korei i Wietnamie. Francuski rząd opłacił intronizację Jean-Bédela Bokassy, dyktatora Republiki Środkowoafrykańskiej, który koronował się na cesarza, podczas gdy jego lud głodował. Bokassa może i był despotą, ale „swoim”. To było w 1977 roku.
Jednocześnie okres zimnej wojny to czas wyzwalania się narodów i przejmowania kontroli nad własnym losem przez mieszkańców dawnych kolonii. Początkowo Organizacja Narodów Zjednoczonych liczyła zaledwie 51 członków. W połowie lat 70. XX wieku ich liczba sięgnęła 144. Obecnie wynosi 193[42]. Niestety wyzwolenie spod obcych wpływów nie zawsze oznaczało wolność i demokrację. Z badań wynika, że od 1946 roku do lat 70. liczba dyktatur na świecie wzrosła[43]. W przypadku wielu krajów uzyskanie niepodległości polegało na zastąpieniu zagranicznego ośrodka władzy miejscowym tyranem. Owe zagraniczne ośrodki były przy tym skłonne popierać lojalnego despotę, aby zachować wpływy w dawnej kolonii. Przychylnie nastawiony tyran był uważany za bardziej przydatnego niż demokratycznie wybrany przywódca nieskłonny do posłuszeństwa wobec zagranicy.
Po zakończeniu zimnej wojny demokracja rozkwitła. W 2012 roku mniej niż 12% krajów było zamkniętymi autokracjami – to rodzaj systemu, w którym obywatele nie mają żadnego wyboru[44]. Przez chwilę wydawało się nawet, że model demokracji liberalnej zatriumfował i stanie się nową normą. Zachodnie społeczeństwa czekały na zapowiedziany przez Francisa Fukuyamę „koniec historii”, czyli ostateczny triumf demokracji[45].
Oczywiście tyrania tak naprawdę nigdy nie przeszła do historii, jedynie łatwiej było jej nie zauważać. W XXI wieku to już niemożliwe. Świat nie może dłużej ignorować Kim Dzong Una, który uzyskał dostęp do arsenału nuklearnego umożliwiającego unicestwianie całych miast za jednym zamachem i wystrzeliwuje rakiety nad terytorium Japonii. Władimir Putin zdestabilizował cały kontynent, popełniając przy tym zbrodnie wojenne. Saudyjscy despoci wysłali siepaczy, by zabili dziennikarza współpracującego z „The Washington Post” i poćwiartowali jego ciało. Reżim w Rwandzie bez przerwy tropi oponentów i ich morduje[46]. Kiedy Xi Jinping zabezpieczył swoją pozycję dożywotniego przywódcy Komunistycznej Partii Chin, oznajmił generałom, że powinni „mieć odwagę walczyć”[47].
Oczywiście ograniczam się do przykładów już istniejących autokracji. Nawet w Europie jest jednak kilka krajów zagrożonych upadkiem ustroju demokratycznego. W 2014 roku Viktor Orbán oświadczył, że chce wprowadzić na Węgrzech „demokrację nieliberalną”, co w rzeczywistości oznacza formę rządów autorytarnych. Rządzący Turcją Recep Tayyip Erdoğan i jego sprzymierzeńcy zawęzili przestrzeń polityczną do tego stopnia, że opozycja ma coraz mniejsze szanse na wygranie wyborów.
I chociaż totalitarnych przywódców jest mniej niż kiedyś, ci, którzy nadal sprawują władzę, nie przestają gnębić swoich obywateli i przeciwników. Niezależnie od tego, czy chodzi o podboje militarne, czy próby zniszczenia całych kultur, zagrożenie tyranią nadal jest poważne. Jeśli nie zrozumiemy, jak postępują tyrani, nie będziemy w stanie powstrzymać ich u siebie w kraju ani zmniejszyć zagrożenia ich panowaniem za granicą.
W ciągu ostatniej dekady ukazały się niezliczone artykuły prasowe, tweety i książki na temat obrony liberalnych demokracji. To wszystko jest niewystarczające. Niektóre demokracje upadną – czy to w sposób nagły, w wyniku zamachu stanu, czy stopniowo, poprzez powolny demontaż podstawowych instytucji państwa. Kiedy do tego dojdzie, wszyscy powinniśmy wiedzieć, co będzie dalej i jak można to odwrócić.
Niniejsza książka ma zatem przede wszystkim pokazywać ograniczenia despotów, słabości ich reżimów i drogi prowadzące do ich upadku. Nie wystarczy jednak zrozumieć. Pokażę zatem również, jak można obalić tyrana.
Może się wydawać, że to przesadny idealizm. W końcu reżimy autorytarne wydają się wyjątkowo stabilne. Wielu najsłynniejszych dyktatorów na świecie zgodziłoby się z tym poglądem. Na przykład Muammar Kaddafi rządził Libią przez więcej niż cztery dekady, czyli ponad dwa razy dłużej, niż Angela Merkel była kanclerzem Niemiec. Co więcej, z danych wynika, że autokratyczne reżimy mogą być nawet trwalsze niż rządy ich poszczególnych przywódców[48]. Choćby Korea Północna od ponad pół wieku znajduje się we władaniu jednej dynastii: ojca, syna i wnuka.
Wystarczy jednak przyjrzeć się z bliska, a stabilność systemu autorytarnego okazuje się mirażem. Większość krajów niedemokratycznych nie przypomina Libii Kaddafiego. Często bliżej im do Demokratycznej Republiki Konga pod rządami Kabili – kraju pozostającego właściwie poza kontrolą rządu centralnego, targanego nieustannymi konfliktami, a od czasu do czasu także regularną wojną domową. Nawet tyrania typu Kaddafiego tylko wygląda na stabilną, ale taka nie jest. W przeciwieństwie do demokracji są to systemy polityczne zaprojektowane tak, by w ich centrum znajdowały się jedna osoba lub wąska elita. Przez jakiś czas służą swoim twórcom, ale zwykle nie są odporne na wstrząsy. Kiedy zaś do nich dochodzi i system zostaje zakwestionowany, konsekwencje mogą być katastrofalne. Często kończy się to konfliktem, głodem lub wojną. W przypadku Libii po wojnie przeciwko Kaddafiemu nastąpiła wojna między ugrupowaniami, które chciały go zastąpić. Upłynęło już ponad dziesięć lat od chwili, w której złoty pistolet zawiódł swojego właściciela, a walki nadal trwają.
Amatorska próba zamachu stanu, której świadkiem byłem w Demokratycznej Republice Konga, nie była anomalią. Większość prób obalenia despoty kończy się niepowodzeniem, ponieważ resorty siłowe są przygotowane na taką ewentualność. Każdy tyran kiedyś jednak upadnie. Pytanie tylko, jak do tego dojdzie.