„Tyrani” to analiza mechanizmów władzy autorytarnej i zapis jej słabości. To brutalna lekcja o tym, jak można obalić despotów i jakie wyzwania czekają narody po ich upadku. Bo często obalenie dyktatora to dopiero początek dramatycznych zmian.


Tyrani wydają się niezniszczalni, ale zawsze nadchodzi ich kres.

Władza oparta na strachu, lojalności i korupcji ma swoje granice. Gdy zawodzi krąg zaufanych współpracowników, elity wojskowe zaczynają się buntować, a naród ma dość opresji i nadużyć, despotyczne reżimy chwieją się w posadach. Upadający tyran nie odchodzi spokojnie na emeryturę – grozi mu wygnanie, więzienie, śmierć. Takie sytuacje zmieniają losy krajów na zawsze.

Dr Marcel Dirsus, uznany ekspert ds. bezpieczeństwa i politolog, odkrywa kulisy funkcjonowania dyktatur oraz procesy, które prowadzą do ich dramatycznego końca. Dzięki rozmowom z rewolucjonistami, wojskowymi, byłymi przywódcami buntów i zwykłymi ludźmi, poznajemy historie takich osób, jak „Szatan” – aktywista ryzykujący życie w walce z totalitarnym reżimem, czy lider burundyjskich rebeliantów, który otwarcie mówi o swojej roli w krwawej masakrze ludności.

Śledzimy też ostatnie kroki dyktatorów takich jak Muammar Kadafi, który uciekał przez wzburzonym tłumem, który ostatecznie go dorwał i zlinczował.

Marcel Dirsus
Tyrani. Triumf, władza, upadek
Przekład: Michał Lipa
Wydawnictwo Port
Premiera: 12 marca 2025
 
 


Wpro­wa­dze­nie

ZŁOTY PI­STO­LET

Nie za­prze­czam, że je­stem sa­motny. Moja sa­mot­ność jest głę­boka. Król, kiedy nie musi zda­wać sprawy przed ni­kim z tego, co mówi i co robi, nie­uchron­nie jest bar­dzo sa­motny[1].
Mo­ham­mad Reza Pah­lawi, szach Iranu

 
Naj­po­tęż­niejsi ty­rani na świe­cie są ska­zani na ży­cie w stra­chu. Jed­nym pstryk­nię­ciem pal­ców po­tra­fią spra­wić, że ich wro­go­wie zni­kają. Wraz z ro­dzi­nami i po­plecz­ni­kami kon­tro­lują z za­ci­sza pa­ła­ców całe kraje – ale prze­śla­duje ich nie­ustanny lęk przed utratą wszyst­kiego, co mają. Bez względu na swoją po­tęgę nie mogą pie­niędzmi ani roz­ka­zem spra­wić, by ten strach znik­nął. Je­den fał­szywy krok i ty­ran upada. A kiedy do tego do­cho­dzi, zwy­kle koń­czy na wy­gna­niu, w celi wię­zien­nej albo pod zie­mią.
W pe­wien chłodny zi­mowy dzień 2007 roku odziane w ma­sku­jące barwy funk­cjo­na­riuszki Gwar­dii Ama­zo­nek zlu­stro­wały te­ren wo­kół Ho­telu de Ma­ri­gny w cen­trum Pa­ryża i uznały oto­cze­nie za bez­pieczne. Chwilę póź­niej z bu­dynku wy­ło­nił się puł­kow­nik Mu­am­mar Kad­dafi. Zszedł po scho­dach i wkro­czył na czer­wony dy­wan uło­żony na nie­ska­zi­tel­nej tra­wie. Na jego końcu stał ogromny na­miot. Per­so­nel ho­telu, w któ­rym fran­cu­ski rząd kwa­te­ruje pań­stwowe de­le­ga­cje, przy­wykł do speł­nia­nia naj­dziw­niej­szych za­chcia­nek po­tęż­nych wład­ców, ale ni­gdy wcze­śniej w tam­tej­szych ogro­dach nie usta­wiano be­du­iń­skiego na­miotu, by od­wie­dza­jący sto­licę Fran­cji dyk­ta­tor mógł po­dej­mo­wać swo­ich go­ści w zgo­dzie z „pu­stynną tra­dy­cją”[2].
Wnę­trze na­miotu było przy­ozdo­bione wi­ze­run­kami wiel­błą­dów i palm. Ume­blo­wa­nie sta­no­wiły zwa­li­ste skó­rzane fo­tele dla go­ści pra­gną­cych wy­słu­chać opo­wie­ści go­spo­da­rza. Wie­czo­rami od­wie­dza­ją­cych wi­tał blask wiel­kiego ogni­ska.
Poza na­mio­tem, który słu­żył Kad­da­fiemu do pracy, li­bij­ski dyk­ta­tor trak­to­wał Pa­ryż jak swój pry­watny lu­na­park. Za­pro­szony na trzy dni, po­sta­no­wił wy­dłu­żyć po­byt do pię­ciu. Przy­był do sto­licy Fran­cji ze swoją nie­sławną przy­boczną gwar­dią, skła­da­jącą się z sa­mych ko­biet, i or­sza­kiem tak licz­nym, że po­ru­szał się po mie­ście w sto sa­mo­cho­dów. Pre­zy­dent Ni­co­las Sar­kozy przy­jął go z peł­nymi ho­no­rami woj­sko­wymi. Kiedy za­fa­scy­no­wany po­sta­cią Lu­dwika XIV Kad­dafi za­pra­gnął obej­rzeć pa­łac w Wer­salu, wziął ze sobą „de­le­ga­cję” skła­da­jącą się ze stu osób. Z na­miotu ode­brano go nad­zwy­czaj­nie prze­dłu­żoną białą li­mu­zyną, któ­rej po­ja­wie­nie się na uli­cach Pa­ryża po­wo­do­wało po­wsta­wa­nie za­to­rów. Gdy na­brał ochoty na rejs po Se­kwa­nie, za­mknięto dla lud­no­ści wszyst­kie mo­sty na jego tra­sie[3]. Wy­brał się na­wet na po­lo­wa­nie na ba­żanty, co w XXI wieku sta­nowi dość nie­co­dzienną roz­rywkę głowy pań­stwa prze­by­wa­ją­cej z ofi­cjalną wi­zytą za gra­nicą[4]. Dla Kad­da­fiego było to jed­nak zu­peł­nie nor­malne. O jego wład­czej po­sta­wie wo­bec świata świad­czy re­ak­cja na in­cy­dent z 2008 roku, kiedy to je­den z jego sy­nów zo­stał aresz­to­wany w Ge­ne­wie za bru­talną na­paść na per­so­nel luk­su­so­wego ho­telu. W na­stęp­nym roku dyk­ta­tor za­żą­dał od Włoch, Nie­miec i Fran­cji „roz­wią­za­nia” Szwaj­ca­rii[5]. Kiedy to nie po­skut­ko­wało, we­zwał mu­zuł­ma­nów z ca­łego świata do świę­tej wojny z tym kra­jem. Na Zgro­ma­dze­niu Ogól­nym Or­ga­ni­za­cji Na­ro­dów Zjed­no­czo­nych, gdzie każdy świa­towy przy­wódca ma 15 mi­nut na wy­gło­sze­nie prze­mó­wie­nia, Kad­dafi oku­po­wał mów­nicę przez 93 mi­nuty. W tym cza­sie na­zwał Radę Bez­pie­czeń­stwa „radą ter­roru”, za­re­kla­mo­wał wła­sną stronę in­ter­ne­tową, uskar­żał się na do­le­gli­wo­ści zwią­zane ze zmianą stref cza­so­wych i snuł roz­wa­ża­nia na te­mat za­bój­stwa pre­zy­denta Ken­nedy’ego[6].
Po­mi­ja­jąc te wszyst­kie dzi­wac­twa, puł­kow­nik Kad­dafi – który rzą­dził Li­bią od końca lat 60. – był krwa­wym dyk­ta­to­rem.
Je­śli chciał prze­żyć, mu­siał utrzy­mać się przy wła­dzy. Żeby zaś jej nie stra­cić, mu­siał nie­ustan­nie pod­sy­cać strach w swo­ich pod­da­nych. Przy­pad­kowy prze­cho­dzień na uli­cach Try­po­lisu mógł z miej­sca stra­cić wol­ność – albo na­wet ży­cie – za kry­tyczną wy­po­wiedź na te­mat re­żimu. Tylko jed­nego dnia la­tem 1996 roku li­bij­ska bez­pieka za­mę­czyła na śmierć po­nad 1200 osób w jed­nym z wię­zień spe­cja­li­zu­ją­cych się w tor­tu­ro­wa­niu prze­ciw­ni­ków dyk­ta­tora[7]. Lu­dzie bali się na­wet my­śleć źle o wła­dzy. Jak to ujął pe­wien Li­bij­czyk: „Nie tylko nie ośmie­lamy się wy­ra­żać kry­tyki; my na­wet nie mamy od­wagi, by snuć kry­tyczne my­śli”[8].
Mimo to na­wet u szczytu wła­dzy, gdy więk­szość jego prze­ciw­ni­ków do­go­ry­wała w wię­zie­niach, Kad­dafi wszę­dzie wi­dział za­gro­że­nie. Mury ota­cza­jące jego główną po­sia­dłość miały cztery me­try wy­so­ko­ści i metr gru­bo­ści. Jej pod­zie­mia sta­no­wiły gąszcz tu­neli tak roz­le­gły, że trzeba było po­ru­szać się po nim me­lek­sem[9]. Nie tylko za­pew­niały drogę ucieczki, lecz także mie­ściły pod­ziemną sta­cję te­le­wi­zyjną, z któ­rej dyk­ta­tor mógł prze­ma­wiać do na­rodu na­wet w cza­sie ob­lę­że­nia[10]. Inna re­zy­den­cja Kad­da­fiego, po­ło­żona w Try­po­li­sie, była wy­po­sa­żona w salę ope­ra­cyjną chro­nioną pan­cer­nymi drzwiami, aby można było ra­to­wać jego ży­cie w cza­sie krwa­wego prze­wrotu. Pod­zie­mia były tak roz­bu­do­wane, że jedna z dzien­ni­ka­rek okre­śliła je mia­nem la­bi­ryntu[11].
Czło­wiek spo­dzie­wa­jący się po­god­nej sta­ro­ści ra­czej nie po­trze­buje sys­temu strze­żo­nych po­sia­dło­ści z wie­lo­ki­lo­me­tro­wymi tu­ne­lami. Kad­dafi wie­dział jed­nak, że jego przy­szłość nie jest pewna. Z punktu wi­dze­nia dyk­ta­tora wzno­sze­nie tego typu for­ty­fi­ka­cji jest bar­dzo re­alną po­trzebą, żyje on bo­wiem w ogrom­nym, nie­ustan­nym za­gro­że­niu.
15 lu­tego 2011 roku w Ben­gazi, dru­gim pod wzglę­dem liczby lud­no­ści mie­ście Li­bii, wy­bu­chły pro­te­sty po aresz­to­wa­niu praw­nika re­pre­zen­tu­ją­cego ro­dziny ofiar ma­sa­kry wię­zien­nej z 1996 roku. W pań­stwie Kad­da­fiego, w któ­rym nie to­le­ro­wano żad­nej opo­zy­cji, był to rzadki prze­jaw sprze­ciwu[12]. Gdy straż­nicy re­żimu za­częli strze­lać, pro­te­sty za­ostrzyły się i ob­jęły inne mia­sta. Kad­dafi wy­stą­pił w pań­stwo­wej te­le­wi­zji i po­przy­siągł „oczy­ścić Li­bię dom po domu”[13]. „Nie opusz­czę kraju” – za­po­wie­dział, po czym oznaj­mił, że umrze „jako mę­czen­nik”[14].
Na tym eta­pie jed­nak wciąż był pewny, że nie straci ży­cia. I choć re­be­lianci opa­no­wy­wali całe mia­sta, re­żim za­cho­wał zdol­ność do dzia­łań ofen­syw­nych. Do 16 marca jego siły oto­czyły kon­tro­lo­wane przez po­wstań­ców Ben­gazi, a je­den z sy­nów dyk­ta­tora cheł­pił się w wy­wia­dzie, że „za 48 go­dzin bę­dzie po wszyst­kim”[15]. A po­nie­waż Kad­dafi już wcze­śniej na­zwał swo­ich prze­ciw­ni­ków szczu­rami, ist­niało re­alne nie­bez­pie­czeń­stwo, że na oczach świata doj­dzie do ma­sa­kry[16].
W tej sy­tu­acji Rada Bez­pie­czeń­stwa ONZ za­gło­so­wała 10:0 za pod­ję­ciem „wszel­kich nie­zbęd­nych środ­ków” w celu ochrony cy­wi­lów[17]. Był to po­czą­tek końca dyk­ta­tury, choć do jej osta­tecz­nego upadku miało jesz­cze upły­nąć sporo czasu. Dwa dni póź­niej fran­cu­skie my­śliwce wzbiły się w po­wie­trze, by za­ata­ko­wać re­żim, pod­czas gdy ame­ry­kań­skie okręty wo­jenne za po­mocą po­ci­sków ma­new­ru­ją­cych neu­tra­li­zo­wały li­bij­skie sys­temy obrony prze­ciw­lot­ni­czej. Prze­by­wa­jący w Bra­zy­lii pre­zy­dent Ba­rack Obama po­wie­dział: „Nie mo­żemy stać bez­czyn­nie, kiedy ty­ran oznaj­mia swo­jemu na­ro­dowi, że nie bę­dzie miał dla niego li­to­ści”[18].
W paź­dzier­niku, gdy re­żim był już po­waż­nie osła­biony, a ataki jego prze­ciw­ni­ków nie usta­wały, Kad­dafi zro­zu­miał, że na­de­szła chwila, któ­rej od dawna się oba­wiał. Nie było już po­sia­dło­ści, tu­neli ani mu­rów za­pew­nia­ją­cych mu bez­pie­czeń­stwo. Kad­dafi i jego lu­dzie ukry­wali się w pry­wat­nych do­mach w Syr­cie, po­ło­żo­nym na wy­brzeżu ro­dzin­nym mie­ście dyk­ta­tora. Wo­bec braku za­opa­trze­nia jego straż mu­siała plą­dro­wać sklepy w po­szu­ki­wa­niu ma­ka­ronu i ryżu, by wy­ży­wić całą grupę. Sam Kad­dafi był naj­wy­raź­niej zdez­o­rien­to­wany. „Dla­czego nie ma wody? Dla­czego nie ma prądu?” – py­tał do­wód­ców straży. Próba ucieczki wią­zała się z ogrom­nym ry­zy­kiem, ale bli­skość re­be­lian­tów i nie­ustanne bom­bar­do­wa­nie wy­klu­czały po­zo­sta­nie w mie­ście. W końcu Kad­dafi nie­chęt­nie zgo­dził się na ewa­ku­ację. Kon­wój skła­da­jący się z 40 sa­mo­cho­dów miał pier­wot­nie wy­ru­szyć o trze­ciej nad ra­nem, pod osłoną nocy, ale osta­tecz­nie wy­jazd opóź­nił się o pięć go­dzin. Do tego czasu słońce stało już wy­soko na nie­bie. Pół­to­rej go­dziny póź­niej w ko­lumnę po­jaz­dów ude­rzyły po­ci­ski. Je­den z nich eks­plo­do­wał tak bli­sko to­yoty land cru­iser, którą po­dró­żo­wał Kad­dafi, że w sa­mo­cho­dzie wy­strze­liły po­duszki po­wietrzne[19]. Przy­wódca Li­bii i kil­koro jego przy­bocz­nych rzu­cili się do ucieczki na pie­chotę. Prze­mie­rzyli po­bli­skie go­spo­dar­stwo rolne, po czym zna­leźli kry­jówkę w cuch­ną­cym ka­nale ście­ko­wym[20].
Kiedy re­be­lianci go do­pa­dli, nie był w sta­nie zro­zu­mieć, co się dzieje. Prze­cież był puł­kow­ni­kiem Mu­am­ma­rem Kad­da­fim, oj­cem chrzest­nym Li­bii, kró­lem kró­lów Afryki. Sam mó­wił o so­bie, że jest „przy­wódcą, który żyje w ser­cach wszyst­kich Li­bij­czy­ków”. „Co to ma zna­czyć? Co to ma zna­czyć, dzieci moje? Cóż czy­ni­cie?”[21] – py­tał. „Dzieci” roz­pra­wiły się z nim bru­tal­nie: zo­stał po­bity przez tłum i zgwał­cony ba­gne­tem. Na ostat­nim na­gra­niu wi­dać, jak leży z za­krwa­wioną głową na da­chu sa­mo­chodu, bła­ga­jąc o li­tość[22].
Po schwy­ta­niu dyk­ta­tora re­be­lianci za­częli świę­to­wać. Jedno z naj­bar­dziej wy­mow­nych zdjęć z czasu kon­fliktu przed­sta­wia mło­dego bo­jow­nika nie­sio­nego na ra­mio­nach to­wa­rzy­szy i wy­ma­chu­ją­cego zło­tym pi­sto­le­tem z wy­myśl­nym gra­we­ro­wa­niem. Broń na­le­żała do Kad­da­fiego, który praw­do­po­dob­nie do­stał ją w pre­zen­cie od swo­ich sy­nów[23]. Mamy tu do czy­nie­nia z „pa­ra­dok­sem zło­tego pi­sto­letu”: ty­ran może dys­po­no­wać wszel­kimi em­ble­ma­tami wła­dzy, na­wet pi­sto­le­tem zro­bio­nym ze szcze­rego złota, ale kiedy musi użyć tej wła­dzy, by oca­lić swoje ży­cie, zwy­kle jest już za późno. Złoty pi­sto­let nie ocali żad­nego dyk­ta­tora. W przy­padku Kad­da­fiego był sym­bo­lem siły do­póty, do­póki lu­dzie wie­rzyli w jego moc. Kiedy prze­stali, stał się bez­u­ży­teczny.
Wie­czo­rem tego dnia, 20 paź­dzier­nika 2011 roku, pi­sto­letu już nie było, a dyk­ta­tor le­żał mar­twy. Ostat­nią znie­wagą było od­mó­wie­nie Kad­da­fiemu zwy­cza­jo­wego w is­la­mie szyb­kiego po­chówku. Jego ob­na­żone od pasa w górę ciało wy­sta­wiono na wi­dok pu­bliczny w chłodni na mięso w lo­kal­nym su­per­mar­ke­cie[24]. Kiedy dzien­ni­karz zwró­cił na to uwagę w roz­mo­wie z miej­sco­wym, ten stwier­dził, że Kad­dafi sam wy­brał taki los. „Gdyby był do­brym czło­wie­kiem, po­cho­wa­li­by­śmy go od razu”[25] – oznaj­mił.
Rze­czy­wi­ście, gdyby Kad­dafi był do­brym czło­wie­kiem albo przy­naj­mniej de­mo­kra­tycz­nie wy­bra­nym przy­wódcą, a nie dyk­ta­to­rem, praw­do­po­dob­nie spo­tkałby go inny los.
Ty­ra­nia jest ry­zy­kowna.
We­dług prze­pro­wa­dzo­nej nie­dawno ana­lizy spo­sobu, w jaki 2790 przy­wód­ców państw stra­ciło wła­dzę, 1925 z nich (69%) miało się do­brze po zło­że­niu urzędu. „Tylko” 23% skoń­czyło na wy­gna­niu, w wię­zie­niu albo w gro­bie[26]. Ba­da­nie do­ty­czyło jed­nak bar­dzo róż­no­rod­nych kra­jów i sys­te­mów po­li­tycz­nych. Gdy sku­pimy się wy­łącz­nie na jed­no­oso­bo­wych dyk­ta­tu­rach – sys­te­mach, w któ­rych przy­wódcy dzierżą w rę­kach naj­wyż­szą wła­dzę – pro­por­cja jest od­wrotna: 69% ty­ra­nów tra­fia do wię­zie­nia, musi opu­ścić kraj albo traci ży­cie[27]. Szanse na spo­kojną eme­ry­turę są mniej­sze niż przy rzu­cie mo­netą.
Przez po­nad de­kadę ba­da­łem po­stę­po­wa­nie dyk­ta­to­rów i to, w jaki spo­sób utrzy­my­wali się przy wła­dzy i ją tra­cili. Pod­czas stu­diów na Oks­for­dzie ana­li­zo­wa­łem ży­cio­rysy człon­ków Biura Po­li­tycz­nego Ko­mu­ni­stycz­nej Par­tii Związku Ra­dziec­kiego. Kim byli ci lu­dzie? Jak zna­leźli się na szczy­tach wła­dzy w sys­te­mie, który po­tra­fił być tak bez­li­to­sny? Na czym im za­le­żało?
Po ukoń­cze­niu Oks­fordu są­dzi­łem, że roz­my­śla­nie o ty­ra­nach (i prze­sia­dy­wa­nie w peł­nych ku­rzu bi­blio­te­kach) mam już za sobą. Pra­gnie­nie po­zna­wa­nia świata za­gnało mnie do De­mo­kra­tycz­nej Re­pu­bliki Konga, gdzie pra­co­wa­łem w bro­wa­rze. Z tam­tego okresu naj­bar­dziej jed­nak za­pa­dła mi w pa­mięć lek­cja do­ty­cząca nie jęcz­mie­nia i chmielu, lecz dzia­ła­nia sys­te­mów au­to­ry­tar­nych – i tego, jak wielu ty­ra­nów przez całe ży­cie ba­lan­suje na gra­nicy po­tęgi i upadku.
W cza­sie mo­jego po­bytu w Lu­bum­ba­shi 30 grud­nia 2013 roku do­szło do ataku uzbro­jo­nych na­past­ni­ków na sie­dzibę pań­stwo­wej te­le­wi­zji w Kin­sza­sie. Za­ma­chowcy prze­jęli an­tenę i wy­gło­sili ty­radę prze­ciwko pre­zy­den­towi Jo­se­phowi Ka­bili. Oznaj­mili, że okres ty­ra­nii do­biegł końca i wkrótce na­dej­dzie kres de­spoty. W tym sa­mym cza­sie inna grupa pró­bo­wała opa­no­wać naj­więk­sze lot­ni­sko w kraju. Za­ata­ko­wano też bazę woj­skową[28].
Na dru­gim końcu kraju, w Lu­bum­ba­shi, trudno było o ja­kie­kol­wiek wia­ry­godne in­for­ma­cje. „Sły­sze­li­ście, co się dzieje w Kin­sza­sie?” – do­py­ty­wali pra­cow­nicy bro­waru. Pod­czas lun­chu ja też pró­bo­wa­łem się do­wie­dzieć, co na­prawdę się stało. Nikt nie wie­dział. Po­nie­waż wy­da­wało się, że nie­bez­pie­czeń­stwo jest od­le­głe, po po­siłku ru­szy­łem z po­wro­tem do biura, które – po­dob­nie jak mój bun­ga­low – znaj­do­wało się w ob­rę­bie chro­nio­nego kom­pleksu za­bu­do­wań. W zwy­kły po­nie­dzia­łek by­łaby to jedna z naj­przy­jem­niej­szych czę­ści dnia. Samo Lu­bum­ba­shi nie jest zbyt zie­lo­nym mia­stem, ale we­wnątrz kom­pleksu ro­sła bujna ro­ślin­ność. Pod­czas spa­ceru mo­głem po­dzi­wiać ogromne palmy i nie­zwy­kłe ptaki la­ta­jące nad moją głową. To miej­sce wy­da­wało się oazą.
Tego dnia było ina­czej. W dro­dze po­wrot­nej do pracy na­gle usły­sza­łem gło­śny trzask. Był to wy­strzał z ka­ra­binu. Chwilę póź­niej roz­legł się ko­lejny, a po nim cała se­ria. Dźwięki do­bie­gały z trzech kie­run­ków. Po­tem usły­sza­łem gło­śniej­szy huk, świad­czący o wy­bu­chu. Przez moją głowę prze­bie­gały mi­liony my­śli. W oto­czo­nym mu­rem kom­plek­sie ra­czej nie trzeba się było oba­wiać zbłą­ka­nej kuli. Ale je­śli eks­plo­zja zwia­sto­wała ostrzał moź­dzie­rzowy? Taki po­cisk mógł mi wy­rzą­dzić dużą krzywdę, na­wet je­śli nie by­łem jego bez­po­śred­nim ce­lem. Od nie­miec­kiej am­ba­sady dzie­liło mnie 1500 ki­lo­me­trów. Lot­ni­ska były za­mknięte, więc w ra­zie po­gor­sze­nia się sy­tu­acji lot do domu nie wcho­dził w grę. Gdy­by­śmy mieli się ewa­ku­ować, na­le­ża­łoby kie­ro­wać się lą­dem na po­łu­dnie, w stronę gra­nicy z Za­mbią. Lekko spa­ni­ko­wany, za­py­ta­łem ko­le­gów, co ro­bimy. „Nic” – od­parli. Ow­szem, sły­szeli strzały, ale to nie był pierw­szy raz i jak do­tąd nic im się nie stało, więc dla­czego te­raz mia­łoby być ina­czej?
W tym wła­śnie rzecz. Jako gość z Eu­ropy by­łem ukryty za be­to­no­wym mu­rem, który od­gra­dzał mnie od nie­bez­pie­czeń­stwa. Inni miesz­kańcy mia­sta nie mieli tyle szczę­ścia.
Za­wró­ci­łem i po­sze­dłem do pracy.
Ini­cja­to­rem pu­czu w Kin­sza­sie był przy­wódca re­li­gijny Paul-Jo­seph Mu­kun­gu­bila, a woj­sko ata­ko­wało wła­śnie jego ko­ściół w Lu­bum­ba­shi[29]. Kiedy stało się ja­sne, że re­be­lia nie za­koń­czy się suk­ce­sem, sa­mo­zwań­czy pro­rok uciekł z kraju z pię­cioma spo­śród osiem­na­stu żon oraz dwu­nastką spo­śród dzie­więt­na­ściorga dzieci[30]. Jo­seph Ka­bila, rzą­dzący kra­jem od czasu za­bój­stwa jego ojca, za­cho­wał wła­dzę.
Pa­mię­tam, że spo­kojne re­ak­cje lu­dzi wy­da­wały mi się dziwne. Czy nie na­le­żało cze­goś zro­bić? Co jed­nak można zro­bić w przy­padku ta­kiego star­cia jak mię­dzy Mu­kun­gu­bilą a Ka­bilą? Nic. Można tylko cze­kać i pa­trzeć, czy ty­ran upad­nie, ro­biąc miej­sce dla na­stęp­nego de­spoty.
Kilka mie­sięcy póź­niej wró­ci­łem do Eu­ropy, ni­gdy jed­nak nie za­po­mnia­łem tam­tego dnia. Jak to moż­liwe, że nie­które kraje do­świad­czają głę­bo­kiej nie­sta­bil­no­ści tak re­gu­lar­nie, że lu­dzie się do tego przy­zwy­cza­jają? Dla­czego Ka­bila zdo­łał utrzy­mać rządy jesz­cze przez pięć lat? Kiedy przy­wódcy tacy jak on tracą wła­dzę? A gdy już do tego do­cho­dzi, co dzieje się da­lej?
Po­sta­no­wi­łem zba­dać, jak upa­dają ty­rani. Pod­czas pi­sa­nia dok­to­ratu sku­pia­łem się na nie­zgod­nych z cy­wi­li­zo­wa­nymi za­sa­dami zmia­nach przy­wódz­twa ta­kich jak ta, którą Mu­kun­gu­bila pró­bo­wał prze­pro­wa­dzić w De­mo­kra­tycz­nej Re­pu­blice Konga. Od tego czasu in­te­re­so­wa­łem się tym pro­ble­mem nie tylko z per­spek­tywy czy­sto aka­de­mic­kiej, lecz także jako kon­sul­tant po­nadna­ro­do­wych kor­po­ra­cji i mię­dzy­na­ro­do­wych or­ga­ni­za­cji typu NATO i OECD, wciąż nur­to­wa­nych py­ta­niem o to, jak upa­dają re­żimy au­to­ry­tarne.
W paź­dzier­niku 1938 roku, po za­ję­ciu przez Trze­cią Rze­szę Au­strii i Kraju Su­de­tów, Win­ston Chur­chill wy­gło­sił prze­mó­wie­nie do na­rodu Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Było ono we­zwa­niem do broni:
 
Wi­dzi­cie dyk­ta­to­rów na pie­de­sta­łach, w oto­cze­niu żoł­nier­skich ba­gne­tów i po­li­cyj­nych pa­łek. Chro­nieni ze wszyst­kich stron przez masy zbroj­nych, działa, sa­mo­loty, for­ty­fi­ka­cje i inne środki bez­pie­czeń­stwa, cheł­pią się i szczycą przed świa­tem, lecz w ich ser­cach kryje się nie­wy­po­wie­dziany strach[31].
 
Więk­szość lu­dzi wy­obraża so­bie ty­rana jako męż­czy­znę (de­spoci nie­mal za­wsze są płci mę­skiej) dzier­żą­cego wła­dzę ab­so­lutną. To mit. Ża­den po­li­tyk ni­gdy nie miał wła­dzy ab­so­lut­nej. Na­wet naj­po­tęż­niejsi dyk­ta­to­rzy po­trze­bują in­nych lu­dzi, by utrzy­mać się u steru rzą­dów. Je­śli nie chcą spaść z pie­de­stału, mu­szą umie­jęt­nie za­rzą­dzać swoim naj­bliż­szym oto­cze­niem. W prze­ciw­nym ra­zie grozi im wiel­kie nie­bez­pie­czeń­stwo.
Głów­nym pro­ble­mem nę­ka­ją­cym ty­ra­nów jest to, że eli­mi­na­cja bez­po­śred­nich za­gro­żeń dla ich po­zy­cji może być kosz­towna i dać po­czą­tek nie­koń­czą­cemu się cy­klowi no­wych pro­ble­mów. W osta­tecz­nym roz­ra­chunku ty­ran może zo­stać strą­cony z pie­de­stału. Wtedy nie tylko on jest w nie­bez­pie­czeń­stwie – pod cię­ża­rem upa­da­ją­cego dyk­ta­tora może się za­ła­mać cały kraj.
Za­nim przej­dziemy da­lej, mu­szę zro­bić jedno za­strze­że­nie: nie ma dwóch ta­kich sa­mych dyk­ta­tur. Ko­rea Pół­nocna to nie Turk­me­ni­stan, a Kuba to nie Ro­sja. Rów­nież ty­rani róż­nią się od sie­bie. Dzi­siaj uważa się za nich przy­wód­ców, któ­rzy rzą­dzą w spo­sób okrutny i opre­syjny. Taka de­fi­ni­cja obej­muje nie­zwy­kle sze­ro­kie spek­trum li­de­rów po­li­tycz­nych. Po­nie­waż więk­szość z nich to męż­czyźni, będę uży­wał w od­nie­sie­niu do nich za­im­ków mę­skich. Ty­ra­nem może być król, jed­no­oso­bowy dyk­ta­tor albo szef junty woj­sko­wej, ale rów­nie do­brze pierw­szy se­kre­tarz par­tii w sys­te­mie jed­no­par­tyj­nym albo naj­wyż­szy przy­wódca re­li­gijny w teo­kra­cji, wy­wo­dzący swoją wła­dzę od do­mnie­ma­nej woli boga. Kraj, któ­rym rzą­dzi, może być bo­gaty albo biedny, gó­rzy­sty albo ni­zinny.
Po­sta­cie ty­ra­nów rów­nież mogą być bar­dzo zróż­ni­co­wane. Nie­któ­rzy, jak Sad­dam Hu­sajn, mają za sobą po­tworne dzie­ciń­stwo, pełne prze­mocy i nad­użyć[32]. Inni, tacy jak Mao Ze­dong, byli jako dzieci roz­piesz­czani[33]. Adolf Hi­tler był ta­kim cho­le­ry­kiem, że kiedy się po­bu­dził, z tru­dem po­wstrzy­my­wał krzyk. Pol Pot rzadko oka­zy­wał ja­kie­kol­wiek emo­cje. Ist­nieją rów­nież ogromne róż­nice w spo­so­bach do­cho­dze­nia do wła­dzy. Nie­któ­rzy ty­rani wspi­nają się na pie­de­stał dzięki ta­len­tom or­ga­ni­za­tor­skim i umie­jęt­no­ści prze­chy­trza­nia kon­ku­ren­tów. Inni, tacy jak Idi Amin, są po pro­stu bru­tal­niejsi niż wszy­scy wo­kół. Ty­rani, któ­rzy osią­gnęli naj­więk­szy „suk­ces”, byli do­brzy w obu tych dzie­dzi­nach – tak jak Sta­lin.
Wsku­tek tej róż­no­rod­no­ści od każ­dego ogól­nego stwier­dze­nia będą wy­jątki. Ist­nieją jed­nak pewne sche­maty i ce­chy wspólne. Ob­ser­wu­jąc cały las, można le­piej zro­zu­mieć po­szcze­gólne ga­tunki drzew. Nie­stety nie za­wsze mo­żemy do­kład­nie przyj­rzeć się każ­demu z osobna. W prze­ci­wień­stwie do kra­jów de­mo­kra­tycz­nych, w któ­rych pa­nują sto­sun­kowo duża przej­rzy­stość i otwar­tość, dyk­ta­tury są pełne ta­jem­nic. Lu­dzie, któ­rzy za bar­dzo się wy­chy­lają, zni­kają bez śladu. W ofi­cjal­nych do­ku­men­tach roi się od kłamstw. Praw­do­mówni dzien­ni­ka­rze nie żyją długo.
Nie­ła­two zro­zu­mieć ty­ra­nię. Cza­sem wi­ce­pre­mier czy wi­ce­pre­zy­dent jest zwy­kłą ma­rio­netką, a cza­sem na­prawdę drugą osobą w pań­stwie. Nie­kiedy in­sty­tu­cje pu­bliczne mają zna­cze­nie fa­sa­dowe, po­nie­waż zo­stały za­własz­czone przez re­wo­lu­cyjną par­tię po­li­tyczną, a nie­kiedy ani pań­stwo, ani par­tia nie od­gry­wają żad­nej roli, gdyż wła­dza jest sku­piona w rę­kach jed­nego czło­wieka. Bywa, że oso­bi­sty ochro­niarz ty­rana ma więk­sze wpływy niż człon­ko­wie ga­bi­netu albo par­tyjne elity, po­nie­waż jest bli­sko jego ucha i to ma istot­niej­sze zna­cze­nie niż ja­kie­kol­wiek upraw­nie­nia for­malne. Trudno po­wie­dzieć, jak jest na­prawdę. Dyk­ta­tura opiera się na ci­chych roz­mo­wach, ta­jem­nych po­ro­zu­mie­niach i tu­szo­wa­niu fak­tów.
Inna trud­ność zwią­zana z ba­da­niem upadku ty­ra­nów po­lega na tym, że bez względu na to, jak bar­dzo nie­sta­bilne jest śro­do­wi­sko po­li­tyczne i jak czę­sto do­cho­dzi do re­be­lii, nie­co­dzien­nie mamy do czy­nie­nia z oba­le­niem ja­kiejś dyk­ta­tury[34]. W dzia­ła­ją­cej de­mo­kra­cji, gdzie wy­bory mają re­alne zna­cze­nie, czę­sto by­wamy świad­kami utraty wła­dzy przez przy­wód­ców. Tym­cza­sem dyk­ta­to­rzy nie­jed­no­krot­nie trwają u ste­rów wła­dzy przez dzie­się­cio­le­cia. Kiedy ich czas do­biega końca, od­cho­dzą na­gle, w wy­niku jed­nego strzału za­ma­chowca albo trwa­ją­cego kilka go­dzin prze­wrotu. Nie za­wsze da się jed­no­znacz­nie okre­ślić, jak upa­dli: czę­ściowo dla­tego, że do­cho­dzi do tego tak rzadko, a czę­ściowo – po­nie­waż w każ­dej ta­kiej sy­tu­acji jest ja­kiś punkt prze­ło­mowy, po któ­rego prze­kro­cze­niu li­der traci grunt pod no­gami, a jego zwo­len­nicy ma­sowo go po­rzu­cają, by po­tem twier­dzić, że tak na­prawdę przez cały czas byli prze­ciwko niemu[35].
Nie da się rów­nież zro­zu­mieć ty­rana, przy­glą­da­jąc się sa­mej jego oso­bie. Ota­cza go bo­wiem sys­tem, bez któ­rego dyk­ta­tor nie jest zdolny utrzy­mać się przy wła­dzy. Dla­tego w tej książce zajmę się me­to­dami dzia­ła­nia re­żi­mów au­to­ry­tar­nych. Jed­nym ze spo­so­bów my­śle­nia o sys­te­mie dyk­ta­tor­skim, a nie o sa­mym jego przy­wódcy, jest ana­li­zo­wa­nie za­sad, we­dług któ­rych wy­biera się no­wych li­de­rów[36]. Kiedy ge­ne­ra­ło­wie sta­no­wiący trzon junty woj­sko­wej za­stę­pują naj­wyż­szego do­wódcę in­nym, zmie­nia się li­der, ale na­dal mamy do czy­nie­nia z tym sa­mym re­żi­mem. Gdy jed­nak tłumy de­mon­stran­tów do­pro­wa­dzają do oba­le­nia ca­łej junty i po­wsta­nia w jej miej­sce rządu de­mo­kra­tycz­nego albo re­żimu ko­mu­ni­stycz­nego, po­ja­wia się nowy ustrój. Zmie­niły się bo­wiem nie tylko osoba sto­jąca na szczy­cie, ale i cały sys­tem po­li­tyczny.
Kiedy za­czy­na­łem pi­sać tę książkę, roz­ma­wia­łem z dy­plo­ma­tami, dzien­ni­ka­rzami, dy­sy­den­tami, dzia­ła­czami na rzecz praw czło­wieka i by­łymi szpie­gami. Po­nie­waż jej te­mat jest bar­dzo sze­roki, kon­sul­to­wa­łem się rów­nież ze znaw­cami sank­cji go­spo­dar­czych, broni nu­kle­ar­nej, hi­sto­rii woj­sko­wo­ści, pro­gno­zo­wa­nia ilo­ścio­wego i wielu in­nych dzie­dzin. Nie wszyst­kie roz­mowy mogę za­cy­to­wać, ale każda z nich była fa­scy­nu­jąca.
Zda­rzały się rów­nież cał­kiem nie­ty­powe spo­tka­nia. Na dość wcze­snym eta­pie na­wią­za­łem kon­takt z pro­fe­so­rem hi­sto­rii sta­ro­żyt­nego Rzymu, który był uprzejmy szcze­gó­łowo omó­wić ze mną okres pa­no­wa­nia ce­sa­rza Ka­li­guli. Na­stęp­nie spo­tka­łem się z pew­nym Ame­ry­ka­ni­nem po­cho­dze­nia gam­bij­skiego, który tra­fił do wię­zie­nia za spi­sko­wa­nie w celu oba­le­nia dyk­ta­tora Gam­bii, za­po­wia­da­ją­cego utrzy­ma­nie rzą­dów przez mi­liard lat. Pew­nego razu roz­ma­wia­łem przez apli­ka­cję What­sApp z oskar­ża­nym o zbrod­nie wo­jenne po­li­ty­kiem z Afryki Środ­ko­wej i za­sta­na­wia­łem się, czy moje „miło mi pana po­znać” rze­czy­wi­ście było szczere.
Dzięki tej książce zro­zu­mia­łem też le­piej moją oj­czy­znę. Uro­dzi­łem się na za­cho­dzie Nie­miec tuż po za­koń­cze­niu zim­nej wojny, więc Nie­miecka Re­pu­blika De­mo­kra­tyczna za­wsze wy­da­wała mi się dość od­le­głym by­tem. Nie była zbyt­nio od­da­lona w cza­sie i prze­strzeni, ale w moim od­bio­rze mo­gła rów­nie do­brze le­żeć w in­nej ga­lak­tyce, po­nie­waż wła­ści­wie nie by­łem so­bie w sta­nie wy­obra­zić, że ist­niała tuż obok. Pro­ces pi­sa­nia tej książki to zmie­nił. Aby po­roz­ma­wiać z Sieg­ber­tem Schef­kem, który ode­grał klu­czową rolę w oba­le­niu re­żimu ist­nie­ją­cego „za mu­rem”, po­je­cha­łem do Lip­ska. Kiedy usły­sza­łem, jak opo­wiada o 9 paź­dzier­nika 1989 roku – dniu, kiedy „strach zmie­nił strony”[37] – wszyst­kie te rze­czy, które wy­da­wały mi się tak abs­trak­cyjne, stały się na­gle zu­peł­nie re­alne, a ich zro­zu­mie­nie oka­zało się ważną po­trzebą – tak dla mnie, jak dla nas wszyst­kich.
Oto książka na te­mat wy­bo­rów, któ­rych do­ko­nują dyk­ta­to­rzy i ota­cza­jący ich lu­dzie. Pra­gną oni wielu rze­czy, ale nie mogą mieć wszyst­kich na­raz, więc mu­szą z nie­któ­rych re­zy­gno­wać. W ko­lej­nym roz­dziale, za­ty­tu­ło­wa­nym Dyk­ta­tor na bieżni, wy­ja­śniam, dla­czego ty­rani zwy­kle sta­rają się utrzy­mać wła­dzę, kiedy już ją zdo­będą. Przede wszyst­kim by­cie au­to­kratą to dość atrak­cyjne za­ję­cie. Co jed­nak waż­niej­sze, do­bro­wolne ustą­pie­nie wiąże się z ogrom­nym ry­zy­kiem. Więk­szość dyk­ta­to­rów nie ma ochoty go po­dej­mo­wać, pró­buje więc utrzy­mać się przy wła­dzy. Aby mieć ja­ką­kol­wiek szansę na jej za­cho­wa­nie, mu­szą dbać o elity pa­ła­cowe i woj­sko. Nie­mniej, jak po­ka­zuję w roz­dzia­łach Wróg we­wnętrzny i Osła­bia­nie wo­jow­ni­ków, to nie jest ła­twe za­da­nie. Po­świę­ca­nie ogrom­nych ilo­ści czasu i pie­nię­dzy na neu­tra­li­zo­wa­nie ewen­tu­al­nych za­gro­żeń ze strony sił zbroj­nych oraz wpły­wo­wych elit ro­dzi pro­blemy na niż­szych szcze­blach dra­biny spo­łecz­nej. Masy, które ogra­biono z za­so­bów eko­no­micz­nych, by upo­sa­żyć wą­ski krąg po­plecz­ni­ków wła­dzy, mogą się zbun­to­wać prze­ciwko re­żi­mowi. Dawni człon­ko­wie elity, któ­rzy po­pa­dli w nie­ła­skę de­spoty i zo­stali wy­gnani ze sto­licy, mogą wró­cić jako przy­wódcy re­be­lii. Woj­sko spa­ra­li­żo­wane przez władcę oba­wia­ją­cego się jego siły nie zdoła prze­ciw­sta­wić się ani re­be­lian­tom, ani na­jeźdźcy z ze­wnątrz. Wresz­cie są rze­czy, któ­rych na­wet naj­więk­szy ty­ran nie jest w sta­nie kon­tro­lo­wać. Dyk­ta­tor może zro­bić wszystko, by utrzy­mać się przy wła­dzy, a mimo to zo­stać za­mor­do­wany. Dzia­ła­jąc „tak jak trzeba”, może na­wet zwięk­szyć ry­zyko za­ma­chu. W osta­tecz­nym roz­ra­chunku każdy ty­ran prę­dzej czy póź­niej upada – czy to w wy­niku na­tu­ral­nej śmierci, czy gwał­tow­nego prze­wrotu. Co dzieje się da­lej? Upa­dek ty­rana czę­sto skut­kuje cha­osem i kon­flik­tem. W roz­dziale Uwa­żaj, czego so­bie ży­czysz spraw­dzam, w ja­kich oko­licz­no­ściach można tego unik­nąć. A kiedy już zro­zu­miemy, jak upa­dają ty­rani i co się dzieje po­tem, na pierw­szy plan wy­suną się inne kwe­stie. Czy osoby z ze­wnątrz mogą przy­spie­szyć upa­dek? Je­żeli tak, to w jaki spo­sób? I czy po­winny?
Ty­ra­nów nie można igno­ro­wać. Trzeba na nich uwa­żać i pró­bo­wać le­piej ich zro­zu­mieć. Po­zba­wie­nie wła­dzy może dla nich ozna­czać nie tylko po­że­gna­nie się z przy­wi­le­jami, lecz także utratę wol­no­ści, a na­wet ży­cia. To nie­bez­pie­czeń­stwo w du­żym stop­niu wy­ja­śnia, dla­czego ty­rani, do­póki są na szczy­cie, za­cho­wują się tak, jak się za­cho­wują. Wszy­scy znamy dzi­waczne hi­sto­rie o au­to­kra­tach, któ­rzy swoim za­cho­wa­niem spra­wiają wra­że­nie, jakby byli stuk­nięci. Dyk­ta­tor Turk­me­ni­stanu Sa­par­my­rat Ny­ýa­zow wzniósł w Asz­cha­ba­dzie po­mnik zwień­czony swoim dwu­na­sto­me­tro­wym po­są­giem ze złota, ob­ra­ca­ją­cym się tak, aby za­wsze był zwró­cony twa­rzą do słońca[38]. Pół­noc­no­ko­re­ań­ski przy­wódca Kim Dzong Un ka­zał roz­strze­lać z działka prze­ciw­lot­ni­czego urzęd­nika mi­ni­ster­stwa edu­ka­cji – po­noć za ucię­cie so­bie drzemki na ze­bra­niu[39]. Czę­ścią ty­tułu nada­nego so­bie przez Idiego Amina była fraza: „pan wszyst­kich stwo­rzeń na lą­dzie i ryb w mo­rzach oraz po­gromca im­pe­rium bry­tyj­skiego w Afryce, a zwłasz­cza w Ugan­dzie”[40].
Na pierw­szy rzut oka ci przy­wódcy wy­dają się nie­spełna ro­zumu i bez wąt­pie­nia nie są nor­mal­nymi ludźmi. Czę­sto są nar­cy­zami, cza­sem psy­cho­pa­tami i nie­mal za­wsze ce­chują się bez­względ­no­ścią. Co za­ska­ku­jące, więk­szość z nich po­stę­puje jed­nak ra­cjo­nal­nie. Nie są nie­po­czy­talni. W sys­te­mie, w któ­rym funk­cjo­nuje de­spota, oraz w świe­tle po­sia­da­nych przez niego in­for­ma­cji stra­te­gia po­le­ga­jąca na tor­tu­ro­wa­niu, za­bi­ja­niu i gło­dze­niu pod­da­nych przy jed­no­cze­snym gro­ma­dze­niu bo­gactw we wła­snym pa­łacu jest sen­sowna. To spo­sób na prze­trwa­nie.
Tak to się kręci od ty­sięcy lat. De­mo­kra­cja w dzi­siej­szym ro­zu­mie­niu jest młoda, dyk­ta­tura – stara. Więk­szość lu­dzi w cza­sach hi­sto­rycz­nych cier­piała pod bu­tem tego czy in­nego ty­rana. W 1800 roku nikt na świe­cie nie żył w praw­dzi­wie de­mo­kra­tycz­nym sys­te­mie. Okrutne, opre­syjne rządy nie sta­no­wiły wy­jątku, lecz normę. Bez względu na to, czy de­spotą był wódz, książę, król, ce­sarz, bi­skup, suł­tan, czy gu­ber­na­tor ko­lo­nii, tak wła­śnie zor­ga­ni­zo­wana była więk­szość spo­łe­czeństw. Lu­dzie byli pod­da­nymi, a ty­ra­nia wy­da­wała się nie­uchronna. Zmiany po­li­tyczne do­ty­czyły na ogół tego, kto bę­dzie na­stęp­nym de­spotą, a nie czy w ogóle ja­kiś bę­dzie.
Au­to­kra­cja wy­da­wała się zu­peł­nie nor­mal­nym zja­wi­skiem na­wet w sto­sun­kowo nie­daw­nej prze­szło­ści. Kiedy do­bie­gała końca druga wojna świa­towa, po­nad 90% kra­jów na świe­cie nie było de­mo­kra­cjami[41]. Przez długi czas ogromne po­ła­cie globu nie mo­gły na­wet ma­rzyć o sa­mo­sta­no­wie­niu, były bo­wiem ko­lo­niami rzą­dzo­nymi z od­le­głych me­tro­po­lii. W cza­sie zim­nej wojny obie strony kon­fliktu udzie­lały wspar­cia ty­ra­nom, je­śli miały w tym in­te­res. Lon­dyn przy­ło­żył rękę do oba­le­nia de­mo­kra­tycz­nie wy­bra­nego rządu Iranu, by zro­bić miej­sce dla sza­cha Pah­la­wiego. Pe­kin pod­trzy­my­wał przy ży­ciu re­żim Pol Pota w Kam­bo­dży, mimo że ten mor­do­wał wła­snych oby­wa­teli. W oba­wie przed efek­tem do­mina Stany Zjed­no­czone to­czyły wojny w obro­nie zło­wro­gich dyk­ta­tur w Ko­rei i Wiet­na­mie. Fran­cu­ski rząd opła­cił in­tro­ni­za­cję Jean-Bédela Bo­kassy, dyk­ta­tora Re­pu­bliki Środ­ko­wo­afry­kań­skiej, który ko­ro­no­wał się na ce­sa­rza, pod­czas gdy jego lud gło­do­wał. Bo­kassa może i był de­spotą, ale „swoim”. To było w 1977 roku.
Jed­no­cze­śnie okres zim­nej wojny to czas wy­zwa­la­nia się na­ro­dów i przej­mo­wa­nia kon­troli nad wła­snym lo­sem przez miesz­kań­ców daw­nych ko­lo­nii. Po­cząt­kowo Or­ga­ni­za­cja Na­ro­dów Zjed­no­czo­nych li­czyła za­le­d­wie 51 człon­ków. W po­ło­wie lat 70. XX wieku ich liczba się­gnęła 144. Obec­nie wy­nosi 193[42]. Nie­stety wy­zwo­le­nie spod ob­cych wpły­wów nie za­wsze ozna­czało wol­ność i de­mo­kra­cję. Z ba­dań wy­nika, że od 1946 roku do lat 70. liczba dyk­ta­tur na świe­cie wzro­sła[43]. W przy­padku wielu kra­jów uzy­ska­nie nie­pod­le­gło­ści po­le­gało na za­stą­pie­niu za­gra­nicz­nego ośrodka wła­dzy miej­sco­wym ty­ra­nem. Owe za­gra­niczne ośrodki były przy tym skłonne po­pie­rać lo­jal­nego de­spotę, aby za­cho­wać wpływy w daw­nej ko­lo­nii. Przy­chyl­nie na­sta­wiony ty­ran był uwa­żany za bar­dziej przy­dat­nego niż de­mo­kra­tycz­nie wy­brany przy­wódca nie­skłonny do po­słu­szeń­stwa wo­bec za­gra­nicy.
Po za­koń­cze­niu zim­nej wojny de­mo­kra­cja roz­kwi­tła. W 2012 roku mniej niż 12% kra­jów było za­mknię­tymi au­to­kra­cjami – to ro­dzaj sys­temu, w któ­rym oby­wa­tele nie mają żad­nego wy­boru[44]. Przez chwilę wy­da­wało się na­wet, że mo­del de­mo­kra­cji li­be­ral­nej za­trium­fo­wał i sta­nie się nową normą. Za­chod­nie spo­łe­czeń­stwa cze­kały na za­po­wie­dziany przez Fran­cisa Fu­kuy­amę „ko­niec hi­sto­rii”, czyli osta­teczny triumf de­mo­kra­cji[45].
Oczy­wi­ście ty­ra­nia tak na­prawdę ni­gdy nie prze­szła do hi­sto­rii, je­dy­nie ła­twiej było jej nie za­uwa­żać. W XXI wieku to już nie­moż­liwe. Świat nie może dłu­żej igno­ro­wać Kim Dzong Una, który uzy­skał do­stęp do ar­se­nału nu­kle­ar­nego umoż­li­wia­ją­cego uni­ce­stwia­nie ca­łych miast za jed­nym za­ma­chem i wy­strze­li­wuje ra­kiety nad te­ry­to­rium Ja­po­nii. Wła­di­mir Pu­tin zde­sta­bi­li­zo­wał cały kon­ty­nent, po­peł­nia­jąc przy tym zbrod­nie wo­jenne. Sau­dyj­scy de­spoci wy­słali sie­pa­czy, by za­bili dzien­ni­ka­rza współ­pra­cu­ją­cego z „The Wa­shing­ton Post” i po­ćwiar­to­wali jego ciało. Re­żim w Rwan­dzie bez prze­rwy tropi opo­nen­tów i ich mor­duje[46]. Kiedy Xi Jin­ping za­bez­pie­czył swoją po­zy­cję do­ży­wot­niego przy­wódcy Ko­mu­ni­stycz­nej Par­tii Chin, oznaj­mił ge­ne­ra­łom, że po­winni „mieć od­wagę wal­czyć”[47].
Oczy­wi­ście ogra­ni­czam się do przy­kła­dów już ist­nie­ją­cych au­to­kra­cji. Na­wet w Eu­ro­pie jest jed­nak kilka kra­jów za­gro­żo­nych upad­kiem ustroju de­mo­kra­tycz­nego. W 2014 roku Vik­tor Or­bán oświad­czył, że chce wpro­wa­dzić na Wę­grzech „de­mo­kra­cję nie­li­be­ralną”, co w rze­czy­wi­sto­ści ozna­cza formę rzą­dów au­to­ry­tar­nych. Rzą­dzący Tur­cją Re­cep Tay­yip Er­do­ğan i jego sprzy­mie­rzeńcy za­wę­zili prze­strzeń po­li­tyczną do tego stop­nia, że opo­zy­cja ma co­raz mniej­sze szanse na wy­gra­nie wy­bo­rów.
I cho­ciaż to­ta­li­tar­nych przy­wód­ców jest mniej niż kie­dyś, ci, któ­rzy na­dal spra­wują wła­dzę, nie prze­stają gnę­bić swo­ich oby­wa­teli i prze­ciw­ni­ków. Nie­za­leż­nie od tego, czy cho­dzi o pod­boje mi­li­tarne, czy próby znisz­cze­nia ca­łych kul­tur, za­gro­że­nie ty­ra­nią na­dal jest po­ważne. Je­śli nie zro­zu­miemy, jak po­stę­pują ty­rani, nie bę­dziemy w sta­nie po­wstrzy­mać ich u sie­bie w kraju ani zmniej­szyć za­gro­że­nia ich pa­no­wa­niem za gra­nicą.
W ciągu ostat­niej de­kady uka­zały się nie­zli­czone ar­ty­kuły pra­sowe, twe­ety i książki na te­mat obrony li­be­ral­nych de­mo­kra­cji. To wszystko jest nie­wy­star­cza­jące. Nie­które de­mo­kra­cje upadną – czy to w spo­sób na­gły, w wy­niku za­ma­chu stanu, czy stop­niowo, po­przez po­wolny de­mon­taż pod­sta­wo­wych in­sty­tu­cji pań­stwa. Kiedy do tego doj­dzie, wszy­scy po­win­ni­śmy wie­dzieć, co bę­dzie da­lej i jak można to od­wró­cić.
Ni­niej­sza książka ma za­tem przede wszyst­kim po­ka­zy­wać ogra­ni­cze­nia de­spo­tów, sła­bo­ści ich re­żi­mów i drogi pro­wa­dzące do ich upadku. Nie wy­star­czy jed­nak zro­zu­mieć. Po­każę za­tem rów­nież, jak można oba­lić ty­rana.
Może się wy­da­wać, że to prze­sadny ide­alizm. W końcu re­żimy au­to­ry­tarne wy­dają się wy­jąt­kowo sta­bilne. Wielu naj­słyn­niej­szych dyk­ta­to­rów na świe­cie zgo­dzi­łoby się z tym po­glą­dem. Na przy­kład Mu­am­mar Kad­dafi rzą­dził Li­bią przez wię­cej niż cztery de­kady, czyli po­nad dwa razy dłu­żej, niż An­gela Mer­kel była kanc­le­rzem Nie­miec. Co wię­cej, z da­nych wy­nika, że au­to­kra­tyczne re­żimy mogą być na­wet trwal­sze niż rządy ich po­szcze­gól­nych przy­wód­ców[48]. Choćby Ko­rea Pół­nocna od po­nad pół wieku znaj­duje się we wła­da­niu jed­nej dy­na­stii: ojca, syna i wnuka.
Wy­star­czy jed­nak przyj­rzeć się z bli­ska, a sta­bil­ność sys­temu au­to­ry­tar­nego oka­zuje się mi­ra­żem. Więk­szość kra­jów nie­de­mo­kra­tycz­nych nie przy­po­mina Li­bii Kad­da­fiego. Czę­sto bli­żej im do De­mo­kra­tycz­nej Re­pu­bliki Konga pod rzą­dami Ka­bili – kraju po­zo­sta­ją­cego wła­ści­wie poza kon­trolą rządu cen­tral­nego, tar­ga­nego nie­ustan­nymi kon­flik­tami, a od czasu do czasu także re­gu­larną wojną do­mową. Na­wet ty­ra­nia typu Kad­da­fiego tylko wy­gląda na sta­bilną, ale taka nie jest. W prze­ci­wień­stwie do de­mo­kra­cji są to sys­temy po­li­tyczne za­pro­jek­to­wane tak, by w ich cen­trum znaj­do­wały się jedna osoba lub wą­ska elita. Przez ja­kiś czas służą swoim twór­com, ale zwy­kle nie są od­porne na wstrząsy. Kiedy zaś do nich do­cho­dzi i sys­tem zo­staje za­kwe­stio­no­wany, kon­se­kwen­cje mogą być ka­ta­stro­falne. Czę­sto koń­czy się to kon­flik­tem, gło­dem lub wojną. W przy­padku Li­bii po woj­nie prze­ciwko Kad­da­fiemu na­stą­piła wojna mię­dzy ugru­po­wa­niami, które chciały go za­stą­pić. Upły­nęło już po­nad dzie­sięć lat od chwili, w któ­rej złoty pi­sto­let za­wiódł swo­jego wła­ści­ciela, a walki na­dal trwają.
Ama­tor­ska próba za­ma­chu stanu, któ­rej świad­kiem by­łem w De­mo­kra­tycz­nej Re­pu­blice Konga, nie była ano­ma­lią. Więk­szość prób oba­le­nia de­spoty koń­czy się nie­po­wo­dze­niem, po­nie­waż re­sorty si­łowe są przy­go­to­wane na taką ewen­tu­al­ność. Każdy ty­ran kie­dyś jed­nak upad­nie. Py­ta­nie tylko, jak do tego doj­dzie.

 
Wesprzyj nas