To opowieść o współczesnej wielokulturowej Anglii, kraju, gdzie najliczniejszą mniejszością są Polacy, ochrona zdrowia działa całkiem sprawnie, a pub staje się miejscem łączącym społeczeństwo, które nadal próbuje odnaleźć się po brexicie.
Czym jest banter i co łączy go z pubem?
Dlaczego im dalej na północ, tym Anglicy są milsi?
Czy w Anglii leczy się wszystko paracetamolem?
Położona na wyspie Anglia zawsze stanowiła wyzwanie dla najeźdźców i schronienie dla migrantów. Przez wieki przewodziła największemu imperium świata, co widać w klasowym podziale społeczeństwa oraz popularności monarchii. I choć przez pozostałe narody brytyjskie bywa nazywana czarną owcą Zjednoczonego Królestwa, to ona dała światu Jane Austen, Sherlocka Holmesa oraz Jamesa Bonda. Bez Anglików nie znalibyśmy sztuki narzekania, pubów, five o’clock czy fish and chips.
To opowieść o współczesnej wielokulturowej Anglii, kraju, gdzie najliczniejszą mniejszością są Polacy, ochrona zdrowia działa całkiem sprawnie, a pub staje się miejscem łączącym społeczeństwo, które nadal próbuje odnaleźć się po brexicie. Jednocześnie to wyprawa przez wieki burzliwej historii, urokliwe zakątki i wrzosowiska aż do centrum angielskości – Londynu.
Marta Dziok-Kaczyńska – autorka znana w internecie jako Riennahera. Prowadzi blog, podcast Korespondencja z Londynu oraz aktywnie działa w mediach społecznościowych. W Wielkiej Brytanii mieszka od 2006 roku, studiowała historię i filmoznawstwo na Uniwersytecie w Glasgow. Przez wiele lat pracowała w brytyjskiej prasie, obecnie pisze teksty dla polskiego portalu. Wydała książkę urban fantasy Elfy Londynu. Mieszka w Londynie z mężem i córkami. Lubi elfy i dinozaury, zbiera zabytkowe kucyki Pony oraz whisky.
Anglia. Czas na herbatę
Seria „Seria Podróżnicza”
Wydawnictwo Poznańskie
Premiera: 12 marca 2025
WSTĘP.
OTWÓRZ OCZY I MYŚL O ANGLII
Myślę, że byłam na Anglię skazana. Na dobre i na złe. Niejasne przeczucie, że to ona jest moim miejscem na ziemi, pojawiło się wraz z lekturą wiktoriańskich książek dla dzieci, takich jak Mała księżniczka czy Tajemniczy ogród, i dojrzewało, gdy lektury poszły w stronę Jane Austen, Dickensa i Opowieści z Narnii. Przeznaczenie zadziałało samo.
Pamiętam, jakby było to wczoraj. Wysiadłam z różowego samolotu taniej linii lotniczej w towarzystwie mamy na lotnisku Glasgow Prestwick, aby lada dzień rozpocząć studia na University of Glasgow. Był 16 września 2006 roku, a ja po raz pierwszy postawiłam stopę na brytyjskiej ziemi.
Miałam dziewiętnaście lat i moja głowa była pełna marzeń oraz wyobrażeń o królestwie, do którego właśnie przybyłam, ukształtowanych głównie przez literaturę i muzykę popularną. Wiele z nich okazało się prawdą (choć nie wszystkie).
Do Anglii trafiłam okrężną drogą. Nim w niej zamieszkałam, spędziłam pięć lat w Szkocji. Szkocja różni się od Anglii – może nie tak bardzo jak Polska, ale to wciąż dwa odmienne stany umysłu.
Studia w Glasgow były spełnieniem wizji o szalonych latach studenckich, pełnych wygłupów z paczką przyjaciół, niesamowitych imprez, pisania prac zaliczeniowych na ostatnią chwilę i tworzenia wspomnień na całe życie. Studiowałam historię oraz Film and Television Studies, kierunek będący odpowiednikiem filmoznawstwa. Obracałam się w towarzystwie osób zafascynowanych mediami i sztuką opowiadania historii.
Po ukończeniu czteroletnich studiów licencjackich zdecydowałam się na roczne studia magisterskie z kultury oraz historii średniowiecza i renesansu. Beztroska młodość w pewnym momencie się jednak kończy i nadchodzi czas na zastanowienie się nad kolejnym krokiem w życiu.
I wtedy właśnie pojawił się temat przeprowadzki do Anglii. Byłam w wieloletnim związku, sięgającym jeszcze czasów gimnazjum. Mój chłopak przybył do Szkocji niemal równocześnie ze mną, ale rozpoczął studia na uczelni w Edynburgu, więc nie mieszkaliśmy razem. Dzięki wrodzonym zdolnościom do nauki i niezłej gadce udało mu się ukończyć naukę rok wcześniej, a po kilku miesiącach znalazł pracę w zawodzie – jako programista w firmie związanej z telewizją. Przez ten rok widywaliśmy się raz na tydzień lub dwa, za każdym razem płacąc za tę przyjemność kilkadziesiąt funtów.
Gdy obroniłam magisterkę, stanęliśmy przed decyzją, co dalej. Nie miałam żadnych poważnych planów zawodowych związanych ze Szkocją ani właściwie z żadnym innym miejscem na świecie. Chcieliśmy w końcu zamieszkać razem, więc przeprowadzka do Anglii – gdzie mój chłopak miał już stabilną pracę – wydawała się naturalnym wyborem.
I tak oto we wrześniu 2011 roku z ciężkim sercem pożegnałam ukochane Glasgow, aby w Londynie przesiąść się na pociąg do miasteczka Woking w hrabstwie Surrey. Woking słynie przede wszystkim z tego, że niegdyś mieszkał tam H.G. Wells, autor Wojny światów. Motywy marsjańskie można dostrzec w rzeźbie stojącej w centrum miasta oraz w dekoracyjnych mozaikach rozsianych po jego różnych zakątkach. Znajduje się tam także pub nazwany na cześć pisarza. Wells wymyślał podobno fragmenty powieści, jeżdżąc po okolicy na rowerze i wyobrażając sobie, że mijane po drodze budynki i domostwa jego sąsiadów płoną.
Pod koniec 2013 roku udało mi się w końcu znaleźć satysfakcjonujące zatrudnienie w Londynie. W listopadzie wyszłam ze stacji metra na Angel i ruszyłam w dół City Road do biura redakcji, w której miałam spędzić kolejne cztery lata, pracując w dziale sprzedaży reklam.
I tak wsiąkłam w Londyn, który powoli zdobywał moje serce. Choć od przybycia tu zmieniło się w moim życiu wiele – począwszy od stanu cywilnego, przez zawodowy, aż po liczbę towarzyszących mi domowników – Anglia, bez wątpienia, stała się moim domem. Przez lata miałam okazję dostrzec różne jej oblicza, zarówno w pracy, jak i w życiu prywatnym.
Obecnie mieszkam z mężem (tak, to wciąż ten sam chłopak) i dwiema córkami w dzielnicy Islington. Mamy brytyjskie obywatelstwo, a nasza starsza córka uczęszcza do angielskiej szkoły. Mąż robi doktorat na tutejszej uczelni. Ja natomiast wydałam powieść, której akcja toczy się w Wielkiej Brytanii, a teraz – no cóż – udało mi się także napisać książkę o Anglii.
Spędziłam tutaj już tyle samo lat, ile w Polsce – i dziś czuję, że to właśnie moje miejsce na ziemi.
Choć mój związek z Wielką Brytanią i Anglią ma również wymiar akademicki (studiowałam dzieje tego kraju w ramach kierunku historia), nie jestem naukowczynią i nie zajmuję się zawodowo tematami kultury ani historii brytyjskiej. Moja wiedza nie pochodzi z podręczników (no, może trochę…), lecz głównie z życia. Całe moje dorosłe życie spędziłam w tym kraju, obserwując jego społeczeństwo i sposób, w jaki funkcjonuje. Myślę, że jestem też po prostu miłośniczką Zjednoczonego Królestwa: jako całości i każdej z jego części składowych z osobna.
Nie oznacza to, że nie dostrzegam historycznych win, wad i problemów tego kraju. Wręcz przeciwnie – zauważam je, analizuję i staram się zrozumieć ich przyczyny oraz odkryć ich źródła. Jednocześnie poszukuję swojego miejsca i sensu w codzienności, która różni się od tej, w której dorastałam.
Ta książka to moja osobista wizja Anglii. Żadna cukierkowa laurka – bo miejsca idealne po prostu nie istnieją. Mimo to Wyspy można pokochać, i to nawet – a może przede wszystkim – z ich wadami. Sama jestem na to najlepszym dowodem. Nikt mnie tu przecież siłą nie trzyma, a na swój los nie narzekam. No, może poza drobnymi wyjątkami. W końcu brak narzekania na cokolwiek byłby… tak bardzo nie po angielsku.