Powieść o ludzkich losach splątanych jak pędy w bambusowym lesie i magii, jaką niosą ze sobą hojność i obietnica nowego życia. Pięć osób z różnych stron Japonii codziennie włącza ten sam podcast, szukając w nim pocieszenia, inspiracji i odwagi, by zmienić swoje życie.
Pielęgniarka, która porzuciła pracę, kurier marzący o karierze artysty, uczennica pragnąca wolności – każdy z nich stoi na rozdrożu, a kojący głos Okiny, podcastera zafascynowanego Księżycem, daje im siłę do działania. Ale czy sam twórca audycji będzie gotów na przemianę? Michiko Aoyama po raz kolejny zachwyca!
Pięć osób z różnych zakątków Japonii łączy podcast, który każda z nich codziennie śledzi. Wszyscy marzą o nowym początku. Czy głos, którego słuchają, odmieni ich życie? Sam podcaster również ma swoje marzenia i tajemnice.
Zafascynowany Księżycem Taketori Okina przekształcił pasję w popularny podcast. Każdego dnia setki słuchaczy odnajdują wytchnienie, wsłuchując się w jego kojący głos. Pielęgniarka, która niedawno porzuciła pracę, kurier, który chciałby być komikiem, uczennica marząca o wolności – wszyscy stoją na rozdrożu, gotowi zmienić swoje życie. Taketori może być tym, który zainspiruje ich do dokonania właściwych wyborów. A co sam otrzyma w zamian?
„W księżycowym lesie” to poruszająca powieść celebrująca moc nowiu księżyca oraz znaczenie hojności. Michiko Aoyama pokazuje, w jak niespodziewany sposób mogą się czasem łączyć ścieżki ludzkich losów – niczym pędy w bambusowym lesie.
Michiko Aoyama (ur. 1970) – japońska pisarka, autorka bestsellerowej powieści „Wszystko, czego szukasz, znajdziesz w bibliotece”. Z wykształcenia dziennikarka, Aoyama przez lata pracowała w mediach i jako redaktorka, co pozwoliło jej dogłębnie poznać ludzkie historie i emocje. Jej twórczość, zakorzeniona w japońskiej kulturze i tradycji, łączy refleksyjny styl z umiejętnością uchwycenia niuansów codziennego życia, co przyniosło jej popularność wśród czytelników na całym świecie. Powieści Aoyamy zdobyły także uznanie krytyków – autorka otrzymała m.in. Miyazaki Book Award, Tenryu Literary Prize oraz nominację do Japan Booksellers Award w 2021 roku.
W księżycowym lesie
Przekład: Barbara Słomka
Seria „Japońska Relacja”
Wydawnictwo Relacja
Premiera: 15 stycznia 2025
Być czyimś
Księżycem w nowiu
Zawsze chciałam robić coś pożytecznego dla ludzi, ale kim właściwie są ci „ludzie”?
Zastanawiałam się nad tym, kołysana jednostajnym rytmem pociągu: tuk, tuk, tuk, tuk. Było wczesne popołudnie, pociąg prawie pusty, klimatyzacja działała bez zastrzeżeń. Po raz pierwszy od dłuższego czasu wyszłam z domu, więc czułam się zmęczona fizycznie i psychicznie. Usadowiwszy się wygodnie na siedzeniu, zamknęłam oczy.
W półśnie pod powiekami zaczęły mi się przesuwać obrazy, mnóstwo obrazów.
Gdy pojawił się zarys ludzkiej postaci, przez myśl przemknęło mi…
Chciałabym ci coś dać. I coś od ciebie dostać też bym chciała.
Wyciągnęłam ręce do tego człowieka. Ale… kim ty jesteś?
I zapadłam w błogi sen, tracąc powoli świadomość, kim sama jestem.
Kiedy wyszłam ze stacji, usłyszałam grające cykady. Było sierpniowe popołudnie, na placu przed stacją panowała duchota. W nierozchodzonych pantofelkach jęczały z bólu małe palce. Ciążyła torba ze sztucznej skóry, choć niczego specjalnego w niej nie miałam. Zamierzałam po drodze wstąpić do supermarketu i zrobić zakupy na kolację, ale nie, muszę najpierw wrócić do domu i się przebrać, pomyślałam.
Przeszłam przez pasaż handlowy i wąską uliczką dotarłam do domu. W tym niewielkim domku na peryferiach Tokio mieszkam cały czas od urodzenia, czyli od czterdziestu jeden lat.
Kiedy otworzyłam drzwi przedsionka, widok przesłoniły mi plecy kobiety. Długie brązowe włosy z niesfornymi lokami, żółta sukienka bez rękawów. To sąsiadka, pani Higuchi. Odwróciła się do mnie i od razu radośnie się uśmiechnęła. Na jej napiętej skórze twarzy widoczne były delikatne plamki, ale uważam – zresztą nie od dziś – że jak na swoje pięćdziesiąt lat wygląda bardzo młodo.
– O, Reika, dobrze, że już jesteś.
– Dzień dobry.
Również matka, stojąca naprzeciwko niej w przedsionku, spojrzała na mnie z uczuciem ulgi: „o, wróciłaś”.
Pani Higuchi trzymała w ręku sześcienne pudło z rączką. Transporter dla małych zwierząt. Przez szpary było widać, że w środku porusza się coś żywego. To jej biały kot.
– No więc mam prośbę.
Uśmiechając się od ucha do ucha swoimi wielkimi ustami, kontynuowała stanowczym tonem, nieco zdenerwowana:
– Przepraszam, że tak nagle, ale tak się złożyło, że jadę w podróż z koleżanką. Niestety, mąż właśnie w delegacji, a w hotelu dla zwierząt, gdzie zawsze zostawiam Lunę, nie ma miejsc. Rozmawiałam przez telefon z Hirokim, zgodził się: jasne, że weźmiemy, ale…
– Ale teraz nie może się pani z nim skontaktować – weszła jej w słowo matka.
Sprawa, zdaje się, wyglądała tak: Hiroki, mój młodszy brat, bez głębszego namysłu zgodził się zająć kotem, nic nam o tym nie mówiąc, a teraz jest poza domem i nie można się do niego dodzwonić.
Hiroki przyjaźni się z państwem Higuchimi, był nawet kilka razy u nich w domu. Ale my – ja, matka i ojciec – tylko wymieniamy z nimi pozdrowienia, gdy się widzimy. Wiedziałam, że sąsiedzi mają białą kotkę Lunę, ale nigdy jej nie widziałam.
Unosząc brwi, pani Higuchi powiedziała:
– Bardzo się śpieszę, powinnam już wychodzić… Najmocniej przepraszam, ale może zaopiekowalibyście się Luną. Jest spokojna, lgnie do ludzi, to dobra kicia, nie będzie z nią problemów.
– A do kiedy?
– No, przez jakieś trzy dni…
Jakieś trzy dni, co to ma niby znaczyć? Pani Higuchi uśmiechnęła się jakoś tak niewyraźnie.
Pomyślałam o Lunie siedzącej w klatce. Ciekawe, co teraz czuje. Z pewnością niepokoi się, nie mając pojęcia, co się wokół niej dzieje. Ale skoro to tylko kot…
– Dobrze, ja się nią zajmę.
– Naprawdę? – Pani Higuchi położyła dłonie na piersi i wydała przesadne westchnienie ulgi. – Reika, no to jestem spokojna, jesteś przecież pielęgniarką.
Nic nie odpowiedziałam na te słowa. Bo co to ma wspólnego z tym, że zajmę się jej kotem!? Ale pani Higuchi nie była jedyna, słyszałam to od dawna od różnych ludzi. Takie generalizowanie, że opiekowanie się kimś lub czymś ma związek z jego zdrowiem.
Skoro jest pani pielęgniarką, jestem spokojny, skoro jesteś pielęgniarką, wszystko będzie dobrze, od razu widać, że pielęgniarka!… Zawsze wpadałam wtedy w trudny do zrozumienia nastrój: no i co z tego, że jestem pielęgniarką!?
Nie wiem, jak pani Higuchi wytłumaczyła sobie moje milczenie i kamienną twarz, bo spytała:
– Co, masz wolne?
– Zrezygnowałam z pracy – odparłam obojętnym tonem.
Kobieta zakryła ręką buzię: „co?!” i z uśmiechem, którym próbowała przykryć zdziwienie, przyglądała się na przemian to mnie, to matce.
– W takim razie tutaj jest jedzenie i kuweta… – powiedziała, nieco rozchylając wielką torbę firmową IKEA, którą miała na ramieniu, i pokazując mi jej zawartość, dawała proste wskazówki. Na koniec uniosła rękę i powiedziała: – Będę wdzięczna za pomoc. Przywiozę mnóstwo prezentów z podróży!
Wniosłam klatkę do pokoju dziennego i otworzyłam drzwiczki. Luna miała zaniepokojoną minę, ale gdy wyciągnęłam ręce, rozprostowała grzbiet i dała się łatwo objąć. W naszym domu od bardzo dawna nie było zwierząt. Od czasu, kiedy, jeszcze w liceum, hodowałam królika. Miał na imię Śnieżek i, jak sugeruje imię, białą sierść.
– Oznajmić tak nagle, że się jedzie z koleżanką na wycieczkę, i wcisnąć sąsiadom kota… coś niebywałego! – odezwała się z kuchni matka, która właśnie zmywała naczynia.
Państwo Higuchi wprowadzili się do domu obok, który przez dłuższy czas stał pusty, pół roku temu. Ona projektowała strony internetowe, on – Jun Higuchi, był, jak słyszałam, znanym w swoim środowisku zawodowym fotografem. Podobno pobrali się, gdy obydwoje mieli już pięćdziesiątkę, byli więc niedługo po ślubie. Jego rzadko widywałam, prawie z nim nie rozmawiałam. Ona zaś dużo mówiła i była ciągle w ruchu, zawsze niezwykle radosna, stąd trudno było rozpoznać jej prawdziwe intencje.
– Niech jej będzie, i tak siedzę w domu.
Nalałam wody do miseczki i postawiłam ją na podłodze, a Luna od razu podeszła i zaczęła łapczywie pić. Musiała być spragniona.
Trzy miesiące temu odeszłam ze szpitala wielospecjalistycznego, w którym przepracowałam długie lata. Rodzicom przekazałam tę informację już po fakcie, więc matka, nie posiadając się ze zdumienia, spytała: „Czyżbyś wychodziła za mąż?”. Ręce opadają, jak widzę ten tok myślenia, w którym rezygnacja z pracy połączona jest bezpośrednio ze ślubem. Niestety, nie miałam takiego zamiaru. Ostatni raz ktoś, kogo można by uznać za mojego chłopaka, istniał w moim życiu dawno temu. Nie miałam też następnego miejsca pracy, którym mogłabym usprawiedliwić odejście. Po prostu zrezygnowałam, bo nie byłam w stanie dłużej tego ciągnąć.
– Odpocznij trochę. Do tej pory nic, tylko pracowałaś i pracowałaś, poza tym mieszkasz z nami, więc problemów z utrzymaniem się nie będziesz miała – powiedział ojciec, który w tym roku przechodzi na emeryturę.
Poza tym mieszkasz z nami, więc problemów z utrzymaniem się nie będzie. Tak właśnie było. Szczęściara ze mnie. Jednak ta sytuacja tym bardziej mi doskwiera. To tak, jakby ktoś mi powiedział: tobie to dobrze. Rodzice jeszcze w formie, nie musisz martwić się o utrzymanie, chociaż nie pracujesz, nie masz nawet męża, możesz więc leniuchować w domu. Dobrze tak nie mieć żadnych obowiązków ani ograniczeń. Z pewnością pani Higuchi też tak myśli.
Nigdy nie mieszkałam sama. I szkoła pielęgniarska, i szpital, w którym pracowałam, znajdowały się w takiej odległości, że mogłam bez trudu dojeżdżać, na dodatek w czasie, gdy dostałam pracę, matka trochę chorowała. Martwiłam się o nią, bo wielokrotnie trafiała do szpitala, i o ojca podczas jej nieobecności. Tymczasem gdy ja, pełna niepokoju o rodziców, jako świeżo zatrudniona bardzo przejmowałam się pracą, matka wyzdrowiała zupełnie, a energii miała nawet więcej niż przed chorobą. Ale wtedy u mnie w pracy zrobiło się jeszcze ciężej.
Potem na opuszczenie domu rodzinnego było już za późno, przegapiłam właściwy moment. I tak już zostało, trudno było mi jednak przeżywać kolejne dni, siedząc w domu, a wyjść nie miałam dokąd. Matka, pracująca cztery dni w tygodniu, na początku cieszyła się, że z takim zapałem zajmuję się domem, ale po pewnym czasie zaczęła patrzeć na mnie, jakby chciała powiedzieć: „Długo to tak będzie?”.
Choć to mój dom, zaczęłam odczuwać, że nie powinnam tu mieszkać, pomyślałam więc, że już czas, może zacznę samodzielne życie. Na szczęście mam niewielkie oszczędności. Jest jednak pewien bardzo przyziemny problem: nie da się zacząć z niewielkimi oszczędnościami, co innego, jeśli ktoś ma tyle, by kupić sobie mieszkanie. Ponadczterdziestoletnia kobieta bez pracy nie wynajmie mieszkania. A zatem praca. Cokolwiek ma być, najpierw muszę znaleźć pracę.
Zaczęłam więc przeglądać strony internetowe z ofertami zatrudnienia i w ciągu ostatniego miesiąca wysłałam zgłoszenie do dziesięciu firm. Rezultaty były różne. Przeważnie jednak odpadałam na samym początku. Ofert było wiele, ale tych, na które mogłabym aplikować, jak na lekarstwo. Bo przecież chcąc w moim wieku zmienić pracę i jeszcze długo ją kontynuować, nie mogę brać krótkoterminowych zleceń.
Dziś jednak dostałam budzącą nieco nadziei odpowiedź w sprawie pracy biurowej w wydawnictwie; dotarłam aż do etapu rozmowy kwalifikacyjnej. Zgłosiłam się tam, bo nie były brane pod uwagę wiek ani doświadczenie. Chodziło o prostą pracę w małym wydawnictwie – obsługę komputera i odbieranie telefonów. Nie mam wprawdzie doświadczenia pracy w biurze, ale jak bym się postarała, chyba jakoś dałabym radę.
Szef wydawnictwa, spokojny starszy człowiek, widząc moje CV, powiedział tylko: „Aha, była pani pielęgniarką!”. Ponieważ o nic więcej nie pytał, wyglądało na to, że się rozczarował.
– Bardzo by nam się przydał ktoś tak opanowany jak pani, pani Sakugasaki.
Uśmiechnął się życzliwie, porozmawialiśmy jeszcze chwilę o tym i owym i rozmowa się zakończyła. Kiedy wychodziłam, powiedział mi jeszcze o znajdującej się w pobliżu wydawnictwa jadłodajni, gdzie serwują pyszne zestawy obiadowe. Obiecał w ciągu kilku dni się skontaktować i dać odpowiedź w sprawie rezultatu rozmowy, czekam więc na wiadomość. Ach, gdyby się udało…
Luna skończyła pić, wlazła pod kanapę i siedzi tam nieruchomo. Z bezpiecznego miejsca obserwuje, co robię. A ja w tym czasie ustawiłam jej kuwetę, sprawdziłam, czy w pokoju nie ma niebezpiecznych przedmiotów, a rzeczy, które mogłaby zniszczyć, przeniosłam na półkę. Po jakimś czasie kotka wystawiła pyszczek spod kanapy. Chyba nie ma świadomości, że krzątam się z jej powodu, pomyślałam i zrobiło mi się lekko na duszy. Z człowiekiem by się tak nie dało. Ludzie za dużo sobie wyobrażają na temat tego, co myśli ta druga osoba. Ale z kotem to mogłabym mieszkać.
Gdy nadeszła pora i dałam jej kocie jedzenie z puszki, zawahała się tylko przez chwilę, po czym wsadziła pyszczek do miski i zaczęła jeść. Apetyt jej dopisuje i choć zdaje się wykazywać jeszcze trochę ostrożności w stosunku do nas, to nie boczy się tak jak na początku. Jest spokojna i lgnie do ludzi, tak jak powiedziała pani Higuchi. Wyjadła z miseczki wszystko do czysta i zwinęła się w kłębek w kąciku kanapy.
Z tego wszystkiego nie poszłam na zakupy, zrobiłam kolację, wykorzystując to, co było w lodówce, a po kolacji skierowałam kroki do swojego pokoju. Ku mojemu zdziwieniu Luna poszła za mną, więc zaprosiłam ją do środka. Pozbierałam porozrzucane na łóżku czasopisma, a szklane bibeloty i czekoladę schowałam do szuflady. Uruchomiłam notebook. Odkąd odeszłam z pracy i zaszyłam się w domu, więcej czasu spędzam przed komputerem. Łatwiej jest robić zakupy i sprawdzać różne rzeczy niż w smartfonie.
Otworzyłam wyszukiwarkę i wpisałam: opieka nad czyimś kotem. Pojawiły się różne strony z wyjaśnieniami, jak opiekować się pozostawionymi na przechowanie kotami. Przejrzałam z grubsza to, co mi się rzuciło w oczy, wbiłam sobie do głowy, że „mam uważać, by nie uciekł przez drzwi lub przez okno”, i siedząc wygodnie na krześle, zastanawiałam się, co robić dalej.
No tak, na dziś też mam zadanie! Otworzyłam stronę Amazona. Najechałam kursorem na „Library” w zakładce „Amazon Music”. Stamtąd weszłam w podcast programu, który obserwuję.
„Tsukinai hanashi”.
Dziś też była nowa odsłona audycji człowieka, który nazywa siebie Taketori Okina. Nadaje codziennie o siódmej rano przez dziesięć minut. Musi być dobrze zorganizowany, pomyślałam. Zamieszcza nagranie wcześnie rano, więc aż mi głupio, że ja, jego słuchaczka, zaglądam do niego dopiero wieczorem.
Po raz pierwszy usłyszałam go dzień po odejściu z pracy. Miałam ochotę posłuchać kojącej muzyki. Szukałam więc odpowiedniej melodii na Amazon Music, gdy nagle zaciekawiło mnie, co to takiego „Podcasty”, których ikona przez cały czas wyświetla się na pasku. Oznaczona jest mikrofonem. Po otwarciu okazało się, że dostęp do ich zawartości jest, jak w przypadku audycji radiowych, bezpłatny, rozwinęłam więc, chcąc się dowiedzieć, co tam się znajduje, i wtedy pewien obrazek przyciągnął moją uwagę. Ciemnogranatowy żakiet, na którym był napis białymi literami. To właśnie on spośród ciągu krzykliwych, barwnych ikonek przykuł mój wzrok.
Taketori Okina. Pewnie to nawiązanie do Starca – Zbieracza Bambusa, tytułowego bohatera opowieści „Taketori monogatari”. „Tsuki” z tytułu podcastu „Tsukinai hanashi” z pewnością ma związek z Księżycem – tsuki. Zaintrygowana, kliknęłam i otworzyłam podcast. Okazało się, że to program człowieka uwielbiającego Księżyc; opowiada w nim ciekawostki o Księżycu i mówi o swoich uczuciach z nim związanych. Wyświetla się też lista dotychczasowych odcinków, z której wynika, że nagrał ich do tej pory pięćdziesiąt. Każdy zmieścił w dziesięciu minutach. Odsłuchanie było proste, wystarczyło kliknąć w trójkącik „Odtwórz”. Postanowiłam na początek wysłuchać nagrania umieszczonego tego dnia.
„Z lasku bambusowego Takebayashi mówi Taketori Okina. Ciekawe, jak się miewa księżniczka Kaguya1”.
Taketori Okina okazał się erudytą z pewną dozą poczucia humoru, operującym bogatym słownictwem. Lasek bambusowy, z którego nadaje, to też fikcyjny świat, który ma nam się kojarzyć z opowieścią „Taketori monogatari”. Mężczyzna ma czysty, wyraźny głos, w którym wyczuwa się kojącą głębię. Ile może mieć lat? Mam wrażenie, że jest młody, ale czasami zdarza mi się myśleć, że już jest nieco posunięty w latach.
W każdym razie uwielbiam ten jego głos. Spokojny, łagodny, budzący poczucie bezpieczeństwa. Chciałoby się go słuchać i słuchać.
Wysłuchałam dotychczasowych pięćdziesięciu części podcastu, rozłożywszy je na kilka dni. Wszystko, co mówił, było dla mnie nowe. Że drogę, po której porusza się Księżyc, nazywamy „orbitą Księżyca”, że w ciągu dwóch minut przesuwa się on na odległość równą swojej wielkości i że samolotem można by dolecieć do niego w szesnaście dni.
Zasłuchana w jego opowieści, kierowałam myśli ku Księżycowi i czułam się świetnie. Miałam wrażenie, że udaje mi się na chwilę zapomnieć o skomplikowanych sprawach rozgrywających się wokół mnie. I od tamtej pory ten dziesięciominutowy podcast stał się moją wieczorną chwilą wytchnienia, na którą z radością czekam każdego dnia. Czasem Taketori Okina informował o wieku Księżyca, mówił na przykład: „Dziś jest Księżyc trzydniowy” albo: „Mamy trzynastą noc”, a ja, słysząc to, spoglądałam na wieczorne niebo.
Kim jest ten człowiek? Szukałam informacji, ale nie udało mi się niczego dowiedzieć. Oprócz tego, że pomysł nadawania z bambusowego lasku świadczy o księżycomanii.
A zatem posłucham teraz dzisiejszej audycji, pomyślałam. I kliknęłam w ikonę na samej górze.
Pokazał się tytuł: „Księżyc łaskawca”.
„Z lasku bambusowego Takebayashi mówi Taketori Okina. Ciekawe, jak się miewa księżniczka Kaguya”.
Na stojące obok biurka łóżko wskoczyła Luna. Wsłuchiwałam się więc w głos Taketoriego Okiny, przyglądając się, jak kotka liże sobie przednie łapy.
„Księżyc, w chwili gdy powstał, znajdował się dużo bliżej Ziemi niż teraz i wydawał się znacznie większy; okrążał Ziemię w zaledwie pięć godzin. I, co oczywiste, miał na nią ogromny wpływ, przypływy i odpływy były bardziej gwałtowne, wody morskie burzyły się z grzmotem. Czyż to nie przejaw troski? Szczęśliwie te jego działania przyczyniły się do powstania i rozwoju życia na Ziemi”.
Luna zwinęła się w kłębek i zamknęła oczy. Wyciągnęłam rękę i pogłaskałam ją po grzbiecie. Taketori Okina ściszył głos i kontynuował opowieść:
„Teraz Księżyc nie jest już tak blisko. I wraz z obrotami Ziemi po trochu, po trochu się oddala. Zapytacie: jak bardzo? O około trzy i osiem dziesiątych centymetra rocznie”.
Ach tak?! – wyszeptałam, czując pod palcami miękkie futerko Luny. Ile to może być trzy i osiem dziesiątych centymetra? Tyle co ucho Luny?
„Ciekawe, jak wyglądałaby teraz Ziemia, gdyby Księżyc niezmiennie tkwił obok niej. Obecnie w odległości trzystu osiemdziesięciu tysięcy kilometrów od Ziemi ustawia się w każdej chwili w takiej pozycji, by nachylenie osi obrotu Ziemi było stabilne, poprzez grawitację zapewnia płynny ruch Ziemi, pokazując: o, proszę, tak jak teraz, jest dobrze! Myślę więc, że choć się po trochu oddala, to przez cały czas przyjmuje pozycję najkorzystniejszą dla obu ciał niebieskich”.
Żeby wzmocnić wrażenie, Taketori Okina lekko westchnął.
Pogładziłam kotkę opuszkami palców pod bródką, a ona łagodnie zamruczała.
Następnego ranka, gdy wieszałam pranie w ogrodzie, ktoś otworzył furtkę.
– Cześć, siostrzyczko! – To był Hiroki.
– A, witamy – powiedziałam, roztrzepując energicznie ręcznik kąpielowy i wieszając go na drążku.
– Wow, skąd ta ironia! Mogłabyś powiedzieć: miło, że wróciłeś. – Chichocząc, wszedł do ogrodu.
Hiroki, z którym udało mi się wreszcie skontaktować wczoraj późnym wieczorem, zupełnie jakby nie miał nic wspólnego ze sprawą, z uśmiechem na ustach powiedział: „Przepraszam, bateria mi się rozładowała”.
A kiedy wspomniałam o Lunie, stwierdził, że musiał źle zrozumieć, myślał, że to dopiero jutro.
– Skoro zgodziłeś się ją wziąć, to bądź odpowiedzialny – zdenerwowałam się przez telefon, na co on, nic sobie z tego nie robiąc, odparł:
– Przecież ty, siostrzyczko, też lubisz koty. Dziś nie mogę wrócić, jutro przyjdę zobaczyć co i jak, a dziś zajmij się nią, proszę.
I jakby nigdy nic rozłączył się. „Przyjdę zobaczyć co i jak”, no nie! Hiroki zawsze robi, co mu się podoba, można go nawet nazwać arogantem, więc nawet się nie zdziwiłam. A teraz zjawił się w promieniach porannego słońca i z łagodnym uśmiechem zapytał:
– Mama w domu?
– W pracy. Wieczorem powinna wrócić.
Hiroki należy do trupy teatralnej, jest dziesięć lat młodszy ode mnie. Jak to możliwe, że jest zupełnie inny niż ja, choć mamy tych samych rodziców: zawsze pełen optymizmu, radosny, natychmiast zjednuje sobie ludzi. Kiedy sprowadziło się tu małżeństwo Higuchich, wiedział, kim jest Jun Higuchi, wstąpił więc do nich, mówiąc: „Proszę mi zrobić zdjęcie do portfolio!”. Wkrótce polubiła go też pani Higuchi. Zdaje się, że bywa u nich na kolacjach, o których nic nie wiemy.
Nie ma swojego mieszkania, ale i tak rzadko bywa w domu. Nocuje u przyjaciół, dziewczyny, z którą spotyka się od dwóch lat, lub w lokalu wynajętym na próby, a czasem wśliźnie się do domu szefa grupy teatralnej.
Zawsze był beztroskim dzieciakiem. Rodzice śmiali się z jego egoistycznych wybryków, na wszystko mu pozwalali, natomiast kiedy ja – zawsze poważna – coś, nawet drobnego, przeskrobałam, dostawałam burę; często miałam poczucie krzywdy. Teraz też tak jest. Hiroki, o którym nawet nie wiadomo, kiedy jest w domu, a kiedy go nie ma, zachowuje się swobodnie, podczas gdy ja, która zajmuje się domem, czuję się zahukana; to niesprawiedliwe.
Nie widziałam nigdy Hirokiego na scenie. Na ulotce reklamowej, którą pokazali mi rodzice po tym, jak w zeszłym miesiącu dostali bilety i udali się do teatru, było okrągłe zdjęcie roześmianej twarzy brata. Ponoć na początku zajmował się głównie obsługą sceny, ale ostatnio zaczął dostawać niewielkie role.
Kiedy brat zbliżał się do wyjścia, krzyknęłam:
– Czekaj! Trzeba uważać, otwierając drzwi!
– Co?
Podbiegłam do Hirokiego, który odwrócił się, zdumiony, i złapałam za klamkę. Trzeba uważać, żeby Luna nie uciekła.
– Hej, Luna, witaj! – Hiroki z uradowaną miną przykucnął obok kotki leżącej na poduszce do siedzenia.
Luna, przerażona, otrząsnęła się i uciekła do kąta.
– Boi się, jak tak głośno mówisz – zwróciłam mu uwagę.
Wtedy on położył się na podłodze i, szepcząc: Luna, Luna, wyciągnął do niej ręce. Kotka siedziała z łapkami równo ułożonymi przed sobą i wpatrywała się w Hirokiego.
– Przypomina mi się Śnieżek – powiedział poważnie.
Kiedy królik przestał się ruszać, Hiroki, a był wtedy jeszcze w podstawówce, strasznie płakał, był tak smutny, przygnębiony, że nijak nie można mu było pomóc. Pamiętam, że widząc go w tym stanie, poczułam, że mnie nie wolno się rozpłakać. Starałam się ze wszystkich sił jakoś go pocieszyć.
Teraz uwielbia Lunę. Powiedziałam więc:
– Podobno wracają na Księżyc, tak mówią.
– Co takiego? – Hiroki zwrócił się w moją stronę.
– Mówi się, że koty i psy idą do nieba, „przekraczając tęczowy most”. A króliki „wracają na Księżyc”.
To wiedza zaczerpnięta z „Tsukinai hanashi”. Kiedy usłyszałam to z ust Taketoriego Okiny, nie wiedzieć czemu, choć minęło tyle czasu od śmierci Śnieżka, rozpłakałam się. Potem patrząc w niebo, wspominałam naszego królika.
– Nie masz churu? – zapytał Hiroki, wstając.
Churu to koci przysmak w długich wąskich saszetkach. Ach, to. Jest w „zestawie pokarmów” dostarczonym przez panią Higuchi. Powiedziała chyba, że można dawać dwie dziennie. Kiedy wyjęłam z torby saszetkę, to nie Luna, tylko Hiroki podskoczył z radości i wziął ode mnie churu. Otworzył saszetkę i wyciągnął w stronę kotki. A ona bardzo ostrożnie się do niego zbliżała. Gdy w końcu doszła do jego ręki, zaczęła z apetytem lizać języczkiem.
– Jaka słodka, jaka słodka!
Hiroki, trzymając w jednej ręce saszetkę, drugą sięgnął po smartfon i zrobił kilka zdjęć. Chyba jest przyzwyczajona, bo odgłos aparatu nie zrobił na niej wrażenia. Zadowolona z poczęstunku, Luna odwróciła się tyłem do Hirokiego. On też najwyraźniej był usatysfakcjonowany, poszedł do kuchni wyrzucić do śmieci saszetkę, a przy okazji wyjął z lodówki dzbanek z kawą zbożową.
– Aż chce się mieć u siebie kota – powiedział, nalewając kawy do szklanki. Odparłam prosto z mostu:
– A kto by się nim zajmował?
– No, przecież wszyscy.
– Cały ty, jak zawsze, zero odpowiedzialności!
Tak samo było ze Śnieżkiem. To Hiroki przyniósł małego królika do domu, kiedy w szkolnej królikarni urodziło się ich zbyt wiele, ale wszystko przy nim robiłam ja. Patrzyłam na to łaskawym okiem, bo chłopiec chodził jeszcze do podstawówki, ale żywe stworzenie potrzebuje nie tylko tego, żeby się nim zachwycać. Nie wystarczy też samo karmienie. Trzeba sprzątać klatkę, obcinać pazurki, zwierzę się przecież wypróżnia, no i cały czas człowiek drży, że może zachorować.
Wyjęłam z kredensu szklankę dla siebie, a Hiroki nalał mi kawy.
– Siostra, czemu zrezygnowałaś z pracy jako pielęgniarka! Jak by dobrze poszło, niedługo zostałabyś przełożoną. Szkoda! Przecież z pielęgniarstwa da się wyżyć.
A ja, pijąc w kuchni na stojąco dużymi łykami kawę zbożową, powiedziałam, nie zwracając się do nikogo konkretnego:
– Jestem już zmęczona. Są różne powody. I od dawna dokucza mi ból w krzyżu.
Po kilku sekundach Hiroki uśmiechnął się znacząco.
– Chcesz powiedzieć, że z wiekiem nie można wygrać?
– No jakoś tak.
– Cóż za szczerość.
Zrobiło mi się nieprzyjemnie. Chyba podśmiewał się ze mnie, chcąc mnie zdenerwować. Dopił kawę, odstawił szklankę do zlewu i powiedział:
– Skoro już masz wolne, powinnaś korzystać z życia, wyglądać elegancko. Dziś czterdziestoletnie kobiety wyglądają pięknie. Pani Higuchi jest dziesięć lat starsza od ciebie, a jaka żywotna.
– Wcale nie mam wolnego czasu. Jak się siedzi w domu, to zawsze jest coś do zrobienia. To, czego mama nie daje rady zrobić, na przykład większe pranie, dokładne sprzątanie, wymiana papieru w drzwiach i ściankach przesuwnych. Na dodatek – tu popatrzyłam na Lunę – teraz mam kota na przechowaniu.
Powinnaś korzystać z życia. Na początku sama tak myślałam. Skoro już mam ten wolny czas, będę chodzić do kina, na koncerty, robić rzeczy, których nie mogłam robić do tej pory. Ale wcale nie chciało mi się wychodzić z domu. Za dużo zachodu. Do tej pory nie tyle „nie mogłam” robić pewnych rzeczy, co ich po prostu „nie robiłam”. Przecież nikt mi nie przeszkadzał. To była wymówka przed samą sobą, że nie mogę się cieszyć życiem, bo jestem taka zapracowana.
– Mając na sobie stary podkoszulek, opiekuję się kotem pani Higuchi, która sobie radośnie pojechała na wycieczkę – wyrwały mi się słowa pełne udręki, po czym opadłam na kanapę.
Luna spokojnie podeszła, ocierając się grzbietem o moje nogi.
– O! – krzyknęłam zdziwiona. Wczoraj wyczytałam w artykule w necie, że to oznaka przywiązania. Poczułam, jakby ktoś delikatnie pogładził moją poirytowaną duszę, i troszkę się rozczuliłam.
– Fajnie masz, lubi cię. Luna, chodź też do mnie. – I Hiroki rozłożył ramiona. A kotka, udając, że tego nie widzi, zaczęła mnie lizać po twarzy.
Po kolacji Hiroki znów gdzieś sobie poszedł. A ja, podobnie jak poprzedniego dnia, zabrałam ze sobą Lunę do pokoju i otworzyłam komputer. Po sprawdzeniu skrzynki mejlowej weszłam na stronę Amazon Music. Czas na dzisiejszą chwilę wytchnienia. Klikam w ikonę „Tsukinai hanashi”, oczywiście jest aktualizacja.
„Z lasku bambusowego Takebayashi mówi Taketori Okina. Ciekawe, jak się miewa księżniczka Kaguya”.
Luna usadowiła się na bluzie, którą po zdjęciu z siebie rzuciłam na łóżko. Zaczęła chwytać przednimi łapkami i gryźć sznureczek na przodzie bluzy. No, no, ciekawe zajęcie, co?
Taketori Okina zaczął audycję od drobnych żartów, potem zniżył głos.
„Dziś mamy Księżyc w nowiu. Na dźwięk tego słowa czujemy, że coś świeci, w rzeczywistości jednak, gdy spojrzymy na niebo, nie widzimy nic. Niebo jest całkiem ciemne. Gdzież więc jest ten nów? Ile by nie szukać, nie znajdziemy go, taki już jego urok. Ale z całą pewnością on istnieje. Ukryty gdzieś w bezkresnym wszechświecie”.
Księżyca w nowiu nie widać. Już wcześniej w noc nowiu mówił o tym. Pomyślałam wtedy: no tak, jak ktoś powie, to wydaje się oczywiste. Ale do tej pory na co dzień nie uświadamiałam sobie, że są dni, kiedy nie widać Księżyca.
Potem nieco żartobliwym tonem Taketori Okina powiedział:
„Lubicie wróżyć z gwiazd? Ja czasem wierzę w te wróżby, czasem nie, potem znowu wierzę. Astrologia zachodnia utrzymuje, że nów Księżyca to początek nowego czasu, a my tu na Ziemi jesteśmy z nim sprzężeni. Dlatego jest to idealny dzień, by zrobić coś po raz pierwszy, podjąć nowe wyzwanie, takie jak nowa praca, nowe znajomości czy kupno czegoś nowego. Czas, by na przykład zacząć używać nowego portfela, chodzić w nowych butach czy pisać nowym piórem”.
Nowy początek czasu. Brzmi pięknie. Koncepcja, że czas, który – byliśmy przekonani – nieustannie płynie w nieskończoność, ma co miesiąc punkt zwrotny, „nowy początek”. Poruszyły mnie też trochę słowa „nowa praca”. Czy dla mnie też rozpocznie się nowy czas, gdy znajdę zatrudnienie? W zupełnie innym świecie niż dotąd. Wyobraziłam sobie dobroduszną twarz szefa wydawnictwa i w tym momencie dziesięciominutowa audycja się skończyła.
A właśnie, przypomniało mi się, że Hiroki wrzucał zdjęcia Luny na Twittera. Ja nie mam tam konta, ale czasem czytam w internecie jego wpisy. Konto ma zarejestrowane na prawdziwe nazwisko – Hiroki Sakugasaki, obserwuje go dwa tysiące trzysta osób. Jak na zwykłego człowieka to dużo, a jak to jest w przypadku aktora, nie wiem.
Po stałej informacji na temat najnowszych przedstawień pojawia się fotografia zbliżeniowa Luny wcinającej churu. Więc tak wyglądała z jego perspektywy.
„Kotka sąsiadów, którą się chwilowo opiekujemy”.
Uśmiechnęłam się gorzko, widząc ten podpis. Zupełnie jakby to on się nią opiekował. A przecież tylko dał jej przysmak, żeby do niego podeszła. Wpis ma już sto osiemdziesiąt trzy polubienia i pięćdziesiąt dwa retweety. I jeszcze kilka odpowiedzi. „Jaka śliczna!” albo „Całkiem podobna do naszego kota”.
Dawno nie zaglądałam na konto Hirokiego na Twitterze. Rozwinęłam więc też starsze posty. Oprócz wynurzeń właściciela jest tam wiele retweetów. Głównie pochodzących od osób związanych z grupą teatralną, do której należy Hiroki, czyli Horusem. Wzrok mój przyciągnęła fotografia podkoszulka z nadrukiem ilustracji w stylu pop-art. Nagłówek wpisu głosił: „Rozpoczęliśmy sprzedaż na platformie Rasta!”.